Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2019
Dystans całkowity: | 3117.26 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 179:02 |
Średnia prędkość: | 17.41 km/h |
Maksymalna prędkość: | 61.40 km/h |
Suma podjazdów: | 39295 m |
Liczba aktywności: | 27 |
Średnio na aktywność: | 115.45 km i 6h 37m |
Więcej statystyk |
Dystans322.24 km Czas14:53 Vśrednia21.65 km/h Podjazdy1414 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Ausflug nach Münsterberg und Namslau
W końcówce sierpnia przydarzyła się niezła pogoda i prognozy wskazywały na wyjątkowo ciepłą noc. Mnie zaś ciągnęło gdzieś dalej bez obciążenia, na lekko. Zarazem jednak chciałem, by nogi odpoczęły od gór przez które jechałem z pełnym bagażem, przez kilkadziesiąt dni. Wybór padł na niemiecki Górny Śląsk i skrawek Dolnego Śląska. Te tereny były integralną częścią Niemiec do 1945 roku, stąd nazewnictwo miejscowości. Głównym celem zostały dawno przeze mnie nie nawiedzone Nysa i Ziębice. O ile w dzień upał był zauważalny (31 stopni) to noc faktycznie była cudownie ciepła i długie nogawki ubrałem dopiero w okolicach godz. 3 (w nocy rzecz jasna).
Do Krapkowic jechałem trasą, która znaa na pamięć. Nie było więc żadnych zaskoczeń. W rejonie Korfantowa trafiłem na zdarte nawierzchnie i remonty, podobnie było przed samą Nysą. W Nysie sporo się zmieniło na plus, w porównaniu z moją ostatnią wizytą. Na rynku był też oczywiście drobny remoncik... Potem było już gładko, ale do Ziębic dotarłem po zmierzchu. Atmosfera wieczornych Ziębic przypominała nieco Załęże, słowem: nie zachęcała do szwędania się po zaułkach... W Strzelinie i Oławie udało mi się ominąć typowo sobotnie menelstwo i pijactwo. W Namysłowie byłem po 2. w nocy i kwiat narodu polskiego zakończył już katowanie trunków... Najwięcej emocji dostarczył mi w sumie odcinek z Oławy do Namysłowa. Ruch samochodowy nie istniał, nieliczne wsie były słabo oświetlone a las zionął wręcz ciemnością :)
W pewnym momencie chciałem zajechać aż do Wielunia. Pomysł był błyskotliwy: akurat TEGO 1 września przypadała dokładnie 80. rocznica zbombardowania Wielunia i wybuchu II wojny światowej w Europie. No cóż, o przedświcie poczułem ogromną senność, zacząłem zygzakować a planowałem jednak dożyć jesieni... Dlatego zamiast jechać na Kluczbork i Wieluń, zjechałem do bazy (czyt. na przystanek PKP) w Smardach. Trochę szkoda, ale mimo wszystko wyżej od uczczenia rocznicy cenię sobie życie...
Na trasie nie forsowałem tempa, nogi były jeszcze nieco nieświeże. Ostatecznie mój rajd powstrzymał jednak niedobór snu. Bez nadspania przyszłych braków nie ma się co porywać na nocne eskapady...
Beuthen
Peiskretscham - zadbany budynek szkoły
Lenkau :)
Krapkowitz - rynek cudownie ukwiecony i kranik z wodą pitną. Europa!
Klein Strehlitz
Gdzieś między Friedland in Oberschlesien a Neisse
Neisse vel Nissa/Nisa/Nysa
W drodze na Münsterberg, przy granicy księstwa biskupiego
Münsterberg - ring. W Ziębicach podobała mi się rzecz jasna w pełni zachowana zabudowa. Mniej podobał mi się jej stan techniczny...
Strehlen
Ohlau - wbrew nazwie, schlanych nie było zbyt wielu
Namslau
Zorza poranna gdzieś przed Konstadt
Konstadt. Tutaj poczułem, że odlatuję. Walczyłem jeszcze na odcinku do Kreuzburg (bo miałem zapas czasu do pierwszego pociągu), ale spasowałem wcześniej...
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/31009160
W końcówce sierpnia przydarzyła się niezła pogoda i prognozy wskazywały na wyjątkowo ciepłą noc. Mnie zaś ciągnęło gdzieś dalej bez obciążenia, na lekko. Zarazem jednak chciałem, by nogi odpoczęły od gór przez które jechałem z pełnym bagażem, przez kilkadziesiąt dni. Wybór padł na niemiecki Górny Śląsk i skrawek Dolnego Śląska. Te tereny były integralną częścią Niemiec do 1945 roku, stąd nazewnictwo miejscowości. Głównym celem zostały dawno przeze mnie nie nawiedzone Nysa i Ziębice. O ile w dzień upał był zauważalny (31 stopni) to noc faktycznie była cudownie ciepła i długie nogawki ubrałem dopiero w okolicach godz. 3 (w nocy rzecz jasna).
Do Krapkowic jechałem trasą, która znaa na pamięć. Nie było więc żadnych zaskoczeń. W rejonie Korfantowa trafiłem na zdarte nawierzchnie i remonty, podobnie było przed samą Nysą. W Nysie sporo się zmieniło na plus, w porównaniu z moją ostatnią wizytą. Na rynku był też oczywiście drobny remoncik... Potem było już gładko, ale do Ziębic dotarłem po zmierzchu. Atmosfera wieczornych Ziębic przypominała nieco Załęże, słowem: nie zachęcała do szwędania się po zaułkach... W Strzelinie i Oławie udało mi się ominąć typowo sobotnie menelstwo i pijactwo. W Namysłowie byłem po 2. w nocy i kwiat narodu polskiego zakończył już katowanie trunków... Najwięcej emocji dostarczył mi w sumie odcinek z Oławy do Namysłowa. Ruch samochodowy nie istniał, nieliczne wsie były słabo oświetlone a las zionął wręcz ciemnością :)
W pewnym momencie chciałem zajechać aż do Wielunia. Pomysł był błyskotliwy: akurat TEGO 1 września przypadała dokładnie 80. rocznica zbombardowania Wielunia i wybuchu II wojny światowej w Europie. No cóż, o przedświcie poczułem ogromną senność, zacząłem zygzakować a planowałem jednak dożyć jesieni... Dlatego zamiast jechać na Kluczbork i Wieluń, zjechałem do bazy (czyt. na przystanek PKP) w Smardach. Trochę szkoda, ale mimo wszystko wyżej od uczczenia rocznicy cenię sobie życie...
Na trasie nie forsowałem tempa, nogi były jeszcze nieco nieświeże. Ostatecznie mój rajd powstrzymał jednak niedobór snu. Bez nadspania przyszłych braków nie ma się co porywać na nocne eskapady...
Beuthen
Peiskretscham - zadbany budynek szkoły
Lenkau :)
Krapkowitz - rynek cudownie ukwiecony i kranik z wodą pitną. Europa!
Klein Strehlitz
Gdzieś między Friedland in Oberschlesien a Neisse
Neisse vel Nissa/Nisa/Nysa
W drodze na Münsterberg, przy granicy księstwa biskupiego
Münsterberg - ring. W Ziębicach podobała mi się rzecz jasna w pełni zachowana zabudowa. Mniej podobał mi się jej stan techniczny...
Strehlen
Ohlau - wbrew nazwie, schlanych nie było zbyt wielu
Namslau
Zorza poranna gdzieś przed Konstadt
Konstadt. Tutaj poczułem, że odlatuję. Walczyłem jeszcze na odcinku do Kreuzburg (bo miałem zapas czasu do pierwszego pociągu), ale spasowałem wcześniej...
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/31009160
Dystans142.52 km Czas06:38 Vśrednia21.49 km/h Podjazdy972 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Lasy Lublinieckie
Ostatni piąteczek sierpnia okazał się być nieoczekiwanie wolnym piąteczkiem, pogoda zaś sprzyjała by wykorzystać takową okoliczność. Ponieważ wszystko odbyło się z zaskoczenia, nie miałem nic w zanadrzu. Zapowiadana temperatura skłoniła mnie więc do spontanicznego rajdu po Lasach Lublinieckich. Jedyną nowością czy tam niewiadomą na trasie była moja premierowa wizyta przy pałacyku w Miedarach-Kopaninie. Obiekt okazał się raczej niewarty uwagi oraz zajęty przez Dom Pomocy Społecznej...
Świerklaniec
Tarnowskie Góry
Rybna
Miedary-Kopanina, pałac barona Fürstenberga
Tworóg
W drodze na Brusiek
Brusiek
Trasa:
https://www.bikemap.net/en/r/5266735/
Ostatni piąteczek sierpnia okazał się być nieoczekiwanie wolnym piąteczkiem, pogoda zaś sprzyjała by wykorzystać takową okoliczność. Ponieważ wszystko odbyło się z zaskoczenia, nie miałem nic w zanadrzu. Zapowiadana temperatura skłoniła mnie więc do spontanicznego rajdu po Lasach Lublinieckich. Jedyną nowością czy tam niewiadomą na trasie była moja premierowa wizyta przy pałacyku w Miedarach-Kopaninie. Obiekt okazał się raczej niewarty uwagi oraz zajęty przez Dom Pomocy Społecznej...
Świerklaniec
Tarnowskie Góry
Rybna
Miedary-Kopanina, pałac barona Fürstenberga
Tworóg
W drodze na Brusiek
Brusiek
Trasa:
https://www.bikemap.net/en/r/5266735/
Dystans14.12 km Czas00:39 Vśrednia21.72 km/h Podjazdy102 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans18.82 km Czas00:55 Vśrednia20.53 km/h Podjazdy137 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans10.17 km Czas00:29 Vśrednia21.04 km/h Podjazdy 64 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans173.65 km Czas07:41 Vśrednia22.60 km/h Podjazdy1087 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Zakończenie wakacji na Ziemi Raciborskiej
To był już ostatni dzień przed powrotem do prozy życia (pracy). Mnie zaś ciągnęło do Polskiej Cerekwi i Krzanowic. Nie dotarłem tam bowiem wiosną (choć planowałem). Pożegnanie z latem początkowo przebiegało bez zakłóceń. Chociaż wyruszyłem dość późno, a nawet za późno, miałem spory zapas czasowy do pociągu powrotnego z Raciborza i gdy już byłem w ogródku, witałem się z gąską.... wtedy dorwała mnie w Krzanowicach potężna burza. Jej gwałtowność, siła wiatru i potęga sznurów wody w niczym nie ustępowała najzacniejszym burzom alpejskim. W efekcie spóźniłem się na planowany pociąg i musiałem zakotwiczyć dłużej w Raciborzu, czekając na kolejny (ostatni). Tamże kebabowałem i włóczyłem się w ciemnościach, co zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Zakończenie wakacji odbyło się z przytupem :)
Chudów
W drodze na Rudy
Rudy
Testowałem nowość, czyli ścieżkę rowerową w gminie Cerekiew poprowadzoną śladem zlikwidowanej linii kolejowej
Polska Cerekiew
Okolice Cerekwi są interwałowe
Piękne napisy na kapliczce pod Krzanowicami. Przed sławetnym laniem
Tuż przed burzą w Krzanowicach
Eichendorff w Raciborzu spoglądał z ironicznym uśmieszkiem na centrum handlowe...
Trasa:
https://www.bikemap.net/en/r/5252030/
To był już ostatni dzień przed powrotem do prozy życia (pracy). Mnie zaś ciągnęło do Polskiej Cerekwi i Krzanowic. Nie dotarłem tam bowiem wiosną (choć planowałem). Pożegnanie z latem początkowo przebiegało bez zakłóceń. Chociaż wyruszyłem dość późno, a nawet za późno, miałem spory zapas czasowy do pociągu powrotnego z Raciborza i gdy już byłem w ogródku, witałem się z gąską.... wtedy dorwała mnie w Krzanowicach potężna burza. Jej gwałtowność, siła wiatru i potęga sznurów wody w niczym nie ustępowała najzacniejszym burzom alpejskim. W efekcie spóźniłem się na planowany pociąg i musiałem zakotwiczyć dłużej w Raciborzu, czekając na kolejny (ostatni). Tamże kebabowałem i włóczyłem się w ciemnościach, co zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Zakończenie wakacji odbyło się z przytupem :)
Chudów
W drodze na Rudy
Rudy
Testowałem nowość, czyli ścieżkę rowerową w gminie Cerekiew poprowadzoną śladem zlikwidowanej linii kolejowej
Polska Cerekiew
Okolice Cerekwi są interwałowe
Piękne napisy na kapliczce pod Krzanowicami. Przed sławetnym laniem
Tuż przed burzą w Krzanowicach
Eichendorff w Raciborzu spoglądał z ironicznym uśmieszkiem na centrum handlowe...
Trasa:
https://www.bikemap.net/en/r/5252030/
Dystans92.31 km Czas04:39 Vśrednia19.85 km/h Podjazdy967 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Płaskowyż Twardowicki (12) i GSD
Drugiego dnia po powrocie z wyprawy wykorzystałem resztkę urlopowego luzu by wybrać się na stare śmieci, czyli Płaskowyż Twardowicki. Niebo było bezchmurne, mnie zaś zaskoczyła ilość zieleni o tej porze. Po raz 14. w roku wjechałem na GSD. Wszędzie dobrze, ale na Płaskowyżu najlepiej! Wybrałem trasę mocno interwałową, bo nogi przyzwyczaiły mi się do podjazdów. Na wyprawie pokonałem z obciążeniem 8 dużych systemów górskich i prawie setkę przełęczy. Po tym wszystkim Płaskowyż na lekko nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Ledwo zauważyłem jego istnienie - o to mi zresztą chodziło: o porównanie. O tę sławną różnicę skali :)
Widok z Góry św. Doroty na Sosnowiec
Widok na Parcinę i Równą Górę
Jeszcze ciepły, nowy asfalt
Koniec sierpnia na Płaskowyżu w okolicy Najdziszowa
Trasa:
https://www.bikemap.net/en/r/5251999/
Drugiego dnia po powrocie z wyprawy wykorzystałem resztkę urlopowego luzu by wybrać się na stare śmieci, czyli Płaskowyż Twardowicki. Niebo było bezchmurne, mnie zaś zaskoczyła ilość zieleni o tej porze. Po raz 14. w roku wjechałem na GSD. Wszędzie dobrze, ale na Płaskowyżu najlepiej! Wybrałem trasę mocno interwałową, bo nogi przyzwyczaiły mi się do podjazdów. Na wyprawie pokonałem z obciążeniem 8 dużych systemów górskich i prawie setkę przełęczy. Po tym wszystkim Płaskowyż na lekko nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Ledwo zauważyłem jego istnienie - o to mi zresztą chodziło: o porównanie. O tę sławną różnicę skali :)
Widok z Góry św. Doroty na Sosnowiec
Widok na Parcinę i Równą Górę
Jeszcze ciepły, nowy asfalt
Koniec sierpnia na Płaskowyżu w okolicy Najdziszowa
Trasa:
https://www.bikemap.net/en/r/5251999/
Camino Europeo - podsumowanie
Patriota pejzażu na Drodze Europejskiej, z Portugalii do Polski, w 500. rocznicę wyruszenia wyprawy Magellana i 30. rocznicę podniesienia żelaznej kurtyny. W 48 dni przez 10 krajów, 18 granic państwowych, 8 systemów górskich. Z dala od hoteli, restauracji, zgiełku i sztampy. Blisko natury, na łasce żywiołów, niemal wyłącznie przez góry. Włóczęga po plątaninie alejek w europejskim ogrodzie obfitości; rowerem i pieszo.
Trasa:
Mapa wyprawy: https://ridewithgps.com/routes/30950956
Symbolika:
3-krotne pokonanie głównej grani Pirenejów, na cześć 3 okrętów które przebyły Pacyfik
5 akcji górskich (pieszo) na cześć 5 okrętów Armady Molukańskiej, jedna z nich bez puenty (San Antonio uciekł do Hiszpanii)
18 przekroczeń granic państwowych na cześć 18 marynarzy, którzy powrócili po 3 latach do macierzystego portu
Przelot z rowerem do Porto i powrót wyłącznie o własnych siłach do portu macierzystego (Katowice-Pyrzowice)
36 etapów powyżej 100 km dystansu dziennego na cześć 36 marynarzy, którzy dzięki wyprawie Magellana opłynęli świat
Statystyka:
5519,76 km przebytych o własnych siłach
90986 metrów pokonanego przewyższenia (10 Everestów zdobytych z poziomu morza w ciągu 45 dni)
Różnica poziomu na trasie: Od 0 m n.p.m. do 3747 m n.p.m.
48 dni (41 dni zwyczajnej jazdy, 1 dzień symboliczny - lądowanie późnym wieczorem, 5 dni podwójnego wysiłku-cyklotreku oraz 1 dzień postoju przymusowego); 5.07.2019 - 21.08.2019
Noclegi: 100% za darmo, w tym 3 na kempingach i 1 pod dachem, pozostałe na dziko
Średni dystans dzienny - 114,99 km (wliczając dzień postoju, dzień przylotu i dni akcji górskiej)
Średni dystans dzienny 2.0 - 117,44 km (nie licząc dnia postoju)
Średnie przewyższenie dzienne - 1895 metrów (wliczając dzień postoju!)
36 dni z dystansem powyżej 100 km
6 dni z dystansem powyżej 150 km
Odcinki od 35,33 km do 170,22 km dziennie (nie licząc postoju i przylotu)
33 dni z przewyższeniem powyżej 1500 metrów
24 dni z przewyższeniem powyżej 2000 metrów
5 dni z przewyższeniem powyżej 3000 metrów
Odcinki od 587 m do 3330 metrów przewyższenia dziennie (nie licząc postoju i przylotu)
Przebytych 8 systemów górskich: 4 dni jazdy przez Masyw Galicyjski; 5 dni jazdy przez Góry Kantabryjskie; 3 dni jazdy przez Góry Baskijskie; 7 dni jazdy przez Pireneje, w tym 3-krotne przekroczenie głównego grzbietu; 3 dni jazdy przez Masyw Centralny; 17 dni jazdy przez Alpy, w tym 8-krotne przekroczenie głównego grzbietu Alp; 2 dni jazdy przez Masyw Czeski; 2 dni jazdy przez Karpaty, w tym 2-krotne przekroczenie głównego grzbietu karpackiego. Razem 43 dni jazdy przez góry, 4 dni wyżynne i 1 dzień postoju.
10 państw, 18 przekroczeń granicy państwowej, ok. 25 regionów historycznych i ok. 70 przełęczy. Ponadto przebyłem liczne przełomy rzeczne oraz sławne mosty (z Mostem Baskijskim, wiaduktem Millau i akweduktem Pont du Gard na czele).
Wrażenia:
Statystyka nieszczęść: strata opony i całkowite zużycie drugiej (ledwo dojechałem), 3 wymienione dętki, 3 zestawy klocków hamulcowych z przodu i 1 zestaw z tyłu (tarcze). Ponadto 4 biegunki (wszystkie jednego dnia), mordercze ulewy 33, 38, 39 i 47 dnia jazdy. Nieprzespana noc z zimna i bólu brzucha w Bessans.
na plus:
Najładniejsze większe miasto na trasie: Awinion
Najładniejsze miasteczka na trasie: Uzes (Francja), Dürnstein (Austria)
Najbardziej niesamowite wioski: Tor (Katalonia) oraz po kilka w Asturii, Nawarze i Tyrolu Południowym
Najprzyjemniej na drogach: Francja
Najlepsze trasy rowerowe: Austria
Najlepszy klimat: Galicja (ta hiszpańska!)
Najlepsza górska panorama: Aiguille de la Grande Sassiere
Najlepsza potrawa: tuńczyk po katalońsku
Najpiękniejsze wybrzeże: Kantabria
Najbardziej ustronna wycieczka: dolina Averole (Alpy Francuskie)
Największe pustki osadnicze: galicyjski interior, Sewenny
Największa rowerowa idylla: dolina Wachau
Najpiękniejszy pejzaż: kojąca zieleń od Galicji po francuskie Pireneje Atlantyckie
na minus:
Najtrudniejszy przejazd przez miasto: Awinion
Największy cyrk organizacyjny: etap TdF na Tourmalet
Najstraszniejsze odcinki drogowe: z doliny Aosty nad Maggiore (Nizina Padańska) i przejazd przez Andorę
Największy snobizm: Andora
Najstraszniejszy upał: w Andorze
Najdłuższy okres deszczowy: w Austrii
Największa dobowa moc żywiołu: nad Jeziorem Maggiore
Najsilniejsza jednorazowa ulewa: przełom Soły.
Wniosek generalny z wyprawy: kradnij, zabijaj, ale Andorę i Nizinę Padańską omijaj
Patriota pejzażu na Drodze Europejskiej, z Portugalii do Polski, w 500. rocznicę wyruszenia wyprawy Magellana i 30. rocznicę podniesienia żelaznej kurtyny. W 48 dni przez 10 krajów, 18 granic państwowych, 8 systemów górskich. Z dala od hoteli, restauracji, zgiełku i sztampy. Blisko natury, na łasce żywiołów, niemal wyłącznie przez góry. Włóczęga po plątaninie alejek w europejskim ogrodzie obfitości; rowerem i pieszo.
Trasa:
Mapa wyprawy: https://ridewithgps.com/routes/30950956
Symbolika:
3-krotne pokonanie głównej grani Pirenejów, na cześć 3 okrętów które przebyły Pacyfik
5 akcji górskich (pieszo) na cześć 5 okrętów Armady Molukańskiej, jedna z nich bez puenty (San Antonio uciekł do Hiszpanii)
18 przekroczeń granic państwowych na cześć 18 marynarzy, którzy powrócili po 3 latach do macierzystego portu
Przelot z rowerem do Porto i powrót wyłącznie o własnych siłach do portu macierzystego (Katowice-Pyrzowice)
36 etapów powyżej 100 km dystansu dziennego na cześć 36 marynarzy, którzy dzięki wyprawie Magellana opłynęli świat
Statystyka:
5519,76 km przebytych o własnych siłach
90986 metrów pokonanego przewyższenia (10 Everestów zdobytych z poziomu morza w ciągu 45 dni)
Różnica poziomu na trasie: Od 0 m n.p.m. do 3747 m n.p.m.
48 dni (41 dni zwyczajnej jazdy, 1 dzień symboliczny - lądowanie późnym wieczorem, 5 dni podwójnego wysiłku-cyklotreku oraz 1 dzień postoju przymusowego); 5.07.2019 - 21.08.2019
Noclegi: 100% za darmo, w tym 3 na kempingach i 1 pod dachem, pozostałe na dziko
Średni dystans dzienny - 114,99 km (wliczając dzień postoju, dzień przylotu i dni akcji górskiej)
Średni dystans dzienny 2.0 - 117,44 km (nie licząc dnia postoju)
Średnie przewyższenie dzienne - 1895 metrów (wliczając dzień postoju!)
36 dni z dystansem powyżej 100 km
6 dni z dystansem powyżej 150 km
Odcinki od 35,33 km do 170,22 km dziennie (nie licząc postoju i przylotu)
33 dni z przewyższeniem powyżej 1500 metrów
24 dni z przewyższeniem powyżej 2000 metrów
5 dni z przewyższeniem powyżej 3000 metrów
Odcinki od 587 m do 3330 metrów przewyższenia dziennie (nie licząc postoju i przylotu)
Przebytych 8 systemów górskich: 4 dni jazdy przez Masyw Galicyjski; 5 dni jazdy przez Góry Kantabryjskie; 3 dni jazdy przez Góry Baskijskie; 7 dni jazdy przez Pireneje, w tym 3-krotne przekroczenie głównego grzbietu; 3 dni jazdy przez Masyw Centralny; 17 dni jazdy przez Alpy, w tym 8-krotne przekroczenie głównego grzbietu Alp; 2 dni jazdy przez Masyw Czeski; 2 dni jazdy przez Karpaty, w tym 2-krotne przekroczenie głównego grzbietu karpackiego. Razem 43 dni jazdy przez góry, 4 dni wyżynne i 1 dzień postoju.
10 państw, 18 przekroczeń granicy państwowej, ok. 25 regionów historycznych i ok. 70 przełęczy. Ponadto przebyłem liczne przełomy rzeczne oraz sławne mosty (z Mostem Baskijskim, wiaduktem Millau i akweduktem Pont du Gard na czele).
Wrażenia:
Statystyka nieszczęść: strata opony i całkowite zużycie drugiej (ledwo dojechałem), 3 wymienione dętki, 3 zestawy klocków hamulcowych z przodu i 1 zestaw z tyłu (tarcze). Ponadto 4 biegunki (wszystkie jednego dnia), mordercze ulewy 33, 38, 39 i 47 dnia jazdy. Nieprzespana noc z zimna i bólu brzucha w Bessans.
na plus:
Najładniejsze większe miasto na trasie: Awinion
Najładniejsze miasteczka na trasie: Uzes (Francja), Dürnstein (Austria)
Najbardziej niesamowite wioski: Tor (Katalonia) oraz po kilka w Asturii, Nawarze i Tyrolu Południowym
Najprzyjemniej na drogach: Francja
Najlepsze trasy rowerowe: Austria
Najlepszy klimat: Galicja (ta hiszpańska!)
Najlepsza górska panorama: Aiguille de la Grande Sassiere
Najlepsza potrawa: tuńczyk po katalońsku
Najpiękniejsze wybrzeże: Kantabria
Najbardziej ustronna wycieczka: dolina Averole (Alpy Francuskie)
Największe pustki osadnicze: galicyjski interior, Sewenny
Największa rowerowa idylla: dolina Wachau
Najpiękniejszy pejzaż: kojąca zieleń od Galicji po francuskie Pireneje Atlantyckie
na minus:
Najtrudniejszy przejazd przez miasto: Awinion
Największy cyrk organizacyjny: etap TdF na Tourmalet
Najstraszniejsze odcinki drogowe: z doliny Aosty nad Maggiore (Nizina Padańska) i przejazd przez Andorę
Największy snobizm: Andora
Najstraszniejszy upał: w Andorze
Najdłuższy okres deszczowy: w Austrii
Największa dobowa moc żywiołu: nad Jeziorem Maggiore
Najsilniejsza jednorazowa ulewa: przełom Soły.
Wniosek generalny z wyprawy: kradnij, zabijaj, ale Andorę i Nizinę Padańską omijaj
Dystans97.60 km Czas05:18 Vśrednia18.42 km/h Podjazdy587 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 48: Powrót do macierzystego portu
No i nadszedł ostatni poranek na mojej wyprawie. Było pochmurno i wilgotno, panowała ogłuszająca cisza. Gdy ostatnio jechałem tym odcinkiem dobiegał zewsząd śpiew ptaków, teraz towarzyszyła mi cisza typowa dla końca sierpnia. Wypadało zakończyć symbolicznie i z przytupem. Powlokłem się więc z całym bagażem z terenów historycznej Galicji, należącej do nieboszczki Austrii, na ziemie Imperium Rosyjskiego. Nadszedł czas, by przekroczyć tę sławną wirtualną granicę i naruszyć areał Sosnowca. Granica istniejąca niegdyś w Maczkach, była przecież granicą między zaborem austriackim a rosyjskim. Nad Pogorią poczułem się jednak jak w Europie. Po kilkuset kilometrach znowu znalazłem się w strefie bezpieczeństwa. W dodatku spotkałem tego samego co zawsze pana jeżdżącego z radyjkiem oraz po raz pierwszy przejechałem nowo zbudowanym łącznikiem między zbiornikami Pogoria III i Kuźnica Warężyńska.
Ruszyłem dalej na północ, było chmurnie i wilgotno, ale nie padało. Odwiedziłem przeto kościół św. Jana Chrzciciela oraz zamek w Siewierzu. Tym samym dotarłem do ostatniego zamku na moim szlaku. Pojechałem też dalej na północ, do Brudzowic i stamtąd dopiero dokonałem zwrotu na południe, w kierunku lotniska w Pyrzowicach.
Powróciłem zatem o własnych siłach do portu z którego wyruszyłem. Z Porto do portu Pyrzowice. Nie opłynąłem świata jak Magellańczycy, ale przejechałem Europę i dokonałem wielu własnych odkryć. Feci, quod potui, faciant meliora potentes.
Ostatnią regionalną, historyczną granice pokonałem na granicy Wojkowic i Piekar Śląskich. Przekroczyłem Brynicę. Zrobiwszy spory łuk wjechałem wreszcie z Małopolski na Górny Śląsk. Równo z granicami Chorzowa wjechałem ponownie na ścieżkę rowerową. Dojechałem w ten sposób na odnowiony rynek. Zarówno jakość tego traktu jak i świeżość odnowionej rynkowej przestrzeni wywarły na mnie spore wrażenie. We własnym mieście poczułem się przez chwilę jak w Szwajcarii. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Nad Pogorią Trzecią
Tu wzbijałem się w przestworza i tutaj powróciłem na ziemię, do szarej rzeczywistości
No i nadszedł ostatni poranek na mojej wyprawie. Było pochmurno i wilgotno, panowała ogłuszająca cisza. Gdy ostatnio jechałem tym odcinkiem dobiegał zewsząd śpiew ptaków, teraz towarzyszyła mi cisza typowa dla końca sierpnia. Wypadało zakończyć symbolicznie i z przytupem. Powlokłem się więc z całym bagażem z terenów historycznej Galicji, należącej do nieboszczki Austrii, na ziemie Imperium Rosyjskiego. Nadszedł czas, by przekroczyć tę sławną wirtualną granicę i naruszyć areał Sosnowca. Granica istniejąca niegdyś w Maczkach, była przecież granicą między zaborem austriackim a rosyjskim. Nad Pogorią poczułem się jednak jak w Europie. Po kilkuset kilometrach znowu znalazłem się w strefie bezpieczeństwa. W dodatku spotkałem tego samego co zawsze pana jeżdżącego z radyjkiem oraz po raz pierwszy przejechałem nowo zbudowanym łącznikiem między zbiornikami Pogoria III i Kuźnica Warężyńska.
Ruszyłem dalej na północ, było chmurnie i wilgotno, ale nie padało. Odwiedziłem przeto kościół św. Jana Chrzciciela oraz zamek w Siewierzu. Tym samym dotarłem do ostatniego zamku na moim szlaku. Pojechałem też dalej na północ, do Brudzowic i stamtąd dopiero dokonałem zwrotu na południe, w kierunku lotniska w Pyrzowicach.
Powróciłem zatem o własnych siłach do portu z którego wyruszyłem. Z Porto do portu Pyrzowice. Nie opłynąłem świata jak Magellańczycy, ale przejechałem Europę i dokonałem wielu własnych odkryć. Feci, quod potui, faciant meliora potentes.
Ostatnią regionalną, historyczną granice pokonałem na granicy Wojkowic i Piekar Śląskich. Przekroczyłem Brynicę. Zrobiwszy spory łuk wjechałem wreszcie z Małopolski na Górny Śląsk. Równo z granicami Chorzowa wjechałem ponownie na ścieżkę rowerową. Dojechałem w ten sposób na odnowiony rynek. Zarówno jakość tego traktu jak i świeżość odnowionej rynkowej przestrzeni wywarły na mnie spore wrażenie. We własnym mieście poczułem się przez chwilę jak w Szwajcarii. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Nad Pogorią Trzecią
Tu wzbijałem się w przestworza i tutaj powróciłem na ziemię, do szarej rzeczywistości
Dystans133.31 km Czas07:30 Vśrednia17.77 km/h Podjazdy1161 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień 47: Małopolski potop
Po raz ostatni na tej wyprawie rozpoczynam dzień od podjazdu, po kilku minutach zjeżdżam już do wsi Skalite i doliną Skaliczanki wspinam się łagodnie do końca wsi. Ostatni fragment jest już ostrzejszy, osiągam 18. granicę państwową i przełęcz Przysłop. Na powitanie pada mi ekspander, rozpada się od tej ciągłej wilgoci. Ważne, że jestem w Polsce, w Zwardoniu! Skończyła mi się ostatnia mapa, ale mapy nie są mi już do niczego potrzebne. Doliną Soły, po raz kolejny w tym roku zmierzam do Żywca. Ten przejazd jest jednak wyjątkowy, wyruszyłem przecież z Portugalii.
Rzucają się w oczy żenujące wiaty przystankowe oraz ciągi pieszo-rowerowe w stylu rodeo. Mój największy „zachwyt” budzi w tym upale całkowicie plastikowa wiata przystanku w Pietrzykowicach. Świetny pomysł na udar cieplny, brawa dla projektanta!
Przed zbędnym sentymentalizmem i pomysłami na skok w bok chroni mnie fatalna pogoda. Od rana zbiera się na pokaźne deszczobicie, ale Armagedon każe na siebie czekać. Nie daję się jednak sprowokować, nie wsiadam do pociągu. Chcę całość trasy przebyć o własnych siłach. Zmierzam na pierwszy i ostatni nocleg pod dachem, do Jaworzna. Dlaczego nie do Chorzowa? Przecież to oczywiste, moja przełomowa trasa wymusza jeszcze jeden przełom, przełom Soły. Pcham się więc w objęcia żywiołu z zadowoloną miną kogoś kto uciekł pokusie.
Udało mi się umknąć gniewowi Oceanu, przetrwałem załamanie pogody nad jeziorem Maggiore i w Austrii, postanowiłem stawić czoła Beskidowi Małemu. Nie doceniłem furii żywiołu. To było prawdziwie alpejskie oberwanie chmury. Zanim przemoczyło mnie do ostatniej suchej nitki, dopadłem do stróżówki jakiegoś nieczynnego ośrodka wypoczynkowego. Dach był obszerny, ale po godzinie i tak musiałem przeskakiwać z nogi na nogę, bo zalewało mi buty, od spodu!
Na parkingu należącym do ośrodka zbierały się blachosmrody. Nawet puszkini nie dawali rady w tym małopolskim potopie. Oni mieli o tyle lepiej, że ich nie zalewało, ja miałem o tyle lepiej że mogłem zaspokoić potrzebę nr 1 w pobliskich krzakach. Gdy w końcu uścisk żywiołu słabnie, ruszam dalej. Droga zamieniła się w rzekę, pobocze w namulisko. Na tej dalszej drodze spotykam kompana – zroweryzowanego górnika, który wkrótce będzie cieszył się emeryturą. Na początku biorę go za żołnierza, gdy chwali się swoim młodoemeryckim statusem. Mówi że jest sztygarem i sprawia wrażenie gościa na poziomie. Jedziemy razem aż pod Oświęcim, potem nasze drogi się rozchodzą.
W międzyczasie cały czas leje, ale jest mi już wszystko jedno. Zmierzam na nocleg, nocleg pod dachem. Ciekawe czy nie odwykłem? Dopóki jeszcze jadę przez te przedjaworznickie Gorzowy i parajaworznickie Jelenie rozmyślam nad tym, jak ciężko i źle jedzie mi się przez Polskę. Drogi ruchliwe i wąskie, infrastruktura rowerowa w powijakach. Przejeżdżając z Austrii do Polski zdegradowałem się z poziomu rowerowego pierwszego świata (Austria) do trzeciego świata (Polska, Słowacja), zahaczając przy okazji o drugi świat (Czechy), który teraz wydaje mi się niedoścignionym ideałem..
.
Jakby na pocieszenie, u progu mety przestaje padać. Mogę zdjąć strój płetwonurka, po raz ostatni na tej wyprawie. Tego dnia pokonałem ostatnią granicę, ostatni przełom i ostatni potop. Zasłużyłem na rundę honorową, na ten ostatni triumfalny etap.
Ostatnia granica
Serdeczne powitanie w przełomie Soły
Po raz ostatni na tej wyprawie rozpoczynam dzień od podjazdu, po kilku minutach zjeżdżam już do wsi Skalite i doliną Skaliczanki wspinam się łagodnie do końca wsi. Ostatni fragment jest już ostrzejszy, osiągam 18. granicę państwową i przełęcz Przysłop. Na powitanie pada mi ekspander, rozpada się od tej ciągłej wilgoci. Ważne, że jestem w Polsce, w Zwardoniu! Skończyła mi się ostatnia mapa, ale mapy nie są mi już do niczego potrzebne. Doliną Soły, po raz kolejny w tym roku zmierzam do Żywca. Ten przejazd jest jednak wyjątkowy, wyruszyłem przecież z Portugalii.
Rzucają się w oczy żenujące wiaty przystankowe oraz ciągi pieszo-rowerowe w stylu rodeo. Mój największy „zachwyt” budzi w tym upale całkowicie plastikowa wiata przystanku w Pietrzykowicach. Świetny pomysł na udar cieplny, brawa dla projektanta!
Przed zbędnym sentymentalizmem i pomysłami na skok w bok chroni mnie fatalna pogoda. Od rana zbiera się na pokaźne deszczobicie, ale Armagedon każe na siebie czekać. Nie daję się jednak sprowokować, nie wsiadam do pociągu. Chcę całość trasy przebyć o własnych siłach. Zmierzam na pierwszy i ostatni nocleg pod dachem, do Jaworzna. Dlaczego nie do Chorzowa? Przecież to oczywiste, moja przełomowa trasa wymusza jeszcze jeden przełom, przełom Soły. Pcham się więc w objęcia żywiołu z zadowoloną miną kogoś kto uciekł pokusie.
Udało mi się umknąć gniewowi Oceanu, przetrwałem załamanie pogody nad jeziorem Maggiore i w Austrii, postanowiłem stawić czoła Beskidowi Małemu. Nie doceniłem furii żywiołu. To było prawdziwie alpejskie oberwanie chmury. Zanim przemoczyło mnie do ostatniej suchej nitki, dopadłem do stróżówki jakiegoś nieczynnego ośrodka wypoczynkowego. Dach był obszerny, ale po godzinie i tak musiałem przeskakiwać z nogi na nogę, bo zalewało mi buty, od spodu!
Na parkingu należącym do ośrodka zbierały się blachosmrody. Nawet puszkini nie dawali rady w tym małopolskim potopie. Oni mieli o tyle lepiej, że ich nie zalewało, ja miałem o tyle lepiej że mogłem zaspokoić potrzebę nr 1 w pobliskich krzakach. Gdy w końcu uścisk żywiołu słabnie, ruszam dalej. Droga zamieniła się w rzekę, pobocze w namulisko. Na tej dalszej drodze spotykam kompana – zroweryzowanego górnika, który wkrótce będzie cieszył się emeryturą. Na początku biorę go za żołnierza, gdy chwali się swoim młodoemeryckim statusem. Mówi że jest sztygarem i sprawia wrażenie gościa na poziomie. Jedziemy razem aż pod Oświęcim, potem nasze drogi się rozchodzą.
W międzyczasie cały czas leje, ale jest mi już wszystko jedno. Zmierzam na nocleg, nocleg pod dachem. Ciekawe czy nie odwykłem? Dopóki jeszcze jadę przez te przedjaworznickie Gorzowy i parajaworznickie Jelenie rozmyślam nad tym, jak ciężko i źle jedzie mi się przez Polskę. Drogi ruchliwe i wąskie, infrastruktura rowerowa w powijakach. Przejeżdżając z Austrii do Polski zdegradowałem się z poziomu rowerowego pierwszego świata (Austria) do trzeciego świata (Polska, Słowacja), zahaczając przy okazji o drugi świat (Czechy), który teraz wydaje mi się niedoścignionym ideałem..
.
Jakby na pocieszenie, u progu mety przestaje padać. Mogę zdjąć strój płetwonurka, po raz ostatni na tej wyprawie. Tego dnia pokonałem ostatnią granicę, ostatni przełom i ostatni potop. Zasłużyłem na rundę honorową, na ten ostatni triumfalny etap.
Ostatnia granica
Serdeczne powitanie w przełomie Soły