Wpisy archiwalne w kategorii
wypad na 2 dni
Dystans całkowity: | 7960.61 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 138:53 |
Średnia prędkość: | 20.41 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.49 km/h |
Suma podjazdów: | 19569 m |
Liczba aktywności: | 61 |
Średnio na aktywność: | 130.50 km i 8h 40m |
Więcej statystyk |
Dystans92.17 km Czas05:04 Vśrednia18.19 km/h Podjazdy823 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Idi na H.ujsko, dzień 3
Obudziłem się daleko od przeludnienia Podkarpacia, obudziłem się wśród łąk i lasów Pogórza Przemyskiego. Zmierzałem po pustych drogach, najpierw w stronę uśpionej jeszcze Birczy, następnie do Posady Rybotyckiej, gdzie niewiele się zmieniło, miła stałość w tym wędrującym świecie. Szczególnie zachwycały okolice Makowej i Wiar. Gwodziem były ekploracje przy cerkwi w Hujsku. Potem peregrynowałem po cerkwiach Młodowic i okolic aż do Przemyśla. Towarzyszył mi śpiewny akcent lokalsów i tężejący upał, na dworcu zaś w Przemyślu tłumy uchodźców z Ukrainy i atmosfera jak z początków wojny. W pociągu był tłum, na szczęście startował z Przemyśla, bo byłoby trudno o miejsce...
U stóp Jawornika Ruskiego
Jak nie w polskich Karpatach - bezkresna przestrzeń i pustki osadnicze
Lipa
Malawa
Nad Wiarem
Okolice Rybotycz
i Makowej
W drodze do głównego celu wypadu - do Hujska
Hujsko pod poprawną politycznie nazwą
Na wzgórzu cerkiewnym w Hujsku
Młodowice
Fredropol
Przemyśl autentyczny
Przemyśl turystyczny
Obudziłem się daleko od przeludnienia Podkarpacia, obudziłem się wśród łąk i lasów Pogórza Przemyskiego. Zmierzałem po pustych drogach, najpierw w stronę uśpionej jeszcze Birczy, następnie do Posady Rybotyckiej, gdzie niewiele się zmieniło, miła stałość w tym wędrującym świecie. Szczególnie zachwycały okolice Makowej i Wiar. Gwodziem były ekploracje przy cerkwi w Hujsku. Potem peregrynowałem po cerkwiach Młodowic i okolic aż do Przemyśla. Towarzyszył mi śpiewny akcent lokalsów i tężejący upał, na dworcu zaś w Przemyślu tłumy uchodźców z Ukrainy i atmosfera jak z początków wojny. W pociągu był tłum, na szczęście startował z Przemyśla, bo byłoby trudno o miejsce...
U stóp Jawornika Ruskiego
Jak nie w polskich Karpatach - bezkresna przestrzeń i pustki osadnicze
Lipa
Malawa
Nad Wiarem
Okolice Rybotycz
i Makowej
W drodze do głównego celu wypadu - do Hujska
Hujsko pod poprawną politycznie nazwą
Na wzgórzu cerkiewnym w Hujsku
Młodowice
Fredropol
Przemyśl autentyczny
Przemyśl turystyczny
Dystans207.31 km Czas12:11 Vśrednia17.02 km/h VMAX55.91 km/h Podjazdy2510 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Idi na H.ujsko, dzień 2
To był najpiękniejszy i najambitniejszy etap całego wypadu. Jechałem od wschodu do zachodu słońca (nawet ciut dłużej) i syciłem się karpackim latem. Pierwszym celem dnia był uspiony jeszcze Czchów i darmowa przeprawa na Dunajcu. Wcześniej było traumatyczne spotkanie z drogą krajową 75, którą - ze względu na absurdalne natężenie ruchu - ledwo udało mi się przekroczyć. Potem nastąpił królewski etap do Zakliczyna i Lusławic, gdzie nieskutecznie dobijałem się do parku Pendereckiego. Ostatni raz na rowerze byłem w tych stronach w 2012 roku i sporo się tutaj zmieniło. Od Lusławic wybrałem jednak dziewiczą dla mnie trasę, pełną interwałów i cmentarzy z Wielkiej Wojny, wiodącą na Tuchów.
Odtąd towarzyszyć mi będzie upał i przeciwny nieraz wiatr, choć interwały nie będą już tak drastyczne. Pojadę przez Reglice i Jodłową i przebiję się przez strome podjazdy ze Przeczycy przez Skurową do Brzostka. Potem na Frysztak i prawym, wzgórzystym brzegiem Wisłoka do Strzyżowa. Potem przez kolejne garby Pogórza Strzyżowskiego i Dynowskiego zmierzać będę do Niebylca, Barycza, Izdebek i Nozdrzca. Przekraczę San mostem wiszącym i w narastającej ciemności udam się na siodło przed Jawornikiem Ruskim, gdzie rozłożę w ciemności namiot na środku polnej drogi. Tym samym jednego dnia przebędę drogę z Pogórza Wielickiego na Pogórze Przemyskie zaliczając najbardziej pracowity dzień rowerowy w roku 2022. Jego ozdobą będą magiczne chwile w Czchowie, odcinek z Czchowa do Zakliczyna i pełne zadumy wizyty na cmentarzach wojennych w rejonie Czchowa. Wielki posmak przygody będzie mieć też przeprawa przez rozchuśtany most wiszący na Sanie. Jedynie środkową część dnia wypełni pewna monotonia karpackiego upału i karpackich dróg, rzadko ocienionych i bezludnych...
Wojakowa, Iwkowa i okolice o poranku
Pogórze Wielickie
Zapora górska przed Czchowem
Na rynku w Czchowie
Gotycki pejzaż jednego z najpiękniejszych kościołów w Polsce i wielka radość z dostania się tu przed poranną mszą
Zamek czchowski
Nad Dunajcem
W drodze do Zakliczyna
Zakliczyn
Lusławice
Cmentarze okolic Tuchowa - nr 192 w Lubczy
Pogórze Ciężkowicko-Rożnowskie
Łowczówek
Dbałość o szczegóły
Ratusz w Tuchowie
Jodłowa
Wisłoka
Brzostek
Wzgórzystym prawym brzegiem Wisłoka do Strzyżowa
Strzyżów
Opłotki Strzyżowa
Gwoźnica
Przeprawa przez San i ostatni odcinek do Jawornika Ruskiego
To był najpiękniejszy i najambitniejszy etap całego wypadu. Jechałem od wschodu do zachodu słońca (nawet ciut dłużej) i syciłem się karpackim latem. Pierwszym celem dnia był uspiony jeszcze Czchów i darmowa przeprawa na Dunajcu. Wcześniej było traumatyczne spotkanie z drogą krajową 75, którą - ze względu na absurdalne natężenie ruchu - ledwo udało mi się przekroczyć. Potem nastąpił królewski etap do Zakliczyna i Lusławic, gdzie nieskutecznie dobijałem się do parku Pendereckiego. Ostatni raz na rowerze byłem w tych stronach w 2012 roku i sporo się tutaj zmieniło. Od Lusławic wybrałem jednak dziewiczą dla mnie trasę, pełną interwałów i cmentarzy z Wielkiej Wojny, wiodącą na Tuchów.
