Wpisy archiwalne w kategorii
>200 km
Dystans całkowity: | 26210.89 km (w terenie 2.91 km; 0.01%) |
Czas w ruchu: | 1169:37 |
Średnia prędkość: | 20.92 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.01 km/h |
Suma podjazdów: | 140778 m |
Liczba aktywności: | 115 |
Średnio na aktywność: | 227.92 km i 10h 55m |
Więcej statystyk |
Dystans251.74 km Czas11:02 Vśrednia22.82 km/h VMAX47.27 km/h Podjazdy1146 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 5: Piękny dzień brzydkich miast
Recz najlepiej prezentował się z drogi krajowej
Barlinek - rynek
Strzelce Krajeńskie - rynek
Malownicze i spokojne jezioro Bierzwnik
Dobiegniew - rynek
Tuczno - zamek
Trasa:
Recz najlepiej prezentował się z drogi krajowej
Barlinek - rynek
Strzelce Krajeńskie - rynek
Malownicze i spokojne jezioro Bierzwnik
Dobiegniew - rynek
Tuczno - zamek
Trasa:
Dystans209.03 km Czas09:57 Vśrednia21.01 km/h VMAX42.56 km/h Podjazdy620 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 3: Pracowity, zimny dzień na diecie
Rzadko mi się to zdarza, ale o istnieniu tejże miejscowości dowiedziałem się dopiero z tablicy :)
W Drezdenku cały czas mrzyło
Na widok Czarnkowa nawet firnament się rozchmurzył
Wielkopolskie miasto Rogoźno nieco zawiodło, a cudów się nie spodziewałem
W Janowcu Wielkopolskim nie spodziewałem się czegokolwiek, zadbana płyta rynku była więc pewnym zaskoczeniem
Wszystkie dziurawe, łatane drogi prowadzą do Rzymu - tego Rzymu!
A w Wenecji na stacji, pode zamkiem, czarne spacerują koty
Trasa:
Rzadko mi się to zdarza, ale o istnieniu tejże miejscowości dowiedziałem się dopiero z tablicy :)
W Drezdenku cały czas mrzyło
Na widok Czarnkowa nawet firnament się rozchmurzył
Wielkopolskie miasto Rogoźno nieco zawiodło, a cudów się nie spodziewałem
W Janowcu Wielkopolskim nie spodziewałem się czegokolwiek, zadbana płyta rynku była więc pewnym zaskoczeniem
Wszystkie dziurawe, łatane drogi prowadzą do Rzymu - tego Rzymu!
A w Wenecji na stacji, pode zamkiem, czarne spacerują koty
Trasa:
Dystans202.48 km Czas09:58 Vśrednia20.32 km/h VMAX48.10 km/h Podjazdy560 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 2: Jak nie pana, to sraczka
Żagań od strony militarnej tym razem
Rynek w Żarach
Lubsko - można zachwycić się tym miastem: wojna nawet go nie drasnęła
Krosno Odrzańskie - czym dalsza perspektywa tym mniej szpetne :)
W Sulechowie można znaleźć sporo ładnych miejsc, Lubsko to jednak nie jest.
W Międzyrzeczu są nie tylko schrony, jest np. zamek
W niektórych gminach najciekawsze są tablice informacyjne... (o ile się na nie natkniemy)
Trasa:
Żagań od strony militarnej tym razem
Rynek w Żarach
Lubsko - można zachwycić się tym miastem: wojna nawet go nie drasnęła
Krosno Odrzańskie - czym dalsza perspektywa tym mniej szpetne :)
W Sulechowie można znaleźć sporo ładnych miejsc, Lubsko to jednak nie jest.
W Międzyrzeczu są nie tylko schrony, jest np. zamek
W niektórych gminach najciekawsze są tablice informacyjne... (o ile się na nie natkniemy)
Trasa:
Dystans235.72 km Czas11:00 Vśrednia21.43 km/h VMAX63.87 km/h Podjazdy846 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Pogranicze wewnątrz granic
Noc była tak ciepła, że zapociłem cały śpiwór, zamoczyłem sypialnię i przysypiałem w ciągu dnia (po nieprzespanej nocy). W Turobinie - przed 6 rano - zastałem kościół zamknięty. Stałże tam przed nim rower - atrapa, znaczy bicykl klasyczny. Jego siedzenie wykorzystałem jako kanapę do śniadania z resztek. Ruszyłem z Sandomierskiego na Ruś, znaczy do Szczebrzeszyna. Tamże uzupełniłem zapasy jadła (bolesne ceny w Delikatesach Centrum) i spocząłem w cieniu na rynku. Do pomnika chrząszcza nie podchodziłem, bo trwał w słońcu a ukrop robił się spory, mimo wczesnej pory. Ruszyłem za to drogą nr 74 na Janów Lubelski i muszę przyznać, że zjazd na Dzielce zrobił na mnie wrażenie - taka atrapa alpejskich zjazdów: szeroka i dobrze wyprofilowana droga o przyzwoitej nawierzchni pozwoliła zbliżyć się do 64 km/h, czyli osiągnąć tegoroczny rekord szybkości.
Mniej zachwycające były atrakcje Frampola czy Goraja. Uciekłem wprawdzie z drogi nr 74 definitywnie w Dzwoli, ale centrum Janowa ominąłem szerokim łukiem, trafiając na obrzeżach na Biedronkę i zaspokając swoje podstawowe potrzeby gastronimiczne. Z radością oczekiwałem na leśne drogi, by przez Momoty i Harasiuki dotrzeć okrężnie do flisackiego miasta Ulanów. Gdy już wybrałem ambitną wersję pojawiła się biegunka. Nie wiem czym sobie na nią zasłużyłem, ale zaliczyłem cztery odsłony. Dobrze chociaż że uroczysk w lesie nie brakowało...
Odcinek leśny z przyjemnego zamienił się w walkę z przeznaczeniem, na szczęście do Ulanowa doszedłem do siebie. Objechałem całe miasteczko, uzupełniłem zapasy wody (Muszynianka była konieczna - elektrolity itd) i dałem się zaskoczyć wspaniałością odcinka "wzdłuż Sanu", aże do Stalowej Woli. Otóż przyszło mi jechać przeszło 20 km ścieżką rowerową (w 70% asfaltową!). Poprowadzona była bardziej cieniście od jezdni, często miała lepszą nawierzchnię i sporą fekwencję miejscowych, relaksujących się w upalną niedzielę. Odzyskałem optymizm i wiarę w to, że doczołgam się za Zaklików. Zanim to się stało mijałem rekonstrukcję granicy Galicji z Kongresówką (droga 855) a po bezowocnej próbie uzupełnienia zapasów na zaklikowskim rynku (były otwarte dwa sklepy, ale ceny tak absurdalne, że odłożyłem sprawy na rano) ruszyłem w stronę Wisły (rzeki) by przekroczyć kolejną granicę, tym razem współczesną (podkarpackie/lubelskie). Zanim osaczył mnie mrok, zanazłem leże nocne u stóp wsi Kosin, niepodal rzeki Sanny.
Trasa na mapie powyżej, poniżej zdjęcia:
Poranek na drodze nr 842, okolice Tarnawki
Turobin
Szczebrzeszyn, rynek
Frampol, rynek
Ulanów, rynek
Jastkowice, dopiero tu kończyła się megaścieżka rowerowa
Stalowa Wola "na odwal"
Zaklików, rynek
Noc była tak ciepła, że zapociłem cały śpiwór, zamoczyłem sypialnię i przysypiałem w ciągu dnia (po nieprzespanej nocy). W Turobinie - przed 6 rano - zastałem kościół zamknięty. Stałże tam przed nim rower - atrapa, znaczy bicykl klasyczny. Jego siedzenie wykorzystałem jako kanapę do śniadania z resztek. Ruszyłem z Sandomierskiego na Ruś, znaczy do Szczebrzeszyna. Tamże uzupełniłem zapasy jadła (bolesne ceny w Delikatesach Centrum) i spocząłem w cieniu na rynku. Do pomnika chrząszcza nie podchodziłem, bo trwał w słońcu a ukrop robił się spory, mimo wczesnej pory. Ruszyłem za to drogą nr 74 na Janów Lubelski i muszę przyznać, że zjazd na Dzielce zrobił na mnie wrażenie - taka atrapa alpejskich zjazdów: szeroka i dobrze wyprofilowana droga o przyzwoitej nawierzchni pozwoliła zbliżyć się do 64 km/h, czyli osiągnąć tegoroczny rekord szybkości.
Mniej zachwycające były atrakcje Frampola czy Goraja. Uciekłem wprawdzie z drogi nr 74 definitywnie w Dzwoli, ale centrum Janowa ominąłem szerokim łukiem, trafiając na obrzeżach na Biedronkę i zaspokając swoje podstawowe potrzeby gastronimiczne. Z radością oczekiwałem na leśne drogi, by przez Momoty i Harasiuki dotrzeć okrężnie do flisackiego miasta Ulanów. Gdy już wybrałem ambitną wersję pojawiła się biegunka. Nie wiem czym sobie na nią zasłużyłem, ale zaliczyłem cztery odsłony. Dobrze chociaż że uroczysk w lesie nie brakowało...
Odcinek leśny z przyjemnego zamienił się w walkę z przeznaczeniem, na szczęście do Ulanowa doszedłem do siebie. Objechałem całe miasteczko, uzupełniłem zapasy wody (Muszynianka była konieczna - elektrolity itd) i dałem się zaskoczyć wspaniałością odcinka "wzdłuż Sanu", aże do Stalowej Woli. Otóż przyszło mi jechać przeszło 20 km ścieżką rowerową (w 70% asfaltową!). Poprowadzona była bardziej cieniście od jezdni, często miała lepszą nawierzchnię i sporą fekwencję miejscowych, relaksujących się w upalną niedzielę. Odzyskałem optymizm i wiarę w to, że doczołgam się za Zaklików. Zanim to się stało mijałem rekonstrukcję granicy Galicji z Kongresówką (droga 855) a po bezowocnej próbie uzupełnienia zapasów na zaklikowskim rynku (były otwarte dwa sklepy, ale ceny tak absurdalne, że odłożyłem sprawy na rano) ruszyłem w stronę Wisły (rzeki) by przekroczyć kolejną granicę, tym razem współczesną (podkarpackie/lubelskie). Zanim osaczył mnie mrok, zanazłem leże nocne u stóp wsi Kosin, niepodal rzeki Sanny.
Trasa na mapie powyżej, poniżej zdjęcia:
Poranek na drodze nr 842, okolice Tarnawki
Turobin
Szczebrzeszyn, rynek
Frampol, rynek
Ulanów, rynek
Jastkowice, dopiero tu kończyła się megaścieżka rowerowa
Stalowa Wola "na odwal"
Zaklików, rynek
Dystans244.62 km Czas10:35 Vśrednia23.11 km/h VMAX44.91 km/h Podjazdy1033 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Paradyż i ptasie żniwa
Rano siup w pociąg i wysiadka o 7:30 przed Piotrkowem Trybunalskim. W Sulejowie kościół jeszcze zamknięty, zbierają się już jednak babcie. Ja nie czekam - jadę na Błogie Rządowe i Sławno. W Zajączkowie potężny i długi mur z przyporami odziela jaśniepana od ludu, tzn. dwór od wsi. W tymże Sławnie - nie szukając - znajduję miejscowego rozmówcę. Mówimy o Ruchu i Halembie (którą Sławnianin dobrze zna). Ot, smutna trochę rozmowa, ale sympatyczna. W Paradyżu trwa msza, wszędzie wokół kościoła sporo wiernych, odpustowe krużganki obsadzone - nie mam szans zobaczyć wnętrza. Jadę dalej.
Przeżywam szok przed wsią Przyłęk - są to pozostałości nawałnicy (wiatr 170 km/h) z trąbą powietrzną, jakie raczyły nawiedzić gminę Paradyż w 2016 roku. Na tym pobojowisku ratuję podlotka piegży przed rozsmarowaniem przez jadący za mną samochód. Piegża jest urocza, pierwszy raz mam ten gatunek w ręce. Jest tak malutka, że trzymam ją delikatnie między dwoma palcami, by nie zgnieść. Odnoszę w głąb kłębowiska powalonych konarów, 20 m od drogi, mój łup natychmiast odzyskuje witalność i czmycha w zarośla. Po chwili zjawia się rodzic z pokarmem. Jestem dumny - uratowałem największego mszycojada wśród ptaków (30% pożywienia). Kończy się sezon lęgowy wielu wróblowych, mijam wielu rozjechanych pechowców, co pierwszy lot zakończyli pod oponami. Tradycyjnie nie brakuje ścierw jeżów i kretów. Trafia się rozprasowana wiewiórka. Odkrywam, że w Starej (przed Skotnikami) padł sklep co uratował mnie dwa lata temu od odwodnienia.
W Przedborzu niestety cepelia - Dni Przedborza. Po wizycie w biedronce wybieram piękną trasę nadpiliczną przez Krzętów i Maluszyn. Czerwiec w pełni, tylko jaśminów po wsiach mało, szkoda. W Świetej Annie za trzecim podejściem trafiam wreszcie na otwarty kościół! Dalej jadę już standardowo na Żarki, Koziegłowy i przez Ożarowice do domu. Odcinek Złoty Potok-Żarki denerwuje dużym ruchem samochodowym. Za Żarkami zerwany asfalt na odcinku 3.5 km! Potem rzecz jasna dobre kilka minut na przejeździe kolejowym - linia S1 zobowiązuje... W Koziegłowach z trudem przekraczam jedynkę i przez Wojsławice przebijam się lasem do Strąkowa. Tam próbuję ratować potrąconą wróbliczkę, młoda samiczka nie kontaktuje co się dzieje, klasyczny wstrząs mózgu. Odstawiam ją na pobocze, aranżuję schronienie i już bez przygód zmierzam do domu. Co ciekawe z każdym kilometrem rośnie moja średnia i w dobrym nastroju, przed g. 21 jestem w domku.
Opactwo w Sulejowie
Alegoria dziejów Polski na dwóch tablicach: teraźniejszość i przeszłość.
Gdzieniegdzie krowy bieleją spod lasa - to Polska, Polska to ojczyzna nasza (parafrazując Fredrę)
Parazdyż lokalną drogą od strony Sławna
Słodziak - mszycobójca
Przed Przyłękiem
Przedborska fara, na rynku cyrki :(
Droga nadpiliczna - ścigałem się tu z myszołowem, wygrał (skurczybyk dryfował sobie bez wysiłku 5 m nad asfaltem 40 km/h)
Silniczka, kaplica ariańska z potężnymi narożnymi przyporami (XVII w)
Święta Anna - wnętrze
Złoty Potok - ostatni relaks na trasie
Rynek w Koziegłowach, kościół znowu zamknięty!!!
Wróbliczka mocno przymulona była, ale upierzenie piękne, czyste...
Ostatni podjazd - na Sączów
Rano siup w pociąg i wysiadka o 7:30 przed Piotrkowem Trybunalskim. W Sulejowie kościół jeszcze zamknięty, zbierają się już jednak babcie. Ja nie czekam - jadę na Błogie Rządowe i Sławno. W Zajączkowie potężny i długi mur z przyporami odziela jaśniepana od ludu, tzn. dwór od wsi. W tymże Sławnie - nie szukając - znajduję miejscowego rozmówcę. Mówimy o Ruchu i Halembie (którą Sławnianin dobrze zna). Ot, smutna trochę rozmowa, ale sympatyczna. W Paradyżu trwa msza, wszędzie wokół kościoła sporo wiernych, odpustowe krużganki obsadzone - nie mam szans zobaczyć wnętrza. Jadę dalej.
Przeżywam szok przed wsią Przyłęk - są to pozostałości nawałnicy (wiatr 170 km/h) z trąbą powietrzną, jakie raczyły nawiedzić gminę Paradyż w 2016 roku. Na tym pobojowisku ratuję podlotka piegży przed rozsmarowaniem przez jadący za mną samochód. Piegża jest urocza, pierwszy raz mam ten gatunek w ręce. Jest tak malutka, że trzymam ją delikatnie między dwoma palcami, by nie zgnieść. Odnoszę w głąb kłębowiska powalonych konarów, 20 m od drogi, mój łup natychmiast odzyskuje witalność i czmycha w zarośla. Po chwili zjawia się rodzic z pokarmem. Jestem dumny - uratowałem największego mszycojada wśród ptaków (30% pożywienia). Kończy się sezon lęgowy wielu wróblowych, mijam wielu rozjechanych pechowców, co pierwszy lot zakończyli pod oponami. Tradycyjnie nie brakuje ścierw jeżów i kretów. Trafia się rozprasowana wiewiórka. Odkrywam, że w Starej (przed Skotnikami) padł sklep co uratował mnie dwa lata temu od odwodnienia.
W Przedborzu niestety cepelia - Dni Przedborza. Po wizycie w biedronce wybieram piękną trasę nadpiliczną przez Krzętów i Maluszyn. Czerwiec w pełni, tylko jaśminów po wsiach mało, szkoda. W Świetej Annie za trzecim podejściem trafiam wreszcie na otwarty kościół! Dalej jadę już standardowo na Żarki, Koziegłowy i przez Ożarowice do domu. Odcinek Złoty Potok-Żarki denerwuje dużym ruchem samochodowym. Za Żarkami zerwany asfalt na odcinku 3.5 km! Potem rzecz jasna dobre kilka minut na przejeździe kolejowym - linia S1 zobowiązuje... W Koziegłowach z trudem przekraczam jedynkę i przez Wojsławice przebijam się lasem do Strąkowa. Tam próbuję ratować potrąconą wróbliczkę, młoda samiczka nie kontaktuje co się dzieje, klasyczny wstrząs mózgu. Odstawiam ją na pobocze, aranżuję schronienie i już bez przygód zmierzam do domu. Co ciekawe z każdym kilometrem rośnie moja średnia i w dobrym nastroju, przed g. 21 jestem w domku.
Opactwo w Sulejowie
Alegoria dziejów Polski na dwóch tablicach: teraźniejszość i przeszłość.
Gdzieniegdzie krowy bieleją spod lasa - to Polska, Polska to ojczyzna nasza (parafrazując Fredrę)
Parazdyż lokalną drogą od strony Sławna
Słodziak - mszycobójca
Przed Przyłękiem
Przedborska fara, na rynku cyrki :(
Droga nadpiliczna - ścigałem się tu z myszołowem, wygrał (skurczybyk dryfował sobie bez wysiłku 5 m nad asfaltem 40 km/h)
Silniczka, kaplica ariańska z potężnymi narożnymi przyporami (XVII w)
Święta Anna - wnętrze
Złoty Potok - ostatni relaks na trasie
Rynek w Koziegłowach, kościół znowu zamknięty!!!
Wróbliczka mocno przymulona była, ale upierzenie piękne, czyste...
Ostatni podjazd - na Sączów
Dystans286.08 km Teren2.00 km Czas12:58 Vśrednia22.06 km/h VMAX48.44 km/h Podjazdy1089 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Sakwiarski ekspres
Rekordowy odcinek z zestawem dużych sakw, namiotem (3.15 kg) i śpiworem (1.5 kg). Waga zestawu rower+bagaż: 28,2 kg.
Pierwszy odcinek opisuję rzecz jasna osobno: polegał na powrocie z pracy i tłuczeniu się pociągiem Regio do Łaznowa, i dojeździe do lasu, i znalezieniu dogodnego miejsca na biwak. Miejsce było wspaniałe: niewidoczne i zarazem świetliste (piaszczysty ugor porośnięty sosną i pokryty kwieciem). Okolice wsi Buków (gm. Ujazd).
Pobudka o 4:00, wyjazd o 4:41, trasa jak na mapie:
30 nowych gmin poznanych na rowerze
Rekordowy odcinek z zestawem dużych sakw, namiotem (3.15 kg) i śpiworem (1.5 kg). Waga zestawu rower+bagaż: 28,2 kg.
Pierwszy odcinek opisuję rzecz jasna osobno: polegał na powrocie z pracy i tłuczeniu się pociągiem Regio do Łaznowa, i dojeździe do lasu, i znalezieniu dogodnego miejsca na biwak. Miejsce było wspaniałe: niewidoczne i zarazem świetliste (piaszczysty ugor porośnięty sosną i pokryty kwieciem). Okolice wsi Buków (gm. Ujazd).
Pobudka o 4:00, wyjazd o 4:41, trasa jak na mapie:
30 nowych gmin poznanych na rowerze
Nad ranem zamglenie i chłodno (10 st), trasa po zazwyczaj dobrych, szerokich łódzkich drogach. Większe emocje przy jeździe wzdłuż drogi s-8, okazało się to jednak świetnym posunięciem - dobry asfalt i totalnie pusto. W dodatku w Czerniewicach odkryłem niezwykłe miejsce - zadbany gminny park z niecodziennym pomysłem na muszlę koncertową-belweder stworzoną z fragmentu fasady dawnego dworu/pałacu. Dalsza droga na Sadykierz oferowała już mniej sympatyczne nawierzchnie, nad Pilicą pojawiły się nawet podjazdy. W Mogielnicy minąłem dwa otwarte sklepy i wysnułem stąd fałszywy wniosek, że z aprowizacją - mimo święta - nie będzie problemu...
W Warce trwała rzecz jasna procesja Bożego Ciała a droga nr 79 wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia - żenująco wąska zgodnie z mazowieckim "standardem", ale też o przyzwoitej nawierzchni. Ruch falowy, raz niefajnie, raz pustawo. Obecności puszkinów miałem jednak dość i w Coniewie zboczyłem w prawo, na Czersk. Wspaniała lokalna droga wzdłuż wałów Wisły, z dużą frekwencją kolarzy. W samym Czersku cyrki związane z procesją Bożego Ciała spowodowały, że przeoczyłem podjazd pod zamek. W Górze Kalwarii odbiłem sobie tę stratę, meldując się na rynku.
Po drodze wszędzie odurzająca woń jaśminowców i gorzki posmak czarnego bzu. Lato.
Odcinek aż do Żelechowa był typowo mazowiecki: niebywały odsetek buraków na drogach (słoiki wróciły do drewnianych chatek na długi weekend i odkurzyły wieśwageny i bolidy mw?), wąskie drogi o kiepskich nawierzchniach, szokująco dużej frekwencji uskoków spowodowanych zapewne przez intensywne wydobycie sławnych mazowieckich kopalni...
W samym Ż. zjadłem nawet obiad na zmasakrowanym rynku, w kebabie. Gdy przekroczyłem granice Lubelskiego drogi nie stały się lepsze, ale chociaż szersze. Gwoli ścisłości odcinek Stara Huta - Stryj był najgorszy na całej trasie. Ponieważ zaczęło brakować mi płynów musiałem zabulić 7 zł za litrowego horteksa w jakimś barze na rynku w Adamowie. Trochę nerwów zabrało mi znalezienie miejsca na rozbicie namiotu. Zewsząd słychać było ujadające kundle, choć rozbiłem się jakieś 2 km od zabudowań, niepodal wsi Nowiny (gm. Borki). Było jeszcze widno gdy rozpocząłem procedurę namiotowania. Postanowiłem Kock zostawić sobie na rano; przed 23 zasnąłem w ciepłym śpiworze. Pomogły mi w tym wydatnie piankowe "czopki" do uszu :)
Słońce na linii - około 5 rano na skraju Bukowa
Lubochnia - kościół jako konglomerat epok :)
Czerniewice - zrujnowany ongiś pałac przekształcony na atrapę - belweder parkowy
Nowe Miasto nad Pilicą
Ciekawa zabudowa Mogielnicy
Warka
Góra Kalwaria - ratusz
Miastków Kościelny - pałac
Rynek w Żelechowie
Muzeum Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej
W Warce trwała rzecz jasna procesja Bożego Ciała a droga nr 79 wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia - żenująco wąska zgodnie z mazowieckim "standardem", ale też o przyzwoitej nawierzchni. Ruch falowy, raz niefajnie, raz pustawo. Obecności puszkinów miałem jednak dość i w Coniewie zboczyłem w prawo, na Czersk. Wspaniała lokalna droga wzdłuż wałów Wisły, z dużą frekwencją kolarzy. W samym Czersku cyrki związane z procesją Bożego Ciała spowodowały, że przeoczyłem podjazd pod zamek. W Górze Kalwarii odbiłem sobie tę stratę, meldując się na rynku.
Po drodze wszędzie odurzająca woń jaśminowców i gorzki posmak czarnego bzu. Lato.
Odcinek aż do Żelechowa był typowo mazowiecki: niebywały odsetek buraków na drogach (słoiki wróciły do drewnianych chatek na długi weekend i odkurzyły wieśwageny i bolidy mw?), wąskie drogi o kiepskich nawierzchniach, szokująco dużej frekwencji uskoków spowodowanych zapewne przez intensywne wydobycie sławnych mazowieckich kopalni...
W samym Ż. zjadłem nawet obiad na zmasakrowanym rynku, w kebabie. Gdy przekroczyłem granice Lubelskiego drogi nie stały się lepsze, ale chociaż szersze. Gwoli ścisłości odcinek Stara Huta - Stryj był najgorszy na całej trasie. Ponieważ zaczęło brakować mi płynów musiałem zabulić 7 zł za litrowego horteksa w jakimś barze na rynku w Adamowie. Trochę nerwów zabrało mi znalezienie miejsca na rozbicie namiotu. Zewsząd słychać było ujadające kundle, choć rozbiłem się jakieś 2 km od zabudowań, niepodal wsi Nowiny (gm. Borki). Było jeszcze widno gdy rozpocząłem procedurę namiotowania. Postanowiłem Kock zostawić sobie na rano; przed 23 zasnąłem w ciepłym śpiworze. Pomogły mi w tym wydatnie piankowe "czopki" do uszu :)
Słońce na linii - około 5 rano na skraju Bukowa
Lubochnia - kościół jako konglomerat epok :)
Czerniewice - zrujnowany ongiś pałac przekształcony na atrapę - belweder parkowy
Nowe Miasto nad Pilicą
Ciekawa zabudowa Mogielnicy
Warka
Góra Kalwaria - ratusz
Miastków Kościelny - pałac
Rynek w Żelechowie
Muzeum Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej
Dystans235.86 km Czas11:33 Vśrednia20.42 km/h Podjazdy847 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dolnośląski klasyk
Trasa: wg bikestats + dojazd i powrót z chorzowskich stacji (Chorzów Batory i Chorzów Miasto)...
21 nowych gmin
Trasa: wg bikestats + dojazd i powrót z chorzowskich stacji (Chorzów Batory i Chorzów Miasto)...
21 nowych gmin
Na początku był bruk i ciemność. Wysiadłem na stacji w Zebrzydowej
około 22:30, zanim się zorientowałem i wyjechałem z brukowanych uliczek, zanim
uwieczniłem słabo oświetlony zamek w Kliczkowie i wysłuchałem pijackich
przekomarzań gości była 23:30. Zanim zameldowałem się na olśniewająco wręcz oświetlonym
rynku w Bolesławcu było tuż po północy. Wyjątkowo zatem za datę wycieczki
uznaję niedzielę 11 czerwca (90% trasy), ignorując początek osadzony w ostatnich
tchnieniach soboty.
We wsi Tomisław miejscowy kibic sikając do czyjegoś ogródka wychwalał biało-czerwonych, domyśliłem się zatem pozytywnego wyniku meczu Polska-Rumunia. Wcześniej w pociągu było spokojnie, z wyjątkiem odcinka Wrocław – Zebrzydowa, który opanowały tłumy. Cała Legnica i okolica wracały z Wrocka… W każdym razie przeczytałem w tzw. międzyczasie sporo wynurzeń o pchłach, plotkach i ewolucji języka (autorstwa Robina Dunbara).
W Chojnowie dopadł mnie smutek, bo miasto brzydkie w sumie, bez błysku, z blokami na rynku. W Legnicy było dużo gorzej. Najpierw skoczyła mi adrenalina, gdy odkryłem że nie dostanę się drogą nr 94 do centrum miasta, bo budowa drogi S-3 wymusiła zerwanie połączeń drogowych. Ostatecznie Legnica wypadła słabiej niż z samochodu przed laty. Zaliczyłem przejazd przez całe miasto od deski do deski, łącznie z rozlazłymi osiedlami "Kopernika" i "Piekary" oraz ich dziwnym systemem ścieżek rowerowych (dobre nawierzchnie i żałosne uskoki krawężnikowe). Gdy wydostałem się z tej przeklętej Legnicy odkryłem że drogi w gminach okolicznych są tragicznej jakości. Właśnie na tym upiedliwym odcinku brało mnie spanie. Polskie łatańce bułowate świetnie jednak wybudzają z porannego odrętwienia. Trzęsawisko było przednie bo poluzowały mi się śruby w bagażniku! W tak niesprzyjających okolicznościach toczyłem się aż do okolic Brzegu Dolnego. Tuż przed miastem mogłem dziwić się idealnej nawierzchni drogowej megainwestycji z ciągiem ekranów akustycznych w środku pola, ale też świetną równoległą ścieżką rowerową (szeroką, asfaltową) i wygodnym przejazdem przez most nad Odrą.
Gdy nabrałem ochoty na więcej pozytywnych zaskoczeń wyszło jak zwykle. Do końca trasy nie zobaczyłem już nic ciekawego, w Urazie wręcz doznałem urazu na widok zakazów zbliżania się do ruin zamku i odpowiednich zabezpieczeń. W gminach Wisznia Mała i Długołęka pomimo usilnych starań i meandrowania trasą przejazdu jedynym pozytywnym zaskoczeniem był fakt istnienia ścieżki rowerowej wzdłuż drogi krajowej nr 5. Zrobiło się już - jak dla mnie - nieco za ciepło. W stolicy gminy Długołęka zjadłem przed odjazdem pierogi, wcześniej przejeżdżałem przez Szczodre znane z afery siuśmajtkowej (młoda przedszkolanka zastraszała i przezywała 6-latków).
Najładniejsze doznania po drodze miałem na cudownie oświetlonym nocą rynku bolesławieckim, w spokojnym centrum Prochowic ujmujących ładnym rynkiem i oryginalną zabudową oraz przy pałacu w Brzegu Dolnym.
W zasadzie miałem zahaczyć jeszcze o Trzebnicę w drodze powrotnej, ale już o drugiej w nocy miałem olbrzymie kłopoty z biegunką, którą prawdopodobnie sam sprowokowałem pociągowym posiłkiem (niefortunne połączenie potraw). Problemy ciągnęły się do godz. 10 rano. Znacznie wpłynęły na moją średnią prędkość i czas przejazdu...
Zamek w Kliczkowie (jeszcze sobota, fot. z ręki)
Magiczne podświetlenie kamienic na rynku w Bolesławcu
Zamek w Chojnowie
Świt w Legnicy
Z cyklu "dziwne nazwy gmin"
Uroczy rynek w uroczych Prochowicach (właściwie Prachwicach)
Brukowy odcinek Kwiatkowice - Rogów Legnicki (do Legnicy stąd kawałek jest) w drodze do Malczyc
Środa Śląska troche mnie zawiodła, zza szyby prezentowała się kiedyś lepiej. W drodze do Środy mijałem Malczyce z trupem fabryki celulozy słomowej, smutny to widok :(
Sielankowo w Brzegu Dolnym
Ładne gotyckie kształty kościoła w Ozorowicach (gm. Wisznia Miała)
Kościół w Długołęce. Nieopodal jadłem pierogi.
We wsi Tomisław miejscowy kibic sikając do czyjegoś ogródka wychwalał biało-czerwonych, domyśliłem się zatem pozytywnego wyniku meczu Polska-Rumunia. Wcześniej w pociągu było spokojnie, z wyjątkiem odcinka Wrocław – Zebrzydowa, który opanowały tłumy. Cała Legnica i okolica wracały z Wrocka… W każdym razie przeczytałem w tzw. międzyczasie sporo wynurzeń o pchłach, plotkach i ewolucji języka (autorstwa Robina Dunbara).
W Chojnowie dopadł mnie smutek, bo miasto brzydkie w sumie, bez błysku, z blokami na rynku. W Legnicy było dużo gorzej. Najpierw skoczyła mi adrenalina, gdy odkryłem że nie dostanę się drogą nr 94 do centrum miasta, bo budowa drogi S-3 wymusiła zerwanie połączeń drogowych. Ostatecznie Legnica wypadła słabiej niż z samochodu przed laty. Zaliczyłem przejazd przez całe miasto od deski do deski, łącznie z rozlazłymi osiedlami "Kopernika" i "Piekary" oraz ich dziwnym systemem ścieżek rowerowych (dobre nawierzchnie i żałosne uskoki krawężnikowe). Gdy wydostałem się z tej przeklętej Legnicy odkryłem że drogi w gminach okolicznych są tragicznej jakości. Właśnie na tym upiedliwym odcinku brało mnie spanie. Polskie łatańce bułowate świetnie jednak wybudzają z porannego odrętwienia. Trzęsawisko było przednie bo poluzowały mi się śruby w bagażniku! W tak niesprzyjających okolicznościach toczyłem się aż do okolic Brzegu Dolnego. Tuż przed miastem mogłem dziwić się idealnej nawierzchni drogowej megainwestycji z ciągiem ekranów akustycznych w środku pola, ale też świetną równoległą ścieżką rowerową (szeroką, asfaltową) i wygodnym przejazdem przez most nad Odrą.
Gdy nabrałem ochoty na więcej pozytywnych zaskoczeń wyszło jak zwykle. Do końca trasy nie zobaczyłem już nic ciekawego, w Urazie wręcz doznałem urazu na widok zakazów zbliżania się do ruin zamku i odpowiednich zabezpieczeń. W gminach Wisznia Mała i Długołęka pomimo usilnych starań i meandrowania trasą przejazdu jedynym pozytywnym zaskoczeniem był fakt istnienia ścieżki rowerowej wzdłuż drogi krajowej nr 5. Zrobiło się już - jak dla mnie - nieco za ciepło. W stolicy gminy Długołęka zjadłem przed odjazdem pierogi, wcześniej przejeżdżałem przez Szczodre znane z afery siuśmajtkowej (młoda przedszkolanka zastraszała i przezywała 6-latków).
Najładniejsze doznania po drodze miałem na cudownie oświetlonym nocą rynku bolesławieckim, w spokojnym centrum Prochowic ujmujących ładnym rynkiem i oryginalną zabudową oraz przy pałacu w Brzegu Dolnym.
W zasadzie miałem zahaczyć jeszcze o Trzebnicę w drodze powrotnej, ale już o drugiej w nocy miałem olbrzymie kłopoty z biegunką, którą prawdopodobnie sam sprowokowałem pociągowym posiłkiem (niefortunne połączenie potraw). Problemy ciągnęły się do godz. 10 rano. Znacznie wpłynęły na moją średnią prędkość i czas przejazdu...
Zamek w Kliczkowie (jeszcze sobota, fot. z ręki)
Magiczne podświetlenie kamienic na rynku w Bolesławcu
Zamek w Chojnowie
Świt w Legnicy
Z cyklu "dziwne nazwy gmin"
Uroczy rynek w uroczych Prochowicach (właściwie Prachwicach)
Brukowy odcinek Kwiatkowice - Rogów Legnicki (do Legnicy stąd kawałek jest) w drodze do Malczyc
Środa Śląska troche mnie zawiodła, zza szyby prezentowała się kiedyś lepiej. W drodze do Środy mijałem Malczyce z trupem fabryki celulozy słomowej, smutny to widok :(
Sielankowo w Brzegu Dolnym
Ładne gotyckie kształty kościoła w Ozorowicach (gm. Wisznia Miała)
Kościół w Długołęce. Nieopodal jadłem pierogi.
Dystans202.76 km Czas09:36 Vśrednia21.12 km/h VMAX47.52 km/h Podjazdy790 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 2: Dookoła Radomia
Trasa: Szydłowiec - Wieniawa - Wrzos - Przytyk - Kadłubska Wola - Jedlińsk - Jastrzębia - Radom Rajec - Jedlnia Letnisko - Gózd - Tczów - Kazanów - Odechów - Skaryszew - Kowala-Stępocina - Waliny - Orońsko - Łaziska - Szydłowiec
Wrażenia: cały dzień zimno, od 13 pochmurno, zimny i przenikliwy wiatr. W drugiej części trasy cały czas w twarz. Dwukrotnie deszcz w okolicy Skarszewa. W Lisowie zahaczyłem o babcie - lezącą z rowerem po prawej stronie jezdni - gapiąc się w mapę (nic się nie stało).
Rynek w Szydłowcu jest po budowie obwodnicy i nad ranem totalnie pusty
Wnętrze kościoła w Wieniawie. Miałem okazję zajrzeć nie tylko do kruchty.
Wrzos. Gotycki kościół rozbudowany obrzydliwie i stanowiący już tylko prezbiterium i część nawy
Jedlińsk
Ruiny dworu w Bartodziejach
Nad Radomką
Zdobyte wioskowe dzielnice Radomia...
Tczów
Kazanów
Wnętrze świątyni w Kazanowie
Deszczowy Skaryszew
Gmina Kowala-Stępocina w wydaniu rustykalnym
Orońsko - na zakończenie tego zimnego, wietrznego i od południa pochmurnego dnia :(
Trasa: Szydłowiec - Wieniawa - Wrzos - Przytyk - Kadłubska Wola - Jedlińsk - Jastrzębia - Radom Rajec - Jedlnia Letnisko - Gózd - Tczów - Kazanów - Odechów - Skaryszew - Kowala-Stępocina - Waliny - Orońsko - Łaziska - Szydłowiec
Wrażenia: cały dzień zimno, od 13 pochmurno, zimny i przenikliwy wiatr. W drugiej części trasy cały czas w twarz. Dwukrotnie deszcz w okolicy Skarszewa. W Lisowie zahaczyłem o babcie - lezącą z rowerem po prawej stronie jezdni - gapiąc się w mapę (nic się nie stało).
Rynek w Szydłowcu jest po budowie obwodnicy i nad ranem totalnie pusty
Wnętrze kościoła w Wieniawie. Miałem okazję zajrzeć nie tylko do kruchty.
Wrzos. Gotycki kościół rozbudowany obrzydliwie i stanowiący już tylko prezbiterium i część nawy
Jedlińsk
Ruiny dworu w Bartodziejach
Nad Radomką
Zdobyte wioskowe dzielnice Radomia...
Tczów
Kazanów
Wnętrze świątyni w Kazanowie
Deszczowy Skaryszew
Gmina Kowala-Stępocina w wydaniu rustykalnym
Orońsko - na zakończenie tego zimnego, wietrznego i od południa pochmurnego dnia :(
Dystans222.00 km Czas10:08 Vśrednia21.91 km/h VMAX57.47 km/h Podjazdy1537 m
SprzętKross Raven Meadow
Pętla środkowojurajska
Trasa: Chorzów - Będzin - Chechło - Kwaśniów - Pilica - Kidów - Szczekociny - Lelów - Żarki - Poraj - Koziegłowy - Cynków - Sączów - Chorzów
Wrażenia
Początek fatalny jak całe majówkowe plany. Mżawka i pełne zachmurzenie, mokre asfalty i kałuże (przemoczyło mi buty). Dopiero od Błędowa się nieco rozpogadza, ale na niebie wciąż straszą deszczowe chmury. Pierwsze przebłyski słońca raczą się ujawnić przed Kwaśniowem. W Pilicy biedronkuję i odwiedzam pałac. W Kidowie oglądam wreszcie wnętrze kościoła (nie warto było). Na Czarnej Górze, w miejscu gdzie asfalt osiąga szczyt garbu, znajduję dwie potrącone zięby (para: samczyk i samiczka). Przed Szczekocinami widzę też czajki i kląskawkę. Taki ptasi raj doliny Policy (wcześniej, jeszcze nad Pogorią słyszałem pierwszy raz w roku słowiki). Na rynku w Szczekocinach wszyscy jedzą lody, ja jem hot-dogi z pilickiej Biedronki...
Pomimo ostrożnej jazdy kolano znowu dokucza, aż do Koziegłów czeka mnie odcinek z wiatrem, jadę więc szybciej. Dopiero od Strąkowa niebo jest czyste. Do domu przyjeżdżam nieco szybciej niż planowałem.
Na początku jest mokro, zimno i mgliście...
W Pilicy jest już dużo lepiej
Na drodze do Szczekocin, przed Siadczą zatrzymuję się by uwiecznić rodzinną tragedię zięb: samica rozwałkowana, samiec poraniony na brzuchu (musiał długo się męczyć). Na tym wzgórku nie widziały i nie słyszały czterokołowego zabójcy...
Szczekociny
Lelów: kościół na nowo otynkowany, jak byłem ostatnio tynk był zdrapany.
Zespół zabytkowych stodół w Żarkach
Cynków
Na koniec rustykalny pejzaż Piekar (Dąbrówka Wielka)
Trasa: Chorzów - Będzin - Chechło - Kwaśniów - Pilica - Kidów - Szczekociny - Lelów - Żarki - Poraj - Koziegłowy - Cynków - Sączów - Chorzów
Wrażenia
Początek fatalny jak całe majówkowe plany. Mżawka i pełne zachmurzenie, mokre asfalty i kałuże (przemoczyło mi buty). Dopiero od Błędowa się nieco rozpogadza, ale na niebie wciąż straszą deszczowe chmury. Pierwsze przebłyski słońca raczą się ujawnić przed Kwaśniowem. W Pilicy biedronkuję i odwiedzam pałac. W Kidowie oglądam wreszcie wnętrze kościoła (nie warto było). Na Czarnej Górze, w miejscu gdzie asfalt osiąga szczyt garbu, znajduję dwie potrącone zięby (para: samczyk i samiczka). Przed Szczekocinami widzę też czajki i kląskawkę. Taki ptasi raj doliny Policy (wcześniej, jeszcze nad Pogorią słyszałem pierwszy raz w roku słowiki). Na rynku w Szczekocinach wszyscy jedzą lody, ja jem hot-dogi z pilickiej Biedronki...
Pomimo ostrożnej jazdy kolano znowu dokucza, aż do Koziegłów czeka mnie odcinek z wiatrem, jadę więc szybciej. Dopiero od Strąkowa niebo jest czyste. Do domu przyjeżdżam nieco szybciej niż planowałem.
Na początku jest mokro, zimno i mgliście...
W Pilicy jest już dużo lepiej
Na drodze do Szczekocin, przed Siadczą zatrzymuję się by uwiecznić rodzinną tragedię zięb: samica rozwałkowana, samiec poraniony na brzuchu (musiał długo się męczyć). Na tym wzgórku nie widziały i nie słyszały czterokołowego zabójcy...
Szczekociny
Lelów: kościół na nowo otynkowany, jak byłem ostatnio tynk był zdrapany.
Zespół zabytkowych stodół w Żarkach
Cynków
Na koniec rustykalny pejzaż Piekar (Dąbrówka Wielka)
Dystans236.02 km Czas10:52 Vśrednia21.72 km/h VMAX56.26 km/h Podjazdy1730 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Racławice
Trasa: Chorzów - Kolbark - Wysocice - Iwanowice - Dalewice - Racławice - Słaboszów - Książ Wielki - Żarnowiec - Pilica - Ogrodzieniec - Łazy; https://www.bikemap.net/pl/route/3941613-raclawice... + powrót Katowice - Chorzów
Prognozy były kiepskie, rzeczywistość za oknem jeszcze słabsza. Zdecydowałem jednak: czas na test nowego siodełka, jeśli zacznie kropić zawracam. Tymczasem aż do Kolbarku przebijało się słońce co oczywiście skusiło mnie Wyżyną Miechowską. Już w Suchej minąłem panie w strojach ludowych z palmami wielkanocnymi. W Imbramowicach widziałem budy i tłumy na parkingu (np. dwa spore autobusy), słyszałem śpiewy dochodzące z wnętrza świątyni. W Wysocicach trwał wstęp do mszy (znów nici z kontemplacji wnętrza), w Racławicach nabyłem 2 litry soku w promocji (Delikatesy Centrum), w Słaboszowie zaczynała się rzecz jasna msza. No właśnie... Zapędziłem się trochę za daleko i powrót przez Książ i Żarnowiec nie był usłany różany. Mocno zacząłem mocno odczuwać lewe kolano, w dodatku na tym odcinku doskwierał brak atrakcji wizualnych (tam gdzie się pojawiają - tj. od okolic Pilicy - znam wszystko na pamięć). W ostatnich barwach dnia widziałem jeszcze zamek w Ogrodzieńcu i pomknąłem na dworzec w Łazach, skąd nie startowałem pociagiem od bardzo dawna. Zejście po schodach na peron trochę mnie kosztowało. Z Katowica wracałem w zasadzie na stojąco bo ból pośladków nie dawał wyboru. Wnioski sa proste: nowego siodełka nie należy testować przez 11 godzin jednego dnia :)
Sucha, piękno Wyżyny Miechowskiej
Wysocice - kościół co prawda otwarty, ale jest niedziela palmowa i trwa wyczytywanie darczyńców
Podjazd na Dosłońce, po lewej usypisko flaszek po wódce ciagnące się dobre 100 metrów...
Kaplica w Dalewicach rozczarowująca...
Racławice, kopiec
Książ Wielki
Pilica
Trasa: Chorzów - Kolbark - Wysocice - Iwanowice - Dalewice - Racławice - Słaboszów - Książ Wielki - Żarnowiec - Pilica - Ogrodzieniec - Łazy; https://www.bikemap.net/pl/route/3941613-raclawice... + powrót Katowice - Chorzów
Prognozy były kiepskie, rzeczywistość za oknem jeszcze słabsza. Zdecydowałem jednak: czas na test nowego siodełka, jeśli zacznie kropić zawracam. Tymczasem aż do Kolbarku przebijało się słońce co oczywiście skusiło mnie Wyżyną Miechowską. Już w Suchej minąłem panie w strojach ludowych z palmami wielkanocnymi. W Imbramowicach widziałem budy i tłumy na parkingu (np. dwa spore autobusy), słyszałem śpiewy dochodzące z wnętrza świątyni. W Wysocicach trwał wstęp do mszy (znów nici z kontemplacji wnętrza), w Racławicach nabyłem 2 litry soku w promocji (Delikatesy Centrum), w Słaboszowie zaczynała się rzecz jasna msza. No właśnie... Zapędziłem się trochę za daleko i powrót przez Książ i Żarnowiec nie był usłany różany. Mocno zacząłem mocno odczuwać lewe kolano, w dodatku na tym odcinku doskwierał brak atrakcji wizualnych (tam gdzie się pojawiają - tj. od okolic Pilicy - znam wszystko na pamięć). W ostatnich barwach dnia widziałem jeszcze zamek w Ogrodzieńcu i pomknąłem na dworzec w Łazach, skąd nie startowałem pociagiem od bardzo dawna. Zejście po schodach na peron trochę mnie kosztowało. Z Katowica wracałem w zasadzie na stojąco bo ból pośladków nie dawał wyboru. Wnioski sa proste: nowego siodełka nie należy testować przez 11 godzin jednego dnia :)
Sucha, piękno Wyżyny Miechowskiej
Wysocice - kościół co prawda otwarty, ale jest niedziela palmowa i trwa wyczytywanie darczyńców
Podjazd na Dosłońce, po lewej usypisko flaszek po wódce ciagnące się dobre 100 metrów...
Kaplica w Dalewicach rozczarowująca...
Racławice, kopiec
Książ Wielki
Pilica