Wpisy archiwalne w kategorii
Karpaty 2019
Dystans całkowity: | 2209.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 120:07 |
Średnia prędkość: | 18.40 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.88 km/h |
Suma podjazdów: | 33698 m |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 138.11 km i 7h 30m |
Więcej statystyk |
Dystans123.85 km Czas05:49 Vśrednia21.29 km/h VMAX47.09 km/h Podjazdy922 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Po pracy, z buta, do Głębiec
Tego pamiętnego piątku padło 100 tysięcy kilometrów na bikestats :)
Pierwotnie miałem wyjechać prosto z pracy od razu z pełnym bagażem. Gigantyczne perypetie związane z głupotą Twomarku i poczuciem humoru firmy Mavic spowodowały, że męczyłem się z nowymi kołami aż do północy (w czw). Tym bardziej, że do wymiany i skrócenia był też łańcuch i mocowanie lampki (którego oczywiście okazałem się nie mieć...).
Po powrocie z pracy, zrobieniu sobie kolarskiego obiadu i dokończeniu pakowania, wyruszyłem... w największych korkach. Gdy w Suszcu zrobiło się wreszcie spokojniej odkryłem, że pośpiech wywołał nieporządane skutki: poza brakiem tylnego hamulca (świetny pomysł na góry) odezwała się niedbale założona dętka, która wybrzuszyła oponę na tyle znacząco, że czułem ciągłe tąpnięcia...
Przy tym wszystkim tempo nie było najgorsze. Szczęście też się do mnie uśmiechnęło, bo znalazłem niezłą miejscówkę u podnóży Kubalonki. Choć pierwotnie planowałem nocować bezczelnie na murawach Ochodzitej, z racji godziny wyjazdu nie miałem szans dotrzeć do celu w resztkach jasności dnia. Po ciemku nie chciałem zaś tego czynić, bo nie miałem porządnego mocowania lampki (efekt klęski cz. I).
Zakończyło się to wszystko oczywiście klęską: w nocy nieustannie kichałem, okazało się że "coś" mnie silnie uczula. Spałem bardzo źle, bo zatykało mi nos ropą (zatoki tradycyjnie zareagowały na alergię)...
Bujaków
Nad morzem goczałkowickim
U Kossaków w Górkach
W drodze na Ustroń
Wisła
Pierwotnie miałem wyjechać prosto z pracy od razu z pełnym bagażem. Gigantyczne perypetie związane z głupotą Twomarku i poczuciem humoru firmy Mavic spowodowały, że męczyłem się z nowymi kołami aż do północy (w czw). Tym bardziej, że do wymiany i skrócenia był też łańcuch i mocowanie lampki (którego oczywiście okazałem się nie mieć...).
Po powrocie z pracy, zrobieniu sobie kolarskiego obiadu i dokończeniu pakowania, wyruszyłem... w największych korkach. Gdy w Suszcu zrobiło się wreszcie spokojniej odkryłem, że pośpiech wywołał nieporządane skutki: poza brakiem tylnego hamulca (świetny pomysł na góry) odezwała się niedbale założona dętka, która wybrzuszyła oponę na tyle znacząco, że czułem ciągłe tąpnięcia...
Przy tym wszystkim tempo nie było najgorsze. Szczęście też się do mnie uśmiechnęło, bo znalazłem niezłą miejscówkę u podnóży Kubalonki. Choć pierwotnie planowałem nocować bezczelnie na murawach Ochodzitej, z racji godziny wyjazdu nie miałem szans dotrzeć do celu w resztkach jasności dnia. Po ciemku nie chciałem zaś tego czynić, bo nie miałem porządnego mocowania lampki (efekt klęski cz. I).
Zakończyło się to wszystko oczywiście klęską: w nocy nieustannie kichałem, okazało się że "coś" mnie silnie uczula. Spałem bardzo źle, bo zatykało mi nos ropą (zatoki tradycyjnie zareagowały na alergię)...
Bujaków
Nad morzem goczałkowickim
U Kossaków w Górkach
W drodze na Ustroń
Wisła
Dystans156.91 km Czas07:41 Vśrednia20.42 km/h VMAX59.97 km/h Podjazdy1138 m
SprzętFocus Arriba 4.0
W strugach deszczu na Pogórze Strzyżowskie
Nocleg u podnóża masywu Hłoczy był o niebo przyjemniejszy niż ten na stokach Turkowej. Zawdzęczałem to wyraźnej inwersji (na szczyciku 17 stopni, w Kamiannej 8...). Spałem przy prześwicie, wśród buków. Nie lubię buczyny (noclegowo, bo poza tym uwielbiam), ale było znakomicie. Oczywiście pierwszym celem dnia było zdobycie Hłoczy. Kulminacja jest banalna orientacyjnie, choć kopuła usiana jest poległymi jodłami. Las tu dość ciekawy (jodłowo-bukowy!), ale widoków nie ma wcale.
Stokówka jest świetnie utrzymana, ale niestety ma bardzo głębokie rynienki. Śniadanie jadłem dopiero w Wilczynach (za Grybowem). Atrakcje były tu typowo majowe: w postgierkowskim, zamkniętym gmaszku dworca szalały mazurki. Pisklaki były już dawno wyklute i bardzo głośne. Mazurki uznały, że wnętrze zamknętego, przeszkolnego dworca to kapitalne miejsce na lokum i fruwały sobie w środku, niczym w wielkim terrarium...
Gdy uzyskałem najnowsze prognozy pogody mój optymizm znacznie przygasł. Rzeczywistość okazała się zaś gorsza od tych prognoz. Od 11 do 15:30 lało bez przerwy. Ja przerwę zrobiłem dopiero w Brzostku i odkryłem wówczas wyrwy w obręczy, przy oczkach, w 4 miejscach! Odkryłem też stratę dwóch szprych w przednim kole, to ich odgłosy skłoniły mnie zresztą do obdukcji roweru. Przy okazji rozerwałem spodnie przeciwdeszczowe. Działo się to wszystko gdy - pomimo warunków - zdecydowałem się na dłuższy wariant ropczycki zamiast dębickiego.
W Ropczycach zawitałem do tego samego baru co rok temu, ale został w międzyczasie Kebabem... O tempora, o mores!
Gdy dotarłem na peron w Witkowicach, znowu zaczęło padać - tak więc bez żalu salwowałem się ucieczką.
Na samiuśkim szczycie Hłoczy
Stokówka hłoczańska dobiła mi tylną obręcz, ale jeszcze nie byłem tego świadomy...
Grybów, rynek
Skamieniałe Miasto
Niezły podjazd na Przeczycę
Deszczowy pejzaż Pogórza Strzyżowskiego
Wielopole Skrzyńskie - ostatni raz rowerowałem tu w 2012 roku...
Ropczyce święciły 3 maja
A na peron w Witkowicach można wjechać bezpośrednio rowerem i to jest jego przewaga nad dworcem Ropczyce City! To już trzeci raz na tym peronie, ale człowiek doświadczony...
Trasa:
Nocleg u podnóża masywu Hłoczy był o niebo przyjemniejszy niż ten na stokach Turkowej. Zawdzęczałem to wyraźnej inwersji (na szczyciku 17 stopni, w Kamiannej 8...). Spałem przy prześwicie, wśród buków. Nie lubię buczyny (noclegowo, bo poza tym uwielbiam), ale było znakomicie. Oczywiście pierwszym celem dnia było zdobycie Hłoczy. Kulminacja jest banalna orientacyjnie, choć kopuła usiana jest poległymi jodłami. Las tu dość ciekawy (jodłowo-bukowy!), ale widoków nie ma wcale.
Stokówka jest świetnie utrzymana, ale niestety ma bardzo głębokie rynienki. Śniadanie jadłem dopiero w Wilczynach (za Grybowem). Atrakcje były tu typowo majowe: w postgierkowskim, zamkniętym gmaszku dworca szalały mazurki. Pisklaki były już dawno wyklute i bardzo głośne. Mazurki uznały, że wnętrze zamknętego, przeszkolnego dworca to kapitalne miejsce na lokum i fruwały sobie w środku, niczym w wielkim terrarium...
Gdy uzyskałem najnowsze prognozy pogody mój optymizm znacznie przygasł. Rzeczywistość okazała się zaś gorsza od tych prognoz. Od 11 do 15:30 lało bez przerwy. Ja przerwę zrobiłem dopiero w Brzostku i odkryłem wówczas wyrwy w obręczy, przy oczkach, w 4 miejscach! Odkryłem też stratę dwóch szprych w przednim kole, to ich odgłosy skłoniły mnie zresztą do obdukcji roweru. Przy okazji rozerwałem spodnie przeciwdeszczowe. Działo się to wszystko gdy - pomimo warunków - zdecydowałem się na dłuższy wariant ropczycki zamiast dębickiego.
W Ropczycach zawitałem do tego samego baru co rok temu, ale został w międzyczasie Kebabem... O tempora, o mores!
Gdy dotarłem na peron w Witkowicach, znowu zaczęło padać - tak więc bez żalu salwowałem się ucieczką.
Na samiuśkim szczycie Hłoczy
Stokówka hłoczańska dobiła mi tylną obręcz, ale jeszcze nie byłem tego świadomy...
Grybów, rynek
Skamieniałe Miasto
Niezły podjazd na Przeczycę
Deszczowy pejzaż Pogórza Strzyżowskiego
Wielopole Skrzyńskie - ostatni raz rowerowałem tu w 2012 roku...
Ropczyce święciły 3 maja
A na peron w Witkowicach można wjechać bezpośrednio rowerem i to jest jego przewaga nad dworcem Ropczyce City! To już trzeci raz na tym peronie, ale człowiek doświadczony...
Trasa:
Dystans169.80 km Czas08:03 Vśrednia21.09 km/h VMAX64.05 km/h Podjazdy1582 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Z Liptowa na Łemkowynę
W nocy zmarzłem niemiłosiernie. Letni śpiwór o komforcie 13 stopni oraz alumata przy temperaturze od 8 do 4 stopni w nocy to jest znakomity pomysł na survival, ale na nic więcej :( Liczyłem na inwersję, ale się przeliczyłem. Nocleg na tej wysokości (970) okazał się poważnym błędem, tym bardziej że było to dopiero pierwsze namiotowanie w tym roku... Miejsce było położone uroczo, w dodatku bardzo wygodne i pomimo widokowości osłonięte. Trudno - c'est la vie...
Dalsza trasa wzdłuż Czarnego Wagu była cudowna. Wiele lat temu zaplanowałem, że tu pojadę (kusiła dzikość tych gór), ale ostatnie dwa lata skupiałem się na statystykach - a tym sprzyjają niziny... W dolinie dominuje cisza, przerywają ją jedynie ciężarówki z drewnem (Lesy Slovenskej Republiky, czy jakoś tak) kursujące wprost z parku narodowego (słowackie poczucie humoru). Dalsza trasa wiedzie krawędzią przepaści, nad stromymi miejscami brzegami Wagu. Do miasta Svit mknąłem już drogą nr 18. Po wizycie w Lidlu (urzekło mnie granatove jablko) postanowiłem wykorzystać porywisty wiatr na wschód (śr. 7 m/s), przerywając jazdę wyłącznie dla zdjęć i jednego popasu (za Podolińcem, gdzie szwędały się tłumy Romów). Kolejny popas miałem na wygodnym materacu, już po polskiej stronie: między Leluchowem a Muszyną. Brzmi dziwnie, ale tak było: w zaroślach leżał nowy, wygodny materac. Było cudownie sobie na nim poleżeć :)
W Krynicy, pomny super cen i jeszcze lepszego smaku, próbowałem stołować się w Barze za Rogiem - niestety, tłumy były niemożebne. Nawet deszczowa majówka nie uwalnia Krynicy od stonki... Siłą rozpędu dotarłem do Kamiennej, na bezczela mijając nawet leśniczego, w którego leśnictwie zamierzałem nielegalnie biwakować :)
Zamiar ten o mało się nie powiódł z powodu utopienia: las był wielkim bagniskiem (i świadectwem co tu się działo).
Mogło być epicko, nie było...
Dolny zbiornik "Czarny Wag", po lewej Turkowa i jej 450-metrowy, prądotwórczy stok
Spiska Sobota na tle prześwitujących Tatr
Kieżmark
Zamek w Lubowli - siedziba polskich starostów Spisza
W nocy zmarzłem niemiłosiernie. Letni śpiwór o komforcie 13 stopni oraz alumata przy temperaturze od 8 do 4 stopni w nocy to jest znakomity pomysł na survival, ale na nic więcej :( Liczyłem na inwersję, ale się przeliczyłem. Nocleg na tej wysokości (970) okazał się poważnym błędem, tym bardziej że było to dopiero pierwsze namiotowanie w tym roku... Miejsce było położone uroczo, w dodatku bardzo wygodne i pomimo widokowości osłonięte. Trudno - c'est la vie...
Dalsza trasa wzdłuż Czarnego Wagu była cudowna. Wiele lat temu zaplanowałem, że tu pojadę (kusiła dzikość tych gór), ale ostatnie dwa lata skupiałem się na statystykach - a tym sprzyjają niziny... W dolinie dominuje cisza, przerywają ją jedynie ciężarówki z drewnem (Lesy Slovenskej Republiky, czy jakoś tak) kursujące wprost z parku narodowego (słowackie poczucie humoru). Dalsza trasa wiedzie krawędzią przepaści, nad stromymi miejscami brzegami Wagu. Do miasta Svit mknąłem już drogą nr 18. Po wizycie w Lidlu (urzekło mnie granatove jablko) postanowiłem wykorzystać porywisty wiatr na wschód (śr. 7 m/s), przerywając jazdę wyłącznie dla zdjęć i jednego popasu (za Podolińcem, gdzie szwędały się tłumy Romów). Kolejny popas miałem na wygodnym materacu, już po polskiej stronie: między Leluchowem a Muszyną. Brzmi dziwnie, ale tak było: w zaroślach leżał nowy, wygodny materac. Było cudownie sobie na nim poleżeć :)
W Krynicy, pomny super cen i jeszcze lepszego smaku, próbowałem stołować się w Barze za Rogiem - niestety, tłumy były niemożebne. Nawet deszczowa majówka nie uwalnia Krynicy od stonki... Siłą rozpędu dotarłem do Kamiennej, na bezczela mijając nawet leśniczego, w którego leśnictwie zamierzałem nielegalnie biwakować :)
Zamiar ten o mało się nie powiódł z powodu utopienia: las był wielkim bagniskiem (i świadectwem co tu się działo).
Mogło być epicko, nie było...
Dolny zbiornik "Czarny Wag", po lewej Turkowa i jej 450-metrowy, prądotwórczy stok
Spiska Sobota na tle prześwitujących Tatr
Kieżmark
Miejsce popasu za Podolińcem a przed Lubowlą
Zamek w Lubowli - siedziba polskich starostów Spisza
Pławiec - ruiny zamku, ongiś była to własność niesfornego i wojowniczego biskupa Jana Muskaty
Muszyna - widok na zamek i zakola Popradu. Wspomnienia z pierwszych kolonii
Krynica - powrót po 3 miesiącach
Berest
Kapitalny leśny parking w Kamiannej
Trasa:
Dystans150.92 km Czas07:48 Vśrednia19.35 km/h VMAX61.00 km/h Podjazdy2443 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Święto Pracy po słowacku
Święto Pracy wypada uczcić ciężką pracą. Pomimo kiepskich prognoz wieszczących "typową majówkę", wyruszyłem w góry. Choć z pociągu wysiadłem dopiero po 9:00 to zdołałem zrealizować cały plan. Na Słowacji zaskoczyły mnie otwarte gdzieniegdzie sklepy i pracujące normalnie śmieciarki (pierwszomajowe?). Miałem okazję dumać nad kondycją drogi z Pokryvaca na Osadkę, która do zjazdu w kierunku Osadki nie nadaje się już niemal wcale. Wcześniej jeszcze, u stóp Turikov Ziaru, korzystałem z fallicznego źródełka. Z pomysłu cyklotreku na Turikov musiałem jednak zrezygnować: błoto było wszechobecne.
Generalnie było spokojnie, większy ruch panował przy wodach termalnych (Lucky, Beszeniowa, Tatralandia) i pod Orawskim Zamkiem. Celem była Turkova, drugi najwybitniejszy wierch Kozich Grzbietów, do podnóża której dotarłem 2h przed czasem. Wyeksplorowałem pobliskie doliny, w dolinie Svarinki znalazłem źródełko i opuszczoną szkołę leśną. Finałem dnia była wspinaczka na koronę zbiornika "Czarny Wag" na Turkovej. Na stokach tejże, na wysokości niemal 970 m n.p.m., rozłożyłem się na nocleg. Mogłem mieć piękny widok na Tatry, niestety zamiast widoku były wielowarswtowe chmury przeplatane mgłami.
Ujsoły
Widok z podjazdu na przeł. Prislop w kierunku Hrustina i Pilska
Orawski Zamek
Falliczne ujęcie wody w dolinie Pribis
Widok z podjazdu na Wielki Chocz
Morze Liptowskie, widok na Tatry Zachodnie
Widoki z drogi Lipt. Mikulasz - Lipt. Hradok
Dolina Czarnego Wagu
Turkova - zbiornik Czarny Wag
Trasa:
Święto Pracy wypada uczcić ciężką pracą. Pomimo kiepskich prognoz wieszczących "typową majówkę", wyruszyłem w góry. Choć z pociągu wysiadłem dopiero po 9:00 to zdołałem zrealizować cały plan. Na Słowacji zaskoczyły mnie otwarte gdzieniegdzie sklepy i pracujące normalnie śmieciarki (pierwszomajowe?). Miałem okazję dumać nad kondycją drogi z Pokryvaca na Osadkę, która do zjazdu w kierunku Osadki nie nadaje się już niemal wcale. Wcześniej jeszcze, u stóp Turikov Ziaru, korzystałem z fallicznego źródełka. Z pomysłu cyklotreku na Turikov musiałem jednak zrezygnować: błoto było wszechobecne.
Generalnie było spokojnie, większy ruch panował przy wodach termalnych (Lucky, Beszeniowa, Tatralandia) i pod Orawskim Zamkiem. Celem była Turkova, drugi najwybitniejszy wierch Kozich Grzbietów, do podnóża której dotarłem 2h przed czasem. Wyeksplorowałem pobliskie doliny, w dolinie Svarinki znalazłem źródełko i opuszczoną szkołę leśną. Finałem dnia była wspinaczka na koronę zbiornika "Czarny Wag" na Turkovej. Na stokach tejże, na wysokości niemal 970 m n.p.m., rozłożyłem się na nocleg. Mogłem mieć piękny widok na Tatry, niestety zamiast widoku były wielowarswtowe chmury przeplatane mgłami.
Ujsoły
Widok z podjazdu na przeł. Prislop w kierunku Hrustina i Pilska
Orawski Zamek
Falliczne ujęcie wody w dolinie Pribis
Widok z podjazdu na Wielki Chocz
Morze Liptowskie, widok na Tatry Zachodnie
Widoki z drogi Lipt. Mikulasz - Lipt. Hradok
Dolina Czarnego Wagu
Turkova - zbiornik Czarny Wag
Trasa:
Dystans165.82 km Czas08:16 Vśrednia20.06 km/h VMAX51.74 km/h Podjazdy1673 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Światowy Dzień Zdrowia
Nad ranem miejscami mokre asfalty w drodze na dworzec w Katowicach. Ciemne chmury i wilgotno. Po wysiadce w Łodygowicach identycznie. Na Salmopolu spory ziąb i 6 stopni. Śnieg przy drodze od poziomicy 800 m. Sporo rowerzystów, mało samochodów, fatalny asfalt na serpentynach. Na Równicy spokojniej (jeśli o rowerzystów idzie) i bez śniegu, w Ustroniu prawdziwe tłumy pieszo-rowerowe.
Dopiero gdy zjechałem do Ustronia objawiło się słońce (ok. 12:30-13:00), niemal bezchmurne niebo towarzyszyło mi aż do domu. Wzrosła też wyraźnie temperatura. Do końca trasy mijałem tłumy rowerzystów: pary, grupy, całe rodziny... Przy pizzerii "Przystanek Królówka" takiej liczby rowerów jeszcze nie widziałem... Magiczny efekt niedzieli bez handlu...
W przyrodzie zmiany dość duże: kwitnące śliwy i ziarnopłony, więdnące lepiężniki i podbiały.
Salmopol - Biały Krzyż
Równica
Ustroń
Górki Wielkie - muzeum Zofii Kossak
Łabądki goczałkowickie
Przed Woszczycami
Trasa:
Dopiero gdy zjechałem do Ustronia objawiło się słońce (ok. 12:30-13:00), niemal bezchmurne niebo towarzyszyło mi aż do domu. Wzrosła też wyraźnie temperatura. Do końca trasy mijałem tłumy rowerzystów: pary, grupy, całe rodziny... Przy pizzerii "Przystanek Królówka" takiej liczby rowerów jeszcze nie widziałem... Magiczny efekt niedzieli bez handlu...
W przyrodzie zmiany dość duże: kwitnące śliwy i ziarnopłony, więdnące lepiężniki i podbiały.
Salmopol - Biały Krzyż
Równica
Ustroń
Górki Wielkie - muzeum Zofii Kossak
Łabądki goczałkowickie
Przed Woszczycami
Trasa:
Dystans138.74 km Czas07:18 Vśrednia19.01 km/h VMAX56.28 km/h Podjazdy1588 m
Temp.16.0 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Przez beskidzkie przełączki do Jaworzna
Nadszedł czas podnieść poprzeczkę. Ruszyłem zatem do Żywca korzystając z pociągu na który polowałem od dawna (na Zwardoń, z Zawiercia...). Po drodze, zza szyby, podziwiałem lokalny Mount Blanc, czyli ośnieżone Skrzyczne. Już od Żywca było ciepło a podjazd na przeł. U Poloka (613) spowodował, że pozbyłem się kurtki. Pierwsze prawdziwe emocje trasa zafundowała mi w Przyborowie - mijałem malowniczy pochód Świadków Jehowy. Chwile zgrozy przeżyłem na odcinku Koszarawa - Lachowice. Droga z przeł. Granica (648) jest coraz gorsza: nieomal nie straciłem całego koła, tak mocno walnąłem w dziurę niewidoczną w światłocieniu...
W Lachowicach dotarłem na cmentarz choleryczny, próbując bezskutecznie przedostać się na Bacową Przełączkę. By to sobie powetować - i zaliczyć jakiś cyklotrek - wybrałem drogę na przysiółek Gancarzyki i Sochy. Na mapie wyglądało to jak wzorcowy interwał. W praktyce nie zgadzała się jedynie nawierzchnia (na mapie asfalt do końca, w praktyce kończący się przed najstromszą ścianką). Na asfalcie było w kilku miejscach 15%, które dzielnie wjechałem (przy nieludzkich, jak to o tej porze roku, sapaniach), przeplatały się te ścianki z całkowitymi wypłaszczeniami, ale finał dał wysmienite 21% na 100 m - niestety na drodze gruntowej: tutaj się poddałem i prowadziłem... Potem postawiłem rower przy ścieżce i wyruszyłem zdobyć z buta Wierchy (580), gdzie na szczycie był ołtarz, ławki i błogi spokój, mącony zapewne czasem przez kładowców i innych prymitywów (wnosząc po śladach). Od osiedla Sochy wróciłem na łono cywilizacji. Potem przez przełączki: Śleszowicką (424) i Zapusta (380) zjechałem do doliny Wisły i w ostatnim etapie zaliczyłem podjazdki Garbu Tęczyńskiego i Pagóry Jaworznickie...
Na rynku w Chrzanowie kawki polowały na papierki po lodach: znak to widomy sezonu lęgowego :)
Był to bardzo udany, słoneczny dzień. Wyśrubowałem nowe rekordy anno domini 2019: pokonane 15% przewyższenia, ponad 1500 m podjazdów na trasie i niebotyczna wysokość 648 m n.p.m. Po lasach zoczyłem kwitnące lepiężniki, po wsiach forscycje. W awifaunie bez nowych obserwacji...
Przejedziem Sołę, by pierwszą przełączkę atakować z mozołem :)
W drodze do Jeleśni
Cudny widoczek z podjazdu na Krzeszów (na Pasmo Babiogórskie)
Świnna Poręba
Jeden z najpiękniejszych widoków Pogórza Wielickiego - "Dolina bez nazwy" - w drodze na przeł. Zapusta. Po raz pierwszy byłem tu zanim buczki nabrały zieleni.
Wisła w Łączanach. Ostatnia rzeka z trio Soła-Skawa-Wisła jakie musiałem przebyć na tej trasie.
Mapa:
Nadszedł czas podnieść poprzeczkę. Ruszyłem zatem do Żywca korzystając z pociągu na który polowałem od dawna (na Zwardoń, z Zawiercia...). Po drodze, zza szyby, podziwiałem lokalny Mount Blanc, czyli ośnieżone Skrzyczne. Już od Żywca było ciepło a podjazd na przeł. U Poloka (613) spowodował, że pozbyłem się kurtki. Pierwsze prawdziwe emocje trasa zafundowała mi w Przyborowie - mijałem malowniczy pochód Świadków Jehowy. Chwile zgrozy przeżyłem na odcinku Koszarawa - Lachowice. Droga z przeł. Granica (648) jest coraz gorsza: nieomal nie straciłem całego koła, tak mocno walnąłem w dziurę niewidoczną w światłocieniu...
W Lachowicach dotarłem na cmentarz choleryczny, próbując bezskutecznie przedostać się na Bacową Przełączkę. By to sobie powetować - i zaliczyć jakiś cyklotrek - wybrałem drogę na przysiółek Gancarzyki i Sochy. Na mapie wyglądało to jak wzorcowy interwał. W praktyce nie zgadzała się jedynie nawierzchnia (na mapie asfalt do końca, w praktyce kończący się przed najstromszą ścianką). Na asfalcie było w kilku miejscach 15%, które dzielnie wjechałem (przy nieludzkich, jak to o tej porze roku, sapaniach), przeplatały się te ścianki z całkowitymi wypłaszczeniami, ale finał dał wysmienite 21% na 100 m - niestety na drodze gruntowej: tutaj się poddałem i prowadziłem... Potem postawiłem rower przy ścieżce i wyruszyłem zdobyć z buta Wierchy (580), gdzie na szczycie był ołtarz, ławki i błogi spokój, mącony zapewne czasem przez kładowców i innych prymitywów (wnosząc po śladach). Od osiedla Sochy wróciłem na łono cywilizacji. Potem przez przełączki: Śleszowicką (424) i Zapusta (380) zjechałem do doliny Wisły i w ostatnim etapie zaliczyłem podjazdki Garbu Tęczyńskiego i Pagóry Jaworznickie...
Na rynku w Chrzanowie kawki polowały na papierki po lodach: znak to widomy sezonu lęgowego :)
Był to bardzo udany, słoneczny dzień. Wyśrubowałem nowe rekordy anno domini 2019: pokonane 15% przewyższenia, ponad 1500 m podjazdów na trasie i niebotyczna wysokość 648 m n.p.m. Po lasach zoczyłem kwitnące lepiężniki, po wsiach forscycje. W awifaunie bez nowych obserwacji...
Przejedziem Sołę, by pierwszą przełączkę atakować z mozołem :)
W drodze do Jeleśni
Cudny widoczek z podjazdu na Krzeszów (na Pasmo Babiogórskie)
Świnna Poręba
Jeden z najpiękniejszych widoków Pogórza Wielickiego - "Dolina bez nazwy" - w drodze na przeł. Zapusta. Po raz pierwszy byłem tu zanim buczki nabrały zieleni.
Wisła w Łączanach. Ostatnia rzeka z trio Soła-Skawa-Wisła jakie musiałem przebyć na tej trasie.
Mapa: