Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2020
Dystans całkowity: | 2159.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 99:56 |
Średnia prędkość: | 21.61 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.88 km/h |
Suma podjazdów: | 17634 m |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 113.65 km i 5h 15m |
Więcej statystyk |
Dystans18.55 km Czas00:53 Vśrednia21.00 km/h Podjazdy134 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Praca + Park Śląski
Pochmurno, wilgotno, ale też pusto - po takim parku zawsze chętnie roweruję. Wszystko by być bliżej natury.
Parkowa natura: proszę jakie róże!
Pochmurno, wilgotno, ale też pusto - po takim parku zawsze chętnie roweruję. Wszystko by być bliżej natury.
Parkowa natura: proszę jakie róże!
Dystans48.32 km Czas01:51 Vśrednia26.12 km/h Podjazdy379 m
SprzętHaibike Tour SL
Płaskowyż Twardowicki (13/2020)
Trening na pożegnanie z latem
Dystans73.09 km Czas02:41 Vśrednia27.24 km/h Podjazdy475 m
SprzętHaibike Tour SL
Jaworzno - Pogorie - Chorzów
Zjazd z mety wczorajszej trasy (Jaworzno) do Chorzowa. Co ciekawe jechało mi się raźnie, dużo lepiej niż dzień wcześniej. W dodatku nad Pogoriami wyszło słońce, wracałem więc przez Płaskowyż.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33956705
Zjazd z mety wczorajszej trasy (Jaworzno) do Chorzowa. Co ciekawe jechało mi się raźnie, dużo lepiej niż dzień wcześniej. W dodatku nad Pogoriami wyszło słońce, wracałem więc przez Płaskowyż.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33956705
Dystans315.03 km Czas12:25 Vśrednia25.37 km/h VMAX59.66 km/h Podjazdy1785 m
SprzętHaibike Tour SL
Szosowy Stradów
Pierwotnie miał być wypad w słowackie góry, ale prognoza pokazywała tak duże amplitudy, że mnie skutecznie zniechęciła. Huczne zakończenie lata zorganizowałem więc na Ponidziu. Niewiele na tym jednak zyskałem termicznie. Od Błędowa do Kolbarku temperatura oscylowała w okolicach 6-7 stopni (minimum wyniosło 5,8), czyli było tylko nieco cieplej niż w górskich dolinach, gdzie miało być 4-5 stopni (choć pewnie było chłodniej).
Po zmaganiach z dyskomfortem cieplnym mogłem rozkoszować się zawsze przyjemnym przejazdem przez dolinę Szreniawy i jeszcze przyjemniejszym zjazdem przez Kalinę do Działoszyc. W Skalbmierzu zdziwiło mnie jakim cudem w mieście liczącym mniej niż 1,5 tys. dusz mogą się utrzymać jednocześnie Dino i Biedronka... Rozmyślałem o tym tak bardzo, że zmyliłem drogę i pojechałem przez Sielec. Droga była lepsza niż przez Kobylniki, ale też bardziej pod górkę. Tuż po 12 osiągnąłem cel wypadu, czyli grodzisko w Stradowie. Czekał na mnie prezent - Tatry widoczne jak na dłoni! Akurat gdy byłem tu na szosie i nie miałem dobrego aparatu...
Stan Stradowa nadal jest opłakany - zniknęły krowy, grodzisko jest więc chwastowiskiem porosłym ostami. Za chwilę zaczną się samosiejki, potem krzaki, potem drzewa... Dlaczego zawsze wszystko potrafimy spieprzyć! Tutaj bezwzględnie powinny się paść owieczki lub krówki. W naszym nieszczęśliwym kraju nikt jednak na to nie wpadnie. Niech zarasta! (Sylwia Spurek lubi to!)
Gdy minąłem zarastające - a jakże! - figury w Młodzawach zaczął mnie prześladować przeciwny wiatr. Szczególnie dotkliwy był od Nawarzyc po Pilicę, na Płaskowyżu Jędrzejowskim nie ma się gdzie przed nim schronić, trzeba stawiać mu czoła... Zacząłem wytracać szybkość i zniechęciłem się do utrzymywania tempa. Co chwilę stawałem, bo zaczęło mnie wszystko boleć. Jednym słowem: zacząłem tracić czas. Za Żarnowcem pojawiło się nawet znużenie ciągłą walką z wiatrem i w Pilicy musiałem zrobić prawie godzinną przerwę na trasie (nawet w Stradowie spędziłem mniej czasu, a tam była kontemplacja, wszak to moje sanktuarium). Ściemniło mi się tuż przed Łazami i Dąbrowę przemierzałem już w ciemnościach. W Jaworznie zameldowałem się o 22:41, wystartowałem o 5:07, gdy świtało. Tempo miałem znakomite, do Stradowa. Potem był już ból, głód i wiatr...
Czas brutto był więc słaby jak na szosę (17h 34'), ale zdecydował o tym przeciwny wiatr na otwartej przestrzeni i jazda bez prowiantu przez prawie 8 godzin (brakło mi go o 14). Uzupełniłem napoje w sklepiku w Chrobrzu, ale nie było tam nic wartościowego na ząb (kupiłem więc Prince Polo) i ten niedobór kalorii mocno odczułem pod koniec trasy. Zwyczajnie opadłem z sił, niesłusznie nabrawszy przekonania że jazda na lekko nie wymaga jedzenia :)
Pomimo możliwie najwygodniejszych ustawień (podwyższony mostek, wygodne siodło) i tak pod koniec byłem obolały na 4 literach i z przodu (urologia odezwała się bardzo boleśnie, choć bez krwi) a rano przywitał mnie ból głowy (walcząc z wiatrem sporo barankowałem), bo odezwało się pochylanie głowy i narażanie zatok. W sumie lepiej stracić te kilka godzin, przyjechać o 2 w nocy, czy choćby o przedświcie, ale jechać wygodnie i wieźć ze sobą zapas prowiantu. Lepiej nosić niż się prosić... Niech żyje Focus! Uwarunkowałem się na jazdę z ciężarem i jazda na szosie jest dla mnie przyjemna jedynie na krótkich dystansach, potem brak sakw bardzo mi doskwiera. Nic się nie zmieniło. Bardziej cenię wygodę niż lekkość. Ciężar i podjazdy przeszkadzają mi znacznie mniej niż pozycja na rowerze, brak komfortu cieplnego, dyskomfort przy sklepach itd. Wypadało jednak pojechać szosą by się o tym przekonać. Kto w dzieciństwie uwarunkował się na krajoznawstwo ten wuefistą i czcicielem średniej już nigdy nie będzie. Po prostu czas przejazdu nie jest wart tych wyrzeczeń. W rowerze nie chodzi o tempo, tylko o wrażenia z trasy (są szybsze środki transportu). Ostatecznie to śmieszna różnica, czy średnia przejazdu wynosi 21 czy 27 km/h.
Ciekawostki, anegdotki, wrażenia? Proszę:
Za Przełajem i przed Żarnowcem strażacy z OSP dzielnie walczyli z wielkim dębem przy drodze, zawracali więc wszystkie blachosmrody, ale cyklistę puścili :)
Przed Udorzem na ściernisku pasło się pokaźne stado bażantów...
W Dąbrowie G. towarzyszył mi zbliżający się do pełni, zamglony księżyc.
Najwspanialszym wrażeniem był totalny spokój na drogach. Od Chechła po Kolbark, w dolinie Szreniawy, od Kaliny Małej aż po Skrzypiów, no i rzecz jasna od Pawłowic nad Mierzawą po Żarnowiec. Tutejsze drogi powiatowe i gminne to plac zabaw dla rowerzysty.
Tak wyglądał cel wycieczki. Jakoweś osty porosły prastare wały
---
Galeria:
Poranna czwórka
Bezchmurne niebo i coraz cieplej
Działoszyce
Wiosną tej autoreklamy Skalbmierza tu nie było..
Porzuciwszy szosę (dosłownie i w przenośni) wspiąłem się na wały
Młodzawy
Wnętrze klasycystyczne, czyli Wrocieryż
Wodzisław
Cóż, z ręki w czasie jazdy aparacik za 209 zł sobie nie radził...
Żarnowiec
W drodze do Pilicy
Brawa dla Pilicy - lepiej tego nazwać nie można: CUD ZJEDNOCZENIA
W Piekle, w drodze na Jaworzno
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33945526
Pierwotnie miał być wypad w słowackie góry, ale prognoza pokazywała tak duże amplitudy, że mnie skutecznie zniechęciła. Huczne zakończenie lata zorganizowałem więc na Ponidziu. Niewiele na tym jednak zyskałem termicznie. Od Błędowa do Kolbarku temperatura oscylowała w okolicach 6-7 stopni (minimum wyniosło 5,8), czyli było tylko nieco cieplej niż w górskich dolinach, gdzie miało być 4-5 stopni (choć pewnie było chłodniej).
