Wpisy archiwalne w kategorii
wielodniowe
Dystans całkowity: | 47411.11 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 2265:08 |
Średnia prędkość: | 17.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 316336 m |
Liczba aktywności: | 359 |
Średnio na aktywność: | 132.06 km i 7h 53m |
Więcej statystyk |
Dystans136.70 km Czas08:26 Vśrednia16.21 km/h Podjazdy1062 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Bohemia, dzień 3: Jan Nepomucen w każdej wsi
O ile gdy wjechałem do Czech to przypominały mi bardzo wschodnie Niemcy, to w miarę postępów na trasie stwierdzałem liczne analogie do Francji. Przede wszystkim prowincja czeska i jej klimat bardzo przypomina Francję, drogi są nieraz wąskie, o specyficznym, nie zawsze dobrym asfalcie. Za to wsie są bardzo schludne i uporządkowane. We francuskich wioskach obowiązkowe są monumenty ku czci poległych w Wielkiej Wojnie, w czeskich monumenty z Janem Nepomucenem. No i harmonia krajobrazu, tego dnia było po prostu idelanie. Dla takich dni warto jeździć na rowerze i współczuć wszystkim którzy tego nie robią!
Wrażenia:
+ schludna i harmonijna zabudowa wsi
- sporo kiepskich lokalnych dróg (ale nieraz bardzo urokliwych!)
+ Kolobary (stanowiska z narzędziami dla rowerzystów) i Knihobudki (budki z książkami, celowo przy ddr-ach!)
+ piękne, sielskie pejzaże (nie tylko w Czeskim Raju)
+ niesamowity przejazd przez piękne pejzażowo pustkowia poligonu (między Mnichowym Hradisztem a Mimoniem)
+ pierwsze widoki na czupurne stożki wygasłych wulkanów

Facelia błękitna, czyli widoki w drodze na Jiczyn

Jičín

Czeski Raj

Dwie wieże hradu Trosky

Kost. "Není to skalní hrad, je to hrad na skále" - tłumaczył obok mnie ojciec synkowi...

Mnichovo Hradiště - barkowy pałac, zwany zamkiem

Widok na wulkan Ralsko (698)

Jutrzejszy cel - wulkan Ronov.
Trasa:
Liskovice - Jicin - Prachov - Mladejov - Sobotka - Podkost - Zehrov - Mnichovo Hradiste - Hvezdov - Provodin - Zahradky - Holany - Litice (nad Potokiem Litickim - 401.7 km )
https://ridewithgps.com/routes/44322727
O ile gdy wjechałem do Czech to przypominały mi bardzo wschodnie Niemcy, to w miarę postępów na trasie stwierdzałem liczne analogie do Francji. Przede wszystkim prowincja czeska i jej klimat bardzo przypomina Francję, drogi są nieraz wąskie, o specyficznym, nie zawsze dobrym asfalcie. Za to wsie są bardzo schludne i uporządkowane. We francuskich wioskach obowiązkowe są monumenty ku czci poległych w Wielkiej Wojnie, w czeskich monumenty z Janem Nepomucenem. No i harmonia krajobrazu, tego dnia było po prostu idelanie. Dla takich dni warto jeździć na rowerze i współczuć wszystkim którzy tego nie robią!
Wrażenia:
+ schludna i harmonijna zabudowa wsi
- sporo kiepskich lokalnych dróg (ale nieraz bardzo urokliwych!)
+ Kolobary (stanowiska z narzędziami dla rowerzystów) i Knihobudki (budki z książkami, celowo przy ddr-ach!)
+ piękne, sielskie pejzaże (nie tylko w Czeskim Raju)
+ niesamowity przejazd przez piękne pejzażowo pustkowia poligonu (między Mnichowym Hradisztem a Mimoniem)
+ pierwsze widoki na czupurne stożki wygasłych wulkanów

Facelia błękitna, czyli widoki w drodze na Jiczyn

Jičín

Czeski Raj

Dwie wieże hradu Trosky

Kost. "Není to skalní hrad, je to hrad na skále" - tłumaczył obok mnie ojciec synkowi...

Mnichovo Hradiště - barkowy pałac, zwany zamkiem

Widok na wulkan Ralsko (698)

Jutrzejszy cel - wulkan Ronov.
Trasa:
Liskovice - Jicin - Prachov - Mladejov - Sobotka - Podkost - Zehrov - Mnichovo Hradiste - Hvezdov - Provodin - Zahradky - Holany - Litice (nad Potokiem Litickim - 401.7 km )
https://ridewithgps.com/routes/44322727
Dystans158.73 km Czas09:10 Vśrednia17.32 km/h Podjazdy1178 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Bohemia, dzień 2: Czechy zadbane i zaniedbane
Przebieg trasy obfitował w zakosy, bo starałem się jechać od atrakcji do atrakcji oraz korzystać z wyznaczonych tras rowerowych. Miejsca ładne i bardzo urokliwe przeplatały się z miejscami zaniedbanymi, czy wręcz slumsami (Josefov). Jechałem nawet trochę wzdłuż Łaby (~40 km) w stronę miasta Dvur Kralove, wyłącznie wyznaczonym szlakiem dla rowerzystów. Było jeszcze kilka innych, bardzo przyjemnych odcinków, które pokonywałem według wskazówek znakomitego Cykloatlasu Česko (jakieś 60-70 km łącznie - czysta przyjemność). Potem było już tylko pokonywanie kolejnych garbów w poszukiwaniu noclegu, który znalazłem tuż przy drodze, pod osłoną tarnin.
Wrażenia:
- sporo zaniedbanych miejsc, w tym całych miast, z Józefowem na czele
- brak atrakcji która zrzuciła by mnie na kolana z siodełka roweru
- sporo fatalnych bocznych dróg
+ spójność architektoniczna miasta Józefów (znakomicie zachowane miasto-twierdza)
+ rynek w mieście Hradec Kralove, ogród różany przy pałacu w Častolovicach, położenie miasteczka Opoczno i wsi Kuks (z widokiem na zamek)
+ bardzo przyjemnie zaprojektowana trasa dla rowerzystów z Trzebechowic przez Hradec Kralove aż po Jaromierz.

Opoczno

Častolovice - zamek i piękny ogród różany

Hradec Kralove. Rynek piękny, potężny i wrzecionowaty, ale poza tym niewiele więcej. Widać typową dla Czech dominację rowerów krosowych i i mtb.

Piękno i straszno Józefowa

Kuks

Tak pięknie, że brak słów... w drodze na Hořice.
Trasa:
Svianice - Kostelec nad Orlici - Castolovice - Rychnov - Opoczno - Trzebechowice - Hradec Kralove - Józefów - Kuks - Dvur Kralove - Horzice - Liskovice (zarośla przy drodze na Liskovice: 265 km trasy mapowej)
https://ridewithgps.com/routes/44322727
Przebieg trasy obfitował w zakosy, bo starałem się jechać od atrakcji do atrakcji oraz korzystać z wyznaczonych tras rowerowych. Miejsca ładne i bardzo urokliwe przeplatały się z miejscami zaniedbanymi, czy wręcz slumsami (Josefov). Jechałem nawet trochę wzdłuż Łaby (~40 km) w stronę miasta Dvur Kralove, wyłącznie wyznaczonym szlakiem dla rowerzystów. Było jeszcze kilka innych, bardzo przyjemnych odcinków, które pokonywałem według wskazówek znakomitego Cykloatlasu Česko (jakieś 60-70 km łącznie - czysta przyjemność). Potem było już tylko pokonywanie kolejnych garbów w poszukiwaniu noclegu, który znalazłem tuż przy drodze, pod osłoną tarnin.
Wrażenia:
- sporo zaniedbanych miejsc, w tym całych miast, z Józefowem na czele
- brak atrakcji która zrzuciła by mnie na kolana z siodełka roweru
- sporo fatalnych bocznych dróg
+ spójność architektoniczna miasta Józefów (znakomicie zachowane miasto-twierdza)
+ rynek w mieście Hradec Kralove, ogród różany przy pałacu w Častolovicach, położenie miasteczka Opoczno i wsi Kuks (z widokiem na zamek)
+ bardzo przyjemnie zaprojektowana trasa dla rowerzystów z Trzebechowic przez Hradec Kralove aż po Jaromierz.

Opoczno

Častolovice - zamek i piękny ogród różany

Hradec Kralove. Rynek piękny, potężny i wrzecionowaty, ale poza tym niewiele więcej. Widać typową dla Czech dominację rowerów krosowych i i mtb.

Piękno i straszno Józefowa

Kuks

Tak pięknie, że brak słów... w drodze na Hořice.
Trasa:
Svianice - Kostelec nad Orlici - Castolovice - Rychnov - Opoczno - Trzebechowice - Hradec Kralove - Józefów - Kuks - Dvur Kralove - Horzice - Liskovice (zarośla przy drodze na Liskovice: 265 km trasy mapowej)
https://ridewithgps.com/routes/44322727
Dystans111.44 km Czas07:03 Vśrednia15.81 km/h VMAX50.47 km/h Podjazdy1331 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Bohemia, dzień 1: Babcie na podjazdach
To był rajd na szybko (musiałem wrócić do 14 lipca), wreszcie dookoła Czech, wielokrotnie odkładana podróż.
Pierwszego dnia był przejazd pociągiem do Kłodzka. Następnie przejazd rowerem przez Kotlinę Kłodzką i Góry Orlickie do Czech.
Wrażenia, obserwacje, zdarzenia:
- Malutka powierzchniowo starówka Kłodzka
- Dalej brud i wstyd, czyli odczucia jakie budzi pięknie położona Bystrzyca Kłodzka
- Raz po raz mijanie "wczorajszych" piechurów zataczających się poboczem (Polska)
+ Licznie spotykane starsze panie na podjazdach od chwili wjechania do Czech (tzw. różnice kulturowe)
+ Dwóch sympatycznych Czechów na zdezelowanych rowerach na podjeździe na Kamieńczyk
- Ból głowy, brak prądu w pociągu, chmurno i deszczowo aż do popołudnia
+ Zaskakujący poziom czystości i zadbania na tym orlickim odcinku czeskich ziem odzyskanych

Kłodzko

Bystrzyca Kłodzka

Po czeskiej stronie Gór Orlickich

Miasto Letohrad

Malownicze Pogórze Orlickie
Trasa:
Chorzów - PKP - Kłodzko - Bystrzyca - Międzylesie - Jablonne nad Orlici - Letohrad - Svianice (nocleg w zagajniku na skraju wsi)
https://ridewithgps.com/routes/44322727
To był rajd na szybko (musiałem wrócić do 14 lipca), wreszcie dookoła Czech, wielokrotnie odkładana podróż.
Pierwszego dnia był przejazd pociągiem do Kłodzka. Następnie przejazd rowerem przez Kotlinę Kłodzką i Góry Orlickie do Czech.
Wrażenia, obserwacje, zdarzenia:
- Malutka powierzchniowo starówka Kłodzka
- Dalej brud i wstyd, czyli odczucia jakie budzi pięknie położona Bystrzyca Kłodzka
- Raz po raz mijanie "wczorajszych" piechurów zataczających się poboczem (Polska)
+ Licznie spotykane starsze panie na podjazdach od chwili wjechania do Czech (tzw. różnice kulturowe)
+ Dwóch sympatycznych Czechów na zdezelowanych rowerach na podjeździe na Kamieńczyk
- Ból głowy, brak prądu w pociągu, chmurno i deszczowo aż do popołudnia
+ Zaskakujący poziom czystości i zadbania na tym orlickim odcinku czeskich ziem odzyskanych

