Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2017
Dystans całkowity: | 2014.32 km (w terenie 2.00 km; 0.10%) |
Czas w ruchu: | 92:11 |
Średnia prędkość: | 21.56 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.87 km/h |
Suma podjazdów: | 10691 m |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 80.57 km i 4h 00m |
Więcej statystyk |
Dystans12.26 km Czas00:35 Vśrednia21.02 km/h Podjazdy100 m
SprzętKross Raven Meadow
Dystans244.62 km Czas10:35 Vśrednia23.11 km/h VMAX44.91 km/h Podjazdy1033 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Paradyż i ptasie żniwa
Rano siup w pociąg i wysiadka o 7:30 przed Piotrkowem Trybunalskim. W Sulejowie kościół jeszcze zamknięty, zbierają się już jednak babcie. Ja nie czekam - jadę na Błogie Rządowe i Sławno. W Zajączkowie potężny i długi mur z przyporami odziela jaśniepana od ludu, tzn. dwór od wsi. W tymże Sławnie - nie szukając - znajduję miejscowego rozmówcę. Mówimy o Ruchu i Halembie (którą Sławnianin dobrze zna). Ot, smutna trochę rozmowa, ale sympatyczna. W Paradyżu trwa msza, wszędzie wokół kościoła sporo wiernych, odpustowe krużganki obsadzone - nie mam szans zobaczyć wnętrza. Jadę dalej.
Przeżywam szok przed wsią Przyłęk - są to pozostałości nawałnicy (wiatr 170 km/h) z trąbą powietrzną, jakie raczyły nawiedzić gminę Paradyż w 2016 roku. Na tym pobojowisku ratuję podlotka piegży przed rozsmarowaniem przez jadący za mną samochód. Piegża jest urocza, pierwszy raz mam ten gatunek w ręce. Jest tak malutka, że trzymam ją delikatnie między dwoma palcami, by nie zgnieść. Odnoszę w głąb kłębowiska powalonych konarów, 20 m od drogi, mój łup natychmiast odzyskuje witalność i czmycha w zarośla. Po chwili zjawia się rodzic z pokarmem. Jestem dumny - uratowałem największego mszycojada wśród ptaków (30% pożywienia). Kończy się sezon lęgowy wielu wróblowych, mijam wielu rozjechanych pechowców, co pierwszy lot zakończyli pod oponami. Tradycyjnie nie brakuje ścierw jeżów i kretów. Trafia się rozprasowana wiewiórka. Odkrywam, że w Starej (przed Skotnikami) padł sklep co uratował mnie dwa lata temu od odwodnienia.
W Przedborzu niestety cepelia - Dni Przedborza. Po wizycie w biedronce wybieram piękną trasę nadpiliczną przez Krzętów i Maluszyn. Czerwiec w pełni, tylko jaśminów po wsiach mało, szkoda. W Świetej Annie za trzecim podejściem trafiam wreszcie na otwarty kościół! Dalej jadę już standardowo na Żarki, Koziegłowy i przez Ożarowice do domu. Odcinek Złoty Potok-Żarki denerwuje dużym ruchem samochodowym. Za Żarkami zerwany asfalt na odcinku 3.5 km! Potem rzecz jasna dobre kilka minut na przejeździe kolejowym - linia S1 zobowiązuje... W Koziegłowach z trudem przekraczam jedynkę i przez Wojsławice przebijam się lasem do Strąkowa. Tam próbuję ratować potrąconą wróbliczkę, młoda samiczka nie kontaktuje co się dzieje, klasyczny wstrząs mózgu. Odstawiam ją na pobocze, aranżuję schronienie i już bez przygód zmierzam do domu. Co ciekawe z każdym kilometrem rośnie moja średnia i w dobrym nastroju, przed g. 21 jestem w domku.
Opactwo w Sulejowie
Alegoria dziejów Polski na dwóch tablicach: teraźniejszość i przeszłość.
Gdzieniegdzie krowy bieleją spod lasa - to Polska, Polska to ojczyzna nasza (parafrazując Fredrę)
Parazdyż lokalną drogą od strony Sławna
Słodziak - mszycobójca
Przed Przyłękiem
Przedborska fara, na rynku cyrki :(
Droga nadpiliczna - ścigałem się tu z myszołowem, wygrał (skurczybyk dryfował sobie bez wysiłku 5 m nad asfaltem 40 km/h)
Silniczka, kaplica ariańska z potężnymi narożnymi przyporami (XVII w)
Święta Anna - wnętrze
Złoty Potok - ostatni relaks na trasie
Rynek w Koziegłowach, kościół znowu zamknięty!!!
