Dystans117.92 km Czas07:40 Vśrednia15.38 km/h Podjazdy1315 m
Dzień 41: Dzień awarii

Kolejna deszczowa noc musiała dać popalić kablom z mojego licznika, bo od rana szwankuje. Moją uwagę zwracają jednak zabudowania austriackich wiosek. Trasa rowerowa nieraz przebiega niemal przez kuchnie gospodarstw, podziwiam ich zaplecza gospodarcze. Ta pedantyczna czystość robi niesamowite wrażenie, wydaje się być wyobrażeniem. Mnie jest wilgotno i niewygodnie pod tymi warstwami deszczochronnymi, spod kapucy podziwiam jednak kolejne wymuskane podwórza, drogie sprzęty rolnicze i pelargonie w oknach. W co trzecim gospodarstwie dominantą jest wielki krucyfiks. Często umieszczane są w specjalnej niszy, na ścianie frontowej lub bocznej, ale nigdy nie są małe, jak u nas. Są tak samo zamożne jak zabudowania którym patronują.

 W wiosce Oblarn przejeżdżam obok parafialnej toalety. Wstrzymuję konie, czas się przebrać i skorzystać z dobrodziejstw austriackiego katolicyzmu. To co zastaje w środku mnie onieśmiela. Zainstalowane czujniki ruchu, nieskazitelna czystość, zawstydzająca jakość wyposażenia. Wszystko gratis. 

Korzystam wciąż z systemu austriackich tras rowerowych. Przyzwyczaiłem się do tego, że szlak raz po raz wiedzie mnie na manowce dziwnych podjazdów. Mógłbym je ominąć jadąc z samochodami główną drogą, ale zasmakowałem już w zwiedzaniu austriackich podwórek. Gwoli ścisłości są to styryjskie podwórka a styryjskie trasy rowerowe znacznie odstają infrastrukturą od tych salzburskich i tyrolskich. Wiaty i ogródki rowerzystów zniknęły całkowicie. Trudniej jest o wodopój i miejsce odpoczynku. Takie są konsekwencje tego mojego upartego Drang nach Osten. Po cykadach i doskwierającym słońcu zostały tylko mgliste wspomnienia. Aktualnie cieszą mnie rozstępy w poszyciu ołowianych chmur, które wciąż jeszcze trwają na nieboskłonie. Tęsknie za słońcem niemal tak mocno, jak w poprzednich tygodniach jazdy tęskniłem za zachmurzeniem. Za deszczem nigdy nie tęsknię, jazda rowerem w deszczu to nic przyjemnego. 

Za Liezen mogłem jechać kolejnym przełomem, tym razem rzeki Anizy. Miałem jednak fatalne wspomnienia z tego przejazdu, o mało nie spadłem tu w przepaść w 2016 r. Nie chciałem też powtarzać przejazdu, wybrałem więc inny wariant. Po przejeździe przez przełęcz Buchauer Sattel dotarłem do ostatniej atrakcji dnia – miasteczka Sankt Gallen. Nazwę otrzymało oczywiście na cześć św. Gawła (Galla) i zgodnie z moja intuicją miało w herbie niedźwiedzia. Tenże legendarny niedźwiedź znajduje się także – w formie rzeźby – na rynku miasteczka. Uzupełniam tu, w ostatnim styryjskim miasteczku na mojej trasie, zapasy wody i jadę dalej na północ, do Górnej Austrii. Rozbijam się w pobliżu Kleinreifling, nad najdłuższą (wewnętrzną) rzeką Austrii, Anizą (Enns).


Chmurno, wilgotno, ale zabudowa zachwyca

Nic mi więcej nie potrzeba, oprócz błękitnego nieba...

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa jlrek
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]