Kłodzko

Bystrzyca Kłodzka

Po czeskiej stronie Gór Orlickich

Miasto Letohrad

Malownicze Pogórze Orlickie
Trasa:
Chorzów - PKP - Kłodzko - Bystrzyca - Międzylesie - Jablonne nad Orlici - Letohrad - Svianice (nocleg w zagajniku na skraju wsi)
https://ridewithgps.com/routes/44322727
Dystans28.42 km Czas01:31 Vśrednia18.74 km/h VMAX35.41 km/h Podjazdy146 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 18: Tradycyjny odwrót w deszczu
Ostatni dzień wyprawy śladami Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, czyli starej Rzeszy (I Rzeszy). Czas na krótkie podsumowanie wrażeń.
Widziałem nieznane kompletnie w Polsce miasta, których starówki wbijają w osłupienie; z niewielkimi wyjątkami podróżowałem znakomitymi radwegami (drogami rowerowymi) a 2 tygodnie spędzone w Niemczech kosztowały mnie 190 euro i to licząc razem z przejazdami pociągami (ponad 800 km!). Podróżowałem uparcie przez środkowe Niemcy, bo bogactwo miejsc historycznych jest tu niesamowite. To w sumie dość oczywiste, bo przez 500 lat (od końca X wieku do końca XV wieku) znajdowało się tu gospodarcze i polityczne centrum średniowiecznej Europy. Nie była to jednak łatwa, rekreacyjna trasa i decydował o tym nie tylko nieznośny upał, ale przede wszystkim wszechobecne interwały. Bo góry - choć niewysokie - są tu wszędzie i warto o tym pamiętać.
Niewiele widziałem bardziej idyllicznych regionów Europy niż północna Wirtembergia czy północna Hesja (Hesja-Kassel). Niemcy są bardzo niedoceniane jako cel podróży rowerowych. Trzeba jedynie pamiętać, by unikać miast powyżej 100 tys. mieszkańców (są oczywiście wyjątki - jak np. Lubeka), bo wszystkie - bez wyjątków - były bombardowane. Różna jest też rowerowa polityka poszczególnych landów. Wśród miast mniejszych, szczególnie takich do 50 tys. mieszkańców, znaleźć można prawdziwe wielokondygnacyjne skanseny na świeżym powietrzu. To daje wyobrażenie o gospodarczej potędze średniowiecznej Rzeszy, bo pamiętać trzeba, że ośrodki te miały drugorzędne znaczenie lub pod koniec średniowiecza znaczenie te straciły (jak np. Quedlinburg). Najjaśniejsza Rzeczpospolita miała furę szczęścia, że potężna gospodarczo Rzesza została zneutralizowana politycznie przez absurdalne rozdrobnienie na setki niepodległych państewek.
-----
Zadziwiająca jest ta wieloletnia prawidłowość, że pod koniec drugiej dekady sierpnia, gdy kończę wielodniową trasę, leje jak z cebra. Tak było w 2015, 2016, 2019, 2021 i tak jest w 2022. Prognozy nie zostawiają złudzeń. W Polsce ma być jeszcze gorzej. W Mariańskich Łaźniach wsiadam więc w pociąg do Pilzna. Zwiedzam spokojnie Pilzno i ruszam – przez Pragę - na Bohumin. Przejazd z Bohumina do Chałupek jest traumatyczny. Czuję się jak w akwarium, sznury wody są tak silne, że ledwo da się jechać. Gdy podstawiają pociąg KŚ z Chałupek do Katowic czuję wielką ulgę. Z dworca w Katowicach wracam tradycyjnie, w deszczu.
W tych wszystkich wymienionych wcześniej latach było podobnie (w 2016 r. godzinę przed moim przyjazdem, kilkaset metrów od mojego mieszkania, przeszła trąba powietrzna...).

Pilzno ma starówkę niewielką ale wertykalną

Rynek w Pilźnie

Bohumin
Trasa:
Velka Hledsebe - Mariańskie Łaźnie (rowerem na pociąg) - Pilzno (rowerem po centrum) - Praga - Bohumin - rowerem do Chałupek - Katowice - rowerem do Chorzowa.
Galeria wyprawy:
https://photos.app.goo.gl/FFhRCs1y31mQyEav5
Ostatni dzień wyprawy śladami Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, czyli starej Rzeszy (I Rzeszy). Czas na krótkie podsumowanie wrażeń.
Widziałem nieznane kompletnie w Polsce miasta, których starówki wbijają w osłupienie; z niewielkimi wyjątkami podróżowałem znakomitymi radwegami (drogami rowerowymi) a 2 tygodnie spędzone w Niemczech kosztowały mnie 190 euro i to licząc razem z przejazdami pociągami (ponad 800 km!). Podróżowałem uparcie przez środkowe Niemcy, bo bogactwo miejsc historycznych jest tu niesamowite. To w sumie dość oczywiste, bo przez 500 lat (od końca X wieku do końca XV wieku) znajdowało się tu gospodarcze i polityczne centrum średniowiecznej Europy. Nie była to jednak łatwa, rekreacyjna trasa i decydował o tym nie tylko nieznośny upał, ale przede wszystkim wszechobecne interwały. Bo góry - choć niewysokie - są tu wszędzie i warto o tym pamiętać.
Niewiele widziałem bardziej idyllicznych regionów Europy niż północna Wirtembergia czy północna Hesja (Hesja-Kassel). Niemcy są bardzo niedoceniane jako cel podróży rowerowych. Trzeba jedynie pamiętać, by unikać miast powyżej 100 tys. mieszkańców (są oczywiście wyjątki - jak np. Lubeka), bo wszystkie - bez wyjątków - były bombardowane. Różna jest też rowerowa polityka poszczególnych landów. Wśród miast mniejszych, szczególnie takich do 50 tys. mieszkańców, znaleźć można prawdziwe wielokondygnacyjne skanseny na świeżym powietrzu. To daje wyobrażenie o gospodarczej potędze średniowiecznej Rzeszy, bo pamiętać trzeba, że ośrodki te miały drugorzędne znaczenie lub pod koniec średniowiecza znaczenie te straciły (jak np. Quedlinburg). Najjaśniejsza Rzeczpospolita miała furę szczęścia, że potężna gospodarczo Rzesza została zneutralizowana politycznie przez absurdalne rozdrobnienie na setki niepodległych państewek.
-----
Zadziwiająca jest ta wieloletnia prawidłowość, że pod koniec drugiej dekady sierpnia, gdy kończę wielodniową trasę, leje jak z cebra. Tak było w 2015, 2016, 2019, 2021 i tak jest w 2022. Prognozy nie zostawiają złudzeń. W Polsce ma być jeszcze gorzej. W Mariańskich Łaźniach wsiadam więc w pociąg do Pilzna. Zwiedzam spokojnie Pilzno i ruszam – przez Pragę - na Bohumin. Przejazd z Bohumina do Chałupek jest traumatyczny. Czuję się jak w akwarium, sznury wody są tak silne, że ledwo da się jechać. Gdy podstawiają pociąg KŚ z Chałupek do Katowic czuję wielką ulgę. Z dworca w Katowicach wracam tradycyjnie, w deszczu.
W tych wszystkich wymienionych wcześniej latach było podobnie (w 2016 r. godzinę przed moim przyjazdem, kilkaset metrów od mojego mieszkania, przeszła trąba powietrzna...).

Pilzno ma starówkę niewielką ale wertykalną

Rynek w Pilźnie

Bohumin
Trasa:
Velka Hledsebe - Mariańskie Łaźnie (rowerem na pociąg) - Pilzno (rowerem po centrum) - Praga - Bohumin - rowerem do Chałupek - Katowice - rowerem do Chorzowa.
Galeria wyprawy:
https://photos.app.goo.gl/FFhRCs1y31mQyEav5
Dystans118.50 km Czas06:19 Vśrednia18.76 km/h VMAX53.44 km/h Podjazdy1086 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 17: Szlakiem sławnych ludzi
Nad ranem w dobry nastrój wprawia mnie cudowna zabudowa otoczonego murami obronnymi miasteczka Sesslach, a mapa Freytag&Berndt zaleca także wizytę w maleńkim Ummerstadt. W tym mikromiasteczku (500 mieszkańców) wszystkie domy są szachulcowe a na ulicach nie ma żywego ducha. Należy zresztą ono już do Turyngii, choć główny cel dnia – Coburg – wymusza na mnie powrót do Bawarii (chociaż Coburg historycznie należy do Turyngii to mieszkańcy wybrali w 1945 roku Bawarię i uniknęli wcielenia do NRD). Coburg jest tego wart. Brytyjskie lotnictwo wspaniałomyślnie oszczędziło miasto księcia Alberta, nepotyzm miewa pozytywne skutki. Miasto jest urocze, ma przepiękny renesansowy ratusz i po raz pierwszy od Erfurtu znajduję czynny kranik z trinkwasser!
Coburg jest punktem zwrotnym, stąd - przez wagnerowskie Bayeruth (które mam czas eksplorować na rowerze czekając na przesiadkę) ruszam na Weiden. To pożegnalny odcinek niemieckimi kolejami. Znakomity portal Deutsche Bahn odradził mi podróż przez Norymbergę (absurdalnie wysoka frekwencja), wylądowałem więc w Górnym Palatynacie. Nie wypada przemilczeć znakomitych zwyczajów DB, czyli zawsze działających, specjalnie dostosowanych wind dla rowerów na każdym dworcu i zapowiadaniu przed każdym przystankiem z której strony będzie peron. Danke, DB!
Dzień kończę w padającym deszczu i ze świadomością, że w najbliższych dniach będzie tylko gorzej. Czas opuścić Niemcy i Górny Palatynat. O zmierzchu melduję się na kempingu La Provence u stóp Mariańskich Łaźni. Właściciele są bardzo sympatyczni a cena – jak na położenie - przystępna. Gdy biorę gorący prysznic moim jedynym zmartwieniem jest pęknięta szprycha. Tak, kolejna. Padła tuż przed granicą niemiecko-czeską. To czwarta szprycha w odstępie niecałych dwóch miesięcy, która poszła w tym samym kole. Po powrocie do Polski pozbędę się w tym kole wszystkich szprych. Urlop nie polega na tym by nerwowo wpatrywać się w obręcze.

Urocze, w całości otoczone murami Sesslach, od rano kipiało życiem z powodu jarmarku.

W ujmującym Ummerstadt nie było żywego ducha.

Coburg - miasto księcia Alberta (tego od królowej Wiktorii), przodka JKM Karola III

Kapitalny ratusz

Pomnik Albercika na rynku koburskim (tu też jakiś festyn, utrapienie z tymi świętami kiełbasy)

Chmurny deptak w Bayreuth

Spotkanie z wujkiem Wagnerem

Górny Palatynat we mgle. Było mi trochę szkoda, że to już koniec tej niezwykłej podróży.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41986676
Nad ranem w dobry nastrój wprawia mnie cudowna zabudowa otoczonego murami obronnymi miasteczka Sesslach, a mapa Freytag&Berndt zaleca także wizytę w maleńkim Ummerstadt. W tym mikromiasteczku (500 mieszkańców) wszystkie domy są szachulcowe a na ulicach nie ma żywego ducha. Należy zresztą ono już do Turyngii, choć główny cel dnia – Coburg – wymusza na mnie powrót do Bawarii (chociaż Coburg historycznie należy do Turyngii to mieszkańcy wybrali w 1945 roku Bawarię i uniknęli wcielenia do NRD). Coburg jest tego wart. Brytyjskie lotnictwo wspaniałomyślnie oszczędziło miasto księcia Alberta, nepotyzm miewa pozytywne skutki. Miasto jest urocze, ma przepiękny renesansowy ratusz i po raz pierwszy od Erfurtu znajduję czynny kranik z trinkwasser!
Coburg jest punktem zwrotnym, stąd - przez wagnerowskie Bayeruth (które mam czas eksplorować na rowerze czekając na przesiadkę) ruszam na Weiden. To pożegnalny odcinek niemieckimi kolejami. Znakomity portal Deutsche Bahn odradził mi podróż przez Norymbergę (absurdalnie wysoka frekwencja), wylądowałem więc w Górnym Palatynacie. Nie wypada przemilczeć znakomitych zwyczajów DB, czyli zawsze działających, specjalnie dostosowanych wind dla rowerów na każdym dworcu i zapowiadaniu przed każdym przystankiem z której strony będzie peron. Danke, DB!
Dzień kończę w padającym deszczu i ze świadomością, że w najbliższych dniach będzie tylko gorzej. Czas opuścić Niemcy i Górny Palatynat. O zmierzchu melduję się na kempingu La Provence u stóp Mariańskich Łaźni. Właściciele są bardzo sympatyczni a cena – jak na położenie - przystępna. Gdy biorę gorący prysznic moim jedynym zmartwieniem jest pęknięta szprycha. Tak, kolejna. Padła tuż przed granicą niemiecko-czeską. To czwarta szprycha w odstępie niecałych dwóch miesięcy, która poszła w tym samym kole. Po powrocie do Polski pozbędę się w tym kole wszystkich szprych. Urlop nie polega na tym by nerwowo wpatrywać się w obręcze.

Urocze, w całości otoczone murami Sesslach, od rano kipiało życiem z powodu jarmarku.

W ujmującym Ummerstadt nie było żywego ducha.

Coburg - miasto księcia Alberta (tego od królowej Wiktorii), przodka JKM Karola III

Kapitalny ratusz

Pomnik Albercika na rynku koburskim (tu też jakiś festyn, utrapienie z tymi świętami kiełbasy)

Chmurny deptak w Bayreuth

Spotkanie z wujkiem Wagnerem

Górny Palatynat we mgle. Było mi trochę szkoda, że to już koniec tej niezwykłej podróży.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41986676
Dystans123.25 km Czas06:34 Vśrednia18.77 km/h VMAX64.09 km/h Podjazdy889 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 16: Bamberg i deszcz
Kolejny dzień w północnej Bawarii i zachwyt pejzażem trudno wyrażać, bo wiele tu nie zachwyca. O ile początek trasy, w Staigerwaldzie jest jeszcze urokliwy i wzgórzysty, to potem zjeżdżam na wypłaszczone tereny by ominąć Hochstadt an der Aisch. Tym sposobem odwiedzam kilka zamków, z których najbardziej imponujący znajduje się w Pommersfelden. Wkrótce zaczyna lać i pada aż do Bambergu. Naiwnie cieszę się, że dzięki temu będzie atmosferka na starówce. Rzeczywistość okazuje się być tłumna a moje nadzieje płonne. Sam Bamberg przypomina Pragę w mniejszej skali. To największe miasto z w pełni oryginalną starówką na terenie Niemiec. Rothenburg zrobił jednak na mnie większe wrażenie.
Po odbyciu ceremoniału szwendania się po starówce (a tłum bywa gęsty, w dodatku na początku z parasolami) mozolnie przebijam się na północ klucząc po kiepskich bawarskich radwegach. Okazuje się, że bamberski potop zabija mi skutecznie elektronikę w liczniku i do końca dnia widzę tylko ślady pary na wyświetlaczu (deszcz jednak ustępuje na trwale). Dokładnie odwrotnie dzieje się z pejzażem, widać coraz więcej wzgórz i są coraz bardziej strome. Również wioski mogą się podobać. Po kilku niechcianych spotkaniach z myśliwskimi ambonami udaje mi się znaleźć całkiem przyjemny nocleg, w malowniczej dolince potoku Alster.

Bawarskie miasteczka Steigerwaldu...

Pommersfelden - Schloss Weißenstein - fragmencik skromnej rezydencji księcia-biskupa Bambergu, który dochrapał się godności arcybiskupa Moguncji, czyli został jednym z książąt-elektorów wybierających cesarza Heiliges Römisches Reich, którego to śladami jechałem... (w Koblencji widziałem jeszcze "skormniejszy" pałacyk elektora reńskiego).

W bocznych uliczkach bamberskiej starówki cisza i spokój

Ale w centrum starówki tłoczno, mimo ledwo zakończonego oberwania chmury

Wenecja bamberska

Ebern - malutka, ale przepiękna starówka (z obowiązkowymi murami miejskimi i bramami) znajduje się w pewnym oddaleniu od reszty miasta, które rozwinęło się nieco w separacji od niej.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41986481
Kolejny dzień w północnej Bawarii i zachwyt pejzażem trudno wyrażać, bo wiele tu nie zachwyca. O ile początek trasy, w Staigerwaldzie jest jeszcze urokliwy i wzgórzysty, to potem zjeżdżam na wypłaszczone tereny by ominąć Hochstadt an der Aisch. Tym sposobem odwiedzam kilka zamków, z których najbardziej imponujący znajduje się w Pommersfelden. Wkrótce zaczyna lać i pada aż do Bambergu. Naiwnie cieszę się, że dzięki temu będzie atmosferka na starówce. Rzeczywistość okazuje się być tłumna a moje nadzieje płonne. Sam Bamberg przypomina Pragę w mniejszej skali. To największe miasto z w pełni oryginalną starówką na terenie Niemiec. Rothenburg zrobił jednak na mnie większe wrażenie.
Po odbyciu ceremoniału szwendania się po starówce (a tłum bywa gęsty, w dodatku na początku z parasolami) mozolnie przebijam się na północ klucząc po kiepskich bawarskich radwegach. Okazuje się, że bamberski potop zabija mi skutecznie elektronikę w liczniku i do końca dnia widzę tylko ślady pary na wyświetlaczu (deszcz jednak ustępuje na trwale). Dokładnie odwrotnie dzieje się z pejzażem, widać coraz więcej wzgórz i są coraz bardziej strome. Również wioski mogą się podobać. Po kilku niechcianych spotkaniach z myśliwskimi ambonami udaje mi się znaleźć całkiem przyjemny nocleg, w malowniczej dolince potoku Alster.

Bawarskie miasteczka Steigerwaldu...

Pommersfelden - Schloss Weißenstein - fragmencik skromnej rezydencji księcia-biskupa Bambergu, który dochrapał się godności arcybiskupa Moguncji, czyli został jednym z książąt-elektorów wybierających cesarza Heiliges Römisches Reich, którego to śladami jechałem... (w Koblencji widziałem jeszcze "skormniejszy" pałacyk elektora reńskiego).

W bocznych uliczkach bamberskiej starówki cisza i spokój

Ale w centrum starówki tłoczno, mimo ledwo zakończonego oberwania chmury

Wenecja bamberska

Ebern - malutka, ale przepiękna starówka (z obowiązkowymi murami miejskimi i bramami) znajduje się w pewnym oddaleniu od reszty miasta, które rozwinęło się nieco w separacji od niej.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41986481
Dystans138.16 km Czas07:38 Vśrednia18.10 km/h VMAX44.04 km/h Podjazdy1452 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 15: Panorama Rothenburga
Dzień zaczynam w Wirtembergii. Niestety jest chmurno i wilgotno. Po raz pierwszy panuje ta schyłkowa, wakacyjna atmosfera. Trasy rowerowe są dalej znakomicie oznakowane i poprowadzone. To zmieni się drastycznie gdy wjadę do Bawarii - chyba najbardziej nierowerowego niemieckiego landu. Na razie jednak sycę się głębokimi dolinkami i malowniczymi górkami. Powracam też w uroczym Langenburgu nad rzekę Jagst i zmierzam przez matecznik książąt Hohenlohe (mających liczne pałace np. na Śląsku) do Kirchbergu, w którym mój dziadek spędził większość roku 1945. Tutejsza stodoła uratowała mu życie i miałem okazję ją odnaleźć - dalej stoi, choć gospodarstwo jest opuszczone. Sam Kirchberg jest pięknie położony. Ja jednak opuszczam gościnną dolinę rzeki Jagst i kieruję się na północ. Wraz z przekroczeniem granicy Bawarii krajobraz się wypłaszcza i robi się nieco nudno. Od razu też pogarsza się infrastruktura rowerowa i oznaczenie tras...
Wrażenia z Bawarii ratuje cudowny Rothenburg ob der Tauber. Ma tylko jedną wadę: sporo turystów. Choć na bocznych uliczkach jest luźniej. No i jest to jedno z tych miejsc, które warto obejrzeć, niezależnie od popularności. Za Rothenburgiem poziom emocji spada do minimum i dominują bawarskie "kartofliska". Jedynie tuż przed noclegiem wjeżdżam w górki Steigerwald i krajobraz znów nabiera kolorytu, ale nadchodzi czas na nocleg.

Pobudka w dolinie rzeki Kocher

Wiadukt Kochertalbrücke na A6. 178 m wysokości i ładne wkomponowanie w krajobraz. Przejechałem pod nim 2 razy.

Wioska Bachlingen w dolinie rzeki Jagst

Znakomite oznaczenia, przy większych nachyleniach podane dane procentowe... To tylko jeden z drogowskazów

Zamek Leofels

Kirchberg

Panorama Rothenburga

Brama wjazdowa

Na głównej ulicy sporo turystów

Ale na bocznych uliczkach spokój :)

Rynek

Jedna z obleganych ulic

Spokój Steigerwaldu
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985729
Dzień zaczynam w Wirtembergii. Niestety jest chmurno i wilgotno. Po raz pierwszy panuje ta schyłkowa, wakacyjna atmosfera. Trasy rowerowe są dalej znakomicie oznakowane i poprowadzone. To zmieni się drastycznie gdy wjadę do Bawarii - chyba najbardziej nierowerowego niemieckiego landu. Na razie jednak sycę się głębokimi dolinkami i malowniczymi górkami. Powracam też w uroczym Langenburgu nad rzekę Jagst i zmierzam przez matecznik książąt Hohenlohe (mających liczne pałace np. na Śląsku) do Kirchbergu, w którym mój dziadek spędził większość roku 1945. Tutejsza stodoła uratowała mu życie i miałem okazję ją odnaleźć - dalej stoi, choć gospodarstwo jest opuszczone. Sam Kirchberg jest pięknie położony. Ja jednak opuszczam gościnną dolinę rzeki Jagst i kieruję się na północ. Wraz z przekroczeniem granicy Bawarii krajobraz się wypłaszcza i robi się nieco nudno. Od razu też pogarsza się infrastruktura rowerowa i oznaczenie tras...
Wrażenia z Bawarii ratuje cudowny Rothenburg ob der Tauber. Ma tylko jedną wadę: sporo turystów. Choć na bocznych uliczkach jest luźniej. No i jest to jedno z tych miejsc, które warto obejrzeć, niezależnie od popularności. Za Rothenburgiem poziom emocji spada do minimum i dominują bawarskie "kartofliska". Jedynie tuż przed noclegiem wjeżdżam w górki Steigerwald i krajobraz znów nabiera kolorytu, ale nadchodzi czas na nocleg.

Pobudka w dolinie rzeki Kocher

Wiadukt Kochertalbrücke na A6. 178 m wysokości i ładne wkomponowanie w krajobraz. Przejechałem pod nim 2 razy.

Wioska Bachlingen w dolinie rzeki Jagst

Znakomite oznaczenia, przy większych nachyleniach podane dane procentowe... To tylko jeden z drogowskazów

Zamek Leofels

Kirchberg

Panorama Rothenburga

Brama wjazdowa

Na głównej ulicy sporo turystów

Ale na bocznych uliczkach spokój :)

Rynek

Jedna z obleganych ulic

Spokój Steigerwaldu
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985729
Dystans165.57 km Czas09:10 Vśrednia18.06 km/h VMAX45.55 km/h Podjazdy1438 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 14: Wirtembergia mlekiem i miodem płynąca
Rano ujmuje mnie Eppingen - pierwsze miasto w historycznej Wirtembergii. To najbogatszy region historyczny Niemiec (nie mylić z landem, bo wtedy wlicza się Badenię, która jest biedniejsza), takie przedłużenie Szwajcarii. Nawet tu rzucają się jednak w oczy dwa elementy wspólne z biednymi rejonami NRD: Umlautungi i miotły, którymi raźno zawsze ktoś wymiata chodnik przed posesją. Bez tych dwóch łączników trudno byłoby uwierzyć, że jesteśmy w tym samym kraju.
Po dłuższej przerwie (bo miasteczka nadreńskie i nadmozelskie przy całym swoim uroku nie prezentowały poziomu spiętrzonej średniowieczności miast hercyńskich czy tych z północnej Hesji) trafiam do miasta które mnie olśniewa. Nazywa się Bad Wimpfen i kiedyś było wolnym miastem Rzeszy, czyli de facto było niepodległe przez kilkaset lat. Za Wipfen wjeżdżam na drogę rowerową wzdłuż rzeki Jagst i oczarowanie Wirtembergią rośnie w oczach. Nad wywierzyskiem z krystaliczną wodą dokonuję ablucji i jem drugie śniadanie. Po rzece odbywa się spływ na... dmuchanych różowych łabądkach...
Mijając kolejnych dzwonkowych terrorystów (Niemcy używają dzwonków niemal cały czas) docieram Kloster Schöntal i po aburdalnie stromym podjeździe pomykam w kolejną dolinę szczęśliwości - nad rzekę Kocher. Największe wrażenie - poza idyllą krajobrazu i możliwością rozkoszowania się niezmąconym spokojem - robią na mnie dodatkowe atrakcje: darmowy basen, darmowe jabłka w miejskim sadzie z tablicą zapraszającą by się częstować...
Na koniec tego rozkosznego dnia mogę jeszcze podziwiać Schwäbisch Hall. Nocleg ma równie wspaniały jak cały dzień - na skoszonej łące, w mozaice miedz i zagajników, kilometr od potężnego wiaduktu niemieckiej autostrady A6.

Eppingen na przegryzkę

Bad Wimpfen na obfite wirtemberskie śniadanie

Obrodziło Wimpfen w szachulce

Jeszcze jedna fotka z Bad Wimpfen

Romańsko-gotycki kościółek rzut kamieniem od drogi rowerowej

Wygodne i pięknie poprowadzone drogi rowerowe w Wirtembergii.

Forchtenberg

Wirtemberski pejzaż stromych, niewielkich gór i długich, widokowych dolin. Sama przyjemność.

Najbardziej przyjazny rowerzystom region historyczny Niemiec w którym miałem okazję pedałować.

Schwäbisch Hall

Schwäbisch Hall
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985276
Rano ujmuje mnie Eppingen - pierwsze miasto w historycznej Wirtembergii. To najbogatszy region historyczny Niemiec (nie mylić z landem, bo wtedy wlicza się Badenię, która jest biedniejsza), takie przedłużenie Szwajcarii. Nawet tu rzucają się jednak w oczy dwa elementy wspólne z biednymi rejonami NRD: Umlautungi i miotły, którymi raźno zawsze ktoś wymiata chodnik przed posesją. Bez tych dwóch łączników trudno byłoby uwierzyć, że jesteśmy w tym samym kraju.
Po dłuższej przerwie (bo miasteczka nadreńskie i nadmozelskie przy całym swoim uroku nie prezentowały poziomu spiętrzonej średniowieczności miast hercyńskich czy tych z północnej Hesji) trafiam do miasta które mnie olśniewa. Nazywa się Bad Wimpfen i kiedyś było wolnym miastem Rzeszy, czyli de facto było niepodległe przez kilkaset lat. Za Wipfen wjeżdżam na drogę rowerową wzdłuż rzeki Jagst i oczarowanie Wirtembergią rośnie w oczach. Nad wywierzyskiem z krystaliczną wodą dokonuję ablucji i jem drugie śniadanie. Po rzece odbywa się spływ na... dmuchanych różowych łabądkach...
Mijając kolejnych dzwonkowych terrorystów (Niemcy używają dzwonków niemal cały czas) docieram Kloster Schöntal i po aburdalnie stromym podjeździe pomykam w kolejną dolinę szczęśliwości - nad rzekę Kocher. Największe wrażenie - poza idyllą krajobrazu i możliwością rozkoszowania się niezmąconym spokojem - robią na mnie dodatkowe atrakcje: darmowy basen, darmowe jabłka w miejskim sadzie z tablicą zapraszającą by się częstować...
Na koniec tego rozkosznego dnia mogę jeszcze podziwiać Schwäbisch Hall. Nocleg ma równie wspaniały jak cały dzień - na skoszonej łące, w mozaice miedz i zagajników, kilometr od potężnego wiaduktu niemieckiej autostrady A6.

Eppingen na przegryzkę

Bad Wimpfen na obfite wirtemberskie śniadanie

Obrodziło Wimpfen w szachulce

Jeszcze jedna fotka z Bad Wimpfen

Romańsko-gotycki kościółek rzut kamieniem od drogi rowerowej

Wygodne i pięknie poprowadzone drogi rowerowe w Wirtembergii.

Forchtenberg

Wirtemberski pejzaż stromych, niewielkich gór i długich, widokowych dolin. Sama przyjemność.

Najbardziej przyjazny rowerzystom region historyczny Niemiec w którym miałem okazję pedałować.

Schwäbisch Hall

Schwäbisch Hall
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985276
Dystans104.80 km Czas05:49 Vśrednia18.02 km/h VMAX55.19 km/h Podjazdy1056 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 13: Przełom Renu, Moguncja i Badenia
Wstaję bardzo wcześnie, bo czeka mnie trudny odcinek "transportowy", czyli popularny pociąg z Mainz do Karlsruhe. Nie chcę wsiadać do niego w godzinach popołudniowych, by nie natknąć się na tłumy wracających z pracy. Gdy docieram do Bingen - wsiadam w pociąg do Moguncji - pokonałem przełom Renu, a czas ma znaczenie. Nabieram optymizmu, bo skład nie jest przepełniony. Zwiedzam Moguncję i w gęstniejącym tłumie czekam na spóźniony (podstawiany!) pociąg regionalny do Karlsruhe.
Tym razem przejazd regionalexpressem będzie piekłem. Wypełnienie przynajmniej 120%, a daleko do szczytu... Upał, obowiązkowa maseczka na gębie. Ledwo dałem radę wsiąść - rowerzystów jest jeszcze kilku - ale jakiś dziadek swoje pretensje o "zajmowanie miejsca" kieruje akurat do mnie (byłem najbliżej).To pierwszy (i ostatni) niefajny człowiek na całej trasie, choć ogranicza się do zrzędzenia. Drugi dziadek staje w mojej obronie, a sytuację przypadkowo rozbraja jakiś nastolatek w przejściu, komentując następny przystanek tekstem: "przecież tu nikt nie mieszka" (pociąg jedzie objazdem i zmienioną trasą). Na jego złośliwą uwagę odpowiada kobieta obok - że "ona tu mieszka!". Wszyscy wpadają w śmiech, chłopak przeprasza i nawet zrzędliwy dziadek się uspokaja...
Gdy przepycham się do wyjścia w Graben-Neudorf czuję wielką ulgę. Na zewnątrz znów jest zaduch i upał, ale przetrwałem i jestem oto w Badenii. Wioski są bardzo zadbane, miasteczka pedantycznie wysprzątane. Na koniec dnia wielkich atrakcji dostarcza jeszcze klasztor w Maulbronn (UNESCO). Znajduje się już na terenie historycznego księstwa/królestwa Wirtembergii. Zaskakuje liczba zachowanych obiektów, to osobna wieś we wsi, zachowała się niezależna klasztorna wioska z zachowanymi budynkami gospodarczymi: kuźnią, młynem, spichlerzem. Wszystko miałem okazję oglądać o złotej godzinie, niestety minusem tej sytuacji był fakt, że kościół by już zamknięty :(

Wstałem przed kajakarzem, który zdołał znaleźć nocleg na niekamienistym odcinku brzegu.

Widoki po zwinięciu manatek

St.Goar

Miasto, zamek i baszty. Wyraźne oznaki jesieni.

Oberwesel (Loreley było w głębokim porannym cieniu)

"Jesienny" Schönburg

Pfalzgrafenstein - zamek na wyspie pośrodku Renu - tu pobierano cło

"Plaże" Renu i masy wody.

Piękne Bacharach

Moguncja. Katedra przytłacza to co zostało ze starówki

Graben-Neudorf: pedantyczna badeńska czystość

Obergrombach

Szwabski pejzaż

Wioski miewają kapitalne domki, ale to nie pierwszyzna na tej trasie

Maulbronn - słusznie uchodzi za "najlepiej zachowany średniowieczny zespół klasztorny na północ od Alp".
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985026
Wstaję bardzo wcześnie, bo czeka mnie trudny odcinek "transportowy", czyli popularny pociąg z Mainz do Karlsruhe. Nie chcę wsiadać do niego w godzinach popołudniowych, by nie natknąć się na tłumy wracających z pracy. Gdy docieram do Bingen - wsiadam w pociąg do Moguncji - pokonałem przełom Renu, a czas ma znaczenie. Nabieram optymizmu, bo skład nie jest przepełniony. Zwiedzam Moguncję i w gęstniejącym tłumie czekam na spóźniony (podstawiany!) pociąg regionalny do Karlsruhe.
Tym razem przejazd regionalexpressem będzie piekłem. Wypełnienie przynajmniej 120%, a daleko do szczytu... Upał, obowiązkowa maseczka na gębie. Ledwo dałem radę wsiąść - rowerzystów jest jeszcze kilku - ale jakiś dziadek swoje pretensje o "zajmowanie miejsca" kieruje akurat do mnie (byłem najbliżej).To pierwszy (i ostatni) niefajny człowiek na całej trasie, choć ogranicza się do zrzędzenia. Drugi dziadek staje w mojej obronie, a sytuację przypadkowo rozbraja jakiś nastolatek w przejściu, komentując następny przystanek tekstem: "przecież tu nikt nie mieszka" (pociąg jedzie objazdem i zmienioną trasą). Na jego złośliwą uwagę odpowiada kobieta obok - że "ona tu mieszka!". Wszyscy wpadają w śmiech, chłopak przeprasza i nawet zrzędliwy dziadek się uspokaja...
Gdy przepycham się do wyjścia w Graben-Neudorf czuję wielką ulgę. Na zewnątrz znów jest zaduch i upał, ale przetrwałem i jestem oto w Badenii. Wioski są bardzo zadbane, miasteczka pedantycznie wysprzątane. Na koniec dnia wielkich atrakcji dostarcza jeszcze klasztor w Maulbronn (UNESCO). Znajduje się już na terenie historycznego księstwa/królestwa Wirtembergii. Zaskakuje liczba zachowanych obiektów, to osobna wieś we wsi, zachowała się niezależna klasztorna wioska z zachowanymi budynkami gospodarczymi: kuźnią, młynem, spichlerzem. Wszystko miałem okazję oglądać o złotej godzinie, niestety minusem tej sytuacji był fakt, że kościół by już zamknięty :(

Wstałem przed kajakarzem, który zdołał znaleźć nocleg na niekamienistym odcinku brzegu.

Widoki po zwinięciu manatek

St.Goar

Miasto, zamek i baszty. Wyraźne oznaki jesieni.

Oberwesel (Loreley było w głębokim porannym cieniu)

"Jesienny" Schönburg

Pfalzgrafenstein - zamek na wyspie pośrodku Renu - tu pobierano cło

"Plaże" Renu i masy wody.

Piękne Bacharach

Moguncja. Katedra przytłacza to co zostało ze starówki

Graben-Neudorf: pedantyczna badeńska czystość

Obergrombach

Szwabski pejzaż

Wioski miewają kapitalne domki, ale to nie pierwszyzna na tej trasie

Maulbronn - słusznie uchodzi za "najlepiej zachowany średniowieczny zespół klasztorny na północ od Alp".
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985026
Dystans146.29 km Czas07:47 Vśrednia18.80 km/h VMAX39.85 km/h Podjazdy398 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 12: Wzdłuż Mozeli do Renu
Dzikie gęsi porzuciły Cudowną podróż i masowo odpoczywały nad Mozelą. Zanim to jednak odkryję, po raz pierwszy na tej wyprawie wita mnie deszczowy poranek. Wykorzystuję go na kąpiel pod prysznicem za 0,50 euro. No i jadę dalej wzdłuż Mozeli. Docieram do ładnych miasteczek, do zamków, do sporych połaci usychających od upału lasów. Miejscami jest całkiem jesiennie - wczesny październik w połowie sierpnia. Jak na złość, cały dzień popaduje, momentami mocno leje. Te cedry, araukarie i bananowce od tygodni nie widziały deszczu. W Cochem wsiadam do pociągu - dolina stanie się zbyt cywilizowana - by dotrzeć do Koblencji.
W pociągu zaskoczenie - pasażerowie siedzą po polsku, czyli jak krowy, zajmując miejsca dla rowerów. W Koblencji obserwuję z kolei totalny anarchizm. całe centrum jest królestwem pieszych, ale nawet poza nim piesi robią co chcą i na pasach na zielone światło czeka zdecydowana mniejszość...
A pierwsze rowerowe zetknięcie z wielkim Renem? Rzeka robi większe wrażenie od Mozeli, niesie wyraźnie więcej wody i ma szybszy nurt. Jest też szersza, a dolina upstrzona jest zamkami i pałacami. Na długich odcinkach za Koblencją znikają jednak poważne drogi rowerowe, miejscami jest kompromitująco infra strukturalnie. Tego akurat się nie spodziewałem, tutaj dolina Mozeli wykazała swą wyższość.

Szuwary nad Mozelą i lekkie ślady jesieni

Zamek Lieser

Jesień w pełni

Bernkastel-Kues

Kromki bauera, jogurt bez laktozy i Gouda - czego chcieć więcej?

Rynek

Miejscami ddr mocno się przewęża

Jest chmurno, co chwilę popaduje

Kazarki egipskie były jak niektóre koty - nie przywykły pierwsze ustępować z drogi

Na granicy Imperium Romanum - lewy brzeg Renu był barbarzyński

Woda nie jest zielonawa, nie śmierdzi, nurt dużo szybszy niż w Mozeli

Boppard

Rzeka jest potężna a brzegi strome
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984634
Dzikie gęsi porzuciły Cudowną podróż i masowo odpoczywały nad Mozelą. Zanim to jednak odkryję, po raz pierwszy na tej wyprawie wita mnie deszczowy poranek. Wykorzystuję go na kąpiel pod prysznicem za 0,50 euro. No i jadę dalej wzdłuż Mozeli. Docieram do ładnych miasteczek, do zamków, do sporych połaci usychających od upału lasów. Miejscami jest całkiem jesiennie - wczesny październik w połowie sierpnia. Jak na złość, cały dzień popaduje, momentami mocno leje. Te cedry, araukarie i bananowce od tygodni nie widziały deszczu. W Cochem wsiadam do pociągu - dolina stanie się zbyt cywilizowana - by dotrzeć do Koblencji.
W pociągu zaskoczenie - pasażerowie siedzą po polsku, czyli jak krowy, zajmując miejsca dla rowerów. W Koblencji obserwuję z kolei totalny anarchizm. całe centrum jest królestwem pieszych, ale nawet poza nim piesi robią co chcą i na pasach na zielone światło czeka zdecydowana mniejszość...
A pierwsze rowerowe zetknięcie z wielkim Renem? Rzeka robi większe wrażenie od Mozeli, niesie wyraźnie więcej wody i ma szybszy nurt. Jest też szersza, a dolina upstrzona jest zamkami i pałacami. Na długich odcinkach za Koblencją znikają jednak poważne drogi rowerowe, miejscami jest kompromitująco infra strukturalnie. Tego akurat się nie spodziewałem, tutaj dolina Mozeli wykazała swą wyższość.

Szuwary nad Mozelą i lekkie ślady jesieni

Zamek Lieser

Jesień w pełni

Bernkastel-Kues

Kromki bauera, jogurt bez laktozy i Gouda - czego chcieć więcej?

Rynek

Miejscami ddr mocno się przewęża

Jest chmurno, co chwilę popaduje

Kazarki egipskie były jak niektóre koty - nie przywykły pierwsze ustępować z drogi

Na granicy Imperium Romanum - lewy brzeg Renu był barbarzyński

Woda nie jest zielonawa, nie śmierdzi, nurt dużo szybszy niż w Mozeli

Boppard

Rzeka jest potężna a brzegi strome
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984634