Odtąd towarzyszyć mi będzie upał i przeciwny nieraz wiatr, choć interwały nie będą już tak drastyczne. Pojadę przez Reglice i Jodłową i przebiję się przez strome podjazdy ze Przeczycy przez Skurową do Brzostka. Potem na Frysztak i prawym, wzgórzystym brzegiem Wisłoka do Strzyżowa. Potem przez kolejne garby Pogórza Strzyżowskiego i Dynowskiego zmierzać będę do Niebylca, Barycza, Izdebek i Nozdrzca. Przekraczę San mostem wiszącym i w narastającej ciemności udam się na siodło przed Jawornikiem Ruskim, gdzie rozłożę w ciemności namiot na środku polnej drogi. Tym samym jednego dnia przebędę drogę z Pogórza Wielickiego na Pogórze Przemyskie zaliczając najbardziej pracowity dzień rowerowy w roku 2022. Jego ozdobą będą magiczne chwile w Czchowie, odcinek z Czchowa do Zakliczyna i pełne zadumy wizyty na cmentarzach wojennych w rejonie Czchowa. Wielki posmak przygody będzie mieć też przeprawa przez rozchuśtany most wiszący na Sanie. Jedynie środkową część dnia wypełni pewna monotonia karpackiego upału i karpackich dróg, rzadko ocienionych i bezludnych...
Wojakowa, Iwkowa i okolice o poranku
Pogórze Wielickie
Zapora górska przed Czchowem
Na rynku w Czchowie
Gotycki pejzaż jednego z najpiękniejszych kościołów w Polsce i wielka radość z dostania się tu przed poranną mszą
Zamek czchowski
Nad Dunajcem
W drodze do Zakliczyna
Zakliczyn
Lusławice
Cmentarze okolic Tuchowa - nr 192 w Lubczy
Pogórze Ciężkowicko-Rożnowskie
Łowczówek
Dbałość o szczegóły
Ratusz w Tuchowie
Jodłowa
Wisłoka
Brzostek
Wzgórzystym prawym brzegiem Wisłoka do Strzyżowa
Strzyżów
Opłotki Strzyżowa
Gwoźnica
Przeprawa przez San i ostatni odcinek do Jawornika Ruskiego
Dystans153.93 km Czas08:42 Vśrednia17.69 km/h Podjazdy1892 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Idi na H.ujsko, dzień 1
Chciałem jakoś nawiązać do tragicznych wydarzeń z lutego 2022 i okazja nadarzyła się dopiero pod koniec lipca, choć pomysł narodził się jeszcze wczesną wiosną, gdy decydowały się losy Ukrainy. Karierę robił wówczas zwrot "idi na chuj", a mnie przypomniało się, że dawno nie byłem na Pogórzu Przemyskim, a w Hujsku (dziś Nowe Sady) nigdy. Postanowiłem więc wówczas zaplanować rajd na Hujsko. W drodze na dworzec w Katowicach odkryłem, że w serwisie źle założyli mi koło i magnes nie liczył prędkości, potem postanowiłem jeszcze pogrzebać przy hamulcach i ani się obejrzałem a byłem w Żywcu, bo grzebałem w pociągu przy hamulcach jakąś godzinę.
W Żywcu powitał mnie niemiłosierny smród padliny unoszący się nad całym centrum. W Rychwałdzie wysłuchiwałem narzekań wiernych przy bazylice, ale generalnie w towarzystwie miłych widoków dojechałem do Zembrzyc i dopiero wtedy, na drodze 956 zetknąłem się z potężnym ruchem na drodze 956. Nie jechałem więc nią do Sułkowic tylko dobiłem na Jachówkę i kosztem większych przewyższeń jechałem w błogiej ciszy, z dala od spalin. Dopjechałem więc błogo do Myslenic, gdzie karmiłem gołebie na rynku i postanowiłem dokarmić sam siebie w kebabie we wsi Trzemeśna. Potem meandrowałem pogórzem i opłotkami Beskidu Wyspowego aż do Rajbrotu, bo niedaleko za wsią udałem się na spoczynek. Planowałem przejechać więcej, ale uznałem, że odbiję sobie nazajutrz i wcześniej poszedłem spac.
Rynek w Żywcu
Wieczny odpoczynek z widokiem, czyli w drodze na Rychwałd
Uroki Krzeszowa, czyli polski ład przestrzenny po beskidzku
Figura przydrożna gdzieś przy Jachówce
Rynek myślenicki
Z widokami na Beskid Wyspowy
Na łąkach pachniało bosko
Piękny wiąż górski
W drodze do Łapanowa, już z pełnym brzuszkiem
Rajbrot
Nocleg nad Rajbrotem
Trasa:
Chciałem jakoś nawiązać do tragicznych wydarzeń z lutego 2022 i okazja nadarzyła się dopiero pod koniec lipca, choć pomysł narodził się jeszcze wczesną wiosną, gdy decydowały się losy Ukrainy. Karierę robił wówczas zwrot "idi na chuj", a mnie przypomniało się, że dawno nie byłem na Pogórzu Przemyskim, a w Hujsku (dziś Nowe Sady) nigdy. Postanowiłem więc wówczas zaplanować rajd na Hujsko. W drodze na dworzec w Katowicach odkryłem, że w serwisie źle założyli mi koło i magnes nie liczył prędkości, potem postanowiłem jeszcze pogrzebać przy hamulcach i ani się obejrzałem a byłem w Żywcu, bo grzebałem w pociągu przy hamulcach jakąś godzinę.
W Żywcu powitał mnie niemiłosierny smród padliny unoszący się nad całym centrum. W Rychwałdzie wysłuchiwałem narzekań wiernych przy bazylice, ale generalnie w towarzystwie miłych widoków dojechałem do Zembrzyc i dopiero wtedy, na drodze 956 zetknąłem się z potężnym ruchem na drodze 956. Nie jechałem więc nią do Sułkowic tylko dobiłem na Jachówkę i kosztem większych przewyższeń jechałem w błogiej ciszy, z dala od spalin. Dopjechałem więc błogo do Myslenic, gdzie karmiłem gołebie na rynku i postanowiłem dokarmić sam siebie w kebabie we wsi Trzemeśna. Potem meandrowałem pogórzem i opłotkami Beskidu Wyspowego aż do Rajbrotu, bo niedaleko za wsią udałem się na spoczynek. Planowałem przejechać więcej, ale uznałem, że odbiję sobie nazajutrz i wcześniej poszedłem spac.
Rynek w Żywcu
Wieczny odpoczynek z widokiem, czyli w drodze na Rychwałd
Uroki Krzeszowa, czyli polski ład przestrzenny po beskidzku
Figura przydrożna gdzieś przy Jachówce
Rynek myślenicki
Z widokami na Beskid Wyspowy
Na łąkach pachniało bosko
Piękny wiąż górski
W drodze do Łapanowa, już z pełnym brzuszkiem
Rajbrot
Nocleg nad Rajbrotem
Trasa:
Dystans158.60 km Czas09:29 Vśrednia16.72 km/h VMAX63.49 km/h Podjazdy2591 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Międzygórze Susko-Żywieckie, cz. IV: Okrężna droga do Żywca
Niby niedziela, powinien być spokój na drogach, ale nie. Rano ruch, bo górale muszą przejechać kilka kilometrów do kościoła, kiedyś trzykroć większe odległości chodzili w zamieci, dziś nawet w maju, przy ładnej pogodzie wożą cztery litery. Górali już nie ma. Wszędzie są za to auta i skutery. Młodzież bierze przykład ze starych, takiej liczby nastolatków na skuterach nigdzie w Polsce nie spotkacie. Po południu góry przejmują quady i nie, nie mam na myśli tych wynajmowanych przez "turystów". To miejscowi po obiadku i po kościółku postanawiają zbratać się z przyrodą i postraszyć trochę lokalną faunę. W tym towarzystwie spalin, ryku silników i zaparkowanych wszędzie autek jechałem sobie kolejny dzień przez góry.
Majowa zieleń, kwitnące drzewa owocowe i łany mniszków upiększały krajobraz, ale nie były w stanie sprawić bym zapomniał o mankamentach tej podróży. Po tym jednak gdy w sobotę cały dzień niemalże uciekałem przed nadmiernym ruchem, spodziewałem się spokoju przynajmniej do południa w niedzielę. Cóż, poza mało znanymi, wąskimi asfaltami do przysiółków, nasze Beskidy nie są wymarzonym miejscem do rowerowej rekreacji. Bo ten drugi dzień był pomyślany bardziej pejzażowo. Pierwotnie z Zawadki i Cyrhli ruszyłem na Pcim, ale uznałem że jednak jest zbyt płasko i po Bieńkówce i Makowskiej Górze pojechałem na Grzechynię i Koszarawę-Bystrą, co oznaczało znacznie większy niż rekreacyjny udział przewyższeń na trasie, ale dobry wycisk nie jest zły...
Z ciekawostek: gdy już prawie doścignąłem dwóch góralowców podjeżdżając na Makowską, wtenczas, na zjeździe objawił się potrącony gołąbek. Ja się zawahałem, a jeden z nich po prostu się zatrzymał by znieść gołąbka na pobocze.
Zawadka
W drodze na Koskową
Na samiuśkim szczycie Koskowej
Widoki z Pasma Koskowej
Łatwo wykroić landszaft bez samochodu, ale to nie znaczy że nie ma go w pobliżu
Dzikoochrona
Kolejny podjazd
Na przełęczy
Na Makowskiej Górze
Po pokonaniu Grzechynii
W drodze na Klekociny
Z Klekocin już tylko w dół, do Żywca
Trasa (+ powrót z Kato):
Niby niedziela, powinien być spokój na drogach, ale nie. Rano ruch, bo górale muszą przejechać kilka kilometrów do kościoła, kiedyś trzykroć większe odległości chodzili w zamieci, dziś nawet w maju, przy ładnej pogodzie wożą cztery litery. Górali już nie ma. Wszędzie są za to auta i skutery. Młodzież bierze przykład ze starych, takiej liczby nastolatków na skuterach nigdzie w Polsce nie spotkacie. Po południu góry przejmują quady i nie, nie mam na myśli tych wynajmowanych przez "turystów". To miejscowi po obiadku i po kościółku postanawiają zbratać się z przyrodą i postraszyć trochę lokalną faunę. W tym towarzystwie spalin, ryku silników i zaparkowanych wszędzie autek jechałem sobie kolejny dzień przez góry.
Majowa zieleń, kwitnące drzewa owocowe i łany mniszków upiększały krajobraz, ale nie były w stanie sprawić bym zapomniał o mankamentach tej podróży. Po tym jednak gdy w sobotę cały dzień niemalże uciekałem przed nadmiernym ruchem, spodziewałem się spokoju przynajmniej do południa w niedzielę. Cóż, poza mało znanymi, wąskimi asfaltami do przysiółków, nasze Beskidy nie są wymarzonym miejscem do rowerowej rekreacji. Bo ten drugi dzień był pomyślany bardziej pejzażowo. Pierwotnie z Zawadki i Cyrhli ruszyłem na Pcim, ale uznałem że jednak jest zbyt płasko i po Bieńkówce i Makowskiej Górze pojechałem na Grzechynię i Koszarawę-Bystrą, co oznaczało znacznie większy niż rekreacyjny udział przewyższeń na trasie, ale dobry wycisk nie jest zły...
Z ciekawostek: gdy już prawie doścignąłem dwóch góralowców podjeżdżając na Makowską, wtenczas, na zjeździe objawił się potrącony gołąbek. Ja się zawahałem, a jeden z nich po prostu się zatrzymał by znieść gołąbka na pobocze.
Zawadka
W drodze na Koskową
Na samiuśkim szczycie Koskowej
Widoki z Pasma Koskowej
Łatwo wykroić landszaft bez samochodu, ale to nie znaczy że nie ma go w pobliżu
Dzikoochrona
Kolejny podjazd
Na przełęczy
Na Makowskiej Górze
Po pokonaniu Grzechynii
W drodze na Klekociny
Z Klekocin już tylko w dół, do Żywca
Trasa (+ powrót z Kato):
Dystans170.05 km Czas09:39 Vśrednia17.62 km/h VMAX58.56 km/h Podjazdy3413 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Międzygórze Susko-Żywieckie, cz. III: Ambitnie do Skawicy Oblicy
W majówkę "właściwą" ceny noclegów w Beskidach osiągnęły astronomiczny pułap. Gdy dodałem sobie do tego tłok na drogach, spasowałem, postanowiłem odłożyć górską majówkę na później (wybrałem Góry Świętokrzyskie). Plany udało mi się zrealizować 14 maja, od razu też postanowiłem pojechać bez ograniczeń, z jak największą liczbą podjazdów. Zaliczyłem więc podjazdy na Przegibek, Żar, Łysinę (po raz pierwszy), Hucisko ze Ślemienia, Przysłop, Krowiarki, Przeł. Zubrzycką, Żarnówkę i Ostrysz (po raz pierwszy). Były więc nowe elementy i sporo wycisku. Cel zrealizowałem, choć pół godziny dobijałem się do miejsca zarezerwowanego i opłaconego noclegu w Oblicy, bo nie było tam zasięgu ani dzwonka...
