Dystans117.95 km Czas07:44 Vśrednia15.25 km/h VMAX53.91 km/h Podjazdy1581 m
Dzień 43: Dzień zaskakujących interwałów

Gdyby tak każdy nocleg zapewniał mi taki komfort, jak ten w prastarych winnicach ponad Weisenkirchen, no właśnie: gdyby. Zadziwia mnie jednak wciąż bogactwo europejskiego ogrodu obfitości. Przejechałem przeszło 4 tysiące kilometrów i dalej towarzyszą mi zachwycające miejsca. Wyjechałem niby z gór, a dalej jestem w górach. Tutejsze „pagórki” wyrastają 500-metrową ściana ponad terasę Dunaju. Osiągają zaś wysokości powyżej 1000-metrów. Formalnie należą do Masywu Czeskiego, a więc do siódmego systemu górskiego, który stanął na mojej drodze. Rzecz jasna planuje przebyć tę przeszkodę. Dlaczego? Nawet nie dlatego, że jest, bardziej dlatego że zawadza na drodze do kolejnego przełomu, tym razem rzeki Dyi. Do Krems jadę jeszcze doliną Wachau i arcyeuropejskim przełomem Dunaju.

Tu oddycha się Europą, a świadectw jej historii nie trzeba poszukiwać, same wyrastają wzdłuż drogi. Mają swoje nazwy, ot, chociażby Durnstein, ów Durny Kamień to jedno z miejsc więzienia sławnego Ryszarda Lwie Serce. Za serce chwyta tu jednak nie los błędnego króla, ale architektura. Te wykusze, portale, mury i daty – roi się od XV i XVI wieku. Bogactwo detali oszołamia niemal tak bardzo jak fakt, że te kamieniczki są nieraz przybrudzone i bez pelargonii w oknach… Do teraz nie potrafię rozgryźć tej zagadki. Nie sądziłem, że w Austrii istnieją w ogóle takie domy. Jedyny raz nie bałem się, że pobrudzę mur budynku.

Stein i Krems, choć piękne, zrobiły na mnie mniejsze wrażenie. Gdy umykam z Krems na północ, żegnam się także z kulturowym dziedzictwem UNESCO, jaki stanowi dolina Wachau. Niektóre atrakcje na liście UNESCO mnie nie przekonują, ale Wachau się do nich nie zalicza. Zasługuje na moc gwiazdek w przewodniku turystycznym, najwięcej ile ten czy ów oferuje. Wachau to prawdziwa kumulacja europejskości, manifestacja jedności natury z dziedzictwem kultury.

Zmierzam na północ, do tajemniczej krainy nazioli, psycholi i odmieńców – do Waldviertel. Cały dzień będzie mnie ścigać deszcz, czyli będzie to typowy dzień z austriacką pogodą (Osterreichwetter). Ilekroć jestem na rowerze w Austrii, zawsze towarzyszy mi kiepska pogoda. Na niebie utworzy się coś co nazywam inwazją burzowych chmurek. Wizualnie przypomina to nieco naloty dywanowe, potężne ławice chmur-bombowców nadlatują zgrają i na zmianę spuszczają ładunek. Między nimi niebo wygląda niewinnie. Mnie bombowce trafiły po trzykroć, rzecz jasna zawsze z zaskoczenia. Obmyśliłem sobie, że po naddunajskiej uczcie zaliczę kolejne rzeczne doliny, po kolei będą to: dolina Wielkiego Kremsu, dolina rzeki Kamp, no i przełom Dyi.

Początki są jeszcze idylliczne, spokojna, dolna część doliny Kremsu, winnice na stokach przeplatane ruinami zamków. W miarę gdy przenikam w głąb leśnego kwartału (Waldviertel) idylla znika. Płaskowyżowy odcinek między Gfohl a Krumau jest nieciekawy krajobrazowo i pogodowo. Potem atrakcyjność wzrasta: zamek Ottenstein i największy w Austrii poligon Allentsteig. Na koniec piękny zamek w Raabs an der Thaya i wymarzony nocleg już na obszarze Czech. W Czechach powitały mnie pozłacane barokowe krucyfiksy i figury świętych. Było bardziej austriacko niż na ostatnich kilometrach w Austrii. Rozłożyłem się w zaroślach tarniny, tuż przy drodze. Po drugiej strony drogi, na rozległym „postkołchozowym” polu, aż do ostatnich chwil widności pracowały liczne kombajny. Trwały żniwa.


Dolina Wachau o poranku

Kolejny w pełni pochmurny dzień na ostatnią atrakcję wyznaczał zamek w Raabs

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa staws
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]