Wróbliczka mocno przymulona była, ale upierzenie piękne, czyste...
Ostatni podjazd - na Sączów
Rano siup w pociąg i wysiadka o 7:30 przed Piotrkowem Trybunalskim. W Sulejowie kościół jeszcze zamknięty, zbierają się już jednak babcie. Ja nie czekam - jadę na Błogie Rządowe i Sławno. W Zajączkowie potężny i długi mur z przyporami odziela jaśniepana od ludu, tzn. dwór od wsi. W tymże Sławnie - nie szukając - znajduję miejscowego rozmówcę. Mówimy o Ruchu i Halembie (którą Sławnianin dobrze zna). Ot, smutna trochę rozmowa, ale sympatyczna. W Paradyżu trwa msza, wszędzie wokół kościoła sporo wiernych, odpustowe krużganki obsadzone - nie mam szans zobaczyć wnętrza. Jadę dalej.
Przeżywam szok przed wsią Przyłęk - są to pozostałości nawałnicy (wiatr 170 km/h) z trąbą powietrzną, jakie raczyły nawiedzić gminę Paradyż w 2016 roku. Na tym pobojowisku ratuję podlotka piegży przed rozsmarowaniem przez jadący za mną samochód. Piegża jest urocza, pierwszy raz mam ten gatunek w ręce. Jest tak malutka, że trzymam ją delikatnie między dwoma palcami, by nie zgnieść. Odnoszę w głąb kłębowiska powalonych konarów, 20 m od drogi, mój łup natychmiast odzyskuje witalność i czmycha w zarośla. Po chwili zjawia się rodzic z pokarmem. Jestem dumny - uratowałem największego mszycojada wśród ptaków (30% pożywienia). Kończy się sezon lęgowy wielu wróblowych, mijam wielu rozjechanych pechowców, co pierwszy lot zakończyli pod oponami. Tradycyjnie nie brakuje ścierw jeżów i kretów. Trafia się rozprasowana wiewiórka. Odkrywam, że w Starej (przed Skotnikami) padł sklep co uratował mnie dwa lata temu od odwodnienia.
W Przedborzu niestety cepelia - Dni Przedborza. Po wizycie w biedronce wybieram piękną trasę nadpiliczną przez Krzętów i Maluszyn. Czerwiec w pełni, tylko jaśminów po wsiach mało, szkoda. W Świetej Annie za trzecim podejściem trafiam wreszcie na otwarty kościół! Dalej jadę już standardowo na Żarki, Koziegłowy i przez Ożarowice do domu. Odcinek Złoty Potok-Żarki denerwuje dużym ruchem samochodowym. Za Żarkami zerwany asfalt na odcinku 3.5 km! Potem rzecz jasna dobre kilka minut na przejeździe kolejowym - linia S1 zobowiązuje... W Koziegłowach z trudem przekraczam jedynkę i przez Wojsławice przebijam się lasem do Strąkowa. Tam próbuję ratować potrąconą wróbliczkę, młoda samiczka nie kontaktuje co się dzieje, klasyczny wstrząs mózgu. Odstawiam ją na pobocze, aranżuję schronienie i już bez przygód zmierzam do domu. Co ciekawe z każdym kilometrem rośnie moja średnia i w dobrym nastroju, przed g. 21 jestem w domku.
Opactwo w Sulejowie
Alegoria dziejów Polski na dwóch tablicach: teraźniejszość i przeszłość.
Gdzieniegdzie krowy bieleją spod lasa - to Polska, Polska to ojczyzna nasza (parafrazując Fredrę)
Parazdyż lokalną drogą od strony Sławna
Słodziak - mszycobójca
Przed Przyłękiem
Przedborska fara, na rynku cyrki :(
Droga nadpiliczna - ścigałem się tu z myszołowem, wygrał (skurczybyk dryfował sobie bez wysiłku 5 m nad asfaltem 40 km/h)
Silniczka, kaplica ariańska z potężnymi narożnymi przyporami (XVII w)
Święta Anna - wnętrze
Złoty Potok - ostatni relaks na trasie
Rynek w Koziegłowach, kościół znowu zamknięty!!!
Wróbliczka mocno przymulona była, ale upierzenie piękne, czyste...
Ostatni podjazd - na Sączów
Dystans125.44 km Czas06:00 Vśrednia20.91 km/h VMAX51.34 km/h Podjazdy812 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Pół dnia w Lubelskiem
Wstałem dość późno, znaczy namiot zwinąłem tuż po godzinie 5. Wiedziałem, że czeka mnie ucieczka przed potężnym frontem deszczowym. Długo rozmyślałem na rozległym rynku w Kocku nad dalszą trasą i zmieniłem plany. Zamiast Łęcznej, kierunek Kraśnik. Kolejnym miejscem kontemplacji był uroczy ryneczek w Łysobykach (dziś nazwa Jeziorzany), postanowiłem jak najszybciej dostać się do Nałęczowa i przede wszystkim Wojciechowa, w którym nigdy nie byłem. W Nałęczowie zaczęło padać, a było jeszcze przed 12! Wieża araiańska w Wojciechowie mocno mnie zawiodła, ale w jej cieniu rozsiadły się nowiutkie toi-toje, z których skorzystałem (było nawet mydło!). Chwilę potem zadecydowałem, że nie pociąga mnie perspektywa 7-godzinnego urwania chmury z piorunami (prognowanego od 15), podobnie jak wizja wilgotnej, bardzo wietrznej soboty z temp. maksymalną na poziomie 12-13 stopni. Słowem, zdecydowałem uciekać do stacji kolejowej Niedrzwica. Gdy podjąłem decyzję miałem cały bagaż ze sobą, przeciwny wiatr 4 m/s (podmuchy 10 m/s), 58 minut czasu i 18 km nieznanej mi drogi przed sobą. Byłem 16 minut przed czasem! Pomimo remontu na odcinku Bełżyce-Niedrzwica. Denerwowały mnie na tym odcinku wolne samochody :)
9 nowych gmin
Pałac w Kocku
Pejzaż okolic Wąwolnicy
Wieża ariańska w Wojciechowie
---
Prawdziwe atrakcje czekały mnie już w pociągu. Najpierw miłe zaskoczenie: szynobus Lublin-Rzeszów miał bardzo dużo miejsca na rowery: więcej niż 3-krotnie dłuższe elfy na trasie Gliwice - Cz-wa... Potem kolejne miłe zaskoczenie: bardzo wygodny skład (*jakaś Pesa?) na linii Rzeszów - Kraków, tylko konduktorzy jacyś centusiowaci. Najgorzej było w Srakowie (nie mogłem się powstrzymać), zapomniano poinformować w internetowym rozkładzie (są od tego piktogramy autobusu zazwyczaj), że pociąg jedzie na Mydlniki a potem - niespodzianka! - trzeba przesiąść się do autobusu by dojechać aże do Krzeszowic. Dalej znów pociągiem. Taka drobnostka o której zapomniano wspomnieć grupie 5 osób z Orzesza (w tym dwie siostry zakonne!) gdy kupowały bilet w kasie na krakowskim dworcu. Ręce opadają. Kierowca okazał się na szczęście dobrym człowiekiem i nasze 6 rowerów upakowaliśmy w luku autobusu. Nie do wiary!
Kolejne doświadczenie i końcowy morał: rower wepchnięty na chama w całości (razem z sakwami i torbą przednią, bo czasu nie było) do luku bagażowego, przywalony kilkoma innymi rowerami nie odniósł żadnych obrażeń. Tyle w temacie jakim to grozi uszkodzeniem przewożenie rowru w całości autobusem, jakie to niemożliwe, jaka to hekatomba itd. itp.
Trasa - oczywiście bez powrotu ze stacji K-ce do domu - tutaj:
9 nowych gmin
Pałac w Kocku
Pejzaż okolic Wąwolnicy
Wieża ariańska w Wojciechowie
---
Prawdziwe atrakcje czekały mnie już w pociągu. Najpierw miłe zaskoczenie: szynobus Lublin-Rzeszów miał bardzo dużo miejsca na rowery: więcej niż 3-krotnie dłuższe elfy na trasie Gliwice - Cz-wa... Potem kolejne miłe zaskoczenie: bardzo wygodny skład (*jakaś Pesa?) na linii Rzeszów - Kraków, tylko konduktorzy jacyś centusiowaci. Najgorzej było w Srakowie (nie mogłem się powstrzymać), zapomniano poinformować w internetowym rozkładzie (są od tego piktogramy autobusu zazwyczaj), że pociąg jedzie na Mydlniki a potem - niespodzianka! - trzeba przesiąść się do autobusu by dojechać aże do Krzeszowic. Dalej znów pociągiem. Taka drobnostka o której zapomniano wspomnieć grupie 5 osób z Orzesza (w tym dwie siostry zakonne!) gdy kupowały bilet w kasie na krakowskim dworcu. Ręce opadają. Kierowca okazał się na szczęście dobrym człowiekiem i nasze 6 rowerów upakowaliśmy w luku autobusu. Nie do wiary!
Kolejne doświadczenie i końcowy morał: rower wepchnięty na chama w całości (razem z sakwami i torbą przednią, bo czasu nie było) do luku bagażowego, przywalony kilkoma innymi rowerami nie odniósł żadnych obrażeń. Tyle w temacie jakim to grozi uszkodzeniem przewożenie rowru w całości autobusem, jakie to niemożliwe, jaka to hekatomba itd. itp.
Trasa - oczywiście bez powrotu ze stacji K-ce do domu - tutaj:
Dystans286.08 km Teren2.00 km Czas12:58 Vśrednia22.06 km/h VMAX48.44 km/h Podjazdy1089 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Sakwiarski ekspres
Rekordowy odcinek z zestawem dużych sakw, namiotem (3.15 kg) i śpiworem (1.5 kg). Waga zestawu rower+bagaż: 28,2 kg.
Pierwszy odcinek opisuję rzecz jasna osobno: polegał na powrocie z pracy i tłuczeniu się pociągiem Regio do Łaznowa, i dojeździe do lasu, i znalezieniu dogodnego miejsca na biwak. Miejsce było wspaniałe: niewidoczne i zarazem świetliste (piaszczysty ugor porośnięty sosną i pokryty kwieciem). Okolice wsi Buków (gm. Ujazd).
Pobudka o 4:00, wyjazd o 4:41, trasa jak na mapie:
30 nowych gmin poznanych na rowerze
Rekordowy odcinek z zestawem dużych sakw, namiotem (3.15 kg) i śpiworem (1.5 kg). Waga zestawu rower+bagaż: 28,2 kg.
Pierwszy odcinek opisuję rzecz jasna osobno: polegał na powrocie z pracy i tłuczeniu się pociągiem Regio do Łaznowa, i dojeździe do lasu, i znalezieniu dogodnego miejsca na biwak. Miejsce było wspaniałe: niewidoczne i zarazem świetliste (piaszczysty ugor porośnięty sosną i pokryty kwieciem). Okolice wsi Buków (gm. Ujazd).
Pobudka o 4:00, wyjazd o 4:41, trasa jak na mapie:
30 nowych gmin poznanych na rowerze
Nad ranem zamglenie i chłodno (10 st), trasa po zazwyczaj dobrych, szerokich łódzkich drogach. Większe emocje przy jeździe wzdłuż drogi s-8, okazało się to jednak świetnym posunięciem - dobry asfalt i totalnie pusto. W dodatku w Czerniewicach odkryłem niezwykłe miejsce - zadbany gminny park z niecodziennym pomysłem na muszlę koncertową-belweder stworzoną z fragmentu fasady dawnego dworu/pałacu. Dalsza droga na Sadykierz oferowała już mniej sympatyczne nawierzchnie, nad Pilicą pojawiły się nawet podjazdy. W Mogielnicy minąłem dwa otwarte sklepy i wysnułem stąd fałszywy wniosek, że z aprowizacją - mimo święta - nie będzie problemu...
W Warce trwała rzecz jasna procesja Bożego Ciała a droga nr 79 wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia - żenująco wąska zgodnie z mazowieckim "standardem", ale też o przyzwoitej nawierzchni. Ruch falowy, raz niefajnie, raz pustawo. Obecności puszkinów miałem jednak dość i w Coniewie zboczyłem w prawo, na Czersk. Wspaniała lokalna droga wzdłuż wałów Wisły, z dużą frekwencją kolarzy. W samym Czersku cyrki związane z procesją Bożego Ciała spowodowały, że przeoczyłem podjazd pod zamek. W Górze Kalwarii odbiłem sobie tę stratę, meldując się na rynku.
Po drodze wszędzie odurzająca woń jaśminowców i gorzki posmak czarnego bzu. Lato.
Odcinek aż do Żelechowa był typowo mazowiecki: niebywały odsetek buraków na drogach (słoiki wróciły do drewnianych chatek na długi weekend i odkurzyły wieśwageny i bolidy mw?), wąskie drogi o kiepskich nawierzchniach, szokująco dużej frekwencji uskoków spowodowanych zapewne przez intensywne wydobycie sławnych mazowieckich kopalni...
W samym Ż. zjadłem nawet obiad na zmasakrowanym rynku, w kebabie. Gdy przekroczyłem granice Lubelskiego drogi nie stały się lepsze, ale chociaż szersze. Gwoli ścisłości odcinek Stara Huta - Stryj był najgorszy na całej trasie. Ponieważ zaczęło brakować mi płynów musiałem zabulić 7 zł za litrowego horteksa w jakimś barze na rynku w Adamowie. Trochę nerwów zabrało mi znalezienie miejsca na rozbicie namiotu. Zewsząd słychać było ujadające kundle, choć rozbiłem się jakieś 2 km od zabudowań, niepodal wsi Nowiny (gm. Borki). Było jeszcze widno gdy rozpocząłem procedurę namiotowania. Postanowiłem Kock zostawić sobie na rano; przed 23 zasnąłem w ciepłym śpiworze. Pomogły mi w tym wydatnie piankowe "czopki" do uszu :)
Słońce na linii - około 5 rano na skraju Bukowa
Lubochnia - kościół jako konglomerat epok :)
Czerniewice - zrujnowany ongiś pałac przekształcony na atrapę - belweder parkowy
Nowe Miasto nad Pilicą
Ciekawa zabudowa Mogielnicy
Warka
Góra Kalwaria - ratusz
Miastków Kościelny - pałac
Rynek w Żelechowie
Muzeum Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej
W Warce trwała rzecz jasna procesja Bożego Ciała a droga nr 79 wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia - żenująco wąska zgodnie z mazowieckim "standardem", ale też o przyzwoitej nawierzchni. Ruch falowy, raz niefajnie, raz pustawo. Obecności puszkinów miałem jednak dość i w Coniewie zboczyłem w prawo, na Czersk. Wspaniała lokalna droga wzdłuż wałów Wisły, z dużą frekwencją kolarzy. W samym Czersku cyrki związane z procesją Bożego Ciała spowodowały, że przeoczyłem podjazd pod zamek. W Górze Kalwarii odbiłem sobie tę stratę, meldując się na rynku.
Po drodze wszędzie odurzająca woń jaśminowców i gorzki posmak czarnego bzu. Lato.
Odcinek aż do Żelechowa był typowo mazowiecki: niebywały odsetek buraków na drogach (słoiki wróciły do drewnianych chatek na długi weekend i odkurzyły wieśwageny i bolidy mw?), wąskie drogi o kiepskich nawierzchniach, szokująco dużej frekwencji uskoków spowodowanych zapewne przez intensywne wydobycie sławnych mazowieckich kopalni...
W samym Ż. zjadłem nawet obiad na zmasakrowanym rynku, w kebabie. Gdy przekroczyłem granice Lubelskiego drogi nie stały się lepsze, ale chociaż szersze. Gwoli ścisłości odcinek Stara Huta - Stryj był najgorszy na całej trasie. Ponieważ zaczęło brakować mi płynów musiałem zabulić 7 zł za litrowego horteksa w jakimś barze na rynku w Adamowie. Trochę nerwów zabrało mi znalezienie miejsca na rozbicie namiotu. Zewsząd słychać było ujadające kundle, choć rozbiłem się jakieś 2 km od zabudowań, niepodal wsi Nowiny (gm. Borki). Było jeszcze widno gdy rozpocząłem procedurę namiotowania. Postanowiłem Kock zostawić sobie na rano; przed 23 zasnąłem w ciepłym śpiworze. Pomogły mi w tym wydatnie piankowe "czopki" do uszu :)
Słońce na linii - około 5 rano na skraju Bukowa
Lubochnia - kościół jako konglomerat epok :)
Czerniewice - zrujnowany ongiś pałac przekształcony na atrapę - belweder parkowy
Nowe Miasto nad Pilicą
Ciekawa zabudowa Mogielnicy
Warka
Góra Kalwaria - ratusz
Miastków Kościelny - pałac
Rynek w Żelechowie
Muzeum Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej
Dystans24.84 km Czas01:09 Vśrednia21.60 km/h Podjazdy175 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Praca + dojazd na nocleg
praca + dojazd na stację Batory + odcinek Łaznów PKP - Buków/Lipianki
praca + dojazd na stację Batory + odcinek Łaznów PKP - Buków/Lipianki
Dystans12.69 km Czas00:38 Vśrednia20.04 km/h Podjazdy101 m
SprzętKross Raven Meadow
Dystans12.16 km Czas00:36 Vśrednia20.27 km/h Podjazdy 91 m
SprzętKross Raven Meadow
Dystans235.86 km Czas11:33 Vśrednia20.42 km/h Podjazdy847 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dolnośląski klasyk
Trasa: wg bikestats + dojazd i powrót z chorzowskich stacji (Chorzów Batory i Chorzów Miasto)...
21 nowych gmin
Trasa: wg bikestats + dojazd i powrót z chorzowskich stacji (Chorzów Batory i Chorzów Miasto)...
21 nowych gmin
Na początku był bruk i ciemność. Wysiadłem na stacji w Zebrzydowej
około 22:30, zanim się zorientowałem i wyjechałem z brukowanych uliczek, zanim
uwieczniłem słabo oświetlony zamek w Kliczkowie i wysłuchałem pijackich
przekomarzań gości była 23:30. Zanim zameldowałem się na olśniewająco wręcz oświetlonym
rynku w Bolesławcu było tuż po północy. Wyjątkowo zatem za datę wycieczki
uznaję niedzielę 11 czerwca (90% trasy), ignorując początek osadzony w ostatnich
tchnieniach soboty.
We wsi Tomisław miejscowy kibic sikając do czyjegoś ogródka wychwalał biało-czerwonych, domyśliłem się zatem pozytywnego wyniku meczu Polska-Rumunia. Wcześniej w pociągu było spokojnie, z wyjątkiem odcinka Wrocław – Zebrzydowa, który opanowały tłumy. Cała Legnica i okolica wracały z Wrocka… W każdym razie przeczytałem w tzw. międzyczasie sporo wynurzeń o pchłach, plotkach i ewolucji języka (autorstwa Robina Dunbara).
W Chojnowie dopadł mnie smutek, bo miasto brzydkie w sumie, bez błysku, z blokami na rynku. W Legnicy było dużo gorzej. Najpierw skoczyła mi adrenalina, gdy odkryłem że nie dostanę się drogą nr 94 do centrum miasta, bo budowa drogi S-3 wymusiła zerwanie połączeń drogowych. Ostatecznie Legnica wypadła słabiej niż z samochodu przed laty. Zaliczyłem przejazd przez całe miasto od deski do deski, łącznie z rozlazłymi osiedlami "Kopernika" i "Piekary" oraz ich dziwnym systemem ścieżek rowerowych (dobre nawierzchnie i żałosne uskoki krawężnikowe). Gdy wydostałem się z tej przeklętej Legnicy odkryłem że drogi w gminach okolicznych są tragicznej jakości. Właśnie na tym upiedliwym odcinku brało mnie spanie. Polskie łatańce bułowate świetnie jednak wybudzają z porannego odrętwienia. Trzęsawisko było przednie bo poluzowały mi się śruby w bagażniku! W tak niesprzyjających okolicznościach toczyłem się aż do okolic Brzegu Dolnego. Tuż przed miastem mogłem dziwić się idealnej nawierzchni drogowej megainwestycji z ciągiem ekranów akustycznych w środku pola, ale też świetną równoległą ścieżką rowerową (szeroką, asfaltową) i wygodnym przejazdem przez most nad Odrą.
Gdy nabrałem ochoty na więcej pozytywnych zaskoczeń wyszło jak zwykle. Do końca trasy nie zobaczyłem już nic ciekawego, w Urazie wręcz doznałem urazu na widok zakazów zbliżania się do ruin zamku i odpowiednich zabezpieczeń. W gminach Wisznia Mała i Długołęka pomimo usilnych starań i meandrowania trasą przejazdu jedynym pozytywnym zaskoczeniem był fakt istnienia ścieżki rowerowej wzdłuż drogi krajowej nr 5. Zrobiło się już - jak dla mnie - nieco za ciepło. W stolicy gminy Długołęka zjadłem przed odjazdem pierogi, wcześniej przejeżdżałem przez Szczodre znane z afery siuśmajtkowej (młoda przedszkolanka zastraszała i przezywała 6-latków).
Najładniejsze doznania po drodze miałem na cudownie oświetlonym nocą rynku bolesławieckim, w spokojnym centrum Prochowic ujmujących ładnym rynkiem i oryginalną zabudową oraz przy pałacu w Brzegu Dolnym.
W zasadzie miałem zahaczyć jeszcze o Trzebnicę w drodze powrotnej, ale już o drugiej w nocy miałem olbrzymie kłopoty z biegunką, którą prawdopodobnie sam sprowokowałem pociągowym posiłkiem (niefortunne połączenie potraw). Problemy ciągnęły się do godz. 10 rano. Znacznie wpłynęły na moją średnią prędkość i czas przejazdu...
Zamek w Kliczkowie (jeszcze sobota, fot. z ręki)
Magiczne podświetlenie kamienic na rynku w Bolesławcu
Zamek w Chojnowie
Świt w Legnicy
Z cyklu "dziwne nazwy gmin"
Uroczy rynek w uroczych Prochowicach (właściwie Prachwicach)
Brukowy odcinek Kwiatkowice - Rogów Legnicki (do Legnicy stąd kawałek jest) w drodze do Malczyc
Środa Śląska troche mnie zawiodła, zza szyby prezentowała się kiedyś lepiej. W drodze do Środy mijałem Malczyce z trupem fabryki celulozy słomowej, smutny to widok :(
Sielankowo w Brzegu Dolnym
Ładne gotyckie kształty kościoła w Ozorowicach (gm. Wisznia Miała)
Kościół w Długołęce. Nieopodal jadłem pierogi.
We wsi Tomisław miejscowy kibic sikając do czyjegoś ogródka wychwalał biało-czerwonych, domyśliłem się zatem pozytywnego wyniku meczu Polska-Rumunia. Wcześniej w pociągu było spokojnie, z wyjątkiem odcinka Wrocław – Zebrzydowa, który opanowały tłumy. Cała Legnica i okolica wracały z Wrocka… W każdym razie przeczytałem w tzw. międzyczasie sporo wynurzeń o pchłach, plotkach i ewolucji języka (autorstwa Robina Dunbara).
W Chojnowie dopadł mnie smutek, bo miasto brzydkie w sumie, bez błysku, z blokami na rynku. W Legnicy było dużo gorzej. Najpierw skoczyła mi adrenalina, gdy odkryłem że nie dostanę się drogą nr 94 do centrum miasta, bo budowa drogi S-3 wymusiła zerwanie połączeń drogowych. Ostatecznie Legnica wypadła słabiej niż z samochodu przed laty. Zaliczyłem przejazd przez całe miasto od deski do deski, łącznie z rozlazłymi osiedlami "Kopernika" i "Piekary" oraz ich dziwnym systemem ścieżek rowerowych (dobre nawierzchnie i żałosne uskoki krawężnikowe). Gdy wydostałem się z tej przeklętej Legnicy odkryłem że drogi w gminach okolicznych są tragicznej jakości. Właśnie na tym upiedliwym odcinku brało mnie spanie. Polskie łatańce bułowate świetnie jednak wybudzają z porannego odrętwienia. Trzęsawisko było przednie bo poluzowały mi się śruby w bagażniku! W tak niesprzyjających okolicznościach toczyłem się aż do okolic Brzegu Dolnego. Tuż przed miastem mogłem dziwić się idealnej nawierzchni drogowej megainwestycji z ciągiem ekranów akustycznych w środku pola, ale też świetną równoległą ścieżką rowerową (szeroką, asfaltową) i wygodnym przejazdem przez most nad Odrą.
Gdy nabrałem ochoty na więcej pozytywnych zaskoczeń wyszło jak zwykle. Do końca trasy nie zobaczyłem już nic ciekawego, w Urazie wręcz doznałem urazu na widok zakazów zbliżania się do ruin zamku i odpowiednich zabezpieczeń. W gminach Wisznia Mała i Długołęka pomimo usilnych starań i meandrowania trasą przejazdu jedynym pozytywnym zaskoczeniem był fakt istnienia ścieżki rowerowej wzdłuż drogi krajowej nr 5. Zrobiło się już - jak dla mnie - nieco za ciepło. W stolicy gminy Długołęka zjadłem przed odjazdem pierogi, wcześniej przejeżdżałem przez Szczodre znane z afery siuśmajtkowej (młoda przedszkolanka zastraszała i przezywała 6-latków).
Najładniejsze doznania po drodze miałem na cudownie oświetlonym nocą rynku bolesławieckim, w spokojnym centrum Prochowic ujmujących ładnym rynkiem i oryginalną zabudową oraz przy pałacu w Brzegu Dolnym.
W zasadzie miałem zahaczyć jeszcze o Trzebnicę w drodze powrotnej, ale już o drugiej w nocy miałem olbrzymie kłopoty z biegunką, którą prawdopodobnie sam sprowokowałem pociągowym posiłkiem (niefortunne połączenie potraw). Problemy ciągnęły się do godz. 10 rano. Znacznie wpłynęły na moją średnią prędkość i czas przejazdu...
Zamek w Kliczkowie (jeszcze sobota, fot. z ręki)
Magiczne podświetlenie kamienic na rynku w Bolesławcu
Zamek w Chojnowie
Świt w Legnicy
Z cyklu "dziwne nazwy gmin"
Uroczy rynek w uroczych Prochowicach (właściwie Prachwicach)
Brukowy odcinek Kwiatkowice - Rogów Legnicki (do Legnicy stąd kawałek jest) w drodze do Malczyc
Środa Śląska troche mnie zawiodła, zza szyby prezentowała się kiedyś lepiej. W drodze do Środy mijałem Malczyce z trupem fabryki celulozy słomowej, smutny to widok :(
Sielankowo w Brzegu Dolnym
Ładne gotyckie kształty kościoła w Ozorowicach (gm. Wisznia Miała)
Kościół w Długołęce. Nieopodal jadłem pierogi.
Dystans63.86 km Czas02:53 Vśrednia22.15 km/h VMAX50.45 km/h Podjazdy704 m
SprzętKross Raven Meadow
Płaskowyż Twardowicki (10)
Trasa: Chorzów - Katowice - Przełajka - Góra św. Doroty - Toporowice - Mieszkowice - Dobieszowice - Chorzów
Trening, spóźnione drugie śniadanie na Dorotce, na polach skwar. Po spotkaniu wczoraj wieczorem tłumów na Pogorii nie ciągnęło mnie nad wodę :)
Trasa: Chorzów - Katowice - Przełajka - Góra św. Doroty - Toporowice - Mieszkowice - Dobieszowice - Chorzów
Trening, spóźnione drugie śniadanie na Dorotce, na polach skwar. Po spotkaniu wczoraj wieczorem tłumów na Pogorii nie ciągnęło mnie nad wodę :)
Dystans103.68 km Czas05:17 Vśrednia19.62 km/h VMAX48.40 km/h Podjazdy716 m
SprzętKross Raven Meadow
Marsz rowerowy
Służbowo na marsz kondycyjny, ale rowerem :) Początkowo oczywiście średnia tragiczna, nadgoniona nieco na odcinku Kostuchna - Jaworzno - Pogoria - Chorzów.
Trasa: Chorzów - Kochłowice Strzelnica - Bar-restauracja Przystań - Panewniki - Brynów OBI /dalej już długa droga do domu/ - Kostuchna - Murcki - Mysłowice Wesoła - Jaworzno - Strzemieszyce - Pogoria III - Grodziec - Przełajka - Chorzów
Murcki - cmentarz komunalny
Zalew Łęg w Jaworznie
Molo na Pogorii. Sporo ludzi, wręcz tłumy jak na okolice godz. 20 w tygodniu...
Służbowo na marsz kondycyjny, ale rowerem :) Początkowo oczywiście średnia tragiczna, nadgoniona nieco na odcinku Kostuchna - Jaworzno - Pogoria - Chorzów.
Trasa: Chorzów - Kochłowice Strzelnica - Bar-restauracja Przystań - Panewniki - Brynów OBI /dalej już długa droga do domu/ - Kostuchna - Murcki - Mysłowice Wesoła - Jaworzno - Strzemieszyce - Pogoria III - Grodziec - Przełajka - Chorzów
Murcki - cmentarz komunalny
Zalew Łęg w Jaworznie
Molo na Pogorii. Sporo ludzi, wręcz tłumy jak na okolice godz. 20 w tygodniu...