Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 88339.05 km (w terenie 19.90 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 4115:10 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 579834 m |
Liczba aktywności: | 659 |
Średnio na aktywność: | 134.05 km i 7h 04m |
Więcej statystyk |
Dystans136.44 km Czas06:09 Vśrednia22.19 km/h Podjazdy973 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Do Krakowa po pracy
Rajdzik błyskawiczny, z serii "po pracy". Przejazd testowy planowanej trasy rajdu rowerowego. Piękna pogoda, choć wyruszyłem dopiero po 13., zdążyłem na pociąg o 20. z Krakowa. Jechałem sporo przez "katowicką puszczę", więc jest to niezły rezultat.
Wrażenia:
Kilka odcinków z tłuczniem do Lędzin (horrorek - "poprawiali" gruntówki), miejscami błoto. Nieprawdopodobne korki w okolicach Chełmka (przejazd przez wiadukty, droga na Oświęcim). Przed Ściejowicami banda 30-tu lasek na kolarkach (wtf?). W Krakowie na rynku już dość tłumnie, ale w pociągu duży luz. Kilka odcinków WTR kiepskich i mocno wydłużających trasę - zostaną wyeliminowane na właściwym rajdzie z młodzieżą (by dali rasę dojechać).
Ogólnie przyjemna wycieczka, w przeciwieństwie do weekendu, który poprzedzała (burze, grad, oberwania chmur).

Początki na WTR

W katowskiej puszczy

Na wałach wiślanych

Rejon Kamienia i Czernichowa

Widok na Tyniec w Piekarach

Cel osiągnięty.
Trasa:
(doliczyć trzeba powrót ze Szczakowej na Podłęże)
Rajdzik błyskawiczny, z serii "po pracy". Przejazd testowy planowanej trasy rajdu rowerowego. Piękna pogoda, choć wyruszyłem dopiero po 13., zdążyłem na pociąg o 20. z Krakowa. Jechałem sporo przez "katowicką puszczę", więc jest to niezły rezultat.
Wrażenia:
Kilka odcinków z tłuczniem do Lędzin (horrorek - "poprawiali" gruntówki), miejscami błoto. Nieprawdopodobne korki w okolicach Chełmka (przejazd przez wiadukty, droga na Oświęcim). Przed Ściejowicami banda 30-tu lasek na kolarkach (wtf?). W Krakowie na rynku już dość tłumnie, ale w pociągu duży luz. Kilka odcinków WTR kiepskich i mocno wydłużających trasę - zostaną wyeliminowane na właściwym rajdzie z młodzieżą (by dali rasę dojechać).
Ogólnie przyjemna wycieczka, w przeciwieństwie do weekendu, który poprzedzała (burze, grad, oberwania chmur).

Początki na WTR

W katowskiej puszczy

Na wałach wiślanych

Rejon Kamienia i Czernichowa

Widok na Tyniec w Piekarach

Cel osiągnięty.
Trasa:
(doliczyć trzeba powrót ze Szczakowej na Podłęże)
Dystans122.08 km Czas05:29 Vśrednia22.26 km/h VMAX46.91 km/h Podjazdy881 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Majowy Próg Woźnicki
Było wietrznie i nieco chmurno, czyli bardzo majowo. W Siemianowicach starsza pani podziękowała mi za zatrzymanie się przez pasami, potem opanowała mnie zieloność. Oczywiście zanim wyrwałem się z objęć korków, bo w piątek nawet przed 14 nie jest to łatwe. Uciekłem im - blachosmrodom - dopiero za Łagiszą, bo w samej Łagiszy było jeszcze bardzo korkopędnie. Nad Kuźnicą Warężyńską (zwaną Czwórką) było pustawo, jeden ornitolog z wielkimi obiektywami i dwóch ludzi na rowerach.
Przyjemność z odnowionej drogi do Siewierza (od Trzebiesławic) jest tak wielka, że trudno ją ubrać w słowa. Za Siewierzem dostałem się już w szpony skowronków, co to pośród niw zielonych... Przejazd przez jedynkę w Koziegłowach poszedł mi o dziwo gładko i od Wojsławic rozkoszowałem się na powrót soczystą majową zielenią, posłyszałem też pierwszy raz w roku PRZEPIÓRKI, między Markowicami a Krusinem!
Wracałem walcząc z silnym wiatrem, który na szczęście - wraz z upływem czasu - słabł szybciej ode mnie :) W pierwszą stronę gnał mnie jednak jak szalony - wiatr dał, wiatr wziął.

Z Markowic do Krusina

Nad Czwórką

Który to raz w tym roku w Siewierzu?

Przedpole Pińczyc

Widok na Góry spod najwyższego punktu Progu Woźnickiego
Było wietrznie i nieco chmurno, czyli bardzo majowo. W Siemianowicach starsza pani podziękowała mi za zatrzymanie się przez pasami, potem opanowała mnie zieloność. Oczywiście zanim wyrwałem się z objęć korków, bo w piątek nawet przed 14 nie jest to łatwe. Uciekłem im - blachosmrodom - dopiero za Łagiszą, bo w samej Łagiszy było jeszcze bardzo korkopędnie. Nad Kuźnicą Warężyńską (zwaną Czwórką) było pustawo, jeden ornitolog z wielkimi obiektywami i dwóch ludzi na rowerach.
Przyjemność z odnowionej drogi do Siewierza (od Trzebiesławic) jest tak wielka, że trudno ją ubrać w słowa. Za Siewierzem dostałem się już w szpony skowronków, co to pośród niw zielonych... Przejazd przez jedynkę w Koziegłowach poszedł mi o dziwo gładko i od Wojsławic rozkoszowałem się na powrót soczystą majową zielenią, posłyszałem też pierwszy raz w roku PRZEPIÓRKI, między Markowicami a Krusinem!
Wracałem walcząc z silnym wiatrem, który na szczęście - wraz z upływem czasu - słabł szybciej ode mnie :) W pierwszą stronę gnał mnie jednak jak szalony - wiatr dał, wiatr wziął.

Z Markowic do Krusina

Nad Czwórką

Który to raz w tym roku w Siewierzu?

Przedpole Pińczyc

Widok na Góry spod najwyższego punktu Progu Woźnickiego
Dystans164.20 km Czas05:56 Vśrednia27.67 km/h VMAX59.04 km/h Podjazdy1317 m
SprzętHaibike Tour SL
Szosowa Pilica, Ryczów i okolica
Nieznośna lekkość butów, w zasadzie roweru, towarzyszyła mi w drodze powrotnej; poczucie lekkości wzmagał wiatr w plecy, było cudownie. Zanim to nastąpiło musiałem jednak jechać 70 km pod wiatr, końcówka w Złożeńcu była już ciężka i niezbyt przyjemna, wiatr ze wschodu wzmagał się w miarę upływu czasu. Było na tyle ciepło i opornie (wiatr), że musiałem zrobić piknik w pobliżu Ruskich Gór (za Kwaśniowem). Jeszcze trochę wysiłku kosztowało mnie zawrócenie w Pilicy, ale potem było już łatwiej. Od Ryczowa, a w pełnym wymiarze od Ogrodzieńca, mknąłem już nader chyżo. Wiatr w plecy i zanik przewyższeń znacznie poprawił mi średnią przejazdu kluczowym odcinku trasy (Ogro-Przeczyce).
Jedynym problemem była nie tyle temperatura co właśnie ten - początkowo przeciwny - wiatr, i słońce. Słońce sprawiło, że musiałem w Kwaśniowie zakupić 2-litrowy Tymbark jabłko-mięta. Co ciekawe dalsza jazda z do połowy pełną butelką (połowę zmieściłem w bidonie) o tak znacznych rozmiarach, upakowaną w kieszonce koszulki, nie sprawiała problemów, jechało się całkiem nieźle. Potem opróżniłem ją na biwaku i nawet znalazłem śmietnik (przy parkingu leśnym). Na Jurze tradycyjnie o tej porze, w tygodniu, było pusto (z wyjątkiem odcinka przez Ogro), spokojnie, sielsko i anielsko. Wracałem przez Podwarpie i Górę Siewierską.

Ryczów, widok z ostańca nad szkołą

Bukowa Góra już zielona

Ulubiony kierunek na Jurze

Jedyny piknik na trasie. Spokój, ławki i zieleń.
Nieznośna lekkość butów, w zasadzie roweru, towarzyszyła mi w drodze powrotnej; poczucie lekkości wzmagał wiatr w plecy, było cudownie. Zanim to nastąpiło musiałem jednak jechać 70 km pod wiatr, końcówka w Złożeńcu była już ciężka i niezbyt przyjemna, wiatr ze wschodu wzmagał się w miarę upływu czasu. Było na tyle ciepło i opornie (wiatr), że musiałem zrobić piknik w pobliżu Ruskich Gór (za Kwaśniowem). Jeszcze trochę wysiłku kosztowało mnie zawrócenie w Pilicy, ale potem było już łatwiej. Od Ryczowa, a w pełnym wymiarze od Ogrodzieńca, mknąłem już nader chyżo. Wiatr w plecy i zanik przewyższeń znacznie poprawił mi średnią przejazdu kluczowym odcinku trasy (Ogro-Przeczyce).
Jedynym problemem była nie tyle temperatura co właśnie ten - początkowo przeciwny - wiatr, i słońce. Słońce sprawiło, że musiałem w Kwaśniowie zakupić 2-litrowy Tymbark jabłko-mięta. Co ciekawe dalsza jazda z do połowy pełną butelką (połowę zmieściłem w bidonie) o tak znacznych rozmiarach, upakowaną w kieszonce koszulki, nie sprawiała problemów, jechało się całkiem nieźle. Potem opróżniłem ją na biwaku i nawet znalazłem śmietnik (przy parkingu leśnym). Na Jurze tradycyjnie o tej porze, w tygodniu, było pusto (z wyjątkiem odcinka przez Ogro), spokojnie, sielsko i anielsko. Wracałem przez Podwarpie i Górę Siewierską.

Ryczów, widok z ostańca nad szkołą

Bukowa Góra już zielona

Ulubiony kierunek na Jurze

Jedyny piknik na trasie. Spokój, ławki i zieleń.
Dystans133.19 km Czas06:07 Vśrednia21.77 km/h VMAX45.69 km/h Podjazdy969 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Ziemia Raciborska, czyli przebłyski majówki
Chciałem sprytnie wsiąść w pociąg w Batorym, przesiąść się w Wodzisławiu (miało padać nad ranem w okolicach Katowic) i tam wykorzystać lżejszy wiatr na wschód by dotrzeć na zachód - do Raciborza. Wpierw nie przyjechał pociąg (obecny wirtualnie na rozkładzie, ale nie realnie i nie na rozkładzie papierowym) z Batorego na Katowice, potem kierownik czepiał się, że wsiadłem w Kato bez biletu. Po krótkim spięciu dogadaliśmy się jednak.
W Wodziu drogi były mokre, ale świeciło słoneczko; w dodatku wiatr był istotnie zwyczajny (4-5 m/s), musiałem zdążyć do Raciborza na 10, zanim wiatr przeciwny zmieni się w przeciwny tajfun. Nad Odrą mnie oczywiście wyziębiło, ale miałem zimowy zestaw czapkowo-rękawiczkowy. W Krzyżanowicach dostałem się pod pałac, kończyło się jakieś nabożeństwo, bo ruszała fala dziadków i babć na rowerach i otwarli bramę... Pierwszy raz eksplorowałem Bolesław. Odkryłem nie tylko tutejszy Ruch o ładnej bazie sportowej, ale też owe piękne XVIII-wieczne spichrze dla których podjąłem eksplorację. Prawdziwą perłą była jednak kaplica i ogród pszczelarzy (Działka Pszczelarzy im. J. Dzierżona) między Owsiszczem a Tworkowem. Śpiewały tu słowiki, zieleniły się lipy, bieliły tarniny, były stoły, ławy i wiaty. Imprezy pszczelarzy chyba różnią się od imprez myśliwych...
Walkę z wiatrem skończyłem w Samborowicach, stał się już nieznośny i ciągle rósł w siłę. Z Raciborza ruszyłem więc na Rudy. Po drodze skropił mnie deszcz (przerwał biwak na łące!) i widziałem rowerzystę dziwnie podobnego do Marka Migalskiego. Przez ten kask nie miałem i nie mam pewności, ale okolica się zgadzała. Był w towarzystwie, więc rękoczyny odpadały :P
W Rudach niemożebne tłumy. Do tego momentu, także w Raciborzu, towarzyszyła mi błoga pustka i cisza. Wszyscy byli po prostu w Rudach. Nie żartuję. Uciekałem tak szybko, że średnia skoczyła mi do 30 km/h. Swój drobny wkład miał w tym też ten korzystny huraganowy wiatr. Przy zamku w Chudowie było o dziwo dość spokojnie. Po doświadczeniach rudzkich oczekiwałem problemów w rozgarnianiu tłumów, ale mimo godziny obiadowej (ok.13) tłumów nie było. Do domciu wróciłem w sam raz na obiad.

Poranny rynek w Wodzisławiu. Od tego roku są już dwa miasta Wodzisław w Polsce i - o ironio - częściej bywam w tym dalszym, świętokrzyskim Wodzisławiu.

Pleszka z Działki Pszczelarzy. W wierzbie znad stawiku uwiły gniazdo pleszki. To moja pierwsza fotografia pleszki ;)

Największy grab w Polsce - Jankowice Rudzkie.
Więcej w galerii zdjęć
Trasa:
Chciałem sprytnie wsiąść w pociąg w Batorym, przesiąść się w Wodzisławiu (miało padać nad ranem w okolicach Katowic) i tam wykorzystać lżejszy wiatr na wschód by dotrzeć na zachód - do Raciborza. Wpierw nie przyjechał pociąg (obecny wirtualnie na rozkładzie, ale nie realnie i nie na rozkładzie papierowym) z Batorego na Katowice, potem kierownik czepiał się, że wsiadłem w Kato bez biletu. Po krótkim spięciu dogadaliśmy się jednak.
W Wodziu drogi były mokre, ale świeciło słoneczko; w dodatku wiatr był istotnie zwyczajny (4-5 m/s), musiałem zdążyć do Raciborza na 10, zanim wiatr przeciwny zmieni się w przeciwny tajfun. Nad Odrą mnie oczywiście wyziębiło, ale miałem zimowy zestaw czapkowo-rękawiczkowy. W Krzyżanowicach dostałem się pod pałac, kończyło się jakieś nabożeństwo, bo ruszała fala dziadków i babć na rowerach i otwarli bramę... Pierwszy raz eksplorowałem Bolesław. Odkryłem nie tylko tutejszy Ruch o ładnej bazie sportowej, ale też owe piękne XVIII-wieczne spichrze dla których podjąłem eksplorację. Prawdziwą perłą była jednak kaplica i ogród pszczelarzy (Działka Pszczelarzy im. J. Dzierżona) między Owsiszczem a Tworkowem. Śpiewały tu słowiki, zieleniły się lipy, bieliły tarniny, były stoły, ławy i wiaty. Imprezy pszczelarzy chyba różnią się od imprez myśliwych...
Walkę z wiatrem skończyłem w Samborowicach, stał się już nieznośny i ciągle rósł w siłę. Z Raciborza ruszyłem więc na Rudy. Po drodze skropił mnie deszcz (przerwał biwak na łące!) i widziałem rowerzystę dziwnie podobnego do Marka Migalskiego. Przez ten kask nie miałem i nie mam pewności, ale okolica się zgadzała. Był w towarzystwie, więc rękoczyny odpadały :P
W Rudach niemożebne tłumy. Do tego momentu, także w Raciborzu, towarzyszyła mi błoga pustka i cisza. Wszyscy byli po prostu w Rudach. Nie żartuję. Uciekałem tak szybko, że średnia skoczyła mi do 30 km/h. Swój drobny wkład miał w tym też ten korzystny huraganowy wiatr. Przy zamku w Chudowie było o dziwo dość spokojnie. Po doświadczeniach rudzkich oczekiwałem problemów w rozgarnianiu tłumów, ale mimo godziny obiadowej (ok.13) tłumów nie było. Do domciu wróciłem w sam raz na obiad.

Poranny rynek w Wodzisławiu. Od tego roku są już dwa miasta Wodzisław w Polsce i - o ironio - częściej bywam w tym dalszym, świętokrzyskim Wodzisławiu.

Pleszka z Działki Pszczelarzy. W wierzbie znad stawiku uwiły gniazdo pleszki. To moja pierwsza fotografia pleszki ;)

Największy grab w Polsce - Jankowice Rudzkie.
Więcej w galerii zdjęć
Trasa:
Dystans166.96 km Czas07:18 Vśrednia22.87 km/h VMAX53.96 km/h Podjazdy1202 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Wolbromia
Prognozy majówkowe były tradycyjnie: miało być konsekwentnie zimno, mokro, wietrznie. W tej sytuacji postanowiłem wykorzystać ostatni piątek z mniejsza liczbą godzin. Zrobiłem sobie przedmajówkę. W tenże piątek miało być bowiem prowokacyjnie ładnie, słonecznie. Wyruszyłem więc szybko na wschód i przez Pogorie dotarłem na Pustynię Błędowską. Po drodze zachwyciły mnie słowiki szlochające na cały regulator oraz tarniny na Dorotce, które weszły w okres intensywnego kwitnienia. Na Pustyni, na tzw. Dąbrówce, wypoczywał już pokaźny tłumek, majówkował nawet jeden kamper. Zrobiło się ciepło, niemal upalnie. Ponieważ mniejsza połówka miała spore opóźnienie, to zamiast zakończyć jazdę na wschód w Kolbarku, ruszyłem na Gołaczewy, Brzozówkę i Łobzów, wszystko po to by objechać Wolbrom dookoła. Na tym odcinku musiałem walczyć z wiatrem, ale miałem czas. Nagrodą miał być obiad w Kolbarku. Co ciekawe między Kolbarkiem a Zarzeczem tarniny były jeszcze na etapie pączków.
W Dłużcu - po zmaganiach z przeciwnym wiatrem i palącym słońcem - postanowiłem zrobić sobie dłuższą przerwę i dowiedzieć się co z moją mniejszą połówką. Wtedy właśnie TO się stało: szukając zasięgu, zostawiłem aparat na ławce, przy kościele. Zasięg co prawda znalazłem, ale dowiedziałem się że objeżdżając Wolbrom straciłem nie tylko całą przewagę, dorobiłem się straty czasowej! W mig wsiadłem więc na siodełko i ruszyłem sprintem na Bydlin. Do tej pory tempo miałem znakomite, teraz jeszcze podkręciłem. Zadowolony z siebie przystanąłem przy cmentarzu w Krzywopłotach i wtedy to odkryłem: nie mam aparatu! Czekał mnie sprint powrotny, na miejscu - w Dłużcu - okazało się, że aparat grzecznie na mnie czekał. Ja natomiast z powodu zguby straciłem obiad w Kolbarku a mniejszą połówkę (najedzoną) dogoniłem dopiero w Kluczach. Stąd, aż do Jaworzna jechaliśmy razem.

Na Zagrabiu - między Kolbarkiem a Zarzeczem - wszystkie tarniny były jeszcze na etapie pączków.

Na Pustyni Błędowskiej

Gołaczewy

Dłużec

Bydlin

Bolesław - dwór
Trasa:
Prognozy majówkowe były tradycyjnie: miało być konsekwentnie zimno, mokro, wietrznie. W tej sytuacji postanowiłem wykorzystać ostatni piątek z mniejsza liczbą godzin. Zrobiłem sobie przedmajówkę. W tenże piątek miało być bowiem prowokacyjnie ładnie, słonecznie. Wyruszyłem więc szybko na wschód i przez Pogorie dotarłem na Pustynię Błędowską. Po drodze zachwyciły mnie słowiki szlochające na cały regulator oraz tarniny na Dorotce, które weszły w okres intensywnego kwitnienia. Na Pustyni, na tzw. Dąbrówce, wypoczywał już pokaźny tłumek, majówkował nawet jeden kamper. Zrobiło się ciepło, niemal upalnie. Ponieważ mniejsza połówka miała spore opóźnienie, to zamiast zakończyć jazdę na wschód w Kolbarku, ruszyłem na Gołaczewy, Brzozówkę i Łobzów, wszystko po to by objechać Wolbrom dookoła. Na tym odcinku musiałem walczyć z wiatrem, ale miałem czas. Nagrodą miał być obiad w Kolbarku. Co ciekawe między Kolbarkiem a Zarzeczem tarniny były jeszcze na etapie pączków.
W Dłużcu - po zmaganiach z przeciwnym wiatrem i palącym słońcem - postanowiłem zrobić sobie dłuższą przerwę i dowiedzieć się co z moją mniejszą połówką. Wtedy właśnie TO się stało: szukając zasięgu, zostawiłem aparat na ławce, przy kościele. Zasięg co prawda znalazłem, ale dowiedziałem się że objeżdżając Wolbrom straciłem nie tylko całą przewagę, dorobiłem się straty czasowej! W mig wsiadłem więc na siodełko i ruszyłem sprintem na Bydlin. Do tej pory tempo miałem znakomite, teraz jeszcze podkręciłem. Zadowolony z siebie przystanąłem przy cmentarzu w Krzywopłotach i wtedy to odkryłem: nie mam aparatu! Czekał mnie sprint powrotny, na miejscu - w Dłużcu - okazało się, że aparat grzecznie na mnie czekał. Ja natomiast z powodu zguby straciłem obiad w Kolbarku a mniejszą połówkę (najedzoną) dogoniłem dopiero w Kluczach. Stąd, aż do Jaworzna jechaliśmy razem.

Na Zagrabiu - między Kolbarkiem a Zarzeczem - wszystkie tarniny były jeszcze na etapie pączków.

Na Pustyni Błędowskiej

Gołaczewy

Dłużec

Bydlin

Bolesław - dwór
Trasa:
Dystans132.77 km Czas04:59 Vśrednia26.64 km/h VMAX55.59 km/h Podjazdy963 m
SprzętHaibike Tour SL
Szosowa północ
Z powodu wymiany napędu w trekkingu, pierwszy raz w sezonie usiadłem na szosie. Było jak zawsze: początkowo wow, jak lekko. Katowanie się na niskiej kadencji a potem uczucie wyplucia i spadająca średnia, do tego ból tyłka i karku. Do Siewierza było jednak znakomicie. Dlatego wybrałem się dalej - na Żelisławice i Dziewki. Powrót w towarzystwie tirów krajówką nr 78 był już mało ciekawy a dalsza jazda zaczęła mi działać na nerwy. Chyba tradycyjnie przeskok będzie wymagał dłuższego okresu przyzwyczajania. Na szczęście okazało się, że remont drogi w Zendku był na etapie nowego asfaltu pierwszej warstwy. Jechało się zatem znakomicie. By sprawdzić czy zmęczenie mi się "wydaje" wjechałem dwa razy na Dziewiczą i za drugim razem mogłem się przekonać, że jednak mi się nie wydaje. Nie wierzyłem jednak sam sobie i pojechałem jeszcze na Górę Siewierską. Tam straciłem już wszystkie złudzenia i na oparach dotarłem do domu.
Chyba zaczynam zawsze zbyt mocno, co wynika z poczucia lekkości jakie wywołuje przejście z trekkinga na szosę. To daje "powera" na pierwszych 50 km, ale potem wraca się do rzeczywistości, czyli wszystko zaczyna boleć...
ło jedn
To była środa, w Będzinie dzień targowy

Siewierz

Po drugim podjeździe na Dziewiczą musiałem odsapnąć.
Trasa:
Z powodu wymiany napędu w trekkingu, pierwszy raz w sezonie usiadłem na szosie. Było jak zawsze: początkowo wow, jak lekko. Katowanie się na niskiej kadencji a potem uczucie wyplucia i spadająca średnia, do tego ból tyłka i karku. Do Siewierza było jednak znakomicie. Dlatego wybrałem się dalej - na Żelisławice i Dziewki. Powrót w towarzystwie tirów krajówką nr 78 był już mało ciekawy a dalsza jazda zaczęła mi działać na nerwy. Chyba tradycyjnie przeskok będzie wymagał dłuższego okresu przyzwyczajania. Na szczęście okazało się, że remont drogi w Zendku był na etapie nowego asfaltu pierwszej warstwy. Jechało się zatem znakomicie. By sprawdzić czy zmęczenie mi się "wydaje" wjechałem dwa razy na Dziewiczą i za drugim razem mogłem się przekonać, że jednak mi się nie wydaje. Nie wierzyłem jednak sam sobie i pojechałem jeszcze na Górę Siewierską. Tam straciłem już wszystkie złudzenia i na oparach dotarłem do domu.
Chyba zaczynam zawsze zbyt mocno, co wynika z poczucia lekkości jakie wywołuje przejście z trekkinga na szosę. To daje "powera" na pierwszych 50 km, ale potem wraca się do rzeczywistości, czyli wszystko zaczyna boleć...

To była środa, w Będzinie dzień targowy

Siewierz

Po drugim podjeździe na Dziewiczą musiałem odsapnąć.
Trasa:
Dystans142.92 km Czas06:46 Vśrednia21.12 km/h VMAX46.16 km/h Podjazdy884 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła górnośląskiego Trójmiasta
Taki Gorolentour dookoła Gleiwitz, Hindenburg i Beuthen, czyli miast GOP-u z najmniejsza liczbą Ślązaków. Trójmiasto w takim zestawieniu planowali Niemcy w okresie międzywojennym - miało pokazywać rozkwit niemieckiej części Górnego Śląska, ale nic z tego nie wyszło. Po II wojnie lokalsów wywożono z tych miast na masową skalę składami złożonymi z wagonów towarowych. Nic nie wyszło z pięknych planów górnośląskiej metropolii. Mieszczanie pojechali w siną dal, gdzieś na zachód. Podobnie było z moją trasą. Miało być tylko dookoła Gliwic, ale poniosło mnie na Toszek i Tarnowskie Góry. Poniosły nogi, bo akurat ten odcinek był cały czas pod wiatr. Na polach, a pól między Toszkiem a TG jest sporo, było nieprzyjemnie i wietrznie. Cały czas chmurno, nawet forsycje nie cieszyły. Szaro - buro - byle jak. Właściwa puenta dla dramatycznego pogodowo tygodnia.
W Chudowie dużo spacerowiczów. Pod Żernicą mogłem uczestniczyć w pięknym spektaklu pt. loty godowe czajek. Ptaki jako jedyne stanęły na wysokości zadania: sporo szpaków na polach i myszołów, w zaroślach od groma rudzików i kosów. Były także bociany i skowronki. Mało było kwitnących drzew, chyba też spasowały po ostatnich wyczynach zimy. Duży, nieprzyjemny ruch w Rudzie Śląskiej, spory w Sośnicowicach. Wrażenia z przejazdu przez Tarnowskie Góry takie jak zwykle: głęboki PRL (wyjąwszy ulicę Krakowską). Również w parku świerklanieckim tłumy spacerowiczów. Wróciłem przed zmierzchem choć wyruszyłem równo o 12.
Czas brutto: 7h 40'. Waga roweru: 25,3 kg (w tym opony Land Cruiser 42 mm. Jeżdżę na nich od lutego, niezły, wyrazisty bieżnik na grunt i szutry. Radzą sobie nieźle nawet na piachu. Niezły stosunek jakości do nominalnej ceny, tym bardziej że dostałem je gratis. Zaskoczenie na plus).

Chudów

Czajka zaszumiona, ale nie ta warszawska :)

Sośnicowice

Pławniowice

Nieliczne ślady kwietnia

Toszek

W drodze na Zacharzowice

Zbieranie korków idzie słabo...

Stare Tarnowice niedostępne

Rynek w Tarnowskich Górach

Świerklaniec - park

Świerklaniec - zapora
Trasa:
Taki Gorolentour dookoła Gleiwitz, Hindenburg i Beuthen, czyli miast GOP-u z najmniejsza liczbą Ślązaków. Trójmiasto w takim zestawieniu planowali Niemcy w okresie międzywojennym - miało pokazywać rozkwit niemieckiej części Górnego Śląska, ale nic z tego nie wyszło. Po II wojnie lokalsów wywożono z tych miast na masową skalę składami złożonymi z wagonów towarowych. Nic nie wyszło z pięknych planów górnośląskiej metropolii. Mieszczanie pojechali w siną dal, gdzieś na zachód. Podobnie było z moją trasą. Miało być tylko dookoła Gliwic, ale poniosło mnie na Toszek i Tarnowskie Góry. Poniosły nogi, bo akurat ten odcinek był cały czas pod wiatr. Na polach, a pól między Toszkiem a TG jest sporo, było nieprzyjemnie i wietrznie. Cały czas chmurno, nawet forsycje nie cieszyły. Szaro - buro - byle jak. Właściwa puenta dla dramatycznego pogodowo tygodnia.
W Chudowie dużo spacerowiczów. Pod Żernicą mogłem uczestniczyć w pięknym spektaklu pt. loty godowe czajek. Ptaki jako jedyne stanęły na wysokości zadania: sporo szpaków na polach i myszołów, w zaroślach od groma rudzików i kosów. Były także bociany i skowronki. Mało było kwitnących drzew, chyba też spasowały po ostatnich wyczynach zimy. Duży, nieprzyjemny ruch w Rudzie Śląskiej, spory w Sośnicowicach. Wrażenia z przejazdu przez Tarnowskie Góry takie jak zwykle: głęboki PRL (wyjąwszy ulicę Krakowską). Również w parku świerklanieckim tłumy spacerowiczów. Wróciłem przed zmierzchem choć wyruszyłem równo o 12.
Czas brutto: 7h 40'. Waga roweru: 25,3 kg (w tym opony Land Cruiser 42 mm. Jeżdżę na nich od lutego, niezły, wyrazisty bieżnik na grunt i szutry. Radzą sobie nieźle nawet na piachu. Niezły stosunek jakości do nominalnej ceny, tym bardziej że dostałem je gratis. Zaskoczenie na plus).

Chudów

Czajka zaszumiona, ale nie ta warszawska :)

Sośnicowice

Pławniowice

Nieliczne ślady kwietnia

Toszek

W drodze na Zacharzowice

Zbieranie korków idzie słabo...

Stare Tarnowice niedostępne

Rynek w Tarnowskich Górach

Świerklaniec - park

Świerklaniec - zapora
Trasa:
Dystans193.66 km Czas09:06 Vśrednia21.28 km/h Podjazdy1186 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rajd III Powstania, czyli spotkanie z adrenaliną
Dość dramatyczny w przebiegu rajd, który miał docelowo uczcić 100. rocznicę III powstania śląskiego. Powstania, które dziś określa się po prostu wojna hybrydową polsko-niemiecką. Warunki były ciężkie, silny, porywisty wiatr. Ciężka sytuacja w domu, rodzice zarażeni covidem, konieczność spędzenia całego kolejnego dnia na załatwianiu formalności z pochówkiem cioci. Wszystko to skłoniło mnie do wyrypy, musiałem odreagować. Nie zacząłem nawet szczególnie wcześnie, ale za to bardzo mocno. Jechałem bardzo mocnym tempem i po chwili byłem w Pyskowicach. Pierwszą przerwę zrobiłem jednak dopiero na Górze św. Anny, przy Muzeum Powstańczym.
Z Góry św. Anny zdecydowałem się jechać z wiatrem na Krasiejów i zakończyć wycieczkę w Oleśnie. W Oleśnie straciłem sporo czasu, bo wiedziałem że mam jeszcze czas do pociągu. Gdy więc dotarłem w końcu na peron zdziwiło mnie, że pociągu nie ma. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jest poniedziałek wielkanocny i najbliższy pociąg przyjedzie za 3 godziny. Wiatr nie pozostawiał mi wybory: albo ruszę dalej na północ by złapać pociąg z Wielunia, albo utknę w świątecznym Oleśnie na resztę życia, czyli na 3 godziny...
Wybrałem rzecz jasna szalony rajd w kierunku Wielunia. Mój rajd powstańczy stracił więc swój śląski charakter, ale zyskał dawkę adrenaliny. Żeby zdążyć musiałem trzymać niezłe tempo. Na ostatniej prostej, już w Dzietrznikach dopadł mnie potężny żywioł - oberwanie chmury z potężnym huraganem. W jądro niżu jedzie się bardzo fajnie, pod warunkiem wszakże, że nas to jądro nie wciągnie. Mnie zaczęło już wsysać. Resztką sił zwalczyłem żywioł i chwilę po tym jak dotarłem pod wiatę przystanku kolejowego wtoczył się pociąg do Tarnowskich Gór.
Myślałem, że to już koniec przygód. Nie mogłem się bardziej mylić. Na kolejny pociąg (przesiadłem się w TG) relacji Tarnowskie Góry - Katowice zwaliła się trakcja z czterema słupami. Za 2 minuty miałem wysiadać i byłem już w przedsionku. Słup zatrzymał się 20 cm od szyby i mojej głowy... Jeden ze słupów zwalił się prosto na kabinę maszynisty i o mało nie wybił okna z przodu pociągu. Było ok. 19:30. Z pociągu wyszedłem - po drabinach (rower wynieśli strażacy) - po godz. 22:30. W domu byłem tuż przed 23. Ostatni odcinek (2,5 km) zajął mi więc 3,5 h. I po co ja się tak spieszyłem na ten pociąg? Życie tworzy najbardziej poryte historie. Załapałem się nawet na zdjęcie w Dzienniku Zachodnim. Szkoda, że nie umieścili fotki jak strażacy transportowali mój rower drabinami po skarpie. Pociągi na linii Katowice-Bytom były wstrzymane przez 2 dni...

Pyskowice

Aleja z Leśnicy na Anaberg

Muzeum na Górze Św. Anny

Rekonstrukcja wozu Korfanty

Pomnik na Anabergu

Krasiejów

Piękna tablica

Olesno - miałem tu zakończyć, ale okazało się że tego dnia pociąg nie kursuje...

Ławka niepodległości niczym ojczyzna: brudna i bez sensu

DDR Olesno - Gorzów, czyli spiesząc na pociąg z Wielunia

Praszka

Nad Wartą w pobliżu Kępowizny

Zawalenie się 4 słupów trakcji na pociąg tuż przed metą, na przystanku Chorzów Miasto.

Mój pociąg - gdyby poszło na szybę maszynisty byłoby nieciekawie

Ja w trakcie ewakuacji - reporter stwierdził, że rower będzie wyglądał dramatycznie...
Trasa:
Dość dramatyczny w przebiegu rajd, który miał docelowo uczcić 100. rocznicę III powstania śląskiego. Powstania, które dziś określa się po prostu wojna hybrydową polsko-niemiecką. Warunki były ciężkie, silny, porywisty wiatr. Ciężka sytuacja w domu, rodzice zarażeni covidem, konieczność spędzenia całego kolejnego dnia na załatwianiu formalności z pochówkiem cioci. Wszystko to skłoniło mnie do wyrypy, musiałem odreagować. Nie zacząłem nawet szczególnie wcześnie, ale za to bardzo mocno. Jechałem bardzo mocnym tempem i po chwili byłem w Pyskowicach. Pierwszą przerwę zrobiłem jednak dopiero na Górze św. Anny, przy Muzeum Powstańczym.
Z Góry św. Anny zdecydowałem się jechać z wiatrem na Krasiejów i zakończyć wycieczkę w Oleśnie. W Oleśnie straciłem sporo czasu, bo wiedziałem że mam jeszcze czas do pociągu. Gdy więc dotarłem w końcu na peron zdziwiło mnie, że pociągu nie ma. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jest poniedziałek wielkanocny i najbliższy pociąg przyjedzie za 3 godziny. Wiatr nie pozostawiał mi wybory: albo ruszę dalej na północ by złapać pociąg z Wielunia, albo utknę w świątecznym Oleśnie na resztę życia, czyli na 3 godziny...
Wybrałem rzecz jasna szalony rajd w kierunku Wielunia. Mój rajd powstańczy stracił więc swój śląski charakter, ale zyskał dawkę adrenaliny. Żeby zdążyć musiałem trzymać niezłe tempo. Na ostatniej prostej, już w Dzietrznikach dopadł mnie potężny żywioł - oberwanie chmury z potężnym huraganem. W jądro niżu jedzie się bardzo fajnie, pod warunkiem wszakże, że nas to jądro nie wciągnie. Mnie zaczęło już wsysać. Resztką sił zwalczyłem żywioł i chwilę po tym jak dotarłem pod wiatę przystanku kolejowego wtoczył się pociąg do Tarnowskich Gór.
Myślałem, że to już koniec przygód. Nie mogłem się bardziej mylić. Na kolejny pociąg (przesiadłem się w TG) relacji Tarnowskie Góry - Katowice zwaliła się trakcja z czterema słupami. Za 2 minuty miałem wysiadać i byłem już w przedsionku. Słup zatrzymał się 20 cm od szyby i mojej głowy... Jeden ze słupów zwalił się prosto na kabinę maszynisty i o mało nie wybił okna z przodu pociągu. Było ok. 19:30. Z pociągu wyszedłem - po drabinach (rower wynieśli strażacy) - po godz. 22:30. W domu byłem tuż przed 23. Ostatni odcinek (2,5 km) zajął mi więc 3,5 h. I po co ja się tak spieszyłem na ten pociąg? Życie tworzy najbardziej poryte historie. Załapałem się nawet na zdjęcie w Dzienniku Zachodnim. Szkoda, że nie umieścili fotki jak strażacy transportowali mój rower drabinami po skarpie. Pociągi na linii Katowice-Bytom były wstrzymane przez 2 dni...

Pyskowice

Aleja z Leśnicy na Anaberg

Muzeum na Górze Św. Anny

Rekonstrukcja wozu Korfanty

Pomnik na Anabergu

Krasiejów

Piękna tablica

Olesno - miałem tu zakończyć, ale okazało się że tego dnia pociąg nie kursuje...

Ławka niepodległości niczym ojczyzna: brudna i bez sensu

DDR Olesno - Gorzów, czyli spiesząc na pociąg z Wielunia

Praszka

Nad Wartą w pobliżu Kępowizny

Zawalenie się 4 słupów trakcji na pociąg tuż przed metą, na przystanku Chorzów Miasto.

Mój pociąg - gdyby poszło na szybę maszynisty byłoby nieciekawie

Ja w trakcie ewakuacji - reporter stwierdził, że rower będzie wyglądał dramatycznie...
Trasa:
Dystans106.87 km Czas04:51 Vśrednia22.04 km/h VMAX52.10 km/h Podjazdy723 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła zbiornika Świerklaniec

Świerklaniec w prima aprilis

Miasteczko Śląskie - Bibiela

Dziewicza Góra
Trasa:
Wypad w Lasy Lublinieckie by wykorzystać ciepły i bezdeszczowy dzień oraz rozprostować kości o najdłuższym wypadzie w sezonie (dzień wcześniej). Było niestety pochmurnie, zdecydowałem się więc na okolice lesiste. Wpierw była pierwsza w sezonie wizyta w Piekarach, potem przez Bibielę jechałem lasami do Cynkowa. Powód był oczywisty: dotlenienie. Z Cynkowa przez Zendek i Sączów. Potem wybrałem zwrot na Płaskowyż. Zaliczyłem podjazd na Dziewiczą Górę i Górę Siewierską i dopiero stamtąd - przez Rogoźnik - zjechałem do bazy.
Jechało mi się bardzo dobrze. Opony Land Cruiser z wyraźnym bieżnikiem świetnie spisują się na gruntach i szutrach. Tempo było dobre do tego stopnia, że od Strąkowa wróciłem do tempa typowo treningowego. Nie bez znaczenia był jednak fakt, że jechałem bez sakwy...
Jechało mi się bardzo dobrze. Opony Land Cruiser z wyraźnym bieżnikiem świetnie spisują się na gruntach i szutrach. Tempo było dobre do tego stopnia, że od Strąkowa wróciłem do tempa typowo treningowego. Nie bez znaczenia był jednak fakt, że jechałem bez sakwy...

Świerklaniec w prima aprilis

Miasteczko Śląskie - Bibiela

Dziewicza Góra
Trasa:
Dystans178.71 km Czas08:38 Vśrednia20.70 km/h Podjazdy1604 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Wyżyna Olkuska
Poranek był tradycyjnie dla marca zimny, bardzo zimny. Zaskoczyły mnie mokre asfalty w lesie i przenikliwy ziąb. Parkingi leśne mimo wczesnej pory były szczelnie obstawione blachosmrodami. Ja jechałem na klejonym siodełku, które chwilę za Bukownem znów puściło w szwach. Postanowiłem jechać na oklapłym, bo ciągłe poprawianie go było bardziej niewygodne niż jazda na zepsutym. Klejenie było tyle skuteczne, że tym razem siodełko nie spadało ze stelaża. To umożliwiło mi niewygodną, ale ciągłą jazdę (bez przerw na poprawianie). To była niedziela palmowa na cierniowym siodełku. W Olkuszu lokalny patriota chciał mi pokazywać kule armatnie w ścianach budynków, ale czytałem kiedyś o tym. Obiecałem, że sam kiedyś poszukam :)
Silny wiatr, duża amplituda i problemy z siodłem, - wszystko to sprawiło że zamiast do Ojcowskiego PN wybrałem się w okolice Pilicy. Jechałem jednak dookoła Olkusza, bo na zmianę trasy zdecydowałem się dopiero w przypływie niewiary w możliwość wytrzymaniu na tej bolesnej konstrukcji (która siodełkiem była tylko z nazwy). Tym sposobem zamiast pod Pieskową Skałę trafiłem do Rabsztyna, ukochanego Cieślina i Krzywopłotów. Tamże zatęskniłem za pejzażami doliny Udorki i po raz czwarty w życiu zdobyłem ruinki strażnicy w Udorzu. Pejzażowo przejazd przez ten rejon był strzałem w "10". Można tu też zawsze liczyć na odludność - ruinki mam zawsze tylko dla siebie. Wszędzie śpiewały już rudziki, co jakiś czas omijałem rozjechane żaby. Wracać postanowiłem przez Cisową, Smoleń i Żelazko. Do Dąbrowy musiałem walczyć z przeciwnym wiatrem, potem wiatr się uspokoił a ja mogłem zwiększyć tempo.
Nabroiłem pokaźną sumę przewyższeń jak na warunki, obszar i porę roku. To był solidny trening z nagrodą w postaci pięknych okolic Smolenia i Udorza.

Między Bukownem a Olkuszem

Rynek w Olkuszu

Zamek w Rabsztynie

Krzywopłoty

Dolina Udorki

Ruinki zamku-strażnicy "w Udorzu". Tajemniczy obiekt o którym milczą źródła.

Cisowa - w pobliżu Romanówki (do sprzedania)

Widok z wierzchowiny jurajskiej

Smoleń ładnie widoczny zza martwych jeszcze buków

Tradycyjny cyklotrek na Grochowcu

Złota godzina nad Czwórką
Trasa:
Poranek był tradycyjnie dla marca zimny, bardzo zimny. Zaskoczyły mnie mokre asfalty w lesie i przenikliwy ziąb. Parkingi leśne mimo wczesnej pory były szczelnie obstawione blachosmrodami. Ja jechałem na klejonym siodełku, które chwilę za Bukownem znów puściło w szwach. Postanowiłem jechać na oklapłym, bo ciągłe poprawianie go było bardziej niewygodne niż jazda na zepsutym. Klejenie było tyle skuteczne, że tym razem siodełko nie spadało ze stelaża. To umożliwiło mi niewygodną, ale ciągłą jazdę (bez przerw na poprawianie). To była niedziela palmowa na cierniowym siodełku. W Olkuszu lokalny patriota chciał mi pokazywać kule armatnie w ścianach budynków, ale czytałem kiedyś o tym. Obiecałem, że sam kiedyś poszukam :)
Silny wiatr, duża amplituda i problemy z siodłem, - wszystko to sprawiło że zamiast do Ojcowskiego PN wybrałem się w okolice Pilicy. Jechałem jednak dookoła Olkusza, bo na zmianę trasy zdecydowałem się dopiero w przypływie niewiary w możliwość wytrzymaniu na tej bolesnej konstrukcji (która siodełkiem była tylko z nazwy). Tym sposobem zamiast pod Pieskową Skałę trafiłem do Rabsztyna, ukochanego Cieślina i Krzywopłotów. Tamże zatęskniłem za pejzażami doliny Udorki i po raz czwarty w życiu zdobyłem ruinki strażnicy w Udorzu. Pejzażowo przejazd przez ten rejon był strzałem w "10". Można tu też zawsze liczyć na odludność - ruinki mam zawsze tylko dla siebie. Wszędzie śpiewały już rudziki, co jakiś czas omijałem rozjechane żaby. Wracać postanowiłem przez Cisową, Smoleń i Żelazko. Do Dąbrowy musiałem walczyć z przeciwnym wiatrem, potem wiatr się uspokoił a ja mogłem zwiększyć tempo.
Nabroiłem pokaźną sumę przewyższeń jak na warunki, obszar i porę roku. To był solidny trening z nagrodą w postaci pięknych okolic Smolenia i Udorza.

Między Bukownem a Olkuszem

Rynek w Olkuszu

Zamek w Rabsztynie

Krzywopłoty

Dolina Udorki

Ruinki zamku-strażnicy "w Udorzu". Tajemniczy obiekt o którym milczą źródła.

Cisowa - w pobliżu Romanówki (do sprzedania)

Widok z wierzchowiny jurajskiej

Smoleń ładnie widoczny zza martwych jeszcze buków

Tradycyjny cyklotrek na Grochowcu

Złota godzina nad Czwórką
Trasa: