Wpisy archiwalne w kategorii

>200 km

Dystans całkowity:26210.89 km (w terenie 2.91 km; 0.01%)
Czas w ruchu:1169:37
Średnia prędkość:20.92 km/h
Maksymalna prędkość:73.01 km/h
Suma podjazdów:140778 m
Liczba aktywności:115
Średnio na aktywność:227.92 km i 10h 55m
Więcej statystyk
Dystans215.53 km Czas11:27 Vśrednia18.82 km/h VMAX62.30 km/h Podjazdy2884 m
Dookoła Beskidu Żywieckiego
Kategoria >200 km, Karpaty 2019

 Na początku był bagaż, duży był bagaż i pozbyć się go chciałem. Zanim to zrobiłem, na Ochodzitą z nim wjechałem. Potem znalazłem - już przed Zwardoniem - niezłe miejsce na depozyt. Tamże zostawiłem większość bagaży i ruszyłem na Słowację. Gdy ruszałem rano na trasę, w drodze na Kubalonkę, dzięki wczesnej godzinie (~ 5:30) pierwszy raz w życiu widziałem żywą kunę leśną. Kilkakrotnie wyglądała zza barierek, cóż za ciekawskie zwierzątko...
Niestety nad głównym grzbietem Beskidu Kisucko-Orawsko-Żywieckiego już koło południa zalegały groźne chmury. Burza z prysznicem dorwała mnie ostatecznie w Zawoi, dzięki czemu zjadłem smaczny obiad i straciłem prawie półtorej godziny... 
Najgorsze było wybranie przeprawy przez Klekociny. Na samej przełęczy dorwał mnie po raz kolejny deszcz i sprawił, że zgłupiałem i wybrałem złą drogę zjazdową. Gdy się zorientowałem, było za późno: nie chciałem wracać w zacinającym deszczu pod górkę... 
Biedronkowałem w Jeleśni, z racji opóźnienia nie zamknąłem pętli i w WG wsiadłem do pociągu na Zwardoń i stamtąd dojechałem do depozytu. Przez całą trasę męczyła mnie alergia, brak tylnego hamulca i ryzyko burzy...


Ranem na Ochodzitej była kiepska widoczność, pusto, ale już ciepło

Oszczadnica

Szokująca rozmnożyli się na drodze "transorawskiej" motocykliści, zakłócając mi kontemplowanie natury

Magurka Namiestowska od strony polskiej granicy. Gonią chmury...

Babia od strony Jabłonki

Na Krowiarkach nabyłem oscypki :)

Podjazd na Klekociny

Bolesny zjazd do Koszarawy

Widok na kotlinę z przeł U Poloka

Dystans233.26 km Czas10:38 Vśrednia21.94 km/h VMAX58.12 km/h Podjazdy1336 m
Koniecpol
Kategoria >200 km, trening
 To była rekordowa, najdłuższa moja droga powrotna z pracy do domu. Z Katowic do Chorzowa jechałem przez Szczekociny, Koniecpol i Św. Annę. Ruch na drogach był bardzo duży, dopiero gdy zjechałem na Błędów poczułem ulgę. Upał był znacznie gorszy - odpuścił dopiero około 20. Temperatura przekraczała 28 stopni w cieniu... Nawet w najchłodniejszych momentach nocy temp. nie spadła po północy poniżej 15 stopni. Nocnej części trasy towarzyszył spokój lub nawet całkowity bezruch na drogach. Aktywne były jednak zwierzaki: kilkakrotnie wbiegały mi przed koła lisy, jelenie, była też locha z warchlakami. W Złotym Potoku zaatakowały nawet chrabąszcze majowe... 
Drogi dobre (z wyjątkiem odcinka Anna-Janów oraz Cynków - Strąków, wiadomo, nasi drogowcy ustępują nawet Łotyszom w umiejętnościach budowy dróg gruntowych), szczególnie mam tu na myśli odkrycie wypadu w postaci skrótu ze Szczekocin do Koniecpola. Kapitalna lokalna droga pozwala ominąć Secemin przez Kuczków a dalej wiedzie pustkowiami i lasami wprost na Koniecpol. Jedynie przed samym miastem ma kilkusetmetrowy odcinek szutrowy, ale on również będzie wyasfaltowany :)  
Pracę skończyłem o 13, w domu byłem o godz. 2:02 w nocy. Po drodze jeszcze biedronkowałem w Szczekocinach. 

Wrażenia:
- na rynku w Żarkach znudzona młodzież, trochę pijanych, ogółem nieciekawie
- na rynku w Koziegłowach (~23:30) totalna pustka i czystość
- nowa lampka znakomicie zdała egzamin
- zabrałem za dużo ciepłych rzeczy, nie wystąpiły nigdzie zastoiska chłodu

Będzin

DG Marianki

Kwaśniów Górny, widok na Ruskie Góry

Widok na Pilicę z drogi na Pradłę

Jaskółcza Góra w okolicach Siadczy

Szczekociny

Koniecpol

Święta Anna

Koziegłowy, zajączek na rynku

Trasa:

Dystans241.92 km Czas11:23 Vśrednia21.25 km/h VMAX46.83 km/h Podjazdy1031 m
Góra św. Anny
Kategoria >200 km

  Do wybrania miałem w pracy dzień wolny, noc miała być zimna, ale księżyc w pełni. Wyrok był oczywisty: długa trasa, bez noclegu, rozpoczęta ok. 8:30 rano, zakończona po 22. Początek trasy dobrym tempem, z wiatrem. Od podnóży Annabergu zmagania z wiatrem. Odcinek na płn-wschód bardzo trudny z racji silnego, momentami frustrującego wiatru z płn-wschodu.  Dookoła wiosna w rozkwicie: kwitnący miejscami rzepak, liczne już miejscami dymówki i pierwszy zaobserwowany trznadel. 
Drogi rano ruchliwe (Ruda Śl), w południe pustawe, po południu w sumie też. Wiatr odpuścił dopiero w okolicach Krupskiego Młyna. Wtedy zacząłem odrabiać straty czasowe i wyjątkowo średnia po zmierzchu rosła zamiast spadać... Duże lokalne różnice temp.: w Żyglinie i Dobieszowicach lodowato, W Świerklańcu cieplej, w samym Chorzowie wręcz za ciepło... 
Wypad pouczający, że wiatru o tej porze nie warto lekceważyć...  

Chudów

Rudy

Alt Cosel

Widok na Annaberg

Leśnica

Droga na Ankę

Sanktuarium
Śladem ginącej kolei

Krupski Mlyn

Brusiek

Noc w parku

Trasa:
Dystans213.00 km Czas10:26 Vśrednia20.42 km/h VMAX50.68 km/h Podjazdy1445 m
Cieszyn na ostro
Kategoria >200 km

Do trzech razy sztuka. Za pierwszym razem rozwaliłem sie na lodzie, za drugim razem siadły łożyska w pedałach, za trzecim w końcu się udało.

Nad ranem było zimno, ale bez mgły. Wyruszyłem zresztą dopiero o 7:30. Po drodze straszyły mnie przekreślone drogowskazy na Cieszyn, odbiłem więc z drogi wojewódzkiej na Kończyce. Generalnie było mało kolorowo, ale pogoda znakomita. Wczesnym popołudniem na polach był wręcz zaduch. W Cieszynie na rynku sporo Czechów, w czeskim Cieszynie pustawo. Ciemność złapała mnie przed Pilchowicami. Dziurawiec na prawym pasie dawał się we znaki moim lampkom. W Chudowie oczywiście głośno i bardzo zimno (jedyne takie miejsce w drodze powrotnej). Powrót przed 21 (sporo czasu straciłem w Cieszynie i Gorzycach). 

Rano było zimno i nieprzytulnie

Tradycyjne grzanie się w słońcu, na rynku w Żorach

Pawłowice

Kończyce Wielkie, bez śladów jesieni (!)

Jasność na rynku w Cieszynie

Cieszyn

Jesienna Olza

Karwina

Łaziska Rybnickie

Racibórz - Obora

U Arki Bożka, w Markowicach

Rudy

Pilchowice

Chudów
Dystans229.20 km Czas10:35 Vśrednia21.66 km/h VMAX39.86 km/h Podjazdy739 m
Karłowice
Kategoria >200 km
Rano szokujące 8 stopni utrzymywało się przez 2 godziny (od 5:45), zamglenie towarzyszyło mi od Pyskowic po Zdzieszowice, czyli przez 75 km... Temperatura później się unormowała do bardzo przyjemnych wartości rzędu 21-22 stopnie.  Od Dąbrowy po Domaradzką Kuźnię we wsiach dominowała oryginalna zabudowa. Tempo sportowe: dłuższe przerwy w Krapkowicach (śniadanie) i Dąbrowie (wygodna ławka przed pałacem: drugie śniadanie). Powrót pociągiem. 

Bytom

Za Pyskowicami, widoczność góra 50 m.

Ujazd, zamek

Krapkowice

Prószków

Dąbrowa

Karłowice

Zawiść

Chocianowice

Stare Olesno
Dystans248.01 km Czas11:49 Vśrednia20.99 km/h VMAX59.10 km/h Podjazdy1157 m
Wypad w Małopolskie, dzień 1: Do grobu dragona

Wpierw było spodziewane zaskoczenie (oksymoron celowy), czyli o czwartej rano było cimno jak w... Rozjasniło się dopiero w Dąbrowie Górniczej gdzie zaskoczył mnie spory ruch (pracownicy huty). Z kolei w Błędowie i Chechle dominowały mgły "wstające z kolan" :) Gdy mgły zaczęły zanikac pojawił się na chwilę błękit nieba, ale i ten musiał ustapić szpetnym chmurom. Chmury te miały wszelako dwie zalety: po pierwsze nie były deszczowe, po drugie zasłaniały słońce którego mam juz serdecznie dość... 

Na powrót rozjaśniło się znowu w okolicach Tarnowa. Tamże trafiłem przypadkiem do baru mlecznego "Mimoza". Tanio, ale też tłumnie. Nadmienię, że nie był to przybytek odwiedzany przez klasę średnią... W Tarno trafiłem też na rozkopy, ale zdołałem się wydostać na Skrzyszów i Pilzno. Tempo - dzięki brakom w nasłonecznieniu! - miałem rewelacyjne, to i przejechałem okolice Dębicy docierając do tejemniczego Korzeniowa. Tamże zaintrygował mnie "grób dragona" i jako że miałem go także na mapie (Małopolska Północna 1:100000) wbiłem w las. Grób znalazłem (symboliczny) a dalszą jazdę powstrzymały w porę odgłosy strzałów. Wróciłem zatem w bliskie sąsiedztwo husarskiego pochówku i rozbiłem namiot w środku leśnej gąszczy (księżyc walił po oczach i tak...)

Mgły błędowskie

Tradycyjnie orzeźwiający podjazd w Kolbarku...

Imbramowice w remoncie

Słomniki

Proszowice

Koszyce po raz trzeci na rowerze

Zaborów, scenka rodzajowa

Cmentarz pierwszowojenny nr 259, gmina Żabno

Słoneczne serce Tarnowa: po raz trzeci na rowerze!

Pilzno

Antyszwedzki Korzeniów :)
Dystans203.15 km Czas09:53 Vśrednia20.55 km/h VMAX62.73 km/h Podjazdy1348 m
Trójkąt włoszczowski, dzień 1: Na Ponidzie
Kategoria >200 km, Trójkąt 2018

Zew gnał Stradoviusa do Stradowa... Tamże spore namuliska, zerwany częściowo asfalt, wymyte podłoże. Wszystko jeszcze wilgotne, oj działo się tu w sobotę 11 sierpnia... Gdy dotarłem do Skałek ujrzałem ten sam widok od zawsze w zagrodzie Majewskich... To tu jest centrum świata! Niezmienne o odporne na działanie czasu... Na drodze Krzyżanowice - Kowala wycięte wszystkie akacje... Podobnie wycięte topole na pięknym ongiś trakcie z Gacek do Chrobrza. Zapędziłem się aż po Szaniec, a noclegowałem w Grochowiskach. Tym samym zakończyłem identycznie jak pierwszy powrót na Ponidzie w roku 2011... 

Niedzielny poranek w Czeladzi

Jeszcze dość spokojnie nad Pogoriami

Jura nad Kolbarkiem (droga do Zarzecza)

Z wizytą u Macieja Miechowity

Pożydowskie mienie, Działoszyce

W niedziele bez handlu centrum życia Skalbierza przenosi się pod kolegiatę :)

Nawet zaniedbany, niekoszony i wypalony słońcem jest piękny! Stradów. 

Chroberz - nowa przystań!

Przy kościele w Bogucicach także szalał Hołowczyc...

Szaniec o zachodzie, czyli mała tradycja

Dystans235.82 km Czas11:35 Vśrednia20.36 km/h VMAX48.29 km/h Podjazdy693 m
Nad Niemnem

 Cudowny rajd w górę Niemna był świetnym epilogiem dla zmagań z Mierzeją Kurońską. Był to mój najdłuższy jednodniowy rajd (w dodatku z sakwami) poza granicami Polski. 
 Zaczynałem na opłotkach Kłajpedy w nastroju posteuforycznym, który sprawił że poprzedniego dnia pogubiłem się w kłajpedzkim porcie... Zaczynałem o przedświcie, bo ulokowałem się tuż obok ścieżki rowerowej i ruchliwej drogi.
Początek był chłodnawy (temperaturowo i krajobrazowo). Atrakcje zaczęły się od Szwekszni, kupiłem sobie śniadanko i obejrzałem empirowy pałac. Od Żmudzkiego Nowego Miasta wjechałem w strefę oryginalnych drewnianych kościołów, z których najciekawszy był drewniany kościół ewangelicki (!) w Katyciai. Jechałem wyłącznie asfaltami i utrzymywałem sportowe tempo, w czym bardzo pomagało symboliczne przewyższenie. 

[Nad Niemnem]

Szweksznie

[Szweksznie, empirowa willa]

 Zaczęły się zmagania z wiatrem, który niemal przez całą bałtycką eskapadę był dla mnie niekorzystny. Miałem w tym momencie chwile zwątpienia i żałowałem ominięcia Żmudzkiego PN. Na szczęście nie obrałem trasy na Taurogi (gdzie nic nie ma), tylko postawiłem wszystko na jedną kartę: jazdę wzdłuż Niemna. Po 25 km zmagań z huraganem osiągnąłem dolinę i zmieniłem kierunek jazdy na wschodni. Odtąd wiatr był już tylko boczny, co umożliwiło mi bicie rekordów :)


 Dolina Niemna jest piękna. To zaskakująco malownicza rzeka, sprawia wrażenie większej niż jest. Okolica zachwyca: brzegi są strome i wzgórzyste. Łąki cudowne, terasa rzeki wyraźna, ograniczona z dwóch stron stokami. Aż do podjazdu w Vilkii jechałem jakieś 100 km cały czas ową terasą, płaską jak stół, mając dookoła ładne wzgórzyste brzegi. Opuszczałem ją tylko dla nadniemeńskich zamków, będących świadectwem historii pogranicza litewsko-krzyżackiego.

Zamek Panemunės 

[Zamek Raudań/Raudone]

[Wielona (dawne miasto i jeden z najstarszych kościołów na Litwie)]
 Ruch był na tej drodze zadziwiająco niewielki (był poniedziałek). Oprócz zamków minąłem też kilka pięknych grodzisk, z których największe wrażenie zrobił gród w Seredzius. W Vilkii zdążyłem uwiecznić też zachód słońca, a kilka kilometrów dalej ulokowałem się w lesie na nocleg (po raz drugi, w czasie tej wyprawy, na terenie byłego wysypiska...)

Wrażenia na "+":
Dolina Niemna
Grodziska w Wielonie i Seredzius
Zamek w Giełgudowie (Panemune)
Spokój na drodze nr 141

Wrażenia na "-":
Zalanie kiszoną kapustą saszetki z euro (a niby "pecunia non olet")
Zaniemógł drugi, rezerwowy, aparat...
Dystans201.30 km Czas10:20 Vśrednia19.48 km/h VMAX41.46 km/h Podjazdy410 m
Eskapada kurońska

 Dzień rozpoczął się na Łotwie i rozpoczął się w tempie iście sportowym. Zastopowało mnie dopiero typowo litewskie tsunami w Kretyndze. Oczywiście, pomimo że dopadło mnie już na przedmiesciach miasta, nie miałem szans by schronić się pod dachem. Musiałem zatem zwinąć się w kłębek, zacisnąć zęby i czekać... 
 Na szczęście potop nie trwał długo. Długo wlokły się natomiast przedmieścia Kłajpedy i plątanina dróg, całkowicie nieprzystosowanych do ruchu rowerowego (cóż za nowość na Litwie...). Gdy w końcu trafiłem na starówkę postanowiłem stamtąd udać się na sprawdzony przed wyjazdem prom. Przecież celem dnia była Mierzeja Kurońska. Przyjemność kosztowała 1 euro. Gdy wylądowałem na mierzei znalazłem się nagle w innej rzeczywistości. To był raj, cudowna przygoda. Całą trasę pokonałem asfaltową ścieżką rowerową. Ta zaś poprowadzona była znakomicie - najpierw tuż przy wydmach nadbrzeżnych, następnie po wydmach porośniętych cudownym, splątanym od wichrów lasem sosen-czarownic. Polska może się uczyć jak prowadzić ruch rowerowy na mierzei... 
 Na koniec przygody wydałem jeszcze 2 euro za wstęp na wydmy. Było warto. Niestety zbierały się tęgie burzowe chmury. Musiałem uciekać. Nie zamierzałem rozbijać się na mierzei. Choć te plątaniny sosen poprzelatane polankami były do tego wręcz stworzone. Mam jednak zasadę: nie biwakuję w parkach narodowych. Udało mi się jej dotrzymać. Dzięki życzliwości Rosjanina z Kłajpedy. Pokazał mi drogę rowerową na skróty, do drugiego z promów (też był na rowerze i wiózł jakieś wielkie paki). Tenże okazał się promem turystycznym, w dodatku był darmowy :) 
Klimat Kłapedy, rosyjskiego miasta, przypadł mi nawet do gustu. Szkoda, że starówka tak ucierpiała w czasie wojny. Jest to przecież taki litewski Gdańsk (zachowując skalę). W tej radości z udanego dnia, pogubiłem drogę. Wyjechałem poza plan zgrany na smartfona i trafiłem prosto do portu przeładunkowego. Musiałem się długo stamtąd wycofywać po własnych śladach, by nie stracić całkiem orientacji. Zapadał zmierzch. Nie zdołałem wyjechać z granic aministracyjnych Kłajpedy. Rozbiłem się tuż obok chodnika (!), w zaroślach. Noclegowałem krótko, ale bez przygód. 
  
Zdjęcia są przymglone, momentami to razi, ale cóż: przegrałem walkę z uszkodzonym śrubokrętem przesłony a robienie zdjęć na pełnej przysłonie w słoneczny dzień (nie dysponując ultrakrótkimi czasami migawki) to walka, ciągła walka z prześwietleniami...
Pocieszający był jedynie fakt, że kitowy Samsung NX 20-50 na pełnej dziurze jest całkiem ostry...

Wydmy kurońskie

Kłajpeda

Spichrze Kłajpedy:


Cudowne wybrzeże i piaszczyste plaże

Na wydmach, okolice Pervalki

Raj rowerzysty. Odwrót na prom
Dystans203.01 km Czas10:27 Vśrednia19.43 km/h VMAX36.41 km/h Podjazdy273 m
Rajd na Saremkę

 Wypoczęty, z jasno sprecyzowanym celem: następny nocleg na wyspie Saaremaa, zerwałem się o świcie do boju. Dzień był znowu na pograniczu upału, bez kropli deszczu. Trasa płaska jak deska. Nawet bagaż nie przeszkadzał w biciu estońskiego rekordu. Tak udało mi się trafić z terminami, że 27 minut spędzone na promie wykorzystałem akurat na obiadokolację, cyknięcie widoczku i fotki motocyklistom (prosili). Na samej Saaremie zaskoczyły mnie spokojne drogi, znakomitego asfaltu byłem pewien. Ponieważ zasmakował mi legalny biwak, depnąłem w końcówce jeszcze mocniej i osiągnąłem najbliższy RMK położony na odległym półwyspie Triigi. Rozkładałem się już w egipskich ciemnościach, po 23. Morze znowu śmierdziało, dął wiatr - jak na złość - od morza i utrudniał rozbicie namiotu. To wszystko razem wzięte to jednak drobnostki, cel został bowiem zrealizowany: osiągnąłem dobry punkt wypadowy/bazowy na dzień następny. 

Poranek nad Bałtykiem, w pobliżu Keibu. Najładniejsza część estońskiego wybrzeża (bez atrakcji zapachowych)

Podwójna nazwa jest pozostałością osadnictwa szwedzkiego na północy Estonii

Haapsalu, ruiny zamku


Przeprawa na wyspę Muhu

Liiva, kośc. św. Katarzyny z czasów kawalerów mieczowych (XIII w)

Na Saaremie. Widoczek na Muhu okazał się ciekawszy niż ruiny zamku Maasilinn

Zachód na Saaremie