Dystans123.36 km Czas07:50 Vśrednia15.75 km/h Podjazdy875 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 5: Einbeck, Zweibeck, Dreibeck
Pogoda jest dynamiczna: wieje dalej porywiście, pada, grzmi itd. Na szczęście nie leje ciągle i wiatr przydaje się by przesuszyć łachy, szczególnie strój nurka rowerowego. Wjechałem już w górki, zdobywanie kilometrów staje się więc mozolne. Pojawiają się też hercyńskie pejzażyki, krajobraz gór niskich. Dynamiczna pogoda jest dużo bardziej upierdliwa niż podjeździki i nagłe zwroty trasy. Wiele razy wkładam na siebie strój nurka, moknę, zdejmuję, suszę i wracam do punktu wyjścia. Słońce próbuje się dopiero przebijać w cudownym mieście Einbeck. Piętrzą się znów szachulcowe drapacze chmur, falują pierzeje pełne snycerki i fikuśnych okien. Ale Einbeck jest tylko jeden, po raz pierwszy na trasie w ciągu całego dnia mijam tylko jedno fantastyczne miasto. Ein Einbeck, ein tag itd.
Zmieniają się detale: drogowskazy na ddr-ach nagle przybierają czerwoną czcionkę, czy oznacza to tymczasowy przebieg? Miałem zapytać tuziemców przy okazji (uwielbiają zagadywać, można odnieść wrażenie, że Niemcy jeżdżą na rowerze po to by z każdym zamienić choć słowo), ale akurat wyludniły się radwegi, wieje straszliwie i kropi. Potem zapominam i przyzwyczajam się do anomalii. Gute Fahrt! słyszę w różnych odmianach, czasem całkiem z zaskoczenia, od przechodniów. Zachwycają mnie licznie rozmieszczane przy drogach... budki lęgowe. Tak, pośród pól. Niepokoszone są trawy przy ddr-ach (celowo), spotykam raz po raz mobilne kurniki zapewniające jaja z wolnego wybiegu (genialne!). Zawsze zaparkowane są na jakiejś soczystej murawie, tuż za wioską, przy bocznej drodze. Raz po raz widzę ładujące się elektryczne radiowozy... Europa, Europa... Tu zawsze jest na czym zawiesić oko, to nie jałowe pustkowie gdzieś w środkowej Azji. To ogród świata, najlepsze miejsce do życia.
Wiatr zmienia kierunek i dmie z zachodu, ja oczywiście jadę na zachód i za cudnym Einbeckiem muszę walczyć już nie z ciągłymi oberwaniami chmur, tylko ze stałym wiatrem prosto w twarz. Na szczęście znakomite są drogi, pejzaż miły oku i do wieczora dojadę do pierwszej z wielu dolin rzecznych na mojej trasie, do Wezery. Do upatrzonego darmowego pola namiotowego w Höxter docieram już niemal o zmierzchu. Wszystko jest jednak tak jak miało być. Rozbijam namiot i zasypiam doskonale dotleniony, zadowolony ze zrealizowania wszystkich założeń. Dotarłem do Westfalii. Dolina Wezery jest przyjazna i malownicza, życzę sobie Gute Nacht.
Nad Bilderlahe. Jak gdzieś w Beskidach.
Rozkosznie jest być rowerzystą w Europie. Radweg sunie własną trasą, z dala od rur wydechowych.
Einbeck - kolejny skansen na świeżym, hercyńskim, powietrzu
Ciemne chmury nad piękną, dostojną, Wezerą.
Trasa: Okolice Goslaru - Bad Gandersheim - Einbeck - Stadtoldendorf - Holzminden - Höxter
Pogoda jest dynamiczna: wieje dalej porywiście, pada, grzmi itd. Na szczęście nie leje ciągle i wiatr przydaje się by przesuszyć łachy, szczególnie strój nurka rowerowego. Wjechałem już w górki, zdobywanie kilometrów staje się więc mozolne. Pojawiają się też hercyńskie pejzażyki, krajobraz gór niskich. Dynamiczna pogoda jest dużo bardziej upierdliwa niż podjeździki i nagłe zwroty trasy. Wiele razy wkładam na siebie strój nurka, moknę, zdejmuję, suszę i wracam do punktu wyjścia. Słońce próbuje się dopiero przebijać w cudownym mieście Einbeck. Piętrzą się znów szachulcowe drapacze chmur, falują pierzeje pełne snycerki i fikuśnych okien. Ale Einbeck jest tylko jeden, po raz pierwszy na trasie w ciągu całego dnia mijam tylko jedno fantastyczne miasto. Ein Einbeck, ein tag itd.
Zmieniają się detale: drogowskazy na ddr-ach nagle przybierają czerwoną czcionkę, czy oznacza to tymczasowy przebieg? Miałem zapytać tuziemców przy okazji (uwielbiają zagadywać, można odnieść wrażenie, że Niemcy jeżdżą na rowerze po to by z każdym zamienić choć słowo), ale akurat wyludniły się radwegi, wieje straszliwie i kropi. Potem zapominam i przyzwyczajam się do anomalii. Gute Fahrt! słyszę w różnych odmianach, czasem całkiem z zaskoczenia, od przechodniów. Zachwycają mnie licznie rozmieszczane przy drogach... budki lęgowe. Tak, pośród pól. Niepokoszone są trawy przy ddr-ach (celowo), spotykam raz po raz mobilne kurniki zapewniające jaja z wolnego wybiegu (genialne!). Zawsze zaparkowane są na jakiejś soczystej murawie, tuż za wioską, przy bocznej drodze. Raz po raz widzę ładujące się elektryczne radiowozy... Europa, Europa... Tu zawsze jest na czym zawiesić oko, to nie jałowe pustkowie gdzieś w środkowej Azji. To ogród świata, najlepsze miejsce do życia.
Wiatr zmienia kierunek i dmie z zachodu, ja oczywiście jadę na zachód i za cudnym Einbeckiem muszę walczyć już nie z ciągłymi oberwaniami chmur, tylko ze stałym wiatrem prosto w twarz. Na szczęście znakomite są drogi, pejzaż miły oku i do wieczora dojadę do pierwszej z wielu dolin rzecznych na mojej trasie, do Wezery. Do upatrzonego darmowego pola namiotowego w Höxter docieram już niemal o zmierzchu. Wszystko jest jednak tak jak miało być. Rozbijam namiot i zasypiam doskonale dotleniony, zadowolony ze zrealizowania wszystkich założeń. Dotarłem do Westfalii. Dolina Wezery jest przyjazna i malownicza, życzę sobie Gute Nacht.
Nad Bilderlahe. Jak gdzieś w Beskidach.
Rozkosznie jest być rowerzystą w Europie. Radweg sunie własną trasą, z dala od rur wydechowych.
Einbeck - kolejny skansen na świeżym, hercyńskim, powietrzu
Ciemne chmury nad piękną, dostojną, Wezerą.
Trasa: Okolice Goslaru - Bad Gandersheim - Einbeck - Stadtoldendorf - Holzminden - Höxter
Dystans119.34 km Czas07:10 Vśrednia16.65 km/h Podjazdy628 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 4: Goslar wart jest sztormów
Cóż, gdy składam namiot pada. Czym bardziej oddalam się od Celle, tym bardziej robi się sztormowo. Na początku towarzyszą mi urodziwe dolnosaksońskie wsie, czym bliżej jestem Brunszwiku tym robi się mniej ciekawie. Zarówno pogodowo jak i krajoznawczo. Długo nie potrafiłem się zdecydować czy zaprojektować trasę przez Hildesheim czy Brunszwik. Wybór padł na ten drugi, bo inaczej musiałbym się cofać do Goslaru, bo ominięcie Goslaru nie wchodziło w rachubę, byłoby to zbrodnią przeciwko krajoznawstwu!
No i teraz cierpiałem za ten Brunszwik. Wiatr osiągał średnio 11-13 m/s (nie w porywach!), mijałem połamane konary i mnóstwo gałęzi na asfalcie. Na szczęście cały czas jechałem niezależnie od aut, cały czas był ddr. Musiałem naprawdę przemóc się w sobie, by mimo zimna, wiatru i potopu dotrzeć bez żadnej dłuższej pauzy (poza przystankami w celu roztarcia zgrabiałych dłoni) do tego nieszczęsnego Brunszwiku. W 1944 alianci zmietli Altstadt z powierzchni ziemi, wielka szkoda, bo było to miasto sławne i piękne. Dziś jest przygnębiające, nieco przybrudzone (tak!) i bardzo mało rowerowe. Jest tu co prawda kapitalna velostrada w formie obwodnicy centrum, ale brakuje infrastruktury na zwykłych ulicach. Przesiedziałem godzinę pod rozłożystym klonem, na ławce, tuż przy odbudowanym ratuszu. Posiliłem się, zaniepokoiłem dalszymi prognozami (wszelkie zło miało się trzymać gór Harzu rzecz jasna) i... ruszyłem dalej.
Już przed Wolfenbüttel wrócił wysoki standard obsługi rowerzystów a samo miasto będzie wielokrotnie ładniejsze od Brunszwiku, w całości XVIII-wieczne, nietknięte przez wojnę, choć przybrudzone. Gdy ukażą mi się panoramy Harzu będę musiał nieco zwolnić - widok przewalających się burz nie zachęcał do podkręcania tempa. Sprytnym kunktatorstwem osiągnę cel: dojadę do Goslaru suchą już stopą i przy okazji będę na tyle późno, że nawet na rynku turyści będą już tylko występować po ogródkach piwnych, a na bocznych uliczkach, których tu dostatek, panować będzie błogi spokój. Po kilku kilometrach od wyjechania z miasta znajdę znakomita miejscówkę na nocleg. Goslar wart był sztormów!
Uwaga! Achtung! Głębokie przemyślenie. Niemieckie miasta są jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo na jakie się trafi: zaskakująco ładne czy budzące wielki zawód. Ponieważ na próżno weryfikować zabudowę Google Streetem (Niemcy nie pozwalają) trzeba oceniać atrakcyjność starówek po zdjęciach krążących w sieci "luzem" lub widokiem dachów z satelity. Goslar - z racji bycia na liście UNESCO - był poza podejrzeniem, natomiast Wolfenbüttel zaskoczył na plus. Po Brunszwiku niczego się nie spodziewałem. Całkiem słusznie.
Niedersachsen style :) Jeszcze banan na twarzy, jeszcze tylko kropi...
Brunszwik, gdy przestało padać
Spójna XVIII-wieczna zabudowa Wolfenbüttel
Nad Harzem harcowały burze
Goslar. Gdyby tak móc się wznieść kilkanaście metrów nad ulicą i zobaczyć to wszystko z góry, zajrzeć na podwórza i do rynien...
Trasa: Okolice Celle - Brunszwik - Wolfenbüttel - Wolfenbüttel - Goslar - Astfeld
Cóż, gdy składam namiot pada. Czym bardziej oddalam się od Celle, tym bardziej robi się sztormowo. Na początku towarzyszą mi urodziwe dolnosaksońskie wsie, czym bliżej jestem Brunszwiku tym robi się mniej ciekawie. Zarówno pogodowo jak i krajoznawczo. Długo nie potrafiłem się zdecydować czy zaprojektować trasę przez Hildesheim czy Brunszwik. Wybór padł na ten drugi, bo inaczej musiałbym się cofać do Goslaru, bo ominięcie Goslaru nie wchodziło w rachubę, byłoby to zbrodnią przeciwko krajoznawstwu!
No i teraz cierpiałem za ten Brunszwik. Wiatr osiągał średnio 11-13 m/s (nie w porywach!), mijałem połamane konary i mnóstwo gałęzi na asfalcie. Na szczęście cały czas jechałem niezależnie od aut, cały czas był ddr. Musiałem naprawdę przemóc się w sobie, by mimo zimna, wiatru i potopu dotrzeć bez żadnej dłuższej pauzy (poza przystankami w celu roztarcia zgrabiałych dłoni) do tego nieszczęsnego Brunszwiku. W 1944 alianci zmietli Altstadt z powierzchni ziemi, wielka szkoda, bo było to miasto sławne i piękne. Dziś jest przygnębiające, nieco przybrudzone (tak!) i bardzo mało rowerowe. Jest tu co prawda kapitalna velostrada w formie obwodnicy centrum, ale brakuje infrastruktury na zwykłych ulicach. Przesiedziałem godzinę pod rozłożystym klonem, na ławce, tuż przy odbudowanym ratuszu. Posiliłem się, zaniepokoiłem dalszymi prognozami (wszelkie zło miało się trzymać gór Harzu rzecz jasna) i... ruszyłem dalej.
Już przed Wolfenbüttel wrócił wysoki standard obsługi rowerzystów a samo miasto będzie wielokrotnie ładniejsze od Brunszwiku, w całości XVIII-wieczne, nietknięte przez wojnę, choć przybrudzone. Gdy ukażą mi się panoramy Harzu będę musiał nieco zwolnić - widok przewalających się burz nie zachęcał do podkręcania tempa. Sprytnym kunktatorstwem osiągnę cel: dojadę do Goslaru suchą już stopą i przy okazji będę na tyle późno, że nawet na rynku turyści będą już tylko występować po ogródkach piwnych, a na bocznych uliczkach, których tu dostatek, panować będzie błogi spokój. Po kilku kilometrach od wyjechania z miasta znajdę znakomita miejscówkę na nocleg. Goslar wart był sztormów!
Uwaga! Achtung! Głębokie przemyślenie. Niemieckie miasta są jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo na jakie się trafi: zaskakująco ładne czy budzące wielki zawód. Ponieważ na próżno weryfikować zabudowę Google Streetem (Niemcy nie pozwalają) trzeba oceniać atrakcyjność starówek po zdjęciach krążących w sieci "luzem" lub widokiem dachów z satelity. Goslar - z racji bycia na liście UNESCO - był poza podejrzeniem, natomiast Wolfenbüttel zaskoczył na plus. Po Brunszwiku niczego się nie spodziewałem. Całkiem słusznie.
Niedersachsen style :) Jeszcze banan na twarzy, jeszcze tylko kropi...
Brunszwik, gdy przestało padać
Spójna XVIII-wieczna zabudowa Wolfenbüttel
Nad Harzem harcowały burze
Goslar. Gdyby tak móc się wznieść kilkanaście metrów nad ulicą i zobaczyć to wszystko z góry, zajrzeć na podwórza i do rynien...
Trasa: Okolice Celle - Brunszwik - Wolfenbüttel - Wolfenbüttel - Goslar - Astfeld
Dystans138.93 km Czas08:35 Vśrednia16.19 km/h Podjazdy588 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 3: Pustać Lüneburska
Dolna Saksonia ujęła mnie - z zaskoczenia - dwa lata temu, gdy zajechałem tu jadąc wzdłuż Łaby. Podobały mi się i dalej podobają tutejsze wsie, a konkretnie ich zabudowa. Wszędzie są też wydzielone drogi dla rowerów - niemal wyłącznie asfaltowe, poprowadzone równolegle do drogi. Tym razem jadę z północy na południowy zachód i w planie mam dwa wspaniałe miasta przedzielone niezwykłą pustacią. Pustać Lüneburska (Lüneburger Heide) to pejzaże które nijak nie kojarzą się z Niemcami: pustki osadnicze, piachy, kiepskie drogi i wrzosowiska. Momentami będę przeklinał "polskość" tego odcinka, ale po kolei. Wpierw musiałem dojechać przyjemnymi radwegami do jednego z lepszych wcieleń Lubeki. Tym pierwszym miastem, od którego szczegółowego zwiedzania zaczynam "przegląd atrakcji dnia", jest Lüneburg. Miasto hanzeatyckie, nietknięte przez wojnę, czyli dziś dające wyobrażenie o dawnej Lubece. Od ubogiego krewnego Lubeki dawniej aż po wyobrażenie dawnej Lubeki, którym jest dzisiaj. Wrażenia mam tu fantastyczne, przybywam przed 10, czyli cała (rozległa) starówka stoi dla dwukołowców otworem. Jest chmurny niedzielny poranek, miasto wyludnione, knajpy wszelkiego typu zamknięte na cztery spusty. Mam miasto dla siebie. Nawet po deszczu, na bocznych (tych zachowanych) uliczkach Lubeki nie mogłem liczyć na taki spokój jak tutaj na całej starówce. Tutaj zakatowany został Heinrich Himmler (oficjalnie popełnił samobójstwo), wspaniałe miasto!
Nie mam problemu z samochodami, cały czas jadę po niezależnych radwegach, postanawiam więc jechać wzdłuż ważniejszej drogi B4 (do Uelzen) i odbijam na lokalne drogi dopiero po jakimś czasie. Towarzyszą mi wzgórza, lasy i... idealnie utrzymane ddr-y. Drogi są pustawe, ale przyjemniej jedzie się po tych asfaltach dla rowerów. Dopiero jednak po 30 km wypatrywania dostrzegam pierwsze wrzosowiska. Od razu pełne są spacerowiczów, w pobliżu są parkingi, mapki itd. Stada niemieckich staruszków ruszyły na spacery. Teraz już wiem gdzie znikli ludzie... Oczywiście sam też zapuszczam się tymi wąskimi ścieżkami wśród plątaniny wrzosów. Podjeżdżam ile się da rowerem, miąższość piachu jest imponująca. Czeka mnie kilkadziesiąt kilometrów przez lasy, piachy, wrzosowiska i pięknie zabudowane (mur pruski!) leśne osady. Najbardziej zachwyca pomysł, by w piaszczystych łachach leśnych duktów nawieść rdzeń z grysu kamiennego, by stworzyć w pełni komfortową ścieżkę dla rowerzystów! Taki prosty patent.
Wszystko co miłe kiedyś się kończy i przed drugą największą atrakcją dnia - miastem Celle - powracam w sąsiedztwo ruchliwych dróg. Okazuje się jednak, że na rowerzystów czeka podziemny przejazd pod koleją, kilka przejazdów, mostek... i nagle znajduję się w centrum "najpiękniejszego miasta północnych Niemiec". To już standardowe dla środkowych Niemiec (choć niby jesteśmy jeszcze na północy) miasto szkatułkowe, czyli szachulcowe. Celle wieńczy dzieło; trafiam tu gdy turyści myślą o kolacji a rowerzyści mogą znów legalnie jeździć po całej starówce (po 19). Właśnie o to mi chodziło. Wyjeżdżam iście królewskim traktem dla rowerzystów a potem jadę przyjaznymi rowerzystom bocznymi, znakomicie równymi drogami. Biwakuję w zagajniku, niewiele za przedmieściami Celle. Jeśli czegoś mi brakowało to wyłącznie większych wzniesień, ale nazajutrz mam dotrzeć do stóp Harzu, pejzaż wstanie więc z kolan.
Lüneburg. Piękne to miasto i niezadeptane.
Jest sennie i bajkowo - przed Ebstorfem
Po minięciu malowniczej leśnej osady Brambostel - jedno z wielu wrzosowisk
Wioski są nieliczne i w dolnosaksońskim stylu
Celle - niespieszne rowerowanie po kolejnej absurdalnie cudownej starówce, miasta szkatułkowe nigdy się nie nudzą
Najpiękniejszy dar ojczyzny powszechnej motoryzacji - drogi z pierwszeństwem rowerów :)
Trasa:
Artlenburg - ddr - Lüneburg - ddr - Mellbeck - Grünhagen - Ebstorf - Linden - Brambostel - Hermannsburg - Wolthausen - Celle - Gross Ottenhaus
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dolna Saksonia ujęła mnie - z zaskoczenia - dwa lata temu, gdy zajechałem tu jadąc wzdłuż Łaby. Podobały mi się i dalej podobają tutejsze wsie, a konkretnie ich zabudowa. Wszędzie są też wydzielone drogi dla rowerów - niemal wyłącznie asfaltowe, poprowadzone równolegle do drogi. Tym razem jadę z północy na południowy zachód i w planie mam dwa wspaniałe miasta przedzielone niezwykłą pustacią. Pustać Lüneburska (Lüneburger Heide) to pejzaże które nijak nie kojarzą się z Niemcami: pustki osadnicze, piachy, kiepskie drogi i wrzosowiska. Momentami będę przeklinał "polskość" tego odcinka, ale po kolei. Wpierw musiałem dojechać przyjemnymi radwegami do jednego z lepszych wcieleń Lubeki. Tym pierwszym miastem, od którego szczegółowego zwiedzania zaczynam "przegląd atrakcji dnia", jest Lüneburg. Miasto hanzeatyckie, nietknięte przez wojnę, czyli dziś dające wyobrażenie o dawnej Lubece. Od ubogiego krewnego Lubeki dawniej aż po wyobrażenie dawnej Lubeki, którym jest dzisiaj. Wrażenia mam tu fantastyczne, przybywam przed 10, czyli cała (rozległa) starówka stoi dla dwukołowców otworem. Jest chmurny niedzielny poranek, miasto wyludnione, knajpy wszelkiego typu zamknięte na cztery spusty. Mam miasto dla siebie. Nawet po deszczu, na bocznych (tych zachowanych) uliczkach Lubeki nie mogłem liczyć na taki spokój jak tutaj na całej starówce. Tutaj zakatowany został Heinrich Himmler (oficjalnie popełnił samobójstwo), wspaniałe miasto!
Nie mam problemu z samochodami, cały czas jadę po niezależnych radwegach, postanawiam więc jechać wzdłuż ważniejszej drogi B4 (do Uelzen) i odbijam na lokalne drogi dopiero po jakimś czasie. Towarzyszą mi wzgórza, lasy i... idealnie utrzymane ddr-y. Drogi są pustawe, ale przyjemniej jedzie się po tych asfaltach dla rowerów. Dopiero jednak po 30 km wypatrywania dostrzegam pierwsze wrzosowiska. Od razu pełne są spacerowiczów, w pobliżu są parkingi, mapki itd. Stada niemieckich staruszków ruszyły na spacery. Teraz już wiem gdzie znikli ludzie... Oczywiście sam też zapuszczam się tymi wąskimi ścieżkami wśród plątaniny wrzosów. Podjeżdżam ile się da rowerem, miąższość piachu jest imponująca. Czeka mnie kilkadziesiąt kilometrów przez lasy, piachy, wrzosowiska i pięknie zabudowane (mur pruski!) leśne osady. Najbardziej zachwyca pomysł, by w piaszczystych łachach leśnych duktów nawieść rdzeń z grysu kamiennego, by stworzyć w pełni komfortową ścieżkę dla rowerzystów! Taki prosty patent.
Wszystko co miłe kiedyś się kończy i przed drugą największą atrakcją dnia - miastem Celle - powracam w sąsiedztwo ruchliwych dróg. Okazuje się jednak, że na rowerzystów czeka podziemny przejazd pod koleją, kilka przejazdów, mostek... i nagle znajduję się w centrum "najpiękniejszego miasta północnych Niemiec". To już standardowe dla środkowych Niemiec (choć niby jesteśmy jeszcze na północy) miasto szkatułkowe, czyli szachulcowe. Celle wieńczy dzieło; trafiam tu gdy turyści myślą o kolacji a rowerzyści mogą znów legalnie jeździć po całej starówce (po 19). Właśnie o to mi chodziło. Wyjeżdżam iście królewskim traktem dla rowerzystów a potem jadę przyjaznymi rowerzystom bocznymi, znakomicie równymi drogami. Biwakuję w zagajniku, niewiele za przedmieściami Celle. Jeśli czegoś mi brakowało to wyłącznie większych wzniesień, ale nazajutrz mam dotrzeć do stóp Harzu, pejzaż wstanie więc z kolan.
Lüneburg. Piękne to miasto i niezadeptane.
Jest sennie i bajkowo - przed Ebstorfem
Po minięciu malowniczej leśnej osady Brambostel - jedno z wielu wrzosowisk
Wioski są nieliczne i w dolnosaksońskim stylu
Celle - niespieszne rowerowanie po kolejnej absurdalnie cudownej starówce, miasta szkatułkowe nigdy się nie nudzą
Najpiękniejszy dar ojczyzny powszechnej motoryzacji - drogi z pierwszeństwem rowerów :)
Trasa:
Artlenburg - ddr - Lüneburg - ddr - Mellbeck - Grünhagen - Ebstorf - Linden - Brambostel - Hermannsburg - Wolthausen - Celle - Gross Ottenhaus
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans108.06 km Czas06:30 Vśrednia16.62 km/h Podjazdy385 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 2: Alte Saltstrasse
Pobudka o przedświcie, sprint na pociąg do Lubeki. Zaczyna się ten dzień z zegarkiem w ręku. Pomimo absurdalnego pośpiechu nie zdążyłem kupić biletu w kasie na dworcu, musiałem kupować u niemieckiego konduktora, co kosztowało mnie 29 euro (czyli więcej niż rok temu 2 tygodnie wojaży niemieckimi pociągami). Liczyłem naiwnie że najgorsze mam za sobą, ale okazało się, że wbrew rozkładowi pociąg nie jedzie bezpośrednio do Lubeki. W Güstrow była zmiana składów, wraz z informacją o tej atrakcji (przy kontroli biletów) dostałem opieprz za niepodpisanie biletu (zapomniałem o tym ferworze walki), a po przesiadce kolejny opieprz, bo usiadłem daleko od roweru i kierowniczka szukała mnie po całym pociągu, bo wysiadała chmara rowerzystów w Wismar i mój rower blokował całą operację... W dodatku pociąg był przepełniony i spóźniony. Gdy w końcu umęczony wysiadłem na dworcu w Lubece okazało się... że zepsuły się windy...
Gdy w końcu wygramoliłem się z dworca obiecałem sobie, że wcześniej niż w Czechach nie chce mieć nic wspólnego z koleją! Ruszyłem w miasto szukać kraników z wodą i tu czekał mnie kolejny cios - nieczynne. Lubeka witała mnie słonecznie, lecz ozięble. Spędziliśmy ze sobą piękne chwile w 2021, byłem więc skonsternowany. Czym prędzej wycofałem się na przedmieścia, zrobiłem zakupy i ruszyłem na południe. Walczyć musiałem co prawda z porywistym wiatrem z południa właśnie, ale przynajmniej obyło się już bez komplikacji. W złotej godzinie przeprawiałem się przez Łabę w Lauenburgu, aż trudno mi było uwierzyć, że 2 lata wcześniej walczyłem tu o przetrwanie, lało wtedy tak intensywnie, że z mostu nie było nawet widać zarysu miasta. Zakończyłem dzień ciepłym prysznicem na kempingu w Artlenburgu. Jak zwykle dzień który zaczął się kiepsko, kończył się pozytywnie.
"Przedmieścia" Lubeki, czyli XIX-wieczne dzielnice
Nad Kanałem Solnym
Typowy krajobraz między Łabą a Lubeką
Lanze, jeszcze w Holsztynie.
Lauenburg nad Łabą
Trasa:
Pargowo - Szczecin - pociąg - Lubeka - Lauenburg - Artlenburg (kemping)
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Pobudka o przedświcie, sprint na pociąg do Lubeki. Zaczyna się ten dzień z zegarkiem w ręku. Pomimo absurdalnego pośpiechu nie zdążyłem kupić biletu w kasie na dworcu, musiałem kupować u niemieckiego konduktora, co kosztowało mnie 29 euro (czyli więcej niż rok temu 2 tygodnie wojaży niemieckimi pociągami). Liczyłem naiwnie że najgorsze mam za sobą, ale okazało się, że wbrew rozkładowi pociąg nie jedzie bezpośrednio do Lubeki. W Güstrow była zmiana składów, wraz z informacją o tej atrakcji (przy kontroli biletów) dostałem opieprz za niepodpisanie biletu (zapomniałem o tym ferworze walki), a po przesiadce kolejny opieprz, bo usiadłem daleko od roweru i kierowniczka szukała mnie po całym pociągu, bo wysiadała chmara rowerzystów w Wismar i mój rower blokował całą operację... W dodatku pociąg był przepełniony i spóźniony. Gdy w końcu umęczony wysiadłem na dworcu w Lubece okazało się... że zepsuły się windy...
Gdy w końcu wygramoliłem się z dworca obiecałem sobie, że wcześniej niż w Czechach nie chce mieć nic wspólnego z koleją! Ruszyłem w miasto szukać kraników z wodą i tu czekał mnie kolejny cios - nieczynne. Lubeka witała mnie słonecznie, lecz ozięble. Spędziliśmy ze sobą piękne chwile w 2021, byłem więc skonsternowany. Czym prędzej wycofałem się na przedmieścia, zrobiłem zakupy i ruszyłem na południe. Walczyć musiałem co prawda z porywistym wiatrem z południa właśnie, ale przynajmniej obyło się już bez komplikacji. W złotej godzinie przeprawiałem się przez Łabę w Lauenburgu, aż trudno mi było uwierzyć, że 2 lata wcześniej walczyłem tu o przetrwanie, lało wtedy tak intensywnie, że z mostu nie było nawet widać zarysu miasta. Zakończyłem dzień ciepłym prysznicem na kempingu w Artlenburgu. Jak zwykle dzień który zaczął się kiepsko, kończył się pozytywnie.
"Przedmieścia" Lubeki, czyli XIX-wieczne dzielnice
Nad Kanałem Solnym
Typowy krajobraz między Łabą a Lubeką
Lanze, jeszcze w Holsztynie.
Lauenburg nad Łabą
Trasa:
Pargowo - Szczecin - pociąg - Lubeka - Lauenburg - Artlenburg (kemping)
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans90.27 km Czas04:53 Vśrednia18.49 km/h Podjazdy447 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 1: Przygoda z PolRegio
Po tym jak przemieliło mi rower i straciłem rezerwację na Intercity do Szczecina okazało się, że brak wolnych miejsc na pociągi piątkowo-weekendowe. Zdecydowałem się więc - zamiast kombinować z systemem - pojechać jak za dawnych czasów, wyłącznie pociągami regionalnymi; z pierdylionem przesiadek. Ruszałem z Gliwic. To był strzał w "10"! Dłuższą przerwę między pociągami miałem jedynie w Zielonej Górze. To była znakomita okoliczność, bo nigdy nie zwiedzałem tutejszego starego miasta. Altstadt okazał się całkiem ciekawy, żadnych nowszych wstawek, wszystko oryginalne, choć miejscami zaniedbane... Za 453 km zapłaciłem razem z rowerem 42,37 zł a zwiedzanie Grünberg in Schlesien było gratis. Na wyświetlaczu co chwilę pojawiało hasło by "przeżyć przygodę z PolRegio". Przeżyłem i stwierdzam, że było warto. Tradycyjny tłumek okupował pociąg jedynie tuż przed Opolem i między Opolem a Wrocławiem. Poza tym luz, blues i rozkosz zwiedzania dworców w Oppeln, Breslau i Grünberg. To było takie wprowadzenie do motywu przewodniego mojej trasy: niemieckości ;)
Wysiadłem na dobre w Königsberg in der Neumark czyli na terenie Nowej Marchii, regionu-świadectwa skuteczności Drang nach Osten. W nowomowie powojennej zwie się to wypalone ognisko cywilizacji Chojną... Ruszyłem na Rurkę, gdzie na romańskim kościółku zastałem arcypolski napis "teren prywatny". W Swobnicy przedostałem się do wieży zamkowej a potem, prawie po Gryfino, jechałem polską droga rowerową, pełną fałd i gałęzi rzecz jasna. Gdy tylko przekroczyłem granicę dostałem się na pokazowe wzorcowe niemieckie ddr-y, w dawnym DDR zresztą... Na lewym brzegu Odry rzeźba zrobiła się bardzo morenowa a atmosfera iście wakacyjna. Po chwili wróciłem na polską stronę granicy i za wsią Pargowo o iście teutońskim charakterze rozłożyłem obóz warowny nad wąwozem, osłonięty przez pole kukurydzy. Przeszkadzały mi nieco komary ale zachwycały harce nietoperzy i ciągnące na niebie klucze dzikich gęsi.
Przygoda z PolRegio przed Tarnowem Opolskim :)
Grünberg czyli Zielona Góra
W poszukiwaniu romańskiego kościółka w Rurce
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/44316025
Po tym jak przemieliło mi rower i straciłem rezerwację na Intercity do Szczecina okazało się, że brak wolnych miejsc na pociągi piątkowo-weekendowe. Zdecydowałem się więc - zamiast kombinować z systemem - pojechać jak za dawnych czasów, wyłącznie pociągami regionalnymi; z pierdylionem przesiadek. Ruszałem z Gliwic. To był strzał w "10"! Dłuższą przerwę między pociągami miałem jedynie w Zielonej Górze. To była znakomita okoliczność, bo nigdy nie zwiedzałem tutejszego starego miasta. Altstadt okazał się całkiem ciekawy, żadnych nowszych wstawek, wszystko oryginalne, choć miejscami zaniedbane... Za 453 km zapłaciłem razem z rowerem 42,37 zł a zwiedzanie Grünberg in Schlesien było gratis. Na wyświetlaczu co chwilę pojawiało hasło by "przeżyć przygodę z PolRegio". Przeżyłem i stwierdzam, że było warto. Tradycyjny tłumek okupował pociąg jedynie tuż przed Opolem i między Opolem a Wrocławiem. Poza tym luz, blues i rozkosz zwiedzania dworców w Oppeln, Breslau i Grünberg. To było takie wprowadzenie do motywu przewodniego mojej trasy: niemieckości ;)
Wysiadłem na dobre w Königsberg in der Neumark czyli na terenie Nowej Marchii, regionu-świadectwa skuteczności Drang nach Osten. W nowomowie powojennej zwie się to wypalone ognisko cywilizacji Chojną... Ruszyłem na Rurkę, gdzie na romańskim kościółku zastałem arcypolski napis "teren prywatny". W Swobnicy przedostałem się do wieży zamkowej a potem, prawie po Gryfino, jechałem polską droga rowerową, pełną fałd i gałęzi rzecz jasna. Gdy tylko przekroczyłem granicę dostałem się na pokazowe wzorcowe niemieckie ddr-y, w dawnym DDR zresztą... Na lewym brzegu Odry rzeźba zrobiła się bardzo morenowa a atmosfera iście wakacyjna. Po chwili wróciłem na polską stronę granicy i za wsią Pargowo o iście teutońskim charakterze rozłożyłem obóz warowny nad wąwozem, osłonięty przez pole kukurydzy. Przeszkadzały mi nieco komary ale zachwycały harce nietoperzy i ciągnące na niebie klucze dzikich gęsi.
Przygoda z PolRegio przed Tarnowem Opolskim :)
Grünberg czyli Zielona Góra
W poszukiwaniu romańskiego kościółka w Rurce
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/44316025
Dystans24.58 km Czas00:57 Vśrednia25.87 km/h Podjazdy171 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Mein Kampf
Udana walka o uratowanie rdzenia wyjazdu do Reichu. Krążyłem między kolejnymi sklepami i serwisami na szosie, co okazało się o tyle skomplikowane, że ruszał Tour de Pologne po Katowicach...
Udana walka o uratowanie rdzenia wyjazdu do Reichu. Krążyłem między kolejnymi sklepami i serwisami na szosie, co okazało się o tyle skomplikowane, że ruszał Tour de Pologne po Katowicach...
Dystans106.57 km Czas04:11 Vśrednia25.47 km/h VMAX53.96 km/h Podjazdy690 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Do Jaworzna i z powrotem
Drastyczne przygody dnia wczorajszego - jak to mówią mistrzowie ojczystego języka - sprawiły, że miałem dzień wolny. Wykorzystałem go na przejażdżkę kondycyjną. Jedynym sprawnym rowerem była szosa - nie miałem więc wyjścia.
Pogoria III
"Nowy" Gołonóg
Drastyczne przygody dnia wczorajszego - jak to mówią mistrzowie ojczystego języka - sprawiły, że miałem dzień wolny. Wykorzystałem go na przejażdżkę kondycyjną. Jedynym sprawnym rowerem była szosa - nie miałem więc wyjścia.
Pogoria III
"Nowy" Gołonóg
Dystans10.73 km Czas00:45 Vśrednia14.31 km/h Podjazdy 81 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Próba wyjazdu na wyprawę
Przemielony rower (tylne koło) na schodach ruchomych dworca w Katowicach. Sam dwukrotnie nie byłem w stanie go utrzymać w poziomie i wybijało do góry z powodu zbyt dużej szybkości schodów i obciążenia tyłu roweru (stawał słupka), gdy wybijało go do góry uderzenie schodka. Powrót z zablokowanym kołem (tak zdecentrowało koło) w strugach deszczu.
Pomimo bolesnych obtarć (mnie się nic więcej nie stało, mimo tego, że rzucało mnie po schodach tak jak rowerem) resztę dnia poświeciłem na ratowanie sytuacji - konsultację w serwisie i zamówienie niezbędnych części.
Przemielony rower (tylne koło) na schodach ruchomych dworca w Katowicach. Sam dwukrotnie nie byłem w stanie go utrzymać w poziomie i wybijało do góry z powodu zbyt dużej szybkości schodów i obciążenia tyłu roweru (stawał słupka), gdy wybijało go do góry uderzenie schodka. Powrót z zablokowanym kołem (tak zdecentrowało koło) w strugach deszczu.
Pomimo bolesnych obtarć (mnie się nic więcej nie stało, mimo tego, że rzucało mnie po schodach tak jak rowerem) resztę dnia poświeciłem na ratowanie sytuacji - konsultację w serwisie i zamówienie niezbędnych części.
Dystans22.86 km Czas01:06 Vśrednia20.78 km/h Podjazdy169 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dzień Rammsteina
Oj działo się w Chorzowie: dwa koncerty z rzędu. No i dla mnie nerwowy czas ostatnich zakupów i pakowania na kolejną wyprawę kolejowo-rowerową po Mitteleuropie.
Oj działo się w Chorzowie: dwa koncerty z rzędu. No i dla mnie nerwowy czas ostatnich zakupów i pakowania na kolejną wyprawę kolejowo-rowerową po Mitteleuropie.
Dystans114.82 km Czas05:17 Vśrednia21.73 km/h Podjazdy1050 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Z Krasic przez Siewierz
Odwrót przebiegał przez Jurę Olsztyńską w kierunku na Koziegłówki. Przed Siewierzem ujawniły się problemy z pedałem, który w pośpiechu krzywo dokręciłem. To były nowiutkie pedały, w efekcie zajechałem gwint w korbie i skończyło się na wizycie w serwisie rowerowym w Siewierzu. Wizyta była bardzo udana, bo z nowych platform jestem bardzo zadowolony. W pobliżu zamku siewierskiego trwał - nawet dość malowniczy - jarmark średniowieczny. Ja zaś - podbudowany sprawnym sprzętem - zapuściłem się jeszcze daleko w głąb Płaskowyżu i zawitałem nawet na Dziewiczą Górę. To miał być ostatni test przed wyjazdem na kolejny Tour de Reich.
Dupnica i okolica
Widok na Góry Sokole
Koziegłówki
Siewierz
Toporowice
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/45344696
Odwrót przebiegał przez Jurę Olsztyńską w kierunku na Koziegłówki. Przed Siewierzem ujawniły się problemy z pedałem, który w pośpiechu krzywo dokręciłem. To były nowiutkie pedały, w efekcie zajechałem gwint w korbie i skończyło się na wizycie w serwisie rowerowym w Siewierzu. Wizyta była bardzo udana, bo z nowych platform jestem bardzo zadowolony. W pobliżu zamku siewierskiego trwał - nawet dość malowniczy - jarmark średniowieczny. Ja zaś - podbudowany sprawnym sprzętem - zapuściłem się jeszcze daleko w głąb Płaskowyżu i zawitałem nawet na Dziewiczą Górę. To miał być ostatni test przed wyjazdem na kolejny Tour de Reich.
Dupnica i okolica
Widok na Góry Sokole
Koziegłówki
Siewierz
Toporowice
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/45344696