Wpisy archiwalne w kategorii

>200 km

Dystans całkowity:25762.12 km (w terenie 2.91 km; 0.01%)
Czas w ruchu:1150:32
Średnia prędkość:20.87 km/h
Maksymalna prędkość:73.01 km/h
Suma podjazdów:136152 m
Liczba aktywności:113
Średnio na aktywność:227.98 km i 10h 57m
Więcej statystyk
Dystans202.48 km Czas09:58 Vśrednia20.32 km/h VMAX48.10 km/h Podjazdy560 m
Dzień 2: Jak nie pana, to sraczka


Żagań od strony militarnej tym razem

Rynek w Żarach

Lubsko - można zachwycić się tym miastem: wojna nawet go nie drasnęła

Krosno Odrzańskie - czym dalsza perspektywa tym mniej szpetne :)

W Sulechowie można znaleźć sporo ładnych miejsc, Lubsko to jednak nie jest.

W Międzyrzeczu są nie tylko schrony, jest np. zamek

W niektórych gminach najciekawsze są tablice informacyjne... (o ile się na nie natkniemy)

Trasa:

Dystans235.72 km Czas11:00 Vśrednia21.43 km/h VMAX63.87 km/h Podjazdy846 m
Pogranicze wewnątrz granic
Kategoria >200 km, Lubelskie 2017

   Noc była tak ciepła, że zapociłem cały śpiwór, zamoczyłem sypialnię i przysypiałem w ciągu dnia (po nieprzespanej nocy). W Turobinie - przed 6 rano - zastałem kościół zamknięty. Stałże tam przed nim rower - atrapa, znaczy bicykl klasyczny. Jego siedzenie wykorzystałem jako kanapę do śniadania z resztek. Ruszyłem z Sandomierskiego na Ruś, znaczy do Szczebrzeszyna. Tamże uzupełniłem zapasy jadła (bolesne ceny w Delikatesach Centrum) i spocząłem w cieniu na rynku. Do pomnika chrząszcza nie podchodziłem, bo trwał w słońcu a ukrop robił się spory, mimo wczesnej pory. Ruszyłem za to drogą nr 74 na Janów Lubelski i muszę przyznać, że zjazd na Dzielce zrobił na mnie wrażenie - taka atrapa alpejskich zjazdów: szeroka i dobrze wyprofilowana droga o przyzwoitej nawierzchni pozwoliła zbliżyć się do 64 km/h, czyli osiągnąć tegoroczny rekord szybkości. 
  Mniej zachwycające były atrakcje Frampola czy Goraja. Uciekłem wprawdzie z drogi nr 74 definitywnie w Dzwoli, ale centrum Janowa ominąłem szerokim łukiem, trafiając na obrzeżach na Biedronkę i zaspokając swoje podstawowe potrzeby gastronimiczne. Z radością oczekiwałem na leśne drogi, by przez Momoty i Harasiuki dotrzeć okrężnie do flisackiego miasta Ulanów. Gdy już wybrałem ambitną wersję pojawiła się biegunka. Nie wiem czym sobie na nią zasłużyłem, ale zaliczyłem cztery odsłony. Dobrze chociaż że uroczysk w lesie nie brakowało... 
  Odcinek leśny z przyjemnego zamienił się w walkę z przeznaczeniem, na szczęście do Ulanowa doszedłem do siebie. Objechałem całe miasteczko, uzupełniłem zapasy wody (Muszynianka była konieczna - elektrolity itd) i dałem się zaskoczyć wspaniałością odcinka "wzdłuż Sanu", aże do Stalowej Woli. Otóż przyszło mi jechać przeszło 20 km ścieżką rowerową (w 70% asfaltową!). Poprowadzona była bardziej cieniście od jezdni, często miała lepszą nawierzchnię i sporą fekwencję miejscowych, relaksujących się w upalną niedzielę. Odzyskałem optymizm i wiarę w to, że doczołgam się za Zaklików. Zanim to się stało mijałem rekonstrukcję granicy Galicji z Kongresówką (droga 855) a po bezowocnej próbie uzupełnienia zapasów na zaklikowskim rynku (były otwarte dwa sklepy, ale ceny tak absurdalne, że odłożyłem sprawy na rano) ruszyłem w stronę Wisły (rzeki) by przekroczyć kolejną granicę, tym razem współczesną (podkarpackie/lubelskie). Zanim osaczył mnie mrok, zanazłem leże nocne u stóp wsi Kosin, niepodal rzeki Sanny. 



