Dystans136.15 km Czas08:06 Vśrednia16.81 km/h Podjazdy727 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na Gdynię, dzień 2
Drugi dzień podróży to były antypody dnia pierwszego. Początki złego były jednak stereotypowo dobre i obiecujące. Obudziłem się u stóp moich dębów, pola tryskały jeszcze zielenią a ptaki śpiewem. Na niebie niepokoiły ławice chmur, ale wschód był piękny. Ruszyłem więc raźnie w polodowcowy pejzaż. Było bardzo ładnie, szczególnie w miarę zbliżania się do Lednickiego Parku Krajobrazowego. Szczególnie ujął mnie pejzaż okolic wsi Żydówko. W przyjemnych okolicznościach przyrody dotarłem więc do Kłecka. Miasteczko było wyludnione, pojechałem więc dalej, na lubiany przeze mnie Janowiec Wielkopolski, który ujął mnie zimą 2018 roku. Tym razem było zupełnie inaczej, rynek tonął w zieleni a w rzece Wełnie niemal nie było wody. Fajną cechą tego miasteczka jest położenie: leży idealnie na środku nigdzie, takie położenie generuje zaś spokój na drogach.
Dalsza moja droga biegła równie spokojnie. Dotarłem nawet do podupadłej osady przemysłowej o nazwie Wapno. Z opisów dowiedziałem się, że pod wsią zalega wysad solny przykryty czapą gipsową. Znajduje się tu nieczynna głębinowa kopalnia soli kamiennej (zbudowana w latach 1911–1917), która została zalana w sierpniu 1977 roku przez wody podziemne w wyniku efektownej katastrofy górniczej. W czasie katastrofy zapadło się kilkanaście budynków mieszkalnych (w tym bloki). To wszystko widać, wieś ma w centrum sporą nieczynną stację kolejową, jest też zaniedbany park, którego czasy świetności przypadły zapewne na pocz. lat 70. Ogólnie miejscowość sprawia wrażenie jakby nie otrząsnęła się z tej katastrofy i zatrzymała w rozwoju. A mieszkańców jest sporo - 1700. Pomyśleć, że wjeżdżając tu nie miałem o tym wszystkim pojęcia. A trafiłem tu przecież przypadkiem - była to najprostsza/najkrótsza droga na Kcynię.
Prognozy wyglądały bardzo nieciekawie, spieszyłem się więc bardzo do Nakła, gdzie liczyłem na schronienie i węzeł transportowy. Przeciwny wiatr, który towarzyszył mi od rana przemienił się już w tzw. międzyczasie w huragan. Co gorsza ten huragan dął mi prosto w ryj. We wsi Paterek, jeszcze przed przekroczeniem Noteci poczułem megasilne uderzenia wiatru. To co rozpętało się za chwilę zapamiętam na zawsze. Ledwo zdążyłem uciec z rynku na dość odległą stację kolejową. Tamże odkryłem, że wybór pociągów mam bardzo ograniczony. Po raz pierwszy skorzystałem z internetu w nowym smartfonie i szukałem w nim rozwiązania przez najbliższe 3 godziny. W tym czasie rozpętało się prawdziwe piekło, siła wiatru - nie tylko na prognozach - wykraczała poza skalę. Porywy na poziomie 28-30 m/s wprawiały mnie w prawdziwy niepokój, wiatr podważał dachy peronów... Wymiatał wszystko, a w poczekalni spali menele i niemiłosiernie śmierdziało. Przeanalizowałem na wszystkie sposoby wszystkie dostępne prognozy pogody i odkryłem, że znalazłem się w pułapce bez wyjścia. Jazda pociągiem do Bydgoszczy lub nawet dalej, choćby do Grudziądza okazała się nie mieć sensu, bo apokaliptyczny wiatr przemieszczał się właśnie w tamtym kierunku i tamże wzmagał do absurdalnych wartości, gdy wysiadłbym z pociągu, byłoby jeszcze gorzej, a w dodatku zbliżałby się wieczór...
Tym samym wybrałem się do nakielskiej Biedronki, a po zakupach ruszyłem przed siebie, na północ, prosto w otmęty żywiołu. Padać miało dopiero pod wieczór, postanowiłem zrealizować sprytny plan tj. uciec do namiotu przed deszczem. Ten znakomity plan wymagał znalezienia odpowiednio szybko, odpowiednio osłoniętego miejsca na biwak. Pierwszy odcinek po przymusowej przerwie nakielskiej był naprawdę bardzo ciężki, pokonywałem go ze średnią 8-10 km/h a wiatr nieraz cofał mnie z powrotem. Gdy dotarłem do Mroczy byłem szczęśliwy i otwarłem nawet paczkę pistacji, które po raz pierwszy kupiłem będąc na rowerze. Ta inauguracja pistacji wypadła imponująco. Nie spodziewałem się, że dysponując torbą rowerową na kierownicę można je tak wygodnie łupać. Jak tylko zjechałem z drogi wojewódzkiej nr 243 linię mojej jazdy znaczyły równomiernie porozrzucane po asfalcie pistacjowe skorupki. Tego mi było trzeba! Śmiecąc skorupkami przejechałem triumfalnie Wąwelno, a amunicji starczyło mi aż do Sośna. Moje śmieci były na szczęście organicznego pochodzenia, nie przygniatały mnie więc wyrzuty sumienia. Ku mojemu zaskoczeniu, około 19, tuż za Sośnem znalazłem świetne miejsce na nocleg. Na nieużytku, przy miedzy, za osłoną głogów i tarniny. Chwilę po tym jak rozłożyłem namiot zaczęło padać i lało solidnie, nie wiem jak długo bo po prostu zasnąłem.
Okolice wsi Żydówko
Kłecko
Nakło nad Notecią
Mrocza
Na łąkach przed Wąwelnem pasły się żurawie i... nie zwracały na mnie uwagi (nie potrzebowałem nawet więcej niż 200mm)
Za osłoną czyżni, tuż za Sośnem.
Trasa:
Drugi dzień podróży to były antypody dnia pierwszego. Początki złego były jednak stereotypowo dobre i obiecujące. Obudziłem się u stóp moich dębów, pola tryskały jeszcze zielenią a ptaki śpiewem. Na niebie niepokoiły ławice chmur, ale wschód był piękny. Ruszyłem więc raźnie w polodowcowy pejzaż. Było bardzo ładnie, szczególnie w miarę zbliżania się do Lednickiego Parku Krajobrazowego. Szczególnie ujął mnie pejzaż okolic wsi Żydówko. W przyjemnych okolicznościach przyrody dotarłem więc do Kłecka. Miasteczko było wyludnione, pojechałem więc dalej, na lubiany przeze mnie Janowiec Wielkopolski, który ujął mnie zimą 2018 roku. Tym razem było zupełnie inaczej, rynek tonął w zieleni a w rzece Wełnie niemal nie było wody. Fajną cechą tego miasteczka jest położenie: leży idealnie na środku nigdzie, takie położenie generuje zaś spokój na drogach.
Dalsza moja droga biegła równie spokojnie. Dotarłem nawet do podupadłej osady przemysłowej o nazwie Wapno. Z opisów dowiedziałem się, że pod wsią zalega wysad solny przykryty czapą gipsową. Znajduje się tu nieczynna głębinowa kopalnia soli kamiennej (zbudowana w latach 1911–1917), która została zalana w sierpniu 1977 roku przez wody podziemne w wyniku efektownej katastrofy górniczej. W czasie katastrofy zapadło się kilkanaście budynków mieszkalnych (w tym bloki). To wszystko widać, wieś ma w centrum sporą nieczynną stację kolejową, jest też zaniedbany park, którego czasy świetności przypadły zapewne na pocz. lat 70. Ogólnie miejscowość sprawia wrażenie jakby nie otrząsnęła się z tej katastrofy i zatrzymała w rozwoju. A mieszkańców jest sporo - 1700. Pomyśleć, że wjeżdżając tu nie miałem o tym wszystkim pojęcia. A trafiłem tu przecież przypadkiem - była to najprostsza/najkrótsza droga na Kcynię.
Prognozy wyglądały bardzo nieciekawie, spieszyłem się więc bardzo do Nakła, gdzie liczyłem na schronienie i węzeł transportowy. Przeciwny wiatr, który towarzyszył mi od rana przemienił się już w tzw. międzyczasie w huragan. Co gorsza ten huragan dął mi prosto w ryj. We wsi Paterek, jeszcze przed przekroczeniem Noteci poczułem megasilne uderzenia wiatru. To co rozpętało się za chwilę zapamiętam na zawsze. Ledwo zdążyłem uciec z rynku na dość odległą stację kolejową. Tamże odkryłem, że wybór pociągów mam bardzo ograniczony. Po raz pierwszy skorzystałem z internetu w nowym smartfonie i szukałem w nim rozwiązania przez najbliższe 3 godziny. W tym czasie rozpętało się prawdziwe piekło, siła wiatru - nie tylko na prognozach - wykraczała poza skalę. Porywy na poziomie 28-30 m/s wprawiały mnie w prawdziwy niepokój, wiatr podważał dachy peronów... Wymiatał wszystko, a w poczekalni spali menele i niemiłosiernie śmierdziało. Przeanalizowałem na wszystkie sposoby wszystkie dostępne prognozy pogody i odkryłem, że znalazłem się w pułapce bez wyjścia. Jazda pociągiem do Bydgoszczy lub nawet dalej, choćby do Grudziądza okazała się nie mieć sensu, bo apokaliptyczny wiatr przemieszczał się właśnie w tamtym kierunku i tamże wzmagał do absurdalnych wartości, gdy wysiadłbym z pociągu, byłoby jeszcze gorzej, a w dodatku zbliżałby się wieczór...
Tym samym wybrałem się do nakielskiej Biedronki, a po zakupach ruszyłem przed siebie, na północ, prosto w otmęty żywiołu. Padać miało dopiero pod wieczór, postanowiłem zrealizować sprytny plan tj. uciec do namiotu przed deszczem. Ten znakomity plan wymagał znalezienia odpowiednio szybko, odpowiednio osłoniętego miejsca na biwak. Pierwszy odcinek po przymusowej przerwie nakielskiej był naprawdę bardzo ciężki, pokonywałem go ze średnią 8-10 km/h a wiatr nieraz cofał mnie z powrotem. Gdy dotarłem do Mroczy byłem szczęśliwy i otwarłem nawet paczkę pistacji, które po raz pierwszy kupiłem będąc na rowerze. Ta inauguracja pistacji wypadła imponująco. Nie spodziewałem się, że dysponując torbą rowerową na kierownicę można je tak wygodnie łupać. Jak tylko zjechałem z drogi wojewódzkiej nr 243 linię mojej jazdy znaczyły równomiernie porozrzucane po asfalcie pistacjowe skorupki. Tego mi było trzeba! Śmiecąc skorupkami przejechałem triumfalnie Wąwelno, a amunicji starczyło mi aż do Sośna. Moje śmieci były na szczęście organicznego pochodzenia, nie przygniatały mnie więc wyrzuty sumienia. Ku mojemu zaskoczeniu, około 19, tuż za Sośnem znalazłem świetne miejsce na nocleg. Na nieużytku, przy miedzy, za osłoną głogów i tarniny. Chwilę po tym jak rozłożyłem namiot zaczęło padać i lało solidnie, nie wiem jak długo bo po prostu zasnąłem.
Okolice wsi Żydówko
Kłecko
Nakło nad Notecią
Mrocza
Na łąkach przed Wąwelnem pasły się żurawie i... nie zwracały na mnie uwagi (nie potrzebowałem nawet więcej niż 200mm)
Za osłoną czyżni, tuż za Sośnem.
Trasa:
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.