Udało mi się skutecznie połączyć trening podjazdowy z okazją by zobaczyć coś nowego, a dużo mi tego nieznanego w Beskidzie Żywieckim i Makowskim nie zostało... Koncentrowanie się na wycisku i dobrym tempie sprawiło jednak, że poza jedną kurtuazyjną rozmową z góralem-emerytem w Hucisku, trasa pozbawiona była kolorytu.
Góra Żar
Przełęcz Przegibek
Jezioro Międzybrodzkie
Na Żarze
Łysina
Eksploracje Łysiny
Hucisko
Widok na Babią Górę
Przeł. Lipnicka
Przeł. Zubrzycka
Ostrysz - niezłe stromizny
Trasa:
W majówkę "właściwą" ceny noclegów w Beskidach osiągnęły astronomiczny pułap. Gdy dodałem sobie do tego tłok na drogach, spasowałem, postanowiłem odłożyć górską majówkę na później (wybrałem Góry Świętokrzyskie). Plany udało mi się zrealizować 14 maja, od razu też postanowiłem pojechać bez ograniczeń, z jak największą liczbą podjazdów. Zaliczyłem więc podjazdy na Przegibek, Żar, Łysinę (po raz pierwszy), Hucisko ze Ślemienia, Przysłop, Krowiarki, Przeł. Zubrzycką, Żarnówkę i Ostrysz (po raz pierwszy). Były więc nowe elementy i sporo wycisku. Cel zrealizowałem, choć pół godziny dobijałem się do miejsca zarezerwowanego i opłaconego noclegu w Oblicy, bo nie było tam zasięgu ani dzwonka...
Udało mi się skutecznie połączyć trening podjazdowy z okazją by zobaczyć coś nowego, a dużo mi tego nieznanego w Beskidzie Żywieckim i Makowskim nie zostało... Koncentrowanie się na wycisku i dobrym tempie sprawiło jednak, że poza jedną kurtuazyjną rozmową z góralem-emerytem w Hucisku, trasa pozbawiona była kolorytu.
Góra Żar
Przełęcz Przegibek
Jezioro Międzybrodzkie
Na Żarze
Łysina
Eksploracje Łysiny
Hucisko
Widok na Babią Górę
Przeł. Lipnicka
Przeł. Zubrzycka
Ostrysz - niezłe stromizny
Trasa:
Dystans200.87 km Czas09:37 Vśrednia20.89 km/h VMAX48.14 km/h Podjazdy955 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Boże Ciało 2020, cz. II: Odwrót z Sadogóry
Na przystanku wpadałem w drzemki, raz po raz budziły mnie ujadania psów, ale jak na środek wsi było dość spokojnie. Dźwięki zagłuszały sznury deszczu. O przedświcie zrobiło się wreszcie nieco chłodniej (jakieś 15-16 stopni) no i wybudził mnie brak odgłosów kropel uderzających o dach przystanku. Zerwałem się z niewygodnej ławy i ujrzałem, że już nie pada. Nawet niebo zaczęło się przejaśniać. Tym samym tuz po 4 ruszyłem dalej. Musiałem przeprawiać się przez namuliska na drodze i gigantyczne jeziora, które ktoś skłonny do zdrobnień nazwałby kałużami. Co jakiś czas miałem więc nogi w górze. Na drogach panował rzecz jasna totalny bezruch. Minąłem słabo jeszcze doświetlonego drewniaka w Wielkim Buczku oraz klasycystyczny kościół w Trzcinicy. Gdy skierowałem się na Miechową odkryłem, że ten odcinek padł ofiarą prawdziwego potopu. Droga przypominała wstęgę rzeki. W samej Miechowej dopiero za trzecim podejściem trafiłem na kościół. Od pól i łąk zionęło wilgocią a krótko przystrzyżony przykościelny trawnik i tak przemoczył mi buty.
W Byczynie dostałem od losu nagrodę w postaci sylwetki miasta we wschodzącym słońcu. Miasto miałem tylko dla siebie, poszwendałem się po zaułkach, zjadłem resztki zapasów (sklepy jeszcze zamknięte były), zachwyciłem się nowymi ławkami na rynku. To był trzeci raz w Byczynie i jeszcze nigdy to miasto nie wydało mi się tak bliskie. Gdyby nie zniszczenia II wojny to byłaby prawdziwa perła. By zobaczyć o miasto przed rokiem 45 trzeba sobie wizualizować brakujące fragmenty, te ziejące pustką czarne przestrzenie po wyrwanych bez znieczulenia kamienicach. Jednak to co zostało (jakieś 20-25% oryginalnej tkanki miejskiej) daje dobre wyobrażenie o dawnej całości.
Z Byczyny ruszyłem na wschód delektując się chłodem poranka. Następny postój miałem dopiero w Praszce, gdzie prowiantowałem się w Biedrze. Za Praszką musiałem przebić się przez barierę mgieł, z daleka wyglądały zresztą jak front opadowy, tak były gęste. Podziwiałem więc rosę na makach i moczyłem buty łażąc po miedzach. Odbite na przystankowej ławce żebra dokuczały mi co jakiś czas, przed Herbami, na nudnym leśnym odcinku dorwała mnie senność. W samych Herbach dużo ludzi się kręciło, uzupełniałem wodę w Lewku i skierowałem się na nielubianą drogę na Boronów. Te pseudo-ścieżki rowerowe mnie po prostu wk... Jedynie odcinek Zumpy-Boronów jest wykonany z szacunkiem dla rowerzystów tj. z gładkiej kostki położonej zgodnie z kierunkiem jazdy, czyli wzdłuż a nie w poprzek...
Za Boronowem skierowałem się na Lubszę i Woźniki. Ponieważ senność mi przeszła, by dobić do dwusetki i osłodzić sobie porażkę "snu nocy letniej" zrobiłem jeszcze wypad na Płaskowyż (Toporowice i Twardowice) i przez Rogoźnik oraz chorzowski rynek (omijając rozkopaną 913) dotarłem w domowe pielesze, gdzie ku mojej uciesze, nie było piekarni, co słońcem się karmi, bo zapomniałem odsłonić zasłony. Bardzo tym ucieszony, po ciepłym posiłku, usnąłem z wysiłku i z niedospania. Dość rymowania!
Miała być Byczyna o zmierzchu, była o świcie - też znakomicie!
Pożegnanie z gminą Rychtal
Tak było nocą - droga do Miechowej
Święty Graal odnaleziony - za trzecią próbą, z drogi totalnie niewidoczny
Nowe porządki w Byczynie
Wreszcie był czas by się tu rowerowo poszwendać
Zdziechowice
Maki pod Praszką
Gmina Rudniki pamięta o przeszłości
Boronów
Lubsza
Woźniki
Czerwcowo nad Rogoźnikiem
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33029615
Na przystanku wpadałem w drzemki, raz po raz budziły mnie ujadania psów, ale jak na środek wsi było dość spokojnie. Dźwięki zagłuszały sznury deszczu. O przedświcie zrobiło się wreszcie nieco chłodniej (jakieś 15-16 stopni) no i wybudził mnie brak odgłosów kropel uderzających o dach przystanku. Zerwałem się z niewygodnej ławy i ujrzałem, że już nie pada. Nawet niebo zaczęło się przejaśniać. Tym samym tuz po 4 ruszyłem dalej. Musiałem przeprawiać się przez namuliska na drodze i gigantyczne jeziora, które ktoś skłonny do zdrobnień nazwałby kałużami. Co jakiś czas miałem więc nogi w górze. Na drogach panował rzecz jasna totalny bezruch. Minąłem słabo jeszcze doświetlonego drewniaka w Wielkim Buczku oraz klasycystyczny kościół w Trzcinicy. Gdy skierowałem się na Miechową odkryłem, że ten odcinek padł ofiarą prawdziwego potopu. Droga przypominała wstęgę rzeki. W samej Miechowej dopiero za trzecim podejściem trafiłem na kościół. Od pól i łąk zionęło wilgocią a krótko przystrzyżony przykościelny trawnik i tak przemoczył mi buty.
W Byczynie dostałem od losu nagrodę w postaci sylwetki miasta we wschodzącym słońcu. Miasto miałem tylko dla siebie, poszwendałem się po zaułkach, zjadłem resztki zapasów (sklepy jeszcze zamknięte były), zachwyciłem się nowymi ławkami na rynku. To był trzeci raz w Byczynie i jeszcze nigdy to miasto nie wydało mi się tak bliskie. Gdyby nie zniszczenia II wojny to byłaby prawdziwa perła. By zobaczyć o miasto przed rokiem 45 trzeba sobie wizualizować brakujące fragmenty, te ziejące pustką czarne przestrzenie po wyrwanych bez znieczulenia kamienicach. Jednak to co zostało (jakieś 20-25% oryginalnej tkanki miejskiej) daje dobre wyobrażenie o dawnej całości.
Z Byczyny ruszyłem na wschód delektując się chłodem poranka. Następny postój miałem dopiero w Praszce, gdzie prowiantowałem się w Biedrze. Za Praszką musiałem przebić się przez barierę mgieł, z daleka wyglądały zresztą jak front opadowy, tak były gęste. Podziwiałem więc rosę na makach i moczyłem buty łażąc po miedzach. Odbite na przystankowej ławce żebra dokuczały mi co jakiś czas, przed Herbami, na nudnym leśnym odcinku dorwała mnie senność. W samych Herbach dużo ludzi się kręciło, uzupełniałem wodę w Lewku i skierowałem się na nielubianą drogę na Boronów. Te pseudo-ścieżki rowerowe mnie po prostu wk... Jedynie odcinek Zumpy-Boronów jest wykonany z szacunkiem dla rowerzystów tj. z gładkiej kostki położonej zgodnie z kierunkiem jazdy, czyli wzdłuż a nie w poprzek...
Za Boronowem skierowałem się na Lubszę i Woźniki. Ponieważ senność mi przeszła, by dobić do dwusetki i osłodzić sobie porażkę "snu nocy letniej" zrobiłem jeszcze wypad na Płaskowyż (Toporowice i Twardowice) i przez Rogoźnik oraz chorzowski rynek (omijając rozkopaną 913) dotarłem w domowe pielesze, gdzie ku mojej uciesze, nie było piekarni, co słońcem się karmi, bo zapomniałem odsłonić zasłony. Bardzo tym ucieszony, po ciepłym posiłku, usnąłem z wysiłku i z niedospania. Dość rymowania!
Miała być Byczyna o zmierzchu, była o świcie - też znakomicie!
Pożegnanie z gminą Rychtal
Tak było nocą - droga do Miechowej
Święty Graal odnaleziony - za trzecią próbą, z drogi totalnie niewidoczny
Nowe porządki w Byczynie
Wreszcie był czas by się tu rowerowo poszwendać
Zdziechowice
Maki pod Praszką
Gmina Rudniki pamięta o przeszłości
Boronów
Lubsza
Woźniki
Czerwcowo nad Rogoźnikiem
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33029615
Dystans226.29 km Czas09:42 Vśrednia23.33 km/h VMAX41.13 km/h Podjazdy632 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Boże Ciało 2020, cz. 1: Klątwa Stroni
Zajechałem pociągiem do Olesna. Trasa miała być czysto śląska - zawitałem więc na rynek i dopiero z rynku ruszyłem na Bierdzany. Ruch na drogach był bożocielny, czyli żaden. Było tak nawet na krajówce w Bierdzanach. Ja jednak wbiłem w głąb Jełowej. Boleśnie przekonałem się też, że część wsi celebruje jeszcze poniemieckie bruki. Potem jechalem nudną drogą na Kup, tak nudną że źle skręciłem i dopiero po jakimś czasie odkryłem, że jadę na Świerkle. Dotarłem tu po raz pierwszy, już w epoce niewoli opolskiej. Patryk Jaki sprawił, że Świerkle stały się niedawno Opolem, minęły mnie nawet miejskie autobusy... Była droga rowerowa (częściowo w budowie), były nowe wrażenia - tak oto nuda prowadzi do niespodziewanych "wzruszeń".
W Dobrzeniu powitał mnie "karny kutas dla Chróścic" wymalowany na jednej ze ścian. W samych Chróścicach napotkałem zaś procesję, mogłem więc jechać kawałek po kwietnym dywanie, który upiększył asfalt. Dalej jechałem tradycyjnie, czyli przez Mikolin do Lewina (trzeci raz na rowerze). Potem okrążałem Brzeg drogą 458 aż do Jankowic Wielkich, podziwiając po drodze łany maków, chabrów i facelii. Przelatywały gęsto jaskółki i wypasiona szpacza młodzież. Niezmordowanie katowały swoimi pieśniami otoczenie mazurki, wróble i cierniówki. W krajobrazie raz po raz wyrastał jakiś gotycki kościół, jak to w okolicach Brzegu... Na odcinku Wierzbnik - Kolnica idyllę popsuł mi słabszy asfalt. Wilgotność w powietrzu nie odpuszczała, temperatura zaś rosła, robiła się ta niemiła zawiesinka zwiastująca ryzyko nawałnic, ale nic sobie z tego nie robiłem. Celem był zamek w Wojnowicach, Prusice i Trzebnica. W Bąkowie byłem kolejny raz na rowerze i doprawdy nie wiem czemu kolejny raz zdziwił mnie ten fatalny bruk... Korzystając z naturalnego przyhamowania wstąpiłem do wiejskiego sklepiku. A tam - olaboga - tłok jak w barze na plaży, wszyscy bez maseczek, łącznie ze sprzedawcą.
Za Wiązowem był rozjazd i postanowiłem skonsultować uaktualnioną prognozę pogody. Ten moment zmienił przebieg mojej trasy - okazało się, że na zachód i północ od Wrocławia wystąpi burzowy armagedon, no i posypały się moje marzenia o okrążeniu Breslau. Potwierdziło się też, że "Wrocław od zawsze poddaje się ostatni". Kwerenda meteo nakazywała skrócić trasę, nowym celem stała się więc Oleśnica i odkładana przez lata Stronia. Do Oleśnicy poszło gładko. Ten trzeci raz na rowerze w Oleśnicy nie dał mi szans na nowe odkrycie, z jednym wyjątkiem - ulicy Wileńskiej. To brukowe paskudztwo wiodło własnie w moim kierunku, na wschód. Schody zaczęły się więc już w Oleśnicy i trwały do Stroni (a nawet za Stronią, bo drogi strońskie są fatalne) - nawierzchnie były bowiem solidarnie koszmarne. Nie żałowałem jednak tego strońskiego zboczenia - ze względu na architekturę kościoła. Drugiego takiego w Polszcze nie ma, a ja wreszcie tutaj dotarłem! Ze Stroni planowałem do zmierzchu dotrzeć pod Byczynę. W tym celu po raz drugi nawiedziłem dwukołowcem rynek w Rychtalu i skierowałem się na Wielki Buczek licząc, że pstryknę tutejszego drewniaka w świetle dnia (do zachodu było jeszcze 1,5 h).
Pociemniało przede mną, ale za plecami miałem wielkie czerwone słońce przygotowujące się do majestatycznego zachodu. Zastanawiałem się właśnie co to za dziwna pogoda, i że to nic groźnego przede mną, bo prognozy pokazywały tu spokój. Jednak ten kolor budził we mnie pewien niepokój...
W sam raz na burzę. Piękną burzę.
Nie miękką burzę, a mocną burzę, że mam w głowie błysk od powtórzeń.
Może nawet ciut za gęsto to strobo,
ale wreszcie jakieś pokrewieństwo z pogodą.
Widok na Michałów (pow. Brzeg) - żaden malarz nie dorówna naturze. Pszenica przegrywa z makami i chabrami...
Olesno
Jełowa - wieś przodków
Maki czerwcowe
W Opolu - przez przypadek
Boże Ciało w Chróścicach
Lewin Brzeski - tutaj 4 lata temu słuchałem relacji z meczu na Euro...
Krzyż pokutny (pojednania) w Michałowie
Wierzbnik - dużo oryginalnej zabudowy, ale tylko kościół zadbany...
Kucharzowice, kolejny podbrzeski gotyk
Miechowice Oławskie - ruiny gotyku
Oława
Jelcz-Laskowice - fajnie być tu burmistrzem. Pałac - Urząd Miasta
Oleśnica
Stronia - cudny przedsionek
Smogorzów po raz drugi
Rychtal - najbardziej śląska z wielkopolskich gmin :)
Pole facelii błękitnej - taki poplon to ja lubię. Widok na kościół w Krzyżownikach (gm. Rychtal)
Sadogóra z przystanku na którym spędzę następne 7 godzin. Ta mżawka miała zaraz przejść, chciałem zdążyć na sylwetę Byczyny o zachodzie...
Mapa: https://ridewithgps.com/routes/33029271
W Dobrzeniu powitał mnie "karny kutas dla Chróścic" wymalowany na jednej ze ścian. W samych Chróścicach napotkałem zaś procesję, mogłem więc jechać kawałek po kwietnym dywanie, który upiększył asfalt. Dalej jechałem tradycyjnie, czyli przez Mikolin do Lewina (trzeci raz na rowerze). Potem okrążałem Brzeg drogą 458 aż do Jankowic Wielkich, podziwiając po drodze łany maków, chabrów i facelii. Przelatywały gęsto jaskółki i wypasiona szpacza młodzież. Niezmordowanie katowały swoimi pieśniami otoczenie mazurki, wróble i cierniówki. W krajobrazie raz po raz wyrastał jakiś gotycki kościół, jak to w okolicach Brzegu... Na odcinku Wierzbnik - Kolnica idyllę popsuł mi słabszy asfalt. Wilgotność w powietrzu nie odpuszczała, temperatura zaś rosła, robiła się ta niemiła zawiesinka zwiastująca ryzyko nawałnic, ale nic sobie z tego nie robiłem. Celem był zamek w Wojnowicach, Prusice i Trzebnica. W Bąkowie byłem kolejny raz na rowerze i doprawdy nie wiem czemu kolejny raz zdziwił mnie ten fatalny bruk... Korzystając z naturalnego przyhamowania wstąpiłem do wiejskiego sklepiku. A tam - olaboga - tłok jak w barze na plaży, wszyscy bez maseczek, łącznie ze sprzedawcą.
Za Wiązowem był rozjazd i postanowiłem skonsultować uaktualnioną prognozę pogody. Ten moment zmienił przebieg mojej trasy - okazało się, że na zachód i północ od Wrocławia wystąpi burzowy armagedon, no i posypały się moje marzenia o okrążeniu Breslau. Potwierdziło się też, że "Wrocław od zawsze poddaje się ostatni". Kwerenda meteo nakazywała skrócić trasę, nowym celem stała się więc Oleśnica i odkładana przez lata Stronia. Do Oleśnicy poszło gładko. Ten trzeci raz na rowerze w Oleśnicy nie dał mi szans na nowe odkrycie, z jednym wyjątkiem - ulicy Wileńskiej. To brukowe paskudztwo wiodło własnie w moim kierunku, na wschód. Schody zaczęły się więc już w Oleśnicy i trwały do Stroni (a nawet za Stronią, bo drogi strońskie są fatalne) - nawierzchnie były bowiem solidarnie koszmarne. Nie żałowałem jednak tego strońskiego zboczenia - ze względu na architekturę kościoła. Drugiego takiego w Polszcze nie ma, a ja wreszcie tutaj dotarłem! Ze Stroni planowałem do zmierzchu dotrzeć pod Byczynę. W tym celu po raz drugi nawiedziłem dwukołowcem rynek w Rychtalu i skierowałem się na Wielki Buczek licząc, że pstryknę tutejszego drewniaka w świetle dnia (do zachodu było jeszcze 1,5 h).
Pociemniało przede mną, ale za plecami miałem wielkie czerwone słońce przygotowujące się do majestatycznego zachodu. Zastanawiałem się właśnie co to za dziwna pogoda, i że to nic groźnego przede mną, bo prognozy pokazywały tu spokój. Jednak ten kolor budził we mnie pewien niepokój...
W sam raz na burzę. Piękną burzę.
Nie miękką burzę, a mocną burzę, że mam w głowie błysk od powtórzeń.
Może nawet ciut za gęsto to strobo,
ale wreszcie jakieś pokrewieństwo z pogodą.
No i Łona wykrakał mi burzowy armagedon.To była pogoda przez duże P. P jak przesrane. Od 20:30 utknąłem więc na przystanku w Sadogórze i miałem przesrane o tyle, że najnowsza prognoza raptownie się zmieniła i pokazywała burzową strefę zgniotu od Oleśnicy przez Kluczbork, po Byczynę, czyli dokładnie w pasie, w jakim się znalazłem. Sznury wody i wiązki błyskawic miały szaleć do 7 rano... Byłem jakieś 150 km od Chorzowa, najbliższy pociąg ruszał o 6 rano... Zdecydowałem się więc zamieszkać na przystanku. Szczęście w nieszczęściu było takie, że przystanek był wielce solidny. Miał solidne ściany, także z przodu, długą ławę i małe okienka. W dodatku w pobliżu świeciła latarnia. Dziękuje gminie Rychtal za śląsko-wielkopolską solidność w budowie przystanku. To uratowało mi tyłek. Trudno uwierzyć, ale jeszcze w Stroni myślałem sobie: "jaka szkoda, że jestem tu tak szybko, bo sporo tu solidnych miejsc na awaryjny nocleg". W Miłowicach trafiłem jeszcze czynny sklep, a w Smogorzowie nie byłem w stanie odcedzić kartofelków, bo co chwilę ktoś przejeżdżał na rowerze. Zemściło się to na mnie o tyle, że musiałem szczać w strugach deszczu, tuz obok mojego przystanku. Tak o to kończyło się dla mnie Boże Ciało AD 2020.
Widok na Michałów (pow. Brzeg) - żaden malarz nie dorówna naturze. Pszenica przegrywa z makami i chabrami...
Olesno
Jełowa - wieś przodków
Maki czerwcowe
W Opolu - przez przypadek
Boże Ciało w Chróścicach
Lewin Brzeski - tutaj 4 lata temu słuchałem relacji z meczu na Euro...
Krzyż pokutny (pojednania) w Michałowie
Wierzbnik - dużo oryginalnej zabudowy, ale tylko kościół zadbany...
Kucharzowice, kolejny podbrzeski gotyk
Miechowice Oławskie - ruiny gotyku
Oława
Jelcz-Laskowice - fajnie być tu burmistrzem. Pałac - Urząd Miasta
Oleśnica
Stronia - cudny przedsionek
Smogorzów po raz drugi
Rychtal - najbardziej śląska z wielkopolskich gmin :)
Pole facelii błękitnej - taki poplon to ja lubię. Widok na kościół w Krzyżownikach (gm. Rychtal)
Sadogóra z przystanku na którym spędzę następne 7 godzin. Ta mżawka miała zaraz przejść, chciałem zdążyć na sylwetę Byczyny o zachodzie...
Mapa: https://ridewithgps.com/routes/33029271
Dystans205.18 km Czas09:01 Vśrednia22.76 km/h Podjazdy1383 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jesienne Ponidzie 2
Po spokojnym noclegu miałem zaszczyt oglądać wschód słońca na szydłowskim rynku. Odcinek przez Chmielnik do Pińczowa był rzecz jasna interwałowy, co wkurzało; raz było za ciepło, raz za zimno. Jeszcze bardziej zdenerwowały mnie prace przy kaplicy św. Anny w Pińczowie. Wypiaskują wkrótce kolejny zabytek - R.I.P. Odcinek z Pińczowa do Żarnowca pokonałem w rekordowym tempie, sprzyjały temu słabe oznaki jesieni. Ta najładniejsza była w okolicach Kolbarku, Racławic, Szydłowa (sady) i Pińczowa (Góry Pińczowskie). Od Pińczowa aż po Jurę niemal całkowity brak kolorów. Ku własnemu zaskoczeniu do Ogrodzieńca dotarłem 1,5 h przed czasem. Było zadziwiająco ciepło. Nogawki założyłem dopiero za Pogoriami. W mieszkanku byłem ok. 19:30, czyli szybciej niż gdybym - zgodnie z planem - wracał pociągiem z Wiesiółki :)
Wschód nad szydłowskim rynkiem
Ach ten Szydłów...
Garbiki w drodze na Chmielnik
Chmielnicki rynek
Jesienny widoczek spod kaplicy św. Anny
Jesienny Mstyczów
Jesienny Żarnowiec
Zaskakująco szybko w Ogrodzieńcu...
Jeszcze przed zmierzchem nad Czwórką
Kapitalna widoczność po zmierzchu z Dorotki. Niestety fotka poruszona (wiało, oparcie niestabilne). To już 19. w roku wizyta na GSD
https://ridewithgps.com/routes/31342542
Trasa:
Wschód nad szydłowskim rynkiem
Ach ten Szydłów...
Garbiki w drodze na Chmielnik
Chmielnicki rynek
Jesienny widoczek spod kaplicy św. Anny
Jesienny Mstyczów
Jesienny Żarnowiec
Zaskakująco szybko w Ogrodzieńcu...
Jeszcze przed zmierzchem nad Czwórką
Kapitalna widoczność po zmierzchu z Dorotki. Niestety fotka poruszona (wiało, oparcie niestabilne). To już 19. w roku wizyta na GSD
https://ridewithgps.com/routes/31342542
Trasa:
Dystans223.72 km Czas10:11 Vśrednia21.97 km/h Podjazdy1795 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jesienne Ponidzie 1
Nadszedł oto kres ciągłego odkładania jesiennej wizyty na Ponidziu. Był ku temu najwyższy czas: w tym roku przypadła 20. rocznica mojej pierwszej wizyty w Stradowie. Nomen omen! Sprawę skomplikowała mi dostępność noclegów: spławili mnie w 7 różnych miejscach (od Skowronna po Busko). Gościnę zapewniłem sobie dopiero w odległym Szydłowie. Zamieniło mi to rekreację w trasę sportową, ale koniec końców zapewniło bardzo udany i pracowity weekend.
Ta odkrywcza, pierwsza jesienna wizyta na Ponidziu przypadła akurat w imieniny Ferdynanda, czyli patrona mojej tegorocznej wyprawy... Nad ranem napotkałem potężne mgły, co nie powinno dziwić, bo wyruszyłem jeszcze w ciemności (przed 5 rano). Mgły ustąpiły dopiero w dolinie Dłubni. W Cieślinie i Kolbarku temp. wynosiła 2,4 stopnia. Towarzyszyło mi od tego momentu szczekanie i pogonie wściekłych małopolskich kundli. To doprawdy jest ciekawe zjawisko. Należy je wpisać na listę dziedzictwa kulturowego Małopolski... Pieseczki najbardziej dawały się we znaki w okolicach Racławic i Działoszyc...
Zoczyłem po drodze szpaki-niedobitki, kilka szczygłów oraz ulubione skalbmierskie wróble spod Biedronki... W tejże natknąłem się też na sprytną babę (jakaś krewna tej z Radomia?), co przypuściła prawdziwy atak na miejsce przy kasie. Niestety od okolic Działoszyc wysokie chmury przykryły słońce... W Gackach atakowały mnie KOMARY. Zmierzch dopadł mnie na odcinku Szaniec-Kotki. Przed 20. zameldowałem się w Gospodzie Rycerskiej w Szydłowie, dostałem smaczną obiadokolację i przyjemny pokój z widokiem na Bramę Krakowską. Niech żyje Szydłów!
Niemal dokładnie tutaj rozegrała się bitwa racławicka
Jasność zastała mnie w DG Łęce
Lodownia w drodze do Cieślina, ale i tak kocham ten odcinek :)
Piękny pejzaż okolic Kolbarka i Zarzecza
Sucha
Jesienne Wysocice
Czaple Wielkie
Chorąży Wojciech Bartosz zdobywa armatę. W tym roku była 225. rocznica bitwy
Słońce w drodze na Dosłońce
Asfalt w Stradowie
Garb Wodzisławski w okolicy Woli Chroberskiej
Zalew Podkowa w jesiennej szacie. Grabowiec niestety odporny na kolory...
Jesienne Skałki z Jochimki - widok prawdziwie egzotyczny
Szaniec przed zachodem
Po raz pierwszy po ciemku w Szydłowie
https://ridewithgps.com/routes/31326601
Trasa:
Ta odkrywcza, pierwsza jesienna wizyta na Ponidziu przypadła akurat w imieniny Ferdynanda, czyli patrona mojej tegorocznej wyprawy... Nad ranem napotkałem potężne mgły, co nie powinno dziwić, bo wyruszyłem jeszcze w ciemności (przed 5 rano). Mgły ustąpiły dopiero w dolinie Dłubni. W Cieślinie i Kolbarku temp. wynosiła 2,4 stopnia. Towarzyszyło mi od tego momentu szczekanie i pogonie wściekłych małopolskich kundli. To doprawdy jest ciekawe zjawisko. Należy je wpisać na listę dziedzictwa kulturowego Małopolski... Pieseczki najbardziej dawały się we znaki w okolicach Racławic i Działoszyc...
Zoczyłem po drodze szpaki-niedobitki, kilka szczygłów oraz ulubione skalbmierskie wróble spod Biedronki... W tejże natknąłem się też na sprytną babę (jakaś krewna tej z Radomia?), co przypuściła prawdziwy atak na miejsce przy kasie. Niestety od okolic Działoszyc wysokie chmury przykryły słońce... W Gackach atakowały mnie KOMARY. Zmierzch dopadł mnie na odcinku Szaniec-Kotki. Przed 20. zameldowałem się w Gospodzie Rycerskiej w Szydłowie, dostałem smaczną obiadokolację i przyjemny pokój z widokiem na Bramę Krakowską. Niech żyje Szydłów!
Niemal dokładnie tutaj rozegrała się bitwa racławicka
Jasność zastała mnie w DG Łęce
Lodownia w drodze do Cieślina, ale i tak kocham ten odcinek :)
Piękny pejzaż okolic Kolbarka i Zarzecza
Sucha
Jesienne Wysocice
Czaple Wielkie
Chorąży Wojciech Bartosz zdobywa armatę. W tym roku była 225. rocznica bitwy
Słońce w drodze na Dosłońce
Asfalt w Stradowie
Garb Wodzisławski w okolicy Woli Chroberskiej
Zalew Podkowa w jesiennej szacie. Grabowiec niestety odporny na kolory...
Jesienne Skałki z Jochimki - widok prawdziwie egzotyczny
Szaniec przed zachodem
Po raz pierwszy po ciemku w Szydłowie
https://ridewithgps.com/routes/31326601
Trasa:
Dystans136.26 km Czas06:30 Vśrednia20.96 km/h VMAX42.00 km/h Podjazdy843 m
SprzętMerida Drakar
Oppelner Schlesien: Ausflug nach Lublinitz
Tuż za Prudnikiem tragedia dętkowa. Nie miałem klucza "15", a okazał się niezbędny do zdjęcia koła w rowerze M. Po odprowadzeniu M. na stację jechałem więc treningowo. Z planowanej majówki w Mosznej nic nie wyszło. Odcinek Opole - Ozimek tragiczny: zakazy dla rowerów, absurdalne "ścieżki" wiodące do lasu lub wymagające przejazdu przez podwójną ciągłą. Odcinek przez Kolonowskie i Zawadzkie do Lublińca sprinterski. Zdążyłem na pociąg o 18:23.
Biała (Zülz)
Opole (Oppeln)
Meta na Wolce w Chorzowie
mapa:
Tuż za Prudnikiem tragedia dętkowa. Nie miałem klucza "15", a okazał się niezbędny do zdjęcia koła w rowerze M. Po odprowadzeniu M. na stację jechałem więc treningowo. Z planowanej majówki w Mosznej nic nie wyszło. Odcinek Opole - Ozimek tragiczny: zakazy dla rowerów, absurdalne "ścieżki" wiodące do lasu lub wymagające przejazdu przez podwójną ciągłą. Odcinek przez Kolonowskie i Zawadzkie do Lublińca sprinterski. Zdążyłem na pociąg o 18:23.
Biała (Zülz)
Opole (Oppeln)
Meta na Wolce w Chorzowie
mapa: