Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2018

Dystans całkowity:3485.33 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:175:41
Średnia prędkość:19.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.73 km/h
Suma podjazdów:15677 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:134.05 km i 6h 45m
Więcej statystyk
Dystans66.11 km Czas02:57 Vśrednia22.41 km/h VMAX42.27 km/h Podjazdy447 m
Chorzów - Jaworzno
Kategoria blisko domu

Szybki przejazd do Jaworzna z zahaczeniem o Górę św. Doroty i Pogorie. Na Dorotce prace przy drodze wjazdowej nie posunęły się w stosunku do ostatniej wizyty (czerwiec): nieco wyrównali, ale postępu dużego nie ma. Udało im się natomiast zniszczyć klimat tej drogi...

Przy kościele wykoszone chaszcze - jedyny plus drogowej "inwestycji" na Dorotce

"Nowa przystań" nad Pogorią IV...
Dystans67.13 km Czas03:04 Vśrednia21.89 km/h Podjazdy355 m
Wojkowice Kościelne
Kategoria blisko domu

Chmury miały się rozejść, ale nie rozeszły, wyglądały coraz groźniej. Wróciłem o 11 do domu po drodze zahaczając jeszcze o sklep (Lidl na Kościuszki - 5% rabatu).  


Dystans6.92 km Czas00:19 Vśrednia21.85 km/h Podjazdy 57 m
Chorzów
Dystans177.44 km Czas08:33 Vśrednia20.75 km/h VMAX45.95 km/h Podjazdy834 m
Trójkąt włoszczowski, dzień 3: Do domu
Kategoria >100 km, Trójkąt 2018

Zawsze można zobaczyć coś nowego. Dla mnie tym nowym na znanym terenie był kościół w Mierzynie widziany w świetle dziennym. Zrobiłem też sobie fotkę z Reymontem w Kobielach (bo pałac odstręcza od eksploracji) no i przede wszystkim trafiłem na epigonów pielrzymkowania na Częstochowę (był wszak 14.08) i tym samym zobaczyłem figurę Anny Samotrzeciej w Świętej Annie. Przed Żytnem dopadło mnie spore oberwanie chmury, ale zdążyłem się ulokować na wygodnym przystanku. 

Mierzyn - oryginalne gotyckie prezbiterium ze sklepieniem krzyżowym (widocznym przez kratę)

Kodrąb

Św. Anna

Słaby aparcik rezerwowy poradził sobie średnio z wnętrzem, ale coś tam widać...

Stawy Raczyńskich w Złotym Potoku

Kirkut w Żarkach
Dystans183.98 km Czas09:52 Vśrednia18.65 km/h VMAX50.85 km/h Podjazdy1057 m
Trójkąt włoszczowski, dzień 2: Na Piotrków
Kategoria >100 km, Trójkąt 2018

Oj paliło słońce od rana. Wpierw jednak trochę mnie orzeźwiło, bo w namiocie miałem 10.9 stopnia... Wszystko było mokre, bo podniosła się mgła. Zanim dotarłem do małogoskiej biedronki byłem już jednak przegrzany. Słońce było bezlitosne a podjazdy przez Pasmo Małogoskie kosztowały mnie sporo potu. W Przedborzu po raz kolejny biedronkowałem, tu jednak mogłem schronić się w parku. Ostatnie biedronkowanie w Piotrkowie a następnie nerwowe poszukiwanie miejsca na nocleg. 

Krzyż w Galowie

Romański portal w Mokrsku

Drewniak w Rembieszycach

Rynek w Małogoszczy. Dopiero po raz drugi na rowerze.

Fajna Ryba

Zachowany narożnik rynku w Przedborzu

Piotrków Trybunalski
Dystans203.15 km Czas09:53 Vśrednia20.55 km/h VMAX62.73 km/h Podjazdy1348 m
Trójkąt włoszczowski, dzień 1: Na Ponidzie
Kategoria >200 km, Trójkąt 2018

Zew gnał Stradoviusa do Stradowa... Tamże spore namuliska, zerwany częściowo asfalt, wymyte podłoże. Wszystko jeszcze wilgotne, oj działo się tu w sobotę 11 sierpnia... Gdy dotarłem do Skałek ujrzałem ten sam widok od zawsze w zagrodzie Majewskich... To tu jest centrum świata! Niezmienne o odporne na działanie czasu... Na drodze Krzyżanowice - Kowala wycięte wszystkie akacje... Podobnie wycięte topole na pięknym ongiś trakcie z Gacek do Chrobrza. Zapędziłem się aż po Szaniec, a noclegowałem w Grochowiskach. Tym samym zakończyłem identycznie jak pierwszy powrót na Ponidzie w roku 2011... 

Niedzielny poranek w Czeladzi

Jeszcze dość spokojnie nad Pogoriami

Jura nad Kolbarkiem (droga do Zarzecza)

Z wizytą u Macieja Miechowity

Pożydowskie mienie, Działoszyce

W niedziele bez handlu centrum życia Skalbierza przenosi się pod kolegiatę :)

Nawet zaniedbany, niekoszony i wypalony słońcem jest piękny! Stradów. 

Chroberz - nowa przystań!

Przy kościele w Bogucicach także szalał Hołowczyc...

Szaniec o zachodzie, czyli mała tradycja

Kraje bałtyckie - podsumowanie
4.07.2018 - 10.08.2018 

Statystyki:
czas: 30 dni (4.07-10.08: z przerwą na pobyt stacjonarny w Uhowie),
dystans: 4989.06 km
noclegi: 100% za darmo, w tym 3 na legalnych biwakach RMK (pozostałe na dziko)
awarie: torba MSX, szprycha w przednim kole, aparat Samsung NX2000 (sterowanie przesłoną)



Wrażenia ogólne (tylko z części zagranicznej):


Wrażenia na plus:

+ całkowity brak zakazów dla rowerów
+ kapitalne oznaczenie zabytków tablicami informacyjnymi (na Litwie każda popierdółka)
+ wspaniała, bujna przyroda
+ przestrzeń i niewielka gęstość zaludnienia
+ długie, niezwykle długie dnie
+ poziom dróg oraz infrastruktury rowerowej w Estonii
+ legalne, darmowe biwaki RMK (Estonia)
+ dbałość o grodziska na Litwie
+ czystość dróg - brak smieci na poboczach
+ pomocne znaki ostrzegające przed końcem asfaltu (Łotwa)
+ otwarte i dostępne za darmo wnętrza gotyckich kościołów (Estonia)
+ dostępne za darmo ruiny zamków (Estonia)
(w dodatku przystosowane do ruchu turystycznego)
+ dbałość o zabudowę i jej styl (Estonia)

Wrażenia na minus:

- bardzo słabe oznaczenia nazw miejscowości i kierunków na Litwie
- męczące pogańskie totemy w formie rzeźb ludowych (Litwa)
- żenujace słupki drogowe na Litwie (plastikowa listwa...)
- etykiety w dyskontach wyłącznie w językach bałtyckich lub estońskim
(zaklejane oryginalne opisy i skład produktu)
- całkowity brak drzew przy drogach, nawet na odcinkach leśnych (!)
-  niemal całkowity brak wiat przystankowych czy turystycznych
- psychopatyczni kierowcy w rodzaju rajdowców-amatorów (Łotwa)
- dramatyczne boczne drogi w formie szutropiachów rodeo (Litwa)
- dramatyczne drogi "wojewódzkie" i krajowe w formie szerokich kamienistych szutrów (Łotwa)
- fatalne przejazdy kolejowe (jak w Polsce)
- płatne wszelkie atrakcje (Łotwa)
- smród zgnlizny od morza (Estonia)
- chmary jusznic na pełnych pyłu drogach (Łotwa) 
-----
Dystans104.23 km Czas05:41 Vśrednia18.34 km/h Podjazdy369 m
Odwrót
 Prognozy były złe, bardzo złe. Wszystko wskazywało na potężny front burzowy. Tymczasem ja, po tylu dniach noclegowego survivalu (ponad trzy tygodnie bez prysznica, nie licząc tego z butelki) nie zamierzałem przeżywać deja vu trudnych sztormowych początków na Litwie (w połowie lipca). Nie miałem też motywacji - ta kończyła się na Kozienicach, które odwiedziłem tylko raz, w dodatku w całkowitej ciemności, w czasie mojego rajdu do Nałęczowa (koniec maja 2013). Chciałem w tychże Kozienicach własnoocznie podziwiać najstarszy świecki monument okolicznościowy, wystawiony w dawnej Rzeczypospolitej a upamiętniający narodziny "króla-dojutrka" Zygmunta II Augusta - ostatniego z Jagiellonów. Ponadto większe emocje wzbudzały we mnie Maciejowice - tu zakończyła się kariera Kościuszki - oraz przeprawa promowa na Wiśle, w Świerżach. 

[Elektrownia Kozienice z rejonu przeprawy na Wiśle w Świerżach]
 Zacząłem jednak dzień od przejazdu przez poranne Górzno i traumatycznych zmagań z krajową "17" na przedpolu Garwolina, przerabianą zresztą na ekspresówkę i funkcjonującą z wyłączoną jedną nitką (tym samym mimo wczesnej godziny, sporym ruchem). Zaliczyłem niestety dłuższy odcinek tą drogą, bo zjazd na Łaskarzew okazał się możliwy dopiero we wsi Gąsów. 

[Łaskarzew, rynek]
Gdy - po dłuższym czekaniu (przyjechałem nieco za szybko na prom) - udało mi się ostatecznie i nieodwołalnie przeprawić przez Wisłę, dotarłem pod pałac w Kozienicach. Dotarłem tam jadąc bocznymi, ustronnymi drogami przez jakieś Holendry i Cudowy. Pod monumentem Zygmunta Augusta postanowiłem nie walczyć z żywiołem, tylko pierzchnąć i odłożyć Ponidzie na później (wzorowałem się na królu Zygmuncie II).
Zdecydowałem się skierować na Pionki i ostatecznie na stacji Jedlnia Kościelna wsiadłem do pociągu KM na Radom. Tamże przesiadłem się na Skarżysko i dalej na Kielce. Dopiero w Kielcach zafundowałem sobie dłuższą przejażdżkę, bo do pociągu na Katowice dzieliły mnie dwie godziny. Pozwiedzałem śródmieście, odwiedziłem biedronkę i pociągiem "Ostaniec" dotarłem do Katowic. Już w Kielcach zaczęło padać, z Katowic do Chorzowa jechałem w ulewie, ale na ostatnich kilometrach przed domem nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. 

No cóż, pierwotnie zamierzałem wracać przez Świety Krzyż i Ponidzie, ale ten niedosyt odbiłem sobie już po dwóch dniach :)
To co zobaczyłem kilka dni później na Ponidziu świadczyło o prawdziwym niedzielnym potopie. Całe szczęście, że niedzielę spędziłem już w domu (szkoda zdrowia!). 

Kielce, rynek
Dystans161.40 km Czas08:47 Vśrednia18.38 km/h Podjazdy594 m
Biednemu znowu wiatr w oczy

 Poranek na skraju brzozowego gaju - to musiało nastrajać optymistycznie. Był to poranek słoneczny i sielski. Po kilku minutach od spakowania mijałem już tablicę z napisem Kłopoty Stanisławy. Byłem jednak przekonany, że to już koniec moich kłopotów. Przekonanie było głęboko niesłuszne jedynie w kwestii wiatru. Ten dął na północ, ja zaś - rzecz jasna - zmierzałem na południe. Szybko zatem straciłem złudzenia, że dotrę w okolice Łaskarzewa i skupiłem się na nabliższym celu, czyli Drohiczynie. 
Gdy po raz kolejny w życiu przybyłem tu na rowerze, zaskoczyło mnie jedno: ZACHWASZCZONE I ZANIEDBANE grodzisko, zwane Górą Zamkową. Na Litwie taki obiekt cieszyłby oczy przystrzyżonym runem trawnika. U nas była plątanina wysuszonych chwastów :(

Przebieg mojej dalszej trasy wyznaczały nieliczne ciekawe punkty (Sawice, Mordy, rynek w Stoczku), których nie osiągnąłem jeszcze w tych stronach na rowerze. Ostatni raz bawiłem w Siedleckiem w czerwcu, celem było zatem ominięcie Siedlec szerokim łukiem. To mi się udało, lokalne drogi miały dobrą nawierzchnię i były bardzo spokojne. Zdarzył się tylko jeden przykry indycent. W Pruszynie, nieopodal ładnego późnoklasycystycznego kościoła ukrył się w cieniu 10-centymetrowy uskok. Walnęło mi mocno bagażem, ale obdukcja nie wykazała żadnych uszkodzeń tylnego koła. Dopiero po kilku godzinach zauważyłem, że straciłem szprychę... w przednim kole! 
Noclegowałem w okolicach Miastkowa Kościelnego, na miedzy, na skraju zaoranego już pola i lasu. 

Drohiczyn, Widok na Bug z Góry Zamkowej

Sawice, dawna cerkiew

Stoczek Łukowski, na rynku

Dystans124.46 km Czas06:43 Vśrednia18.53 km/h Podjazdy473 m
Kłopoty-Stanisławy i inne kłopoty

 Udało mi się wstać wyjątkowo wcześnie, dzięki temu wygrałem wyścig z przeznaczeniem: zdążyłem na poranny pociąg regionalny relacji Suwałki - Białystok. Pierwszym celem był znajomy sklepik rowerowy w Łapach. Udało mi się dostać koszyk i przy okazji pogawędziłem z prezesem Łapskiego Towarzystwa Rowerowego... Ludzie na Podlasiu, wiadomo, życzliwi.
Moja trasa biegła przetartym torem - chciałem zahaczyć o Brańsk by skorzystać z tamtejszego dobrego kebaba. Niestety radość z konsumpcji zmąciły ujawniające się od przedpołudnia problemy żołądkowe. Potężna biegunkę wywołałem sam serkami homogenizowanymi kupionymi w Lidlu podkoweńskim. Tak się cieszyłem, że wracam do Polski i zaniechałem w tej radości zwykłych środków ostrożności (zakaz serków białych, homo i kefirów, szczególnie wszystkich jednocześnie)...
6 razy zatem powtarzałem wątpliwą przyjemność gwałtownej defekacji. Udało mi się jednak z grubsza zrealizować plan, czyli zbliżyć się do Drohiczyna. Rozkładałem się na noc niedaleko Kłopotów, i jest to najlepsze podsumowanie tego dnia... Dobrze chociaż, że nocleg był wyjątkowo idylliczny! 

Poranek na Suwalszczyźnie to zawsze wspaniałe przeżycie :)

Gdzieś po drodze, na Podlasiu

Dziadkowice, kościół