Po zmaganiach z dyskomfortem cieplnym mogłem rozkoszować się zawsze przyjemnym przejazdem przez dolinę Szreniawy i jeszcze przyjemniejszym zjazdem przez Kalinę do Działoszyc. W Skalbmierzu zdziwiło mnie jakim cudem w mieście liczącym mniej niż 1,5 tys. dusz mogą się utrzymać jednocześnie Dino i Biedronka... Rozmyślałem o tym tak bardzo, że zmyliłem drogę i pojechałem przez Sielec. Droga była lepsza niż przez Kobylniki, ale też bardziej pod górkę. Tuż po 12 osiągnąłem cel wypadu, czyli grodzisko w Stradowie. Czekał na mnie prezent - Tatry widoczne jak na dłoni! Akurat gdy byłem tu na szosie i nie miałem dobrego aparatu...
Stan Stradowa nadal jest opłakany - zniknęły krowy, grodzisko jest więc chwastowiskiem porosłym ostami. Za chwilę zaczną się samosiejki, potem krzaki, potem drzewa... Dlaczego zawsze wszystko potrafimy spieprzyć! Tutaj bezwzględnie powinny się paść owieczki lub krówki. W naszym nieszczęśliwym kraju nikt jednak na to nie wpadnie. Niech zarasta! (Sylwia Spurek lubi to!)
Gdy minąłem zarastające - a jakże! - figury w Młodzawach zaczął mnie prześladować przeciwny wiatr. Szczególnie dotkliwy był od Nawarzyc po Pilicę, na Płaskowyżu Jędrzejowskim nie ma się gdzie przed nim schronić, trzeba stawiać mu czoła... Zacząłem wytracać szybkość i zniechęciłem się do utrzymywania tempa. Co chwilę stawałem, bo zaczęło mnie wszystko boleć. Jednym słowem: zacząłem tracić czas. Za Żarnowcem pojawiło się nawet znużenie ciągłą walką z wiatrem i w Pilicy musiałem zrobić prawie godzinną przerwę na trasie (nawet w Stradowie spędziłem mniej czasu, a tam była kontemplacja, wszak to moje sanktuarium). Ściemniło mi się tuż przed Łazami i Dąbrowę przemierzałem już w ciemnościach. W Jaworznie zameldowałem się o 22:41, wystartowałem o 5:07, gdy świtało. Tempo miałem znakomite, do Stradowa. Potem był już ból, głód i wiatr...
Czas brutto był więc słaby jak na szosę (17h 34'), ale zdecydował o tym przeciwny wiatr na otwartej przestrzeni i jazda bez prowiantu przez prawie 8 godzin (brakło mi go o 14). Uzupełniłem napoje w sklepiku w Chrobrzu, ale nie było tam nic wartościowego na ząb (kupiłem więc Prince Polo) i ten niedobór kalorii mocno odczułem pod koniec trasy. Zwyczajnie opadłem z sił, niesłusznie nabrawszy przekonania że jazda na lekko nie wymaga jedzenia :)
Pomimo możliwie najwygodniejszych ustawień (podwyższony mostek, wygodne siodło) i tak pod koniec byłem obolały na 4 literach i z przodu (urologia odezwała się bardzo boleśnie, choć bez krwi) a rano przywitał mnie ból głowy (walcząc z wiatrem sporo barankowałem), bo odezwało się pochylanie głowy i narażanie zatok. W sumie lepiej stracić te kilka godzin, przyjechać o 2 w nocy, czy choćby o przedświcie, ale jechać wygodnie i wieźć ze sobą zapas prowiantu. Lepiej nosić niż się prosić... Niech żyje Focus! Uwarunkowałem się na jazdę z ciężarem i jazda na szosie jest dla mnie przyjemna jedynie na krótkich dystansach, potem brak sakw bardzo mi doskwiera. Nic się nie zmieniło. Bardziej cenię wygodę niż lekkość. Ciężar i podjazdy przeszkadzają mi znacznie mniej niż pozycja na rowerze, brak komfortu cieplnego, dyskomfort przy sklepach itd. Wypadało jednak pojechać szosą by się o tym przekonać. Kto w dzieciństwie uwarunkował się na krajoznawstwo ten wuefistą i czcicielem średniej już nigdy nie będzie. Po prostu czas przejazdu nie jest wart tych wyrzeczeń. W rowerze nie chodzi o tempo, tylko o wrażenia z trasy (są szybsze środki transportu). Ostatecznie to śmieszna różnica, czy średnia przejazdu wynosi 21 czy 27 km/h.
Ciekawostki, anegdotki, wrażenia? Proszę:
Za Przełajem i przed Żarnowcem strażacy z OSP dzielnie walczyli z wielkim dębem przy drodze, zawracali więc wszystkie blachosmrody, ale cyklistę puścili :)
Przed Udorzem na ściernisku pasło się pokaźne stado bażantów...
W Dąbrowie G. towarzyszył mi zbliżający się do pełni, zamglony księżyc.
Najwspanialszym wrażeniem był totalny spokój na drogach. Od Chechła po Kolbark, w dolinie Szreniawy, od Kaliny Małej aż po Skrzypiów, no i rzecz jasna od Pawłowic nad Mierzawą po Żarnowiec. Tutejsze drogi powiatowe i gminne to plac zabaw dla rowerzysty.
Tak wyglądał cel wycieczki. Jakoweś osty porosły prastare wały
---
Galeria:
Poranna czwórka
Bezchmurne niebo i coraz cieplej
Działoszyce
Wiosną tej autoreklamy Skalbmierza tu nie było..
Porzuciwszy szosę (dosłownie i w przenośni) wspiąłem się na wały
Młodzawy
Wnętrze klasycystyczne, czyli Wrocieryż
Wodzisław
Cóż, z ręki w czasie jazdy aparacik za 209 zł sobie nie radził...
Żarnowiec
W drodze do Pilicy
Brawa dla Pilicy - lepiej tego nazwać nie można: CUD ZJEDNOCZENIA
W Piekle, w drodze na Jaworzno
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33945526
Dystans20.22 km Czas00:58 Vśrednia20.92 km/h Podjazdy135 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans18.76 km Czas00:51 Vśrednia22.07 km/h Podjazdy130 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans73.23 km Czas03:25 Vśrednia21.43 km/h Podjazdy508 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jaworzno - Pogorie - Chorzów
Powrót ze Słowacji po przerwie jaworzniańskiej na finał LM Bayern-PSG... Dziwnie jechało się na tej trasie z dwoma pełnymi sakwami, w ostatni dzień urlopu...
Pogoria III
Pogoria IV
Trasa: Jaworzno - Pogoria III - Pogoria IV - Przeczyce - Rogoźnik - Chorzów
Powrót ze Słowacji po przerwie jaworzniańskiej na finał LM Bayern-PSG... Dziwnie jechało się na tej trasie z dwoma pełnymi sakwami, w ostatni dzień urlopu...
Pogoria III
Pogoria IV
Trasa: Jaworzno - Pogoria III - Pogoria IV - Przeczyce - Rogoźnik - Chorzów
Dystans71.51 km Czas03:44 Vśrednia19.15 km/h VMAX60.34 km/h Podjazdy492 m
SprzętFocus Arriba 4.0 Uczestnicy
Lipowiec
Po przyspieszonym powrocie ze Słowacji (finał LM) wybrałem się z M. nad Wisłę i do Lipowca. Było ciepło, ładne widoczki, ale przejazd utrudniały remonty. Pierwszy w Gorzowie (skasowany wiadukt!), drugi w Gromcu (zerwany asfalt). Apogeum nastąpiło w samym Lipowcu. Otóż był pn, wstęp darmowy, ale zamek był zamknięty na 4 spusty. Tym samym cel wycieczki przestał nim być i najwięcej radości miałem z przejazdu w okolicach Płazy. Dzień skończył się średnio smacznym plackiem po węgiersku w "Dwójce", ale Jaworzno raczej nie zachwyca gastronomią (podobnie jak "starówką").
Nad Płazą
Lipowiec - pocałowanie klamki...
Bezczelność i lenistwo w jednym - czyli samorząd (marszałek) woj. małopolskiego w pełnej krasie.
Trasa: Jaworzno - Gorzów - Mętków - Babice - Lipowiec - Płaza - Chrzanów - Jaworzno
Po przyspieszonym powrocie ze Słowacji (finał LM) wybrałem się z M. nad Wisłę i do Lipowca. Było ciepło, ładne widoczki, ale przejazd utrudniały remonty. Pierwszy w Gorzowie (skasowany wiadukt!), drugi w Gromcu (zerwany asfalt). Apogeum nastąpiło w samym Lipowcu. Otóż był pn, wstęp darmowy, ale zamek był zamknięty na 4 spusty. Tym samym cel wycieczki przestał nim być i najwięcej radości miałem z przejazdu w okolicach Płazy. Dzień skończył się średnio smacznym plackiem po węgiersku w "Dwójce", ale Jaworzno raczej nie zachwyca gastronomią (podobnie jak "starówką").
Nad Płazą
Lipowiec - pocałowanie klamki...
Bezczelność i lenistwo w jednym - czyli samorząd (marszałek) woj. małopolskiego w pełnej krasie.
Trasa: Jaworzno - Gorzów - Mętków - Babice - Lipowiec - Płaza - Chrzanów - Jaworzno
Dystans77.26 km Czas03:55 Vśrednia19.73 km/h VMAX48.64 km/h Podjazdy342 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Słowacja, dzień 3: Zdążyć na finał LM
Ruszyłem znów o świcie, niewiele po 5. Spieszyłem na pociąg z Jasła. Nie zamierzałem jednak jechać do Jasła, tylko dorwać pociąg gdzieś przed Strzyżowem. Prognoza pogody była nieubłagana, od godz. 11. miało lać jak z cebra, aż do wieczora. Przemknąłem więc zziębnięty przez Rymanów i zwolniłem dopiero na rynku w Krośnie. Po raz drugi dotarłem tu na rowerze i muszę przyznać, że rynek jeszcze wyładniał. Starówka jest niewielka ale schludna, typowa Galicja. Na rynku zakaz wjazdy samochodem.
Na niebie obecna była od świtu szczelna zasłona z chmur, postanowiłem jechać przez Odrzykoń i Frysztak do Strzyżowa i kontrolować czas do pociągu. W Wiśniowej stwierdziłem, że nie zdążę i zostałem już na stacji. Skład był schludny i pustawy. W Rzeszowie wybrałem się od razu na przejażdżkę, dotarłem w kilka nowych miejsc m.in. do zamku, ale zanim zamknąłem pętlę rozpętał się prawdziwy potop. Ostatecznie spędziłem ponad godzinę ma dworcu. Zaopatrzyłem się nawet w Przegląd Sportowy, bo księgarnia nie zachwyciła mnie tytułami książek i ich cenami. W sumie od Żywca do Wiśniowej przejechałem 503 km z bagażem przez góry, zajęło mi to 51 godzin brutto (wliczając w to 2 noclegi!). Kończyłem trasę zadowolony. Wysiadłem z pociągu w Szczakowej, a dzień kończyłem oglądając finał Ligi Mistrzów. Zdążyłem - brawo ja.
Na rynku w Krośnie
Remont na rynku w Rymanowie
Wyścig z czasem i pociągiem
Szwędanie po Rzeszowie - po raz drugi na rowerze zwiedzałem ładny rzeszowski rynek
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33899090
+ trasa po Rzeszowie oraz przejazd ze Szczakowej na Podłęże
Ruszyłem znów o świcie, niewiele po 5. Spieszyłem na pociąg z Jasła. Nie zamierzałem jednak jechać do Jasła, tylko dorwać pociąg gdzieś przed Strzyżowem. Prognoza pogody była nieubłagana, od godz. 11. miało lać jak z cebra, aż do wieczora. Przemknąłem więc zziębnięty przez Rymanów i zwolniłem dopiero na rynku w Krośnie. Po raz drugi dotarłem tu na rowerze i muszę przyznać, że rynek jeszcze wyładniał. Starówka jest niewielka ale schludna, typowa Galicja. Na rynku zakaz wjazdy samochodem.
Na niebie obecna była od świtu szczelna zasłona z chmur, postanowiłem jechać przez Odrzykoń i Frysztak do Strzyżowa i kontrolować czas do pociągu. W Wiśniowej stwierdziłem, że nie zdążę i zostałem już na stacji. Skład był schludny i pustawy. W Rzeszowie wybrałem się od razu na przejażdżkę, dotarłem w kilka nowych miejsc m.in. do zamku, ale zanim zamknąłem pętlę rozpętał się prawdziwy potop. Ostatecznie spędziłem ponad godzinę ma dworcu. Zaopatrzyłem się nawet w Przegląd Sportowy, bo księgarnia nie zachwyciła mnie tytułami książek i ich cenami. W sumie od Żywca do Wiśniowej przejechałem 503 km z bagażem przez góry, zajęło mi to 51 godzin brutto (wliczając w to 2 noclegi!). Kończyłem trasę zadowolony. Wysiadłem z pociągu w Szczakowej, a dzień kończyłem oglądając finał Ligi Mistrzów. Zdążyłem - brawo ja.
Na rynku w Krośnie
Remont na rynku w Rymanowie
Wyścig z czasem i pociągiem
Szwędanie po Rzeszowie - po raz drugi na rowerze zwiedzałem ładny rzeszowski rynek
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33899090
+ trasa po Rzeszowie oraz przejazd ze Szczakowej na Podłęże
Dystans220.25 km Czas12:11 Vśrednia18.08 km/h VMAX55.86 km/h Podjazdy2056 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Słowacja, dzień 2: Cargo-expressem spod Lewoczy do Królika
Wstałem o świcie, by nasycić się rosą i spektakularnym widokiem na Lewoczę, aż wreszcie zziębnięty i ubrany w cały wieziony zestaw odzieżowy wyruszyłem dalej. Moja łąka noclegowa zachwycała bogactwem ziół i bujnością szaty roślinnej, ale o tej porze rosa skutecznie tłumiła radość z wyboru miejscówki i utrudniała poranne harce.
Gdy opuściłem zbocza Gór Lewockich i zbliżyłem się do Spiskiego Hradu, wpadłem w pułapkę mgieł. Były bardzo gęste. Nie dość że przemoczyły mnie doszczętnie to jeszcze ograniczyły widoczność do 20-30 metrów. Na szczęście ruch samochodowy na osiemnastce o tej porze zwyczajnie nie istniał. Musiałem jednak stawać i tak - górska mgła to potężny przeciwnik, a mgła spiska w niczym nie ustępuje orawskiej :)
Podjazd na przełęcz Branisko pozwolił mi się zacnie rozgrzać, ale dał o sobie znać głód i wilgoć. By się całkiem nie ukisić zdejmowałem kolejne partie ubrań, aż w końcu przesadziłem i musiałem ponownie się ubierać. Droga była dalej totalnie pusta. Otworzył mi się też cudowny widok na ów Spiski Hrad, którego "z dołu" nie byłem w stanie dostrzec. Zastoisko mgły było tak gęste, że sylweta ruin błyszczała nad nim jak spodek UFO. Za przełęczą opuściły mnie wilgoć i ziąb, pojawiło się silne sierpniowe słońce i szybko zwalczało chłody poranka. O 9 rano było już bardzo ciepło, co zapowiadało upalny ciąg dalszy.
Gdy triumfalnie wjechałem do Preszowa, miasto było już rozbudzone i tętniło sobotnim gwarem. Jedynie na filigranowej starówce panowało jeszcze rozleniwienie. W rosnącej temperaturze, bez wymaganego kasku, ruszyłem wzwyż, bo celem był przejazd przez Góry Slańskie. Podjazd chwilami miał zacne nachylenia, w dodatku na wąskiej drodze malowali pasy i porozstawiali na środku pachołki, co uniemożliwiało kierowcom wymijanie mnie i musiałem co chwilę stawać na poboczu, by nie blokować ruchu... Taki to był już podjazd - upalny i przerywany. Trasa w zasadzie okrążała masyw Simonki - najwyższego wierchu Gór Slańskich. Ja dodatkowo uzupełniłem jej przebieg wybierając trawers lokalną drogą do Zamutowa. W pewnym momencie skończył się nawet asfalt i jechałem po otoczakach lub gruntówce. Na szczęście nawierzchnia zepsuła się dopiero tuż przed wsią. Na całym odcinku trawersu nie minął mnie żaden samochód - potem odkryłem dlaczego: droga była przegrodzona szlabanem z logo "Slovenskich Lesov". Ten odcinek miał jedną zaletę - przebiegał w cieniu. Dalej czekała mnie znowu przeprawa na słońcu.
Gdy zjechałem na wypłaszczenie przed Vranowem musiałem walczyć z przeciwnym wiatrem. Straciłem też szansę na podjechanie pociągiem z Humennego do Medzilaborców. Nie dałem rady nadrobić godziny opóźnienia. Zmierzch zapadał stopniowo, ścigałem się z przeznaczeniem mijając kolejne rusińskie wioski z drewnianymi domami i grupami Cyganów drepczących po drodze rodzinnymi klanami. Zrobiło się bardzo wschodnio, tajemniczo i nieco niebezpiecznie. Zrobiło się też całkiem ciemno i zaczęły opadać mgły. W takiej scenerii dojechałem wzdłuż biegu Laborca do Medzilaborców. Tam zaś trwała cepelia dożynkowa. Hałas, tłumy Romów i Rusinów, plakaty Warhola na przystankach. Minąłem ten cały rozgardiasz mocno zaskoczony. Zwróciłem uwagę na Muzeum Andy'ego Warhola i dobrze podświetloną cerkiew oraz skręciłem z ulgą na Czertiżne, w stronę granicy z Polską.
Ten ostatni odcinek trasy na Słowacji dostarczył mi sporo wrażeń, ale dopiero w samej końcówce. Towarzyszył mi bowiem w Czertyżnym ciekawski lis dokonujący obchodu śmietników a sam podjazd na przełęcz Beskid szybko zamienił się w niewygodną górską szutrówkę, którą musiałem pokonywać w niepokojącej samotności i w nieprzeniknionej ciemności. Zjazd nie zaliczał się do komfortowych, przez chwilę chciałem nawet zanocować w turystycznym schronie na obszarze dawnej wsi Czeremcha. Po pokonaniu brodu na potoku fatalną pełną wyboi i dziur drogą dowlokłem się do Jaślisk i wciąż rozglądając się za miejscem na nocleg przejechałem przeł. Szklarską i dotarłem aż do Królika Wołoskiego. Namiot rozbiłem nieopodal XVIII w. Necowej Kaplicy. Miejsce było prawie tak spokojne i malownicze jak pierwszy nocleg, ten ponad Lewoczą. Kładłem się spać już po północy a wstać musiałem szybko, bo zbliżał się potężny deszczowy front a ostatni pociąg do Rzeszowa umykał po 9 (zamierzałem do niego wsiąść w Strzyżowie lub liczyć, że front się opóźni.
Góry Slańskie z drogi na Preszów (nr 18), czyli widoki z Szarysza
Na początek dnia widok na Lewoczę
W drodze na przełęcz Branisko
Spiski Zamek w oparach mgły
Straż w Górach Czerchowskich
Wrzeciono rynku w Preszowie - czyli na starówce 3. pod względem wielkości miasta Słowacji
Wysokiej klasy ołtarz w konkatedrze (z wbudowanym ołtarzem gotyckim) - trwały chrzciny
Zalew Kokoszowce. Pomagałem Słowakowi w walce z awarią
Złota kopalnia, czyli podjazd w upale przez Góry Slańskie
Trawers Dubnika w kierunku wsi Zamutów
Vranov nad Topľou, czyli w Zemplinie
Pogórze Ondawskie
Przedpola Humennego, czyli w krainie Rusinów
Późne lato wśród grekokatolików
Centrum Humennego
W drodze na Medzilaborce
Ostatnie miasto na Słowacji
Po zjeździe z przełęczy Beskid nad Czeremchą
Jaśliska - dawniej polska wyspa w morzu Łemków
trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33899055
Wstałem o świcie, by nasycić się rosą i spektakularnym widokiem na Lewoczę, aż wreszcie zziębnięty i ubrany w cały wieziony zestaw odzieżowy wyruszyłem dalej. Moja łąka noclegowa zachwycała bogactwem ziół i bujnością szaty roślinnej, ale o tej porze rosa skutecznie tłumiła radość z wyboru miejscówki i utrudniała poranne harce.
Gdy opuściłem zbocza Gór Lewockich i zbliżyłem się do Spiskiego Hradu, wpadłem w pułapkę mgieł. Były bardzo gęste. Nie dość że przemoczyły mnie doszczętnie to jeszcze ograniczyły widoczność do 20-30 metrów. Na szczęście ruch samochodowy na osiemnastce o tej porze zwyczajnie nie istniał. Musiałem jednak stawać i tak - górska mgła to potężny przeciwnik, a mgła spiska w niczym nie ustępuje orawskiej :)
Podjazd na przełęcz Branisko pozwolił mi się zacnie rozgrzać, ale dał o sobie znać głód i wilgoć. By się całkiem nie ukisić zdejmowałem kolejne partie ubrań, aż w końcu przesadziłem i musiałem ponownie się ubierać. Droga była dalej totalnie pusta. Otworzył mi się też cudowny widok na ów Spiski Hrad, którego "z dołu" nie byłem w stanie dostrzec. Zastoisko mgły było tak gęste, że sylweta ruin błyszczała nad nim jak spodek UFO. Za przełęczą opuściły mnie wilgoć i ziąb, pojawiło się silne sierpniowe słońce i szybko zwalczało chłody poranka. O 9 rano było już bardzo ciepło, co zapowiadało upalny ciąg dalszy.
Gdy triumfalnie wjechałem do Preszowa, miasto było już rozbudzone i tętniło sobotnim gwarem. Jedynie na filigranowej starówce panowało jeszcze rozleniwienie. W rosnącej temperaturze, bez wymaganego kasku, ruszyłem wzwyż, bo celem był przejazd przez Góry Slańskie. Podjazd chwilami miał zacne nachylenia, w dodatku na wąskiej drodze malowali pasy i porozstawiali na środku pachołki, co uniemożliwiało kierowcom wymijanie mnie i musiałem co chwilę stawać na poboczu, by nie blokować ruchu... Taki to był już podjazd - upalny i przerywany. Trasa w zasadzie okrążała masyw Simonki - najwyższego wierchu Gór Slańskich. Ja dodatkowo uzupełniłem jej przebieg wybierając trawers lokalną drogą do Zamutowa. W pewnym momencie skończył się nawet asfalt i jechałem po otoczakach lub gruntówce. Na szczęście nawierzchnia zepsuła się dopiero tuż przed wsią. Na całym odcinku trawersu nie minął mnie żaden samochód - potem odkryłem dlaczego: droga była przegrodzona szlabanem z logo "Slovenskich Lesov". Ten odcinek miał jedną zaletę - przebiegał w cieniu. Dalej czekała mnie znowu przeprawa na słońcu.
Gdy zjechałem na wypłaszczenie przed Vranowem musiałem walczyć z przeciwnym wiatrem. Straciłem też szansę na podjechanie pociągiem z Humennego do Medzilaborców. Nie dałem rady nadrobić godziny opóźnienia. Zmierzch zapadał stopniowo, ścigałem się z przeznaczeniem mijając kolejne rusińskie wioski z drewnianymi domami i grupami Cyganów drepczących po drodze rodzinnymi klanami. Zrobiło się bardzo wschodnio, tajemniczo i nieco niebezpiecznie. Zrobiło się też całkiem ciemno i zaczęły opadać mgły. W takiej scenerii dojechałem wzdłuż biegu Laborca do Medzilaborców. Tam zaś trwała cepelia dożynkowa. Hałas, tłumy Romów i Rusinów, plakaty Warhola na przystankach. Minąłem ten cały rozgardiasz mocno zaskoczony. Zwróciłem uwagę na Muzeum Andy'ego Warhola i dobrze podświetloną cerkiew oraz skręciłem z ulgą na Czertiżne, w stronę granicy z Polską.
Ten ostatni odcinek trasy na Słowacji dostarczył mi sporo wrażeń, ale dopiero w samej końcówce. Towarzyszył mi bowiem w Czertyżnym ciekawski lis dokonujący obchodu śmietników a sam podjazd na przełęcz Beskid szybko zamienił się w niewygodną górską szutrówkę, którą musiałem pokonywać w niepokojącej samotności i w nieprzeniknionej ciemności. Zjazd nie zaliczał się do komfortowych, przez chwilę chciałem nawet zanocować w turystycznym schronie na obszarze dawnej wsi Czeremcha. Po pokonaniu brodu na potoku fatalną pełną wyboi i dziur drogą dowlokłem się do Jaślisk i wciąż rozglądając się za miejscem na nocleg przejechałem przeł. Szklarską i dotarłem aż do Królika Wołoskiego. Namiot rozbiłem nieopodal XVIII w. Necowej Kaplicy. Miejsce było prawie tak spokojne i malownicze jak pierwszy nocleg, ten ponad Lewoczą. Kładłem się spać już po północy a wstać musiałem szybko, bo zbliżał się potężny deszczowy front a ostatni pociąg do Rzeszowa umykał po 9 (zamierzałem do niego wsiąść w Strzyżowie lub liczyć, że front się opóźni.
Góry Slańskie z drogi na Preszów (nr 18), czyli widoki z Szarysza
Na początek dnia widok na Lewoczę
W drodze na przełęcz Branisko
Spiski Zamek w oparach mgły
Straż w Górach Czerchowskich
Wrzeciono rynku w Preszowie - czyli na starówce 3. pod względem wielkości miasta Słowacji
Wysokiej klasy ołtarz w konkatedrze (z wbudowanym ołtarzem gotyckim) - trwały chrzciny
Zalew Kokoszowce. Pomagałem Słowakowi w walce z awarią
Złota kopalnia, czyli podjazd w upale przez Góry Slańskie
Trawers Dubnika w kierunku wsi Zamutów
Vranov nad Topľou, czyli w Zemplinie
Pogórze Ondawskie
Przedpola Humennego, czyli w krainie Rusinów
Późne lato wśród grekokatolików
Centrum Humennego
W drodze na Medzilaborce
Ostatnie miasto na Słowacji
Po zjeździe z przełęczy Beskid nad Czeremchą
Jaśliska - dawniej polska wyspa w morzu Łemków
trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33899055