Trasa na mapie powyżej, poniżej zdjęcia:

Poranek na drodze nr 842, okolice Tarnawki

Turobin

Szczebrzeszyn, rynek

Frampol, rynek

Ulanów, rynek

Jastkowice, dopiero tu kończyła się megaścieżka rowerowa

Stalowa Wola "na odwal"

Zaklików, rynek
Dystans244.62 km Czas10:35 Vśrednia23.11 km/h VMAX44.91 km/h Podjazdy1033 m
Paradyż i ptasie żniwa
Kategoria >200 km

 Rano siup w pociąg i wysiadka o 7:30 przed Piotrkowem Trybunalskim. W Sulejowie kościół jeszcze zamknięty, zbierają się już jednak babcie. Ja nie czekam - jadę na Błogie Rządowe i Sławno. W Zajączkowie potężny i długi mur z przyporami odziela jaśniepana od ludu, tzn. dwór od wsi. W tymże Sławnie - nie szukając - znajduję miejscowego rozmówcę. Mówimy o Ruchu i Halembie (którą Sławnianin dobrze zna). Ot, smutna trochę rozmowa, ale sympatyczna. W Paradyżu trwa msza, wszędzie wokół kościoła sporo wiernych, odpustowe krużganki obsadzone - nie mam szans zobaczyć wnętrza. Jadę dalej.

 Przeżywam szok przed wsią Przyłęk - są to pozostałości nawałnicy (wiatr 170 km/h) z trąbą powietrzną, jakie raczyły nawiedzić gminę Paradyż w 2016 roku. Na tym pobojowisku ratuję podlotka piegży przed rozsmarowaniem przez jadący za mną samochód. Piegża jest urocza, pierwszy raz mam ten gatunek w ręce. Jest tak malutka, że trzymam ją delikatnie między dwoma palcami, by nie zgnieść. Odnoszę w głąb kłębowiska powalonych konarów, 20 m od drogi, mój łup natychmiast odzyskuje witalność i czmycha w zarośla. Po chwili zjawia się rodzic z pokarmem. Jestem dumny - uratowałem największego mszycojada wśród ptaków (30% pożywienia).  Kończy się sezon lęgowy wielu wróblowych, mijam wielu rozjechanych pechowców, co pierwszy lot zakończyli pod oponami. Tradycyjnie nie brakuje ścierw jeżów i kretów. Trafia się rozprasowana wiewiórka. Odkrywam, że w Starej (przed Skotnikami) padł sklep co uratował mnie dwa lata temu od odwodnienia.
 W Przedborzu niestety cepelia - Dni Przedborza. Po wizycie w biedronce wybieram piękną trasę nadpiliczną przez Krzętów i Maluszyn. Czerwiec w pełni, tylko jaśminów po wsiach mało, szkoda. W Świetej Annie za trzecim podejściem trafiam wreszcie na otwarty kościół! Dalej jadę już standardowo na Żarki, Koziegłowy i przez Ożarowice do domu. Odcinek Złoty Potok-Żarki denerwuje dużym ruchem samochodowym. Za Żarkami zerwany asfalt na odcinku 3.5 km! Potem rzecz jasna dobre kilka minut na przejeździe kolejowym - linia S1 zobowiązuje... W Koziegłowach z trudem przekraczam jedynkę i przez Wojsławice przebijam się lasem do Strąkowa. Tam próbuję ratować potrąconą wróbliczkę, młoda samiczka nie kontaktuje co się dzieje, klasyczny wstrząs mózgu. Odstawiam ją na pobocze, aranżuję schronienie i już bez przygód zmierzam do domu. Co ciekawe z każdym kilometrem rośnie moja średnia i w dobrym nastroju, przed g. 21 jestem w domku.

Opactwo w Sulejowie

Alegoria dziejów Polski na dwóch tablicach: teraźniejszość i przeszłość.

Gdzieniegdzie krowy bieleją spod lasa - to Polska, Polska to ojczyzna nasza (parafrazując Fredrę)

Parazdyż lokalną drogą od strony Sławna

Słodziak - mszycobójca

Przed Przyłękiem

Przedborska fara, na rynku cyrki :(

Droga nadpiliczna - ścigałem się tu z myszołowem, wygrał (skurczybyk dryfował sobie bez wysiłku 5 m nad asfaltem 40 km/h)

Silniczka, kaplica ariańska z potężnymi narożnymi przyporami (XVII w)

Święta Anna - wnętrze

Złoty Potok - ostatni relaks na trasie

Rynek w Koziegłowach, kościół znowu zamknięty!!!

Wróbliczka mocno przymulona była, ale upierzenie piękne, czyste...

Ostatni podjazd - na Sączów
Dystans286.08 km Teren2.00 km Czas12:58 Vśrednia22.06 km/h VMAX48.44 km/h Podjazdy1089 m
Sakwiarski ekspres
Kategoria >200 km, Lubelskie 2017

Rekordowy odcinek z zestawem dużych sakw, namiotem (3.15 kg) i śpiworem (1.5 kg). Waga zestawu rower+bagaż: 28,2 kg.
Pierwszy odcinek opisuję rzecz jasna osobno: polegał na powrocie z pracy i tłuczeniu się pociągiem Regio do Łaznowa, i dojeździe do lasu, i znalezieniu dogodnego miejsca na biwak. Miejsce było wspaniałe: niewidoczne i zarazem świetliste (piaszczysty ugor porośnięty sosną i pokryty kwieciem). Okolice wsi Buków (gm. Ujazd).
Pobudka o 4:00, wyjazd o 4:41, trasa jak na mapie:
                 30 nowych gmin poznanych na rowerze

 Nad ranem zamglenie i chłodno (10 st), trasa po zazwyczaj dobrych, szerokich łódzkich drogach. Większe emocje przy jeździe wzdłuż drogi s-8, okazało się to jednak świetnym posunięciem - dobry asfalt i totalnie pusto. W dodatku w Czerniewicach odkryłem niezwykłe miejsce - zadbany gminny park z niecodziennym pomysłem na muszlę koncertową-belweder stworzoną z fragmentu fasady dawnego dworu/pałacu. Dalsza droga na Sadykierz oferowała już mniej sympatyczne nawierzchnie, nad Pilicą pojawiły się nawet podjazdy. W Mogielnicy minąłem dwa otwarte sklepy i wysnułem stąd fałszywy wniosek, że z aprowizacją - mimo święta - nie będzie problemu... 
 W Warce trwała rzecz jasna procesja Bożego Ciała a droga nr 79 wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia  - żenująco wąska zgodnie z mazowieckim "standardem", ale też o przyzwoitej nawierzchni. Ruch falowy, raz niefajnie, raz pustawo. Obecności puszkinów miałem jednak dość i w Coniewie zboczyłem w prawo, na Czersk. Wspaniała lokalna droga wzdłuż wałów Wisły, z dużą frekwencją kolarzy. W samym Czersku cyrki związane z procesją Bożego Ciała spowodowały, że przeoczyłem podjazd pod zamek. W Górze Kalwarii odbiłem sobie tę stratę, meldując się na rynku.
 Po drodze wszędzie odurzająca woń jaśminowców i gorzki posmak czarnego bzu. Lato. 
 Odcinek aż do Żelechowa był typowo mazowiecki: niebywały odsetek buraków na drogach (słoiki wróciły do drewnianych chatek na długi weekend i odkurzyły wieśwageny i bolidy mw?), wąskie drogi o kiepskich nawierzchniach, szokująco dużej frekwencji uskoków spowodowanych zapewne przez intensywne wydobycie sławnych mazowieckich kopalni... 
W samym Ż. zjadłem nawet obiad na zmasakrowanym rynku, w kebabie. Gdy przekroczyłem granice Lubelskiego drogi nie stały się lepsze, ale chociaż szersze. Gwoli ścisłości odcinek Stara Huta - Stryj był najgorszy na całej trasie. Ponieważ zaczęło brakować mi płynów musiałem zabulić 7 zł za litrowego horteksa w jakimś barze na rynku w Adamowie. Trochę nerwów zabrało mi znalezienie miejsca na rozbicie namiotu. Zewsząd słychać było ujadające kundle, choć rozbiłem się jakieś 2 km od zabudowań, niepodal wsi Nowiny (gm. Borki). Było jeszcze widno gdy rozpocząłem procedurę namiotowania. Postanowiłem Kock zostawić sobie na rano; przed 23 zasnąłem w ciepłym śpiworze. Pomogły mi w tym wydatnie piankowe "czopki" do uszu :)

Słońce na linii - około 5 rano na skraju Bukowa

Lubochnia - kościół jako konglomerat epok :)

Czerniewice - zrujnowany ongiś pałac przekształcony na atrapę - belweder parkowy

Nowe Miasto nad Pilicą

Ciekawa zabudowa Mogielnicy

Warka

Góra Kalwaria - ratusz

Miastków Kościelny - pałac

Rynek w Żelechowie 

Muzeum Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej
Dystans235.86 km Czas11:33 Vśrednia20.42 km/h Podjazdy847 m
Dolnośląski klasyk
Kategoria >200 km

Trasa: wg bikestats + dojazd i powrót z chorzowskich stacji (Chorzów Batory i Chorzów Miasto)...

21 nowych gmin

  Na początku był bruk i ciemność. Wysiadłem na stacji w Zebrzydowej około 22:30, zanim się zorientowałem i wyjechałem z brukowanych uliczek, zanim uwieczniłem słabo oświetlony zamek w Kliczkowie i wysłuchałem pijackich przekomarzań gości była 23:30. Zanim zameldowałem się na olśniewająco wręcz oświetlonym rynku w Bolesławcu było tuż po północy. Wyjątkowo zatem za datę wycieczki uznaję niedzielę 11 czerwca (90% trasy), ignorując początek osadzony w ostatnich tchnieniach soboty.

 We wsi Tomisław miejscowy kibic sikając do czyjegoś ogródka wychwalał biało-czerwonych, domyśliłem się zatem pozytywnego wyniku meczu Polska-Rumunia. Wcześniej w pociągu było spokojnie, z wyjątkiem odcinka Wrocław – Zebrzydowa, który opanowały tłumy. Cała Legnica i okolica wracały z Wrocka… W każdym razie przeczytałem w tzw. międzyczasie sporo wynurzeń o pchłach, plotkach i ewolucji języka (autorstwa Robina Dunbara).

  W Chojnowie dopadł mnie smutek, bo miasto brzydkie w sumie, bez błysku, z blokami na rynku. W Legnicy było dużo gorzej. Najpierw skoczyła mi adrenalina, gdy odkryłem że nie dostanę się drogą nr 94 do centrum miasta, bo budowa drogi S-3 wymusiła zerwanie połączeń drogowych. Ostatecznie Legnica wypadła słabiej niż z samochodu przed laty. Zaliczyłem przejazd przez całe miasto od deski do deski, łącznie z rozlazłymi osiedlami "Kopernika" i "Piekary" oraz ich dziwnym systemem ścieżek rowerowych (dobre nawierzchnie i żałosne uskoki krawężnikowe). Gdy wydostałem się z tej przeklętej Legnicy odkryłem że drogi w gminach okolicznych są tragicznej jakości. Właśnie na tym upiedliwym odcinku brało mnie spanie. Polskie łatańce bułowate świetnie jednak wybudzają z porannego odrętwienia. Trzęsawisko było przednie bo poluzowały mi się śruby w bagażniku! W tak niesprzyjających okolicznościach toczyłem się aż do okolic Brzegu Dolnego. Tuż przed miastem mogłem dziwić się idealnej nawierzchni drogowej megainwestycji z ciągiem ekranów akustycznych w środku pola, ale też świetną równoległą ścieżką rowerową (szeroką, asfaltową) i wygodnym przejazdem przez most nad Odrą. 
  Gdy nabrałem ochoty na więcej pozytywnych zaskoczeń wyszło jak zwykle. Do końca trasy nie zobaczyłem już nic ciekawego, w Urazie wręcz doznałem urazu na widok zakazów zbliżania się do ruin zamku i odpowiednich zabezpieczeń. W gminach Wisznia Mała i Długołęka pomimo usilnych starań i meandrowania trasą przejazdu jedynym pozytywnym zaskoczeniem był fakt istnienia ścieżki rowerowej wzdłuż drogi krajowej nr 5. Zrobiło się już - jak dla mnie - nieco za ciepło. W stolicy gminy Długołęka zjadłem przed odjazdem pierogi, wcześniej przejeżdżałem przez Szczodre znane z afery siuśmajtkowej (młoda przedszkolanka zastraszała i przezywała 6-latków).
  Najładniejsze doznania po drodze miałem na cudownie oświetlonym nocą rynku bolesławieckim, w spokojnym centrum Prochowic ujmujących ładnym rynkiem i oryginalną zabudową oraz przy pałacu w Brzegu Dolnym. 
 W zasadzie miałem zahaczyć jeszcze o Trzebnicę w drodze powrotnej, ale już o drugiej w nocy miałem olbrzymie kłopoty z biegunką, którą prawdopodobnie sam sprowokowałem pociągowym posiłkiem (niefortunne połączenie potraw). Problemy ciągnęły się do godz. 10 rano. Znacznie wpłynęły na moją średnią prędkość i czas przejazdu...

Zamek w Kliczkowie (jeszcze sobota, fot. z ręki)

Magiczne podświetlenie kamienic na rynku w Bolesławcu

Zamek w Chojnowie

Świt w Legnicy

Z cyklu "dziwne nazwy gmin"

Uroczy rynek w uroczych Prochowicach (właściwie Prachwicach)

Brukowy odcinek Kwiatkowice - Rogów Legnicki (do Legnicy stąd kawałek jest) w drodze do Malczyc

Środa Śląska troche mnie zawiodła, zza szyby prezentowała się kiedyś lepiej. W drodze do Środy mijałem Malczyce z trupem fabryki celulozy słomowej, smutny to widok :(

Sielankowo w Brzegu Dolnym

Ładne gotyckie kształty kościoła w Ozorowicach (gm. Wisznia Miała)

Kościół w Długołęce. Nieopodal jadłem pierogi.
Dystans202.76 km Czas09:36 Vśrednia21.12 km/h VMAX47.52 km/h Podjazdy790 m
Dzień 2: Dookoła Radomia

Trasa: Szydłowiec - Wieniawa - Wrzos - Przytyk - Kadłubska Wola - Jedlińsk - Jastrzębia - Radom Rajec - Jedlnia Letnisko - Gózd - Tczów - Kazanów - Odechów - Skaryszew - Kowala-Stępocina - Waliny - Orońsko - Łaziska - Szydłowiec

Wrażenia: cały dzień zimno, od 13 pochmurno, zimny i przenikliwy wiatr. W drugiej części trasy cały czas w twarz. Dwukrotnie deszcz w okolicy Skarszewa. W Lisowie zahaczyłem o babcie - lezącą z rowerem po prawej stronie jezdni - gapiąc się w mapę (nic się nie stało).  

Rynek w Szydłowcu jest po budowie obwodnicy i nad ranem totalnie pusty

Wnętrze kościoła w Wieniawie. Miałem okazję zajrzeć nie tylko do kruchty.

Wrzos. Gotycki kościół rozbudowany obrzydliwie i stanowiący już tylko prezbiterium i część nawy

Jedlińsk

Ruiny dworu w Bartodziejach

Nad Radomką

Zdobyte wioskowe dzielnice Radomia...

Tczów

Kazanów

Wnętrze świątyni w Kazanowie

Deszczowy Skaryszew

Gmina Kowala-Stępocina w wydaniu rustykalnym

Orońsko - na zakończenie tego zimnego, wietrznego i od południa pochmurnego dnia :(
Dystans222.00 km Czas10:08 Vśrednia21.91 km/h VMAX57.47 km/h Podjazdy1537 m
Pętla środkowojurajska
Kategoria >200 km

Trasa: Chorzów - Będzin - Chechło - Kwaśniów - Pilica - Kidów - Szczekociny - Lelów - Żarki - Poraj - Koziegłowy - Cynków - Sączów - Chorzów
Wrażenia
Początek fatalny jak całe majówkowe plany. Mżawka i pełne zachmurzenie, mokre asfalty i kałuże (przemoczyło mi buty). Dopiero od Błędowa się nieco rozpogadza, ale na niebie wciąż straszą deszczowe chmury. Pierwsze przebłyski słońca raczą się ujawnić przed Kwaśniowem. W Pilicy biedronkuję i odwiedzam pałac. W Kidowie oglądam wreszcie wnętrze kościoła (nie warto było). Na Czarnej Górze, w miejscu gdzie asfalt osiąga szczyt garbu, znajduję dwie potrącone zięby (para: samczyk i samiczka). Przed Szczekocinami widzę też czajki i kląskawkę. Taki ptasi raj doliny Policy (wcześniej, jeszcze nad Pogorią słyszałem pierwszy raz w roku słowiki). Na rynku w Szczekocinach wszyscy jedzą lody, ja jem hot-dogi z pilickiej Biedronki...
Pomimo ostrożnej jazdy kolano znowu dokucza, aż do Koziegłów czeka mnie odcinek z wiatrem, jadę więc szybciej. Dopiero od Strąkowa niebo jest czyste. Do domu przyjeżdżam nieco szybciej niż planowałem.

Na początku jest mokro, zimno i mgliście...

W Pilicy jest już dużo lepiej

Na drodze do Szczekocin, przed Siadczą zatrzymuję się by uwiecznić rodzinną tragedię zięb: samica rozwałkowana, samiec poraniony na brzuchu (musiał długo się męczyć). Na tym wzgórku nie widziały i nie słyszały czterokołowego zabójcy...

Szczekociny

Lelów: kościół na nowo otynkowany, jak byłem ostatnio tynk był zdrapany.

Zespół zabytkowych stodół w Żarkach

Cynków

Na koniec rustykalny pejzaż Piekar (Dąbrówka Wielka)

Dystans236.02 km Czas10:52 Vśrednia21.72 km/h VMAX56.26 km/h Podjazdy1730 m
Racławice
Kategoria >200 km

Trasa: Chorzów - Kolbark - Wysocice - Iwanowice - Dalewice - Racławice - Słaboszów - Książ Wielki - Żarnowiec - Pilica - Ogrodzieniec - Łazy; https://www.bikemap.net/pl/route/3941613-raclawice... + powrót Katowice - Chorzów

Prognozy były kiepskie, rzeczywistość za oknem jeszcze słabsza. Zdecydowałem jednak: czas na test nowego siodełka, jeśli zacznie kropić zawracam. Tymczasem aż do Kolbarku przebijało się słońce co oczywiście skusiło mnie Wyżyną Miechowską. Już w Suchej minąłem panie w strojach ludowych z palmami wielkanocnymi. W Imbramowicach widziałem budy i tłumy na parkingu (np. dwa spore autobusy), słyszałem śpiewy dochodzące z wnętrza świątyni. W Wysocicach trwał wstęp do mszy (znów nici z kontemplacji wnętrza), w Racławicach nabyłem 2 litry soku w promocji (Delikatesy Centrum), w Słaboszowie zaczynała się rzecz jasna msza. No właśnie... Zapędziłem się trochę za daleko i powrót przez Książ i Żarnowiec nie był usłany różany. Mocno zacząłem mocno odczuwać lewe kolano, w dodatku na tym odcinku doskwierał brak atrakcji wizualnych (tam gdzie się pojawiają - tj. od okolic Pilicy - znam wszystko na pamięć). W ostatnich barwach dnia widziałem jeszcze zamek w Ogrodzieńcu i pomknąłem na dworzec w Łazach, skąd nie startowałem pociagiem od bardzo dawna. Zejście po schodach na peron trochę mnie kosztowało. Z Katowica wracałem w zasadzie na stojąco bo ból pośladków nie dawał wyboru. Wnioski sa proste: nowego siodełka nie należy testować przez 11 godzin jednego dnia :)

Sucha, piękno Wyżyny Miechowskiej

Wysocice - kościół co prawda otwarty, ale jest niedziela palmowa i trwa wyczytywanie darczyńców

Podjazd na Dosłońce, po lewej usypisko flaszek po wódce ciagnące się dobre 100 metrów...

Kaplica w Dalewicach rozczarowująca...

Racławice, kopiec

Książ Wielki

Pilica

Dystans214.11 km Czas09:13 Vśrednia23.23 km/h VMAX40.54 km/h Podjazdy809 m
Aleksandrów Łódzki
Kategoria >200 km

TRASA: Chorzów - PKP - Częstochowa - Nowa Brzeźnica - Szczerców - Zelów (gm) - Ldzań - Dobroń (gm) - Chorzeszów - Wodzierady (gm) - Lutomiersk (gm) - Aleksandrów Łódzki (gm) - Konstantynów Łódzki (gm) - Łódź (Laskowice, Ruda Pabianicka, Wiskitno i inne) -  Kurowice - Rokiciny - PKP - Katowice - Chorzów

Poznane nowe gminy: 6, temperatura: 8-22.

Zacząłem mocno niewyspany, ale gdy pociąg ma się o 4:35 to ciężko by było inaczej. W Częstochowie zmierzając drogą nr 483 wybrałem tym razem ścieżkę rowerową która okazała się fatalnym wyborem (żałosna kostka), ale zdecydował o tym błędzie spory ruch uliczny (sobota, 6:30). Do Szczercowa przysypiałem, wybudzały mnie jedynie wstrząsy po przełomach, nierównych łatach i dziurach które pojawiały się co jakiś czas. Na szczęście ruch samochodowy był na tym odcinku tradycyjnie niewielki. Przez pola we wsi Lubiec (za Szczercowem) widziałem odnowiony klasycystyczny dwór, ale jechało mi się fajnie po dobrym asfalcie i nie odbiłem w jego kierunku.

Kościół w Pożdżenicach okazał się nieciekawy, natomiast w Zelowie znalazłem to czego szukałem: specyficzny klimat stolicy Czechów w Polsce. Kościół Braci Czeskich (ewangelicko-reformowany) z 1825 r. to ładny klasycyzm, ale są tu też kościół ewangelicki (znaczy luterański) i katolicki. Rynek ma ładne trzy pierzeje (piętrowe kamieniczki) i jedną nieciekawą. Jest tu sporo drewnianych domów. Za Zelowem postanowiłem wjechać na Łódzką Magistralę Rowerową i początkowe wrażenia miałem bardzo pozytywne. Jeszcze przed Zelowem zobaczyłem pierwsze kołujące bociany, potem widziałem je wielokrotnie, czasem blisko drogi. W wiosce Rokitnica nad rzeczką Grabią podziwiałem ładnie odrestaurowany młyn z XIX w. Dobroń przywitał mnie fatalnymi nawierzchniami, trzeba było cały czas uważać bo kratery sięgały w głąb kilku warstw asfaltu docierając do otoczaków z podkładu... 

Szlak rowerowy zaczął dziwnie meandrować więc ja w Wymysłowie Francuskim (pocieszna nazwa) pożegnałem go definitywnie by pod nieprzyjemny wiatr (6 m/s) skierować się na Wodzierady. W Lutomiersku zespół klasztorny nieco mnie zawiódł, podobnie jak rynek i ratusz w Aleksandrowie Łódzkim (spodziewałem się czegoś lepszego). Stamtąd skomplikowaną trasą z kilkoma wycofami skierowałem się na Konstantynów. Odwiedziłem tamże Lidl i Biedronkę oraz rynek - jeszcze mniej powabny niż w Aleksandrowie. Z Aleksandrowa rozpocząłem już odwrót południowymi dzielnicami Łodzi: w Lublinku dwukrotnie zamknięto mi szlabany przed nosem (ten Lublin mnie jednak prześladuje), w dzielnicach Ruda Pabianicka i Chojny istniała droga, której nie miałem na żadnej z 3 różnych map! Miała ona ekrany akustyczne i napsuła mi sporo nerwów bo była poważną przeszkodą. Musiałem co chwilę zerkać na plan Łodzi i kierować się logiką geograficzną bo nazwy ulic się nie zgadzały. Gdy pożegnałem wreszcie opłotki Łodzi odkryłem że droga o nr. 714-713 do Tomaszowa Mazowiecka jest w uciążliwym remoncie - co chwilę światła, zwężenia a nawet metrowe "przepaście" po wyciętych pasach jezdni. 

Tak oto releksacyjna końcówka trasy zamieniła się w ciągłą nerwówkę. W Aleksandrowie świętowałem 150 kilometr o 14:30 (planowałem być o 16, czyli 1,5 godziny zapasu!), ale na stacyjce w Rokicinach byłem zaledwie 20 minut przed czasem. Przyczyniła się do tego stanu rzeczy także Biedronka położona jakieś 100 metrów od przejazdu kolejowego. Pozytywne skutki tego biedronkowania w Konstantynowie i Rokicinach były takie, że zapasy żywności wystarczyły mi na obiad i kolację, no i miałem zajęcie w pociągu. W Rokicinach obfotografowałem także kapitalny zajazd poczty konnej z 1848 roku. Na zakończenie dodam, że najzabawniejszy drogowskaz na trasie wystąpił w gminie Brójce i kierował do wioski Leśne Odpadki (niestety nie pstryknąłem).

Reasumując, wybitnych atrakcji na trasie nie było, na plus na pewno bociany, temperatura i Zelów.






galeria zdjęć z wycieczki 

Dystans206.46 km Czas08:24 Vśrednia24.58 km/h VMAX46.00 km/h Podjazdy416 m
Smogorzów / Schmograu
Kategoria >200 km
TRASA: Chorzów - Bytom - Tarnowskie Góry - Tworóg - Kolonowskie - Ozimek - Kotórz Wielki - Łubniany - Pokój - Domaszowice - Proszów - Rychtal - SmogorzówDalborowice - Wilków Namysłowski - PKP - Chorzów Stary - Królewska Huta (Ch. centrum)
mapka

Bytom o poranku

Pałac Donnersmarcków w Brynku, dziś internat

Kolonowskie - pierwsza miejscowość z mniejszością niemiecką

Kotórz Wielki / Groß Kottorz - miejsce ochrzczenia mojego praprapradziadka po kądzieli :)

Mistrzowskie tłumaczenie...

Miejsce urodzenia mojej prapraprababci po kądzieli, nowa gmina (Łubniany)  na rowerze

Piękny ewangelicki Kościół Zofii (XVIII w) w Pokoju / Carlsruhe

Kaplica w Domaszowicach / Noldau, siedzibie drugiej nowej gminy do kolekcji w zaliczgmine.pl

Drewniany kościół św. Rocha w Proszowie, gmina Rychtal

Rynek we wsi Rychtal / Reichtal, do 1934 było to miasto. Po odzyskaniu niepodległości miasto znalazło się w granicach II Rzpltej, mimo że nie wchodziło w skład I Rzpltej, czyli nie zostało utracone w rozbiorach (historycznie miasto śląskie)

Cel podróży - niezwykle strzelisty neogotycki kościół w miejcowości Smogorzów / Schmograu, postawiony w 1863 r
(proj. Alexis Langer).

Jesienne gminobranie w Dalborowicach :)

Wilków, czyli miejsce spotkania z pociągiem relacji Wrocław-Lubliniec
...
Z wrażeń:
* Zmasakrowana sarna w kilkunastu kawałkach na drodze Osowiec - Jełowa, czegoś równie makabrycznego jeszcze nie widziałem.
* Pan o fizjonomii alkoholika kupujący wódkę w Dino (Domaszowice) nie znał swojego numeru PIN do karty. Czynna była jedna kasa, straciłem kwadrans...