Wpisy archiwalne w kategorii
Tour de Reich 2022-2023
Dystans całkowity: | 4221.08 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 246:18 |
Średnia prędkość: | 17.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.09 km/h |
Suma podjazdów: | 33081 m |
Liczba aktywności: | 36 |
Średnio na aktywność: | 117.25 km i 6h 50m |
Więcej statystyk |
Dystans111.33 km Czas06:53 Vśrednia16.17 km/h VMAX55.82 km/h Podjazdy920 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 8: Heimat braci Grimm
Ten ostatni dzień w Hesji. Ciąg dalszy nienagannych dróg rowerowych i odnawialnych źródeł energii. Wyprofilowane podjazdy na stoki masywu Taufstein sprawiają, że brakuje mi trochę adrenaliny typowej dla nagłych hopek na austriackich radwegach. W Ortenbergu opuszczam wreszcie Vulkanradweg i w gęstniejącym upale pokonuję kolejne grzbiety i garby by zobaczyć ostatnią perłę Hesji - miasto Büdingen. Miałem potężny dylemat, bo kusił też Frankfurt nad Menem. Nie ma tam starówki, ale jest dzielnica drapaczy chmur, no i są heskie standardy rowerowe... Uznałem jednak, że metropolia będzie zbyt rozpalona i będę miał problem z zakupami (wolałbym zachować dobre wrażenia i nie wracać pieszo z hasłem "jedź do Hesji, bo twój rower już tam jest"), a konkretnie zabezpieczeniem roweru w najbardziej imigranckim mieście Niemiec.
Wybrałem Hesję prowincjonalną. Büdingen wiodło prym w protestantyzmie - w ciągu niespełna 170 lat (1532-1699) spalono tu 400 czarownic a oskarżono o czary 485 osób. Nic dziwnego że miasto ma swój czar :) Kapitalne są te w pełni zachowane XV-wiecznie mury obronne i oczywiście starówka, będąca mieszanką domów szachulcowych i murowanych. Panuje jednak zaduch, chronię się w cieniu wąskich uliczek.
Pierwszy zawód w Hesji spotyka mnie w uroczym Gelnhausen. Miał być darmowy wstęp do palatium Fryderyka Barbarossy, który uczynił miasto jedną ze stolic Rzeszy. Dane z Google Maps były jednak nieaktualne - brama była zamknięta i wywieszony cennik... Nie take Hesję zawsze chwaliłem! - parafrazując noblistę.
Dzień zakończyłem za Bad Orb, znalazłem przyjemny nocleg w lesie, na górskim stoku. Ostatni nocleg w granicach Hesji. I jeszcze jedno: bracia Grimm byli hescy do kwadratu. Urodzili się w Hanau, czyli Hesji-Darmstadt a swoje fantazje produkowali w Kassel...
Widoki z velostrady czy tam radbahny, zwał jak zwał. Hesko do kwadratu.
Vulkanradweg
Na stokach Taufsteinu
Büdingen - mury obronne
Büdingen - starówka
Krajobraz Hesji-Darmstadt
Trasa: Eisenbach (schloss) - Gedern - Ortenberg - Büdingen - Gelnhausen - Bad Orb
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Ten ostatni dzień w Hesji. Ciąg dalszy nienagannych dróg rowerowych i odnawialnych źródeł energii. Wyprofilowane podjazdy na stoki masywu Taufstein sprawiają, że brakuje mi trochę adrenaliny typowej dla nagłych hopek na austriackich radwegach. W Ortenbergu opuszczam wreszcie Vulkanradweg i w gęstniejącym upale pokonuję kolejne grzbiety i garby by zobaczyć ostatnią perłę Hesji - miasto Büdingen. Miałem potężny dylemat, bo kusił też Frankfurt nad Menem. Nie ma tam starówki, ale jest dzielnica drapaczy chmur, no i są heskie standardy rowerowe... Uznałem jednak, że metropolia będzie zbyt rozpalona i będę miał problem z zakupami (wolałbym zachować dobre wrażenia i nie wracać pieszo z hasłem "jedź do Hesji, bo twój rower już tam jest"), a konkretnie zabezpieczeniem roweru w najbardziej imigranckim mieście Niemiec.
Wybrałem Hesję prowincjonalną. Büdingen wiodło prym w protestantyzmie - w ciągu niespełna 170 lat (1532-1699) spalono tu 400 czarownic a oskarżono o czary 485 osób. Nic dziwnego że miasto ma swój czar :) Kapitalne są te w pełni zachowane XV-wiecznie mury obronne i oczywiście starówka, będąca mieszanką domów szachulcowych i murowanych. Panuje jednak zaduch, chronię się w cieniu wąskich uliczek.
Pierwszy zawód w Hesji spotyka mnie w uroczym Gelnhausen. Miał być darmowy wstęp do palatium Fryderyka Barbarossy, który uczynił miasto jedną ze stolic Rzeszy. Dane z Google Maps były jednak nieaktualne - brama była zamknięta i wywieszony cennik... Nie take Hesję zawsze chwaliłem! - parafrazując noblistę.
Dzień zakończyłem za Bad Orb, znalazłem przyjemny nocleg w lesie, na górskim stoku. Ostatni nocleg w granicach Hesji. I jeszcze jedno: bracia Grimm byli hescy do kwadratu. Urodzili się w Hanau, czyli Hesji-Darmstadt a swoje fantazje produkowali w Kassel...
Widoki z velostrady czy tam radbahny, zwał jak zwał. Hesko do kwadratu.
Vulkanradweg
Na stokach Taufsteinu
Büdingen - mury obronne
Büdingen - starówka
Krajobraz Hesji-Darmstadt
Trasa: Eisenbach (schloss) - Gedern - Ortenberg - Büdingen - Gelnhausen - Bad Orb
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans148.77 km Czas08:35 Vśrednia17.33 km/h VMAX51.53 km/h Podjazdy981 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 7: Heska idylla
Dla rowerzysty w Hesji zawsze świeci słońce. Na tych cudownych radwegach nawet bracia Grimm rozchmurzyliby się trochę. W zasadzie Hesja demoralizuje tym bezstresowym rowerowaniem. Jeśli tylko jest pogoda, nie potrzeba już nic więcej - cała reszta jest przy radwegach lub radbahnach. Tak, w Hesji występuje całą sieć radbahnów, czyli velostrad rowerowych utworzonych na śladzie dawnych kolei wąskotorowych. Są tu specjalne knajpy dla rowerzystów utworzone w dawnych stacjach tej kolejki... Są leżaczki i ławki dla rowerzystów, wiaty i schrony, są nawet samoobsługowe sklepiki-miejsca wypoczynkowe. Co za szał... Są całe rodziny na rowerach, oczywiście obładowane bagażami.
To był kolejny dzień absurdalnie wręcz idyllicznej rekreacji rowerowej. Żadnych zmartwień, żadnych przeciwności, pogoda idealna, oznaczenia idealne, nawierzchnie idealne. W całym landzie trafiłem na kilkaset metrów ddr o szutrowej nawierzchni, cała reszta to asfalty. Oznaczenia najlepsze na świecie. Rowerzysto, Hesja Cię kocha. Gdyby tak Hesja miała rozmiary Bawarii...
Rower toczył się sam. Byłem zdemoralizowany brakiem przeszkód i nieustającym powodzeniem odkąd tylko wjechałem do Hesji. Moim jedynym zmartwieniem był fakt, że Hesja w końcu się skończy i jutro dojadę do jej kresów (a celowo zaprojektowałem trasę by jechać jak najdłużej Hesją właśnie). Hesja to wymarzone miejsce na bezstresowe wakacje "w siodełku rowerowym" dla całej rodziny.
Guxhagen
Lobenhausen
Weź napój. Wrzuć do skrzynki co łaska i ruszaj dalej, bo rower stygnie i Hesja czeka!
Melsungen - wróciłem po roku do mojego ulubionego heskiego miasta :) Tym razem zdążyłem przed tłumem!
W stronę Rotenburga, tego nad Fuldą.
Moje heskie wakacje przed Bad Hersfeld
Mikromiasteczko w stylu I Rzeszy - Schlitz (zdjęcia zdjęcia z gabloty na ryneczku)
Trasa: Guntershausen - Melsungen - Rotenburg a. d. Fulda - Bebra - Bad Hersfeld - Schlitz - Lauterbach - Eisenbach (schloss)
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dla rowerzysty w Hesji zawsze świeci słońce. Na tych cudownych radwegach nawet bracia Grimm rozchmurzyliby się trochę. W zasadzie Hesja demoralizuje tym bezstresowym rowerowaniem. Jeśli tylko jest pogoda, nie potrzeba już nic więcej - cała reszta jest przy radwegach lub radbahnach. Tak, w Hesji występuje całą sieć radbahnów, czyli velostrad rowerowych utworzonych na śladzie dawnych kolei wąskotorowych. Są tu specjalne knajpy dla rowerzystów utworzone w dawnych stacjach tej kolejki... Są leżaczki i ławki dla rowerzystów, wiaty i schrony, są nawet samoobsługowe sklepiki-miejsca wypoczynkowe. Co za szał... Są całe rodziny na rowerach, oczywiście obładowane bagażami.
To był kolejny dzień absurdalnie wręcz idyllicznej rekreacji rowerowej. Żadnych zmartwień, żadnych przeciwności, pogoda idealna, oznaczenia idealne, nawierzchnie idealne. W całym landzie trafiłem na kilkaset metrów ddr o szutrowej nawierzchni, cała reszta to asfalty. Oznaczenia najlepsze na świecie. Rowerzysto, Hesja Cię kocha. Gdyby tak Hesja miała rozmiary Bawarii...
Rower toczył się sam. Byłem zdemoralizowany brakiem przeszkód i nieustającym powodzeniem odkąd tylko wjechałem do Hesji. Moim jedynym zmartwieniem był fakt, że Hesja w końcu się skończy i jutro dojadę do jej kresów (a celowo zaprojektowałem trasę by jechać jak najdłużej Hesją właśnie). Hesja to wymarzone miejsce na bezstresowe wakacje "w siodełku rowerowym" dla całej rodziny.
Guxhagen
Lobenhausen
Weź napój. Wrzuć do skrzynki co łaska i ruszaj dalej, bo rower stygnie i Hesja czeka!
Melsungen - wróciłem po roku do mojego ulubionego heskiego miasta :) Tym razem zdążyłem przed tłumem!
W stronę Rotenburga, tego nad Fuldą.
Moje heskie wakacje przed Bad Hersfeld
Mikromiasteczko w stylu I Rzeszy - Schlitz (zdjęcia zdjęcia z gabloty na ryneczku)
Trasa: Guntershausen - Melsungen - Rotenburg a. d. Fulda - Bebra - Bad Hersfeld - Schlitz - Lauterbach - Eisenbach (schloss)
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans133.11 km Czas07:11 Vśrednia18.53 km/h Podjazdy546 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 6: Hesjo, ufam Tobie
Rankiem pierwszym widokiem są psy wyprowadzające psiarzy na spacer. Mój darmowy biwak leży na terenie rekreacyjnym: są węzły sanitarne, boiska, ławki, alejki i akweny. Od rana jest też słońce. Miejscowy z niedowierzaniem obchodzi dwa razy z psem dookoła francuskiego kampera, który wygląda jak zdezelowana Arka Noego, czego tam nie ma... Wspaniała rupieciarnia i symbol różnicy mentalnej między Francuzem a Niemcem. Gdy wracam nad główny bieg Wezery już wiem, że pierwsze dobre wrażenia nie były przypadkowe. Gładka dostojna toń, górzyste stoki opadające do rzeki, asfalt na drodze rowerowej gładki jak czoła fanatyków.
Spotykam chmary rowerzystów, małe dzieci na małych rowerach, ale z sakwami (rzecz jasna małymi). Małe dzieci uwijają się przed furtką z wielkimi miotłami, pouczane przez babcię, że ordnung must sein. Dzieci mają dla mnie promienne uśmiechy, dolina Wezery mnie rozpieszcza. Docieram do ładnego uzdrowiska Bad Karlshafen, nie dotarłem tu rok temu. Jasna, jednolita, XVIII-wieczna zabudowa. Uzdrowisko oświeceniowe. Przeprawiam się na drugi brzeg, tradycyjnie nie za darmo: starszy pan o manierach emerytowanego inżyniera prosi o 1,50 euro. Jestem już w Hesji. Jestem w raju. Rowerzysto, jeśli nie wiesz co robić, jedź do Hesji! Wszystkie znaki już tam są. Nie trzeba tu mapy; oznaczenia są tak precyzyjne i dokładne, że w kluczowych miejscach występują co kilkanaście metrów. Kierunkowskazy uginają się od strzałek. Co za przepych!
W zeszłym roku byłem oczarowany Hesją. Postanowiłem wrócić. W tym roku wyjechałem jeszcze bardziej zachwycony. Nic dwa razy się nie zdarza, chyba że jesteś rowerzystą i trafiasz na heskie autostrady rowerowe. Wtedy zachwyt jest powtarzalny, ja jeszcze trafiłem po raz drugi na najlepszą pogodę w czasie całej wyprawy. Są landy większe, bardziej górzyste, ale przyjaźniejszych rowerzystom nie ma. Ich liebe Hessen. W nastroju zachwytu i euforii osiągam Hannoversch Münden i uznaję je za najpiękniejsze miasto wyprawy ex aequo z Heidelbergiem, a konkurencja była znów pokaźna. Wszędzie wokół rozpościerają się heskie ziemie, ale akurat miasto podlegało Królestwu Hanoweru i dziś należy do Dolnej Saksonii. Dla mnie to jednak kolejne fantastyczne heskie miasto szkatułkowe. Koniec i kropka. Czym bardziej będę zbliżał się do Kassel, tym więcej będzie na ddr kolarzy (już po pracy).
Ten dzień jest w zasadzie nieustającym zachwytem. To rozkoszna rekreacja w najdoskonalszej postaci. Czuję się wręcz nieswojo, żadnych przeciwności, wszystko idzie jak z płatka. Dla równowagi na siłę doszukam się dwóch rzeczy które nie były tego dnia zachwycające. Po pierwsze za późno dojechałem do Kassel i zrezygnowałem z eksploracji parku górskiego Wilhelmshöhe. Dojazd był - jak to w Hesji - znakomicie oznaczony, ale utknąłbym o zmierzchu w dużym mieście, a tego chciałem za wszelką cenę uniknąć. Przekonały mnie do tego sterty wózków sklepowych porzuconych na tureckich przedmieściach Kassel. To ten drugi słaby punkt dnia. Nawet w tym nieprzyjaznym miejscu trasa rowerowa była jednak znakomicie oznaczona.
Gdy wyjeżdżam z Kassel towarzyszy mi smutek, żal mi, że ten dzień już się kończy. Czeka mnie jeszcze meandrowanie wzdłuż Fuldy (Wezera zwie się tu Fuldą), napotykam staruszkę (na oko 90 jak nic) mknącą na wózku elektrycznym po drodze rowerowej i śpiewającą radosne piosenki z młodości (na całe gardło). Gdy piękne heskie słoneczko zacznie gasnąć wyjadę poza opłotki aglomeracji Kassel, ale zamiast zakończyć na planowanym kempingu, zalegnę na nocleg 3 km wcześniej, w pięknych okolicznościach przyrody. Niedaleko drogi rowerowej rzecz jasna. Miejsce było tak ustronne, że nie mogłem się oprzeć. Hesjo, ufam Tobie!
"Przedheska" idylla w dolinie Wezery
Już w Hesji, za Bad Karlshafen. Nad Wezerą rzecz jasna.
Hannoversch Münden. Znów piętrzą się wieki Świętego Cesarstwa. Na tak małe miasta bomb nie marnowano. Dlaczego takich starówek to u nas nie ma nawet w miastach liczących setki tysięcy mieszkańców? Sorry, różnica cywilizacyjna... I jeszcze jedno: wszędzie można jeździć rowerem bez ograniczeń.
Hannoversch Münden. Niemcy też potrafią zaaranżować przestrzeń stylowo.
Hesja - ojczyzna rowerzystów
Kassel - rokokowy pałac Wilhelmsthal w tym mniejszym parku Kassel - Karlsaue - tylko 150 hektarów... :) Heskie standardy.
Niech żyje Elektorat Hesji, Wielkie Księstwo Hesji, Landgrafostwo Hesji, Hesja-Kassel, Hesja-Marburg, Hesja-Darmstadt i wszystkie Hesje tego świata. Dziedzictwo Europy to w pierwszym rzędzie te setki malutkich, de facto niepodległych, państw, które nacjonalizm przeorał i ujednolicił w XIX wieku a które tworzyły niesamowicie różnobarwną mozaikę lokalnych tożsamości.
Trasa:
Höxter - Bad Karlshafen - Hannoversch Münden - Kassel - Guntershausen
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Rankiem pierwszym widokiem są psy wyprowadzające psiarzy na spacer. Mój darmowy biwak leży na terenie rekreacyjnym: są węzły sanitarne, boiska, ławki, alejki i akweny. Od rana jest też słońce. Miejscowy z niedowierzaniem obchodzi dwa razy z psem dookoła francuskiego kampera, który wygląda jak zdezelowana Arka Noego, czego tam nie ma... Wspaniała rupieciarnia i symbol różnicy mentalnej między Francuzem a Niemcem. Gdy wracam nad główny bieg Wezery już wiem, że pierwsze dobre wrażenia nie były przypadkowe. Gładka dostojna toń, górzyste stoki opadające do rzeki, asfalt na drodze rowerowej gładki jak czoła fanatyków.
