Wpisy archiwalne w kategorii

wielodniowe

Dystans całkowity:47790.49 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:2289:54
Średnia prędkość:17.50 km/h
Maksymalna prędkość:78.22 km/h
Suma podjazdów:321217 m
Liczba aktywności:363
Średnio na aktywność:131.65 km i 7h 52m
Więcej statystyk
Dystans119.19 km Czas08:16 Vśrednia14.42 km/h Podjazdy1625 m
Norwegia, dzień 8: Prom, fiordy i słońca rekordy

Dzień jak marzenie, spędzony w sporej części na... promie. Kapitalna jest ta norweska bezkompromisowość: po fatalnym, ponurym, deszczowym dniu, przychodzi dzień jak z bajki, a nazajutrz znów syf, kiła i mogiła. Dane liczbowe spisane od brata, bo magnes nawalił mi na największym zjeździe i nie dało się reanimować połączenia przez prawie 10 km.  

Rano rześko w cieniu i przyjemnie w słońcu. Spory ruch na drogach. Tłum turystów w Gudvangen. Mewa porywająca ciastka turystom na promie. Wszędzie widoki, fiordy i wodospady. Pogodowo kapitalny dzień zwieńczony długim odcinkiem podjazdowym w późnych godzinach wieczornych (bo nocy wszak nie było), na którym nie udało się znaleźć żadnego dogodnego miejsca biwakowego i wylądowaliśmy za barierką, tuż przy drodze. 

Poranek nad Oppheimsvatnet

W stronę Nærøyfjorden

Nærøyfjorden

Kolejne osady, gdzie jedynym kontaktem ze światem jest prom

Bakka

Zaułki Sognefjorden


Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40921394

Dystans108.22 km Czas06:26 Vśrednia16.82 km/h VMAX46.04 km/h Podjazdy839 m
Norwegia, dzień 7: Bombus pratorum

Kluczowym momentem dnia był przeszywający ból ręki gdy robiłem zdjęcie. Za tajemnicą stał trzmiel łąkowy (bombus pratorum), który przysiadł gdzieś na żółtej torbie rowerowej Sport Arsenal i gdy zamykałem klapę musiałem go szturchnąć. Okazał się być mściwym, nie pozostałem mu więc dłużny. Zdołałem go strącić i rozdeptać (cóż za satysfakcja), ale ból towarzyszył mi do końca dnia, a opuchlizna w miejscu użądlenia jeszcze prawie przez tydzień... 
Cały dzień bez deszczu. Nocleg na opuszczonym kempingu z odgłosami czuwających alarmów w zamkniętych na cztery spusty domkach. 

Sandvinvatnet

Odda

Sorfjorden

Hardangerfjorden

Znów ta zieleń...


Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40921229


Dystans95.76 km Czas06:48 Vśrednia14.08 km/h VMAX59.82 km/h Podjazdy1936 m
Norwegia, dzień 6: Przez śniegi na Oddę

Karłowate wierzbki, brzozy arktyczne, dwie smagane arktycznym wichrem przełęcze, skały i śnieg. 5 godzin samotności, bo jechałem swoim tempem, 3 pokaźne wodospady. Pierwsza widziana policja na drodze, po niemal tygodniu!

Warunki zabiły mi lampkę przednią, od początku mam zjechaną przednią obręcz (na v-brake) więc katuję 180 mm. tarczę z tyłu, na której przejadę całą 3-tygodniową trasę. Najgorsze jest jednak to, że nie wchodzi mi najlżejszy bieg ma kasecie. Grunt, że skandynawski klimat nareszcie się rozgościł i dzwoni zębami oraz ocieka wilgocią. Nocujemy pod wodospadem, w miejscu tak zacisznym i osłoniętym, że trudno uwierzyć, że tuż obok jest droga, rwący strumień i wodospad... 

Życie jak w Norwegii

Bogactwo wody

Tundra

Strefa śniegu w drodze do Hary

22 czerwca, coraz bliżej Oddy

Tjornadalsfossen

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40921059

Dystans109.02 km Czas07:10 Vśrednia15.21 km/h Podjazdy1862 m
Norwegia, dzień 5: Wpadka noclegowa

Od rana było szpetnie, ale mało padało. Denerwują w trakcie dnia meszki, a od 15. zaczyna lać po norwesku. No i na tyle nieszczęśliwie rozbijam namiot, że mi go zalewa od środka. Naigrawa się ze mnie pokrzewka, śpiewając sobie o 23, bo przecież słońce nie zachodzi, a norweskiego lata nie wypada jej marnować...

Jedzie mi się jednak - pomimo ponurości  dnia - bardzo dobrze, co ciekawe rytm złapałem od samego początku, już pierwszego dnia jechało mi się bardzo płynnie, pomimo absurdalnie dużego bagażu (zazwyczaj potrzebuję 3 dni, po których czuję rosnącą dyspozycję i wielodniowa regularność wysiłku dobrze na mnie wpływa). Rzeczy przeciwdeszczowych wziąłem zdecydowanie za dużo, ale wynikło to z tego, że nowe spodnie okazały się niewymagające pary rezerwowej, podobnie kurtka przeciwdeszczowa, dla której wziąłem dwie rezerwy... całkowicie niepotrzebnie. Głupio mi było wyrzucić tyle rzeczy przeciwdeszczowych, ale były zbędne, mimo wielu dni z deszczem... Decathlonie, jesteś wielki! 

Mimo ponurości, a może dzięki niej, pejzaż nabrał skandynawskiego sznytu

Arcynorwesko 

Wspominane "garaże wodne"...

Mokro, wilgotno, więc nie chciało się stawać...

Znam lepsze miejsca na słoneczne wakacje niż ten domek :), choć uroku położenia odmówić mu nie można

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40920996

Dystans68.44 km Czas04:16 Vśrednia16.04 km/h VMAX61.64 km/h Podjazdy1252 m
Norwegia, dzień 4: Tłumy na Preikestolen

Rano nieciekawie temperaturowo, bo mroźny zjazd na prom kontrastuje z rozgrzewającym podjeździkiem na hopkę za noclegową chatką. Potem poza podjazdem czeka 8 km z buta na Prekestolen. Jest nieprzyjemnie tłoczno, przypomina mi się dlaczego unikam od wielu lat Tatr i znanych beskidzkich górek. Pogoda jest znakomita, ale widoki pozbawione kropki nad "i". Brakuje efektu "wow", który w Alpach towarzyszy wielu punktom widokowym. Spora temperatura i zadziwiająco silne północne słońce ułatwia suszenie rzeczy, które mi nie przemokły, ale zawilgotniały po wczorajszym deszczobiciu. Zadziwia znów niewielka liczba strumieni i zerowa dostępność pewnej wody pitnej. 

Dominującym uczuciem po 4. dniu jest zawód. Gdzie te surowe krajobrazy, zadzierżyste pionowe uskoki i rwące potoki? Rozmawiamy z bratem o Francji, bo pejzaż momentami przypomina Prowansję i Prealpy, a poza tym, gdyby Francja podbiła Norwegię byłoby znacznie taniej...

Kamień runiczny na finał dnia

Lampa na promowej przeprawie w strone Preikestolen. Bez chmur, deszczu i mgieł jest jakoś jednowymiarowo; cierpienie dodaje głębi

Lysefjord

Preikestolen


Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40920953
https://ridewithgps.com/routes/41855486

Dystans88.09 km Czas05:09 Vśrednia17.10 km/h Podjazdy886 m
Norwegia, dzień 1: Z Danii do krainy deszczu

W Danii dominują ascetyczne w formie, czyste domki w typie "drewnianych chatek" Beenhakkera, otoczone - co warto podkreślić - drewnianymi płotami. Jest płasko, ale las zachwyca porostami. Słońce świeci w zasadzie całą dobę, wieje, ale jest słonecznie a powietrze krystaliczne. 

Potem wielopiętrowy prom, przed promem rozmowa z polskimi motocyklistami i przygnębiająca pogoda po norweskiej stronie cieśniny Skagerrak. Rzucają się w oczy fatalne oznaczenia dróg rowerowych. Leje naprawdę mocno i cieszą ostrożni kierowcy. Zwracają uwagę zimne deszczowe ogrody, zielone owoce czereśni i rododendrony - obowiązkowe przy każdym domu.

Duńskie wybrzeże Morza Północnego

Rzeczywistość bardzo południowej Norwegii

Za Mandal też były białe domy...

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40920809

Dystans69.11 km Czas03:28 Vśrednia19.94 km/h Podjazdy285 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 13: Ostatnie miasto Hanzy

O świcie jest wilgotno i zimno oraz - rzecz jasna - wieje silny wiatr. Od rana! Jakże się cieszę, że to już koniec. Kolejnych dni z taką pogodą już bym nie zdzierżył. Na dzień dobry, jeszcze przed otwarciem sklepów, przybywam do Trzebiatowa. Znowu mi się podoba a to dobry znak. Z Trzebiatowa jadę już nad morze, na plażę w Mrzeżynie. Dalej wzdłuż wybrzeża zmierzam do Kołobrzegu. Eksploruje miasto bardzo dokładnie - mam czas. Pociąg odjeżdża dopiero po 12, ja docieram tu o 10. Kołobrzeg jest jak Magdeburg, została tylko nazwa. Jest odbudowana katedra i jedna odbudowana kamienica. Tyle zostało z dumnego hanzeatyckiego miasta. Mnie czeka traumatyczna podróż z Intercity, okazuje się rzecz jasna, że moje miejsce nie istnieje a wagonu z miejscami na rowery brak. Kilka tekstów o prawie przewozowym sprawia jednak, że ląduję w przedziale i spędzam miło czas z trzyosobową rodzinką ze Środy Śląskiej, szpanuję więc znajomością średzkiej gastronomii, byłem tam przecież w czerwcu... 

Pod wieczór ląduje już we własnym mieszkaniu, a gdy zerkam z przyzwyczajenia na prognozy (na Pomorzu dwa dni intensywnych opadów i cięgle wiatr ze wschodu) czuję ulgę, że nie muszę odczuwać ich trafności na własnej skórze. Basta!

Trzebiatów

Morze w Mrzeżynie

Kołobrzeg - ostatnie tchnienie Hanzy

Trasa:
Dystans154.24 km Czas09:41 Vśrednia15.93 km/h VMAX38.04 km/h Podjazdy829 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 12: Pomorze Przednie i Tylne

Obudziłem się na miedzy u stóp rzędu jesionów przeplatanych krzewami suchodrzewów. Byłem wstrząśnięty - niebo było niemal bezchmurne.  Gdy po chwili zobaczyłem prognozy pogody - zamarłem z niedowierzania. A jednak się kręci! - znaczy, w pogodzie... Do końca rajdu czekała mnie jazda pod wiatr, silny wiatr. Przecież jechałem w odwrotnym kierunku niż przez ostatni tydzień! Tu zazwyczaj dominują wiatry zachodnie, ale nie wtedy gdy ja jadę zgodnie z ich kierunkiem... Stało się oczywiste, że nie dojadę za dnia do Kołobrzegu. Kolejny dzień walki z wiatrem był ponad moje siły - fizyczne i mentalne. Założyłem więc, że wystarczy jak przejadę Uznam i Wolin. Deus vult! To założenie miało pewne plusy: nie musiałem się spieszyć. Delektowałem się więc ostatnimi godzinami w RFN. Podziwiałem kolejne wymuskane kurorty nadmorskie (seebady): Zinnowitz, Zempin, Koserow, Bansin, Heringsdorf i Ahlbeck. 

Nie opuszczałem niemal trasy rowerowej. Nie zawsze miała ona przyjemną nawierzchnię, było sporo piachu, ale jej bezsprzeczną zaletą było poprowadzenie wśród sosen. Zazwyczaj biegła pod osłoną wydm, wśród sosen (a nawet buków), czyli chroniła od przeciwnego wiatru. Do wyboru był wiatr w oczy lub piasek w napęd. Poświęciłem napęd, wiatru miałem już serdecznie dość. Plusem było rześkie morskie powietrze, wzburzone morze, wyludnione plaże. Jazda przez Uznam przypominała niekończącą się rekreację. 50 km czystej rozkoszy rowerowej, tym bardziej że czym bliżej Polski tym nawierzchnie były lepsze. Jeśli ktoś wyrobił sobie zdanie o niemieckim Pomorzu Przednim na podstawie wizyty na wyspie Uznam, to jest to przekonanie głęboko błędne. Tutaj jest akurat najładniej. Elewacje lśnią czystością, wszystko jest eleganckie i ekskluzywne. W rejonie Greifswaldu wsie są brzydkie, zabudowa chaotyczna a drogi koszmarne i dziurawe (plus skażeni kultem zapierdalania kierowcy - wyraźne polskie wpływy). Warto o tym pamiętać zachwycając się tym niemieckim oknem na Polskę. To takie okno wystawowe, choć samo Świnoujście tez prezentuje się znacznie schludniej od przeciętnego polskiego miasta. 

W miarę upływu dnia gęstnieje liczba plażowiczów i rowerzystów. Do Polski wjeżdżam już w tłumie cyklistów. Pochodzenie łatwo rozpoznać po sakwach i jeszcze łatwiej po zachowaniu wobec przepisów: Niemcy jadą literalnie po wyznaczonych liniach, rodacy jadą na skróty. W świnoujskiej Biedronce przeżywam szok - tu prawie nikt nie nosi maseczki. Od tygodnia nie widziałem nikogo bez maski w sklepie, teraz ją ściągam bo zaczną do mnie za chwilę mówić po niemiecku (w ojczyźnie!). W maseczkach są tu chyba tylko Niemcy, nikt więcej. Po aprowizacji i wypoczynku zaliczam ostatni prom na trasie. Ten w Świnoujściu jest pierwszym darmowym, Polska to bogaty kraj. Ponieważ najeździłem się już wolińskimi asfaltami postanawiam całość wyspy pokonać trasami rowerowymi. Nawierzchnie i oznakowanie pozostawiają wiele do życzenia. To już nie Świnoujście, to Polska. Na drodze z Wapnicy do krajowej 3 napotykam znakomity wynalazek - droga jest obrzydliwym brukiem, ale po bokach wiodą wąskie pasy asfaltu - dla rowerzystów. Znakomity patent! Dojazd "trasą rowerową" do Wolina jest jednak koszmarem: świetnie budujemy sobie "markę" u niemieckich turystów. 

Z Wolina jadę na Kamień, eksploruje więc Pomorze Tylne, GoogleMaps pokazuje w tymże Kamieniu dobrze ocenianego kebaba, nadzieja na wyżerkę neutralizuje nawet mój ból powodowany koniecznością "współistnienia" z polskimi kierowcami. Roberty Kubice Pomorskiego czają się w każdej wsi, do Kamienia dojeżdżam jednak cały i odkrywam, że kebab jest zamknięty pomimo poniedziałku, a może właśnie dlatego? Na inne gastronomie nie mam ochoty, wybór jest zresztą ograniczony, podobnie jak miejskość Kamienia Pomorskiego. Zawiedziony ruszam dalej, wiozę wprawdzie kuchenkę ale nie mam już zaopatrzenia "kuchennego". Jadę tylko w jednym celu: znaleźć miejsce na ostatni dziki biwak. Zakończyć przygodę wygodnym noclegiem na łonie natury. Mam z tym spore problemy: albo tereny podmokłe, albo turystyka i wybrzeże. Ostatecznie lokuję się na łące przy bocznej drodze. Oszczekują mnie wściekle jelonki - trochę zniemczałem w tej trasie, ale żeby od razu trafić na nacjonalistyczne sarny? Zasypiam bez ciepłego posiłku, szykuje się chłodna noc. Witaj Polsko...

Widok na plażę i wzburzone morze z molo w Zinnowitz

Seebad Bansin

Świnoujście

Jeziorko Turkusowe na Wolinie

Kamień Pomorski

Trasa:


Dystans171.89 km Czas10:06 Vśrednia17.02 km/h VMAX41.33 km/h Podjazdy686 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 11: Gangi emerytów

Obudziłem się w pełnym nierówności i posuszu mierzejowym lesie. Należało szybko się z niego oddalić, bo nie jest to miejsce dedykowane do dzikich noclegów. Ukłucia komarów z rozkładania biwaku dawały o sobie znać, nad ranem komary były jednak mniej agresywne. Wstałem bardzo wcześnie, bo wczoraj znów nie odrobiłem strat, a dzień powrotu zbliżał się nieubłaganie. Niebo było rzecz jasna zasnute chmurami, ale nie wyglądały one groźnie. Wraz z przybliżanie się do przylądku Arkona rosła moja frustracja, że tu nie dojechałem. Mijałem co chwilę cudne miejsca biwakowe z widokiem na morze a na samym przylądku wszyscy jeszcze spali, z wyjątkiem kilku kotów. Wiatr wiał z pd-wsch, co oznaczało że na razie będzie boczny, a potem tradycyjnie prosto w ryj. Na końcu płw. Wittow czekała mnie też przeprawa promowa. Tutaj musiałem po raz pierwszy kupić bilet w kasie (do tej pory u obsługi promu), rower kosztował 1,40 euro. Kolejny piękny odcinek wiódł od Gingst na południe wyspy, w wioseczce Landow podziwiałem kolejny, śliczny rugijski gotycki kościół. Do Stralsundu powróciłem w dobrym humorze i o dobrym czasie. Towarzyszyły mi całe gangi emerytów na rowerach. 

Odcinek Stralsund-Greifswald wyglądał cudnie na mapie. Wzdłuż głównej drogi biegła stara z poprowadzoną trasą rowerową. Cóż to był za koszmar! Nie dość, że cały czas pod huragan (który to już raz!) to jeszcze 30 km po straszliwym bruku. Stary, gruby i nierówny bruk był nie do ominięcia. Na pobliskiej szosie ustawiono zapobiegliwie znak zakazujący jazdy poniżej 30 km/h. Postanowiłem ratować się robiąc łuk na Karrendorf i okazało się... że droga jest tam jeszcze gorsza: wszędzie były dziury i łaty, takie w najgorszym stylu, nawet gdy płyty zalali asfaltem. Cywilizacja kończy się na zachód od Rostocku! Na tej całej drodze cierniowej nie było ani jednej atrakcji, kierowcy przestali jeździć kulturalnie i grzecznie. Zrobiło się arcysłowiańsko. Jakby tego było mało, centrum hanzeatyckiego Greifswaldu było zabarykadowane barierkami a wszędzie toczyły się remonty. Wreszcie jednak było na czym oko zawiesić, bo rynek był przyzwoity. Na wyjeździe trafiłem jakimś cudem na drogę rowerową z prawdziwego zdarzenia i zacząłem odzyskiwać równowagę ducha i godność człowieka. Co ciekawa ta droga nazywała się Hanseatenweg

Bałem się jechać ruchliwą drogą przez Neu Boltenhagen, trasa rowerowa robiła zaś taki łuk, że mogłem zapomnieć o przejechaniu Wołogoszczy. Pojechałem więc trasą środka, przez Gustebin. Krajobraz był typowy dla Pomorza Zachodniego, czyli nudny jak flaki z olejem. Musiałem się sporo namanewrować, by trafić ostatecznie na starówkę miasta Wolgast. Ostatnie chwile jasności przytrzymały mnie w centrum i... nie zdążyłem przejechać podnoszonego mostu na wyspę Uznam. Przepływał akurat wycieczkowiec, a ja wiedziałem, że po raz pierwszy będę rozbijał się w niezmącanej ciemności, gdzieś na wyspie Uznam. Po pokonaniu dziewiczych pierwszych dwóch kilometrów na wyspie rozłożyłem się na skraju miedzy osłoniętej drzewami i krzewami, tuż przy trasie rowerowej. Udało mi się - kosztem dużych wyrzeczeń i sił - osiągnąć cel, czyli wyspę Uznam.


W pobliżu przylądka Arkona

Zatoka Tromper Week na Rugii

Poranek wśród megalitów

Na przylądku Arkona

Grefswald, ring

Wołogosz, klimatycznie w dawnej stolicy Księstwa Wołogoskiego

Trasa:

Dystans138.43 km Czas08:07 Vśrednia17.06 km/h VMAX52.79 km/h Podjazdy961 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 10: Rugi-bugi

Dzień wcześniej walczyłem dzielnie z przeciwnościami, ale i tak nie dojechałem na przedpola Stralsundu (jak miałem w planie). Opóźnienie względem planu było oczywiste. Noe zamierzałem jednak odpuścić Rugii, to byłoby niehanzeatyckie. Dość szybko pokonałem więc prawie 40 km dzielących mnie od kolejnego Hansestadt na mojej trasie. Stralsund nieco mnie zawiódł. Trudno aby było inaczej: dopiero co przejeżdżałem przez Lubekę i Wismar. Nie miał szans. Jest większy i mniej sympatyczny od Wismaru, bardziej zniszczony w czasie wojny od Lubeki. Zabudowa jest tu mocno poszatkowana, nie znalazłem ani jednej w pełni oryginalnej ulicy czy choćby jej części, wszędzie są jakieś ubytki, widać wyraźnie że bomby zabiły tu niemal trzy razy więcej mieszkańców niż w Lubece (choć miasto znacznie mniejsze). To co zostało ,daje jednak wyobrażenie o dawnym charakterze tego miasta i jego potędze. Widok od strony Rugii jest zaś spektakularny. 

Po długim pobycie w Stralsundzie i uzupełnieniu zapasów (zbliżał się weekend, a Rugia nie jest skupiskiem marketów), wyładowany po górę sakw ruszyłem odkrywać największą niemiecką wyspę, czyli Rugię. Generalnie znikły dzieci z plecakami, ale Manuela Schwesig dalej prześladowała mnie swoim promiennym uśmiechem. Tym razem słońce też uśmiechnęło się kilka razy, choć zbyt nachalne nie było... Dopiero pod wieczór z nieba znikły liczne chmury. Żeby nie było zbyt miło powróciły silny wiatr i postanowił wiać sobie ze wschodu, wiadomo, jechałem przecież na wschód. Pierwsze zdziwienie jakie mnie spotkało to bardzo duży ruch na drogach - był niestety weekend. Całość (niemal) mojego Tour de Rugia pokonałem więc po trasach rowerowych i były one najróżniejszej jakości i konsystencji. Generalnie Rugia jest wyspą rolniczą i sielskie rolnicze pejzaże dominują na południu wyspy. Sporo tu ptaków: chmary mew śmieszek i siodłatych, gęsi na ścierniskach. Jedynie półwysep Jasmund ma narowisty, wzgórzysty charakter. Dużo tu łąk, lasów i klifów. Chciałem dotrzeć do tej Ziemi Obiecanej w złotej godzinie. Oznaczało to dalsze 50 km walki z wiatrem, bo było na wschód. Jechało się ciężko, uroczy pejzaż wcale nie pomagał. Co jakiś czas dziwiłem się jednak tej niemieckiej pasji objadania jeżyn i śliw. 

Dość szybko zorientowałem się, że opóźnienie na trasie oraz ponownie porywisty, przeciwny wiatr, uniemożliwiają mi zwiedzenie Rugii w jeden dzień. No i z bagażem lekko nie było. Zdążyłem do Jasmundzkiego Parku Narodowego w złotej godzinie, ale na klify dotarłem już o schyłku tej przyjemnej pory. Stubbenkammer miałem wprawdzie za darmo i bez towarzystwa, ale musiałem się spieszyć, bo w bukowych lasach szybko zapadał zmierzch a nie da się stąd wyjechać nie jadąc buczyną. Platformę na Królewskim Tronie odwiedza rocznie 300 tys. ludzi a ja byłem całkiem sam... Ponoć to cecha ludzi eleganckich, że odwiedzają miejsca popularne w niepopularnych porach. Gdy zarządziłem odwrót byłem już obojętny na uroki rugijskich pejzaży, chciałem znaleźć nocleg zanim zapadnie ciemność. Najlepiej gdzieś na półwyspie Wittow, w drodze na przylądek Arkona. Niestety nie dałem rady, ciemność dopadła mnie na mierzei Schaabe. Za karę postanowiłem się tu rozbić. Komary mściły się niemiłosiernie. Do tej pory nie było z nimi wielkich problemów, teraz nadrobiły zaległości. Komary z Schaabe to prawdziwe bestie! Ich krwiożerczość przyjąłem jednak ze zrozumieniem - należało mi się, miałem spać gdzie indziej. 


Widok na Rugię

Stralsund - zachowane ślady dawnej świetności

XIX-wieczna część Stralsundu nie tknięta bombami

Śmieszki na Rugii

Rugijski pejzaż 

Klify kredowe w Parku Narodowym Jasmund

Trasa: