Wpisy archiwalne w kategorii
wypad na 2 dni
Dystans całkowity: | 8536.31 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 172:15 |
Średnia prędkość: | 19.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.49 km/h |
Suma podjazdów: | 25990 m |
Liczba aktywności: | 66 |
Średnio na aktywność: | 129.34 km i 8h 12m |
Więcej statystyk |
Dystans200.87 km Czas09:37 Vśrednia20.89 km/h VMAX48.14 km/h Podjazdy955 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Boże Ciało 2020, cz. II: Odwrót z Sadogóry
Na przystanku wpadałem w drzemki, raz po raz budziły mnie ujadania psów, ale jak na środek wsi było dość spokojnie. Dźwięki zagłuszały sznury deszczu. O przedświcie zrobiło się wreszcie nieco chłodniej (jakieś 15-16 stopni) no i wybudził mnie brak odgłosów kropel uderzających o dach przystanku. Zerwałem się z niewygodnej ławy i ujrzałem, że już nie pada. Nawet niebo zaczęło się przejaśniać. Tym samym tuz po 4 ruszyłem dalej. Musiałem przeprawiać się przez namuliska na drodze i gigantyczne jeziora, które ktoś skłonny do zdrobnień nazwałby kałużami. Co jakiś czas miałem więc nogi w górze. Na drogach panował rzecz jasna totalny bezruch. Minąłem słabo jeszcze doświetlonego drewniaka w Wielkim Buczku oraz klasycystyczny kościół w Trzcinicy. Gdy skierowałem się na Miechową odkryłem, że ten odcinek padł ofiarą prawdziwego potopu. Droga przypominała wstęgę rzeki. W samej Miechowej dopiero za trzecim podejściem trafiłem na kościół. Od pól i łąk zionęło wilgocią a krótko przystrzyżony przykościelny trawnik i tak przemoczył mi buty.
W Byczynie dostałem od losu nagrodę w postaci sylwetki miasta we wschodzącym słońcu. Miasto miałem tylko dla siebie, poszwendałem się po zaułkach, zjadłem resztki zapasów (sklepy jeszcze zamknięte były), zachwyciłem się nowymi ławkami na rynku. To był trzeci raz w Byczynie i jeszcze nigdy to miasto nie wydało mi się tak bliskie. Gdyby nie zniszczenia II wojny to byłaby prawdziwa perła. By zobaczyć o miasto przed rokiem 45 trzeba sobie wizualizować brakujące fragmenty, te ziejące pustką czarne przestrzenie po wyrwanych bez znieczulenia kamienicach. Jednak to co zostało (jakieś 20-25% oryginalnej tkanki miejskiej) daje dobre wyobrażenie o dawnej całości.
Z Byczyny ruszyłem na wschód delektując się chłodem poranka. Następny postój miałem dopiero w Praszce, gdzie prowiantowałem się w Biedrze. Za Praszką musiałem przebić się przez barierę mgieł, z daleka wyglądały zresztą jak front opadowy, tak były gęste. Podziwiałem więc rosę na makach i moczyłem buty łażąc po miedzach. Odbite na przystankowej ławce żebra dokuczały mi co jakiś czas, przed Herbami, na nudnym leśnym odcinku dorwała mnie senność. W samych Herbach dużo ludzi się kręciło, uzupełniałem wodę w Lewku i skierowałem się na nielubianą drogę na Boronów. Te pseudo-ścieżki rowerowe mnie po prostu wk... Jedynie odcinek Zumpy-Boronów jest wykonany z szacunkiem dla rowerzystów tj. z gładkiej kostki położonej zgodnie z kierunkiem jazdy, czyli wzdłuż a nie w poprzek...
Za Boronowem skierowałem się na Lubszę i Woźniki. Ponieważ senność mi przeszła, by dobić do dwusetki i osłodzić sobie porażkę "snu nocy letniej" zrobiłem jeszcze wypad na Płaskowyż (Toporowice i Twardowice) i przez Rogoźnik oraz chorzowski rynek (omijając rozkopaną 913) dotarłem w domowe pielesze, gdzie ku mojej uciesze, nie było piekarni, co słońcem się karmi, bo zapomniałem odsłonić zasłony. Bardzo tym ucieszony, po ciepłym posiłku, usnąłem z wysiłku i z niedospania. Dość rymowania!

Miała być Byczyna o zmierzchu, była o świcie - też znakomicie!

Pożegnanie z gminą Rychtal

Tak było nocą - droga do Miechowej

Święty Graal odnaleziony - za trzecią próbą, z drogi totalnie niewidoczny

Nowe porządki w Byczynie

Wreszcie był czas by się tu rowerowo poszwendać

Zdziechowice

Maki pod Praszką

Gmina Rudniki pamięta o przeszłości

Boronów

Lubsza

Woźniki

Czerwcowo nad Rogoźnikiem
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33029615
Na przystanku wpadałem w drzemki, raz po raz budziły mnie ujadania psów, ale jak na środek wsi było dość spokojnie. Dźwięki zagłuszały sznury deszczu. O przedświcie zrobiło się wreszcie nieco chłodniej (jakieś 15-16 stopni) no i wybudził mnie brak odgłosów kropel uderzających o dach przystanku. Zerwałem się z niewygodnej ławy i ujrzałem, że już nie pada. Nawet niebo zaczęło się przejaśniać. Tym samym tuz po 4 ruszyłem dalej. Musiałem przeprawiać się przez namuliska na drodze i gigantyczne jeziora, które ktoś skłonny do zdrobnień nazwałby kałużami. Co jakiś czas miałem więc nogi w górze. Na drogach panował rzecz jasna totalny bezruch. Minąłem słabo jeszcze doświetlonego drewniaka w Wielkim Buczku oraz klasycystyczny kościół w Trzcinicy. Gdy skierowałem się na Miechową odkryłem, że ten odcinek padł ofiarą prawdziwego potopu. Droga przypominała wstęgę rzeki. W samej Miechowej dopiero za trzecim podejściem trafiłem na kościół. Od pól i łąk zionęło wilgocią a krótko przystrzyżony przykościelny trawnik i tak przemoczył mi buty.
W Byczynie dostałem od losu nagrodę w postaci sylwetki miasta we wschodzącym słońcu. Miasto miałem tylko dla siebie, poszwendałem się po zaułkach, zjadłem resztki zapasów (sklepy jeszcze zamknięte były), zachwyciłem się nowymi ławkami na rynku. To był trzeci raz w Byczynie i jeszcze nigdy to miasto nie wydało mi się tak bliskie. Gdyby nie zniszczenia II wojny to byłaby prawdziwa perła. By zobaczyć o miasto przed rokiem 45 trzeba sobie wizualizować brakujące fragmenty, te ziejące pustką czarne przestrzenie po wyrwanych bez znieczulenia kamienicach. Jednak to co zostało (jakieś 20-25% oryginalnej tkanki miejskiej) daje dobre wyobrażenie o dawnej całości.
Z Byczyny ruszyłem na wschód delektując się chłodem poranka. Następny postój miałem dopiero w Praszce, gdzie prowiantowałem się w Biedrze. Za Praszką musiałem przebić się przez barierę mgieł, z daleka wyglądały zresztą jak front opadowy, tak były gęste. Podziwiałem więc rosę na makach i moczyłem buty łażąc po miedzach. Odbite na przystankowej ławce żebra dokuczały mi co jakiś czas, przed Herbami, na nudnym leśnym odcinku dorwała mnie senność. W samych Herbach dużo ludzi się kręciło, uzupełniałem wodę w Lewku i skierowałem się na nielubianą drogę na Boronów. Te pseudo-ścieżki rowerowe mnie po prostu wk... Jedynie odcinek Zumpy-Boronów jest wykonany z szacunkiem dla rowerzystów tj. z gładkiej kostki położonej zgodnie z kierunkiem jazdy, czyli wzdłuż a nie w poprzek...
Za Boronowem skierowałem się na Lubszę i Woźniki. Ponieważ senność mi przeszła, by dobić do dwusetki i osłodzić sobie porażkę "snu nocy letniej" zrobiłem jeszcze wypad na Płaskowyż (Toporowice i Twardowice) i przez Rogoźnik oraz chorzowski rynek (omijając rozkopaną 913) dotarłem w domowe pielesze, gdzie ku mojej uciesze, nie było piekarni, co słońcem się karmi, bo zapomniałem odsłonić zasłony. Bardzo tym ucieszony, po ciepłym posiłku, usnąłem z wysiłku i z niedospania. Dość rymowania!

Miała być Byczyna o zmierzchu, była o świcie - też znakomicie!

