Wpisy archiwalne w kategorii
Tour de Reich 2022-2023
Dystans całkowity: | 4221.08 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 246:18 |
Średnia prędkość: | 17.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.09 km/h |
Suma podjazdów: | 33081 m |
Liczba aktywności: | 36 |
Średnio na aktywność: | 117.25 km i 6h 50m |
Więcej statystyk |
Dystans123.25 km Czas06:34 Vśrednia18.77 km/h VMAX64.09 km/h Podjazdy889 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 16: Bamberg i deszcz
Kolejny dzień w północnej Bawarii i zachwyt pejzażem trudno wyrażać, bo wiele tu nie zachwyca. O ile początek trasy, w Staigerwaldzie jest jeszcze urokliwy i wzgórzysty, to potem zjeżdżam na wypłaszczone tereny by ominąć Hochstadt an der Aisch. Tym sposobem odwiedzam kilka zamków, z których najbardziej imponujący znajduje się w Pommersfelden. Wkrótce zaczyna lać i pada aż do Bambergu. Naiwnie cieszę się, że dzięki temu będzie atmosferka na starówce. Rzeczywistość okazuje się być tłumna a moje nadzieje płonne. Sam Bamberg przypomina Pragę w mniejszej skali. To największe miasto z w pełni oryginalną starówką na terenie Niemiec. Rothenburg zrobił jednak na mnie większe wrażenie.
Po odbyciu ceremoniału szwendania się po starówce (a tłum bywa gęsty, w dodatku na początku z parasolami) mozolnie przebijam się na północ klucząc po kiepskich bawarskich radwegach. Okazuje się, że bamberski potop zabija mi skutecznie elektronikę w liczniku i do końca dnia widzę tylko ślady pary na wyświetlaczu (deszcz jednak ustępuje na trwale). Dokładnie odwrotnie dzieje się z pejzażem, widać coraz więcej wzgórz i są coraz bardziej strome. Również wioski mogą się podobać. Po kilku niechcianych spotkaniach z myśliwskimi ambonami udaje mi się znaleźć całkiem przyjemny nocleg, w malowniczej dolince potoku Alster.
Bawarskie miasteczka Steigerwaldu...
Pommersfelden - Schloss Weißenstein - fragmencik skromnej rezydencji księcia-biskupa Bambergu, który dochrapał się godności arcybiskupa Moguncji, czyli został jednym z książąt-elektorów wybierających cesarza Heiliges Römisches Reich, którego to śladami jechałem... (w Koblencji widziałem jeszcze "skormniejszy" pałacyk elektora reńskiego).
W bocznych uliczkach bamberskiej starówki cisza i spokój
Ale w centrum starówki tłoczno, mimo ledwo zakończonego oberwania chmury
Wenecja bamberska
Ebern - malutka, ale przepiękna starówka (z obowiązkowymi murami miejskimi i bramami) znajduje się w pewnym oddaleniu od reszty miasta, które rozwinęło się nieco w separacji od niej.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41986481
Kolejny dzień w północnej Bawarii i zachwyt pejzażem trudno wyrażać, bo wiele tu nie zachwyca. O ile początek trasy, w Staigerwaldzie jest jeszcze urokliwy i wzgórzysty, to potem zjeżdżam na wypłaszczone tereny by ominąć Hochstadt an der Aisch. Tym sposobem odwiedzam kilka zamków, z których najbardziej imponujący znajduje się w Pommersfelden. Wkrótce zaczyna lać i pada aż do Bambergu. Naiwnie cieszę się, że dzięki temu będzie atmosferka na starówce. Rzeczywistość okazuje się być tłumna a moje nadzieje płonne. Sam Bamberg przypomina Pragę w mniejszej skali. To największe miasto z w pełni oryginalną starówką na terenie Niemiec. Rothenburg zrobił jednak na mnie większe wrażenie.
Po odbyciu ceremoniału szwendania się po starówce (a tłum bywa gęsty, w dodatku na początku z parasolami) mozolnie przebijam się na północ klucząc po kiepskich bawarskich radwegach. Okazuje się, że bamberski potop zabija mi skutecznie elektronikę w liczniku i do końca dnia widzę tylko ślady pary na wyświetlaczu (deszcz jednak ustępuje na trwale). Dokładnie odwrotnie dzieje się z pejzażem, widać coraz więcej wzgórz i są coraz bardziej strome. Również wioski mogą się podobać. Po kilku niechcianych spotkaniach z myśliwskimi ambonami udaje mi się znaleźć całkiem przyjemny nocleg, w malowniczej dolince potoku Alster.
Bawarskie miasteczka Steigerwaldu...
Pommersfelden - Schloss Weißenstein - fragmencik skromnej rezydencji księcia-biskupa Bambergu, który dochrapał się godności arcybiskupa Moguncji, czyli został jednym z książąt-elektorów wybierających cesarza Heiliges Römisches Reich, którego to śladami jechałem... (w Koblencji widziałem jeszcze "skormniejszy" pałacyk elektora reńskiego).
W bocznych uliczkach bamberskiej starówki cisza i spokój
Ale w centrum starówki tłoczno, mimo ledwo zakończonego oberwania chmury
Wenecja bamberska
Ebern - malutka, ale przepiękna starówka (z obowiązkowymi murami miejskimi i bramami) znajduje się w pewnym oddaleniu od reszty miasta, które rozwinęło się nieco w separacji od niej.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41986481
Dystans138.16 km Czas07:38 Vśrednia18.10 km/h VMAX44.04 km/h Podjazdy1452 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 15: Panorama Rothenburga
Dzień zaczynam w Wirtembergii. Niestety jest chmurno i wilgotno. Po raz pierwszy panuje ta schyłkowa, wakacyjna atmosfera. Trasy rowerowe są dalej znakomicie oznakowane i poprowadzone. To zmieni się drastycznie gdy wjadę do Bawarii - chyba najbardziej nierowerowego niemieckiego landu. Na razie jednak sycę się głębokimi dolinkami i malowniczymi górkami. Powracam też w uroczym Langenburgu nad rzekę Jagst i zmierzam przez matecznik książąt Hohenlohe (mających liczne pałace np. na Śląsku) do Kirchbergu, w którym mój dziadek spędził większość roku 1945. Tutejsza stodoła uratowała mu życie i miałem okazję ją odnaleźć - dalej stoi, choć gospodarstwo jest opuszczone. Sam Kirchberg jest pięknie położony. Ja jednak opuszczam gościnną dolinę rzeki Jagst i kieruję się na północ. Wraz z przekroczeniem granicy Bawarii krajobraz się wypłaszcza i robi się nieco nudno. Od razu też pogarsza się infrastruktura rowerowa i oznaczenie tras...
Wrażenia z Bawarii ratuje cudowny Rothenburg ob der Tauber. Ma tylko jedną wadę: sporo turystów. Choć na bocznych uliczkach jest luźniej. No i jest to jedno z tych miejsc, które warto obejrzeć, niezależnie od popularności. Za Rothenburgiem poziom emocji spada do minimum i dominują bawarskie "kartofliska". Jedynie tuż przed noclegiem wjeżdżam w górki Steigerwald i krajobraz znów nabiera kolorytu, ale nadchodzi czas na nocleg.
Pobudka w dolinie rzeki Kocher
Wiadukt Kochertalbrücke na A6. 178 m wysokości i ładne wkomponowanie w krajobraz. Przejechałem pod nim 2 razy.
Wioska Bachlingen w dolinie rzeki Jagst
Znakomite oznaczenia, przy większych nachyleniach podane dane procentowe... To tylko jeden z drogowskazów
Zamek Leofels
Kirchberg
Panorama Rothenburga
Brama wjazdowa
Na głównej ulicy sporo turystów
Ale na bocznych uliczkach spokój :)
Rynek
Jedna z obleganych ulic
Spokój Steigerwaldu
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985729
Dzień zaczynam w Wirtembergii. Niestety jest chmurno i wilgotno. Po raz pierwszy panuje ta schyłkowa, wakacyjna atmosfera. Trasy rowerowe są dalej znakomicie oznakowane i poprowadzone. To zmieni się drastycznie gdy wjadę do Bawarii - chyba najbardziej nierowerowego niemieckiego landu. Na razie jednak sycę się głębokimi dolinkami i malowniczymi górkami. Powracam też w uroczym Langenburgu nad rzekę Jagst i zmierzam przez matecznik książąt Hohenlohe (mających liczne pałace np. na Śląsku) do Kirchbergu, w którym mój dziadek spędził większość roku 1945. Tutejsza stodoła uratowała mu życie i miałem okazję ją odnaleźć - dalej stoi, choć gospodarstwo jest opuszczone. Sam Kirchberg jest pięknie położony. Ja jednak opuszczam gościnną dolinę rzeki Jagst i kieruję się na północ. Wraz z przekroczeniem granicy Bawarii krajobraz się wypłaszcza i robi się nieco nudno. Od razu też pogarsza się infrastruktura rowerowa i oznaczenie tras...
Wrażenia z Bawarii ratuje cudowny Rothenburg ob der Tauber. Ma tylko jedną wadę: sporo turystów. Choć na bocznych uliczkach jest luźniej. No i jest to jedno z tych miejsc, które warto obejrzeć, niezależnie od popularności. Za Rothenburgiem poziom emocji spada do minimum i dominują bawarskie "kartofliska". Jedynie tuż przed noclegiem wjeżdżam w górki Steigerwald i krajobraz znów nabiera kolorytu, ale nadchodzi czas na nocleg.
Pobudka w dolinie rzeki Kocher
Wiadukt Kochertalbrücke na A6. 178 m wysokości i ładne wkomponowanie w krajobraz. Przejechałem pod nim 2 razy.
Wioska Bachlingen w dolinie rzeki Jagst
Znakomite oznaczenia, przy większych nachyleniach podane dane procentowe... To tylko jeden z drogowskazów
Zamek Leofels
Kirchberg
Panorama Rothenburga
Brama wjazdowa
Na głównej ulicy sporo turystów
Ale na bocznych uliczkach spokój :)
Rynek
Jedna z obleganych ulic
Spokój Steigerwaldu
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985729
Dystans165.57 km Czas09:10 Vśrednia18.06 km/h VMAX45.55 km/h Podjazdy1438 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 14: Wirtembergia mlekiem i miodem płynąca
Rano ujmuje mnie Eppingen - pierwsze miasto w historycznej Wirtembergii. To najbogatszy region historyczny Niemiec (nie mylić z landem, bo wtedy wlicza się Badenię, która jest biedniejsza), takie przedłużenie Szwajcarii. Nawet tu rzucają się jednak w oczy dwa elementy wspólne z biednymi rejonami NRD: Umlautungi i miotły, którymi raźno zawsze ktoś wymiata chodnik przed posesją. Bez tych dwóch łączników trudno byłoby uwierzyć, że jesteśmy w tym samym kraju.
Po dłuższej przerwie (bo miasteczka nadreńskie i nadmozelskie przy całym swoim uroku nie prezentowały poziomu spiętrzonej średniowieczności miast hercyńskich czy tych z północnej Hesji) trafiam do miasta które mnie olśniewa. Nazywa się Bad Wimpfen i kiedyś było wolnym miastem Rzeszy, czyli de facto było niepodległe przez kilkaset lat. Za Wipfen wjeżdżam na drogę rowerową wzdłuż rzeki Jagst i oczarowanie Wirtembergią rośnie w oczach. Nad wywierzyskiem z krystaliczną wodą dokonuję ablucji i jem drugie śniadanie. Po rzece odbywa się spływ na... dmuchanych różowych łabądkach...
Mijając kolejnych dzwonkowych terrorystów (Niemcy używają dzwonków niemal cały czas) docieram Kloster Schöntal i po aburdalnie stromym podjeździe pomykam w kolejną dolinę szczęśliwości - nad rzekę Kocher. Największe wrażenie - poza idyllą krajobrazu i możliwością rozkoszowania się niezmąconym spokojem - robią na mnie dodatkowe atrakcje: darmowy basen, darmowe jabłka w miejskim sadzie z tablicą zapraszającą by się częstować...
Na koniec tego rozkosznego dnia mogę jeszcze podziwiać Schwäbisch Hall. Nocleg ma równie wspaniały jak cały dzień - na skoszonej łące, w mozaice miedz i zagajników, kilometr od potężnego wiaduktu niemieckiej autostrady A6.
Eppingen na przegryzkę
Bad Wimpfen na obfite wirtemberskie śniadanie
Obrodziło Wimpfen w szachulce
Jeszcze jedna fotka z Bad Wimpfen
Romańsko-gotycki kościółek rzut kamieniem od drogi rowerowej
Wygodne i pięknie poprowadzone drogi rowerowe w Wirtembergii.
Forchtenberg
Wirtemberski pejzaż stromych, niewielkich gór i długich, widokowych dolin. Sama przyjemność.
Najbardziej przyjazny rowerzystom region historyczny Niemiec w którym miałem okazję pedałować.
Schwäbisch Hall
Schwäbisch Hall
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985276
Rano ujmuje mnie Eppingen - pierwsze miasto w historycznej Wirtembergii. To najbogatszy region historyczny Niemiec (nie mylić z landem, bo wtedy wlicza się Badenię, która jest biedniejsza), takie przedłużenie Szwajcarii. Nawet tu rzucają się jednak w oczy dwa elementy wspólne z biednymi rejonami NRD: Umlautungi i miotły, którymi raźno zawsze ktoś wymiata chodnik przed posesją. Bez tych dwóch łączników trudno byłoby uwierzyć, że jesteśmy w tym samym kraju.
Po dłuższej przerwie (bo miasteczka nadreńskie i nadmozelskie przy całym swoim uroku nie prezentowały poziomu spiętrzonej średniowieczności miast hercyńskich czy tych z północnej Hesji) trafiam do miasta które mnie olśniewa. Nazywa się Bad Wimpfen i kiedyś było wolnym miastem Rzeszy, czyli de facto było niepodległe przez kilkaset lat. Za Wipfen wjeżdżam na drogę rowerową wzdłuż rzeki Jagst i oczarowanie Wirtembergią rośnie w oczach. Nad wywierzyskiem z krystaliczną wodą dokonuję ablucji i jem drugie śniadanie. Po rzece odbywa się spływ na... dmuchanych różowych łabądkach...
Mijając kolejnych dzwonkowych terrorystów (Niemcy używają dzwonków niemal cały czas) docieram Kloster Schöntal i po aburdalnie stromym podjeździe pomykam w kolejną dolinę szczęśliwości - nad rzekę Kocher. Największe wrażenie - poza idyllą krajobrazu i możliwością rozkoszowania się niezmąconym spokojem - robią na mnie dodatkowe atrakcje: darmowy basen, darmowe jabłka w miejskim sadzie z tablicą zapraszającą by się częstować...
Na koniec tego rozkosznego dnia mogę jeszcze podziwiać Schwäbisch Hall. Nocleg ma równie wspaniały jak cały dzień - na skoszonej łące, w mozaice miedz i zagajników, kilometr od potężnego wiaduktu niemieckiej autostrady A6.
Eppingen na przegryzkę
Bad Wimpfen na obfite wirtemberskie śniadanie
Obrodziło Wimpfen w szachulce
Jeszcze jedna fotka z Bad Wimpfen
Romańsko-gotycki kościółek rzut kamieniem od drogi rowerowej
Wygodne i pięknie poprowadzone drogi rowerowe w Wirtembergii.
Forchtenberg
Wirtemberski pejzaż stromych, niewielkich gór i długich, widokowych dolin. Sama przyjemność.
Najbardziej przyjazny rowerzystom region historyczny Niemiec w którym miałem okazję pedałować.
Schwäbisch Hall
Schwäbisch Hall
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985276
Dystans104.80 km Czas05:49 Vśrednia18.02 km/h VMAX55.19 km/h Podjazdy1056 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 13: Przełom Renu, Moguncja i Badenia
Wstaję bardzo wcześnie, bo czeka mnie trudny odcinek "transportowy", czyli popularny pociąg z Mainz do Karlsruhe. Nie chcę wsiadać do niego w godzinach popołudniowych, by nie natknąć się na tłumy wracających z pracy. Gdy docieram do Bingen - wsiadam w pociąg do Moguncji - pokonałem przełom Renu, a czas ma znaczenie. Nabieram optymizmu, bo skład nie jest przepełniony. Zwiedzam Moguncję i w gęstniejącym tłumie czekam na spóźniony (podstawiany!) pociąg regionalny do Karlsruhe.
Tym razem przejazd regionalexpressem będzie piekłem. Wypełnienie przynajmniej 120%, a daleko do szczytu... Upał, obowiązkowa maseczka na gębie. Ledwo dałem radę wsiąść - rowerzystów jest jeszcze kilku - ale jakiś dziadek swoje pretensje o "zajmowanie miejsca" kieruje akurat do mnie (byłem najbliżej).To pierwszy (i ostatni) niefajny człowiek na całej trasie, choć ogranicza się do zrzędzenia. Drugi dziadek staje w mojej obronie, a sytuację przypadkowo rozbraja jakiś nastolatek w przejściu, komentując następny przystanek tekstem: "przecież tu nikt nie mieszka" (pociąg jedzie objazdem i zmienioną trasą). Na jego złośliwą uwagę odpowiada kobieta obok - że "ona tu mieszka!". Wszyscy wpadają w śmiech, chłopak przeprasza i nawet zrzędliwy dziadek się uspokaja...
Gdy przepycham się do wyjścia w Graben-Neudorf czuję wielką ulgę. Na zewnątrz znów jest zaduch i upał, ale przetrwałem i jestem oto w Badenii. Wioski są bardzo zadbane, miasteczka pedantycznie wysprzątane. Na koniec dnia wielkich atrakcji dostarcza jeszcze klasztor w Maulbronn (UNESCO). Znajduje się już na terenie historycznego księstwa/królestwa Wirtembergii. Zaskakuje liczba zachowanych obiektów, to osobna wieś we wsi, zachowała się niezależna klasztorna wioska z zachowanymi budynkami gospodarczymi: kuźnią, młynem, spichlerzem. Wszystko miałem okazję oglądać o złotej godzinie, niestety minusem tej sytuacji był fakt, że kościół by już zamknięty :(
Wstałem przed kajakarzem, który zdołał znaleźć nocleg na niekamienistym odcinku brzegu.
Widoki po zwinięciu manatek
St.Goar
Miasto, zamek i baszty. Wyraźne oznaki jesieni.
Oberwesel (Loreley było w głębokim porannym cieniu)
"Jesienny" Schönburg
Pfalzgrafenstein - zamek na wyspie pośrodku Renu - tu pobierano cło
"Plaże" Renu i masy wody.
Piękne Bacharach
Moguncja. Katedra przytłacza to co zostało ze starówki
Graben-Neudorf: pedantyczna badeńska czystość
Obergrombach
Szwabski pejzaż
Wioski miewają kapitalne domki, ale to nie pierwszyzna na tej trasie
Maulbronn - słusznie uchodzi za "najlepiej zachowany średniowieczny zespół klasztorny na północ od Alp".
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985026
Wstaję bardzo wcześnie, bo czeka mnie trudny odcinek "transportowy", czyli popularny pociąg z Mainz do Karlsruhe. Nie chcę wsiadać do niego w godzinach popołudniowych, by nie natknąć się na tłumy wracających z pracy. Gdy docieram do Bingen - wsiadam w pociąg do Moguncji - pokonałem przełom Renu, a czas ma znaczenie. Nabieram optymizmu, bo skład nie jest przepełniony. Zwiedzam Moguncję i w gęstniejącym tłumie czekam na spóźniony (podstawiany!) pociąg regionalny do Karlsruhe.
Tym razem przejazd regionalexpressem będzie piekłem. Wypełnienie przynajmniej 120%, a daleko do szczytu... Upał, obowiązkowa maseczka na gębie. Ledwo dałem radę wsiąść - rowerzystów jest jeszcze kilku - ale jakiś dziadek swoje pretensje o "zajmowanie miejsca" kieruje akurat do mnie (byłem najbliżej).To pierwszy (i ostatni) niefajny człowiek na całej trasie, choć ogranicza się do zrzędzenia. Drugi dziadek staje w mojej obronie, a sytuację przypadkowo rozbraja jakiś nastolatek w przejściu, komentując następny przystanek tekstem: "przecież tu nikt nie mieszka" (pociąg jedzie objazdem i zmienioną trasą). Na jego złośliwą uwagę odpowiada kobieta obok - że "ona tu mieszka!". Wszyscy wpadają w śmiech, chłopak przeprasza i nawet zrzędliwy dziadek się uspokaja...
Gdy przepycham się do wyjścia w Graben-Neudorf czuję wielką ulgę. Na zewnątrz znów jest zaduch i upał, ale przetrwałem i jestem oto w Badenii. Wioski są bardzo zadbane, miasteczka pedantycznie wysprzątane. Na koniec dnia wielkich atrakcji dostarcza jeszcze klasztor w Maulbronn (UNESCO). Znajduje się już na terenie historycznego księstwa/królestwa Wirtembergii. Zaskakuje liczba zachowanych obiektów, to osobna wieś we wsi, zachowała się niezależna klasztorna wioska z zachowanymi budynkami gospodarczymi: kuźnią, młynem, spichlerzem. Wszystko miałem okazję oglądać o złotej godzinie, niestety minusem tej sytuacji był fakt, że kościół by już zamknięty :(
Wstałem przed kajakarzem, który zdołał znaleźć nocleg na niekamienistym odcinku brzegu.
Widoki po zwinięciu manatek
St.Goar
Miasto, zamek i baszty. Wyraźne oznaki jesieni.
Oberwesel (Loreley było w głębokim porannym cieniu)
"Jesienny" Schönburg
Pfalzgrafenstein - zamek na wyspie pośrodku Renu - tu pobierano cło
"Plaże" Renu i masy wody.
Piękne Bacharach
Moguncja. Katedra przytłacza to co zostało ze starówki
Graben-Neudorf: pedantyczna badeńska czystość
Obergrombach
Szwabski pejzaż
Wioski miewają kapitalne domki, ale to nie pierwszyzna na tej trasie
Maulbronn - słusznie uchodzi za "najlepiej zachowany średniowieczny zespół klasztorny na północ od Alp".
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41985026
Dystans146.29 km Czas07:47 Vśrednia18.80 km/h VMAX39.85 km/h Podjazdy398 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 12: Wzdłuż Mozeli do Renu
Dzikie gęsi porzuciły Cudowną podróż i masowo odpoczywały nad Mozelą. Zanim to jednak odkryję, po raz pierwszy na tej wyprawie wita mnie deszczowy poranek. Wykorzystuję go na kąpiel pod prysznicem za 0,50 euro. No i jadę dalej wzdłuż Mozeli. Docieram do ładnych miasteczek, do zamków, do sporych połaci usychających od upału lasów. Miejscami jest całkiem jesiennie - wczesny październik w połowie sierpnia. Jak na złość, cały dzień popaduje, momentami mocno leje. Te cedry, araukarie i bananowce od tygodni nie widziały deszczu. W Cochem wsiadam do pociągu - dolina stanie się zbyt cywilizowana - by dotrzeć do Koblencji.
W pociągu zaskoczenie - pasażerowie siedzą po polsku, czyli jak krowy, zajmując miejsca dla rowerów. W Koblencji obserwuję z kolei totalny anarchizm. całe centrum jest królestwem pieszych, ale nawet poza nim piesi robią co chcą i na pasach na zielone światło czeka zdecydowana mniejszość...
A pierwsze rowerowe zetknięcie z wielkim Renem? Rzeka robi większe wrażenie od Mozeli, niesie wyraźnie więcej wody i ma szybszy nurt. Jest też szersza, a dolina upstrzona jest zamkami i pałacami. Na długich odcinkach za Koblencją znikają jednak poważne drogi rowerowe, miejscami jest kompromitująco infra strukturalnie. Tego akurat się nie spodziewałem, tutaj dolina Mozeli wykazała swą wyższość.
Szuwary nad Mozelą i lekkie ślady jesieni
Zamek Lieser
Jesień w pełni
Bernkastel-Kues
Kromki bauera, jogurt bez laktozy i Gouda - czego chcieć więcej?
Rynek
Miejscami ddr mocno się przewęża
Jest chmurno, co chwilę popaduje
Kazarki egipskie były jak niektóre koty - nie przywykły pierwsze ustępować z drogi
Na granicy Imperium Romanum - lewy brzeg Renu był barbarzyński
Woda nie jest zielonawa, nie śmierdzi, nurt dużo szybszy niż w Mozeli
Boppard
Rzeka jest potężna a brzegi strome
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984634
Dzikie gęsi porzuciły Cudowną podróż i masowo odpoczywały nad Mozelą. Zanim to jednak odkryję, po raz pierwszy na tej wyprawie wita mnie deszczowy poranek. Wykorzystuję go na kąpiel pod prysznicem za 0,50 euro. No i jadę dalej wzdłuż Mozeli. Docieram do ładnych miasteczek, do zamków, do sporych połaci usychających od upału lasów. Miejscami jest całkiem jesiennie - wczesny październik w połowie sierpnia. Jak na złość, cały dzień popaduje, momentami mocno leje. Te cedry, araukarie i bananowce od tygodni nie widziały deszczu. W Cochem wsiadam do pociągu - dolina stanie się zbyt cywilizowana - by dotrzeć do Koblencji.
W pociągu zaskoczenie - pasażerowie siedzą po polsku, czyli jak krowy, zajmując miejsca dla rowerów. W Koblencji obserwuję z kolei totalny anarchizm. całe centrum jest królestwem pieszych, ale nawet poza nim piesi robią co chcą i na pasach na zielone światło czeka zdecydowana mniejszość...
A pierwsze rowerowe zetknięcie z wielkim Renem? Rzeka robi większe wrażenie od Mozeli, niesie wyraźnie więcej wody i ma szybszy nurt. Jest też szersza, a dolina upstrzona jest zamkami i pałacami. Na długich odcinkach za Koblencją znikają jednak poważne drogi rowerowe, miejscami jest kompromitująco infra strukturalnie. Tego akurat się nie spodziewałem, tutaj dolina Mozeli wykazała swą wyższość.
Szuwary nad Mozelą i lekkie ślady jesieni
Zamek Lieser
Jesień w pełni
Bernkastel-Kues
Kromki bauera, jogurt bez laktozy i Gouda - czego chcieć więcej?
Rynek
Miejscami ddr mocno się przewęża
Jest chmurno, co chwilę popaduje
Kazarki egipskie były jak niektóre koty - nie przywykły pierwsze ustępować z drogi
Na granicy Imperium Romanum - lewy brzeg Renu był barbarzyński
Woda nie jest zielonawa, nie śmierdzi, nurt dużo szybszy niż w Mozeli
Boppard
Rzeka jest potężna a brzegi strome
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984634
Dystans139.74 km Czas08:21 Vśrednia16.74 km/h Podjazdy778 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 11: Meandrując razem z Mozelą
Temperatura w cieniu 34 stopnie. Słońce nagrzewa ziemię, napływają chmurki i zaduch robi się nie do zniesienia. W końcu następuje przesilenie i pierwszy raz (11. dnia podróży) spada deszcz. Jest gwałtowny, oczyszcza trochę krajobraz i wzmaga zapach winnic. A te są wszędzie. Odkąd opuszczam Luksemburg, jadę cały czas wzdłuż Mozeli. Zaduch zniechęca do jakichkolwiek prób zobaczenia rzeki z góry, wystarczająco nieprzyjemnie jedzie się doliną. Gdy zatrzymuję się by ugotować pulpę, gorąca strawa wyciska ze mnie siódme poty. Leje mi się z czoła w trakcie jedzenia... Widoki są jednak urocze a brzegi-stoki gór niebywale strome.
Trasa rowerowa biegnie albo asfaltowymi ddr-ami, albo bardzo lokalnymi drogami. Jedzie się w ciszy, rowerzyści rzecz jasna są, jest ich sporo, ale nie ma tłumów. Nastrój tworzą rzymskie kamienie milowe, pionowe niemal winnice i liczne barki, łodzie, promy wycieczkowe na Mozeli o nazwach typu księżniczka vel królowa Mozeli. Policja dzielnie siedzi w krzakach i sprawdza przy pomocy lornetek oznaczenia łodzi/promów/barek/łódek. Ordnung must sein!
Jeszcze w Wielkim Księstwie
Nad rzeką Sauer - na drugim brzegu już Palatynat Reński
Trewir
Porta Nigra - kolejny rzymski "ostaniec", erodujący tu niemal od 2000 lat...
Mozela potrafi być całkiem szeroka, ale woda jest mętna, zielonkawa i nieco śmierdzi...
DDR nad Mozelą
Kamień milowy cesarza Karakalli. Wiodła tu rzymska "autostrada" z Augusta Trevorum (Trewir) do Confluentes (Koblenz).
Winnice dzielą się na dolinne i stokowe, gdzie nachylenia dochodzą do 70%
W miasteczkach i wsiach nadmozelskich roi się od winiarni i możliwości degustacji
Po deszczu
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984395
Temperatura w cieniu 34 stopnie. Słońce nagrzewa ziemię, napływają chmurki i zaduch robi się nie do zniesienia. W końcu następuje przesilenie i pierwszy raz (11. dnia podróży) spada deszcz. Jest gwałtowny, oczyszcza trochę krajobraz i wzmaga zapach winnic. A te są wszędzie. Odkąd opuszczam Luksemburg, jadę cały czas wzdłuż Mozeli. Zaduch zniechęca do jakichkolwiek prób zobaczenia rzeki z góry, wystarczająco nieprzyjemnie jedzie się doliną. Gdy zatrzymuję się by ugotować pulpę, gorąca strawa wyciska ze mnie siódme poty. Leje mi się z czoła w trakcie jedzenia... Widoki są jednak urocze a brzegi-stoki gór niebywale strome.
Trasa rowerowa biegnie albo asfaltowymi ddr-ami, albo bardzo lokalnymi drogami. Jedzie się w ciszy, rowerzyści rzecz jasna są, jest ich sporo, ale nie ma tłumów. Nastrój tworzą rzymskie kamienie milowe, pionowe niemal winnice i liczne barki, łodzie, promy wycieczkowe na Mozeli o nazwach typu księżniczka vel królowa Mozeli. Policja dzielnie siedzi w krzakach i sprawdza przy pomocy lornetek oznaczenia łodzi/promów/barek/łódek. Ordnung must sein!
Jeszcze w Wielkim Księstwie
Nad rzeką Sauer - na drugim brzegu już Palatynat Reński
Trewir
Porta Nigra - kolejny rzymski "ostaniec", erodujący tu niemal od 2000 lat...
Mozela potrafi być całkiem szeroka, ale woda jest mętna, zielonkawa i nieco śmierdzi...
DDR nad Mozelą
Kamień milowy cesarza Karakalli. Wiodła tu rzymska "autostrada" z Augusta Trevorum (Trewir) do Confluentes (Koblenz).
Winnice dzielą się na dolinne i stokowe, gdzie nachylenia dochodzą do 70%
W miasteczkach i wsiach nadmozelskich roi się od winiarni i możliwości degustacji
Po deszczu
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984395
Dystans126.37 km Czas07:58 Vśrednia15.86 km/h VMAX63.84 km/h Podjazdy2066 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 10: Wielkie Księstwo Luksemburga
Waloński poranek robi mi psikusa - przebiłem oponę i dętkę szukając noclegu (najeżdżając na ukryty w ziemi drut kolczasty). Zaczynam zatem od wymiany dętki i pompowania. Komary mi nie dokuczają - wymarły kilka miesięcy temu. Mijam wyschnięte na wiór pola, wyschnięte lub ledwo zipiące strumienie, na każdym postoju prześladują mnie gangi wyjątkowo agresywnych os. Krowy pasą się wyłącznie pod drzewami. Upał już o 9 jest nieprzyjemny. Przez cały dzień będą mi towarzyszyć suche łożyska potoków, omdlałe liście krzewów (np. tarniny!), dęby usychające na stojąco.
Zaduch i skwar nie przeszkadzają jednak... emerytom. Tym na e-bike'ach. Babcie są zawsze szybsze od dziadków. Jedna - rzecz jasna po niemiecku - tłumaczy się z wyprzedzenia mnie (że ma elektro-moc, he he). Pojawiają się chmary frankofońskich kolarzy. Zadziwia i frustruje stromizna podjazdów. Dopiero tutaj Ardeny pokazują charakterek. Nie brakuje tu zacnych ścianek podjazdowych, znakomitych dróg, tras rowerowych, zamków. Wielkie księstwo licznych i stromych, choć krótkich podjazdów, nieba nieskalanego najmniejszą choćby chmurką. Pejzaż przypomina Dolinki Podkrakowskie, ale bez skał wapiennych. By pokonać 8 km w linii prostej przejechać trzeba jakieś 35 km (i to cały czas góra-dół-góra). Luksemburg jest piękny, ale mógłby być ciut mniej upalny, bo 35 stopni na odsłoniętych stokach daje popalić...
Walońskie klimaty
Clearvaux, Luksemburg
Zaskakujące momentami ardeńskie pejzaże
Po wioskach "czuć piniondz". Wszędzie jest ekstremalnie czysto.
Bourscheid, zamek. Dojazd tu wymagał pokonania tysiąca interwałów w upale.
Wszędzie wlazłem za darmo
Przepięknie położony zamek Brandenbourg. Wypociłem litry potu w upale, by zdążyć na złotą godzinę. Niestety był już zamknięty...
Vianden - największy zamek Wielkiego Księstwa
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941535
Waloński poranek robi mi psikusa - przebiłem oponę i dętkę szukając noclegu (najeżdżając na ukryty w ziemi drut kolczasty). Zaczynam zatem od wymiany dętki i pompowania. Komary mi nie dokuczają - wymarły kilka miesięcy temu. Mijam wyschnięte na wiór pola, wyschnięte lub ledwo zipiące strumienie, na każdym postoju prześladują mnie gangi wyjątkowo agresywnych os. Krowy pasą się wyłącznie pod drzewami. Upał już o 9 jest nieprzyjemny. Przez cały dzień będą mi towarzyszyć suche łożyska potoków, omdlałe liście krzewów (np. tarniny!), dęby usychające na stojąco.
Zaduch i skwar nie przeszkadzają jednak... emerytom. Tym na e-bike'ach. Babcie są zawsze szybsze od dziadków. Jedna - rzecz jasna po niemiecku - tłumaczy się z wyprzedzenia mnie (że ma elektro-moc, he he). Pojawiają się chmary frankofońskich kolarzy. Zadziwia i frustruje stromizna podjazdów. Dopiero tutaj Ardeny pokazują charakterek. Nie brakuje tu zacnych ścianek podjazdowych, znakomitych dróg, tras rowerowych, zamków. Wielkie księstwo licznych i stromych, choć krótkich podjazdów, nieba nieskalanego najmniejszą choćby chmurką. Pejzaż przypomina Dolinki Podkrakowskie, ale bez skał wapiennych. By pokonać 8 km w linii prostej przejechać trzeba jakieś 35 km (i to cały czas góra-dół-góra). Luksemburg jest piękny, ale mógłby być ciut mniej upalny, bo 35 stopni na odsłoniętych stokach daje popalić...
Walońskie klimaty
Clearvaux, Luksemburg
Zaskakujące momentami ardeńskie pejzaże
Po wioskach "czuć piniondz". Wszędzie jest ekstremalnie czysto.
Bourscheid, zamek. Dojazd tu wymagał pokonania tysiąca interwałów w upale.
Wszędzie wlazłem za darmo
Przepięknie położony zamek Brandenbourg. Wypociłem litry potu w upale, by zdążyć na złotą godzinę. Niestety był już zamknięty...
Vianden - największy zamek Wielkiego Księstwa
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941535
Dystans148.29 km Czas08:51 Vśrednia16.76 km/h VMAX59.91 km/h Podjazdy1808 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 9: Walońskie lasy i pastwiska
Dzień inny niż wszystkie na tej wyprawie. Duże niezamieszkałe przestrzenie, góry i lasy. Oddalałem się coraz bardziej od niemieckości, choć na guten morgen wjechałem z Belgii do Niemiec. To był jednak krajoznawczy obowiązek, do miasto Monschau zasługiwało na to by nadłożyć drogi. Tym bardziej, że droga do niego była rozkoszą, którą zapewniała trasa rowerowa W9, poprowadzona po nieistniejącym torowisku. Gdy wjechałem w końcu z powrotem do Belgii, upał tężał wraz z przewyższeniem. Zmierzałem na najwyższy szczyt Belgii i całych Ardenów - na Bontrange. W Walonii zaskoczyła mnie kiepska infrastruktura rowerowa (z wyjątkiem wspaniałej DDR Malmedy-Trois Points), ale większym problemem był upał, osy i miejscami - słabe asfalty. Krowy kryły się w cieniu, co chwilę mijałem jakąś "Friterie" lub kapitalną kamienną twierdzę - tradycyjne walońskie domy pozbawione są okiennic i mają niewiele okien, ale dzięki temu są oryginalne.
Nie obyło się niestety bez użądlenia dzikiej pszczoły, które to okazało się jednak niezbyt groźne (trzmiel to jednak inny poziom bólu i konsekwencji). Zaliczyłem też kapitalny nocleg w szkółce "choinek". Gdy rozkładałem namiot, z pobliskiej drogi usłyszałem donośne "kurwa", to rodacy wyjechali na trening szosówkami...
Z Roetgen do Monschau
Monschau - miejscami niemieckie
miejscami bardziej francuskie
ale przede wszystkim ardeńskie
Bontrange - najwyższy szczyt, czy tam raczej punkt Belgii
Malmedy
La Roche-en-Ardenne. W sercu Ardenów.
Walońska zagroda
Waloński pejzaż
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941243
Dzień inny niż wszystkie na tej wyprawie. Duże niezamieszkałe przestrzenie, góry i lasy. Oddalałem się coraz bardziej od niemieckości, choć na guten morgen wjechałem z Belgii do Niemiec. To był jednak krajoznawczy obowiązek, do miasto Monschau zasługiwało na to by nadłożyć drogi. Tym bardziej, że droga do niego była rozkoszą, którą zapewniała trasa rowerowa W9, poprowadzona po nieistniejącym torowisku. Gdy wjechałem w końcu z powrotem do Belgii, upał tężał wraz z przewyższeniem. Zmierzałem na najwyższy szczyt Belgii i całych Ardenów - na Bontrange. W Walonii zaskoczyła mnie kiepska infrastruktura rowerowa (z wyjątkiem wspaniałej DDR Malmedy-Trois Points), ale większym problemem był upał, osy i miejscami - słabe asfalty. Krowy kryły się w cieniu, co chwilę mijałem jakąś "Friterie" lub kapitalną kamienną twierdzę - tradycyjne walońskie domy pozbawione są okiennic i mają niewiele okien, ale dzięki temu są oryginalne.
Nie obyło się niestety bez użądlenia dzikiej pszczoły, które to okazało się jednak niezbyt groźne (trzmiel to jednak inny poziom bólu i konsekwencji). Zaliczyłem też kapitalny nocleg w szkółce "choinek". Gdy rozkładałem namiot, z pobliskiej drogi usłyszałem donośne "kurwa", to rodacy wyjechali na trening szosówkami...
Z Roetgen do Monschau
Monschau - miejscami niemieckie
miejscami bardziej francuskie
ale przede wszystkim ardeńskie
Bontrange - najwyższy szczyt, czy tam raczej punkt Belgii
Malmedy
La Roche-en-Ardenne. W sercu Ardenów.
Walońska zagroda
Waloński pejzaż
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941243
Dystans63.09 km Czas04:07 Vśrednia15.33 km/h VMAX52.13 km/h Podjazdy881 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 8: Holandia Garbata, Moresnet i niemiecka Belgia
Poranek naznaczony był sprintem do Warburga. Musiałem zdążyć na ekspres regionalny do Hagen. Stamtąd pierwotnie miałem jechać do Kolonii (z przerwą na zwiedzanie katedry), ale ostatecznie wybrałem wersję szybszą - bez przesiadki - bezpośrednio do Aachen. Tak oto dwoma pociągami za łączną kwotę 30 zł przejechałem ponad 300 km. W dodatku była kontrola biletów i kierownik oddając mi bilet rzekł: "prosze" :) Wsłuchiwałem się w rozmowy nastolatek jadących przez Hagen do Kolonii i najładniejsza w pewnym momencie zdradziła swoje pochodzenie słowem na k... Ogólnie podróż minęła przyjemnie i gratulowałem sobie pomysłu na ten pociąg, bo skład wypełnił się ludźmi dopiero przed samym Hagen. Pociąg do Aachen, gdy minął Düsseldorf także pozwalał złapać oddech.
W Akwizgranie panował nieznośny zaduch i upał, ale były to znaki rozpoznawcze całego rajdu. Wszystkie kraniki z woda pitną były nieczynne. W markecie roiło się od Holendrów i większość była na rowerach... Przybyłem tu by oddać hołd odnowicielowi cywilizacji europejskiej - Karolowi Wielkiemu. Wstęp do katedry był formalnie płatny (skrzynka na symboliczne 1 euro), wrażenia były niezwykłe, bo tutaj zaczęło się tak naprawdę średniowiecze. Niestety miasto znacznie ucierpiało w czasie wojny a dziś brakuje mu stylu i klimatu.
Moim celem dnia było zdobycie najwyższego wierchu "Alp Holenderskich" - Vaalsbergu (322 m n.p.m.) i przejazd przez jedyne wzniesienia Holandii. O ile podjazd był dość ciekawy i widokowy, to atmosfera na "szczycie" przypominała festiwal parkingowo-klapkowo-restauracyjny. Tutaj rowerzystów niemal nie było. Po belgijskiej stronie przywitał mnie błogi spokój i francuska l'atmosphère. Bonjour, które usłyszałem w wiosce Gemmenich, zdziwiło mnie niezmiernie, bo spodziewałem się usłyszeć niemiecki we wsi o typowej niemieckiej nazwie, w dodatku leżącej na terenie niemieckiej Belgii. W tym kraju nic jednak nie jest proste. Typowo niemiecką zabudowę zamieszkiwali tu frankofoni, w miejscowościach o francuskich nazwach dało się usłyszeć niemiecki. Wszędzie dumnie powiewał galijski kogut - symbol Walonii.
Przejeżdżałem też przez obszar dawnego prawie-państwa Moresnet, które przez ponad 100 lat nie należało do żadnego z państw (od 1815 r. bufor między Prusami a Niderlandami) i stanowi niezwykły przykład państwa zapomnianego, czyli mój ulubiony kawałek z wielkiego tortu zwanego "dziedzictwem europejskim".
Zwraca uwagę spora suma przewyższeń, przypominająca że w chwili wjechania do Holandii wjechałem de facto w Ardeny (co samo w sobie brzmi idiotycznie).
Słynna fontanna "Obieg pieniądza" a w tle katedra zbudowana przez Karola Wielkiego.
Świecznik Fryderyka Barbarossy i to co w katedrze najcenniejsze - sztuka karolińska
Holandia Garbata w pełnej okazałości
Kościół w Vaals
Podjazd na Vaalsberg i trzy flagi na trójstyku niemiecko-holendersko-belgijskim.
Belgijska wioska: porządek arcyniemiecki, język arcyfrancuski
Przyjemny nocleg w Raerenerwaldzie
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884687
Poranek naznaczony był sprintem do Warburga. Musiałem zdążyć na ekspres regionalny do Hagen. Stamtąd pierwotnie miałem jechać do Kolonii (z przerwą na zwiedzanie katedry), ale ostatecznie wybrałem wersję szybszą - bez przesiadki - bezpośrednio do Aachen. Tak oto dwoma pociągami za łączną kwotę 30 zł przejechałem ponad 300 km. W dodatku była kontrola biletów i kierownik oddając mi bilet rzekł: "prosze" :) Wsłuchiwałem się w rozmowy nastolatek jadących przez Hagen do Kolonii i najładniejsza w pewnym momencie zdradziła swoje pochodzenie słowem na k... Ogólnie podróż minęła przyjemnie i gratulowałem sobie pomysłu na ten pociąg, bo skład wypełnił się ludźmi dopiero przed samym Hagen. Pociąg do Aachen, gdy minął Düsseldorf także pozwalał złapać oddech.
W Akwizgranie panował nieznośny zaduch i upał, ale były to znaki rozpoznawcze całego rajdu. Wszystkie kraniki z woda pitną były nieczynne. W markecie roiło się od Holendrów i większość była na rowerach... Przybyłem tu by oddać hołd odnowicielowi cywilizacji europejskiej - Karolowi Wielkiemu. Wstęp do katedry był formalnie płatny (skrzynka na symboliczne 1 euro), wrażenia były niezwykłe, bo tutaj zaczęło się tak naprawdę średniowiecze. Niestety miasto znacznie ucierpiało w czasie wojny a dziś brakuje mu stylu i klimatu.
Moim celem dnia było zdobycie najwyższego wierchu "Alp Holenderskich" - Vaalsbergu (322 m n.p.m.) i przejazd przez jedyne wzniesienia Holandii. O ile podjazd był dość ciekawy i widokowy, to atmosfera na "szczycie" przypominała festiwal parkingowo-klapkowo-restauracyjny. Tutaj rowerzystów niemal nie było. Po belgijskiej stronie przywitał mnie błogi spokój i francuska l'atmosphère. Bonjour, które usłyszałem w wiosce Gemmenich, zdziwiło mnie niezmiernie, bo spodziewałem się usłyszeć niemiecki we wsi o typowej niemieckiej nazwie, w dodatku leżącej na terenie niemieckiej Belgii. W tym kraju nic jednak nie jest proste. Typowo niemiecką zabudowę zamieszkiwali tu frankofoni, w miejscowościach o francuskich nazwach dało się usłyszeć niemiecki. Wszędzie dumnie powiewał galijski kogut - symbol Walonii.
Przejeżdżałem też przez obszar dawnego prawie-państwa Moresnet, które przez ponad 100 lat nie należało do żadnego z państw (od 1815 r. bufor między Prusami a Niderlandami) i stanowi niezwykły przykład państwa zapomnianego, czyli mój ulubiony kawałek z wielkiego tortu zwanego "dziedzictwem europejskim".
Zwraca uwagę spora suma przewyższeń, przypominająca że w chwili wjechania do Holandii wjechałem de facto w Ardeny (co samo w sobie brzmi idiotycznie).
Słynna fontanna "Obieg pieniądza" a w tle katedra zbudowana przez Karola Wielkiego.
Świecznik Fryderyka Barbarossy i to co w katedrze najcenniejsze - sztuka karolińska
Holandia Garbata w pełnej okazałości
Kościół w Vaals
Podjazd na Vaalsberg i trzy flagi na trójstyku niemiecko-holendersko-belgijskim.
Belgijska wioska: porządek arcyniemiecki, język arcyfrancuski
Przyjemny nocleg w Raerenerwaldzie
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884687
Dystans84.29 km Czas04:48 Vśrednia17.56 km/h VMAX43.49 km/h Podjazdy896 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 7: Klęska pod Warburgiem
To miał być dzień transportowy na zachód Niemiec. Niestety musiałem pilnie serwisować tylne koło. Tymczasem internet uporczywie pokazywał brak sklepów rowerowych w Warburgu. Wizja lokalna potwierdziła ten fakt. Przyszło mi więc, zamiast szybko załatwić sprawę i wsiąść pociąg w stronę Zagłębia Ruhry, pedałować do Hofgeismar. Miasto było pod każdym niemal względem nędzniejsze od Warburga, ale będzie zbawione, albowiem miało aż dwa sklepy rowerowe z serwisami. Zrobili mi centrowanie i wymianę szprych o połowę taniej niż w Norwegii i... bez rachunku. Niemców już nie ma.
Moja radość z odzyskania sprawnego roweru nie trwałą długo: zgubiłem zapięcie rowerowe. Odkryłem to niewiele przed Bad Karlshafen, no i musiałem zawracać "na wyścigi" do Hofgeismar, gdzie zresztą okazało się, że obydwa sklepy rowerowe są już zamknięte...
W ten oto sposób straciłem ostatnie złudzenia, że mam prawo do odrobiny farta. Wszystko zaczęło mnie wykurzać: upał, trwające tu żniwa, ścierniska, wszechobecne osy, remonty dróg i kolei. Najbardziej szkoda, że nie dotarłem do kolejnego ładnego miasteczka - do Uslar.
Warburg jest ładnym miastem, choć do heskiej elity mu daleko (zresztą to już Westfalia)
Sympatyczny Trendelburg/Hessen. Do Bad Karlshafen już nie dotarłem.
"Heska Bohemia" - tak nazwałem te rejony.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884462
To miał być dzień transportowy na zachód Niemiec. Niestety musiałem pilnie serwisować tylne koło. Tymczasem internet uporczywie pokazywał brak sklepów rowerowych w Warburgu. Wizja lokalna potwierdziła ten fakt. Przyszło mi więc, zamiast szybko załatwić sprawę i wsiąść pociąg w stronę Zagłębia Ruhry, pedałować do Hofgeismar. Miasto było pod każdym niemal względem nędzniejsze od Warburga, ale będzie zbawione, albowiem miało aż dwa sklepy rowerowe z serwisami. Zrobili mi centrowanie i wymianę szprych o połowę taniej niż w Norwegii i... bez rachunku. Niemców już nie ma.
Moja radość z odzyskania sprawnego roweru nie trwałą długo: zgubiłem zapięcie rowerowe. Odkryłem to niewiele przed Bad Karlshafen, no i musiałem zawracać "na wyścigi" do Hofgeismar, gdzie zresztą okazało się, że obydwa sklepy rowerowe są już zamknięte...
W ten oto sposób straciłem ostatnie złudzenia, że mam prawo do odrobiny farta. Wszystko zaczęło mnie wykurzać: upał, trwające tu żniwa, ścierniska, wszechobecne osy, remonty dróg i kolei. Najbardziej szkoda, że nie dotarłem do kolejnego ładnego miasteczka - do Uslar.
Warburg jest ładnym miastem, choć do heskiej elity mu daleko (zresztą to już Westfalia)
Sympatyczny Trendelburg/Hessen. Do Bad Karlshafen już nie dotarłem.
"Heska Bohemia" - tak nazwałem te rejony.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884462