Wpisy archiwalne w kategorii

>200 km

Dystans całkowity:26210.89 km (w terenie 2.91 km; 0.01%)
Czas w ruchu:1169:37
Średnia prędkość:20.92 km/h
Maksymalna prędkość:73.01 km/h
Suma podjazdów:140778 m
Liczba aktywności:115
Średnio na aktywność:227.92 km i 10h 55m
Więcej statystyk
Dystans251.74 km Czas11:02 Vśrednia22.82 km/h VMAX47.27 km/h Podjazdy1146 m
Dzień 5: Piękny dzień brzydkich miast


Recz najlepiej prezentował się z drogi krajowej

Barlinek - rynek

Strzelce Krajeńskie - rynek

Malownicze i spokojne jezioro Bierzwnik

Dobiegniew - rynek

Tuczno - zamek

Trasa: 
Dystans209.03 km Czas09:57 Vśrednia21.01 km/h VMAX42.56 km/h Podjazdy620 m
Dzień 3: Pracowity, zimny dzień na diecie


Rzadko mi się to zdarza, ale o istnieniu tejże miejscowości dowiedziałem się dopiero z tablicy :)

W Drezdenku cały czas mrzyło

Na widok Czarnkowa nawet firnament się rozchmurzył

Wielkopolskie miasto Rogoźno nieco zawiodło, a cudów się nie spodziewałem

W Janowcu Wielkopolskim nie spodziewałem się czegokolwiek, zadbana płyta rynku była więc pewnym zaskoczeniem

Wszystkie dziurawe, łatane drogi prowadzą do Rzymu - tego Rzymu!

A w Wenecji na stacji, pode zamkiem, czarne spacerują koty

Trasa:
Dystans202.48 km Czas09:58 Vśrednia20.32 km/h VMAX48.10 km/h Podjazdy560 m
Dzień 2: Jak nie pana, to sraczka


Żagań od strony militarnej tym razem

Rynek w Żarach

Lubsko - można zachwycić się tym miastem: wojna nawet go nie drasnęła

Krosno Odrzańskie - czym dalsza perspektywa tym mniej szpetne :)

W Sulechowie można znaleźć sporo ładnych miejsc, Lubsko to jednak nie jest.

W Międzyrzeczu są nie tylko schrony, jest np. zamek

W niektórych gminach najciekawsze są tablice informacyjne... (o ile się na nie natkniemy)

Trasa:

Dystans235.72 km Czas11:00 Vśrednia21.43 km/h VMAX63.87 km/h Podjazdy846 m
Pogranicze wewnątrz granic
Kategoria >200 km, Lubelskie 2017

   Noc była tak ciepła, że zapociłem cały śpiwór, zamoczyłem sypialnię i przysypiałem w ciągu dnia (po nieprzespanej nocy). W Turobinie - przed 6 rano - zastałem kościół zamknięty. Stałże tam przed nim rower - atrapa, znaczy bicykl klasyczny. Jego siedzenie wykorzystałem jako kanapę do śniadania z resztek. Ruszyłem z Sandomierskiego na Ruś, znaczy do Szczebrzeszyna. Tamże uzupełniłem zapasy jadła (bolesne ceny w Delikatesach Centrum) i spocząłem w cieniu na rynku. Do pomnika chrząszcza nie podchodziłem, bo trwał w słońcu a ukrop robił się spory, mimo wczesnej pory. Ruszyłem za to drogą nr 74 na Janów Lubelski i muszę przyznać, że zjazd na Dzielce zrobił na mnie wrażenie - taka atrapa alpejskich zjazdów: szeroka i dobrze wyprofilowana droga o przyzwoitej nawierzchni pozwoliła zbliżyć się do 64 km/h, czyli osiągnąć tegoroczny rekord szybkości. 
  Mniej zachwycające były atrakcje Frampola czy Goraja. Uciekłem wprawdzie z drogi nr 74 definitywnie w Dzwoli, ale centrum Janowa ominąłem szerokim łukiem, trafiając na obrzeżach na Biedronkę i zaspokając swoje podstawowe potrzeby gastronimiczne. Z radością oczekiwałem na leśne drogi, by przez Momoty i Harasiuki dotrzeć okrężnie do flisackiego miasta Ulanów. Gdy już wybrałem ambitną wersję pojawiła się biegunka. Nie wiem czym sobie na nią zasłużyłem, ale zaliczyłem cztery odsłony. Dobrze chociaż że uroczysk w lesie nie brakowało... 
  Odcinek leśny z przyjemnego zamienił się w walkę z przeznaczeniem, na szczęście do Ulanowa doszedłem do siebie. Objechałem całe miasteczko, uzupełniłem zapasy wody (Muszynianka była konieczna - elektrolity itd) i dałem się zaskoczyć wspaniałością odcinka "wzdłuż Sanu", aże do Stalowej Woli. Otóż przyszło mi jechać przeszło 20 km ścieżką rowerową (w 70% asfaltową!). Poprowadzona była bardziej cieniście od jezdni, często miała lepszą nawierzchnię i sporą fekwencję miejscowych, relaksujących się w upalną niedzielę. Odzyskałem optymizm i wiarę w to, że doczołgam się za Zaklików. Zanim to się stało mijałem rekonstrukcję granicy Galicji z Kongresówką (droga 855) a po bezowocnej próbie uzupełnienia zapasów na zaklikowskim rynku (były otwarte dwa sklepy, ale ceny tak absurdalne, że odłożyłem sprawy na rano) ruszyłem w stronę Wisły (rzeki) by przekroczyć kolejną granicę, tym razem współczesną (podkarpackie/lubelskie). Zanim osaczył mnie mrok, zanazłem leże nocne u stóp wsi Kosin, niepodal rzeki Sanny. 



Trasa na mapie powyżej, poniżej zdjęcia:

Poranek na drodze nr 842, okolice Tarnawki

Turobin

Szczebrzeszyn, rynek

Frampol, rynek

Ulanów, rynek

Jastkowice, dopiero tu kończyła się megaścieżka rowerowa

Stalowa Wola "na odwal"

Zaklików, rynek
Dystans244.62 km Czas10:35 Vśrednia23.11 km/h VMAX44.91 km/h Podjazdy1033 m
Paradyż i ptasie żniwa
Kategoria >200 km

 Rano siup w pociąg i wysiadka o 7:30 przed Piotrkowem Trybunalskim. W Sulejowie kościół jeszcze zamknięty, zbierają się już jednak babcie. Ja nie czekam - jadę na Błogie Rządowe i Sławno. W Zajączkowie potężny i długi mur z przyporami odziela jaśniepana od ludu, tzn. dwór od wsi. W tymże Sławnie - nie szukając - znajduję miejscowego rozmówcę. Mówimy o Ruchu i Halembie (którą Sławnianin dobrze zna). Ot, smutna trochę rozmowa, ale sympatyczna. W Paradyżu trwa msza, wszędzie wokół kościoła sporo wiernych, odpustowe krużganki obsadzone - nie mam szans zobaczyć wnętrza. Jadę dalej.

 Przeżywam szok przed wsią Przyłęk - są to pozostałości nawałnicy (wiatr 170 km/h) z trąbą powietrzną, jakie raczyły nawiedzić gminę Paradyż w 2016 roku. Na tym pobojowisku ratuję podlotka piegży przed rozsmarowaniem przez jadący za mną samochód. Piegża jest urocza, pierwszy raz mam ten gatunek w ręce. Jest tak malutka, że trzymam ją delikatnie między dwoma palcami, by nie zgnieść. Odnoszę w głąb kłębowiska powalonych konarów, 20 m od drogi, mój łup natychmiast odzyskuje witalność i czmycha w zarośla. Po chwili zjawia się rodzic z pokarmem. Jestem dumny - uratowałem największego mszycojada wśród ptaków (30% pożywienia).  Kończy się sezon lęgowy wielu wróblowych, mijam wielu rozjechanych pechowców, co pierwszy lot zakończyli pod oponami. Tradycyjnie nie brakuje ścierw jeżów i kretów. Trafia się rozprasowana wiewiórka. Odkrywam, że w Starej (przed Skotnikami) padł sklep co uratował mnie dwa lata temu od odwodnienia.
 W Przedborzu niestety cepelia - Dni Przedborza. Po wizycie w biedronce wybieram piękną trasę nadpiliczną przez Krzętów i Maluszyn. Czerwiec w pełni, tylko jaśminów po wsiach mało, szkoda. W Świetej Annie za trzecim podejściem trafiam wreszcie na otwarty kościół! Dalej jadę już standardowo na Żarki, Koziegłowy i przez Ożarowice do domu. Odcinek Złoty Potok-Żarki denerwuje dużym ruchem samochodowym. Za Żarkami zerwany asfalt na odcinku 3.5 km! Potem rzecz jasna dobre kilka minut na przejeździe kolejowym - linia S1 zobowiązuje... W Koziegłowach z trudem przekraczam jedynkę i przez Wojsławice przebijam się lasem do Strąkowa. Tam próbuję ratować potrąconą wróbliczkę, młoda samiczka nie kontaktuje co się dzieje, klasyczny wstrząs mózgu. Odstawiam ją na pobocze, aranżuję schronienie i już bez przygód zmierzam do domu. Co ciekawe z każdym kilometrem rośnie moja średnia i w dobrym nastroju, przed g. 21 jestem w domku.

Opactwo w Sulejowie

Alegoria dziejów Polski na dwóch tablicach: teraźniejszość i przeszłość.

Gdzieniegdzie krowy bieleją spod lasa - to Polska, Polska to ojczyzna nasza (parafrazując Fredrę)

Parazdyż lokalną drogą od strony Sławna

Słodziak - mszycobójca

Przed Przyłękiem

Przedborska fara, na rynku cyrki :(

Droga nadpiliczna - ścigałem się tu z myszołowem, wygrał (skurczybyk dryfował sobie bez wysiłku 5 m nad asfaltem 40 km/h)

Silniczka, kaplica ariańska z potężnymi narożnymi przyporami (XVII w)

Święta Anna - wnętrze

Złoty Potok - ostatni relaks na trasie

Rynek w Koziegłowach, kościół znowu zamknięty!!!

Wróbliczka mocno przymulona była, ale upierzenie piękne, czyste...

Ostatni podjazd - na Sączów
Dystans286.08 km Teren2.00 km Czas12:58 Vśrednia22.06 km/h VMAX48.44 km/h Podjazdy1089 m
Sakwiarski ekspres
Kategoria >200 km, Lubelskie 2017

Rekordowy odcinek z zestawem dużych sakw, namiotem (3.15 kg) i śpiworem (1.5 kg). Waga zestawu rower+bagaż: 28,2 kg.
Pierwszy odcinek opisuję rzecz jasna osobno: polegał na powrocie z pracy i tłuczeniu się pociągiem Regio do Łaznowa, i dojeździe do lasu, i znalezieniu dogodnego miejsca na biwak. Miejsce było wspaniałe: niewidoczne i zarazem świetliste (piaszczysty ugor porośnięty sosną i pokryty kwieciem). Okolice wsi Buków (gm. Ujazd).
Pobudka o 4:00, wyjazd o 4:41, trasa jak na mapie:
                 30 nowych gmin poznanych na rowerze

 Nad ranem zamglenie i chłodno (10 st), trasa po zazwyczaj dobrych, szerokich łódzkich drogach. Większe emocje przy jeździe wzdłuż drogi s-8, okazało się to jednak świetnym posunięciem - dobry asfalt i totalnie pusto. W dodatku w Czerniewicach odkryłem niezwykłe miejsce - zadbany gminny park z niecodziennym pomysłem na muszlę koncertową-belweder stworzoną z fragmentu fasady dawnego dworu/pałacu. Dalsza droga na Sadykierz oferowała już mniej sympatyczne nawierzchnie, nad Pilicą pojawiły się nawet podjazdy. W Mogielnicy minąłem dwa otwarte sklepy i wysnułem stąd fałszywy wniosek, że z aprowizacją - mimo święta - nie będzie problemu... 
 W Warce trwała rzecz jasna procesja Bożego Ciała a droga nr 79 wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia  - żenująco wąska zgodnie z mazowieckim "standardem", ale też o przyzwoitej nawierzchni. Ruch falowy, raz niefajnie, raz pustawo. Obecności puszkinów miałem jednak dość i w Coniewie zboczyłem w prawo, na Czersk. Wspaniała lokalna droga wzdłuż wałów Wisły, z dużą frekwencją kolarzy. W samym Czersku cyrki związane z procesją Bożego Ciała spowodowały, że przeoczyłem podjazd pod zamek. W Górze Kalwarii odbiłem sobie tę stratę, meldując się na rynku.
 Po drodze wszędzie odurzająca woń jaśminowców i gorzki posmak czarnego bzu. Lato. 
 Odcinek aż do Żelechowa był typowo mazowiecki: niebywały odsetek buraków na drogach (słoiki wróciły do drewnianych chatek na długi weekend i odkurzyły wieśwageny i bolidy mw?), wąskie drogi o kiepskich nawierzchniach, szokująco dużej frekwencji uskoków spowodowanych zapewne przez intensywne wydobycie sławnych mazowieckich kopalni... 
W samym Ż. zjadłem nawet obiad na zmasakrowanym rynku, w kebabie. Gdy przekroczyłem granice Lubelskiego drogi nie stały się lepsze, ale chociaż szersze. Gwoli ścisłości odcinek Stara Huta - Stryj był najgorszy na całej trasie. Ponieważ zaczęło brakować mi płynów musiałem zabulić 7 zł za litrowego horteksa w jakimś barze na rynku w Adamowie. Trochę nerwów zabrało mi znalezienie miejsca na rozbicie namiotu. Zewsząd słychać było ujadające kundle, choć rozbiłem się jakieś 2 km od zabudowań, niepodal wsi Nowiny (gm. Borki). Było jeszcze widno gdy rozpocząłem procedurę namiotowania. Postanowiłem Kock zostawić sobie na rano; przed 23 zasnąłem w ciepłym śpiworze. Pomogły mi w tym wydatnie piankowe "czopki" do uszu :)

Słońce na linii - około 5 rano na skraju Bukowa

Lubochnia - kościół jako konglomerat epok :)

Czerniewice - zrujnowany ongiś pałac przekształcony na atrapę - belweder parkowy

Nowe Miasto nad Pilicą

Ciekawa zabudowa Mogielnicy

Warka

Góra Kalwaria - ratusz

Miastków Kościelny - pałac

Rynek w Żelechowie 

Muzeum Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej
Dystans235.86 km Czas11:33 Vśrednia20.42 km/h Podjazdy847 m
Dolnośląski klasyk
Kategoria >200 km

Trasa: wg bikestats + dojazd i powrót z chorzowskich stacji (Chorzów Batory i Chorzów Miasto)...

21 nowych gmin

  Na początku był bruk i ciemność. Wysiadłem na stacji w Zebrzydowej około 22:30, zanim się zorientowałem i wyjechałem z brukowanych uliczek, zanim uwieczniłem słabo oświetlony zamek w Kliczkowie i wysłuchałem pijackich przekomarzań gości była 23:30. Zanim zameldowałem się na olśniewająco wręcz oświetlonym rynku w Bolesławcu było tuż po północy. Wyjątkowo zatem za datę wycieczki uznaję niedzielę 11 czerwca (90% trasy), ignorując początek osadzony w ostatnich tchnieniach soboty.

 We wsi Tomisław miejscowy kibic sikając do czyjegoś ogródka wychwalał biało-czerwonych, domyśliłem się zatem pozytywnego wyniku meczu Polska-Rumunia. Wcześniej w pociągu było spokojnie, z wyjątkiem odcinka Wrocław – Zebrzydowa, który opanowały tłumy. Cała Legnica i okolica wracały z Wrocka… W każdym razie przeczytałem w tzw. międzyczasie sporo wynurzeń o pchłach, plotkach i ewolucji języka (autorstwa Robina Dunbara).

  W Chojnowie dopadł mnie smutek, bo miasto brzydkie w sumie, bez błysku, z blokami na rynku. W Legnicy było dużo gorzej. Najpierw skoczyła mi adrenalina, gdy odkryłem że nie dostanę się drogą nr 94 do centrum miasta, bo budowa drogi S-3 wymusiła zerwanie połączeń drogowych. Ostatecznie Legnica wypadła słabiej niż z samochodu przed laty. Zaliczyłem przejazd przez całe miasto od deski do deski, łącznie z rozlazłymi osiedlami "Kopernika" i "Piekary" oraz ich dziwnym systemem ścieżek rowerowych (dobre nawierzchnie i żałosne uskoki krawężnikowe). Gdy wydostałem się z tej przeklętej Legnicy odkryłem że drogi w gminach okolicznych są tragicznej jakości. Właśnie na tym upiedliwym odcinku brało mnie spanie. Polskie łatańce bułowate świetnie jednak wybudzają z porannego odrętwienia. Trzęsawisko było przednie bo poluzowały mi się śruby w bagażniku! W tak niesprzyjających okolicznościach toczyłem się aż do okolic Brzegu Dolnego. Tuż przed miastem mogłem dziwić się idealnej nawierzchni drogowej megainwestycji z ciągiem ekranów akustycznych w środku pola, ale też świetną równoległą ścieżką rowerową (szeroką, asfaltową) i wygodnym przejazdem przez most nad Odrą. 
  Gdy nabrałem ochoty na więcej pozytywnych zaskoczeń wyszło jak zwykle. Do końca trasy nie zobaczyłem już nic ciekawego, w Urazie wręcz doznałem urazu na widok zakazów zbliżania się do ruin zamku i odpowiednich zabezpieczeń. W gminach Wisznia Mała i Długołęka pomimo usilnych starań i meandrowania trasą przejazdu jedynym pozytywnym zaskoczeniem był fakt istnienia ścieżki rowerowej wzdłuż drogi krajowej nr 5. Zrobiło się już - jak dla mnie - nieco za ciepło. W stolicy gminy Długołęka zjadłem przed odjazdem pierogi, wcześniej przejeżdżałem przez Szczodre znane z afery siuśmajtkowej (młoda przedszkolanka zastraszała i przezywała 6-latków).
  Najładniejsze doznania po drodze miałem na cudownie oświetlonym nocą rynku bolesławieckim, w spokojnym centrum Prochowic ujmujących ładnym rynkiem i oryginalną zabudową oraz przy pałacu w Brzegu Dolnym. 
 W zasadzie miałem zahaczyć jeszcze o Trzebnicę w drodze powrotnej, ale już o drugiej w nocy miałem olbrzymie kłopoty z biegunką, którą prawdopodobnie sam sprowokowałem pociągowym posiłkiem (niefortunne połączenie potraw). Problemy ciągnęły się do godz. 10 rano. Znacznie wpłynęły na moją średnią prędkość i czas przejazdu...

Zamek w Kliczkowie (jeszcze sobota, fot. z ręki)

Magiczne podświetlenie kamienic na rynku w Bolesławcu

Zamek w Chojnowie

Świt w Legnicy

Z cyklu "dziwne nazwy gmin"

Uroczy rynek w uroczych Prochowicach (właściwie Prachwicach)

Brukowy odcinek Kwiatkowice - Rogów Legnicki (do Legnicy stąd kawałek jest) w drodze do Malczyc

Środa Śląska troche mnie zawiodła, zza szyby prezentowała się kiedyś lepiej. W drodze do Środy mijałem Malczyce z trupem fabryki celulozy słomowej, smutny to widok :(

Sielankowo w Brzegu Dolnym

Ładne gotyckie kształty kościoła w Ozorowicach (gm. Wisznia Miała)

Kościół w Długołęce. Nieopodal jadłem pierogi.
Dystans202.76 km Czas09:36 Vśrednia21.12 km/h VMAX47.52 km/h Podjazdy790 m
Dzień 2: Dookoła Radomia

Trasa: Szydłowiec - Wieniawa - Wrzos - Przytyk - Kadłubska Wola - Jedlińsk - Jastrzębia - Radom Rajec - Jedlnia Letnisko - Gózd - Tczów - Kazanów - Odechów - Skaryszew - Kowala-Stępocina - Waliny - Orońsko - Łaziska - Szydłowiec

Wrażenia: cały dzień zimno, od 13 pochmurno, zimny i przenikliwy wiatr. W drugiej części trasy cały czas w twarz. Dwukrotnie deszcz w okolicy Skarszewa. W Lisowie zahaczyłem o babcie - lezącą z rowerem po prawej stronie jezdni - gapiąc się w mapę (nic się nie stało).  

Rynek w Szydłowcu jest po budowie obwodnicy i nad ranem totalnie pusty

Wnętrze kościoła w Wieniawie. Miałem okazję zajrzeć nie tylko do kruchty.

Wrzos. Gotycki kościół rozbudowany obrzydliwie i stanowiący już tylko prezbiterium i część nawy

Jedlińsk

Ruiny dworu w Bartodziejach

Nad Radomką

Zdobyte wioskowe dzielnice Radomia...

Tczów

Kazanów

Wnętrze świątyni w Kazanowie

Deszczowy Skaryszew

Gmina Kowala-Stępocina w wydaniu rustykalnym

Orońsko - na zakończenie tego zimnego, wietrznego i od południa pochmurnego dnia :(
Dystans222.00 km Czas10:08 Vśrednia21.91 km/h VMAX57.47 km/h Podjazdy1537 m
Pętla środkowojurajska
Kategoria >200 km

Trasa: Chorzów - Będzin - Chechło - Kwaśniów - Pilica - Kidów - Szczekociny - Lelów - Żarki - Poraj - Koziegłowy - Cynków - Sączów - Chorzów
Wrażenia
Początek fatalny jak całe majówkowe plany. Mżawka i pełne zachmurzenie, mokre asfalty i kałuże (przemoczyło mi buty). Dopiero od Błędowa się nieco rozpogadza, ale na niebie wciąż straszą deszczowe chmury. Pierwsze przebłyski słońca raczą się ujawnić przed Kwaśniowem. W Pilicy biedronkuję i odwiedzam pałac. W Kidowie oglądam wreszcie wnętrze kościoła (nie warto było). Na Czarnej Górze, w miejscu gdzie asfalt osiąga szczyt garbu, znajduję dwie potrącone zięby (para: samczyk i samiczka). Przed Szczekocinami widzę też czajki i kląskawkę. Taki ptasi raj doliny Policy (wcześniej, jeszcze nad Pogorią słyszałem pierwszy raz w roku słowiki). Na rynku w Szczekocinach wszyscy jedzą lody, ja jem hot-dogi z pilickiej Biedronki...
Pomimo ostrożnej jazdy kolano znowu dokucza, aż do Koziegłów czeka mnie odcinek z wiatrem, jadę więc szybciej. Dopiero od Strąkowa niebo jest czyste. Do domu przyjeżdżam nieco szybciej niż planowałem.

Na początku jest mokro, zimno i mgliście...

W Pilicy jest już dużo lepiej

Na drodze do Szczekocin, przed Siadczą zatrzymuję się by uwiecznić rodzinną tragedię zięb: samica rozwałkowana, samiec poraniony na brzuchu (musiał długo się męczyć). Na tym wzgórku nie widziały i nie słyszały czterokołowego zabójcy...

Szczekociny

Lelów: kościół na nowo otynkowany, jak byłem ostatnio tynk był zdrapany.

Zespół zabytkowych stodół w Żarkach

Cynków

Na koniec rustykalny pejzaż Piekar (Dąbrówka Wielka)

Dystans236.02 km Czas10:52 Vśrednia21.72 km/h VMAX56.26 km/h Podjazdy1730 m
Racławice
Kategoria >200 km

Trasa: Chorzów - Kolbark - Wysocice - Iwanowice - Dalewice - Racławice - Słaboszów - Książ Wielki - Żarnowiec - Pilica - Ogrodzieniec - Łazy; https://www.bikemap.net/pl/route/3941613-raclawice... + powrót Katowice - Chorzów

Prognozy były kiepskie, rzeczywistość za oknem jeszcze słabsza. Zdecydowałem jednak: czas na test nowego siodełka, jeśli zacznie kropić zawracam. Tymczasem aż do Kolbarku przebijało się słońce co oczywiście skusiło mnie Wyżyną Miechowską. Już w Suchej minąłem panie w strojach ludowych z palmami wielkanocnymi. W Imbramowicach widziałem budy i tłumy na parkingu (np. dwa spore autobusy), słyszałem śpiewy dochodzące z wnętrza świątyni. W Wysocicach trwał wstęp do mszy (znów nici z kontemplacji wnętrza), w Racławicach nabyłem 2 litry soku w promocji (Delikatesy Centrum), w Słaboszowie zaczynała się rzecz jasna msza. No właśnie... Zapędziłem się trochę za daleko i powrót przez Książ i Żarnowiec nie był usłany różany. Mocno zacząłem mocno odczuwać lewe kolano, w dodatku na tym odcinku doskwierał brak atrakcji wizualnych (tam gdzie się pojawiają - tj. od okolic Pilicy - znam wszystko na pamięć). W ostatnich barwach dnia widziałem jeszcze zamek w Ogrodzieńcu i pomknąłem na dworzec w Łazach, skąd nie startowałem pociagiem od bardzo dawna. Zejście po schodach na peron trochę mnie kosztowało. Z Katowica wracałem w zasadzie na stojąco bo ból pośladków nie dawał wyboru. Wnioski sa proste: nowego siodełka nie należy testować przez 11 godzin jednego dnia :)

Sucha, piękno Wyżyny Miechowskiej

Wysocice - kościół co prawda otwarty, ale jest niedziela palmowa i trwa wyczytywanie darczyńców

Podjazd na Dosłońce, po lewej usypisko flaszek po wódce ciagnące się dobre 100 metrów...

Kaplica w Dalewicach rozczarowująca...

Racławice, kopiec

Książ Wielki

Pilica