Pożegnanie z gminą Rychtal

Tak było nocą - droga do Miechowej

Święty Graal odnaleziony - za trzecią próbą, z drogi totalnie niewidoczny

Nowe porządki w Byczynie

Wreszcie był czas by się tu rowerowo poszwendać

Zdziechowice

Maki pod Praszką

Gmina Rudniki pamięta o przeszłości

Boronów

Lubsza

Woźniki

Czerwcowo nad Rogoźnikiem
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33029615
Dystans226.29 km Czas09:42 Vśrednia23.33 km/h VMAX41.13 km/h Podjazdy632 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Boże Ciało 2020, cz. 1: Klątwa Stroni
Zajechałem pociągiem do Olesna. Trasa miała być czysto śląska - zawitałem więc na rynek i dopiero z rynku ruszyłem na Bierdzany. Ruch na drogach był bożocielny, czyli żaden. Było tak nawet na krajówce w Bierdzanach. Ja jednak wbiłem w głąb Jełowej. Boleśnie przekonałem się też, że część wsi celebruje jeszcze poniemieckie bruki. Potem jechalem nudną drogą na Kup, tak nudną że źle skręciłem i dopiero po jakimś czasie odkryłem, że jadę na Świerkle. Dotarłem tu po raz pierwszy, już w epoce niewoli opolskiej. Patryk Jaki sprawił, że Świerkle stały się niedawno Opolem, minęły mnie nawet miejskie autobusy... Była droga rowerowa (częściowo w budowie), były nowe wrażenia - tak oto nuda prowadzi do niespodziewanych "wzruszeń".
W Dobrzeniu powitał mnie "karny kutas dla Chróścic" wymalowany na jednej ze ścian. W samych Chróścicach napotkałem zaś procesję, mogłem więc jechać kawałek po kwietnym dywanie, który upiększył asfalt. Dalej jechałem tradycyjnie, czyli przez Mikolin do Lewina (trzeci raz na rowerze). Potem okrążałem Brzeg drogą 458 aż do Jankowic Wielkich, podziwiając po drodze łany maków, chabrów i facelii. Przelatywały gęsto jaskółki i wypasiona szpacza młodzież. Niezmordowanie katowały swoimi pieśniami otoczenie mazurki, wróble i cierniówki. W krajobrazie raz po raz wyrastał jakiś gotycki kościół, jak to w okolicach Brzegu... Na odcinku Wierzbnik - Kolnica idyllę popsuł mi słabszy asfalt. Wilgotność w powietrzu nie odpuszczała, temperatura zaś rosła, robiła się ta niemiła zawiesinka zwiastująca ryzyko nawałnic, ale nic sobie z tego nie robiłem. Celem był zamek w Wojnowicach, Prusice i Trzebnica. W Bąkowie byłem kolejny raz na rowerze i doprawdy nie wiem czemu kolejny raz zdziwił mnie ten fatalny bruk... Korzystając z naturalnego przyhamowania wstąpiłem do wiejskiego sklepiku. A tam - olaboga - tłok jak w barze na plaży, wszyscy bez maseczek, łącznie ze sprzedawcą.
Za Wiązowem był rozjazd i postanowiłem skonsultować uaktualnioną prognozę pogody. Ten moment zmienił przebieg mojej trasy - okazało się, że na zachód i północ od Wrocławia wystąpi burzowy armagedon, no i posypały się moje marzenia o okrążeniu Breslau. Potwierdziło się też, że "Wrocław od zawsze poddaje się ostatni". Kwerenda meteo nakazywała skrócić trasę, nowym celem stała się więc Oleśnica i odkładana przez lata Stronia. Do Oleśnicy poszło gładko. Ten trzeci raz na rowerze w Oleśnicy nie dał mi szans na nowe odkrycie, z jednym wyjątkiem - ulicy Wileńskiej. To brukowe paskudztwo wiodło własnie w moim kierunku, na wschód. Schody zaczęły się więc już w Oleśnicy i trwały do Stroni (a nawet za Stronią, bo drogi strońskie są fatalne) - nawierzchnie były bowiem solidarnie koszmarne. Nie żałowałem jednak tego strońskiego zboczenia - ze względu na architekturę kościoła. Drugiego takiego w Polszcze nie ma, a ja wreszcie tutaj dotarłem! Ze Stroni planowałem do zmierzchu dotrzeć pod Byczynę. W tym celu po raz drugi nawiedziłem dwukołowcem rynek w Rychtalu i skierowałem się na Wielki Buczek licząc, że pstryknę tutejszego drewniaka w świetle dnia (do zachodu było jeszcze 1,5 h).
Pociemniało przede mną, ale za plecami miałem wielkie czerwone słońce przygotowujące się do majestatycznego zachodu. Zastanawiałem się właśnie co to za dziwna pogoda, i że to nic groźnego przede mną, bo prognozy pokazywały tu spokój. Jednak ten kolor budził we mnie pewien niepokój...
W sam raz na burzę. Piękną burzę.
Nie miękką burzę, a mocną burzę, że mam w głowie błysk od powtórzeń.
Może nawet ciut za gęsto to strobo,
ale wreszcie jakieś pokrewieństwo z pogodą.

Widok na Michałów (pow. Brzeg) - żaden malarz nie dorówna naturze. Pszenica przegrywa z makami i chabrami...

Olesno

Jełowa - wieś przodków

Maki czerwcowe

W Opolu - przez przypadek

Boże Ciało w Chróścicach

Lewin Brzeski - tutaj 4 lata temu słuchałem relacji z meczu na Euro...

Krzyż pokutny (pojednania) w Michałowie

Wierzbnik - dużo oryginalnej zabudowy, ale tylko kościół zadbany...

Kucharzowice, kolejny podbrzeski gotyk

Miechowice Oławskie - ruiny gotyku

Oława

Jelcz-Laskowice - fajnie być tu burmistrzem. Pałac - Urząd Miasta

Oleśnica

Stronia - cudny przedsionek

Smogorzów po raz drugi

Rychtal - najbardziej śląska z wielkopolskich gmin :)

Pole facelii błękitnej - taki poplon to ja lubię. Widok na kościół w Krzyżownikach (gm. Rychtal)

Sadogóra z przystanku na którym spędzę następne 7 godzin. Ta mżawka miała zaraz przejść, chciałem zdążyć na sylwetę Byczyny o zachodzie...
Mapa: https://ridewithgps.com/routes/33029271
W Dobrzeniu powitał mnie "karny kutas dla Chróścic" wymalowany na jednej ze ścian. W samych Chróścicach napotkałem zaś procesję, mogłem więc jechać kawałek po kwietnym dywanie, który upiększył asfalt. Dalej jechałem tradycyjnie, czyli przez Mikolin do Lewina (trzeci raz na rowerze). Potem okrążałem Brzeg drogą 458 aż do Jankowic Wielkich, podziwiając po drodze łany maków, chabrów i facelii. Przelatywały gęsto jaskółki i wypasiona szpacza młodzież. Niezmordowanie katowały swoimi pieśniami otoczenie mazurki, wróble i cierniówki. W krajobrazie raz po raz wyrastał jakiś gotycki kościół, jak to w okolicach Brzegu... Na odcinku Wierzbnik - Kolnica idyllę popsuł mi słabszy asfalt. Wilgotność w powietrzu nie odpuszczała, temperatura zaś rosła, robiła się ta niemiła zawiesinka zwiastująca ryzyko nawałnic, ale nic sobie z tego nie robiłem. Celem był zamek w Wojnowicach, Prusice i Trzebnica. W Bąkowie byłem kolejny raz na rowerze i doprawdy nie wiem czemu kolejny raz zdziwił mnie ten fatalny bruk... Korzystając z naturalnego przyhamowania wstąpiłem do wiejskiego sklepiku. A tam - olaboga - tłok jak w barze na plaży, wszyscy bez maseczek, łącznie ze sprzedawcą.
Za Wiązowem był rozjazd i postanowiłem skonsultować uaktualnioną prognozę pogody. Ten moment zmienił przebieg mojej trasy - okazało się, że na zachód i północ od Wrocławia wystąpi burzowy armagedon, no i posypały się moje marzenia o okrążeniu Breslau. Potwierdziło się też, że "Wrocław od zawsze poddaje się ostatni". Kwerenda meteo nakazywała skrócić trasę, nowym celem stała się więc Oleśnica i odkładana przez lata Stronia. Do Oleśnicy poszło gładko. Ten trzeci raz na rowerze w Oleśnicy nie dał mi szans na nowe odkrycie, z jednym wyjątkiem - ulicy Wileńskiej. To brukowe paskudztwo wiodło własnie w moim kierunku, na wschód. Schody zaczęły się więc już w Oleśnicy i trwały do Stroni (a nawet za Stronią, bo drogi strońskie są fatalne) - nawierzchnie były bowiem solidarnie koszmarne. Nie żałowałem jednak tego strońskiego zboczenia - ze względu na architekturę kościoła. Drugiego takiego w Polszcze nie ma, a ja wreszcie tutaj dotarłem! Ze Stroni planowałem do zmierzchu dotrzeć pod Byczynę. W tym celu po raz drugi nawiedziłem dwukołowcem rynek w Rychtalu i skierowałem się na Wielki Buczek licząc, że pstryknę tutejszego drewniaka w świetle dnia (do zachodu było jeszcze 1,5 h).
Pociemniało przede mną, ale za plecami miałem wielkie czerwone słońce przygotowujące się do majestatycznego zachodu. Zastanawiałem się właśnie co to za dziwna pogoda, i że to nic groźnego przede mną, bo prognozy pokazywały tu spokój. Jednak ten kolor budził we mnie pewien niepokój...
W sam raz na burzę. Piękną burzę.
Nie miękką burzę, a mocną burzę, że mam w głowie błysk od powtórzeń.
Może nawet ciut za gęsto to strobo,
ale wreszcie jakieś pokrewieństwo z pogodą.
No i Łona wykrakał mi burzowy armagedon.To była pogoda przez duże P. P jak przesrane. Od 20:30 utknąłem więc na przystanku w Sadogórze i miałem przesrane o tyle, że najnowsza prognoza raptownie się zmieniła i pokazywała burzową strefę zgniotu od Oleśnicy przez Kluczbork, po Byczynę, czyli dokładnie w pasie, w jakim się znalazłem. Sznury wody i wiązki błyskawic miały szaleć do 7 rano... Byłem jakieś 150 km od Chorzowa, najbliższy pociąg ruszał o 6 rano... Zdecydowałem się więc zamieszkać na przystanku. Szczęście w nieszczęściu było takie, że przystanek był wielce solidny. Miał solidne ściany, także z przodu, długą ławę i małe okienka. W dodatku w pobliżu świeciła latarnia. Dziękuje gminie Rychtal za śląsko-wielkopolską solidność w budowie przystanku. To uratowało mi tyłek. Trudno uwierzyć, ale jeszcze w Stroni myślałem sobie: "jaka szkoda, że jestem tu tak szybko, bo sporo tu solidnych miejsc na awaryjny nocleg". W Miłowicach trafiłem jeszcze czynny sklep, a w Smogorzowie nie byłem w stanie odcedzić kartofelków, bo co chwilę ktoś przejeżdżał na rowerze. Zemściło się to na mnie o tyle, że musiałem szczać w strugach deszczu, tuz obok mojego przystanku. Tak o to kończyło się dla mnie Boże Ciało AD 2020.

