Dystans216.24 km Czas11:20 Vśrednia19.08 km/h VMAX45.09 km/h Podjazdy1274 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 9: Chmurne piękno Meklemburgii

Niestety poranek pod Piękną Górą (Szyjnbergiem) przywitał mnie - a jakże - deszczem. Po 10 km jazdy salwowałem się ucieczką pod świerki , stało się to w najbliższej okolicy wczesnogotyckiego kościoła w Mummendorfie. W miejscowości Roggenstorf padało już tak intensywnie, że musiałem schronić się na przystanku. Po przeciwnej stronie do drogi dochodził szutrowy łącznik. Przyjechał stamtąd samochód, zatrzymał się i... następny kwadrans spędziłem na obserwacji przeciwległej wiaty przystankowej. Dziewczynka miał góra 7 lat, może nawet 6. Mamusia nie wiozła jej jednak do szkoły, tylko podwiozła na przystanek i cierpliwie czekała aż córka wsiądzie do autobusu. Szczerze pisząc to nie zazdrościłem tej dziewczynce, był dopiero 20 sierpnia a ją już prześladowali szkołą. Przez cały dzień widywałem zresztą dzieci z plecakami, sporo z nich było na rowerach. W ponurzej aurze, ale już bez deszczu dotarłem pod barokowy pałac hrabiego Bothmera, doradcy króla Jerzego I Hanowerskiego. Kompleks był dość surowy, ale zarazem stylowy. W Boltenhagen dotknąłem wreszcie Bałtyku, który tu zwał się Ostsee. Kurort był niebywale czysty i nieco wyludniony. Mogło to wynikać z kiepskiej pogody, mogło z wczesnej pory, najpewniej zaś wynikało z obu przyczyn naraz. 

Wypada wspomnieć, że po raz pierwszy od wielu dni nie musiałem walczyć z huraganem. Wiatr był zazwyczaj boczny, a na wybrzeżu nie było go niemal wcale. Dlatego właśnie postanowiłem okrążyć Rostock od północy, a nie od południa jak planowałem pierwotnie. Chmury na wybrzeżu rozstępowały się czasem i przebłyskiwało przez nie nieśmiało słońce, w takim dość przyjemnym towarzystwie zmierzałem do największej atrakcji dnia: hanzeatyckiego miasta Wismar. Wiedziałem, że jest piękne, ale eksplorując je nie znalazłem ani jednej rysy w oryginalnej zabudowie. Niesamowite, ale to miasto wygląda jakby było odtworzeniem projektu, realizacją makiety "typowego miasta hanzeatyckiego". Po prostu cudo. Jeśli coś tu drażni to zbyt agresywna rewitalizacja zabytków. Tu wszystko jest zbyt czyste, zbyt proste, zbyt doskonałe. Przesadna restauracja zawsze zabija patynę. 

Za Wismarem moja trasa biegła celowym zygzakiem, chodziło mi o to by uniknąć ruchliwych dróg i nasycić się pagórkowatym pejzażem. Towarzyszyły mi odtąd liczne i kształtne morenowe wzgórza, polujące czaple i myszołowy na ścierniskach oraz zapach mirabelek. Najbardziej zachwycały jednak cudowne aleje drzew. Drzewa były skrupulatnie ponumerowane, w niektórych alejach liczby zbliżały się do dwóch tysięcy drzew. Lipy, klony, dęby i buki - do wyboru. Na tym odcinku uświadomiłem sobie, że przez cały niemiecki odcinek trasy nie widziałem żadnego radiowozu, ani jednego policjanta! Tylko drzewa stały przy drogach na baczność i grzecznie prezentowały numery seryjne. Aż do kurortu Bad Doberan jechało mi się wyśmienicie, chwilami nawet z wiatrem (po raz pierwszy od tygodnia!). Za Doberan jechałem z bardzo dobrym tempem, bo teren się wyrównał a atrakcje pejzażowe zniknęły. Na 138 km dotarłem do nadmorskiego Warnemünde, dziś północnej dzielnicy starego, ale zniszczonego w czasie wojny hanzeatyckiego miasta Rostock. Z przeprawą były pewne problemy, bo jeden kus w całości zawłaszczyła karetka pogotowia... 

Niebo znów zaczęło przybierać groźne odcienie i raz po raz kropiło mi na głowę; na szczęście obyło się bez eskalacji. Byłem tak zadowolony z uniknięcia przemoczenia oraz wietrznej ciszy, że pojechałem w złym kierunku (na północ, zamiast na wschód) i zorientowałem się dopiero tuż przed Ribnitz, po drogowskazach. Widać, zasmakowałem w przyjemnej bezmyślnej jeździe. Zaznałem jej na tym rajdzie tak mało, że nie może dziwić moje gapiostwo. Po prostu chciałem, żeby to była TA droga. Tym bardziej, że we właściwym kierunku kłębiły się gradowe chmury. Być może na pomyłka uratowała mnie właśnie przez zimnym  prysznicem. Gdy bowiem wreszcie dotarłem do Marlow, asfalty dopiero przesychały a miasteczko było całkiem wyludnione i przygnębiające swoją nędznością. W każdej następnej miejscowości napotykałem potem ślady potopu, którego uniknąłem wyłącznie dzięki zmyleniu drogi. Podniosło mnie to na duchu, bo uświadomiłem sobie, że nie straciłem czasu: przesiedziałbym nadwyżkę słuchając odgłosu kropel bijących o dach przystanku, a tak przynajmniej jechałem. Lepiej głupio jechać niż mądrze siedzieć! Ostatnia atrakcja dnia - neogotycki pałac w Schlemmin okazał się być akurat w remoncie i mocno niedostępny. W słabnącym świetle wieczoru pojechałem dalej szukać miejsca na nocleg. Wyjechałem już z Meklemburgii, ale Pomorze Przednie zaoferowało mi niezwykły nocleg nieco ponad wsią Starkov. W dolinie pracowały kombajny a ja rozbijałem namiot na miedzy, tuż obok zżętego już pola. Byłem zadowolony, choć słońca było tyle co nic, to atrakcje dopisały i Meklemburgię zaliczam do miejsc przyjaznych rowerzystom. W sumie to nie dziwi - bycie najsłabiej zaludnionym niemieckim landem zobowiązuje - w Polsce tylko podlaskie i warmińsko-mazurskie są słabiej zaludnione... 


Kirch Mummendorf

Schloss Bothmer

Na plaży w Boltenhagen

Wohlenberger Wiek

Wismar

Wismar z makiety i ten prawdziwy różnią się tylko skalą :)

Labirynt wismarskiej starówki

Hornstorf - XIII-wieczny kościół z XIX-wiecznymi poprawkami

Piękno morenowej Meklemburgii

Cudne, numerowane aleje

Bad Doberan

Rostock

Marlow - już na Pomorzu Przednim

Schloss Schlemin

Trasa:



Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa mawio
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]