Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2021

Dystans całkowity:3138.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:163:56
Średnia prędkość:19.15 km/h
Maksymalna prędkość:67.33 km/h
Suma podjazdów:19673 m
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:125.54 km i 6h 33m
Więcej statystyk
Dystans12.11 km Czas00:37 Vśrednia19.64 km/h Podjazdy 90 m
SprzętMerida Drakar
Praca
Kategoria praca

W obie strony deszcz...
Dystans20.40 km Czas00:56 Vśrednia21.86 km/h Podjazdy168 m
Praca + Park Śląski
Kategoria praca
Dystans238.35 km Czas11:07 Vśrednia21.44 km/h VMAX67.33 km/h Podjazdy1880 m
Dookoła Szczekocin, czyli pierwsze ugryzienie od 20 lat
Kategoria >200 km

Pod koniec wakacji postanowiłem poszerzyć moją kolekcję rajdów magellańskich, tych z cyklu "dookoła". Skoro było już dookoła Kielc czy Miechowa to nadszedł czas na Szczekociny. Zazwyczaj pod koniec wakacji trafiam w zachodnie Świętokrzyskie, tak było i tym razem. Dzień jest jeszcze dość długi a drogi tutejsze spokojne i zachęcające. 

Nad ranem zaskoczyły mnie prace na Przełajce, nie spodziewałem się ich o tej porze. Dalej nie było lżej, bo od Pogorii po Błędów rozcierała się odwieczna kraina mgieł. Jak zwykle zresztą. Nad Czwórką było dzięki temu malowniczo, ale w Błędowie było tradycyjnie, czyli bardzo upierdliwie... Odetchnąłem od zimna i wilgoci dopiero w Kwaśniowie. Tradycyjnie ulgę przyniosło dopiero forsowanie Jury. Pojawiło się słońce i towarzyszyło mi w Smoleniu i Cisowej, ale opuściło mnie jeszcze przed Obiechowem. Łąki nadpilickie prezentowały się bez słońca i czajek bardzo smętnie. W Słupi zrobiłem sobie przerwę przy dworze, bo wzmógł się ruch, wywołany pogrzebem jakiejś znacznej gminnej persony. Przez jakiś czas robiłem za żywy drogowskaz. Napłynęły jednak ciężkie chmury i zaniepokojony ruszyłem dalej. Słońce zaczęło się przebijać dopiero pod Drochlinem, gdy zbliżałem się już do Lelowa. 

Rajd miał mieć charakter magellański i faktycznie zaliczyłem kilka nowych atrakcji, ale dwory w Kwilinie i Bieganowie siodełka z wrażenia mi nie urwały. Zdecydowanie ładniejsze były przedlelowskie młyny. Nadrobiłem specjalnie drogi by je zobaczyć i to był dobry pomysł. Trafiły się też kolejne dwory, ale jeszcze bardziej nieciekawe. Od Lelowa nie czekały mnie już żadne nowe atrakcje, po wizycie u cadyka ruszyłem więc na Ogrodzieniec. I tuż za Lelowem spotkała mnie niespodzianka: atak dwóch kundli na początku wsi Sokolniki. Jeden z nich wbił mi się zębami w but, szczęśliwie w najgrubsze miejsce. Nic nie poczułem, ale zrobiłem właścicielowi wykład na temat tego co by się z nim stało gdybym jednak poczuł. 

Prymitywizm jurajskich wieśniaków zadziwia od lat. XXI wiek, a ci dalej hodują kundle i wypuszczają je na drogi publiczne. Czego oni się tak boją? Naprawdę wierzą, że ktoś czyha na ich mityczną "własność" i "majątek"? Naprawdę jednocześnie wierzą, że taki tchórzliwy kundelek, którego można zabić jednym kopnięciem ich obroni? A może lubią mieć nieprzespane noce? Nie potrafię tego "zjawiska" zrozumieć. Kundlizm w dużym stężeniu występuje niemal wyłącznie w Krakowskiem i na Jurze, na pograniczu zaborów rosyjskiego i austriackiego. 

Po przygodzie w Sokolnikach dojechałem już spokojnie, w zapadającej nocy do Wiesiółki, gdzie wsiadłem w pociąg do Katowic. Miesiąc później też zostałem zaatakowany przez kundle w tym rejonie (Zagórze). Chyba zacznę w rejon Sokolnik jeździć z kamieniami... 

