Wpisy archiwalne w kategorii
Tour de Reich
Dystans całkowity: | 4221.08 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 246:18 |
Średnia prędkość: | 17.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.09 km/h |
Suma podjazdów: | 33081 m |
Liczba aktywności: | 36 |
Średnio na aktywność: | 117.25 km i 6h 50m |
Więcej statystyk |
Dystans30.99 km Czas01:56 Vśrednia16.03 km/h Podjazdy123 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 18: Przygodowy powrót koleją
Dzień transportowy. Nie lubię takich dni, nie lubię się przemieszczać, wolę podróżować. W dodatku okazuje się, że pociąg z Czeskich Budziejowic kończy bieg kilkadziesiąt kilometrów dalej - w Veseli i trzeba przesiadać się na autobus, a potem znów na pociąg... Tutaj muszę wyrazić uznanie - bo było to imponująco zorganizowane, mój rower jechał sobie w osobnej furgonetce, tylko dla rowerów. Chciałbym kiedyś dożyć takiej kulturki zastępczej komunikacji autobusowej w Polsce. Dopiero kilkadziesiąt kilometrów przed Brnem mój autobus odstawia mnie i mój rower z powrotem do pociągu. Potem czeka mnie przesiadka na kolejny pociąg - do Bohumina.
Jest to wszystko męczące, ale jestem szczęśliwy. Nie musiałbym tłuc się tyle komunikacją publiczną gdyby nie ruchome schody na dworcu w Katowicach. Wyjechałbym 3 dni wcześniej i od Linzu jechał zupełnie inaczej, bezpośrednio rowerem do Brna. Ale co się stało to się nie odstanie. Ostatni odcinek musiałem pokonać morawsko-śląskim pograniczem i znów zostałem celowo opryskany spryskiwaczem. Jechałem boczną drogą, biegła tędy trasa rowerowa. Może jakiś czechofil mi to w końcu wyjaśni? Dlaczego to zawsze spotyka mnie na Morawach?
Trasa: Homolske lesy - Czeskie Budziejowice - pociąg i autobusy oraz ponownie pociąg - Bogumin - Olza - pociąg KŚ - Katowice - Chorzów
Galeria wyprawy
(wraz z poglądowa mapką)
Dzień transportowy. Nie lubię takich dni, nie lubię się przemieszczać, wolę podróżować. W dodatku okazuje się, że pociąg z Czeskich Budziejowic kończy bieg kilkadziesiąt kilometrów dalej - w Veseli i trzeba przesiadać się na autobus, a potem znów na pociąg... Tutaj muszę wyrazić uznanie - bo było to imponująco zorganizowane, mój rower jechał sobie w osobnej furgonetce, tylko dla rowerów. Chciałbym kiedyś dożyć takiej kulturki zastępczej komunikacji autobusowej w Polsce. Dopiero kilkadziesiąt kilometrów przed Brnem mój autobus odstawia mnie i mój rower z powrotem do pociągu. Potem czeka mnie przesiadka na kolejny pociąg - do Bohumina.
Jest to wszystko męczące, ale jestem szczęśliwy. Nie musiałbym tłuc się tyle komunikacją publiczną gdyby nie ruchome schody na dworcu w Katowicach. Wyjechałbym 3 dni wcześniej i od Linzu jechał zupełnie inaczej, bezpośrednio rowerem do Brna. Ale co się stało to się nie odstanie. Ostatni odcinek musiałem pokonać morawsko-śląskim pograniczem i znów zostałem celowo opryskany spryskiwaczem. Jechałem boczną drogą, biegła tędy trasa rowerowa. Może jakiś czechofil mi to w końcu wyjaśni? Dlaczego to zawsze spotyka mnie na Morawach?
Trasa: Homolske lesy - Czeskie Budziejowice - pociąg i autobusy oraz ponownie pociąg - Bogumin - Olza - pociąg KŚ - Katowice - Chorzów
Galeria wyprawy
(wraz z poglądowa mapką)
Dystans102.68 km Czas06:10 Vśrednia16.65 km/h Podjazdy1027 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 17: W drodze do Budziejowic
Od rana słońce a mnie wyjątkowo się nigdzie nie spieszy, muszę zakończyć dzień przed Czeskimi Budziejowicami, czyli mam zaledwie 100 km do przejechania. trasa dostarczy mi jednak nowych wrażeń - szutrowych tras w czeskich Szumawach. Będę robić spore zakosy by uniknąć dróg asfaltowych i przyjrzeć się tym czeskim kresom. Na asfalt wjadę wraz z przedostaniem się do doliny Wełtawy. Od Rožmberka do Czeskiego Krumlowa będę jechał wzdłuż rzeki a trasę urozmaicały będą kolejne zakosy drogi i widoki na rzekę pełną pontonów. Takiego nagromadzenia pontonów i kajaków jeszcze na rzece nie widziałem. Wygląda to absurdalnie: na odcinku 25 km mijam kilkaset obiektów pływających...
Lasy i szum wody łagodziły będą siłę zaduchu, który z pełną mocą odczuję dopiero w Krumlowie. Drugi raz w roku zajadę rowerem do najpiękniejszego z czeskich miast. Dalszy odcinek będzie już mocno "zbyt ciepły" jak na moje preferencje, bo zniknie cień i temperatura odczuwalna zrobi się nieprzyjemna. W dodatku pojawią się liczne grzbiety. Nie będę już jechał wzdłuż Wełtawy, tylko ponad nią, falując wraz z krajobrazem. W Borszowie opuszczę rzekę i odbiję na zachód w poszukiwaniu dogodnego miejsca na nocleg. Znajdę dobrą miejscówkę zaledwie na 8 km przed dworcem w Czeskich Budziejowicach.
Ostatki w Austrii
Szumawskie widoki z czeskiej trasy rowerowej
Rožmberk nad Vltavou
Český Krumlov
Trasa:
Rinzendorf (w lesie, nad doliną Grosse Gusen) - Reichenau - Bad Leonfelden - Rožmberk nad Vltavou - Český Krumlov - Zlata Koruna - Homolske lesy
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Od rana słońce a mnie wyjątkowo się nigdzie nie spieszy, muszę zakończyć dzień przed Czeskimi Budziejowicami, czyli mam zaledwie 100 km do przejechania. trasa dostarczy mi jednak nowych wrażeń - szutrowych tras w czeskich Szumawach. Będę robić spore zakosy by uniknąć dróg asfaltowych i przyjrzeć się tym czeskim kresom. Na asfalt wjadę wraz z przedostaniem się do doliny Wełtawy. Od Rožmberka do Czeskiego Krumlowa będę jechał wzdłuż rzeki a trasę urozmaicały będą kolejne zakosy drogi i widoki na rzekę pełną pontonów. Takiego nagromadzenia pontonów i kajaków jeszcze na rzece nie widziałem. Wygląda to absurdalnie: na odcinku 25 km mijam kilkaset obiektów pływających...
Lasy i szum wody łagodziły będą siłę zaduchu, który z pełną mocą odczuję dopiero w Krumlowie. Drugi raz w roku zajadę rowerem do najpiękniejszego z czeskich miast. Dalszy odcinek będzie już mocno "zbyt ciepły" jak na moje preferencje, bo zniknie cień i temperatura odczuwalna zrobi się nieprzyjemna. W dodatku pojawią się liczne grzbiety. Nie będę już jechał wzdłuż Wełtawy, tylko ponad nią, falując wraz z krajobrazem. W Borszowie opuszczę rzekę i odbiję na zachód w poszukiwaniu dogodnego miejsca na nocleg. Znajdę dobrą miejscówkę zaledwie na 8 km przed dworcem w Czeskich Budziejowicach.
Ostatki w Austrii
Szumawskie widoki z czeskiej trasy rowerowej
Rožmberk nad Vltavou
Český Krumlov
Trasa:
Rinzendorf (w lesie, nad doliną Grosse Gusen) - Reichenau - Bad Leonfelden - Rožmberk nad Vltavou - Český Krumlov - Zlata Koruna - Homolske lesy
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans136.39 km Czas07:04 Vśrednia19.30 km/h Podjazdy822 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 16: Kochana Austria!
Budzę się na naddunajskiej łące, już w granicach Austrii. Szybko daje się to zauważyć po jakości dróg dla rowerów. Jest dużo lepsza niż w Bawarii, choć oznaczenia są - austriackim zwyczajem - dużo mniejsze. Czeka mnie cudowny przejazd przez przełom Dunaju. Przez następne 60 km przeżyję więcej radości niż przed ostatnie 300 km w Bawarii. Dunaj staje się tu potężną rzeką (dołączył Inn!), dolina bardzo się zwęża a stoki rosną. Ten piękny odcinek pokonam w towarzystwie setek rowerzystów. W Bawarii tak to nie wyglądało. Słońce jako główny motyw wróci dopiero na 30 km przed Linzem. Sam przebieg trasy naddunajskiej w Linzu będzie jednak bardzo dobrze oznaczony i poprowadzony. Z żalem będę go opuszczał.
Zaskoczy mnie różnica w cenach między Austrią i Niemcami. Jest dużo drożej. Do końca dnia zdołam osiągnąć zamek w Riedegg i ujechać jeszcze 3 km w stronę Czech. Będe miał prawdziwie górski nocleg, nad doliną potoku, którą podąże nazajutrz w stronę Czech.
Obernzell
Dolina staje się bardzo wąska
A w kluczowym miejscu rzeka wykonuje agrafki
Linz
Trasa:
Perz - Engelszell - Aschach - Linz - Sankt Georgen an der Gusen - Gallneukirchen - Riedegg - Rinzendorf (w lesie, nad doliną Grosse Gusen)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Budzę się na naddunajskiej łące, już w granicach Austrii. Szybko daje się to zauważyć po jakości dróg dla rowerów. Jest dużo lepsza niż w Bawarii, choć oznaczenia są - austriackim zwyczajem - dużo mniejsze. Czeka mnie cudowny przejazd przez przełom Dunaju. Przez następne 60 km przeżyję więcej radości niż przed ostatnie 300 km w Bawarii. Dunaj staje się tu potężną rzeką (dołączył Inn!), dolina bardzo się zwęża a stoki rosną. Ten piękny odcinek pokonam w towarzystwie setek rowerzystów. W Bawarii tak to nie wyglądało. Słońce jako główny motyw wróci dopiero na 30 km przed Linzem. Sam przebieg trasy naddunajskiej w Linzu będzie jednak bardzo dobrze oznaczony i poprowadzony. Z żalem będę go opuszczał.
Zaskoczy mnie różnica w cenach między Austrią i Niemcami. Jest dużo drożej. Do końca dnia zdołam osiągnąć zamek w Riedegg i ujechać jeszcze 3 km w stronę Czech. Będe miał prawdziwie górski nocleg, nad doliną potoku, którą podąże nazajutrz w stronę Czech.
Obernzell
Dolina staje się bardzo wąska
A w kluczowym miejscu rzeka wykonuje agrafki
Linz
Trasa:
Perz - Engelszell - Aschach - Linz - Sankt Georgen an der Gusen - Gallneukirchen - Riedegg - Rinzendorf (w lesie, nad doliną Grosse Gusen)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans155.81 km Czas08:13 Vśrednia18.96 km/h Podjazdy390 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 15: Męki naddunajskie zwieńczone Passawą
Umleitungi osiągają tego dnia punkt krytyczny. Ta niemiecka mania wytyczania 15-kilometrowego objazdu dla 50 metrów remontu dotąd tylko śmieszyła, bo poza doliną rzeki dawało się ją ominąć. Gdy jednak z jednej strony jest rzeka a z drugiej kolej i ruchliwa droga przestaje być zabawnie. Tymczasem panowie Bawarczycy postanowili sobie w kilku miejscach naraz remontować wały i naddunajskie ddr. Więcej czasu spędzałem nad mapami w smartfonie niż na jeździe. Otoczenie na remontowanych odcinkach było rozkopane i księżycowe. Dalej brakowało cienia, przez co panował nieznośny upał. Niepotrzebnie zjeżdżałem do Straubing, starówka srogo mnie zawiodła. Trafiła się też robiona na zmówienie tablica: Achtung! Hier ist kein Hundeklo! Czyli pojawiały się problemy z dyscypliną i sprzątaniem po psach. W dodatku Niemcy postanowili zastąpić krasnale figurkami dzików w przydomowych ogródkach... Zrobiło się to całkiem popularne. Tego już było za dużo. Chciałem uciekać...
W ostatniej chwili ten dzień naddunajskiej traumy uratowała Passawa. Jednolita stylowo starówka, w dodatku pięknie położona.
Dunaj na wysokości Wörth an der Donau
Straubing
Tylko miejscami ddr biegł miło i przyjemnie
Starówka w Passawie
Passawa znadDunaju Innu
Trasa:
Sulzbach an der Donau - Straubing - Deggendorf - Passawa - Parz (łąka)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Umleitungi osiągają tego dnia punkt krytyczny. Ta niemiecka mania wytyczania 15-kilometrowego objazdu dla 50 metrów remontu dotąd tylko śmieszyła, bo poza doliną rzeki dawało się ją ominąć. Gdy jednak z jednej strony jest rzeka a z drugiej kolej i ruchliwa droga przestaje być zabawnie. Tymczasem panowie Bawarczycy postanowili sobie w kilku miejscach naraz remontować wały i naddunajskie ddr. Więcej czasu spędzałem nad mapami w smartfonie niż na jeździe. Otoczenie na remontowanych odcinkach było rozkopane i księżycowe. Dalej brakowało cienia, przez co panował nieznośny upał. Niepotrzebnie zjeżdżałem do Straubing, starówka srogo mnie zawiodła. Trafiła się też robiona na zmówienie tablica: Achtung! Hier ist kein Hundeklo! Czyli pojawiały się problemy z dyscypliną i sprzątaniem po psach. W dodatku Niemcy postanowili zastąpić krasnale figurkami dzików w przydomowych ogródkach... Zrobiło się to całkiem popularne. Tego już było za dużo. Chciałem uciekać...
W ostatniej chwili ten dzień naddunajskiej traumy uratowała Passawa. Jednolita stylowo starówka, w dodatku pięknie położona.
Dunaj na wysokości Wörth an der Donau
Straubing
Tylko miejscami ddr biegł miło i przyjemnie
Starówka w Passawie
Passawa znad
Trasa:
Sulzbach an der Donau - Straubing - Deggendorf - Passawa - Parz (łąka)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans131.44 km Czas07:03 Vśrednia18.64 km/h Podjazdy309 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 14: Upalna Ratyzbona
Kolejny dzień bez ani jednej chmurki na niebie. Ponieważ jadę przez Bawarię nie ma co liczyć na wiaty dla rowerzystów. Nie ma się gdzie schronić poza cieniem drzew. Nawet tego cienia trzeba długo szukać, bo trasa często prowadzi wałami. Generalnie od południa do 19 termometr pokazuje stabilne 38-39 stopni, oczywiście w słońcu, ale jadę wyłącznie w słońcu... Powoli chcę już wracać. Najwięcej litości ma dla mnie sama Ratzybona - przynajmniej jest trochę cienia. Są też piękne gotyckie portale i sporo szczegółów, ale tak wygląda tylko część starówki. Pozostała cześć jest trochę bez wyrazu. Tak też było z tym całym dniem - był bez wyrazu.
W sumie najprzyjemniej było w Ingolstadt. Było jeszcze chłodno a miasto okazało się być popularne wśród rowerzystów i bardzo dobrze oznakowane, co nie było przecież bawarskim standardem. Trasa wiele razy dokonywała nagłych zwrotów kierunku i aż 7-krotnie przekraczałem tego dnia Dunaj. Zaliczyłem też 2-godzinną sjestę w cieniu połączoną z gotowaniem sobie obiadu na kuchence. Na nocleg ulokowałem na łące kilka km za Walhallą. Zaczęło potężnie wiać i po raz pierwszy tego dnia cieszyłem się z faktu, że w pobliżu nie ma żadnego drzewa...
Dunaj przed Ingolstadt
Kunst Haus w Abensberg
Ratyzbona gotycka
Ta lepsza część starówki ratyzbońskiej
Walhalla
Trasa:
Maxweiler (las) - Ingolstadt - Neustadt a. d. Donau - Abensberg - Bad Abbach - Sulzbach an der Donau (zarośla nad Dunajem)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Kolejny dzień bez ani jednej chmurki na niebie. Ponieważ jadę przez Bawarię nie ma co liczyć na wiaty dla rowerzystów. Nie ma się gdzie schronić poza cieniem drzew. Nawet tego cienia trzeba długo szukać, bo trasa często prowadzi wałami. Generalnie od południa do 19 termometr pokazuje stabilne 38-39 stopni, oczywiście w słońcu, ale jadę wyłącznie w słońcu... Powoli chcę już wracać. Najwięcej litości ma dla mnie sama Ratzybona - przynajmniej jest trochę cienia. Są też piękne gotyckie portale i sporo szczegółów, ale tak wygląda tylko część starówki. Pozostała cześć jest trochę bez wyrazu. Tak też było z tym całym dniem - był bez wyrazu.
W sumie najprzyjemniej było w Ingolstadt. Było jeszcze chłodno a miasto okazało się być popularne wśród rowerzystów i bardzo dobrze oznakowane, co nie było przecież bawarskim standardem. Trasa wiele razy dokonywała nagłych zwrotów kierunku i aż 7-krotnie przekraczałem tego dnia Dunaj. Zaliczyłem też 2-godzinną sjestę w cieniu połączoną z gotowaniem sobie obiadu na kuchence. Na nocleg ulokowałem na łące kilka km za Walhallą. Zaczęło potężnie wiać i po raz pierwszy tego dnia cieszyłem się z faktu, że w pobliżu nie ma żadnego drzewa...
Dunaj przed Ingolstadt
Kunst Haus w Abensberg
Ratyzbona gotycka
Ta lepsza część starówki ratyzbońskiej
Walhalla
Trasa:
Maxweiler (las) - Ingolstadt - Neustadt a. d. Donau - Abensberg - Bad Abbach - Sulzbach an der Donau (zarośla nad Dunajem)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans145.73 km Czas08:04 Vśrednia18.07 km/h Podjazdy630 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 13: Spotkanie z niemieckim kloszardem
Budzę się w Szwabii, w lesie, na stokach gór Schwäbische Alb. W ładnie położonej szwabskiej wsi Kösingen korzystam z położonej przy drodze (z widokiem na wieś) ławki ufundowanej przez Senioren Wandergruppe i jem śniadanie. Coraz bardziej brakuje mi tej hesko-wirtemberskiej infrastruktury. Przebieg mojej trasy bliźniaczo przypomina dzień wczorajszy: drogowskazy każą mi meandrować bez sensu przez kolejne garby, nawierzchnie nieraz są ordynarnym szutrem a krajobraz jest stanowczo zbyt otwarty jak na dzień bez ani jednej chmurki na niebie. Gdy docieram wreszcie nad Dunaj, w Lauingen, odzyskuję optymizm. Dunaj jest tu niezbyt majestatyczny, ale z każdym dniem będzie rósł. Teoretycznie podobnie powinno być z miastami, aż do Ratyzbony. Lauingen, Dillingen i Hochstadt an der Donau okazują się mieć ładne centra, ale widziałem już piękniejsze miasta, co tu ukrywać. Spore wrażenie robi na mnie dopiero Donauwörth. Najbardziej uroczy jest zaś Neuburg an der Donau. Pewnie dlatego, że widziany pod wieczór.
Dalej zadziwia mnie duża liczba rowerzystów jeżdżących z rozkładanymi arkuszami map. No i cena 400 g żółtego sera w plastrach (2,19 euro). Najbardziej zapadającym w pamięć widokiem dnia jest jednak spotkanie z niemieckim kloszardem pod sklepem w Dillingen. Sprawiał tak przygnębiające wrażenie nie z racji wyglądu (podniszczona, ale czysta marynarka), tylko zachowania. Ten człowiek był tak wycofany i tak biło od niego poczucie winy, że bał się w zasadzie prosić o cokolwiek. Liczył pewnie głównie na monety z wózków/koszyków. To był pierwszy i ostatni kloszard spotkany przeze mnie przed niemieckim marketem. W ostatnie 3 lata spędziłem na niemieckiej ziemi ponad 40 dni i odwiedziłem kilkadziesiąt marketów...
Katzenstein
Grusza z Wittislingen. Nie ma to jak twórczo wykorzystać południową ścianę.
Dillingen
Nad małym, zielonkawym Dunajem
Donauwörth
Neuburg an der Donau
Trasa:
Ohrengipfel - Dillingen - Hochstadt an der Donau - Donauwörth - Neuburg an der Donau - Maxweiler (las)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Budzę się w Szwabii, w lesie, na stokach gór Schwäbische Alb. W ładnie położonej szwabskiej wsi Kösingen korzystam z położonej przy drodze (z widokiem na wieś) ławki ufundowanej przez Senioren Wandergruppe i jem śniadanie. Coraz bardziej brakuje mi tej hesko-wirtemberskiej infrastruktury. Przebieg mojej trasy bliźniaczo przypomina dzień wczorajszy: drogowskazy każą mi meandrować bez sensu przez kolejne garby, nawierzchnie nieraz są ordynarnym szutrem a krajobraz jest stanowczo zbyt otwarty jak na dzień bez ani jednej chmurki na niebie. Gdy docieram wreszcie nad Dunaj, w Lauingen, odzyskuję optymizm. Dunaj jest tu niezbyt majestatyczny, ale z każdym dniem będzie rósł. Teoretycznie podobnie powinno być z miastami, aż do Ratyzbony. Lauingen, Dillingen i Hochstadt an der Donau okazują się mieć ładne centra, ale widziałem już piękniejsze miasta, co tu ukrywać. Spore wrażenie robi na mnie dopiero Donauwörth. Najbardziej uroczy jest zaś Neuburg an der Donau. Pewnie dlatego, że widziany pod wieczór.
Dalej zadziwia mnie duża liczba rowerzystów jeżdżących z rozkładanymi arkuszami map. No i cena 400 g żółtego sera w plastrach (2,19 euro). Najbardziej zapadającym w pamięć widokiem dnia jest jednak spotkanie z niemieckim kloszardem pod sklepem w Dillingen. Sprawiał tak przygnębiające wrażenie nie z racji wyglądu (podniszczona, ale czysta marynarka), tylko zachowania. Ten człowiek był tak wycofany i tak biło od niego poczucie winy, że bał się w zasadzie prosić o cokolwiek. Liczył pewnie głównie na monety z wózków/koszyków. To był pierwszy i ostatni kloszard spotkany przeze mnie przed niemieckim marketem. W ostatnie 3 lata spędziłem na niemieckiej ziemi ponad 40 dni i odwiedziłem kilkadziesiąt marketów...
Katzenstein
Grusza z Wittislingen. Nie ma to jak twórczo wykorzystać południową ścianę.
Dillingen
Nad małym, zielonkawym Dunajem
Donauwörth
Neuburg an der Donau
Trasa:
Ohrengipfel - Dillingen - Hochstadt an der Donau - Donauwörth - Neuburg an der Donau - Maxweiler (las)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans137.81 km Czas08:40 Vśrednia15.90 km/h Podjazdy1344 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 12: Bawarskie miasta makietowe
Od rana zachwycam się pięknem doliny rzeki Tauber. Po kilku minutach od ruszenia z miejsca jestem już w słodkim Röttingen. To mikromiasto ma mury obronne, wieże, ryneczek i ratusz. Gdy przez coraz ładniejszą dolinę i kolejne katolickie figury świętych docieram do kolejnego miasteczka - Creglingen, znajduję się ponownie w Wirtembergii. W tutejszym kościele znajdują się liczne gotyckie ołtarze, ale o tej porze kościół jest zamknięty. Jadę dalej. Stoki doliny robią się bardzo strome a ja jadąc stokówkami mam piękne widoki. Gdy zjeżdżam na dno doliny jestem już na przedmieściach Rothenburga.
To trzecie i ostatnie piękne miasto (po Lubece i Melsungen), które połączy mój zeszłoroczny rajd z obecnym. Stwierdziłem, że warto przybyć tu po raz kolejny, tylko rano. Tak by mieć starówkę dla siebie. Podjazd jest bardzo stromy, ale miasto jest kapitalnie położone, warto więc trochę pocierpieć. Dostaję w nagrodę to na co liczyłem: wyludnione uliczki i kranik z wodą pitną. Potem posuwam się w głąb Bawarii, czyli pozytywne wrażenia szybko ustępują obserwacji, że rowerzyści są tu traktowani zupełnie inaczej niż w Wirtembergii czy Hesji. Rzuca się ich na szutry, poprzez łyse garby. Infrastruktura dla rowerzystów przestaje istnieć. A to wszystko w najbogatszym landzie Niemiec. Jeśli nie chodzi o pieniądze to o mental. Bawaria to niemiecki Teksas - farmerzy i ich duże, drogie autka. Tylko to ma priorytet. Poza wyziewami spalin dokuczają wyziewy obornika oraz gwałtowne obrywy brzemiennych w deszcz chmur, które uatrakcyjniają z pozoru pogodne niebo.
Irytują nie tylko auta i poprowadzone na odwal po tłuczniowych drogach trasy dla rowerzystów. Najbardziej drażnią oznakowania. Oczywiście, winna jest trochę Hesja, która mnie rozpieściła, ale wieszanie kierunkowskazów po drugiej stronie słupa, lub ściany (w stosunku do kierunku jazdy) wyglądało na farmerską złośliwość. Niemieccy rowerzyści też co chwilę nie wiedzą jak mają jechać. A wszyscy przecież jedziemy do Dinkelsbühl, bo gdzieżby indziej? Zaskakuje mnie po drodze częsty widok rowerzystów rozkładających papierowe arkusze map, gdy chcą upewnić się czy dobrze jadą.
W samym mieście - choć wspaniałym, otoczonym murami z wieżami obronnymi i bezsprzecznie jedynym w swoim rodzaju - razi nie tylko olbrzymi ruch samochodowy, ale tez hałas, jaki generują auta na tutejszym, dość grubym bruku. Jest też tłumnie. Na chodnikach ludzie, na jezdni dziesiątki aut. Rowerzysta jest między młotem a kowadłem. Muszę długo czekać by móc zrobić jakieś zdjęcie. W dodatku niemal wszystkie portale są rekonstruowane.
Z naiwną ulgą wyjeżdżam z miasta. Odcinek z Dinkelsbühl do Nordlingen okazuje się być piekielnie nieprzyjemny. Decyduje o tym nie tylko otwarta przestrzeń pól i upał. Głównie sposób prowadzenia tras dla rowerzystów. Alternatywy dla ruchliwej drogi na Nordlingen wiodą sobie "zabawnie" zygzakami wzdłuż jej biegu wg zasady góra-dół-góra. Gdy docieram do miasta nic już mi się nie chce. Najgorsze jest jednak to, że kapitalnie wyglądające z satelity miasto jest sztuczne i wyraźnie rekonstruowane. To słabsza wersja Dinkelsbühl, a myślałem że będzie na odwrót. Po tym ciosie myślę już tylko o tym, by jak najszybciej dojechać do grzbietu zalesionych gór Schwäbische Alb i pójść spać. Dzień zaczął się fantastycznie, ale zakończył wieloma rozczarowaniami.
Dolina rzeki Tauber przed Röttingen
Widok na Tauberzell. Nazwa nieprzypadkowa: tu kończy się definitywnie Wirtembergia i zaczyna Dolna Frankonia.
Kościół na przedmieściu Detwang z ok. 950 r.
Kościół św. Jakuba w Rothenburgu
Pustki na starówce!
Dinkelsbühl - miasto wspaniałe, ale wrażenia psuły jeżdżące wszędzie - i w olbrzymim natężeniu - auta. Bawarskie standardy...
Starówka wspinała się czasem mocno
Wyglądało to jak ekspozycja - bawarskie miasto makietowe najwyższej próby
Nordlingen dużo lepiej wygląda z lotu ptaka...
Trasa:
Röttingen - Rothenburg ob der Tauber - Dinkelsbühl - Nordlingen - Ohrengipfel (las)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Od rana zachwycam się pięknem doliny rzeki Tauber. Po kilku minutach od ruszenia z miejsca jestem już w słodkim Röttingen. To mikromiasto ma mury obronne, wieże, ryneczek i ratusz. Gdy przez coraz ładniejszą dolinę i kolejne katolickie figury świętych docieram do kolejnego miasteczka - Creglingen, znajduję się ponownie w Wirtembergii. W tutejszym kościele znajdują się liczne gotyckie ołtarze, ale o tej porze kościół jest zamknięty. Jadę dalej. Stoki doliny robią się bardzo strome a ja jadąc stokówkami mam piękne widoki. Gdy zjeżdżam na dno doliny jestem już na przedmieściach Rothenburga.
To trzecie i ostatnie piękne miasto (po Lubece i Melsungen), które połączy mój zeszłoroczny rajd z obecnym. Stwierdziłem, że warto przybyć tu po raz kolejny, tylko rano. Tak by mieć starówkę dla siebie. Podjazd jest bardzo stromy, ale miasto jest kapitalnie położone, warto więc trochę pocierpieć. Dostaję w nagrodę to na co liczyłem: wyludnione uliczki i kranik z wodą pitną. Potem posuwam się w głąb Bawarii, czyli pozytywne wrażenia szybko ustępują obserwacji, że rowerzyści są tu traktowani zupełnie inaczej niż w Wirtembergii czy Hesji. Rzuca się ich na szutry, poprzez łyse garby. Infrastruktura dla rowerzystów przestaje istnieć. A to wszystko w najbogatszym landzie Niemiec. Jeśli nie chodzi o pieniądze to o mental. Bawaria to niemiecki Teksas - farmerzy i ich duże, drogie autka. Tylko to ma priorytet. Poza wyziewami spalin dokuczają wyziewy obornika oraz gwałtowne obrywy brzemiennych w deszcz chmur, które uatrakcyjniają z pozoru pogodne niebo.
Irytują nie tylko auta i poprowadzone na odwal po tłuczniowych drogach trasy dla rowerzystów. Najbardziej drażnią oznakowania. Oczywiście, winna jest trochę Hesja, która mnie rozpieściła, ale wieszanie kierunkowskazów po drugiej stronie słupa, lub ściany (w stosunku do kierunku jazdy) wyglądało na farmerską złośliwość. Niemieccy rowerzyści też co chwilę nie wiedzą jak mają jechać. A wszyscy przecież jedziemy do Dinkelsbühl, bo gdzieżby indziej? Zaskakuje mnie po drodze częsty widok rowerzystów rozkładających papierowe arkusze map, gdy chcą upewnić się czy dobrze jadą.
W samym mieście - choć wspaniałym, otoczonym murami z wieżami obronnymi i bezsprzecznie jedynym w swoim rodzaju - razi nie tylko olbrzymi ruch samochodowy, ale tez hałas, jaki generują auta na tutejszym, dość grubym bruku. Jest też tłumnie. Na chodnikach ludzie, na jezdni dziesiątki aut. Rowerzysta jest między młotem a kowadłem. Muszę długo czekać by móc zrobić jakieś zdjęcie. W dodatku niemal wszystkie portale są rekonstruowane.
Z naiwną ulgą wyjeżdżam z miasta. Odcinek z Dinkelsbühl do Nordlingen okazuje się być piekielnie nieprzyjemny. Decyduje o tym nie tylko otwarta przestrzeń pól i upał. Głównie sposób prowadzenia tras dla rowerzystów. Alternatywy dla ruchliwej drogi na Nordlingen wiodą sobie "zabawnie" zygzakami wzdłuż jej biegu wg zasady góra-dół-góra. Gdy docieram do miasta nic już mi się nie chce. Najgorsze jest jednak to, że kapitalnie wyglądające z satelity miasto jest sztuczne i wyraźnie rekonstruowane. To słabsza wersja Dinkelsbühl, a myślałem że będzie na odwrót. Po tym ciosie myślę już tylko o tym, by jak najszybciej dojechać do grzbietu zalesionych gór Schwäbische Alb i pójść spać. Dzień zaczął się fantastycznie, ale zakończył wieloma rozczarowaniami.
Dolina rzeki Tauber przed Röttingen
Widok na Tauberzell. Nazwa nieprzypadkowa: tu kończy się definitywnie Wirtembergia i zaczyna Dolna Frankonia.
Kościół na przedmieściu Detwang z ok. 950 r.
Kościół św. Jakuba w Rothenburgu
Pustki na starówce!
Dinkelsbühl - miasto wspaniałe, ale wrażenia psuły jeżdżące wszędzie - i w olbrzymim natężeniu - auta. Bawarskie standardy...
Starówka wspinała się czasem mocno
Wyglądało to jak ekspozycja - bawarskie miasto makietowe najwyższej próby
Nordlingen dużo lepiej wygląda z lotu ptaka...
Trasa:
Röttingen - Rothenburg ob der Tauber - Dinkelsbühl - Nordlingen - Ohrengipfel (las)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans121.17 km Czas07:24 Vśrednia16.37 km/h VMAX59.29 km/h Podjazdy1089 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 11: Wirtemberskie interwały
Nadszedł pierwszy dzień Drang nach Osten. Początek powrotu. Oddaliłem się już kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Heidelbergu. Jestem pełen optymizmu, rok temu poznałem Badenię-Wirtembergię od najlepszej strony. Liczę, że we właściwej, historycznej Wirtembergii będzie tak jak ostatnio - cudownie i bardzo prorowerowo. Pewien niepokój wzbudzają we mnie jednak przyczepy marki Mengele. Do tej pory nie byłem świadomy ich istnienia, proszę, podróże kształcą. W Mosbach w każdym razie robię zakupy i opuszczam piękną dolinę Neckaru, jadę w poprzek licznych grzbietów wprost na Bad Mergentheim. Tam jeszcze nie byłem. Neckar doprowadziłby mnie bezstresowo i niemal bez wysiłkowo do cudownego Bad Wimpfen, ale tam już byłem. Dziwny jest ten wirtemberski świat: co chwilę jakieś mini oczyszczalnie ścieków, wygodne leżanki dla rowerzystów i spacerowiczów, na boiskach bramki z metalowymi siatkami, zakazy dla elektryków na wielu ddr-ach i liczne publiczne toalety... zamknięte na klucz.
No i gdy wyjeżdżam z Mosbach na bardzo lokalne drogi trafiam do krainy tysiąca grzbietów. Prawdziwa zabawa trwa aż do Boxbergu. Raz w górę, raz w dół - nieustanny interwał. Jedzie się jednak bardzo przyjemnie - co chwile czekają na strudzonego rowerzystę ławki lub leżaki. Nieraz ustawiane są w miejscach widokowych. Większy zjazd zaliczam dopiero do samego Bad Mergentheim. Uzdrowisko jest estetyczne, ale do najpiękniejszych miast jakie widziałem na trasie sporo mu jednak brakuje. Fajne są obowiązkowe obniżenia krawężników na chodnikach jeśli te są dla rowerzystów "frei".
Gdy tylko mijam Mergentheim znajduję się znów w przyjemnym klimacie małych wirtemberskich wiosek. Granica landów zaczyna zresztą meandrować niezależnie od uroczej rzeki Tauber. W Tauberrettersheim podziwiam most z pocz. XVIII wieku i kilometr za wioską, już na terenie Dolnej Frankonii (czyli Bawarii) postanawiam zakotwiczyć na noc. Rozbijam namiot na łączce otoczonej wierzbami, tuż nad rzeczką, jakieś 300 metrów od trasy rowerowej.
Nad pięknym, modrym Neckarem - ruszając z kempingu w Neckargerach
Mosbach - rynek
Kolejne dolinki przypominają naszą południową Jurę. Droga z pierwszeństwem rowerzystów.
Hirschlanden - gloria victis 1914-1918
Typowa Wirtembergia i typowa tutejsza ddr. Najprzyjaźniejsze rowerzystom miejsce w Niemczech. Poza Hesją rzecz jasna.
Już w dolinie Tauber
Trasa:
Neckargerach - Mosbach - Bad Mergentheim - Tauberrettersheim
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Nadszedł pierwszy dzień Drang nach Osten. Początek powrotu. Oddaliłem się już kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Heidelbergu. Jestem pełen optymizmu, rok temu poznałem Badenię-Wirtembergię od najlepszej strony. Liczę, że we właściwej, historycznej Wirtembergii będzie tak jak ostatnio - cudownie i bardzo prorowerowo. Pewien niepokój wzbudzają we mnie jednak przyczepy marki Mengele. Do tej pory nie byłem świadomy ich istnienia, proszę, podróże kształcą. W Mosbach w każdym razie robię zakupy i opuszczam piękną dolinę Neckaru, jadę w poprzek licznych grzbietów wprost na Bad Mergentheim. Tam jeszcze nie byłem. Neckar doprowadziłby mnie bezstresowo i niemal bez wysiłkowo do cudownego Bad Wimpfen, ale tam już byłem. Dziwny jest ten wirtemberski świat: co chwilę jakieś mini oczyszczalnie ścieków, wygodne leżanki dla rowerzystów i spacerowiczów, na boiskach bramki z metalowymi siatkami, zakazy dla elektryków na wielu ddr-ach i liczne publiczne toalety... zamknięte na klucz.
No i gdy wyjeżdżam z Mosbach na bardzo lokalne drogi trafiam do krainy tysiąca grzbietów. Prawdziwa zabawa trwa aż do Boxbergu. Raz w górę, raz w dół - nieustanny interwał. Jedzie się jednak bardzo przyjemnie - co chwile czekają na strudzonego rowerzystę ławki lub leżaki. Nieraz ustawiane są w miejscach widokowych. Większy zjazd zaliczam dopiero do samego Bad Mergentheim. Uzdrowisko jest estetyczne, ale do najpiękniejszych miast jakie widziałem na trasie sporo mu jednak brakuje. Fajne są obowiązkowe obniżenia krawężników na chodnikach jeśli te są dla rowerzystów "frei".
Gdy tylko mijam Mergentheim znajduję się znów w przyjemnym klimacie małych wirtemberskich wiosek. Granica landów zaczyna zresztą meandrować niezależnie od uroczej rzeki Tauber. W Tauberrettersheim podziwiam most z pocz. XVIII wieku i kilometr za wioską, już na terenie Dolnej Frankonii (czyli Bawarii) postanawiam zakotwiczyć na noc. Rozbijam namiot na łączce otoczonej wierzbami, tuż nad rzeczką, jakieś 300 metrów od trasy rowerowej.
Nad pięknym, modrym Neckarem - ruszając z kempingu w Neckargerach
Mosbach - rynek
Kolejne dolinki przypominają naszą południową Jurę. Droga z pierwszeństwem rowerzystów.
Hirschlanden - gloria victis 1914-1918
Typowa Wirtembergia i typowa tutejsza ddr. Najprzyjaźniejsze rowerzystom miejsce w Niemczech. Poza Hesją rzecz jasna.
Już w dolinie Tauber
Trasa:
Neckargerach - Mosbach - Bad Mergentheim - Tauberrettersheim
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans140.38 km Czas08:47 Vśrednia15.98 km/h Podjazdy1026 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023: dzień 10: Przez mgliste góry do Heidelbergu
Men ma bardzo nietypowy bieg, rzeka wykonuje zadziwiające zmiany kierunku i wielkie łuki, jakby nie potrafiła się zdecydować w którą stronę chce płynąć. Ostatecznie postanawia zostać najpiękniejszym, po Mozeli i Neckarze, dopływem Renu. Dolina Menu najpiękniejsza jest właśnie tu gdzie jestem od rana - w Miltenbergu. Ma charakter górskiego przełomu a na stokach gór Odenwald, które skłaniają Men do kolejnej nagłej zmiany kierunku, dolepione zostało najpiękniejsze - obok Bambergu - z nadmeńskich miast. Miltenberg to w zasadzie długa szachulcowa ulicówka z krótkimi, czasem bardzo stromymi bocznymi uliczkami. Z jednej strony miasteczko ogranicza Men, z drugiej strome stoki gór Odenwald, które właśnie tu osiągają swoje największe wysokości względne - wznosząc się 300 metrów ponad dno doliny.
Po eksploracji wyludnionego o poranku Miltenbergu ruszam przez mgliste góry Odenwald w stronę doliny kolejnej pięknej rzeki. Muszę przebić się do doliny Neckaru. Zmierzam do punktu zwrotnego mojej trasy i jej głównej atrakcji - do sławnego Heidelbergu. Początkowo jeszcze radwegami, ale za Amorbach rzucam się na lokalne drogi wiodące przez te niskie, ale lesiste i mało zaludnione góry. Przełom rzeki Neckar osiągam w Eberbach, z niewielką, rozczarowującą starówką. Potem podziwiam Jeleni Róg (Hirschhorn) - maleńkie, cudownie położone miasteczko, będące południowym strażnikiem Hesji, której ziemie sięgają aż tutaj długim jęzorem. Czym bliżej Heidelbergu tym robi się piękniej krajobrazowo, przełom rzeki jednak dziczeje a radweg zamienia się w kompromitujące kamienne ścieżki, nierówne płytówki i ogólny syf, wstyd i ubóstwo. Nie tego się spodziewałem. Tym bardziej, że jakość nawierzchni drastycznie spada gdy tylko wjeżdżam na dobre w granice Badenii. Niby po obu stronach rzeki wiedzie ddr, ale po obu pozostawia sporo do życzenia, bo jeśli jest już dobrej jakości to biegnie tuż obok drogi.
Łzy zawodu nawierzchniami ocieram dopiero w Heidelbergu. Zdecydowanie warto było tu jechać 1150 km. Miasto jest niesamowite. Niestety jest weekend i tratują się tłumy. Na Drodze Filozofów też jest tłoczno. Obowiązuje zakaz jazdy rowerami, dlatego przypinam rower i idę pieszo. Co jakiś czas mijają mnie... rowerzyści. Zachodnie Niemcy nie mają nic wspólnego z typową dla wschodnich landów dyscypliną. To wszystko jednak jest bez znaczenia, rozpogadza się bowiem a ja dotarłem na rowerze do jednego z tych miast arcyeuropejskich, do miasta-legendy, jednego z najlepszych ośrodków akademickich Europy. W dodatku bezsprzecznie najpiękniej położonego miasta akademickiego świata. Heidelberska starówka jest wciśnięta w ostatni odcinek przełomu rzeki. Dalej rozciąga się już płaska jak deska dolina Renu. Czas zawracać.
Wracam drugą stroną rzeki. Znów jest to lewy brzeg, nawierzchnie są lepsze, ale przejazd dostarcza mniej emocji. Z wyjątkiem widoku na twierdzę Dilsberg. Okolica Neckarsteinach roi się zresztą od zamków. Widzę je z innej perspektywy, ale zazwyczaj się nie zatrzymuję. Spieszę na nocleg na kempingu Neckargerach. Miał mieć część darmową, ale została zlikwidowana, chyba domyślam się dlaczego, było to bez sensu. Na szczęście jestem na tyle późno, że nie muszę płacić za nocleg. Rozbijam się na bezczela w samym centrum (nie ma numerowanych miejsc) obok namiotu motocyklistów, na obrzeżach szaleją fani Rammstein i nie słychać własnych myśli... Dotarłem tu "tajemnym" przejazdem pod drogą, tylko dla pieszych i rowerzystów. Taki byłem sprytny...
Mozela płynie piękniejszą doliną od Menu, ale tak pięknego miasta jak Miltenberg to nad nią nie ma.
Odenwaldzkie krowy
Hirschhorn - najbardziej na południe wysunięty punkt i ostatnia perła Hesji, bo ten brzeg Neckaru do niej należy.
Przełom Neckaru zadziwia ilością lasów. Okolice Neckarsteinach.
Oraz dzikością, momentami jest nawet norwesko. Najpiękniejszy jest odcinek przełomu między sympatycznym Neckargemünd a Heidelbergiem.
Największa perła w koronie mojej trzeciej niemieckiej wyprawy - Heidelberg. Jednolicie XVIII-wieczna zabudowa.
Droga Filozofów i widok na starówkę, oszczędzoną w czasie II wojny światowej.
Trasa:
Burgstädt - Miltenberg - Eberbach - Hirschhorn - Heidelberg - Neckarsteinach - Neckargerach (kamping)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Men ma bardzo nietypowy bieg, rzeka wykonuje zadziwiające zmiany kierunku i wielkie łuki, jakby nie potrafiła się zdecydować w którą stronę chce płynąć. Ostatecznie postanawia zostać najpiękniejszym, po Mozeli i Neckarze, dopływem Renu. Dolina Menu najpiękniejsza jest właśnie tu gdzie jestem od rana - w Miltenbergu. Ma charakter górskiego przełomu a na stokach gór Odenwald, które skłaniają Men do kolejnej nagłej zmiany kierunku, dolepione zostało najpiękniejsze - obok Bambergu - z nadmeńskich miast. Miltenberg to w zasadzie długa szachulcowa ulicówka z krótkimi, czasem bardzo stromymi bocznymi uliczkami. Z jednej strony miasteczko ogranicza Men, z drugiej strome stoki gór Odenwald, które właśnie tu osiągają swoje największe wysokości względne - wznosząc się 300 metrów ponad dno doliny.
Po eksploracji wyludnionego o poranku Miltenbergu ruszam przez mgliste góry Odenwald w stronę doliny kolejnej pięknej rzeki. Muszę przebić się do doliny Neckaru. Zmierzam do punktu zwrotnego mojej trasy i jej głównej atrakcji - do sławnego Heidelbergu. Początkowo jeszcze radwegami, ale za Amorbach rzucam się na lokalne drogi wiodące przez te niskie, ale lesiste i mało zaludnione góry. Przełom rzeki Neckar osiągam w Eberbach, z niewielką, rozczarowującą starówką. Potem podziwiam Jeleni Róg (Hirschhorn) - maleńkie, cudownie położone miasteczko, będące południowym strażnikiem Hesji, której ziemie sięgają aż tutaj długim jęzorem. Czym bliżej Heidelbergu tym robi się piękniej krajobrazowo, przełom rzeki jednak dziczeje a radweg zamienia się w kompromitujące kamienne ścieżki, nierówne płytówki i ogólny syf, wstyd i ubóstwo. Nie tego się spodziewałem. Tym bardziej, że jakość nawierzchni drastycznie spada gdy tylko wjeżdżam na dobre w granice Badenii. Niby po obu stronach rzeki wiedzie ddr, ale po obu pozostawia sporo do życzenia, bo jeśli jest już dobrej jakości to biegnie tuż obok drogi.
Łzy zawodu nawierzchniami ocieram dopiero w Heidelbergu. Zdecydowanie warto było tu jechać 1150 km. Miasto jest niesamowite. Niestety jest weekend i tratują się tłumy. Na Drodze Filozofów też jest tłoczno. Obowiązuje zakaz jazdy rowerami, dlatego przypinam rower i idę pieszo. Co jakiś czas mijają mnie... rowerzyści. Zachodnie Niemcy nie mają nic wspólnego z typową dla wschodnich landów dyscypliną. To wszystko jednak jest bez znaczenia, rozpogadza się bowiem a ja dotarłem na rowerze do jednego z tych miast arcyeuropejskich, do miasta-legendy, jednego z najlepszych ośrodków akademickich Europy. W dodatku bezsprzecznie najpiękniej położonego miasta akademickiego świata. Heidelberska starówka jest wciśnięta w ostatni odcinek przełomu rzeki. Dalej rozciąga się już płaska jak deska dolina Renu. Czas zawracać.
Wracam drugą stroną rzeki. Znów jest to lewy brzeg, nawierzchnie są lepsze, ale przejazd dostarcza mniej emocji. Z wyjątkiem widoku na twierdzę Dilsberg. Okolica Neckarsteinach roi się zresztą od zamków. Widzę je z innej perspektywy, ale zazwyczaj się nie zatrzymuję. Spieszę na nocleg na kempingu Neckargerach. Miał mieć część darmową, ale została zlikwidowana, chyba domyślam się dlaczego, było to bez sensu. Na szczęście jestem na tyle późno, że nie muszę płacić za nocleg. Rozbijam się na bezczela w samym centrum (nie ma numerowanych miejsc) obok namiotu motocyklistów, na obrzeżach szaleją fani Rammstein i nie słychać własnych myśli... Dotarłem tu "tajemnym" przejazdem pod drogą, tylko dla pieszych i rowerzystów. Taki byłem sprytny...
Mozela płynie piękniejszą doliną od Menu, ale tak pięknego miasta jak Miltenberg to nad nią nie ma.
Odenwaldzkie krowy
Hirschhorn - najbardziej na południe wysunięty punkt i ostatnia perła Hesji, bo ten brzeg Neckaru do niej należy.
Przełom Neckaru zadziwia ilością lasów. Okolice Neckarsteinach.
Oraz dzikością, momentami jest nawet norwesko. Najpiękniejszy jest odcinek przełomu między sympatycznym Neckargemünd a Heidelbergiem.
Największa perła w koronie mojej trzeciej niemieckiej wyprawy - Heidelberg. Jednolicie XVIII-wieczna zabudowa.
Droga Filozofów i widok na starówkę, oszczędzoną w czasie II wojny światowej.
Trasa:
Burgstädt - Miltenberg - Eberbach - Hirschhorn - Heidelberg - Neckarsteinach - Neckargerach (kamping)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans112.32 km Czas06:55 Vśrednia16.24 km/h Podjazdy594 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023: dzień 9: Nad Menem
Wielkie jest moje zaskoczenie gdy słyszę po przebudzeniu odgłos deszczu. Pada do 8 rano, spieszę się więc powoli a wyjeżdżając z lasu omijam niezbierane grzyby (limit). Zbliżam się już do 1000 km. Przejeżdżam przy klubie golfowym. W przedostatniej heskiej wiosce - Flörsbach - trafiam na kolejne urządzenia do hydroterapii. Tych swoistych pomników działalności bawarskiego księdza Sebastiana Kneippa widziałem w Niemczech bardzo wiele. Propagował w XIX wieku codzienne mycie w bieżącej wodzie, regularne pranie odzieży i bielizny, spacerowanie, ćwiczenia fizyczne i urozmaiconą dietę.
Jadę wzdłuż rzeki Lohr do Menu i miasta Lohr am Main. Jest tu ładna, zwarta starówka. Są też granatowe, ciężkie chmury. Leje równo godzinę, spędziłem ten czas studiując dalszą trasę i prognozy pogody, ukryty pod szerokim dachem. Gdy przestało padać ruszyłem parującą doliną Menu. Czekała mnie kolejna wspaniała trasa przełomem rzeki. Prawie 80 km do miejsca noclegu, a rozbiłem się na noc tuż nad rzeką. Zanim to jednak nastąpiło, wielokrotnie mnie jeszcze zlało, niestety. Najgorzej było w Wertheim, które pięknie prezentuje się na zdjęciach z lotu ptaka. Ja niestety nie widziałem zbyt wiele, kaptur za dużo zasłaniał, sznury wody irytowały, tłumy ludzi denerwowały. Skąd się wzięły przy takiej pogodzie? To proste, trwał tu w najlepsze Kartoffelnfest. Budy zatarasowały ddr na odcinku prawie 2 kilometrów, ale przyznaję, że takich cudów robionych z ziemniaków jeszcze nie widziałem. Niestety nie było gdzie schronić się przed deszczem, tłum był zbyt duży, wszystkie dobre miejsca zajęte... Nie skorzystałem więc z okazji na kartoflaną ucztę życia.
Rozbijałem się już o zmierzchu. Ostatni kontenerowiec rozświetlał moją ustronną zatoczkę o 22, pierwszy nad ranem mijał mnie o 7. Rzeka niemal stała w miejscu, nurt był symboliczny. Jeśli czegoś mi brakowało tego dnia podróży to zdecydowanie słońca. Mgliste opary dodawały jednak dolinie Menu aury tajemniczości, a wcześniejsza ulewa wymiotła z radwegu rowerzystów. Było tu więc o wiele ustronniej niż w dolinie Wezery (nie licząc Wertheim).
Flörsbach - przedostatnia heska wieś na mojej trasie. Brodzik do hydroterapii.
Lohr am Mein
Radwegi nadmeńskie
Rzeka zmątniona, grzbiety zamglone, ale grunt że już nie padało.
Przełom Menu - Rothenfels am Main
Nadmeńskie winnice
Kapitalne ruiny zamku Henneburg
Trasa:
Bad Orb - Lohr am Main - Rothenfels am Main - Wertheim - Collenberg - Burgstädt
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Wielkie jest moje zaskoczenie gdy słyszę po przebudzeniu odgłos deszczu. Pada do 8 rano, spieszę się więc powoli a wyjeżdżając z lasu omijam niezbierane grzyby (limit). Zbliżam się już do 1000 km. Przejeżdżam przy klubie golfowym. W przedostatniej heskiej wiosce - Flörsbach - trafiam na kolejne urządzenia do hydroterapii. Tych swoistych pomników działalności bawarskiego księdza Sebastiana Kneippa widziałem w Niemczech bardzo wiele. Propagował w XIX wieku codzienne mycie w bieżącej wodzie, regularne pranie odzieży i bielizny, spacerowanie, ćwiczenia fizyczne i urozmaiconą dietę.
Jadę wzdłuż rzeki Lohr do Menu i miasta Lohr am Main. Jest tu ładna, zwarta starówka. Są też granatowe, ciężkie chmury. Leje równo godzinę, spędziłem ten czas studiując dalszą trasę i prognozy pogody, ukryty pod szerokim dachem. Gdy przestało padać ruszyłem parującą doliną Menu. Czekała mnie kolejna wspaniała trasa przełomem rzeki. Prawie 80 km do miejsca noclegu, a rozbiłem się na noc tuż nad rzeką. Zanim to jednak nastąpiło, wielokrotnie mnie jeszcze zlało, niestety. Najgorzej było w Wertheim, które pięknie prezentuje się na zdjęciach z lotu ptaka. Ja niestety nie widziałem zbyt wiele, kaptur za dużo zasłaniał, sznury wody irytowały, tłumy ludzi denerwowały. Skąd się wzięły przy takiej pogodzie? To proste, trwał tu w najlepsze Kartoffelnfest. Budy zatarasowały ddr na odcinku prawie 2 kilometrów, ale przyznaję, że takich cudów robionych z ziemniaków jeszcze nie widziałem. Niestety nie było gdzie schronić się przed deszczem, tłum był zbyt duży, wszystkie dobre miejsca zajęte... Nie skorzystałem więc z okazji na kartoflaną ucztę życia.
Rozbijałem się już o zmierzchu. Ostatni kontenerowiec rozświetlał moją ustronną zatoczkę o 22, pierwszy nad ranem mijał mnie o 7. Rzeka niemal stała w miejscu, nurt był symboliczny. Jeśli czegoś mi brakowało tego dnia podróży to zdecydowanie słońca. Mgliste opary dodawały jednak dolinie Menu aury tajemniczości, a wcześniejsza ulewa wymiotła z radwegu rowerzystów. Było tu więc o wiele ustronniej niż w dolinie Wezery (nie licząc Wertheim).
Flörsbach - przedostatnia heska wieś na mojej trasie. Brodzik do hydroterapii.
Lohr am Mein
Radwegi nadmeńskie
Rzeka zmątniona, grzbiety zamglone, ale grunt że już nie padało.
Przełom Menu - Rothenfels am Main
Nadmeńskie winnice
Kapitalne ruiny zamku Henneburg
Trasa:
Bad Orb - Lohr am Main - Rothenfels am Main - Wertheim - Collenberg - Burgstädt
https://ridewithgps.com/routes/44277937