Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2018
Dystans całkowity: | 3485.33 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 175:41 |
Średnia prędkość: | 19.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.73 km/h |
Suma podjazdów: | 15677 m |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 134.05 km i 6h 45m |
Więcej statystyk |
Dystans156.48 km Czas08:21 Vśrednia18.74 km/h Podjazdy751 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Pożegnanie z Litwą
Ku mojemu zdziwieniu, po wspaniałym rajdzie nadniemeńskim, kolejny dzień zaczynał się od ładnych widoków i ciekawych zabytków. Niemal zdążyłem polubić Litwę, końcówka jednak sprowadziła mnie na ziemię. Do Kowna było jednak bardzo ciekawie i bezproblemowo. Samo Kowno podobało mi się bardziej od Wilna. Jest mniej poradzieckie, zdecydowanie. Starówka bardziej zwarta. Przedmieścia bardziej cywilizowane. Problemy zaczęły się gdy wyjechałem z Kowna.
[Kowno, czwarta stolica Litwy, zamek]
Za Garliavą znaki pokierowały mnie po prostu na nowiutką AUTOSTRADĘ (z prawdziwego zdarzenia). Przejechałem nią jakieś 9 km i żeby było zabawniej nikt na mnie nie trąbił :) Tak się skończyło olanie dokładniejszego mapowania końcówki trasy. Gdy pojawił się wreszcie pierwszy zjazd, z poczuciem ogromnej ulgi skorzystałem. Warto zauważyć, że zanim wjechałem na tę autostradę, nie było żadnych znaków zakazów rowerów i tabliczek z oznaczeniami autostrady... Problemy nawigacyjne miałem aż do wyjechania z Mariampola na Kalwarię. Moja mapa Litwy była po prostu zbyt poglądowa.
Końcówka trasa znowu była ciekawa i przyjazna rowerzyście. Przekroczyłem granicę w pięknej scenerii Suwalszczyzny i skierowałem się na Rutkę-Tartak. Przy drodze na Suwałki znalazłem nawet swietne miejsce na nocleg.
Z ciekawostek: na opłotkach Kowna trafiłem na najtańszy dyskont na Litwie - Lidla. Było to moje jedyne spotanie z Lidlem w krajach bałtyckich. Wstrząsów na łotewskich drogach okazał się także nie wytrzymać koszyk bidonu...
Czerwony Dwór (jeszcze nad Niemnem, przed Kownem)
Jeszcze na Litwie, nad Szeszupą. Pejzaż Sudovy
Ku mojemu zdziwieniu, po wspaniałym rajdzie nadniemeńskim, kolejny dzień zaczynał się od ładnych widoków i ciekawych zabytków. Niemal zdążyłem polubić Litwę, końcówka jednak sprowadziła mnie na ziemię. Do Kowna było jednak bardzo ciekawie i bezproblemowo. Samo Kowno podobało mi się bardziej od Wilna. Jest mniej poradzieckie, zdecydowanie. Starówka bardziej zwarta. Przedmieścia bardziej cywilizowane. Problemy zaczęły się gdy wyjechałem z Kowna.
[Kowno, czwarta stolica Litwy, zamek]
Za Garliavą znaki pokierowały mnie po prostu na nowiutką AUTOSTRADĘ (z prawdziwego zdarzenia). Przejechałem nią jakieś 9 km i żeby było zabawniej nikt na mnie nie trąbił :) Tak się skończyło olanie dokładniejszego mapowania końcówki trasy. Gdy pojawił się wreszcie pierwszy zjazd, z poczuciem ogromnej ulgi skorzystałem. Warto zauważyć, że zanim wjechałem na tę autostradę, nie było żadnych znaków zakazów rowerów i tabliczek z oznaczeniami autostrady... Problemy nawigacyjne miałem aż do wyjechania z Mariampola na Kalwarię. Moja mapa Litwy była po prostu zbyt poglądowa.
Końcówka trasa znowu była ciekawa i przyjazna rowerzyście. Przekroczyłem granicę w pięknej scenerii Suwalszczyzny i skierowałem się na Rutkę-Tartak. Przy drodze na Suwałki znalazłem nawet swietne miejsce na nocleg.
Z ciekawostek: na opłotkach Kowna trafiłem na najtańszy dyskont na Litwie - Lidla. Było to moje jedyne spotanie z Lidlem w krajach bałtyckich. Wstrząsów na łotewskich drogach okazał się także nie wytrzymać koszyk bidonu...
Czerwony Dwór (jeszcze nad Niemnem, przed Kownem)
Jeszcze na Litwie, nad Szeszupą. Pejzaż Sudovy
Dystans235.82 km Czas11:35 Vśrednia20.36 km/h VMAX48.29 km/h Podjazdy693 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Nad Niemnem
Cudowny rajd w górę Niemna był świetnym epilogiem dla zmagań z Mierzeją Kurońską. Był to mój najdłuższy jednodniowy rajd (w dodatku z sakwami) poza granicami Polski.
Zaczynałem na opłotkach Kłajpedy w nastroju posteuforycznym, który sprawił że poprzedniego dnia pogubiłem się w kłajpedzkim porcie... Zaczynałem o przedświcie, bo ulokowałem się tuż obok ścieżki rowerowej i ruchliwej drogi.
Początek był chłodnawy (temperaturowo i krajobrazowo). Atrakcje zaczęły się od Szwekszni, kupiłem sobie śniadanko i obejrzałem empirowy pałac. Od Żmudzkiego Nowego Miasta wjechałem w strefę oryginalnych drewnianych kościołów, z których najciekawszy był drewniany kościół ewangelicki (!) w Katyciai. Jechałem wyłącznie asfaltami i utrzymywałem sportowe tempo, w czym bardzo pomagało symboliczne przewyższenie.
[Nad Niemnem]
Szweksznie
[Szweksznie, empirowa willa]
Zaczęły się zmagania z wiatrem, który niemal przez całą bałtycką eskapadę był dla mnie niekorzystny. Miałem w tym momencie chwile zwątpienia i żałowałem ominięcia Żmudzkiego PN. Na szczęście nie obrałem trasy na Taurogi (gdzie nic nie ma), tylko postawiłem wszystko na jedną kartę: jazdę wzdłuż Niemna. Po 25 km zmagań z huraganem osiągnąłem dolinę i zmieniłem kierunek jazdy na wschodni. Odtąd wiatr był już tylko boczny, co umożliwiło mi bicie rekordów :)
Dolina Niemna jest piękna. To zaskakująco malownicza rzeka, sprawia wrażenie większej niż jest. Okolica zachwyca: brzegi są strome i wzgórzyste. Łąki cudowne, terasa rzeki wyraźna, ograniczona z dwóch stron stokami. Aż do podjazdu w Vilkii jechałem jakieś 100 km cały czas ową terasą, płaską jak stół, mając dookoła ładne wzgórzyste brzegi. Opuszczałem ją tylko dla nadniemeńskich zamków, będących świadectwem historii pogranicza litewsko-krzyżackiego.
Zamek Panemunės
[Zamek Raudań/Raudone]
[Wielona (dawne miasto i jeden z najstarszych kościołów na Litwie)]
Ruch był na tej drodze zadziwiająco niewielki (był poniedziałek). Oprócz zamków minąłem też kilka pięknych grodzisk, z których największe wrażenie zrobił gród w Seredzius. W Vilkii zdążyłem uwiecznić też zachód słońca, a kilka kilometrów dalej ulokowałem się w lesie na nocleg (po raz drugi, w czasie tej wyprawy, na terenie byłego wysypiska...)
Wrażenia na "+":
Dolina Niemna
Grodziska w Wielonie i Seredzius
Zamek w Giełgudowie (Panemune)
Spokój na drodze nr 141
Wrażenia na "-":
Zalanie kiszoną kapustą saszetki z euro (a niby "pecunia non olet")
Zaniemógł drugi, rezerwowy, aparat...
Cudowny rajd w górę Niemna był świetnym epilogiem dla zmagań z Mierzeją Kurońską. Był to mój najdłuższy jednodniowy rajd (w dodatku z sakwami) poza granicami Polski.
Zaczynałem na opłotkach Kłajpedy w nastroju posteuforycznym, który sprawił że poprzedniego dnia pogubiłem się w kłajpedzkim porcie... Zaczynałem o przedświcie, bo ulokowałem się tuż obok ścieżki rowerowej i ruchliwej drogi.
Początek był chłodnawy (temperaturowo i krajobrazowo). Atrakcje zaczęły się od Szwekszni, kupiłem sobie śniadanko i obejrzałem empirowy pałac. Od Żmudzkiego Nowego Miasta wjechałem w strefę oryginalnych drewnianych kościołów, z których najciekawszy był drewniany kościół ewangelicki (!) w Katyciai. Jechałem wyłącznie asfaltami i utrzymywałem sportowe tempo, w czym bardzo pomagało symboliczne przewyższenie.
[Nad Niemnem]
Szweksznie
[Szweksznie, empirowa willa]
Zaczęły się zmagania z wiatrem, który niemal przez całą bałtycką eskapadę był dla mnie niekorzystny. Miałem w tym momencie chwile zwątpienia i żałowałem ominięcia Żmudzkiego PN. Na szczęście nie obrałem trasy na Taurogi (gdzie nic nie ma), tylko postawiłem wszystko na jedną kartę: jazdę wzdłuż Niemna. Po 25 km zmagań z huraganem osiągnąłem dolinę i zmieniłem kierunek jazdy na wschodni. Odtąd wiatr był już tylko boczny, co umożliwiło mi bicie rekordów :)
Dolina Niemna jest piękna. To zaskakująco malownicza rzeka, sprawia wrażenie większej niż jest. Okolica zachwyca: brzegi są strome i wzgórzyste. Łąki cudowne, terasa rzeki wyraźna, ograniczona z dwóch stron stokami. Aż do podjazdu w Vilkii jechałem jakieś 100 km cały czas ową terasą, płaską jak stół, mając dookoła ładne wzgórzyste brzegi. Opuszczałem ją tylko dla nadniemeńskich zamków, będących świadectwem historii pogranicza litewsko-krzyżackiego.
Zamek Panemunės
[Zamek Raudań/Raudone]
[Wielona (dawne miasto i jeden z najstarszych kościołów na Litwie)]
Ruch był na tej drodze zadziwiająco niewielki (był poniedziałek). Oprócz zamków minąłem też kilka pięknych grodzisk, z których największe wrażenie zrobił gród w Seredzius. W Vilkii zdążyłem uwiecznić też zachód słońca, a kilka kilometrów dalej ulokowałem się w lesie na nocleg (po raz drugi, w czasie tej wyprawy, na terenie byłego wysypiska...)
Wrażenia na "+":
Dolina Niemna
Grodziska w Wielonie i Seredzius
Zamek w Giełgudowie (Panemune)
Spokój na drodze nr 141
Wrażenia na "-":
Zalanie kiszoną kapustą saszetki z euro (a niby "pecunia non olet")
Zaniemógł drugi, rezerwowy, aparat...
Dystans201.30 km Czas10:20 Vśrednia19.48 km/h VMAX41.46 km/h Podjazdy410 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Eskapada kurońska
Dzień rozpoczął się na Łotwie i rozpoczął się w tempie iście sportowym. Zastopowało mnie dopiero typowo litewskie tsunami w Kretyndze. Oczywiście, pomimo że dopadło mnie już na przedmiesciach miasta, nie miałem szans by schronić się pod dachem. Musiałem zatem zwinąć się w kłębek, zacisnąć zęby i czekać...
Na szczęście potop nie trwał długo. Długo wlokły się natomiast przedmieścia Kłajpedy i plątanina dróg, całkowicie nieprzystosowanych do ruchu rowerowego (cóż za nowość na Litwie...). Gdy w końcu trafiłem na starówkę postanowiłem stamtąd udać się na sprawdzony przed wyjazdem prom. Przecież celem dnia była Mierzeja Kurońska. Przyjemność kosztowała 1 euro. Gdy wylądowałem na mierzei znalazłem się nagle w innej rzeczywistości. To był raj, cudowna przygoda. Całą trasę pokonałem asfaltową ścieżką rowerową. Ta zaś poprowadzona była znakomicie - najpierw tuż przy wydmach nadbrzeżnych, następnie po wydmach porośniętych cudownym, splątanym od wichrów lasem sosen-czarownic. Polska może się uczyć jak prowadzić ruch rowerowy na mierzei...
Na koniec przygody wydałem jeszcze 2 euro za wstęp na wydmy. Było warto. Niestety zbierały się tęgie burzowe chmury. Musiałem uciekać. Nie zamierzałem rozbijać się na mierzei. Choć te plątaniny sosen poprzelatane polankami były do tego wręcz stworzone. Mam jednak zasadę: nie biwakuję w parkach narodowych. Udało mi się jej dotrzymać. Dzięki życzliwości Rosjanina z Kłajpedy. Pokazał mi drogę rowerową na skróty, do drugiego z promów (też był na rowerze i wiózł jakieś wielkie paki). Tenże okazał się promem turystycznym, w dodatku był darmowy :)
Klimat Kłapedy, rosyjskiego miasta, przypadł mi nawet do gustu. Szkoda, że starówka tak ucierpiała w czasie wojny. Jest to przecież taki litewski Gdańsk (zachowując skalę). W tej radości z udanego dnia, pogubiłem drogę. Wyjechałem poza plan zgrany na smartfona i trafiłem prosto do portu przeładunkowego. Musiałem się długo stamtąd wycofywać po własnych śladach, by nie stracić całkiem orientacji. Zapadał zmierzch. Nie zdołałem wyjechać z granic aministracyjnych Kłajpedy. Rozbiłem się tuż obok chodnika (!), w zaroślach. Noclegowałem krótko, ale bez przygód.
Zdjęcia są przymglone, momentami to razi, ale cóż: przegrałem walkę z uszkodzonym śrubokrętem przesłony a robienie zdjęć na pełnej przysłonie w słoneczny dzień (nie dysponując ultrakrótkimi czasami migawki) to walka, ciągła walka z prześwietleniami...
Pocieszający był jedynie fakt, że kitowy Samsung NX 20-50 na pełnej dziurze jest całkiem ostry...
Wydmy kurońskie
Kłajpeda
Spichrze Kłajpedy:
Cudowne wybrzeże i piaszczyste plaże
Na wydmach, okolice Pervalki
Raj rowerzysty. Odwrót na prom
Dzień rozpoczął się na Łotwie i rozpoczął się w tempie iście sportowym. Zastopowało mnie dopiero typowo litewskie tsunami w Kretyndze. Oczywiście, pomimo że dopadło mnie już na przedmiesciach miasta, nie miałem szans by schronić się pod dachem. Musiałem zatem zwinąć się w kłębek, zacisnąć zęby i czekać...
Na szczęście potop nie trwał długo. Długo wlokły się natomiast przedmieścia Kłajpedy i plątanina dróg, całkowicie nieprzystosowanych do ruchu rowerowego (cóż za nowość na Litwie...). Gdy w końcu trafiłem na starówkę postanowiłem stamtąd udać się na sprawdzony przed wyjazdem prom. Przecież celem dnia była Mierzeja Kurońska. Przyjemność kosztowała 1 euro. Gdy wylądowałem na mierzei znalazłem się nagle w innej rzeczywistości. To był raj, cudowna przygoda. Całą trasę pokonałem asfaltową ścieżką rowerową. Ta zaś poprowadzona była znakomicie - najpierw tuż przy wydmach nadbrzeżnych, następnie po wydmach porośniętych cudownym, splątanym od wichrów lasem sosen-czarownic. Polska może się uczyć jak prowadzić ruch rowerowy na mierzei...
Na koniec przygody wydałem jeszcze 2 euro za wstęp na wydmy. Było warto. Niestety zbierały się tęgie burzowe chmury. Musiałem uciekać. Nie zamierzałem rozbijać się na mierzei. Choć te plątaniny sosen poprzelatane polankami były do tego wręcz stworzone. Mam jednak zasadę: nie biwakuję w parkach narodowych. Udało mi się jej dotrzymać. Dzięki życzliwości Rosjanina z Kłajpedy. Pokazał mi drogę rowerową na skróty, do drugiego z promów (też był na rowerze i wiózł jakieś wielkie paki). Tenże okazał się promem turystycznym, w dodatku był darmowy :)
Klimat Kłapedy, rosyjskiego miasta, przypadł mi nawet do gustu. Szkoda, że starówka tak ucierpiała w czasie wojny. Jest to przecież taki litewski Gdańsk (zachowując skalę). W tej radości z udanego dnia, pogubiłem drogę. Wyjechałem poza plan zgrany na smartfona i trafiłem prosto do portu przeładunkowego. Musiałem się długo stamtąd wycofywać po własnych śladach, by nie stracić całkiem orientacji. Zapadał zmierzch. Nie zdołałem wyjechać z granic aministracyjnych Kłajpedy. Rozbiłem się tuż obok chodnika (!), w zaroślach. Noclegowałem krótko, ale bez przygód.
Zdjęcia są przymglone, momentami to razi, ale cóż: przegrałem walkę z uszkodzonym śrubokrętem przesłony a robienie zdjęć na pełnej przysłonie w słoneczny dzień (nie dysponując ultrakrótkimi czasami migawki) to walka, ciągła walka z prześwietleniami...
Pocieszający był jedynie fakt, że kitowy Samsung NX 20-50 na pełnej dziurze jest całkiem ostry...
Wydmy kurońskie
Kłajpeda
Spichrze Kłajpedy:
Cudowne wybrzeże i piaszczyste plaże
Na wydmach, okolice Pervalki
Raj rowerzysty. Odwrót na prom
Dystans143.79 km Czas07:55 Vśrednia18.16 km/h VMAX39.26 km/h Podjazdy781 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Zmęczenie Łotwą
Starówka w Kuldydze okazała się być drugą najciekawszą na Łotwie. Miasto było jednak po łotewsku zakurzone i zabrudzone. Każda następna - z dość licznych atrakcji - stacja przystankowa oferowała mniej atrakcji. Najbardziej zwiodło mnie Aizpute. Zdecydowałem tamże, że ominę Lipawę i skieruję się prosto na Żmudź. Byłem już zmęczony Łotwą. Ta na pożegnanie oferowała mi swoje najwieksze atrakcje: grube, upierdliwe szutry lub przejazdy tzw. autostradami (droga a9 przypominałą kalsyczną polską krajówkę średniego szczebla). Przyroda była jednak wspaniała a pejzaż interesujący (pagórkowaty). Tuż przed granicą z Litwą rozłożyłem się na nocleg (tuż przy drodze, w zagajniku sosnowym).
Kuldiga
Edole
Pejzaż Kurlandii Garbatej
Droga malownicza, ale niesamowicie upierdliwa (szutropiach)
Starówka w Kuldydze okazała się być drugą najciekawszą na Łotwie. Miasto było jednak po łotewsku zakurzone i zabrudzone. Każda następna - z dość licznych atrakcji - stacja przystankowa oferowała mniej atrakcji. Najbardziej zwiodło mnie Aizpute. Zdecydowałem tamże, że ominę Lipawę i skieruję się prosto na Żmudź. Byłem już zmęczony Łotwą. Ta na pożegnanie oferowała mi swoje najwieksze atrakcje: grube, upierdliwe szutry lub przejazdy tzw. autostradami (droga a9 przypominałą kalsyczną polską krajówkę średniego szczebla). Przyroda była jednak wspaniała a pejzaż interesujący (pagórkowaty). Tuż przed granicą z Litwą rozłożyłem się na nocleg (tuż przy drodze, w zagajniku sosnowym).
Kuldiga
Edole
Pejzaż Kurlandii Garbatej
Droga malownicza, ale niesamowicie upierdliwa (szutropiach)
Dystans170.76 km Czas08:51 Vśrednia19.29 km/h VMAX38.23 km/h Podjazdy292 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Lasy bez cienia
Przylądek Kolka
O poranku: dzikie wybrzeże w parku narodowym Sliteres
Windawa, zabudowa
To był dzień zachwycający łotewską przyrodą. Już początek był magiczny: jechałem po mokrych asfaltach, wkoło cisza i zapach poranka pięknego dnia. Kilka razy schodziłem do morza przez dzikie wydmy. Deszcz mnie nie złapał, za późno wstałem. Jednocześnie zbudziłem się na tyle wcześnie, by na przylądku Kolka rozkoszować się samotnością. Wspaniałe miejsce, wspaniały klimat. Znakomita okazja by umyć nogi i pobrodzić po płyciznach. Lampa na nieboskłonie wróżyła kolejny upalny dzień. Czekał mnie jednak podwójny zawód: stały, coraz silniejszy przeciwny wiatr oraz ciągła wystawa na palące słońce.
Do Windawy trasa miała ponad 80 km. Na mapie niekończący się las, w realu niekończący się las, ale z dala od drogi. Bałtycki zwyczaj (Estonii też dotyczy, niestety) skrupulatnego usuwania drzew ze skrajni drogi jest zabójczy dla rowerzysty w upalne, bezchmurne dni.
Do Windawy trasa miała ponad 80 km. Na mapie niekończący się las, w realu niekończący się las, ale z dala od drogi. Bałtycki zwyczaj (Estonii też dotyczy, niestety) skrupulatnego usuwania drzew ze skrajni drogi jest zabójczy dla rowerzysty w upalne, bezchmurne dni.
Gdy w końcy przebiłem się przez wiatr i dotarłem do Windawy, czekało mnie spotkanie z j. rosyjskim i liczną społecznością tutejszych Rosjan. Miasto ma najwyższe na Łotwie wskażniki gospodarcze i najniższe bezrobocie. W sklepach dużo rosyjskich produktów i rosyjskie oraz rosyjskojęzyczne gazety. Po uzupełnieniu zapasów ruszam znów w łotewski interior, by przed zmierzchem dotrzeć pod Kuldygę. Na drodze 108 największy ruch samochodowy jaki trafiłem na Łotwie. Zdaje się, że mieszkańcy Windawy wracali na weekend do swoich wiosek, zagubionych gdzieś wśród wyboistych szutrów...
Przylądek Kolka
O poranku: dzikie wybrzeże w parku narodowym Sliteres
Windawa, zabudowa
Dystans139.08 km Czas07:32 Vśrednia18.46 km/h VMAX48.29 km/h Podjazdy486 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Kurlandzki interior
To miał być dzień "kasłania" po łotewsku. Opuszczałem wygodną bazę po wyeksplorowaniu okolic. Celem była Kandava i okolice Talsi (aprowizacja przed dzikim wybrzeżem, od Kolki po Windawę pozbawionym sklepów i zabudowań) a finał miał nastąpić jak najbliżej Kolki, byle przed granicą parku narodowego. Był to kolejny dzień bez deszczu, atrakcji niestety też nie było za dużo. Łotewska bujna przyroda pozostawała poza zasiegiem, bo drogi zazwyczaj na nasypie, idealnie pozbawione drzew. Dzień był znowu upalny i brak drzew przydrożnych był naprawdę dotkliwy. Na koniec (za Dundagą) trafiłem na myśliwych rozlokowujących się do polowania ze stanowisk i ambon. Odgłosy strzałów nie ułatwiają zaśnięcia, więc musiałem podjechać pod same granice parku narodowego. Tam długo szukałem dogodnego miejsca - ostatecznie rozbiłem się na wale, nad kanałem rzeczki Pilsupe.
Kandava, zabudowa
Typowa Łotwa w wersji exclusive (czyli z asfaltem)
Dundaga, zamek
To miał być dzień "kasłania" po łotewsku. Opuszczałem wygodną bazę po wyeksplorowaniu okolic. Celem była Kandava i okolice Talsi (aprowizacja przed dzikim wybrzeżem, od Kolki po Windawę pozbawionym sklepów i zabudowań) a finał miał nastąpić jak najbliżej Kolki, byle przed granicą parku narodowego. Był to kolejny dzień bez deszczu, atrakcji niestety też nie było za dużo. Łotewska bujna przyroda pozostawała poza zasiegiem, bo drogi zazwyczaj na nasypie, idealnie pozbawione drzew. Dzień był znowu upalny i brak drzew przydrożnych był naprawdę dotkliwy. Na koniec (za Dundagą) trafiłem na myśliwych rozlokowujących się do polowania ze stanowisk i ambon. Odgłosy strzałów nie ułatwiają zaśnięcia, więc musiałem podjechać pod same granice parku narodowego. Tam długo szukałem dogodnego miejsca - ostatecznie rozbiłem się na wale, nad kanałem rzeczki Pilsupe.
Kandava, zabudowa
Typowa Łotwa w wersji exclusive (czyli z asfaltem)
Dundaga, zamek
Dystans153.62 km Czas07:53 Vśrednia19.49 km/h VMAX39.95 km/h Podjazdy387 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dobry początek sierpnia
To był wreszcie dzień bez bagażu - po dłuższej przerwie. Depozyt zostawiłem w miejscu biwakowania. Rzadko mi się to zdarza, ale miejscówka była znakomita. Dało mi to duży komfort - wiedziałem gdzie spędzę noc. Wyruszyłem ze sporym animuszem - jak to zawsze, po zrzuceniu bagażu. Dzień był znowu upalny, więc mój entuzjazm i tempo stopniowo wiotczały... Zależało mi na zobaczeniu kilku zamków i pałaców okolic Jełgawy, czyli historycznej Mitawy.
Krajobrazowo obszar był nieciekawy, miasta też bez ciekawej zabudowy. Dysponując dokładnym mapami (1:200 000) udało mi się zaprojektować trasę niemal wyłącznie po asfaltach. Taki profil trasy na Łotwie oznacza użeranie się z piratami drogowymi i porannym
wzmożeniem na drogach. Słońce i stres drogowy wyssały ze mnie szybko siły. W Mitawie wiedziałem już, że nie zrealizuje planu maksimum i nie osiągnę pałacu w Auce. Drogę powrotną dublowałem zatem przez Dobele. W przyjemnym noclegowisku zjawiłem się sporo przed zmierzchem; starczyło czasu na kąpiel i obiad. Tym samym dzień ze sportowego zamienił się w rekreacyjny.
Jaunpils
Dobele, ruiny zamku
Mitawa, pałac. W Mitawie urodził się Mamert Stankiewicz, znaczy Kapitan :)
To był wreszcie dzień bez bagażu - po dłuższej przerwie. Depozyt zostawiłem w miejscu biwakowania. Rzadko mi się to zdarza, ale miejscówka była znakomita. Dało mi to duży komfort - wiedziałem gdzie spędzę noc. Wyruszyłem ze sporym animuszem - jak to zawsze, po zrzuceniu bagażu. Dzień był znowu upalny, więc mój entuzjazm i tempo stopniowo wiotczały... Zależało mi na zobaczeniu kilku zamków i pałaców okolic Jełgawy, czyli historycznej Mitawy.
Krajobrazowo obszar był nieciekawy, miasta też bez ciekawej zabudowy. Dysponując dokładnym mapami (1:200 000) udało mi się zaprojektować trasę niemal wyłącznie po asfaltach. Taki profil trasy na Łotwie oznacza użeranie się z piratami drogowymi i porannym
wzmożeniem na drogach. Słońce i stres drogowy wyssały ze mnie szybko siły. W Mitawie wiedziałem już, że nie zrealizuje planu maksimum i nie osiągnę pałacu w Auce. Drogę powrotną dublowałem zatem przez Dobele. W przyjemnym noclegowisku zjawiłem się sporo przed zmierzchem; starczyło czasu na kąpiel i obiad. Tym samym dzień ze sportowego zamienił się w rekreacyjny.
Jaunpils
Dobele, ruiny zamku
Mitawa, pałac. W Mitawie urodził się Mamert Stankiewicz, znaczy Kapitan :)