Przełajka, remont wczesnoporanny

Nad Czwórką

Poranny Bajkał

Rzecz jasna Błędów...

Widok na Ruskie Góry

Sikorowa, czyli w drodze na Cisową

Małoszyce - jedna z wielu zrębowych chałup

Obiechów - poczta

Maryja gratis!

Roszków - pałac seniora

Słupia - pałac i siedziba gminy

Kwilina - miał być ładny dwór a był teren prywatny jakiegoś centusia i remont

Dwór w Bieganowie nie był nadzwyczajny, ale przynajmniej przyjazny przybyszom

Przeprawa przez Pilicę w Wąsoszu. Były krowy i baby w chustkach, wszystko jak być powinno! 

Okolice Drochlina

Spory młyn nad Białką w Białej Leśnej. Kolejna nowość dla mnie. 

Pokaźny nurt Białki

Ładnie położony młyn w Białej Wielkiej

Cahel cadyka Bidermana

Mokrus

Ogrodzieniec już w ciemności

Trasa:
Rajd Hanzeatycki - podsumowanie

Obserwacje/wrażenia z podróży:

Dolina Łaby od Miśni do Lauenburga to raj noclegowy i marzenie biwakowicza
Lato w środkowej Europie to "ciężki kawałek chleba"
Elberadweg ma piękne logo i ładną nazwę, ale rzeczywistość skrzeczy (jedynie oznaczenia trzymają poziom)
Jazda wzdłuż Łaby oznacza ciągłą walkę z wiatrem i nawierzchniami typu bruk lub piach
Nie spotkałem ani jednej osoby bez maseczki w sklepie (na terenie Niemiec)
Niemcy jeżdżą przyzwoicie i mają bardzo dobre drogi, także w śp. NRD (z wyjątkiem nadłabskich brukowanych wiosek)
W nadłabskich wioskach dominują bruki i płyty
Do okolic Hamburga wsie były biedne (choć czyste)
Potrzeba czystości góruje u Niemców nad potrzebą estetyki
Niewielka estetyka wsi do okolic Hamburga (różnobarwne tynki, różne okna, często niszczące styl budynku)
Piękne miasteczka hanzeatyckie na trasie (między Magdeburgiem a Lubeką)
Zasłużyłem na Żelazny Krzyż I klasy za wielodniową walkę z brukiem i przeciwnym wiatrem o sile tajfunu
Przy niemal ciagłej jeżdzie pod silny wiatr nawet nizinna trasa staje się wyzwaniem
Zaskakująco niskie ceny w sklepach Netto (tych innych Netto - z czerwonym logo)
Rowkowane deski w drewnianych mostach (antypoślizgowe i odprowadzające wodę)
Piękne morenowe pejzaże i aleje drzew w Meklemburgii
Tłumy rowerzystów w Dreźnie i Elberadweg od Děčína do Miśni
Ponumerowane skrupulatnie drzewa w alejach
Powszechny zwyczaj częstowania się owocami przydrożnych drzew i jeżynami
NRD - kraina białych emerytów (dopiero w Magdeburgu widziałem pierwszych młodych i nie białych, w większej liczbie dopiero w Lubece, ale to już była RFN)
Niewielkie zaludnienie na trasie (od Miśni po okolice Hamburga i znów w Meklemburgii)
Cywilizacja drogowa kończy się na Rostocku, na wschód od miasta pojawia się "polski styl jazdy" i "polskie drogi"
Dyskusyjna żeglowność Łaby - statków było tu sporo, ale wyłącznie turystycznych w rejonie Szwajcarii Saskiej i Drezna, nigdzie więcej. 
Łaba po drodze nie tylko zmienia płeć (na żeńską w Niemczech), ale i charakter. Najpiękniejsza jako rzeka jest między Magdeburgiem a Hamburgiem.
Przygnębiające wrażenie robiły sławne miasta zmiecione przez wojnę: Drezno i Magdeburg (szczyt żałości).
Zachwycały piękne gotyckie kościółki, kredowe klify i wyspiarska specyfika na Rugii


Inspiracje dla rajdu

Lubeka - jako stolica Hanzy, miasto Henryka Lwa i marcepanu
Łaba - jako jedna z najistotniejszych rzek w dziejach Europy. Rzeka oddzielała systemy gospodarcze (linia gospodarki folwarcznej), polityczne (Żelazna Kurtyna), społeczne (Zachód od wschodu), Słowian od Niemców (Germanów); kojarzy się z Drang nach Osten, Otto von Bismarckiem, Albrechtem Niedźwiedziem, Mitteleuropą itd. 
Torgau nad Łabą - miejsce spotkania aliantów w czasie działań II wojny światowej
Różnice między NRD a RFN
Znaczenie historyczne miast nad Łabą: Drezna, Miśni (porcelana), Magdeburga (podział kościelny i prawa magdeburskie)
Handel hanzeatycki jako ślad przewodni, handel solą i rola miast hanzeatyckich w handlu morskim Bałtyku i handlu łabskim
Krajobraz naturalny Łaby: plątanina nurtów i starorzeczy, dziedzictwo miast i przepraw, wały i melioracja, Rezerwat Biosfery Środkowej Łaby 

Wrażenia:
Odbyłem znacznie dłuższe i trudniejsze wyprawy i na ich tle tę nazwałem rajdem, bo pod względem długości była to dopiero 9. moja trasa wielodniowa; uświadomiła mi jednak, że już 9 razy pokonałem przynajmniej 2000 km na rowerze na jednej trasie i jadąc rzecz jasna z bagażem. Ta trasa pokazała mi jak wiele zależy od siły i kierunku wiatru. Ledwie zdążyłem na pociąg powrotny. Po raz pierwszy jechałem w tym trybie, po raz pierwszy miałem zakupiony bilet powrotny i musiałem wracać na konkretną godzinę. Nie było to wcale fajne... 

Statystyki:
2075,61 km i 13 dni jazdy
Podział trasy na 3 etapy: czeski (3 dni), łabski (5 dni) i bałtycki (5 dni)

Dystans33.19 km Czas01:22 Vśrednia24.29 km/h Podjazdy225 m
Rozruch
Kategoria trening

Rundka do Dobieszowic. Chciałem sprytnie uniknąć rozkopów na Przełajce i tłumów nad Rogoźnikiem, no i władowałem się w nowy remont... w Wojkowicach. Tym samym rozwalili przedostatnią moją drogę dojazdową w rejon treningowy. Została tylko trasa przez Dąbrówkę Wielką i Bobrowniki...

Próba dotarcia do Rogoźnika
Dystans69.11 km Czas03:28 Vśrednia19.94 km/h Podjazdy285 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 13: Ostatnie miasto Hanzy

O świcie jest wilgotno i zimno oraz - rzecz jasna - wieje silny wiatr. Od rana! Jakże się cieszę, że to już koniec. Kolejnych dni z taką pogodą już bym nie zdzierżył. Na dzień dobry, jeszcze przed otwarciem sklepów, przybywam do Trzebiatowa. Znowu mi się podoba a to dobry znak. Z Trzebiatowa jadę już nad morze, na plażę w Mrzeżynie. Dalej wzdłuż wybrzeża zmierzam do Kołobrzegu. Eksploruje miasto bardzo dokładnie - mam czas. Pociąg odjeżdża dopiero po 12, ja docieram tu o 10. Kołobrzeg jest jak Magdeburg, została tylko nazwa. Jest odbudowana katedra i jedna odbudowana kamienica. Tyle zostało z dumnego hanzeatyckiego miasta. Mnie czeka traumatyczna podróż z Intercity, okazuje się rzecz jasna, że moje miejsce nie istnieje a wagonu z miejscami na rowery brak. Kilka tekstów o prawie przewozowym sprawia jednak, że ląduję w przedziale i spędzam miło czas z trzyosobową rodzinką ze Środy Śląskiej, szpanuję więc znajomością średzkiej gastronomii, byłem tam przecież w czerwcu... 

Pod wieczór ląduje już we własnym mieszkaniu, a gdy zerkam z przyzwyczajenia na prognozy (na Pomorzu dwa dni intensywnych opadów i cięgle wiatr ze wschodu) czuję ulgę, że nie muszę odczuwać ich trafności na własnej skórze. Basta!

Trzebiatów

Morze w Mrzeżynie

Kołobrzeg - ostatnie tchnienie Hanzy

Trasa:
Dystans154.24 km Czas09:41 Vśrednia15.93 km/h VMAX38.04 km/h Podjazdy829 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 12: Pomorze Przednie i Tylne

Obudziłem się na miedzy u stóp rzędu jesionów przeplatanych krzewami suchodrzewów. Byłem wstrząśnięty - niebo było niemal bezchmurne.  Gdy po chwili zobaczyłem prognozy pogody - zamarłem z niedowierzania. A jednak się kręci! - znaczy, w pogodzie... Do końca rajdu czekała mnie jazda pod wiatr, silny wiatr. Przecież jechałem w odwrotnym kierunku niż przez ostatni tydzień! Tu zazwyczaj dominują wiatry zachodnie, ale nie wtedy gdy ja jadę zgodnie z ich kierunkiem... Stało się oczywiste, że nie dojadę za dnia do Kołobrzegu. Kolejny dzień walki z wiatrem był ponad moje siły - fizyczne i mentalne. Założyłem więc, że wystarczy jak przejadę Uznam i Wolin. Deus vult! To założenie miało pewne plusy: nie musiałem się spieszyć. Delektowałem się więc ostatnimi godzinami w RFN. Podziwiałem kolejne wymuskane kurorty nadmorskie (seebady): Zinnowitz, Zempin, Koserow, Bansin, Heringsdorf i Ahlbeck. 

Nie opuszczałem niemal trasy rowerowej. Nie zawsze miała ona przyjemną nawierzchnię, było sporo piachu, ale jej bezsprzeczną zaletą było poprowadzenie wśród sosen. Zazwyczaj biegła pod osłoną wydm, wśród sosen (a nawet buków), czyli chroniła od przeciwnego wiatru. Do wyboru był wiatr w oczy lub piasek w napęd. Poświęciłem napęd, wiatru miałem już serdecznie dość. Plusem było rześkie morskie powietrze, wzburzone morze, wyludnione plaże. Jazda przez Uznam przypominała niekończącą się rekreację. 50 km czystej rozkoszy rowerowej, tym bardziej że czym bliżej Polski tym nawierzchnie były lepsze. Jeśli ktoś wyrobił sobie zdanie o niemieckim Pomorzu Przednim na podstawie wizyty na wyspie Uznam, to jest to przekonanie głęboko błędne. Tutaj jest akurat najładniej. Elewacje lśnią czystością, wszystko jest eleganckie i ekskluzywne. W rejonie Greifswaldu wsie są brzydkie, zabudowa chaotyczna a drogi koszmarne i dziurawe (plus skażeni kultem zapierdalania kierowcy - wyraźne polskie wpływy). Warto o tym pamiętać zachwycając się tym niemieckim oknem na Polskę. To takie okno wystawowe, choć samo Świnoujście tez prezentuje się znacznie schludniej od przeciętnego polskiego miasta. 

W miarę upływu dnia gęstnieje liczba plażowiczów i rowerzystów. Do Polski wjeżdżam już w tłumie cyklistów. Pochodzenie łatwo rozpoznać po sakwach i jeszcze łatwiej po zachowaniu wobec przepisów: Niemcy jadą literalnie po wyznaczonych liniach, rodacy jadą na skróty. W świnoujskiej Biedronce przeżywam szok - tu prawie nikt nie nosi maseczki. Od tygodnia nie widziałem nikogo bez maski w sklepie, teraz ją ściągam bo zaczną do mnie za chwilę mówić po niemiecku (w ojczyźnie!). W maseczkach są tu chyba tylko Niemcy, nikt więcej. Po aprowizacji i wypoczynku zaliczam ostatni prom na trasie. Ten w Świnoujściu jest pierwszym darmowym, Polska to bogaty kraj. Ponieważ najeździłem się już wolińskimi asfaltami postanawiam całość wyspy pokonać trasami rowerowymi. Nawierzchnie i oznakowanie pozostawiają wiele do życzenia. To już nie Świnoujście, to Polska. Na drodze z Wapnicy do krajowej 3 napotykam znakomity wynalazek - droga jest obrzydliwym brukiem, ale po bokach wiodą wąskie pasy asfaltu - dla rowerzystów. Znakomity patent! Dojazd "trasą rowerową" do Wolina jest jednak koszmarem: świetnie budujemy sobie "markę" u niemieckich turystów. 

Z Wolina jadę na Kamień, eksploruje więc Pomorze Tylne, GoogleMaps pokazuje w tymże Kamieniu dobrze ocenianego kebaba, nadzieja na wyżerkę neutralizuje nawet mój ból powodowany koniecznością "współistnienia" z polskimi kierowcami. Roberty Kubice Pomorskiego czają się w każdej wsi, do Kamienia dojeżdżam jednak cały i odkrywam, że kebab jest zamknięty pomimo poniedziałku, a może właśnie dlatego? Na inne gastronomie nie mam ochoty, wybór jest zresztą ograniczony, podobnie jak miejskość Kamienia Pomorskiego. Zawiedziony ruszam dalej, wiozę wprawdzie kuchenkę ale nie mam już zaopatrzenia "kuchennego". Jadę tylko w jednym celu: znaleźć miejsce na ostatni dziki biwak. Zakończyć przygodę wygodnym noclegiem na łonie natury. Mam z tym spore problemy: albo tereny podmokłe, albo turystyka i wybrzeże. Ostatecznie lokuję się na łące przy bocznej drodze. Oszczekują mnie wściekle jelonki - trochę zniemczałem w tej trasie, ale żeby od razu trafić na nacjonalistyczne sarny? Zasypiam bez ciepłego posiłku, szykuje się chłodna noc. Witaj Polsko...

Widok na plażę i wzburzone morze z molo w Zinnowitz

Seebad Bansin

Świnoujście

Jeziorko Turkusowe na Wolinie

Kamień Pomorski

Trasa:


Dystans171.89 km Czas10:06 Vśrednia17.02 km/h VMAX41.33 km/h Podjazdy686 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 11: Gangi emerytów

Obudziłem się w pełnym nierówności i posuszu mierzejowym lesie. Należało szybko się z niego oddalić, bo nie jest to miejsce dedykowane do dzikich noclegów. Ukłucia komarów z rozkładania biwaku dawały o sobie znać, nad ranem komary były jednak mniej agresywne. Wstałem bardzo wcześnie, bo wczoraj znów nie odrobiłem strat, a dzień powrotu zbliżał się nieubłaganie. Niebo było rzecz jasna zasnute chmurami, ale nie wyglądały one groźnie. Wraz z przybliżanie się do przylądku Arkona rosła moja frustracja, że tu nie dojechałem. Mijałem co chwilę cudne miejsca biwakowe z widokiem na morze a na samym przylądku wszyscy jeszcze spali, z wyjątkiem kilku kotów. Wiatr wiał z pd-wsch, co oznaczało że na razie będzie boczny, a potem tradycyjnie prosto w ryj. Na końcu płw. Wittow czekała mnie też przeprawa promowa. Tutaj musiałem po raz pierwszy kupić bilet w kasie (do tej pory u obsługi promu), rower kosztował 1,40 euro. Kolejny piękny odcinek wiódł od Gingst na południe wyspy, w wioseczce Landow podziwiałem kolejny, śliczny rugijski gotycki kościół. Do Stralsundu powróciłem w dobrym humorze i o dobrym czasie. Towarzyszyły mi całe gangi emerytów na rowerach. 

Odcinek Stralsund-Greifswald wyglądał cudnie na mapie. Wzdłuż głównej drogi biegła stara z poprowadzoną trasą rowerową. Cóż to był za koszmar! Nie dość, że cały czas pod huragan (który to już raz!) to jeszcze 30 km po straszliwym bruku. Stary, gruby i nierówny bruk był nie do ominięcia. Na pobliskiej szosie ustawiono zapobiegliwie znak zakazujący jazdy poniżej 30 km/h. Postanowiłem ratować się robiąc łuk na Karrendorf i okazało się... że droga jest tam jeszcze gorsza: wszędzie były dziury i łaty, takie w najgorszym stylu, nawet gdy płyty zalali asfaltem. Cywilizacja kończy się na zachód od Rostocku! Na tej całej drodze cierniowej nie było ani jednej atrakcji, kierowcy przestali jeździć kulturalnie i grzecznie. Zrobiło się arcysłowiańsko. Jakby tego było mało, centrum hanzeatyckiego Greifswaldu było zabarykadowane barierkami a wszędzie toczyły się remonty. Wreszcie jednak było na czym oko zawiesić, bo rynek był przyzwoity. Na wyjeździe trafiłem jakimś cudem na drogę rowerową z prawdziwego zdarzenia i zacząłem odzyskiwać równowagę ducha i godność człowieka. Co ciekawa ta droga nazywała się Hanseatenweg

Bałem się jechać ruchliwą drogą przez Neu Boltenhagen, trasa rowerowa robiła zaś taki łuk, że mogłem zapomnieć o przejechaniu Wołogoszczy. Pojechałem więc trasą środka, przez Gustebin. Krajobraz był typowy dla Pomorza Zachodniego, czyli nudny jak flaki z olejem. Musiałem się sporo namanewrować, by trafić ostatecznie na starówkę miasta Wolgast. Ostatnie chwile jasności przytrzymały mnie w centrum i... nie zdążyłem przejechać podnoszonego mostu na wyspę Uznam. Przepływał akurat wycieczkowiec, a ja wiedziałem, że po raz pierwszy będę rozbijał się w niezmącanej ciemności, gdzieś na wyspie Uznam. Po pokonaniu dziewiczych pierwszych dwóch kilometrów na wyspie rozłożyłem się na skraju miedzy osłoniętej drzewami i krzewami, tuż przy trasie rowerowej. Udało mi się - kosztem dużych wyrzeczeń i sił - osiągnąć cel, czyli wyspę Uznam.


W pobliżu przylądka Arkona

Zatoka Tromper Week na Rugii

Poranek wśród megalitów

Na przylądku Arkona

Grefswald, ring

Wołogosz, klimatycznie w dawnej stolicy Księstwa Wołogoskiego

Trasa:

Dystans138.43 km Czas08:07 Vśrednia17.06 km/h VMAX52.79 km/h Podjazdy961 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 10: Rugi-bugi

Dzień wcześniej walczyłem dzielnie z przeciwnościami, ale i tak nie dojechałem na przedpola Stralsundu (jak miałem w planie). Opóźnienie względem planu było oczywiste. Noe zamierzałem jednak odpuścić Rugii, to byłoby niehanzeatyckie. Dość szybko pokonałem więc prawie 40 km dzielących mnie od kolejnego Hansestadt na mojej trasie. Stralsund nieco mnie zawiódł. Trudno aby było inaczej: dopiero co przejeżdżałem przez Lubekę i Wismar. Nie miał szans. Jest większy i mniej sympatyczny od Wismaru, bardziej zniszczony w czasie wojny od Lubeki. Zabudowa jest tu mocno poszatkowana, nie znalazłem ani jednej w pełni oryginalnej ulicy czy choćby jej części, wszędzie są jakieś ubytki, widać wyraźnie że bomby zabiły tu niemal trzy razy więcej mieszkańców niż w Lubece (choć miasto znacznie mniejsze). To co zostało ,daje jednak wyobrażenie o dawnym charakterze tego miasta i jego potędze. Widok od strony Rugii jest zaś spektakularny. 

Po długim pobycie w Stralsundzie i uzupełnieniu zapasów (zbliżał się weekend, a Rugia nie jest skupiskiem marketów), wyładowany po górę sakw ruszyłem odkrywać największą niemiecką wyspę, czyli Rugię. Generalnie znikły dzieci z plecakami, ale Manuela Schwesig dalej prześladowała mnie swoim promiennym uśmiechem. Tym razem słońce też uśmiechnęło się kilka razy, choć zbyt nachalne nie było... Dopiero pod wieczór z nieba znikły liczne chmury. Żeby nie było zbyt miło powróciły silny wiatr i postanowił wiać sobie ze wschodu, wiadomo, jechałem przecież na wschód. Pierwsze zdziwienie jakie mnie spotkało to bardzo duży ruch na drogach - był niestety weekend. Całość (niemal) mojego Tour de Rugia pokonałem więc po trasach rowerowych i były one najróżniejszej jakości i konsystencji. Generalnie Rugia jest wyspą rolniczą i sielskie rolnicze pejzaże dominują na południu wyspy. Sporo tu ptaków: chmary mew śmieszek i siodłatych, gęsi na ścierniskach. Jedynie półwysep Jasmund ma narowisty, wzgórzysty charakter. Dużo tu łąk, lasów i klifów. Chciałem dotrzeć do tej Ziemi Obiecanej w złotej godzinie. Oznaczało to dalsze 50 km walki z wiatrem, bo było na wschód. Jechało się ciężko, uroczy pejzaż wcale nie pomagał. Co jakiś czas dziwiłem się jednak tej niemieckiej pasji objadania jeżyn i śliw. 

Dość szybko zorientowałem się, że opóźnienie na trasie oraz ponownie porywisty, przeciwny wiatr, uniemożliwiają mi zwiedzenie Rugii w jeden dzień. No i z bagażem lekko nie było. Zdążyłem do Jasmundzkiego Parku Narodowego w złotej godzinie, ale na klify dotarłem już o schyłku tej przyjemnej pory. Stubbenkammer miałem wprawdzie za darmo i bez towarzystwa, ale musiałem się spieszyć, bo w bukowych lasach szybko zapadał zmierzch a nie da się stąd wyjechać nie jadąc buczyną. Platformę na Królewskim Tronie odwiedza rocznie 300 tys. ludzi a ja byłem całkiem sam... Ponoć to cecha ludzi eleganckich, że odwiedzają miejsca popularne w niepopularnych porach. Gdy zarządziłem odwrót byłem już obojętny na uroki rugijskich pejzaży, chciałem znaleźć nocleg zanim zapadnie ciemność. Najlepiej gdzieś na półwyspie Wittow, w drodze na przylądek Arkona. Niestety nie dałem rady, ciemność dopadła mnie na mierzei Schaabe. Za karę postanowiłem się tu rozbić. Komary mściły się niemiłosiernie. Do tej pory nie było z nimi wielkich problemów, teraz nadrobiły zaległości. Komary z Schaabe to prawdziwe bestie! Ich krwiożerczość przyjąłem jednak ze zrozumieniem - należało mi się, miałem spać gdzie indziej. 


Widok na Rugię

Stralsund - zachowane ślady dawnej świetności

XIX-wieczna część Stralsundu nie tknięta bombami

Śmieszki na Rugii

Rugijski pejzaż 

Klify kredowe w Parku Narodowym Jasmund

Trasa:


Dystans216.24 km Czas11:20 Vśrednia19.08 km/h VMAX45.09 km/h Podjazdy1274 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 9: Chmurne piękno Meklemburgii

Niestety poranek pod Piękną Górą (Szyjnbergiem) przywitał mnie - a jakże - deszczem. Po 10 km jazdy salwowałem się ucieczką pod świerki , stało się to w najbliższej okolicy wczesnogotyckiego kościoła w Mummendorfie. W miejscowości Roggenstorf padało już tak intensywnie, że musiałem schronić się na przystanku. Po przeciwnej stronie do drogi dochodził szutrowy łącznik. Przyjechał stamtąd samochód, zatrzymał się i... następny kwadrans spędziłem na obserwacji przeciwległej wiaty przystankowej. Dziewczynka miał góra 7 lat, może nawet 6. Mamusia nie wiozła jej jednak do szkoły, tylko podwiozła na przystanek i cierpliwie czekała aż córka wsiądzie do autobusu. Szczerze pisząc to nie zazdrościłem tej dziewczynce, był dopiero 20 sierpnia a ją już prześladowali szkołą. Przez cały dzień widywałem zresztą dzieci z plecakami, sporo z nich było na rowerach. W ponurzej aurze, ale już bez deszczu dotarłem pod barokowy pałac hrabiego Bothmera, doradcy króla Jerzego I Hanowerskiego. Kompleks był dość surowy, ale zarazem stylowy. W Boltenhagen dotknąłem wreszcie Bałtyku, który tu zwał się Ostsee. Kurort był niebywale czysty i nieco wyludniony. Mogło to wynikać z kiepskiej pogody, mogło z wczesnej pory, najpewniej zaś wynikało z obu przyczyn naraz. 

Wypada wspomnieć, że po raz pierwszy od wielu dni nie musiałem walczyć z huraganem. Wiatr był zazwyczaj boczny, a na wybrzeżu nie było go niemal wcale. Dlatego właśnie postanowiłem okrążyć Rostock od północy, a nie od południa jak planowałem pierwotnie. Chmury na wybrzeżu rozstępowały się czasem i przebłyskiwało przez nie nieśmiało słońce, w takim dość przyjemnym towarzystwie zmierzałem do największej atrakcji dnia: hanzeatyckiego miasta Wismar. Wiedziałem, że jest piękne, ale eksplorując je nie znalazłem ani jednej rysy w oryginalnej zabudowie. Niesamowite, ale to miasto wygląda jakby było odtworzeniem projektu, realizacją makiety "typowego miasta hanzeatyckiego". Po prostu cudo. Jeśli coś tu drażni to zbyt agresywna rewitalizacja zabytków. Tu wszystko jest zbyt czyste, zbyt proste, zbyt doskonałe. Przesadna restauracja zawsze zabija patynę. 

Za Wismarem moja trasa biegła celowym zygzakiem, chodziło mi o to by uniknąć ruchliwych dróg i nasycić się pagórkowatym pejzażem. Towarzyszyły mi odtąd liczne i kształtne morenowe wzgórza, polujące czaple i myszołowy na ścierniskach oraz zapach mirabelek. Najbardziej zachwycały jednak cudowne aleje drzew. Drzewa były skrupulatnie ponumerowane, w niektórych alejach liczby zbliżały się do dwóch tysięcy drzew. Lipy, klony, dęby i buki - do wyboru. Na tym odcinku uświadomiłem sobie, że przez cały niemiecki odcinek trasy nie widziałem żadnego radiowozu, ani jednego policjanta! Tylko drzewa stały przy drogach na baczność i grzecznie prezentowały numery seryjne. Aż do kurortu Bad Doberan jechało mi się wyśmienicie, chwilami nawet z wiatrem (po raz pierwszy od tygodnia!). Za Doberan jechałem z bardzo dobrym tempem, bo teren się wyrównał a atrakcje pejzażowe zniknęły. Na 138 km dotarłem do nadmorskiego Warnemünde, dziś północnej dzielnicy starego, ale zniszczonego w czasie wojny hanzeatyckiego miasta Rostock. Z przeprawą były pewne problemy, bo jeden kus w całości zawłaszczyła karetka pogotowia... 

Niebo znów zaczęło przybierać groźne odcienie i raz po raz kropiło mi na głowę; na szczęście obyło się bez eskalacji. Byłem tak zadowolony z uniknięcia przemoczenia oraz wietrznej ciszy, że pojechałem w złym kierunku (na północ, zamiast na wschód) i zorientowałem się dopiero tuż przed Ribnitz, po drogowskazach. Widać, zasmakowałem w przyjemnej bezmyślnej jeździe. Zaznałem jej na tym rajdzie tak mało, że nie może dziwić moje gapiostwo. Po prostu chciałem, żeby to była TA droga. Tym bardziej, że we właściwym kierunku kłębiły się gradowe chmury. Być może na pomyłka uratowała mnie właśnie przez zimnym  prysznicem. Gdy bowiem wreszcie dotarłem do Marlow, asfalty dopiero przesychały a miasteczko było całkiem wyludnione i przygnębiające swoją nędznością. W każdej następnej miejscowości napotykałem potem ślady potopu, którego uniknąłem wyłącznie dzięki zmyleniu drogi. Podniosło mnie to na duchu, bo uświadomiłem sobie, że nie straciłem czasu: przesiedziałbym nadwyżkę słuchając odgłosu kropel bijących o dach przystanku, a tak przynajmniej jechałem. Lepiej głupio jechać niż mądrze siedzieć! Ostatnia atrakcja dnia - neogotycki pałac w Schlemmin okazał się być akurat w remoncie i mocno niedostępny. W słabnącym świetle wieczoru pojechałem dalej szukać miejsca na nocleg. Wyjechałem już z Meklemburgii, ale Pomorze Przednie zaoferowało mi niezwykły nocleg nieco ponad wsią Starkov. W dolinie pracowały kombajny a ja rozbijałem namiot na miedzy, tuż obok zżętego już pola. Byłem zadowolony, choć słońca było tyle co nic, to atrakcje dopisały i Meklemburgię zaliczam do miejsc przyjaznych rowerzystom. W sumie to nie dziwi - bycie najsłabiej zaludnionym niemieckim landem zobowiązuje - w Polsce tylko podlaskie i warmińsko-mazurskie są słabiej zaludnione... 


Kirch Mummendorf

Schloss Bothmer

Na plaży w Boltenhagen

Wohlenberger Wiek

Wismar

Wismar z makiety i ten prawdziwy różnią się tylko skalą :)

Labirynt wismarskiej starówki

Hornstorf - XIII-wieczny kościół z XIX-wiecznymi poprawkami

Piękno morenowej Meklemburgii

Cudne, numerowane aleje

Bad Doberan

Rostock

Marlow - już na Pomorzu Przednim

Schloss Schlemin

Trasa: