Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2020

Dystans całkowity:2159.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:99:56
Średnia prędkość:21.61 km/h
Maksymalna prędkość:65.88 km/h
Suma podjazdów:17634 m
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:113.65 km i 5h 15m
Więcej statystyk
Dystans18.55 km Czas00:53 Vśrednia21.00 km/h Podjazdy134 m
Praca + Park Śląski
Kategoria praca

Pochmurno, wilgotno, ale też pusto - po takim parku zawsze chętnie roweruję. Wszystko by być bliżej natury.

Parkowa natura: proszę jakie róże!
Dystans48.32 km Czas01:51 Vśrednia26.12 km/h Podjazdy379 m
Płaskowyż Twardowicki (13/2020)
Kategoria trening
Trening na pożegnanie z latem

Dystans73.09 km Czas02:41 Vśrednia27.24 km/h Podjazdy475 m
Jaworzno - Pogorie - Chorzów
Kategoria trening

Zjazd z mety wczorajszej trasy (Jaworzno) do Chorzowa. Co ciekawe jechało mi się raźnie, dużo lepiej niż dzień wcześniej. W dodatku nad Pogoriami wyszło słońce, wracałem więc przez Płaskowyż. 


Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33956705
Dystans315.03 km Czas12:25 Vśrednia25.37 km/h VMAX59.66 km/h Podjazdy1785 m
Szosowy Stradów
Kategoria >300 km, Cyklotrek

Pierwotnie miał być wypad w słowackie góry, ale prognoza pokazywała tak duże amplitudy, że mnie skutecznie zniechęciła. Huczne zakończenie lata zorganizowałem więc na Ponidziu. Niewiele na tym jednak zyskałem termicznie. Od Błędowa do Kolbarku temperatura oscylowała w okolicach 6-7 stopni (minimum wyniosło 5,8), czyli było tylko nieco cieplej niż w górskich dolinach, gdzie miało być 4-5 stopni (choć pewnie było chłodniej). 

Po zmaganiach z dyskomfortem cieplnym mogłem rozkoszować się zawsze przyjemnym przejazdem przez dolinę Szreniawy i jeszcze przyjemniejszym zjazdem przez Kalinę do Działoszyc. W Skalbmierzu zdziwiło mnie jakim cudem w mieście liczącym mniej niż 1,5 tys. dusz mogą się utrzymać jednocześnie Dino i Biedronka... Rozmyślałem o tym tak bardzo, że zmyliłem drogę i pojechałem przez Sielec. Droga była lepsza niż przez Kobylniki, ale też bardziej pod górkę. Tuż po 12 osiągnąłem cel wypadu, czyli grodzisko w Stradowie. Czekał na mnie prezent - Tatry widoczne jak na dłoni! Akurat gdy byłem tu na szosie i nie miałem dobrego aparatu... 

Stan Stradowa nadal jest opłakany - zniknęły krowy, grodzisko jest więc chwastowiskiem porosłym ostami. Za chwilę zaczną się samosiejki, potem krzaki, potem drzewa... Dlaczego zawsze wszystko potrafimy spieprzyć! Tutaj bezwzględnie powinny się paść owieczki lub krówki. W naszym nieszczęśliwym kraju nikt jednak na to nie wpadnie. Niech zarasta! (Sylwia Spurek lubi to!)

Gdy minąłem zarastające - a jakże! - figury w Młodzawach zaczął mnie prześladować przeciwny wiatr. Szczególnie dotkliwy był od Nawarzyc po Pilicę, na Płaskowyżu Jędrzejowskim nie ma się gdzie przed nim schronić, trzeba stawiać mu czoła... Zacząłem wytracać szybkość i zniechęciłem się do utrzymywania tempa. Co chwilę stawałem, bo zaczęło mnie wszystko boleć. Jednym słowem: zacząłem tracić czas. Za Żarnowcem pojawiło się nawet znużenie ciągłą walką z wiatrem i w Pilicy musiałem zrobić prawie godzinną przerwę na trasie (nawet w Stradowie spędziłem mniej czasu, a tam była kontemplacja, wszak to moje sanktuarium).  Ściemniło mi się tuż przed Łazami i Dąbrowę przemierzałem już w ciemnościach. W Jaworznie zameldowałem się o 22:41, wystartowałem o 5:07, gdy świtało. Tempo miałem znakomite, do Stradowa. Potem był już ból, głód i wiatr... 

Czas brutto był więc słaby jak na szosę (17h 34'), ale zdecydował o tym przeciwny wiatr na otwartej przestrzeni i jazda bez prowiantu przez prawie 8 godzin (brakło mi go o 14). Uzupełniłem napoje w sklepiku w Chrobrzu, ale nie było tam nic wartościowego na ząb (kupiłem więc Prince Polo) i ten niedobór kalorii mocno odczułem pod koniec trasy. Zwyczajnie opadłem z sił, niesłusznie nabrawszy przekonania że jazda na lekko nie wymaga jedzenia :) 

Pomimo możliwie najwygodniejszych ustawień (podwyższony mostek, wygodne siodło) i tak pod koniec byłem obolały na 4 literach i z przodu (urologia odezwała się bardzo boleśnie, choć bez krwi) a rano przywitał mnie ból głowy (walcząc z wiatrem sporo barankowałem), bo odezwało się pochylanie głowy i narażanie zatok. W sumie lepiej stracić te kilka godzin, przyjechać o 2 w nocy, czy choćby o przedświcie, ale jechać wygodnie i wieźć ze sobą zapas prowiantu. Lepiej nosić niż się prosić... Niech żyje Focus!  Uwarunkowałem się na jazdę z ciężarem i jazda na szosie jest dla mnie przyjemna jedynie na krótkich dystansach, potem brak sakw bardzo mi doskwiera. Nic się nie zmieniło. Bardziej cenię wygodę niż lekkość. Ciężar i podjazdy przeszkadzają mi znacznie mniej niż pozycja na rowerze, brak komfortu cieplnego, dyskomfort przy sklepach itd. Wypadało jednak pojechać szosą by się o tym przekonać. Kto w dzieciństwie uwarunkował się na krajoznawstwo ten wuefistą i czcicielem średniej już nigdy nie będzie. Po prostu czas przejazdu nie jest wart tych wyrzeczeń. W rowerze nie chodzi o tempo, tylko o wrażenia z trasy (są szybsze środki transportu). Ostatecznie to śmieszna różnica, czy średnia przejazdu wynosi 21 czy 27 km/h. 

Ciekawostki, anegdotki, wrażenia? Proszę:
Za Przełajem i przed Żarnowcem strażacy z OSP dzielnie walczyli z wielkim dębem przy drodze, zawracali więc wszystkie blachosmrody, ale cyklistę puścili :)
Przed Udorzem na ściernisku pasło się pokaźne stado bażantów...
W Dąbrowie G. towarzyszył mi zbliżający się do pełni, zamglony księżyc.

Najwspanialszym wrażeniem był totalny spokój na drogach. Od Chechła po Kolbark, w dolinie Szreniawy, od Kaliny Małej aż po Skrzypiów, no i rzecz jasna od Pawłowic nad Mierzawą po Żarnowiec. Tutejsze drogi powiatowe i gminne to plac zabaw dla rowerzysty. 


Tak wyglądał cel wycieczki. Jakoweś osty porosły prastare wały
---
Galeria:

Poranna czwórka

Bezchmurne niebo i coraz cieplej

Działoszyce

Wiosną tej autoreklamy Skalbmierza tu nie było..

Porzuciwszy szosę (dosłownie i w przenośni) wspiąłem się na wały

Młodzawy

Wnętrze klasycystyczne, czyli Wrocieryż

Wodzisław

Cóż, z ręki w czasie jazdy aparacik za 209 zł sobie nie radził...

Żarnowiec

W drodze do Pilicy

Brawa dla Pilicy - lepiej tego nazwać nie można: CUD ZJEDNOCZENIA

W Piekle, w drodze na Jaworzno

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33945526


Dystans20.22 km Czas00:58 Vśrednia20.92 km/h Podjazdy135 m
Praca + Park Śląski
Dystans18.76 km Czas00:51 Vśrednia22.07 km/h Podjazdy130 m
Praca + Park Śląski
Kategoria praca
Dystans73.23 km Czas03:25 Vśrednia21.43 km/h Podjazdy508 m
Jaworzno - Pogorie - Chorzów
Kategoria blisko domu

Powrót ze Słowacji po przerwie jaworzniańskiej na finał LM Bayern-PSG... Dziwnie jechało się na tej trasie z dwoma pełnymi sakwami, w ostatni dzień urlopu...

Pogoria III

Pogoria IV

Trasa: Jaworzno - Pogoria III - Pogoria IV - Przeczyce - Rogoźnik - Chorzów
Dystans71.51 km Czas03:44 Vśrednia19.15 km/h VMAX60.34 km/h Podjazdy492 m
SprzętFocus Arriba 4.0 Uczestnicy
Lipowiec

Po przyspieszonym powrocie ze Słowacji (finał LM) wybrałem się z M. nad Wisłę i do Lipowca. Było ciepło, ładne widoczki, ale przejazd utrudniały remonty. Pierwszy w Gorzowie (skasowany wiadukt!), drugi w Gromcu (zerwany asfalt). Apogeum nastąpiło w samym Lipowcu. Otóż był pn, wstęp darmowy, ale zamek był zamknięty na 4 spusty. Tym samym cel wycieczki przestał nim być i najwięcej radości miałem z przejazdu w okolicach Płazy. Dzień skończył się średnio smacznym plackiem po węgiersku w "Dwójce", ale Jaworzno raczej nie zachwyca gastronomią (podobnie jak "starówką"). 

Nad Płazą

Lipowiec - pocałowanie klamki...

Bezczelność i lenistwo w jednym - czyli samorząd (marszałek) woj. małopolskiego w pełnej krasie. 

Trasa: Jaworzno - Gorzów - Mętków - Babice - Lipowiec - Płaza - Chrzanów - Jaworzno

Dystans77.26 km Czas03:55 Vśrednia19.73 km/h VMAX48.64 km/h Podjazdy342 m
Słowacja, dzień 3: Zdążyć na finał LM
Kategoria SŁOWACJA 2020

Ruszyłem znów o świcie, niewiele po 5. Spieszyłem na pociąg z Jasła. Nie zamierzałem jednak jechać do Jasła, tylko dorwać pociąg gdzieś przed Strzyżowem. Prognoza pogody była nieubłagana, od godz. 11. miało lać jak z cebra, aż do wieczora. Przemknąłem więc zziębnięty przez Rymanów i zwolniłem dopiero na rynku w Krośnie. Po raz drugi dotarłem tu na rowerze i muszę przyznać, że rynek jeszcze wyładniał. Starówka jest niewielka ale schludna, typowa Galicja. Na rynku zakaz wjazdy samochodem. 

Na niebie obecna była od świtu szczelna zasłona z chmur, postanowiłem jechać przez Odrzykoń i Frysztak do Strzyżowa i kontrolować czas do pociągu. W Wiśniowej stwierdziłem, że nie zdążę i zostałem już na stacji. Skład był schludny i pustawy. W Rzeszowie wybrałem się od razu na przejażdżkę, dotarłem w kilka nowych miejsc m.in. do zamku, ale zanim zamknąłem pętlę rozpętał się prawdziwy potop. Ostatecznie spędziłem ponad godzinę ma dworcu. Zaopatrzyłem się nawet w Przegląd Sportowy, bo księgarnia nie zachwyciła mnie tytułami książek i ich cenami. W sumie od Żywca do Wiśniowej przejechałem 503 km z bagażem przez góry, zajęło mi to 51 godzin brutto (wliczając w to 2 noclegi!). Kończyłem trasę zadowolony. Wysiadłem z pociągu w Szczakowej, a dzień kończyłem oglądając finał Ligi Mistrzów. Zdążyłem - brawo ja.

Na rynku w Krośnie

Remont na rynku w Rymanowie

Wyścig z czasem i pociągiem

Szwędanie po Rzeszowie - po raz drugi na rowerze zwiedzałem ładny rzeszowski rynek

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33899090
+ trasa po Rzeszowie oraz przejazd ze Szczakowej na Podłęże

Dystans220.25 km Czas12:11 Vśrednia18.08 km/h VMAX55.86 km/h Podjazdy2056 m
Słowacja, dzień 2: Cargo-expressem spod Lewoczy do Królika
Kategoria >200 km, SŁOWACJA 2020

 Wstałem o świcie, by nasycić się rosą i spektakularnym widokiem na Lewoczę, aż wreszcie zziębnięty i ubrany w cały wieziony zestaw odzieżowy wyruszyłem dalej. Moja łąka noclegowa zachwycała bogactwem ziół i bujnością szaty roślinnej, ale o tej porze rosa skutecznie tłumiła radość z wyboru miejscówki i utrudniała poranne harce.

Gdy opuściłem zbocza Gór Lewockich i zbliżyłem się do Spiskiego Hradu, wpadłem w pułapkę mgieł. Były bardzo gęste. Nie dość że przemoczyły mnie doszczętnie to jeszcze ograniczyły widoczność do 20-30 metrów. Na szczęście ruch samochodowy na osiemnastce o tej porze zwyczajnie nie istniał. Musiałem jednak stawać i tak - górska mgła to potężny przeciwnik, a mgła spiska w niczym nie ustępuje orawskiej :)

Podjazd na przełęcz Branisko pozwolił mi się zacnie rozgrzać, ale dał o sobie znać głód i wilgoć. By się całkiem nie ukisić zdejmowałem kolejne partie ubrań, aż w końcu przesadziłem i musiałem ponownie się ubierać. Droga była dalej totalnie pusta. Otworzył mi się też cudowny widok na ów Spiski Hrad, którego "z dołu" nie byłem w stanie dostrzec. Zastoisko mgły było tak gęste, że sylweta ruin błyszczała nad nim jak spodek UFO. Za przełęczą opuściły mnie wilgoć i ziąb, pojawiło się silne sierpniowe słońce i szybko zwalczało chłody poranka. O 9 rano było już bardzo ciepło, co zapowiadało upalny ciąg dalszy. 

Gdy triumfalnie wjechałem do Preszowa, miasto było już rozbudzone i tętniło sobotnim gwarem. Jedynie na filigranowej starówce panowało jeszcze rozleniwienie. W rosnącej temperaturze, bez wymaganego kasku, ruszyłem wzwyż, bo celem był przejazd przez Góry Slańskie. Podjazd chwilami miał zacne nachylenia, w dodatku na wąskiej drodze malowali pasy i porozstawiali na środku pachołki, co uniemożliwiało kierowcom wymijanie mnie i musiałem co chwilę stawać na poboczu, by nie blokować ruchu... Taki to był już podjazd - upalny i przerywany.  Trasa w zasadzie okrążała masyw Simonki - najwyższego wierchu Gór Slańskich. Ja dodatkowo uzupełniłem jej przebieg wybierając trawers lokalną drogą do Zamutowa. W pewnym momencie skończył się nawet asfalt i jechałem po otoczakach lub gruntówce. Na szczęście nawierzchnia zepsuła się dopiero tuż przed wsią. Na całym odcinku trawersu nie minął mnie żaden samochód - potem odkryłem dlaczego: droga była przegrodzona szlabanem z logo "Slovenskich Lesov". Ten odcinek miał jedną zaletę - przebiegał w cieniu. Dalej czekała mnie znowu przeprawa na słońcu. 

Gdy zjechałem na wypłaszczenie przed Vranowem musiałem walczyć z przeciwnym wiatrem. Straciłem też szansę na podjechanie pociągiem z Humennego do Medzilaborców. Nie dałem rady nadrobić godziny opóźnienia. Zmierzch zapadał stopniowo, ścigałem się z przeznaczeniem mijając kolejne rusińskie wioski z drewnianymi domami i grupami Cyganów drepczących po drodze rodzinnymi klanami. Zrobiło się bardzo wschodnio, tajemniczo i nieco niebezpiecznie. Zrobiło się też całkiem ciemno i zaczęły opadać mgły. W takiej scenerii dojechałem wzdłuż biegu Laborca do Medzilaborców. Tam zaś trwała cepelia dożynkowa. Hałas, tłumy Romów i Rusinów, plakaty Warhola na przystankach. Minąłem ten cały rozgardiasz mocno zaskoczony. Zwróciłem uwagę na Muzeum Andy'ego Warhola i dobrze podświetloną cerkiew oraz skręciłem z ulgą na Czertiżne, w stronę granicy z Polską. 

Ten ostatni odcinek trasy na Słowacji dostarczył mi sporo wrażeń, ale dopiero w samej końcówce. Towarzyszył mi bowiem w Czertyżnym ciekawski lis dokonujący obchodu śmietników a sam podjazd na przełęcz Beskid szybko zamienił się w niewygodną górską szutrówkę, którą musiałem pokonywać w niepokojącej samotności i w nieprzeniknionej ciemności. Zjazd nie zaliczał się do komfortowych, przez chwilę chciałem nawet zanocować w turystycznym schronie na obszarze dawnej wsi Czeremcha. Po pokonaniu brodu na potoku fatalną pełną wyboi i dziur drogą dowlokłem się do Jaślisk i wciąż rozglądając się za miejscem na nocleg przejechałem przeł. Szklarską i dotarłem aż do Królika Wołoskiego. Namiot rozbiłem nieopodal XVIII w. Necowej Kaplicy. Miejsce było prawie tak spokojne i malownicze jak pierwszy nocleg, ten ponad Lewoczą. Kładłem się spać już po północy a wstać musiałem szybko, bo zbliżał się potężny deszczowy front a ostatni pociąg do Rzeszowa umykał po 9 (zamierzałem do niego wsiąść w Strzyżowie lub liczyć, że front się opóźni.



Góry Slańskie z drogi na Preszów (nr 18), czyli widoki z Szarysza

Na początek dnia widok na Lewoczę

W drodze na przełęcz Branisko

Spiski Zamek w oparach mgły

Straż w Górach Czerchowskich

Wrzeciono rynku w Preszowie - czyli na starówce 3. pod względem wielkości miasta Słowacji 

Wysokiej klasy ołtarz w konkatedrze (z wbudowanym ołtarzem gotyckim) - trwały chrzciny

Zalew Kokoszowce. Pomagałem Słowakowi w walce z awarią

Złota kopalnia, czyli podjazd w upale przez Góry Slańskie

Trawers Dubnika w kierunku wsi Zamutów

Vranov nad Topľou, czyli w Zemplinie

Pogórze Ondawskie

Przedpola Humennego, czyli w krainie Rusinów

Późne lato wśród grekokatolików

Centrum Humennego

W drodze na Medzilaborce

Ostatnie miasto na Słowacji

Po zjeździe z przełęczy Beskid nad Czeremchą 

Jaśliska - dawniej polska wyspa w morzu Łemków

trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33899055