Spotykam chmary rowerzystów, małe dzieci na małych rowerach, ale z sakwami (rzecz jasna małymi). Małe dzieci uwijają się przed furtką z wielkimi miotłami, pouczane przez babcię, że ordnung must sein. Dzieci mają dla mnie promienne uśmiechy, dolina Wezery mnie rozpieszcza. Docieram do ładnego uzdrowiska Bad Karlshafen, nie dotarłem tu rok temu. Jasna, jednolita, XVIII-wieczna zabudowa. Uzdrowisko oświeceniowe. Przeprawiam się na drugi brzeg, tradycyjnie nie za darmo: starszy pan o manierach emerytowanego inżyniera prosi o 1,50 euro. Jestem już w Hesji. Jestem w raju. Rowerzysto, jeśli nie wiesz co robić, jedź do Hesji! Wszystkie znaki już tam są. Nie trzeba tu mapy; oznaczenia są tak precyzyjne i dokładne, że w kluczowych miejscach występują co kilkanaście metrów. Kierunkowskazy uginają się od strzałek. Co za przepych!
W zeszłym roku byłem oczarowany Hesją. Postanowiłem wrócić. W tym roku wyjechałem jeszcze bardziej zachwycony. Nic dwa razy się nie zdarza, chyba że jesteś rowerzystą i trafiasz na heskie autostrady rowerowe. Wtedy zachwyt jest powtarzalny, ja jeszcze trafiłem po raz drugi na najlepszą pogodę w czasie całej wyprawy. Są landy większe, bardziej górzyste, ale przyjaźniejszych rowerzystom nie ma. Ich liebe Hessen. W nastroju zachwytu i euforii osiągam Hannoversch Münden i uznaję je za najpiękniejsze miasto wyprawy ex aequo z Heidelbergiem, a konkurencja była znów pokaźna. Wszędzie wokół rozpościerają się heskie ziemie, ale akurat miasto podlegało Królestwu Hanoweru i dziś należy do Dolnej Saksonii. Dla mnie to jednak kolejne fantastyczne heskie miasto szkatułkowe. Koniec i kropka. Czym bardziej będę zbliżał się do Kassel, tym więcej będzie na ddr kolarzy (już po pracy).
Ten dzień jest w zasadzie nieustającym zachwytem. To rozkoszna rekreacja w najdoskonalszej postaci. Czuję się wręcz nieswojo, żadnych przeciwności, wszystko idzie jak z płatka. Dla równowagi na siłę doszukam się dwóch rzeczy które nie były tego dnia zachwycające. Po pierwsze za późno dojechałem do Kassel i zrezygnowałem z eksploracji parku górskiego Wilhelmshöhe. Dojazd był - jak to w Hesji - znakomicie oznaczony, ale utknąłbym o zmierzchu w dużym mieście, a tego chciałem za wszelką cenę uniknąć. Przekonały mnie do tego sterty wózków sklepowych porzuconych na tureckich przedmieściach Kassel. To ten drugi słaby punkt dnia. Nawet w tym nieprzyjaznym miejscu trasa rowerowa była jednak znakomicie oznaczona.
Gdy wyjeżdżam z Kassel towarzyszy mi smutek, żal mi, że ten dzień już się kończy. Czeka mnie jeszcze meandrowanie wzdłuż Fuldy (Wezera zwie się tu Fuldą), napotykam staruszkę (na oko 90 jak nic) mknącą na wózku elektrycznym po drodze rowerowej i śpiewającą radosne piosenki z młodości (na całe gardło). Gdy piękne heskie słoneczko zacznie gasnąć wyjadę poza opłotki aglomeracji Kassel, ale zamiast zakończyć na planowanym kempingu, zalegnę na nocleg 3 km wcześniej, w pięknych okolicznościach przyrody. Niedaleko drogi rowerowej rzecz jasna. Miejsce było tak ustronne, że nie mogłem się oprzeć. Hesjo, ufam Tobie!
"Przedheska" idylla w dolinie Wezery
Już w Hesji, za Bad Karlshafen. Nad Wezerą rzecz jasna.
Hannoversch Münden. Znów piętrzą się wieki Świętego Cesarstwa. Na tak małe miasta bomb nie marnowano. Dlaczego takich starówek to u nas nie ma nawet w miastach liczących setki tysięcy mieszkańców? Sorry, różnica cywilizacyjna... I jeszcze jedno: wszędzie można jeździć rowerem bez ograniczeń.
Hannoversch Münden. Niemcy też potrafią zaaranżować przestrzeń stylowo.
Hesja - ojczyzna rowerzystów
Kassel - rokokowy pałac Wilhelmsthal w tym mniejszym parku Kassel - Karlsaue - tylko 150 hektarów... :) Heskie standardy.
Niech żyje Elektorat Hesji, Wielkie Księstwo Hesji, Landgrafostwo Hesji, Hesja-Kassel, Hesja-Marburg, Hesja-Darmstadt i wszystkie Hesje tego świata. Dziedzictwo Europy to w pierwszym rzędzie te setki malutkich, de facto niepodległych, państw, które nacjonalizm przeorał i ujednolicił w XIX wieku a które tworzyły niesamowicie różnobarwną mozaikę lokalnych tożsamości.
Trasa:
Höxter - Bad Karlshafen - Hannoversch Münden - Kassel - Guntershausen
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans123.36 km Czas07:50 Vśrednia15.75 km/h Podjazdy875 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 5: Einbeck, Zweibeck, Dreibeck
Pogoda jest dynamiczna: wieje dalej porywiście, pada, grzmi itd. Na szczęście nie leje ciągle i wiatr przydaje się by przesuszyć łachy, szczególnie strój nurka rowerowego. Wjechałem już w górki, zdobywanie kilometrów staje się więc mozolne. Pojawiają się też hercyńskie pejzażyki, krajobraz gór niskich. Dynamiczna pogoda jest dużo bardziej upierdliwa niż podjeździki i nagłe zwroty trasy. Wiele razy wkładam na siebie strój nurka, moknę, zdejmuję, suszę i wracam do punktu wyjścia. Słońce próbuje się dopiero przebijać w cudownym mieście Einbeck. Piętrzą się znów szachulcowe drapacze chmur, falują pierzeje pełne snycerki i fikuśnych okien. Ale Einbeck jest tylko jeden, po raz pierwszy na trasie w ciągu całego dnia mijam tylko jedno fantastyczne miasto. Ein Einbeck, ein tag itd.
Zmieniają się detale: drogowskazy na ddr-ach nagle przybierają czerwoną czcionkę, czy oznacza to tymczasowy przebieg? Miałem zapytać tuziemców przy okazji (uwielbiają zagadywać, można odnieść wrażenie, że Niemcy jeżdżą na rowerze po to by z każdym zamienić choć słowo), ale akurat wyludniły się radwegi, wieje straszliwie i kropi. Potem zapominam i przyzwyczajam się do anomalii. Gute Fahrt! słyszę w różnych odmianach, czasem całkiem z zaskoczenia, od przechodniów. Zachwycają mnie licznie rozmieszczane przy drogach... budki lęgowe. Tak, pośród pól. Niepokoszone są trawy przy ddr-ach (celowo), spotykam raz po raz mobilne kurniki zapewniające jaja z wolnego wybiegu (genialne!). Zawsze zaparkowane są na jakiejś soczystej murawie, tuż za wioską, przy bocznej drodze. Raz po raz widzę ładujące się elektryczne radiowozy... Europa, Europa... Tu zawsze jest na czym zawiesić oko, to nie jałowe pustkowie gdzieś w środkowej Azji. To ogród świata, najlepsze miejsce do życia.
Wiatr zmienia kierunek i dmie z zachodu, ja oczywiście jadę na zachód i za cudnym Einbeckiem muszę walczyć już nie z ciągłymi oberwaniami chmur, tylko ze stałym wiatrem prosto w twarz. Na szczęście znakomite są drogi, pejzaż miły oku i do wieczora dojadę do pierwszej z wielu dolin rzecznych na mojej trasie, do Wezery. Do upatrzonego darmowego pola namiotowego w Höxter docieram już niemal o zmierzchu. Wszystko jest jednak tak jak miało być. Rozbijam namiot i zasypiam doskonale dotleniony, zadowolony ze zrealizowania wszystkich założeń. Dotarłem do Westfalii. Dolina Wezery jest przyjazna i malownicza, życzę sobie Gute Nacht.
Nad Bilderlahe. Jak gdzieś w Beskidach.
Rozkosznie jest być rowerzystą w Europie. Radweg sunie własną trasą, z dala od rur wydechowych.
Einbeck - kolejny skansen na świeżym, hercyńskim, powietrzu
Ciemne chmury nad piękną, dostojną, Wezerą.
Trasa: Okolice Goslaru - Bad Gandersheim - Einbeck - Stadtoldendorf - Holzminden - Höxter
Pogoda jest dynamiczna: wieje dalej porywiście, pada, grzmi itd. Na szczęście nie leje ciągle i wiatr przydaje się by przesuszyć łachy, szczególnie strój nurka rowerowego. Wjechałem już w górki, zdobywanie kilometrów staje się więc mozolne. Pojawiają się też hercyńskie pejzażyki, krajobraz gór niskich. Dynamiczna pogoda jest dużo bardziej upierdliwa niż podjeździki i nagłe zwroty trasy. Wiele razy wkładam na siebie strój nurka, moknę, zdejmuję, suszę i wracam do punktu wyjścia. Słońce próbuje się dopiero przebijać w cudownym mieście Einbeck. Piętrzą się znów szachulcowe drapacze chmur, falują pierzeje pełne snycerki i fikuśnych okien. Ale Einbeck jest tylko jeden, po raz pierwszy na trasie w ciągu całego dnia mijam tylko jedno fantastyczne miasto. Ein Einbeck, ein tag itd.
Zmieniają się detale: drogowskazy na ddr-ach nagle przybierają czerwoną czcionkę, czy oznacza to tymczasowy przebieg? Miałem zapytać tuziemców przy okazji (uwielbiają zagadywać, można odnieść wrażenie, że Niemcy jeżdżą na rowerze po to by z każdym zamienić choć słowo), ale akurat wyludniły się radwegi, wieje straszliwie i kropi. Potem zapominam i przyzwyczajam się do anomalii. Gute Fahrt! słyszę w różnych odmianach, czasem całkiem z zaskoczenia, od przechodniów. Zachwycają mnie licznie rozmieszczane przy drogach... budki lęgowe. Tak, pośród pól. Niepokoszone są trawy przy ddr-ach (celowo), spotykam raz po raz mobilne kurniki zapewniające jaja z wolnego wybiegu (genialne!). Zawsze zaparkowane są na jakiejś soczystej murawie, tuż za wioską, przy bocznej drodze. Raz po raz widzę ładujące się elektryczne radiowozy... Europa, Europa... Tu zawsze jest na czym zawiesić oko, to nie jałowe pustkowie gdzieś w środkowej Azji. To ogród świata, najlepsze miejsce do życia.
Wiatr zmienia kierunek i dmie z zachodu, ja oczywiście jadę na zachód i za cudnym Einbeckiem muszę walczyć już nie z ciągłymi oberwaniami chmur, tylko ze stałym wiatrem prosto w twarz. Na szczęście znakomite są drogi, pejzaż miły oku i do wieczora dojadę do pierwszej z wielu dolin rzecznych na mojej trasie, do Wezery. Do upatrzonego darmowego pola namiotowego w Höxter docieram już niemal o zmierzchu. Wszystko jest jednak tak jak miało być. Rozbijam namiot i zasypiam doskonale dotleniony, zadowolony ze zrealizowania wszystkich założeń. Dotarłem do Westfalii. Dolina Wezery jest przyjazna i malownicza, życzę sobie Gute Nacht.
Nad Bilderlahe. Jak gdzieś w Beskidach.
Rozkosznie jest być rowerzystą w Europie. Radweg sunie własną trasą, z dala od rur wydechowych.
Einbeck - kolejny skansen na świeżym, hercyńskim, powietrzu
Ciemne chmury nad piękną, dostojną, Wezerą.
Trasa: Okolice Goslaru - Bad Gandersheim - Einbeck - Stadtoldendorf - Holzminden - Höxter
Dystans119.34 km Czas07:10 Vśrednia16.65 km/h Podjazdy628 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 4: Goslar wart jest sztormów
Cóż, gdy składam namiot pada. Czym bardziej oddalam się od Celle, tym bardziej robi się sztormowo. Na początku towarzyszą mi urodziwe dolnosaksońskie wsie, czym bliżej jestem Brunszwiku tym robi się mniej ciekawie. Zarówno pogodowo jak i krajoznawczo. Długo nie potrafiłem się zdecydować czy zaprojektować trasę przez Hildesheim czy Brunszwik. Wybór padł na ten drugi, bo inaczej musiałbym się cofać do Goslaru, bo ominięcie Goslaru nie wchodziło w rachubę, byłoby to zbrodnią przeciwko krajoznawstwu!
No i teraz cierpiałem za ten Brunszwik. Wiatr osiągał średnio 11-13 m/s (nie w porywach!), mijałem połamane konary i mnóstwo gałęzi na asfalcie. Na szczęście cały czas jechałem niezależnie od aut, cały czas był ddr. Musiałem naprawdę przemóc się w sobie, by mimo zimna, wiatru i potopu dotrzeć bez żadnej dłuższej pauzy (poza przystankami w celu roztarcia zgrabiałych dłoni) do tego nieszczęsnego Brunszwiku. W 1944 alianci zmietli Altstadt z powierzchni ziemi, wielka szkoda, bo było to miasto sławne i piękne. Dziś jest przygnębiające, nieco przybrudzone (tak!) i bardzo mało rowerowe. Jest tu co prawda kapitalna velostrada w formie obwodnicy centrum, ale brakuje infrastruktury na zwykłych ulicach. Przesiedziałem godzinę pod rozłożystym klonem, na ławce, tuż przy odbudowanym ratuszu. Posiliłem się, zaniepokoiłem dalszymi prognozami (wszelkie zło miało się trzymać gór Harzu rzecz jasna) i... ruszyłem dalej.
Już przed Wolfenbüttel wrócił wysoki standard obsługi rowerzystów a samo miasto będzie wielokrotnie ładniejsze od Brunszwiku, w całości XVIII-wieczne, nietknięte przez wojnę, choć przybrudzone. Gdy ukażą mi się panoramy Harzu będę musiał nieco zwolnić - widok przewalających się burz nie zachęcał do podkręcania tempa. Sprytnym kunktatorstwem osiągnę cel: dojadę do Goslaru suchą już stopą i przy okazji będę na tyle późno, że nawet na rynku turyści będą już tylko występować po ogródkach piwnych, a na bocznych uliczkach, których tu dostatek, panować będzie błogi spokój. Po kilku kilometrach od wyjechania z miasta znajdę znakomita miejscówkę na nocleg. Goslar wart był sztormów!
Uwaga! Achtung! Głębokie przemyślenie. Niemieckie miasta są jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo na jakie się trafi: zaskakująco ładne czy budzące wielki zawód. Ponieważ na próżno weryfikować zabudowę Google Streetem (Niemcy nie pozwalają) trzeba oceniać atrakcyjność starówek po zdjęciach krążących w sieci "luzem" lub widokiem dachów z satelity. Goslar - z racji bycia na liście UNESCO - był poza podejrzeniem, natomiast Wolfenbüttel zaskoczył na plus. Po Brunszwiku niczego się nie spodziewałem. Całkiem słusznie.
Niedersachsen style :) Jeszcze banan na twarzy, jeszcze tylko kropi...
Brunszwik, gdy przestało padać
Spójna XVIII-wieczna zabudowa Wolfenbüttel
Nad Harzem harcowały burze
Goslar. Gdyby tak móc się wznieść kilkanaście metrów nad ulicą i zobaczyć to wszystko z góry, zajrzeć na podwórza i do rynien...
Trasa: Okolice Celle - Brunszwik - Wolfenbüttel - Wolfenbüttel - Goslar - Astfeld
Cóż, gdy składam namiot pada. Czym bardziej oddalam się od Celle, tym bardziej robi się sztormowo. Na początku towarzyszą mi urodziwe dolnosaksońskie wsie, czym bliżej jestem Brunszwiku tym robi się mniej ciekawie. Zarówno pogodowo jak i krajoznawczo. Długo nie potrafiłem się zdecydować czy zaprojektować trasę przez Hildesheim czy Brunszwik. Wybór padł na ten drugi, bo inaczej musiałbym się cofać do Goslaru, bo ominięcie Goslaru nie wchodziło w rachubę, byłoby to zbrodnią przeciwko krajoznawstwu!
No i teraz cierpiałem za ten Brunszwik. Wiatr osiągał średnio 11-13 m/s (nie w porywach!), mijałem połamane konary i mnóstwo gałęzi na asfalcie. Na szczęście cały czas jechałem niezależnie od aut, cały czas był ddr. Musiałem naprawdę przemóc się w sobie, by mimo zimna, wiatru i potopu dotrzeć bez żadnej dłuższej pauzy (poza przystankami w celu roztarcia zgrabiałych dłoni) do tego nieszczęsnego Brunszwiku. W 1944 alianci zmietli Altstadt z powierzchni ziemi, wielka szkoda, bo było to miasto sławne i piękne. Dziś jest przygnębiające, nieco przybrudzone (tak!) i bardzo mało rowerowe. Jest tu co prawda kapitalna velostrada w formie obwodnicy centrum, ale brakuje infrastruktury na zwykłych ulicach. Przesiedziałem godzinę pod rozłożystym klonem, na ławce, tuż przy odbudowanym ratuszu. Posiliłem się, zaniepokoiłem dalszymi prognozami (wszelkie zło miało się trzymać gór Harzu rzecz jasna) i... ruszyłem dalej.
Już przed Wolfenbüttel wrócił wysoki standard obsługi rowerzystów a samo miasto będzie wielokrotnie ładniejsze od Brunszwiku, w całości XVIII-wieczne, nietknięte przez wojnę, choć przybrudzone. Gdy ukażą mi się panoramy Harzu będę musiał nieco zwolnić - widok przewalających się burz nie zachęcał do podkręcania tempa. Sprytnym kunktatorstwem osiągnę cel: dojadę do Goslaru suchą już stopą i przy okazji będę na tyle późno, że nawet na rynku turyści będą już tylko występować po ogródkach piwnych, a na bocznych uliczkach, których tu dostatek, panować będzie błogi spokój. Po kilku kilometrach od wyjechania z miasta znajdę znakomita miejscówkę na nocleg. Goslar wart był sztormów!
Uwaga! Achtung! Głębokie przemyślenie. Niemieckie miasta są jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo na jakie się trafi: zaskakująco ładne czy budzące wielki zawód. Ponieważ na próżno weryfikować zabudowę Google Streetem (Niemcy nie pozwalają) trzeba oceniać atrakcyjność starówek po zdjęciach krążących w sieci "luzem" lub widokiem dachów z satelity. Goslar - z racji bycia na liście UNESCO - był poza podejrzeniem, natomiast Wolfenbüttel zaskoczył na plus. Po Brunszwiku niczego się nie spodziewałem. Całkiem słusznie.
Niedersachsen style :) Jeszcze banan na twarzy, jeszcze tylko kropi...
Brunszwik, gdy przestało padać
Spójna XVIII-wieczna zabudowa Wolfenbüttel
Nad Harzem harcowały burze
Goslar. Gdyby tak móc się wznieść kilkanaście metrów nad ulicą i zobaczyć to wszystko z góry, zajrzeć na podwórza i do rynien...
Trasa: Okolice Celle - Brunszwik - Wolfenbüttel - Wolfenbüttel - Goslar - Astfeld
Dystans138.93 km Czas08:35 Vśrednia16.19 km/h Podjazdy588 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 3: Pustać Lüneburska
Dolna Saksonia ujęła mnie - z zaskoczenia - dwa lata temu, gdy zajechałem tu jadąc wzdłuż Łaby. Podobały mi się i dalej podobają tutejsze wsie, a konkretnie ich zabudowa. Wszędzie są też wydzielone drogi dla rowerów - niemal wyłącznie asfaltowe, poprowadzone równolegle do drogi. Tym razem jadę z północy na południowy zachód i w planie mam dwa wspaniałe miasta przedzielone niezwykłą pustacią. Pustać Lüneburska (Lüneburger Heide) to pejzaże które nijak nie kojarzą się z Niemcami: pustki osadnicze, piachy, kiepskie drogi i wrzosowiska. Momentami będę przeklinał "polskość" tego odcinka, ale po kolei. Wpierw musiałem dojechać przyjemnymi radwegami do jednego z lepszych wcieleń Lubeki. Tym pierwszym miastem, od którego szczegółowego zwiedzania zaczynam "przegląd atrakcji dnia", jest Lüneburg. Miasto hanzeatyckie, nietknięte przez wojnę, czyli dziś dające wyobrażenie o dawnej Lubece. Od ubogiego krewnego Lubeki dawniej aż po wyobrażenie dawnej Lubeki, którym jest dzisiaj. Wrażenia mam tu fantastyczne, przybywam przed 10, czyli cała (rozległa) starówka stoi dla dwukołowców otworem. Jest chmurny niedzielny poranek, miasto wyludnione, knajpy wszelkiego typu zamknięte na cztery spusty. Mam miasto dla siebie. Nawet po deszczu, na bocznych (tych zachowanych) uliczkach Lubeki nie mogłem liczyć na taki spokój jak tutaj na całej starówce. Tutaj zakatowany został Heinrich Himmler (oficjalnie popełnił samobójstwo), wspaniałe miasto!
Nie mam problemu z samochodami, cały czas jadę po niezależnych radwegach, postanawiam więc jechać wzdłuż ważniejszej drogi B4 (do Uelzen) i odbijam na lokalne drogi dopiero po jakimś czasie. Towarzyszą mi wzgórza, lasy i... idealnie utrzymane ddr-y. Drogi są pustawe, ale przyjemniej jedzie się po tych asfaltach dla rowerów. Dopiero jednak po 30 km wypatrywania dostrzegam pierwsze wrzosowiska. Od razu pełne są spacerowiczów, w pobliżu są parkingi, mapki itd. Stada niemieckich staruszków ruszyły na spacery. Teraz już wiem gdzie znikli ludzie... Oczywiście sam też zapuszczam się tymi wąskimi ścieżkami wśród plątaniny wrzosów. Podjeżdżam ile się da rowerem, miąższość piachu jest imponująca. Czeka mnie kilkadziesiąt kilometrów przez lasy, piachy, wrzosowiska i pięknie zabudowane (mur pruski!) leśne osady. Najbardziej zachwyca pomysł, by w piaszczystych łachach leśnych duktów nawieść rdzeń z grysu kamiennego, by stworzyć w pełni komfortową ścieżkę dla rowerzystów! Taki prosty patent.
Wszystko co miłe kiedyś się kończy i przed drugą największą atrakcją dnia - miastem Celle - powracam w sąsiedztwo ruchliwych dróg. Okazuje się jednak, że na rowerzystów czeka podziemny przejazd pod koleją, kilka przejazdów, mostek... i nagle znajduję się w centrum "najpiękniejszego miasta północnych Niemiec". To już standardowe dla środkowych Niemiec (choć niby jesteśmy jeszcze na północy) miasto szkatułkowe, czyli szachulcowe. Celle wieńczy dzieło; trafiam tu gdy turyści myślą o kolacji a rowerzyści mogą znów legalnie jeździć po całej starówce (po 19). Właśnie o to mi chodziło. Wyjeżdżam iście królewskim traktem dla rowerzystów a potem jadę przyjaznymi rowerzystom bocznymi, znakomicie równymi drogami. Biwakuję w zagajniku, niewiele za przedmieściami Celle. Jeśli czegoś mi brakowało to wyłącznie większych wzniesień, ale nazajutrz mam dotrzeć do stóp Harzu, pejzaż wstanie więc z kolan.
Lüneburg. Piękne to miasto i niezadeptane.
Jest sennie i bajkowo - przed Ebstorfem
Po minięciu malowniczej leśnej osady Brambostel - jedno z wielu wrzosowisk
Wioski są nieliczne i w dolnosaksońskim stylu
Celle - niespieszne rowerowanie po kolejnej absurdalnie cudownej starówce, miasta szkatułkowe nigdy się nie nudzą
Najpiękniejszy dar ojczyzny powszechnej motoryzacji - drogi z pierwszeństwem rowerów :)
Trasa:
Artlenburg - ddr - Lüneburg - ddr - Mellbeck - Grünhagen - Ebstorf - Linden - Brambostel - Hermannsburg - Wolthausen - Celle - Gross Ottenhaus
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dolna Saksonia ujęła mnie - z zaskoczenia - dwa lata temu, gdy zajechałem tu jadąc wzdłuż Łaby. Podobały mi się i dalej podobają tutejsze wsie, a konkretnie ich zabudowa. Wszędzie są też wydzielone drogi dla rowerów - niemal wyłącznie asfaltowe, poprowadzone równolegle do drogi. Tym razem jadę z północy na południowy zachód i w planie mam dwa wspaniałe miasta przedzielone niezwykłą pustacią. Pustać Lüneburska (Lüneburger Heide) to pejzaże które nijak nie kojarzą się z Niemcami: pustki osadnicze, piachy, kiepskie drogi i wrzosowiska. Momentami będę przeklinał "polskość" tego odcinka, ale po kolei. Wpierw musiałem dojechać przyjemnymi radwegami do jednego z lepszych wcieleń Lubeki. Tym pierwszym miastem, od którego szczegółowego zwiedzania zaczynam "przegląd atrakcji dnia", jest Lüneburg. Miasto hanzeatyckie, nietknięte przez wojnę, czyli dziś dające wyobrażenie o dawnej Lubece. Od ubogiego krewnego Lubeki dawniej aż po wyobrażenie dawnej Lubeki, którym jest dzisiaj. Wrażenia mam tu fantastyczne, przybywam przed 10, czyli cała (rozległa) starówka stoi dla dwukołowców otworem. Jest chmurny niedzielny poranek, miasto wyludnione, knajpy wszelkiego typu zamknięte na cztery spusty. Mam miasto dla siebie. Nawet po deszczu, na bocznych (tych zachowanych) uliczkach Lubeki nie mogłem liczyć na taki spokój jak tutaj na całej starówce. Tutaj zakatowany został Heinrich Himmler (oficjalnie popełnił samobójstwo), wspaniałe miasto!
Nie mam problemu z samochodami, cały czas jadę po niezależnych radwegach, postanawiam więc jechać wzdłuż ważniejszej drogi B4 (do Uelzen) i odbijam na lokalne drogi dopiero po jakimś czasie. Towarzyszą mi wzgórza, lasy i... idealnie utrzymane ddr-y. Drogi są pustawe, ale przyjemniej jedzie się po tych asfaltach dla rowerów. Dopiero jednak po 30 km wypatrywania dostrzegam pierwsze wrzosowiska. Od razu pełne są spacerowiczów, w pobliżu są parkingi, mapki itd. Stada niemieckich staruszków ruszyły na spacery. Teraz już wiem gdzie znikli ludzie... Oczywiście sam też zapuszczam się tymi wąskimi ścieżkami wśród plątaniny wrzosów. Podjeżdżam ile się da rowerem, miąższość piachu jest imponująca. Czeka mnie kilkadziesiąt kilometrów przez lasy, piachy, wrzosowiska i pięknie zabudowane (mur pruski!) leśne osady. Najbardziej zachwyca pomysł, by w piaszczystych łachach leśnych duktów nawieść rdzeń z grysu kamiennego, by stworzyć w pełni komfortową ścieżkę dla rowerzystów! Taki prosty patent.
Wszystko co miłe kiedyś się kończy i przed drugą największą atrakcją dnia - miastem Celle - powracam w sąsiedztwo ruchliwych dróg. Okazuje się jednak, że na rowerzystów czeka podziemny przejazd pod koleją, kilka przejazdów, mostek... i nagle znajduję się w centrum "najpiękniejszego miasta północnych Niemiec". To już standardowe dla środkowych Niemiec (choć niby jesteśmy jeszcze na północy) miasto szkatułkowe, czyli szachulcowe. Celle wieńczy dzieło; trafiam tu gdy turyści myślą o kolacji a rowerzyści mogą znów legalnie jeździć po całej starówce (po 19). Właśnie o to mi chodziło. Wyjeżdżam iście królewskim traktem dla rowerzystów a potem jadę przyjaznymi rowerzystom bocznymi, znakomicie równymi drogami. Biwakuję w zagajniku, niewiele za przedmieściami Celle. Jeśli czegoś mi brakowało to wyłącznie większych wzniesień, ale nazajutrz mam dotrzeć do stóp Harzu, pejzaż wstanie więc z kolan.
Lüneburg. Piękne to miasto i niezadeptane.
Jest sennie i bajkowo - przed Ebstorfem
Po minięciu malowniczej leśnej osady Brambostel - jedno z wielu wrzosowisk
Wioski są nieliczne i w dolnosaksońskim stylu
Celle - niespieszne rowerowanie po kolejnej absurdalnie cudownej starówce, miasta szkatułkowe nigdy się nie nudzą
Najpiękniejszy dar ojczyzny powszechnej motoryzacji - drogi z pierwszeństwem rowerów :)
Trasa:
Artlenburg - ddr - Lüneburg - ddr - Mellbeck - Grünhagen - Ebstorf - Linden - Brambostel - Hermannsburg - Wolthausen - Celle - Gross Ottenhaus
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans108.06 km Czas06:30 Vśrednia16.62 km/h Podjazdy385 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 2: Alte Saltstrasse
Pobudka o przedświcie, sprint na pociąg do Lubeki. Zaczyna się ten dzień z zegarkiem w ręku. Pomimo absurdalnego pośpiechu nie zdążyłem kupić biletu w kasie na dworcu, musiałem kupować u niemieckiego konduktora, co kosztowało mnie 29 euro (czyli więcej niż rok temu 2 tygodnie wojaży niemieckimi pociągami). Liczyłem naiwnie że najgorsze mam za sobą, ale okazało się, że wbrew rozkładowi pociąg nie jedzie bezpośrednio do Lubeki. W Güstrow była zmiana składów, wraz z informacją o tej atrakcji (przy kontroli biletów) dostałem opieprz za niepodpisanie biletu (zapomniałem o tym ferworze walki), a po przesiadce kolejny opieprz, bo usiadłem daleko od roweru i kierowniczka szukała mnie po całym pociągu, bo wysiadała chmara rowerzystów w Wismar i mój rower blokował całą operację... W dodatku pociąg był przepełniony i spóźniony. Gdy w końcu umęczony wysiadłem na dworcu w Lubece okazało się... że zepsuły się windy...
Gdy w końcu wygramoliłem się z dworca obiecałem sobie, że wcześniej niż w Czechach nie chce mieć nic wspólnego z koleją! Ruszyłem w miasto szukać kraników z wodą i tu czekał mnie kolejny cios - nieczynne. Lubeka witała mnie słonecznie, lecz ozięble. Spędziliśmy ze sobą piękne chwile w 2021, byłem więc skonsternowany. Czym prędzej wycofałem się na przedmieścia, zrobiłem zakupy i ruszyłem na południe. Walczyć musiałem co prawda z porywistym wiatrem z południa właśnie, ale przynajmniej obyło się już bez komplikacji. W złotej godzinie przeprawiałem się przez Łabę w Lauenburgu, aż trudno mi było uwierzyć, że 2 lata wcześniej walczyłem tu o przetrwanie, lało wtedy tak intensywnie, że z mostu nie było nawet widać zarysu miasta. Zakończyłem dzień ciepłym prysznicem na kempingu w Artlenburgu. Jak zwykle dzień który zaczął się kiepsko, kończył się pozytywnie.
"Przedmieścia" Lubeki, czyli XIX-wieczne dzielnice
Nad Kanałem Solnym
Typowy krajobraz między Łabą a Lubeką
Lanze, jeszcze w Holsztynie.
Lauenburg nad Łabą
Trasa:
Pargowo - Szczecin - pociąg - Lubeka - Lauenburg - Artlenburg (kemping)
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Pobudka o przedświcie, sprint na pociąg do Lubeki. Zaczyna się ten dzień z zegarkiem w ręku. Pomimo absurdalnego pośpiechu nie zdążyłem kupić biletu w kasie na dworcu, musiałem kupować u niemieckiego konduktora, co kosztowało mnie 29 euro (czyli więcej niż rok temu 2 tygodnie wojaży niemieckimi pociągami). Liczyłem naiwnie że najgorsze mam za sobą, ale okazało się, że wbrew rozkładowi pociąg nie jedzie bezpośrednio do Lubeki. W Güstrow była zmiana składów, wraz z informacją o tej atrakcji (przy kontroli biletów) dostałem opieprz za niepodpisanie biletu (zapomniałem o tym ferworze walki), a po przesiadce kolejny opieprz, bo usiadłem daleko od roweru i kierowniczka szukała mnie po całym pociągu, bo wysiadała chmara rowerzystów w Wismar i mój rower blokował całą operację... W dodatku pociąg był przepełniony i spóźniony. Gdy w końcu umęczony wysiadłem na dworcu w Lubece okazało się... że zepsuły się windy...
Gdy w końcu wygramoliłem się z dworca obiecałem sobie, że wcześniej niż w Czechach nie chce mieć nic wspólnego z koleją! Ruszyłem w miasto szukać kraników z wodą i tu czekał mnie kolejny cios - nieczynne. Lubeka witała mnie słonecznie, lecz ozięble. Spędziliśmy ze sobą piękne chwile w 2021, byłem więc skonsternowany. Czym prędzej wycofałem się na przedmieścia, zrobiłem zakupy i ruszyłem na południe. Walczyć musiałem co prawda z porywistym wiatrem z południa właśnie, ale przynajmniej obyło się już bez komplikacji. W złotej godzinie przeprawiałem się przez Łabę w Lauenburgu, aż trudno mi było uwierzyć, że 2 lata wcześniej walczyłem tu o przetrwanie, lało wtedy tak intensywnie, że z mostu nie było nawet widać zarysu miasta. Zakończyłem dzień ciepłym prysznicem na kempingu w Artlenburgu. Jak zwykle dzień który zaczął się kiepsko, kończył się pozytywnie.
"Przedmieścia" Lubeki, czyli XIX-wieczne dzielnice
Nad Kanałem Solnym
Typowy krajobraz między Łabą a Lubeką
Lanze, jeszcze w Holsztynie.
Lauenburg nad Łabą
Trasa:
Pargowo - Szczecin - pociąg - Lubeka - Lauenburg - Artlenburg (kemping)
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans90.27 km Czas04:53 Vśrednia18.49 km/h Podjazdy447 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 1: Przygoda z PolRegio
Po tym jak przemieliło mi rower i straciłem rezerwację na Intercity do Szczecina okazało się, że brak wolnych miejsc na pociągi piątkowo-weekendowe. Zdecydowałem się więc - zamiast kombinować z systemem - pojechać jak za dawnych czasów, wyłącznie pociągami regionalnymi; z pierdylionem przesiadek. Ruszałem z Gliwic. To był strzał w "10"! Dłuższą przerwę między pociągami miałem jedynie w Zielonej Górze. To była znakomita okoliczność, bo nigdy nie zwiedzałem tutejszego starego miasta. Altstadt okazał się całkiem ciekawy, żadnych nowszych wstawek, wszystko oryginalne, choć miejscami zaniedbane... Za 453 km zapłaciłem razem z rowerem 42,37 zł a zwiedzanie Grünberg in Schlesien było gratis. Na wyświetlaczu co chwilę pojawiało hasło by "przeżyć przygodę z PolRegio". Przeżyłem i stwierdzam, że było warto. Tradycyjny tłumek okupował pociąg jedynie tuż przed Opolem i między Opolem a Wrocławiem. Poza tym luz, blues i rozkosz zwiedzania dworców w Oppeln, Breslau i Grünberg. To było takie wprowadzenie do motywu przewodniego mojej trasy: niemieckości ;)
Wysiadłem na dobre w Königsberg in der Neumark czyli na terenie Nowej Marchii, regionu-świadectwa skuteczności Drang nach Osten. W nowomowie powojennej zwie się to wypalone ognisko cywilizacji Chojną... Ruszyłem na Rurkę, gdzie na romańskim kościółku zastałem arcypolski napis "teren prywatny". W Swobnicy przedostałem się do wieży zamkowej a potem, prawie po Gryfino, jechałem polską droga rowerową, pełną fałd i gałęzi rzecz jasna. Gdy tylko przekroczyłem granicę dostałem się na pokazowe wzorcowe niemieckie ddr-y, w dawnym DDR zresztą... Na lewym brzegu Odry rzeźba zrobiła się bardzo morenowa a atmosfera iście wakacyjna. Po chwili wróciłem na polską stronę granicy i za wsią Pargowo o iście teutońskim charakterze rozłożyłem obóz warowny nad wąwozem, osłonięty przez pole kukurydzy. Przeszkadzały mi nieco komary ale zachwycały harce nietoperzy i ciągnące na niebie klucze dzikich gęsi.
Przygoda z PolRegio przed Tarnowem Opolskim :)
Grünberg czyli Zielona Góra
W poszukiwaniu romańskiego kościółka w Rurce
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/44316025
Po tym jak przemieliło mi rower i straciłem rezerwację na Intercity do Szczecina okazało się, że brak wolnych miejsc na pociągi piątkowo-weekendowe. Zdecydowałem się więc - zamiast kombinować z systemem - pojechać jak za dawnych czasów, wyłącznie pociągami regionalnymi; z pierdylionem przesiadek. Ruszałem z Gliwic. To był strzał w "10"! Dłuższą przerwę między pociągami miałem jedynie w Zielonej Górze. To była znakomita okoliczność, bo nigdy nie zwiedzałem tutejszego starego miasta. Altstadt okazał się całkiem ciekawy, żadnych nowszych wstawek, wszystko oryginalne, choć miejscami zaniedbane... Za 453 km zapłaciłem razem z rowerem 42,37 zł a zwiedzanie Grünberg in Schlesien było gratis. Na wyświetlaczu co chwilę pojawiało hasło by "przeżyć przygodę z PolRegio". Przeżyłem i stwierdzam, że było warto. Tradycyjny tłumek okupował pociąg jedynie tuż przed Opolem i między Opolem a Wrocławiem. Poza tym luz, blues i rozkosz zwiedzania dworców w Oppeln, Breslau i Grünberg. To było takie wprowadzenie do motywu przewodniego mojej trasy: niemieckości ;)
Wysiadłem na dobre w Königsberg in der Neumark czyli na terenie Nowej Marchii, regionu-świadectwa skuteczności Drang nach Osten. W nowomowie powojennej zwie się to wypalone ognisko cywilizacji Chojną... Ruszyłem na Rurkę, gdzie na romańskim kościółku zastałem arcypolski napis "teren prywatny". W Swobnicy przedostałem się do wieży zamkowej a potem, prawie po Gryfino, jechałem polską droga rowerową, pełną fałd i gałęzi rzecz jasna. Gdy tylko przekroczyłem granicę dostałem się na pokazowe wzorcowe niemieckie ddr-y, w dawnym DDR zresztą... Na lewym brzegu Odry rzeźba zrobiła się bardzo morenowa a atmosfera iście wakacyjna. Po chwili wróciłem na polską stronę granicy i za wsią Pargowo o iście teutońskim charakterze rozłożyłem obóz warowny nad wąwozem, osłonięty przez pole kukurydzy. Przeszkadzały mi nieco komary ale zachwycały harce nietoperzy i ciągnące na niebie klucze dzikich gęsi.
Przygoda z PolRegio przed Tarnowem Opolskim :)
Grünberg czyli Zielona Góra
W poszukiwaniu romańskiego kościółka w Rurce
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/44316025
Dystans28.42 km Czas01:31 Vśrednia18.74 km/h VMAX35.41 km/h Podjazdy146 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 18: Tradycyjny odwrót w deszczu
Ostatni dzień wyprawy śladami Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, czyli starej Rzeszy (I Rzeszy). Czas na krótkie podsumowanie wrażeń.
Widziałem nieznane kompletnie w Polsce miasta, których starówki wbijają w osłupienie; z niewielkimi wyjątkami podróżowałem znakomitymi radwegami (drogami rowerowymi) a 2 tygodnie spędzone w Niemczech kosztowały mnie 190 euro i to licząc razem z przejazdami pociągami (ponad 800 km!). Podróżowałem uparcie przez środkowe Niemcy, bo bogactwo miejsc historycznych jest tu niesamowite. To w sumie dość oczywiste, bo przez 500 lat (od końca X wieku do końca XV wieku) znajdowało się tu gospodarcze i polityczne centrum średniowiecznej Europy. Nie była to jednak łatwa, rekreacyjna trasa i decydował o tym nie tylko nieznośny upał, ale przede wszystkim wszechobecne interwały. Bo góry - choć niewysokie - są tu wszędzie i warto o tym pamiętać.
Niewiele widziałem bardziej idyllicznych regionów Europy niż północna Wirtembergia czy północna Hesja (Hesja-Kassel). Niemcy są bardzo niedoceniane jako cel podróży rowerowych. Trzeba jedynie pamiętać, by unikać miast powyżej 100 tys. mieszkańców (są oczywiście wyjątki - jak np. Lubeka), bo wszystkie - bez wyjątków - były bombardowane. Różna jest też rowerowa polityka poszczególnych landów. Wśród miast mniejszych, szczególnie takich do 50 tys. mieszkańców, znaleźć można prawdziwe wielokondygnacyjne skanseny na świeżym powietrzu. To daje wyobrażenie o gospodarczej potędze średniowiecznej Rzeszy, bo pamiętać trzeba, że ośrodki te miały drugorzędne znaczenie lub pod koniec średniowiecza znaczenie te straciły (jak np. Quedlinburg). Najjaśniejsza Rzeczpospolita miała furę szczęścia, że potężna gospodarczo Rzesza została zneutralizowana politycznie przez absurdalne rozdrobnienie na setki niepodległych państewek.
-----
Zadziwiająca jest ta wieloletnia prawidłowość, że pod koniec drugiej dekady sierpnia, gdy kończę wielodniową trasę, leje jak z cebra. Tak było w 2015, 2016, 2019, 2021 i tak jest w 2022. Prognozy nie zostawiają złudzeń. W Polsce ma być jeszcze gorzej. W Mariańskich Łaźniach wsiadam więc w pociąg do Pilzna. Zwiedzam spokojnie Pilzno i ruszam – przez Pragę - na Bohumin. Przejazd z Bohumina do Chałupek jest traumatyczny. Czuję się jak w akwarium, sznury wody są tak silne, że ledwo da się jechać. Gdy podstawiają pociąg KŚ z Chałupek do Katowic czuję wielką ulgę. Z dworca w Katowicach wracam tradycyjnie, w deszczu.
W tych wszystkich wymienionych wcześniej latach było podobnie (w 2016 r. godzinę przed moim przyjazdem, kilkaset metrów od mojego mieszkania, przeszła trąba powietrzna...).
Pilzno ma starówkę niewielką ale wertykalną
Rynek w Pilźnie
Bohumin
Trasa:
Velka Hledsebe - Mariańskie Łaźnie (rowerem na pociąg) - Pilzno (rowerem po centrum) - Praga - Bohumin - rowerem do Chałupek - Katowice - rowerem do Chorzowa.
Galeria wyprawy:
https://photos.app.goo.gl/FFhRCs1y31mQyEav5
Ostatni dzień wyprawy śladami Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, czyli starej Rzeszy (I Rzeszy). Czas na krótkie podsumowanie wrażeń.
Widziałem nieznane kompletnie w Polsce miasta, których starówki wbijają w osłupienie; z niewielkimi wyjątkami podróżowałem znakomitymi radwegami (drogami rowerowymi) a 2 tygodnie spędzone w Niemczech kosztowały mnie 190 euro i to licząc razem z przejazdami pociągami (ponad 800 km!). Podróżowałem uparcie przez środkowe Niemcy, bo bogactwo miejsc historycznych jest tu niesamowite. To w sumie dość oczywiste, bo przez 500 lat (od końca X wieku do końca XV wieku) znajdowało się tu gospodarcze i polityczne centrum średniowiecznej Europy. Nie była to jednak łatwa, rekreacyjna trasa i decydował o tym nie tylko nieznośny upał, ale przede wszystkim wszechobecne interwały. Bo góry - choć niewysokie - są tu wszędzie i warto o tym pamiętać.
Niewiele widziałem bardziej idyllicznych regionów Europy niż północna Wirtembergia czy północna Hesja (Hesja-Kassel). Niemcy są bardzo niedoceniane jako cel podróży rowerowych. Trzeba jedynie pamiętać, by unikać miast powyżej 100 tys. mieszkańców (są oczywiście wyjątki - jak np. Lubeka), bo wszystkie - bez wyjątków - były bombardowane. Różna jest też rowerowa polityka poszczególnych landów. Wśród miast mniejszych, szczególnie takich do 50 tys. mieszkańców, znaleźć można prawdziwe wielokondygnacyjne skanseny na świeżym powietrzu. To daje wyobrażenie o gospodarczej potędze średniowiecznej Rzeszy, bo pamiętać trzeba, że ośrodki te miały drugorzędne znaczenie lub pod koniec średniowiecza znaczenie te straciły (jak np. Quedlinburg). Najjaśniejsza Rzeczpospolita miała furę szczęścia, że potężna gospodarczo Rzesza została zneutralizowana politycznie przez absurdalne rozdrobnienie na setki niepodległych państewek.
-----
Zadziwiająca jest ta wieloletnia prawidłowość, że pod koniec drugiej dekady sierpnia, gdy kończę wielodniową trasę, leje jak z cebra. Tak było w 2015, 2016, 2019, 2021 i tak jest w 2022. Prognozy nie zostawiają złudzeń. W Polsce ma być jeszcze gorzej. W Mariańskich Łaźniach wsiadam więc w pociąg do Pilzna. Zwiedzam spokojnie Pilzno i ruszam – przez Pragę - na Bohumin. Przejazd z Bohumina do Chałupek jest traumatyczny. Czuję się jak w akwarium, sznury wody są tak silne, że ledwo da się jechać. Gdy podstawiają pociąg KŚ z Chałupek do Katowic czuję wielką ulgę. Z dworca w Katowicach wracam tradycyjnie, w deszczu.
W tych wszystkich wymienionych wcześniej latach było podobnie (w 2016 r. godzinę przed moim przyjazdem, kilkaset metrów od mojego mieszkania, przeszła trąba powietrzna...).
Pilzno ma starówkę niewielką ale wertykalną
Rynek w Pilźnie
Bohumin
Trasa:
Velka Hledsebe - Mariańskie Łaźnie (rowerem na pociąg) - Pilzno (rowerem po centrum) - Praga - Bohumin - rowerem do Chałupek - Katowice - rowerem do Chorzowa.
Galeria wyprawy:
https://photos.app.goo.gl/FFhRCs1y31mQyEav5
Dystans118.50 km Czas06:19 Vśrednia18.76 km/h VMAX53.44 km/h Podjazdy1086 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 17: Szlakiem sławnych ludzi
Nad ranem w dobry nastrój wprawia mnie cudowna zabudowa otoczonego murami obronnymi miasteczka Sesslach, a mapa Freytag&Berndt zaleca także wizytę w maleńkim Ummerstadt. W tym mikromiasteczku (500 mieszkańców) wszystkie domy są szachulcowe a na ulicach nie ma żywego ducha. Należy zresztą ono już do Turyngii, choć główny cel dnia – Coburg – wymusza na mnie powrót do Bawarii (chociaż Coburg historycznie należy do Turyngii to mieszkańcy wybrali w 1945 roku Bawarię i uniknęli wcielenia do NRD). Coburg jest tego wart. Brytyjskie lotnictwo wspaniałomyślnie oszczędziło miasto księcia Alberta, nepotyzm miewa pozytywne skutki. Miasto jest urocze, ma przepiękny renesansowy ratusz i po raz pierwszy od Erfurtu znajduję czynny kranik z trinkwasser!
Coburg jest punktem zwrotnym, stąd - przez wagnerowskie Bayeruth (które mam czas eksplorować na rowerze czekając na przesiadkę) ruszam na Weiden. To pożegnalny odcinek niemieckimi kolejami. Znakomity portal Deutsche Bahn odradził mi podróż przez Norymbergę (absurdalnie wysoka frekwencja), wylądowałem więc w Górnym Palatynacie. Nie wypada przemilczeć znakomitych zwyczajów DB, czyli zawsze działających, specjalnie dostosowanych wind dla rowerów na każdym dworcu i zapowiadaniu przed każdym przystankiem z której strony będzie peron. Danke, DB!
Dzień kończę w padającym deszczu i ze świadomością, że w najbliższych dniach będzie tylko gorzej. Czas opuścić Niemcy i Górny Palatynat. O zmierzchu melduję się na kempingu La Provence u stóp Mariańskich Łaźni. Właściciele są bardzo sympatyczni a cena – jak na położenie - przystępna. Gdy biorę gorący prysznic moim jedynym zmartwieniem jest pęknięta szprycha. Tak, kolejna. Padła tuż przed granicą niemiecko-czeską. To czwarta szprycha w odstępie niecałych dwóch miesięcy, która poszła w tym samym kole. Po powrocie do Polski pozbędę się w tym kole wszystkich szprych. Urlop nie polega na tym by nerwowo wpatrywać się w obręcze.
Urocze, w całości otoczone murami Sesslach, od rano kipiało życiem z powodu jarmarku.
W ujmującym Ummerstadt nie było żywego ducha.
Coburg - miasto księcia Alberta (tego od królowej Wiktorii), przodka JKM Karola III
Kapitalny ratusz
Pomnik Albercika na rynku koburskim (tu też jakiś festyn, utrapienie z tymi świętami kiełbasy)
Chmurny deptak w Bayreuth
Spotkanie z wujkiem Wagnerem
Górny Palatynat we mgle. Było mi trochę szkoda, że to już koniec tej niezwykłej podróży.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41986676
Nad ranem w dobry nastrój wprawia mnie cudowna zabudowa otoczonego murami obronnymi miasteczka Sesslach, a mapa Freytag&Berndt zaleca także wizytę w maleńkim Ummerstadt. W tym mikromiasteczku (500 mieszkańców) wszystkie domy są szachulcowe a na ulicach nie ma żywego ducha. Należy zresztą ono już do Turyngii, choć główny cel dnia – Coburg – wymusza na mnie powrót do Bawarii (chociaż Coburg historycznie należy do Turyngii to mieszkańcy wybrali w 1945 roku Bawarię i uniknęli wcielenia do NRD). Coburg jest tego wart. Brytyjskie lotnictwo wspaniałomyślnie oszczędziło miasto księcia Alberta, nepotyzm miewa pozytywne skutki. Miasto jest urocze, ma przepiękny renesansowy ratusz i po raz pierwszy od Erfurtu znajduję czynny kranik z trinkwasser!
Coburg jest punktem zwrotnym, stąd - przez wagnerowskie Bayeruth (które mam czas eksplorować na rowerze czekając na przesiadkę) ruszam na Weiden. To pożegnalny odcinek niemieckimi kolejami. Znakomity portal Deutsche Bahn odradził mi podróż przez Norymbergę (absurdalnie wysoka frekwencja), wylądowałem więc w Górnym Palatynacie. Nie wypada przemilczeć znakomitych zwyczajów DB, czyli zawsze działających, specjalnie dostosowanych wind dla rowerów na każdym dworcu i zapowiadaniu przed każdym przystankiem z której strony będzie peron. Danke, DB!
Dzień kończę w padającym deszczu i ze świadomością, że w najbliższych dniach będzie tylko gorzej. Czas opuścić Niemcy i Górny Palatynat. O zmierzchu melduję się na kempingu La Provence u stóp Mariańskich Łaźni. Właściciele są bardzo sympatyczni a cena – jak na położenie - przystępna. Gdy biorę gorący prysznic moim jedynym zmartwieniem jest pęknięta szprycha. Tak, kolejna. Padła tuż przed granicą niemiecko-czeską. To czwarta szprycha w odstępie niecałych dwóch miesięcy, która poszła w tym samym kole. Po powrocie do Polski pozbędę się w tym kole wszystkich szprych. Urlop nie polega na tym by nerwowo wpatrywać się w obręcze.
Urocze, w całości otoczone murami Sesslach, od rano kipiało życiem z powodu jarmarku.
W ujmującym Ummerstadt nie było żywego ducha.
Coburg - miasto księcia Alberta (tego od królowej Wiktorii), przodka JKM Karola III
Kapitalny ratusz
Pomnik Albercika na rynku koburskim (tu też jakiś festyn, utrapienie z tymi świętami kiełbasy)
Chmurny deptak w Bayreuth
Spotkanie z wujkiem Wagnerem
Górny Palatynat we mgle. Było mi trochę szkoda, że to już koniec tej niezwykłej podróży.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41986676