Wpisy archiwalne w kategorii
Cyklotrek
Dystans całkowity: | 9085.28 km (w terenie 15.90 km; 0.18%) |
Czas w ruchu: | 414:56 |
Średnia prędkość: | 18.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.55 km/h |
Suma podjazdów: | 96078 m |
Liczba aktywności: | 82 |
Średnio na aktywność: | 110.80 km i 5h 55m |
Więcej statystyk |
Dystans143.59 km Czas07:28 Vśrednia19.23 km/h VMAX50.61 km/h Podjazdy935 m
SprzętFocus Arriba 4.0
W poszukiwaniu przejścia północno-wschodniego
Podjechałem do Sikorki korzystając z roweru za 0 zł. Powitały mnie gęste mgły i widoczność na 50 m. Takie okoliczności towarzyszyły mi aż do Złożeńca. Wcześniej zaskoczyły mnie zmiany na odcinku Niegowoniczki - Jeziorowice, gdzie częściowo wyasfaltowano drogę a częściowo poczyniono już przygotowania do wyasfaltowania całego odcinka. Zdziwił mnie też nowy Dino w Chechle. Prawdziwie klimatycznie zrobiło się jednak w Złożeńcu, nie dlatego że mgły ustąpiły, owionęły mnie bowiem odgłosy modlących się babć z tutejszej "kaplicy zgody". Potem - jak zwykle - oczarowały mnie kolory i kształty okolic Smolenia i Strzegowej. Zaliczyłem wycieczkę pieszą na nowe dla mnie wzgórze zapewniające kapitalny widok. W Smoleniu-Dołach miałem okazję dłużej porozmawiać z lokalsem a rozmowa wprowadziła mnie w znakomity nastrój (kwota za którą jego brat sprzedał 7 arów z domkiem bez ogrodzenia).
Po eksploracjach "smoleńskich" pognałem w kierunku Szczekocin, ale celem było tytułowe poszukiwanie przejścia północno-wschodniego ze Środkowej Jury w kierunku Krasic. Wzorowałem się na Johnie Franklinie, mnie jednak się udało. Przy okazji odwiedziłem grób-kopiec Prusaków poległych w bitwie pod Szczekocinami i zaliczyłem niebezpieczne spotkanie z bezpańskimi kundlami. Dotarłem też do wsi Chałupki - miejsca tragicznej katastrofy kolejowej sprzed 10 lat. Z Chałupek dojechałem też do wsi Wespazjana Kochowskiego (Goleniowy) i po raz pierwszy odwiedziłem wsie Tarnawa Górna i Bógdał, wdając się zresztą w kolejną rozmowę z lokalsem (tarnawskim), tym razem rowerzystą (z dzieckiem na rowerze, godne pochwały). W okolicznych lasach natrafiłem na grzybiarzy-szabrowników rozkradających stare letniska, ale do końca trasy jechałem już bez szczególnych zdarzeń, docierając na działkę już po zmierzchu.
Kapitalny nowy punkt widokowy
Mgliste początki przed Głazówką
Mgliste Niegowonice
Golczowice
Krzywopłoty
Blisko Ruskich Gór
U stóp Smolenia
Smoleń
Strzegowa
Cisowa
W drodze pod Szczekociny
Obiechów
Kopiec Pruskaów pod Wywłą
Chałupki pod Szczekocinami
Bógdał - wiodła stąd na północ gruntówka, nieco piaszczysta niestety...
Bolesławów
Trasa:
Podjechałem do Sikorki korzystając z roweru za 0 zł. Powitały mnie gęste mgły i widoczność na 50 m. Takie okoliczności towarzyszyły mi aż do Złożeńca. Wcześniej zaskoczyły mnie zmiany na odcinku Niegowoniczki - Jeziorowice, gdzie częściowo wyasfaltowano drogę a częściowo poczyniono już przygotowania do wyasfaltowania całego odcinka. Zdziwił mnie też nowy Dino w Chechle. Prawdziwie klimatycznie zrobiło się jednak w Złożeńcu, nie dlatego że mgły ustąpiły, owionęły mnie bowiem odgłosy modlących się babć z tutejszej "kaplicy zgody". Potem - jak zwykle - oczarowały mnie kolory i kształty okolic Smolenia i Strzegowej. Zaliczyłem wycieczkę pieszą na nowe dla mnie wzgórze zapewniające kapitalny widok. W Smoleniu-Dołach miałem okazję dłużej porozmawiać z lokalsem a rozmowa wprowadziła mnie w znakomity nastrój (kwota za którą jego brat sprzedał 7 arów z domkiem bez ogrodzenia).
Po eksploracjach "smoleńskich" pognałem w kierunku Szczekocin, ale celem było tytułowe poszukiwanie przejścia północno-wschodniego ze Środkowej Jury w kierunku Krasic. Wzorowałem się na Johnie Franklinie, mnie jednak się udało. Przy okazji odwiedziłem grób-kopiec Prusaków poległych w bitwie pod Szczekocinami i zaliczyłem niebezpieczne spotkanie z bezpańskimi kundlami. Dotarłem też do wsi Chałupki - miejsca tragicznej katastrofy kolejowej sprzed 10 lat. Z Chałupek dojechałem też do wsi Wespazjana Kochowskiego (Goleniowy) i po raz pierwszy odwiedziłem wsie Tarnawa Górna i Bógdał, wdając się zresztą w kolejną rozmowę z lokalsem (tarnawskim), tym razem rowerzystą (z dzieckiem na rowerze, godne pochwały). W okolicznych lasach natrafiłem na grzybiarzy-szabrowników rozkradających stare letniska, ale do końca trasy jechałem już bez szczególnych zdarzeń, docierając na działkę już po zmierzchu.
Kapitalny nowy punkt widokowy
Mgliste początki przed Głazówką
Mgliste Niegowonice
Golczowice
Krzywopłoty
Blisko Ruskich Gór
U stóp Smolenia
Smoleń
Strzegowa
Cisowa
W drodze pod Szczekociny
Obiechów
Kopiec Pruskaów pod Wywłą
Chałupki pod Szczekocinami
Bógdał - wiodła stąd na północ gruntówka, nieco piaszczysta niestety...
Bolesławów
Trasa:
Dystans39.66 km Czas03:26 Vśrednia11.55 km/h VMAX46.74 km/h Podjazdy272 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Norwegia, dzień 23: Drezyną, pieszo i pociągiem
Poranek był nerwowy. Nie dlatego, że rozbiłem się tuż obok linii kolejowej, tylko dlatego, że przypominała mi ona o tranzytowych pociągowo-promowych planach. Skuty po raz enty łańcuch działał o dziwo aż do stacji kolejowej w Holmestrand, co znacznie poprawiło mi humor. Drugim pozytywem był automat biletowy przyjmujący banknoty. Trzecim pozytywem był wygląd dworca w tym niewielkim mieście. Dalej dzień potoczył się już bezstresowo, jakby w nagrodę za horror "napędowy" ostatniej doby. Przed godz. 10 byłem w ostatniej norweskiej miejscowości na trasie. Napęd wciąż działał, ale starałem się pedałować tylko na zjazdach i delikatnie na płaskim. Pod górę prowadziłem dzielnie moją obładowaną bagażem drezynę.
Ostatecznie wszystko się udało. Dzień kończyłem wraz z bratem w Jutlandii na uroczym, darmowym, miejscu biwakowym. Rower tym razem nie stał obok namiotu, odpoczywał w bagażniku. Nie po raz pierwszy zmęczył się wyprawą bardziej ode mnie.
Błogi, zasłużony odpoczynek z darmową toaletą z gniazdkiem i ławami ze stołami obok, na ładnej plażo-polance
Stresujące początki dnia
W drodze do Holmestrand, w tle widoczna zatoka Oslofjorden
Z Holmestrand do Larviku norweskim pociągiem. Cena była nieco zabójcza, podobnie jak wypas na stacyjce.
Z nadmiaru czasu - cmentarz w Larviku
"Plaża:
Port w Hirtshals
Duńskie chatki
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41878031
Poranek był nerwowy. Nie dlatego, że rozbiłem się tuż obok linii kolejowej, tylko dlatego, że przypominała mi ona o tranzytowych pociągowo-promowych planach. Skuty po raz enty łańcuch działał o dziwo aż do stacji kolejowej w Holmestrand, co znacznie poprawiło mi humor. Drugim pozytywem był automat biletowy przyjmujący banknoty. Trzecim pozytywem był wygląd dworca w tym niewielkim mieście. Dalej dzień potoczył się już bezstresowo, jakby w nagrodę za horror "napędowy" ostatniej doby. Przed godz. 10 byłem w ostatniej norweskiej miejscowości na trasie. Napęd wciąż działał, ale starałem się pedałować tylko na zjazdach i delikatnie na płaskim. Pod górę prowadziłem dzielnie moją obładowaną bagażem drezynę.
Ostatecznie wszystko się udało. Dzień kończyłem wraz z bratem w Jutlandii na uroczym, darmowym, miejscu biwakowym. Rower tym razem nie stał obok namiotu, odpoczywał w bagażniku. Nie po raz pierwszy zmęczył się wyprawą bardziej ode mnie.
Błogi, zasłużony odpoczynek z darmową toaletą z gniazdkiem i ławami ze stołami obok, na ładnej plażo-polance
Stresujące początki dnia
W drodze do Holmestrand, w tle widoczna zatoka Oslofjorden
Z Holmestrand do Larviku norweskim pociągiem. Cena była nieco zabójcza, podobnie jak wypas na stacyjce.
Z nadmiaru czasu - cmentarz w Larviku
"Plaża:
Port w Hirtshals
Duńskie chatki
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41878031
Dystans114.81 km Czas07:07 Vśrednia16.13 km/h VMAX57.42 km/h Podjazdy1268 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Norwegia, dzień 13: Alpy Romsdalskie i droga nr 660
Ktoś znów wyłączył prysznic i od rana niebo wygląda jakby padało tu raz na kilka miesięcy... Zmysły chłoną odmianę losu, upodlone wilgocią dłonie suszą się na słońcu. Ja - właściciel tychże - podniecam się toaletami publicznymi z ciepłą wodą. "Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest". Doświetlony i odwilgocony krajobraz prezentuje się pocztówkowo. Trzynasty dzień podróży - jak zawsze - okazuje się dniem wyjątkowo udanym.
Zachwycają nie tylko główne atrakcje dnia, ale także spokój i klimat drogi nr 660, która wije się nie bez końca - ale dłuugo - wybrzeżem Langfjorden. Zaskakuję borsuka, ale nie na tyle, by zdążyć pstryknąć mu fotkę. Nocleg znajdujemy na łąkach.
Aż chce się wstać!
Luterańsko
Romsdalen
Norweski niebieski - tak zwie się ten odcień u góry
Jakże tu bajkowo. Zapomniałęm już o zawodzie jaki przyniósł Lysefjorden i Preikestolen
Littefjelet - oto dlaczego warto uprawiać cyklotrek
Można zobaczyć w życiu podobne rzeczy, piękniejszych nigdy!
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40929645
Ktoś znów wyłączył prysznic i od rana niebo wygląda jakby padało tu raz na kilka miesięcy... Zmysły chłoną odmianę losu, upodlone wilgocią dłonie suszą się na słońcu. Ja - właściciel tychże - podniecam się toaletami publicznymi z ciepłą wodą. "Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest". Doświetlony i odwilgocony krajobraz prezentuje się pocztówkowo. Trzynasty dzień podróży - jak zawsze - okazuje się dniem wyjątkowo udanym.
Zachwycają nie tylko główne atrakcje dnia, ale także spokój i klimat drogi nr 660, która wije się nie bez końca - ale dłuugo - wybrzeżem Langfjorden. Zaskakuję borsuka, ale nie na tyle, by zdążyć pstryknąć mu fotkę. Nocleg znajdujemy na łąkach.
Aż chce się wstać!
Luterańsko
Romsdalen
Norweski niebieski - tak zwie się ten odcień u góry
Jakże tu bajkowo. Zapomniałęm już o zawodzie jaki przyniósł Lysefjorden i Preikestolen
Littefjelet - oto dlaczego warto uprawiać cyklotrek
Można zobaczyć w życiu podobne rzeczy, piękniejszych nigdy!
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40929645
Dystans68.44 km Czas04:16 Vśrednia16.04 km/h VMAX61.64 km/h Podjazdy1252 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Norwegia, dzień 4: Tłumy na Preikestolen
Rano nieciekawie temperaturowo, bo mroźny zjazd na prom kontrastuje z rozgrzewającym podjeździkiem na hopkę za noclegową chatką. Potem poza podjazdem czeka 8 km z buta na Prekestolen. Jest nieprzyjemnie tłoczno, przypomina mi się dlaczego unikam od wielu lat Tatr i znanych beskidzkich górek. Pogoda jest znakomita, ale widoki pozbawione kropki nad "i". Brakuje efektu "wow", który w Alpach towarzyszy wielu punktom widokowym. Spora temperatura i zadziwiająco silne północne słońce ułatwia suszenie rzeczy, które mi nie przemokły, ale zawilgotniały po wczorajszym deszczobiciu. Zadziwia znów niewielka liczba strumieni i zerowa dostępność pewnej wody pitnej.
Dominującym uczuciem po 4. dniu jest zawód. Gdzie te surowe krajobrazy, zadzierżyste pionowe uskoki i rwące potoki? Rozmawiamy z bratem o Francji, bo pejzaż momentami przypomina Prowansję i Prealpy, a poza tym, gdyby Francja podbiła Norwegię byłoby znacznie taniej...
Kamień runiczny na finał dnia
Lampa na promowej przeprawie w strone Preikestolen. Bez chmur, deszczu i mgieł jest jakoś jednowymiarowo; cierpienie dodaje głębi
Lysefjord
Preikestolen
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40920953
https://ridewithgps.com/routes/41855486
Rano nieciekawie temperaturowo, bo mroźny zjazd na prom kontrastuje z rozgrzewającym podjeździkiem na hopkę za noclegową chatką. Potem poza podjazdem czeka 8 km z buta na Prekestolen. Jest nieprzyjemnie tłoczno, przypomina mi się dlaczego unikam od wielu lat Tatr i znanych beskidzkich górek. Pogoda jest znakomita, ale widoki pozbawione kropki nad "i". Brakuje efektu "wow", który w Alpach towarzyszy wielu punktom widokowym. Spora temperatura i zadziwiająco silne północne słońce ułatwia suszenie rzeczy, które mi nie przemokły, ale zawilgotniały po wczorajszym deszczobiciu. Zadziwia znów niewielka liczba strumieni i zerowa dostępność pewnej wody pitnej.
Dominującym uczuciem po 4. dniu jest zawód. Gdzie te surowe krajobrazy, zadzierżyste pionowe uskoki i rwące potoki? Rozmawiamy z bratem o Francji, bo pejzaż momentami przypomina Prowansję i Prealpy, a poza tym, gdyby Francja podbiła Norwegię byłoby znacznie taniej...
Kamień runiczny na finał dnia
Lampa na promowej przeprawie w strone Preikestolen. Bez chmur, deszczu i mgieł jest jakoś jednowymiarowo; cierpienie dodaje głębi
Lysefjord
Preikestolen
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40920953
https://ridewithgps.com/routes/41855486
Dystans101.89 km Czas06:47 Vśrednia15.02 km/h VMAX53.05 km/h Podjazdy2175 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Międzygórze Susko-Żywieckie, cz. II: Żywcowanie w deszczu
Niby człowiek wiedział (miało w górach padać do południa), ale się łudził. Co gorsza, obudziłem się bardzo wcześnie i po prostu - z braku laku - ruszyłem na pociąg. Na miejscu - rzecz jasna - kazało się, że wcale nie mży, tylko leje... Do okolic 11 wysiadywałem więc głównie po przystankach. Jedynym plusem była fajna atmosfera i spokój, ale lepiej było zostać w ciepłym i suchym mieszkanku.
Trzebinia: mokro, deszczowo, wilgotno, mgliście, nieprzyjemnie
W drodze na Korbielów
Owce sopotniańskie
Krzyżówki
Przed Watówkami
Na samiuśkim szczycie Jaworzyny (1046)
Widoki znad Watówek
Podjazd na Moczarki, miejscami ułański
Z Moczarek na Pilsko
Widok na Ślemień z podjazdu na Czeretnik
Trasa (+ 2x dojazd na dworzec Katowice):
Niby człowiek wiedział (miało w górach padać do południa), ale się łudził. Co gorsza, obudziłem się bardzo wcześnie i po prostu - z braku laku - ruszyłem na pociąg. Na miejscu - rzecz jasna - kazało się, że wcale nie mży, tylko leje... Do okolic 11 wysiadywałem więc głównie po przystankach. Jedynym plusem była fajna atmosfera i spokój, ale lepiej było zostać w ciepłym i suchym mieszkanku.
Trzebinia: mokro, deszczowo, wilgotno, mgliście, nieprzyjemnie
W drodze na Korbielów
Owce sopotniańskie
Krzyżówki
Przed Watówkami
Na samiuśkim szczycie Jaworzyny (1046)
Widoki znad Watówek
Podjazd na Moczarki, miejscami ułański
Z Moczarek na Pilsko
Widok na Ślemień z podjazdu na Czeretnik
Trasa (+ 2x dojazd na dworzec Katowice):
Dystans38.21 km Czas02:39 Vśrednia14.42 km/h Podjazdy307 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Lasy Panewnickie
Cyklotrek po Lasach Panewnickich. Początek w Chorzowie, potem przez Świony i Rudy do Panewnik i Brynowa. Z Parku Kościuszki powrót przez Wełnowiec i Park Śląski do domu.
Ekipa na trasie
Apogeum kolorów w lesie
Park Kościuszki
Cyklotrek po Lasach Panewnickich. Początek w Chorzowie, potem przez Świony i Rudy do Panewnik i Brynowa. Z Parku Kościuszki powrót przez Wełnowiec i Park Śląski do domu.
Ekipa na trasie
Apogeum kolorów w lesie
Park Kościuszki
Dystans106.05 km Czas06:32 Vśrednia16.23 km/h VMAX56.77 km/h Podjazdy1829 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Góry Świętokrzyskie, dzień 2: Korona Gór Świętokrzyskich
Uff, czekał mnie ciężki dzień. Gdy wstawałem, o 5, panowała ciemność. Byłem przecież w jodłowym lesie... Spakowałem się i ruszyłem na szlak, bo spałem na zboczach Szczytniaka.
Plan był prosty: zdobyć o poranku Szczytniaka i Jeleniowską po czym ruszyć na Nową Słupię, uzupełnić tamże zapasy i podjechać pod Łysicę, główny punkt programu. Potem czekały jeszcze eksploracje na Klonówce, Bukowej Górze i Miejskiej Górze. 6 gór jednego dnia i skompletowanie wybitnościowej Korony Gór Świętokrzyskich. Do tego sądnego dnia, czyli do 30 lipca zdobyłem w kolejności: Łysiec (595 x 2), Perzową (396), Miedziankę (354), Siniewską (449), Patrol (388), Telegraf (408) i Kiełki (453). Z wyjątkiem Miedzianki wszystkie zaliczały się do Wielkiej Korony Gór Świętokrzyskich, która sam wcześniej zweryfikowałem (na wzór Wielkiej Korony Tatr Piotra Mielusa). Szczytniak (554), Jeleniowska (533), Łysica (614), Klonówka (473), Bukowa Góra (484) i Miejska Góra (426) były mi niezbędne do skompletowania koronnej dwunastki. Na dwóch pierwszych nie spotkałem żywego ducha i choć Jeleniowska była nieco stromsza, to ciekawszy był Szczytniak. Na Jeleniowskiej długo szukałem jakiegokolwiek znaku charakterystycznego, nie trafiłem ani na tablice rezerwatu, ani na tabliczkę z nazwa szczytu. Po dłuższej eksploracji, wśród kłębowiska jeżyn, natrafiłem na kartkę z napisem Jeleniiowska i wysokością. Zadziwiające jak taka bzdeta może poprawić humor, czyzby dlatego że zaświadcza o mojej staranności krajoznawczej? Nie wiem. Szczytniak był ciekawszy, nie tylko z racji zauważalnej kulminacji i tablicy z nazwą rezerwatu, także z racji końcówki po "gołoborzu" i ciemnego młodnika przed wierzchołkiem.
Po aprowizacji w Nowej Słupi ruszyłem mozolnie pod Łysicę. Świętokrzyska góra gór dała mi solidnie w kość: nastał upał a dodatkowo walczyłem z silnym przeciwnym wiatrem i podjazdami. zdecydowałem się atakować ją na dziko, tzw. Starym Gościńcem. To był wyśmienity pomysł: bezludnie i romantycznie, ścieżka dobrze przedeptana, ale bez śmieci i błota. Była przeciwieństwem grzbietówki Łysica - Łysiec. No cóż. Gdy wróciłem, już legalnie, na moją miejscówkę (gdzie ukryłem rower) odkryłem jej walory noclegowe i pejzażowe. Jeślibym kiedyś miał namiotować u stóp Łysogór to tylko tutaj!
Niestety odcinek ze świętej Kaśki do Ciekot był remontowany i nieprzyjemny a przełom Lubrzanki o tej porze całkiem nieciekawy. Siódme poty wylałem za to podjeżdżając na Klonówkę a potem na Klonów. Zaduch i słońce sprawiały, że wciąż marzyłem o cieniu. Dopiero za Klonowem zrobiło się chłodniej: wjechałem w las, no i zbliżała się 18. O złotej godzinie fotografowałem już widok Bodzentyna z podjazdu na Miejską Górę. To był najstromszy odcinek w całych Górach Świętokrzyskich i godne zakończenie zmagań z koroną! Wszystko skończyło się wizytą w Storotce, kolacją na rynku w Bodzentynie i udanym poszukiwaniem noclegu na Wzdołem Rządowym. Przewyższenie jak na trasę wyżynną było imponujące, choć przyczynił się do niego styl (cyklotrek). Gdyby tak zdobyć całą dwunastkę w dobę przewyższenie z łatwością przekroczyłoby 3000 metrów, nie wierzę jednak że dałoby się do zrobić w jasnościach dnia...
Galeria:
"Zanocuj w lesie" pod Szczytniakiem
W drodze na Szczytniak
Na szczycie Szczytniaka
Bywało "polskie błoto"
W drodze na Jeleniewską
Na Jeleniewskiej
Widoczki z biwaku
Na nielegalu na Łysicę
Najwyższy punkt między morzem a Karpatami, moja 9. górka w kolekcji koronnej (dziewiątka, jak Lewandowski!)
Świętokrzysko
W drodze na Klonówkę
Sam wierzchołek
Widoki z Klonówki
Byli nawet paralotniarze
Łysica od zachodu
Bukowa Góra, nr 11 w kolekcji
Morderczy podjeździk na Miejską Górę
Finał: dwunasta przeszkoda pokonana
Nagrodą była panorama Bodzentyna w złotej godzinie
Mapa:
Uff, czekał mnie ciężki dzień. Gdy wstawałem, o 5, panowała ciemność. Byłem przecież w jodłowym lesie... Spakowałem się i ruszyłem na szlak, bo spałem na zboczach Szczytniaka.
Plan był prosty: zdobyć o poranku Szczytniaka i Jeleniowską po czym ruszyć na Nową Słupię, uzupełnić tamże zapasy i podjechać pod Łysicę, główny punkt programu. Potem czekały jeszcze eksploracje na Klonówce, Bukowej Górze i Miejskiej Górze. 6 gór jednego dnia i skompletowanie wybitnościowej Korony Gór Świętokrzyskich. Do tego sądnego dnia, czyli do 30 lipca zdobyłem w kolejności: Łysiec (595 x 2), Perzową (396), Miedziankę (354), Siniewską (449), Patrol (388), Telegraf (408) i Kiełki (453). Z wyjątkiem Miedzianki wszystkie zaliczały się do Wielkiej Korony Gór Świętokrzyskich, która sam wcześniej zweryfikowałem (na wzór Wielkiej Korony Tatr Piotra Mielusa). Szczytniak (554), Jeleniowska (533), Łysica (614), Klonówka (473), Bukowa Góra (484) i Miejska Góra (426) były mi niezbędne do skompletowania koronnej dwunastki. Na dwóch pierwszych nie spotkałem żywego ducha i choć Jeleniowska była nieco stromsza, to ciekawszy był Szczytniak. Na Jeleniowskiej długo szukałem jakiegokolwiek znaku charakterystycznego, nie trafiłem ani na tablice rezerwatu, ani na tabliczkę z nazwa szczytu. Po dłuższej eksploracji, wśród kłębowiska jeżyn, natrafiłem na kartkę z napisem Jeleniiowska i wysokością. Zadziwiające jak taka bzdeta może poprawić humor, czyzby dlatego że zaświadcza o mojej staranności krajoznawczej? Nie wiem. Szczytniak był ciekawszy, nie tylko z racji zauważalnej kulminacji i tablicy z nazwą rezerwatu, także z racji końcówki po "gołoborzu" i ciemnego młodnika przed wierzchołkiem.
Po aprowizacji w Nowej Słupi ruszyłem mozolnie pod Łysicę. Świętokrzyska góra gór dała mi solidnie w kość: nastał upał a dodatkowo walczyłem z silnym przeciwnym wiatrem i podjazdami. zdecydowałem się atakować ją na dziko, tzw. Starym Gościńcem. To był wyśmienity pomysł: bezludnie i romantycznie, ścieżka dobrze przedeptana, ale bez śmieci i błota. Była przeciwieństwem grzbietówki Łysica - Łysiec. No cóż. Gdy wróciłem, już legalnie, na moją miejscówkę (gdzie ukryłem rower) odkryłem jej walory noclegowe i pejzażowe. Jeślibym kiedyś miał namiotować u stóp Łysogór to tylko tutaj!
Niestety odcinek ze świętej Kaśki do Ciekot był remontowany i nieprzyjemny a przełom Lubrzanki o tej porze całkiem nieciekawy. Siódme poty wylałem za to podjeżdżając na Klonówkę a potem na Klonów. Zaduch i słońce sprawiały, że wciąż marzyłem o cieniu. Dopiero za Klonowem zrobiło się chłodniej: wjechałem w las, no i zbliżała się 18. O złotej godzinie fotografowałem już widok Bodzentyna z podjazdu na Miejską Górę. To był najstromszy odcinek w całych Górach Świętokrzyskich i godne zakończenie zmagań z koroną! Wszystko skończyło się wizytą w Storotce, kolacją na rynku w Bodzentynie i udanym poszukiwaniem noclegu na Wzdołem Rządowym. Przewyższenie jak na trasę wyżynną było imponujące, choć przyczynił się do niego styl (cyklotrek). Gdyby tak zdobyć całą dwunastkę w dobę przewyższenie z łatwością przekroczyłoby 3000 metrów, nie wierzę jednak że dałoby się do zrobić w jasnościach dnia...
Galeria:
"Zanocuj w lesie" pod Szczytniakiem
W drodze na Szczytniak
Na szczycie Szczytniaka
Bywało "polskie błoto"
W drodze na Jeleniewską
Na Jeleniewskiej
Widoczki z biwaku
Na nielegalu na Łysicę
Najwyższy punkt między morzem a Karpatami, moja 9. górka w kolekcji koronnej (dziewiątka, jak Lewandowski!)
Świętokrzysko
W drodze na Klonówkę
Sam wierzchołek
Widoki z Klonówki
Byli nawet paralotniarze
Łysica od zachodu
Bukowa Góra, nr 11 w kolekcji
Morderczy podjeździk na Miejską Górę
Finał: dwunasta przeszkoda pokonana
Nagrodą była panorama Bodzentyna w złotej godzinie
Mapa:
Dystans220.19 km Czas10:27 Vśrednia21.07 km/h VMAX53.23 km/h Podjazdy1575 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Góry Świętokrzyskie, dzień 1: z Chorzowa w Pasmo Jeleniowskie
Wiatr był korzystny, ogary więc poszły w las. Co ważne miało się trochę ochłodzić, tym bardziej że postępowałem za ustępującym frontem. W Ogrodzieńcu było jeszcze chmurno i wilgotno, o dziwo dostałem się na dziedziniec zamkowy, było otwarte, zjeżdżali pracownicy "zamkowi". Przy zamkniętych budach, delektując się ciszą, zrobiłem więc pierwsza przerwę. Następną miałem dopiero za Przełajem, w miejscu gdzie kiedyś często się rozbijałem, ale w końcu lipca jest tak zarośnięte, że trudno je poznać. Niestety towarzyszyły mi odtąd jusznice i komary. W proporcjach odwrotnych od łotewskich, czyli więcej komarów, ale pokłuty jestem nieźle... Jadąc tradycyjnie przez Tarnawę gładko ominąłem bloczki sędziszowskie i podziwiałem mrowie torów w drodze na Krzcięcice. Uświadomiłem sobie jak bardzo zmieniło się otoczenie kościoła. Stary proboszcz był bardzo porządnym człowiekiem. 19 lat temu, gdy byłem tu po raz pierwszy, miał dużo estymy dla PTTK. Szedł z tym wielkim XVI-wiecznym kluczem raźno po stromych, rozpadających się schodach, pozwolił zrobić zdjęcie nagrobka Niemsty, zainteresował się skąd jestem. Dziś schody są nowiutkie, otoczenie wypielęgnowane jak pole golfowe, tylko drzwi zamknięte szczelnie, dodatkowo na kratę. Już wiem wszystko o nowym plebanie. Boże daj zbawienie staremu farorzowi!
Słoneczko dyndało na niebie jak Judasz na osice, musiałem więc przy szkole w Niegosławicach nad Mierzawą zrobić przerwę w cieniu. Dalej, podziwiając już ponidziańskie, wypalone, krajobrazy dotarłem na rynek w Pińczowie. Kusił zielenią i cieniem, ja jednak po dowiedzeniu Anny z krypty (w kościele Jana Ewangelisty) ruszyłem na Chmielnik. Cudna powiatówka była pusta jak w weekend, między Chmielnikiem a Pińczowem nie ma chemii, co skutkuje pustą drogą. Przed Chomentówkiem zrobiłem kolejny popas, znów walcząc z komarami i odkrywając ładną miejscówkę na potencjalny biwak. W Chmielniku korzystałem z usług Biedronki i dotarłem szczęśliwie pod piękną kapliczkę w Drugni. Była ławeczka "majowa" i cień, ale zaczęły się problemy z trzewiami. Znak dawał sos z Radomyśla Wielkiego. Dotąd jechałem absurdalnym tempem (ponad 22 km/h z bagażem) i rozruszałem za bardzo jelita. Było tradycyjnie: ból i dwie defekacje. Szkoda, że ból zmącił te piękne widoki, bo Pogórze Szydłowskie jest tutaj idylliczne: łąki, lasy, wzgórza, niewielkie wsie...
Wbrew mapom, aż do Widełek nie napotkałem problemów z nawierzchnią. Horror zaczął się przy przeprawie przez Pasmo Cisowsko-Orłowińskie. Mając dobry czas postanowiłem zdobyć Mount Kiełki w dobrym stylu. Droga była na zmianę ciężkim brukiem lub szutrem. Same Kiełki nie oferowały zaś nic poza pięknym lasem, a las trzeba przyznać wszędzie był tu piękny. To największa zaleta tych "gór": piękne lasy bukowo-jodłowe. Na eksploracje straciłem sporo czasu i wypiłem sporo wody, nieodzowna była więc wizyta w lokalnym ognisku cywilizacji znanym jako Łagów. Za Łagowem były dalsze podjazdy z finałem w Piotrowie i wjazdem na Przełęcz Jeleniowską. Tutaj skorzystałem z programu "zanocuj w lesie", poziomice okazały się nie kłamać: w lesie było sporo dogodnych miejsc biwakowych. Las był jodłowo-bukowy i pełen grzybów!
Galeria:
Pejzaż Pogórza Szydłowskiego w okolicy Drugni (okolice 170. kilometra)
W Ogrodzieńcu chmurno i wilgotno jeszcze było, zło jeszcze się nie rozeszło
Udorskie koniki
Żarnowiec o poranku
"Międzymierzawie" w praktyce
Gdzieś przed Krzelowem
Widok z Tarnawy na Sędziszów
Majestat kościoła św. Prokopa w Krzcięcicach. Onomastyczne i architektoniczne cudeńko (oryginalna więźba dachowa z XVI wieku).
Wieś Konary. Piękna XVIII-wieczna figura przydrożna św. Katarzyny Sienieńskiej, patronki Europy. Od tego miejsca wjeżdżam w kulturowe Ponidzie :)
Pińczów lipcowy, kwitnący i skwarny, ale z cudownym cienistym rynkiem (którego na szczęście żaden bałwan nie "rewitalizował")
Anna z Łaszczów Jakubczykowa wciąż na swoim miejscu, od przeszło 400 lat lustruje wszystkich wchodzących do kościoła. Taki już urok Ponidzia.
Nowość w Śladkowie, czyli pałac zabezpieczony przed menelami
Centrum sztetlu chmielnickiego
Piękna kapliczka w Drugni (XVIII wiek). Tu symbolicznie żegnam się z Ponidziem.
W drodze na Widełki
W drodze na Mount Kiełki
Pasmo Cisowsko-Orłowińskie
Dobre opracowanie turystyczne
Górska perć przed szczytem Kiełków
Na samiuśkim szczycie (mój nr 6 w Wielkiej Koronie Gór Świetokrzyskich)
Orłowiny. Na końcu świata
Atmosfera jak w Beskidzie Niskim: wyludnione wsie, cisza...
Widoczki z pasma
Święty Krzyż widoczny znad Łagowa
Który to już raz w Łagowie? Nawet tu spałem kiedyś... (w PTSM-ie)
Ortografia świętokrzyska jakieś 2 km przed miejscem noclegowym
Mapa:
Wiatr był korzystny, ogary więc poszły w las. Co ważne miało się trochę ochłodzić, tym bardziej że postępowałem za ustępującym frontem. W Ogrodzieńcu było jeszcze chmurno i wilgotno, o dziwo dostałem się na dziedziniec zamkowy, było otwarte, zjeżdżali pracownicy "zamkowi". Przy zamkniętych budach, delektując się ciszą, zrobiłem więc pierwsza przerwę. Następną miałem dopiero za Przełajem, w miejscu gdzie kiedyś często się rozbijałem, ale w końcu lipca jest tak zarośnięte, że trudno je poznać. Niestety towarzyszyły mi odtąd jusznice i komary. W proporcjach odwrotnych od łotewskich, czyli więcej komarów, ale pokłuty jestem nieźle... Jadąc tradycyjnie przez Tarnawę gładko ominąłem bloczki sędziszowskie i podziwiałem mrowie torów w drodze na Krzcięcice. Uświadomiłem sobie jak bardzo zmieniło się otoczenie kościoła. Stary proboszcz był bardzo porządnym człowiekiem. 19 lat temu, gdy byłem tu po raz pierwszy, miał dużo estymy dla PTTK. Szedł z tym wielkim XVI-wiecznym kluczem raźno po stromych, rozpadających się schodach, pozwolił zrobić zdjęcie nagrobka Niemsty, zainteresował się skąd jestem. Dziś schody są nowiutkie, otoczenie wypielęgnowane jak pole golfowe, tylko drzwi zamknięte szczelnie, dodatkowo na kratę. Już wiem wszystko o nowym plebanie. Boże daj zbawienie staremu farorzowi!
Słoneczko dyndało na niebie jak Judasz na osice, musiałem więc przy szkole w Niegosławicach nad Mierzawą zrobić przerwę w cieniu. Dalej, podziwiając już ponidziańskie, wypalone, krajobrazy dotarłem na rynek w Pińczowie. Kusił zielenią i cieniem, ja jednak po dowiedzeniu Anny z krypty (w kościele Jana Ewangelisty) ruszyłem na Chmielnik. Cudna powiatówka była pusta jak w weekend, między Chmielnikiem a Pińczowem nie ma chemii, co skutkuje pustą drogą. Przed Chomentówkiem zrobiłem kolejny popas, znów walcząc z komarami i odkrywając ładną miejscówkę na potencjalny biwak. W Chmielniku korzystałem z usług Biedronki i dotarłem szczęśliwie pod piękną kapliczkę w Drugni. Była ławeczka "majowa" i cień, ale zaczęły się problemy z trzewiami. Znak dawał sos z Radomyśla Wielkiego. Dotąd jechałem absurdalnym tempem (ponad 22 km/h z bagażem) i rozruszałem za bardzo jelita. Było tradycyjnie: ból i dwie defekacje. Szkoda, że ból zmącił te piękne widoki, bo Pogórze Szydłowskie jest tutaj idylliczne: łąki, lasy, wzgórza, niewielkie wsie...
Wbrew mapom, aż do Widełek nie napotkałem problemów z nawierzchnią. Horror zaczął się przy przeprawie przez Pasmo Cisowsko-Orłowińskie. Mając dobry czas postanowiłem zdobyć Mount Kiełki w dobrym stylu. Droga była na zmianę ciężkim brukiem lub szutrem. Same Kiełki nie oferowały zaś nic poza pięknym lasem, a las trzeba przyznać wszędzie był tu piękny. To największa zaleta tych "gór": piękne lasy bukowo-jodłowe. Na eksploracje straciłem sporo czasu i wypiłem sporo wody, nieodzowna była więc wizyta w lokalnym ognisku cywilizacji znanym jako Łagów. Za Łagowem były dalsze podjazdy z finałem w Piotrowie i wjazdem na Przełęcz Jeleniowską. Tutaj skorzystałem z programu "zanocuj w lesie", poziomice okazały się nie kłamać: w lesie było sporo dogodnych miejsc biwakowych. Las był jodłowo-bukowy i pełen grzybów!
Galeria:
Pejzaż Pogórza Szydłowskiego w okolicy Drugni (okolice 170. kilometra)
W Ogrodzieńcu chmurno i wilgotno jeszcze było, zło jeszcze się nie rozeszło
Udorskie koniki
Żarnowiec o poranku
"Międzymierzawie" w praktyce
Gdzieś przed Krzelowem
Widok z Tarnawy na Sędziszów
Majestat kościoła św. Prokopa w Krzcięcicach. Onomastyczne i architektoniczne cudeńko (oryginalna więźba dachowa z XVI wieku).
Wieś Konary. Piękna XVIII-wieczna figura przydrożna św. Katarzyny Sienieńskiej, patronki Europy. Od tego miejsca wjeżdżam w kulturowe Ponidzie :)
Pińczów lipcowy, kwitnący i skwarny, ale z cudownym cienistym rynkiem (którego na szczęście żaden bałwan nie "rewitalizował")
Anna z Łaszczów Jakubczykowa wciąż na swoim miejscu, od przeszło 400 lat lustruje wszystkich wchodzących do kościoła. Taki już urok Ponidzia.
Nowość w Śladkowie, czyli pałac zabezpieczony przed menelami
Centrum sztetlu chmielnickiego
Piękna kapliczka w Drugni (XVIII wiek). Tu symbolicznie żegnam się z Ponidziem.
W drodze na Widełki
W drodze na Mount Kiełki
Pasmo Cisowsko-Orłowińskie
Dobre opracowanie turystyczne
Górska perć przed szczytem Kiełków
Na samiuśkim szczycie (mój nr 6 w Wielkiej Koronie Gór Świetokrzyskich)
Orłowiny. Na końcu świata
Atmosfera jak w Beskidzie Niskim: wyludnione wsie, cisza...
Widoczki z pasma
Święty Krzyż widoczny znad Łagowa
Który to już raz w Łagowie? Nawet tu spałem kiedyś... (w PTSM-ie)
Ortografia świętokrzyska jakieś 2 km przed miejscem noclegowym
Mapa:
Dystans37.31 km Czas01:42 Vśrednia21.95 km/h Podjazdy441 m
SprzętFocus Arriba 4.0
2 x praca + Park Śląski
Efekt 3-godzinnego okienka w pracy.
Park cywilizowany
Park puszczański (eksploracje)
Efekt 3-godzinnego okienka w pracy.
Park cywilizowany
Park puszczański (eksploracje)
Dystans30.92 km Podjazdy260 m
SprzętMerida Drakar
Lasy Panewnickie
Rowerowa asysta w marszu kondycyjnym. Dojazd i powrót z trasy także na rowerze. Kilka odcinków pieszo (by wspomóc uczestników).
Hugoberg od pd.
W Parku Kościuszki
Trasa: Chorzów - Św. Zgoda - Kochłowice - Lasy Panewnickie - Park Kościuszki - Chorzów
Rowerowa asysta w marszu kondycyjnym. Dojazd i powrót z trasy także na rowerze. Kilka odcinków pieszo (by wspomóc uczestników).
Hugoberg od pd.
W Parku Kościuszki
Trasa: Chorzów - Św. Zgoda - Kochłowice - Lasy Panewnickie - Park Kościuszki - Chorzów