Widok na Michałów (pow. Brzeg) - żaden malarz nie dorówna naturze. Pszenica przegrywa z makami i chabrami...

Olesno

Jełowa - wieś przodków

Maki czerwcowe

W Opolu - przez przypadek

Boże Ciało w Chróścicach

Lewin Brzeski - tutaj 4 lata temu słuchałem relacji z meczu na Euro...

Krzyż pokutny (pojednania) w Michałowie

Wierzbnik - dużo oryginalnej zabudowy, ale tylko kościół zadbany...

Kucharzowice, kolejny podbrzeski gotyk

Miechowice Oławskie - ruiny gotyku

Oława

Jelcz-Laskowice - fajnie być tu burmistrzem. Pałac - Urząd Miasta

Oleśnica

Stronia - cudny przedsionek

Smogorzów po raz drugi

Rychtal - najbardziej śląska z wielkopolskich gmin :)

Pole facelii błękitnej - taki poplon to ja lubię. Widok na kościół w Krzyżownikach (gm. Rychtal)

Sadogóra z przystanku na którym spędzę następne 7 godzin. Ta mżawka miała zaraz przejść, chciałem zdążyć na sylwetę Byczyny o zachodzie...
Mapa: https://ridewithgps.com/routes/33029271
Dystans205.18 km Czas09:01 Vśrednia22.76 km/h Podjazdy1383 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jesienne Ponidzie 2
Po spokojnym noclegu miałem zaszczyt oglądać wschód słońca na szydłowskim rynku. Odcinek przez Chmielnik do Pińczowa był rzecz jasna interwałowy, co wkurzało; raz było za ciepło, raz za zimno. Jeszcze bardziej zdenerwowały mnie prace przy kaplicy św. Anny w Pińczowie. Wypiaskują wkrótce kolejny zabytek - R.I.P. Odcinek z Pińczowa do Żarnowca pokonałem w rekordowym tempie, sprzyjały temu słabe oznaki jesieni. Ta najładniejsza była w okolicach Kolbarku, Racławic, Szydłowa (sady) i Pińczowa (Góry Pińczowskie). Od Pińczowa aż po Jurę niemal całkowity brak kolorów. Ku własnemu zaskoczeniu do Ogrodzieńca dotarłem 1,5 h przed czasem. Było zadziwiająco ciepło. Nogawki założyłem dopiero za Pogoriami. W mieszkanku byłem ok. 19:30, czyli szybciej niż gdybym - zgodnie z planem - wracał pociągiem z Wiesiółki :)

Wschód nad szydłowskim rynkiem

Ach ten Szydłów...

Garbiki w drodze na Chmielnik

Chmielnicki rynek

Jesienny widoczek spod kaplicy św. Anny

Jesienny Mstyczów

Jesienny Żarnowiec

Zaskakująco szybko w Ogrodzieńcu...

Jeszcze przed zmierzchem nad Czwórką

Kapitalna widoczność po zmierzchu z Dorotki. Niestety fotka poruszona (wiało, oparcie niestabilne). To już 19. w roku wizyta na GSD
https://ridewithgps.com/routes/31342542
Trasa:


Wschód nad szydłowskim rynkiem

Ach ten Szydłów...

Garbiki w drodze na Chmielnik

Chmielnicki rynek

Jesienny widoczek spod kaplicy św. Anny

Jesienny Mstyczów

Jesienny Żarnowiec

Zaskakująco szybko w Ogrodzieńcu...

Jeszcze przed zmierzchem nad Czwórką

Kapitalna widoczność po zmierzchu z Dorotki. Niestety fotka poruszona (wiało, oparcie niestabilne). To już 19. w roku wizyta na GSD
https://ridewithgps.com/routes/31342542
Trasa:

Dystans223.72 km Czas10:11 Vśrednia21.97 km/h Podjazdy1795 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jesienne Ponidzie 1
Nadszedł oto kres ciągłego odkładania jesiennej wizyty na Ponidziu. Był ku temu najwyższy czas: w tym roku przypadła 20. rocznica mojej pierwszej wizyty w Stradowie. Nomen omen! Sprawę skomplikowała mi dostępność noclegów: spławili mnie w 7 różnych miejscach (od Skowronna po Busko). Gościnę zapewniłem sobie dopiero w odległym Szydłowie. Zamieniło mi to rekreację w trasę sportową, ale koniec końców zapewniło bardzo udany i pracowity weekend.
Ta odkrywcza, pierwsza jesienna wizyta na Ponidziu przypadła akurat w imieniny Ferdynanda, czyli patrona mojej tegorocznej wyprawy... Nad ranem napotkałem potężne mgły, co nie powinno dziwić, bo wyruszyłem jeszcze w ciemności (przed 5 rano). Mgły ustąpiły dopiero w dolinie Dłubni. W Cieślinie i Kolbarku temp. wynosiła 2,4 stopnia. Towarzyszyło mi od tego momentu szczekanie i pogonie wściekłych małopolskich kundli. To doprawdy jest ciekawe zjawisko. Należy je wpisać na listę dziedzictwa kulturowego Małopolski... Pieseczki najbardziej dawały się we znaki w okolicach Racławic i Działoszyc...
Zoczyłem po drodze szpaki-niedobitki, kilka szczygłów oraz ulubione skalbmierskie wróble spod Biedronki... W tejże natknąłem się też na sprytną babę (jakaś krewna tej z Radomia?), co przypuściła prawdziwy atak na miejsce przy kasie. Niestety od okolic Działoszyc wysokie chmury przykryły słońce... W Gackach atakowały mnie KOMARY. Zmierzch dopadł mnie na odcinku Szaniec-Kotki. Przed 20. zameldowałem się w Gospodzie Rycerskiej w Szydłowie, dostałem smaczną obiadokolację i przyjemny pokój z widokiem na Bramę Krakowską. Niech żyje Szydłów!

Niemal dokładnie tutaj rozegrała się bitwa racławicka

Jasność zastała mnie w DG Łęce

Lodownia w drodze do Cieślina, ale i tak kocham ten odcinek :)

Piękny pejzaż okolic Kolbarka i Zarzecza

Sucha

Jesienne Wysocice

Czaple Wielkie

Chorąży Wojciech Bartosz zdobywa armatę. W tym roku była 225. rocznica bitwy

Słońce w drodze na Dosłońce

Asfalt w Stradowie

Garb Wodzisławski w okolicy Woli Chroberskiej

Zalew Podkowa w jesiennej szacie. Grabowiec niestety odporny na kolory...

Jesienne Skałki z Jochimki - widok prawdziwie egzotyczny

Szaniec przed zachodem

Po raz pierwszy po ciemku w Szydłowie
https://ridewithgps.com/routes/31326601
Trasa:

Ta odkrywcza, pierwsza jesienna wizyta na Ponidziu przypadła akurat w imieniny Ferdynanda, czyli patrona mojej tegorocznej wyprawy... Nad ranem napotkałem potężne mgły, co nie powinno dziwić, bo wyruszyłem jeszcze w ciemności (przed 5 rano). Mgły ustąpiły dopiero w dolinie Dłubni. W Cieślinie i Kolbarku temp. wynosiła 2,4 stopnia. Towarzyszyło mi od tego momentu szczekanie i pogonie wściekłych małopolskich kundli. To doprawdy jest ciekawe zjawisko. Należy je wpisać na listę dziedzictwa kulturowego Małopolski... Pieseczki najbardziej dawały się we znaki w okolicach Racławic i Działoszyc...
Zoczyłem po drodze szpaki-niedobitki, kilka szczygłów oraz ulubione skalbmierskie wróble spod Biedronki... W tejże natknąłem się też na sprytną babę (jakaś krewna tej z Radomia?), co przypuściła prawdziwy atak na miejsce przy kasie. Niestety od okolic Działoszyc wysokie chmury przykryły słońce... W Gackach atakowały mnie KOMARY. Zmierzch dopadł mnie na odcinku Szaniec-Kotki. Przed 20. zameldowałem się w Gospodzie Rycerskiej w Szydłowie, dostałem smaczną obiadokolację i przyjemny pokój z widokiem na Bramę Krakowską. Niech żyje Szydłów!

Niemal dokładnie tutaj rozegrała się bitwa racławicka

Jasność zastała mnie w DG Łęce

Lodownia w drodze do Cieślina, ale i tak kocham ten odcinek :)

Piękny pejzaż okolic Kolbarka i Zarzecza

Sucha

Jesienne Wysocice

Czaple Wielkie

Chorąży Wojciech Bartosz zdobywa armatę. W tym roku była 225. rocznica bitwy

Słońce w drodze na Dosłońce

Asfalt w Stradowie

Garb Wodzisławski w okolicy Woli Chroberskiej

Zalew Podkowa w jesiennej szacie. Grabowiec niestety odporny na kolory...

Jesienne Skałki z Jochimki - widok prawdziwie egzotyczny

Szaniec przed zachodem

Po raz pierwszy po ciemku w Szydłowie
https://ridewithgps.com/routes/31326601
Trasa:

Dystans136.26 km Czas06:30 Vśrednia20.96 km/h VMAX42.00 km/h Podjazdy843 m
SprzętMerida Drakar
Oppelner Schlesien: Ausflug nach Lublinitz
Tuż za Prudnikiem tragedia dętkowa. Nie miałem klucza "15", a okazał się niezbędny do zdjęcia koła w rowerze M. Po odprowadzeniu M. na stację jechałem więc treningowo. Z planowanej majówki w Mosznej nic nie wyszło. Odcinek Opole - Ozimek tragiczny: zakazy dla rowerów, absurdalne "ścieżki" wiodące do lasu lub wymagające przejazdu przez podwójną ciągłą. Odcinek przez Kolonowskie i Zawadzkie do Lublińca sprinterski. Zdążyłem na pociąg o 18:23.

Biała (Zülz)

Opole (Oppeln)


Meta na Wolce w Chorzowie
mapa:
Tuż za Prudnikiem tragedia dętkowa. Nie miałem klucza "15", a okazał się niezbędny do zdjęcia koła w rowerze M. Po odprowadzeniu M. na stację jechałem więc treningowo. Z planowanej majówki w Mosznej nic nie wyszło. Odcinek Opole - Ozimek tragiczny: zakazy dla rowerów, absurdalne "ścieżki" wiodące do lasu lub wymagające przejazdu przez podwójną ciągłą. Odcinek przez Kolonowskie i Zawadzkie do Lublińca sprinterski. Zdążyłem na pociąg o 18:23.

Biała (Zülz)

Opole (Oppeln)


Meta na Wolce w Chorzowie
mapa:
Dystans124.89 km Czas07:11 Vśrednia17.39 km/h VMAX43.40 km/h Podjazdy1157 m
SprzętMerida Drakar
Oppelner Schlesien: Ausflug nach Neustadt
Upalnie, duży ruch na drodze Zawadzkie - Jemielnica. Tamże msza po niemiecku. Oczywiście problemy żołądkowe były obecne aż do Sankt Annaberg. Obiad w Głogówku.

Lubliniec, rynek

Sanktuarium św. Anny

Głogówek (Oberglogau), rynek

Prudnik (Neustadt)
mapa:
Upalnie, duży ruch na drodze Zawadzkie - Jemielnica. Tamże msza po niemiecku. Oczywiście problemy żołądkowe były obecne aż do Sankt Annaberg. Obiad w Głogówku.

Lubliniec, rynek

Sanktuarium św. Anny

Głogówek (Oberglogau), rynek

Prudnik (Neustadt)
mapa:
Dystans157.91 km Czas07:08 Vśrednia22.14 km/h VMAX51.96 km/h Podjazdy887 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Wypad w Podkarpackie: Przemyśl
Pobudka po luksusowym noclegu była miła, tym bardziej że wyjechałem tuż po 6. rano. Za wsią Klęczany władowałem się w kiepski skrót na Bratkowice. Długo bładziłem zanim odkryłem, że kiepska gruntówka jest oznaczona na 3 (!) moich mapach jako asfaltówka... Gdy w końcu przebrnąłem dalsza jazda była poezją. Trafiłem do Szwajcarii Rzeszowskiej. Drogi są tu idealne, pełno obwodnic i nowych traktów. Szczególnie podobało mi się także dalej na wschód, w Markowej. Odwiedziłem grób Ulmów i zwiedziłem (w niedz. za darmo) Muzeum Sprawiedliwych ich imienia. Wieś zadbana, dużo starej, słupowej zabudowy. Dzięki dobremu tempu dojechałem aż do Przemyśla. Pociąg na Rzeszów okazał się mało popularny wśród rowerzystów (hmmm, ruszał o 15:25). Z kolei "Karolinka" na odcinku Rzeszów - Tarnów też była mało obciążona. Tłok zaczął się od Tarnowa, męka na tych wszystkich opłotkach Krakowa (zajęło mu to ponad godzinę!). W sumie wypad bardzo udany :)

Sędziszów Młp., ratusz


Piękna majówka w tym kwietniu...

Muzeum Ulmów w Markowej (pełna nazwa na steli :P)

Radymno, rynek

Przemyśl na szybko, bo pociąg o 15:25 (a potem przesiadka w Rzeszy)
mapka:
Pobudka po luksusowym noclegu była miła, tym bardziej że wyjechałem tuż po 6. rano. Za wsią Klęczany władowałem się w kiepski skrót na Bratkowice. Długo bładziłem zanim odkryłem, że kiepska gruntówka jest oznaczona na 3 (!) moich mapach jako asfaltówka... Gdy w końcu przebrnąłem dalsza jazda była poezją. Trafiłem do Szwajcarii Rzeszowskiej. Drogi są tu idealne, pełno obwodnic i nowych traktów. Szczególnie podobało mi się także dalej na wschód, w Markowej. Odwiedziłem grób Ulmów i zwiedziłem (w niedz. za darmo) Muzeum Sprawiedliwych ich imienia. Wieś zadbana, dużo starej, słupowej zabudowy. Dzięki dobremu tempu dojechałem aż do Przemyśla. Pociąg na Rzeszów okazał się mało popularny wśród rowerzystów (hmmm, ruszał o 15:25). Z kolei "Karolinka" na odcinku Rzeszów - Tarnów też była mało obciążona. Tłok zaczął się od Tarnowa, męka na tych wszystkich opłotkach Krakowa (zajęło mu to ponad godzinę!). W sumie wypad bardzo udany :)

Sędziszów Młp., ratusz


Piękna majówka w tym kwietniu...

Muzeum Ulmów w Markowej (pełna nazwa na steli :P)

Radymno, rynek

Przemyśl na szybko, bo pociąg o 15:25 (a potem przesiadka w Rzeszy)
mapka:
Dystans227.48 km Czas09:36 Vśrednia23.70 km/h VMAX57.73 km/h Podjazdy688 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Wypad w Podkarpackie: Ropczyce
Rano do Katowic i w pociąg do Charsznicy. Tamże stado rowerzystów, kilka fajnych rozmów. Po wysiadce trafiłem w bajkowy świat ferii barw Wyżyny Miechowskiej. Zieleń pól poprzeplatana białymi smugami drzew owocowych i upstrzona żółtymi dodatkami. Jechało się dobrze, bo z wiatrem. Pierwsza wizyta w mieście Wiślicy bez szału, zmieniła się jedynie tabliczka na UG i tablica z planem "miasta i gminy Wiślica". Na rynku leżał sobie "miejski menel". Byłem mocno niewyspany. Odcinek Nowy Korczyn - Rataje - Połaniec był zaś tak uspypiający, że musiałem zrobić piknik (za wsią Słupiec) pod wierzbą. Przy okazji odkryłem, że pokrzywy są już całkiem okazałe...

Okolice Charsznicy

Miechów

W drodze do Działoszyc

Wiślica

Połaniec - przerwa obiadowa

Czermin

Ropczyce-Witkowice
mapa:
Rano do Katowic i w pociąg do Charsznicy. Tamże stado rowerzystów, kilka fajnych rozmów. Po wysiadce trafiłem w bajkowy świat ferii barw Wyżyny Miechowskiej. Zieleń pól poprzeplatana białymi smugami drzew owocowych i upstrzona żółtymi dodatkami. Jechało się dobrze, bo z wiatrem. Pierwsza wizyta w mieście Wiślicy bez szału, zmieniła się jedynie tabliczka na UG i tablica z planem "miasta i gminy Wiślica". Na rynku leżał sobie "miejski menel". Byłem mocno niewyspany. Odcinek Nowy Korczyn - Rataje - Połaniec był zaś tak uspypiający, że musiałem zrobić piknik (za wsią Słupiec) pod wierzbą. Przy okazji odkryłem, że pokrzywy są już całkiem okazałe...

Okolice Charsznicy

Miechów

W drodze do Działoszyc

Wiślica

Połaniec - przerwa obiadowa

Czermin

Ropczyce-Witkowice
mapa:
Dystans240.41 km Czas11:31 Vśrednia20.87 km/h
SprzętFocus Arriba 4.0
Krzelów - Wiślica - Chorzów
Trasa: Krzelów - Wrocieryż - Pińczów - Wiślica - Antolka - Żarnowiec - Chorzów
Start z SSM Krzelów. Drugi dzień świętokrzyskiej majówki.

Poranek pod kościołem w Krzcięcicach

W Pińczowie, na Górze św. Anny

Wzgórze Sceklina nad Nidą (Skotniki)

Królowa kolegiat. Bazylika mniejsza w Wiślicy

W drodze na Widnicę (Wyż. Miechowska)
Wrażenia z wizyty w Gorysławicach na blogu
...

Poranek pod kościołem w Krzcięcicach

W Pińczowie, na Górze św. Anny

Wzgórze Sceklina nad Nidą (Skotniki)

Królowa kolegiat. Bazylika mniejsza w Wiślicy

W drodze na Widnicę (Wyż. Miechowska)
Wrażenia z wizyty w Gorysławicach na blogu
...
Dystans121.81 km Czas05:02 Vśrednia24.20 km/h
SprzętFocus Arriba 4.0
Z pracy na Wyżynę Miechowską
Pierwszy dzień wypadu na Ponidzie. Zaraz po pracy, a kończyłem o 13, ruszyłem na Wolbrom i dalej przez Żarnowiec na Krzelów. Schronisko okazało się rzecz jasna całkiem puste a pani kierowniczka miła i nieczepliwa. To był świetny pomysł.
Kce - Sędziszów - Krzelów PTSM
Pierwszy dzień wypadu na Ponidzie. Zaraz po pracy, a kończyłem o 13, ruszyłem na Wolbrom i dalej przez Żarnowiec na Krzelów. Schronisko okazało się rzecz jasna całkiem puste a pani kierowniczka miła i nieczepliwa. To był świetny pomysł.
Kce - Sędziszów - Krzelów PTSM