Wpisy archiwalne w kategorii
Cyklotrek
Dystans całkowity: | 9085.28 km (w terenie 15.90 km; 0.18%) |
Czas w ruchu: | 414:56 |
Średnia prędkość: | 18.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.55 km/h |
Suma podjazdów: | 96078 m |
Liczba aktywności: | 82 |
Średnio na aktywność: | 110.80 km i 5h 55m |
Więcej statystyk |
Dystans16.24 km Czas00:56 Vśrednia17.40 km/h Podjazdy306 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Grabspitze (3059)
306 m podjazdu, 1637 m różnicy poziomów podejścia. Trudności drogi: PD- I+, śnieg na grani! Cyklotrek przez duże C.
Göran Kropp byłby dumny!
Kronika wypadków i nieszczęść:
Potężna różnica poziomów, 6 przepraw przez strumienie po drodze oraz ekwilibrystyczna wspinaczka w miskstowym skalno-śnieżnym terenie kosztowały mnie efekt sztywnych nóg i trudności w chodzeniu przez dobrych kilka dni. To była przesadna wyrypa, zdecydowanie za ekstremalnie jak na początek.
Śnieżną granią na wierzchołek Grabspitze...
Göran Kropp byłby dumny!
Kronika wypadków i nieszczęść:
Potężna różnica poziomów, 6 przepraw przez strumienie po drodze oraz ekwilibrystyczna wspinaczka w miskstowym skalno-śnieżnym terenie kosztowały mnie efekt sztywnych nóg i trudności w chodzeniu przez dobrych kilka dni. To była przesadna wyrypa, zdecydowanie za ekstremalnie jak na początek.
Śnieżną granią na wierzchołek Grabspitze...
Dystans120.09 km
SprzętKross Raven Meadow
Zimowa Jura
Góra Zborów - Góra Janowskiego - Grochowiec Wielki - Prochownia
Dystans69.72 km
SprzętKross Raven Meadow
Szlak 3 wzgórz
Góra św. Doroty, Góra Kijowa, Równa Góra
Dystans63.69 km
SprzętKross Raven Meadow
Dystans132.16 km
SprzętKross Raven Meadow
Dystans37.68 km
SprzętKross Raven Meadow
Dystans51.10 km
SprzętKross Raven Meadow
Dystans120.94 km
SprzętKross Raven Meadow
Dystans205.08 km
SprzętKross Raven Meadow
Čipčie
Chorzów - Katowice - PKP - Zwardoń - Żylina - Turie - Čipčie 926 - Żylina - Varin - Lutise - Stara Bystrica - Oravska Lesna - Zakamienne - Rajcza
Jest sobie taka góra położona na peryferiach swojego pasma i niewysoka. Każdy kto wodzi wzrokiem po mapie Małej Fatry w najlepszym razie nią wzgardzi, najprawdopodobniej jednak wcale nie odnotuje jej istnienia. Położona jest w tej gorszej, niższej, mniej atrakcyjnej luczańskiej części pasma. Pomimo tych cech budzi od dawna emocje wśród społeczności pewnej słowackiej wsi.
Gdy poszukiwałem informacji na jej temat przeżyłem szok. Okazało się, że góra ma nawet mini-artykulik na słowackiej wikipedii (co jest niezwykłym osiągnięciem, bo wiele poważniejszych wzniesień nie dostąpiło tego zaszczytu). W jeszcze większe zdumienie wprawiła mnie treść tych kilku zdań:
Na vrchole je umiestená pamätná kniha výstupov. Na vrchol sa organizuje každoročne výstup, ktorý organizuje Klub slovenských turistov z [...] a koná sa vždy prvú sobotu v roku.
Używam słowa wyprawa, bo było to dość poważne wyzwanie, szczególnie biorąc pod uwagę wysokość bezwzględną wzniesienia. By wspiąć się na niebotyczną wysokość 926 m n.p.m. (jak chce tablica na szczycie) bądź 920 m n.p.m. (jak chcą mapy) musiałem przejechać licząc z drogą powrotną ponad 200 km na rowerze. W dodatku aby było absurdalniej po drodzę osiągnąłem wyższą wysokość na jednej z przełęczy...
Pogoda nie rozpieszczała, co widać zresztą na zdjęciach. Było chłodno, pochmurnie i te chmury co pewien czas popuszczały, na szczęście nie dopuściły się eskalacji procederu skraplania.
Gdy trafiłem w dolinie, u podnóża góry, niezwykłą pamiątkę z doby księdza Tiso w postaci symbolicznego pomnika wodociągu żylińskiego (z lat 1940-1941) mój apetyt na przygodę znacznie wzrósł.
Potem były problemy z zamaskowaniem porzuconego roweru, który ostatecznie postawiłem w nurcie potoku. Dróżka w dolinie była wyasfaltowana i dość ruchliwa. W pośpiechu by nikt nie nakrył mnie przy ukrywaniu dwukołowca zapomniałem wziąć z sobą licznik z altimetrem. Zaraz potem okazało się, że wybrana perć na szczyt ociera się o górne granice dopuszczalnej stromizny przy tak wysokim stopniu namoknięcia gruntu. Kilka razy niemal o włos nie zaliczyłem zjazdu (co się odwlecze to nie uciecze). Ostatecznie pokonałem porosłe buczyną stromizny używając dwóch bukowych konarów i za chwile grzęzłem już w błocie położonych w górnej partii stoków źródlisk potoków.
Na koniec zobaczyłem prześwit. Nadzieja wyjścia na polanę podszczytową szybko zamieniła się w fakt dokonany lecz zanim jeszcze zacząłem się cieszyć otwartą przestrzenią lunął deszcz...
Po chwili spotkał mnie znacznie większy zawód - znak żółtego szlaku turystycznego odmalowany na specjalnym metalowym słupie! Jak to? Pomyliły mi się kierunki i zszedłem kilka kilometrów dalej do szlaku? Nic z tych rzeczy - szlak był nowiuśki. Jeszcze nigdy widok szlaku tak mnie nie zdenerwował jak wówczas.
Ja tu brnę przez piekielne przeszkody, na żadnej z map (także bardzo aktualnej mapy online hiking.sk) nie ma w całym masywie szlaków a tu taka niespodzianka. Po kilkudziesięciu metrach dalsze zaskoczenie - skrzyżowanie szlaków. Wśród drogowskazów także ten z niepospolitą nazwą mojej góry, kolorem niebieskim i adnotacja 15'. Znowu zaczyna padać, tym razem mrzy a przede mną lesisisty stożek wierzchołka góry. Decyduje się wejść (wbiec) na szczyt. Mniej zmoknę w lesie. Z każdym krokiem jednak zwalniam.
Znowu zostałem zaskoczony - jak tu stromo... Błyszczące świeżością znaki poprowadzono trawersem z serpentynami. Z ułańską fantazją. Dookoła buczyna, niektóre buki ładnie powyginane, choć las - jak w całym masywie - nie jest stary. W końcu docieram do kręgu na ognisko pod szczytem i przeżywam kolejny szok - stok z drugiej strony wierzchołka jest nagi. Co za stromizna, cóż za widok na zawsze malownicze Góry Strażowskie!
To właśnie kocham w górach najbardziej - zmiennosć nastroju. Kilkanaście minut wcześniej uznałem, że wybranie za cel tej góry było kolosalnym błędem, podobnie jak wybór dnia na jej zdobycie. Teraz stoję zachwycony widokiem na czubku góry, który opada stromym bezleśnym stokiem w stronę pobliskiej wyraźnie wyższej góry Kozol (1119 m n.p.m) niemal w całości będącej rezerwatem. Na dalszym planie zaś kopiaste Góry Strażowskie. Nie pada, niebo nie jest błękitne, ale na swój sposób piękne. Klęska zamienia się w triumf.
Olbrzymia i stroma polana podszczytowa była dla mnie zaskoczeniem bo nie pamiętałem zdjęcia ze słowackiej wikipedii, a z drogi widziałem drugą zalesioną stronę masywu.
Tyle emocji potrafią dostarczyć Čipčie, bo o nich była ta relacja. Wieś z której co roku wyrusza rajd na szczyt zwie się Turie. W internecie można znaleźć relacje z tej imprezy. Fakt corocznego wystupu awansuje Čipčie do grona takich symbolicznych dla Słowaków gór jak Krywań czy Wielki Chocz. W roku 2014 wejśćie odbyło się po raz 38. To już spora tradycja, a kto o niej słyszał nawet w gronie słowakofilów?
Nie doceniłem stromości stoków tej góry. Układ poziomic owszem, wskazywał na dość kształtną piramidę, ale nie na takie stromizny, usypiska głazów i wychodnie skalne jakie trafiłem w drodze powrotnej. Schodząc tylko początkowo skorzystałem ze szlaku, nie miałem przecież pojęcia o jego przebiegu (brak na mapach) a napisy na tabliczkach nic mi nie mówiły (na mojej mapie o skali 1:100000 nie miałem zaznaczonych takich obiektów).
Stoki nie chciały mnie wpuścić na powrót do dna doliny (wracałem rzecz jasna inną drogą). Gęstwina młodych buków była nie do przejścia, musiałem wracać ponownie w górę, potem z nadzieją na dół i znów w górę. Nastrój mi się drastycznie pogorszył. Zacząłem ryzykować schodząć największymi stromiznami i na jednej z nich zaliczyłem zjazd życia. Cóz to było za podłoże! Próbując powstrzymać dalszy ślizg przeorałem stok na głębokość do łokci i czułem wyorywane z ziemi kamienie. "Sterowałem" nogami tak by w końcu natrafić na wzgórek korzeniowy jakiegoś buka i wyhamować.
Za dużo po drodze mijałem uskoków i skalnych progów by nie być świadomym niebezpieczeństw dalszego zjazdu. Gdy spojrzałem do tyłu ślad mojego slalomu wyglądał jak pozostałość ekscentrycznej zrywki drzew...
Ostatecznie dotarłem do roweru cały choć mocno ubrudzony. Czekała mnie podróż powrotna przez trzy przełęcze do Żywca, gdzie mocno wyziębiony z radością powitałem pociąg do Katowic (o sympatycznej godzinie 3:32 w nocy).
...
Jest sobie taka góra położona na peryferiach swojego pasma i niewysoka. Każdy kto wodzi wzrokiem po mapie Małej Fatry w najlepszym razie nią wzgardzi, najprawdopodobniej jednak wcale nie odnotuje jej istnienia. Położona jest w tej gorszej, niższej, mniej atrakcyjnej luczańskiej części pasma. Pomimo tych cech budzi od dawna emocje wśród społeczności pewnej słowackiej wsi.
Gdy poszukiwałem informacji na jej temat przeżyłem szok. Okazało się, że góra ma nawet mini-artykulik na słowackiej wikipedii (co jest niezwykłym osiągnięciem, bo wiele poważniejszych wzniesień nie dostąpiło tego zaszczytu). W jeszcze większe zdumienie wprawiła mnie treść tych kilku zdań:
Na vrchole je umiestená pamätná kniha výstupov. Na vrchol sa organizuje každoročne výstup, ktorý organizuje Klub slovenských turistov z [...] a koná sa vždy prvú sobotu v roku.
Bingo! Przecież rok bez wpisania się do księgi wejść to rok stracony, a tu był koniec sierpnia zaś na koncie moich wpisów widniało zero. W ten oto sposób po raz pierwszy chyba wikipedia zdecydowała o celu mojej górskiej wyprawy.
Używam słowa wyprawa, bo było to dość poważne wyzwanie, szczególnie biorąc pod uwagę wysokość bezwzględną wzniesienia. By wspiąć się na niebotyczną wysokość 926 m n.p.m. (jak chce tablica na szczycie) bądź 920 m n.p.m. (jak chcą mapy) musiałem przejechać licząc z drogą powrotną ponad 200 km na rowerze. W dodatku aby było absurdalniej po drodzę osiągnąłem wyższą wysokość na jednej z przełęczy...
Pogoda nie rozpieszczała, co widać zresztą na zdjęciach. Było chłodno, pochmurnie i te chmury co pewien czas popuszczały, na szczęście nie dopuściły się eskalacji procederu skraplania.
Gdy trafiłem w dolinie, u podnóża góry, niezwykłą pamiątkę z doby księdza Tiso w postaci symbolicznego pomnika wodociągu żylińskiego (z lat 1940-1941) mój apetyt na przygodę znacznie wzrósł.
Potem były problemy z zamaskowaniem porzuconego roweru, który ostatecznie postawiłem w nurcie potoku. Dróżka w dolinie była wyasfaltowana i dość ruchliwa. W pośpiechu by nikt nie nakrył mnie przy ukrywaniu dwukołowca zapomniałem wziąć z sobą licznik z altimetrem. Zaraz potem okazało się, że wybrana perć na szczyt ociera się o górne granice dopuszczalnej stromizny przy tak wysokim stopniu namoknięcia gruntu. Kilka razy niemal o włos nie zaliczyłem zjazdu (co się odwlecze to nie uciecze). Ostatecznie pokonałem porosłe buczyną stromizny używając dwóch bukowych konarów i za chwile grzęzłem już w błocie położonych w górnej partii stoków źródlisk potoków.
Na koniec zobaczyłem prześwit. Nadzieja wyjścia na polanę podszczytową szybko zamieniła się w fakt dokonany lecz zanim jeszcze zacząłem się cieszyć otwartą przestrzenią lunął deszcz...
Po chwili spotkał mnie znacznie większy zawód - znak żółtego szlaku turystycznego odmalowany na specjalnym metalowym słupie! Jak to? Pomyliły mi się kierunki i zszedłem kilka kilometrów dalej do szlaku? Nic z tych rzeczy - szlak był nowiuśki. Jeszcze nigdy widok szlaku tak mnie nie zdenerwował jak wówczas.
Ja tu brnę przez piekielne przeszkody, na żadnej z map (także bardzo aktualnej mapy online hiking.sk) nie ma w całym masywie szlaków a tu taka niespodzianka. Po kilkudziesięciu metrach dalsze zaskoczenie - skrzyżowanie szlaków. Wśród drogowskazów także ten z niepospolitą nazwą mojej góry, kolorem niebieskim i adnotacja 15'. Znowu zaczyna padać, tym razem mrzy a przede mną lesisisty stożek wierzchołka góry. Decyduje się wejść (wbiec) na szczyt. Mniej zmoknę w lesie. Z każdym krokiem jednak zwalniam.
Znowu zostałem zaskoczony - jak tu stromo... Błyszczące świeżością znaki poprowadzono trawersem z serpentynami. Z ułańską fantazją. Dookoła buczyna, niektóre buki ładnie powyginane, choć las - jak w całym masywie - nie jest stary. W końcu docieram do kręgu na ognisko pod szczytem i przeżywam kolejny szok - stok z drugiej strony wierzchołka jest nagi. Co za stromizna, cóż za widok na zawsze malownicze Góry Strażowskie!
To właśnie kocham w górach najbardziej - zmiennosć nastroju. Kilkanaście minut wcześniej uznałem, że wybranie za cel tej góry było kolosalnym błędem, podobnie jak wybór dnia na jej zdobycie. Teraz stoję zachwycony widokiem na czubku góry, który opada stromym bezleśnym stokiem w stronę pobliskiej wyraźnie wyższej góry Kozol (1119 m n.p.m) niemal w całości będącej rezerwatem. Na dalszym planie zaś kopiaste Góry Strażowskie. Nie pada, niebo nie jest błękitne, ale na swój sposób piękne. Klęska zamienia się w triumf.
Olbrzymia i stroma polana podszczytowa była dla mnie zaskoczeniem bo nie pamiętałem zdjęcia ze słowackiej wikipedii, a z drogi widziałem drugą zalesioną stronę masywu.
Tyle emocji potrafią dostarczyć Čipčie, bo o nich była ta relacja. Wieś z której co roku wyrusza rajd na szczyt zwie się Turie. W internecie można znaleźć relacje z tej imprezy. Fakt corocznego wystupu awansuje Čipčie do grona takich symbolicznych dla Słowaków gór jak Krywań czy Wielki Chocz. W roku 2014 wejśćie odbyło się po raz 38. To już spora tradycja, a kto o niej słyszał nawet w gronie słowakofilów?
Nie doceniłem stromości stoków tej góry. Układ poziomic owszem, wskazywał na dość kształtną piramidę, ale nie na takie stromizny, usypiska głazów i wychodnie skalne jakie trafiłem w drodze powrotnej. Schodząc tylko początkowo skorzystałem ze szlaku, nie miałem przecież pojęcia o jego przebiegu (brak na mapach) a napisy na tabliczkach nic mi nie mówiły (na mojej mapie o skali 1:100000 nie miałem zaznaczonych takich obiektów).
Stoki nie chciały mnie wpuścić na powrót do dna doliny (wracałem rzecz jasna inną drogą). Gęstwina młodych buków była nie do przejścia, musiałem wracać ponownie w górę, potem z nadzieją na dół i znów w górę. Nastrój mi się drastycznie pogorszył. Zacząłem ryzykować schodząć największymi stromiznami i na jednej z nich zaliczyłem zjazd życia. Cóz to było za podłoże! Próbując powstrzymać dalszy ślizg przeorałem stok na głębokość do łokci i czułem wyorywane z ziemi kamienie. "Sterowałem" nogami tak by w końcu natrafić na wzgórek korzeniowy jakiegoś buka i wyhamować.
Za dużo po drodze mijałem uskoków i skalnych progów by nie być świadomym niebezpieczeństw dalszego zjazdu. Gdy spojrzałem do tyłu ślad mojego slalomu wyglądał jak pozostałość ekscentrycznej zrywki drzew...
Ostatecznie dotarłem do roweru cały choć mocno ubrudzony. Czekała mnie podróż powrotna przez trzy przełęcze do Żywca, gdzie mocno wyziębiony z radością powitałem pociąg do Katowic (o sympatycznej godzinie 3:32 w nocy).
...
Dystans60.05 km
SprzętKross Raven Meadow
Vysoka Magura (1115)
Rajcza - Navot - Tanecnik - Vysoka Magura (1115) - Oszus (1155) - Tanecnik - Glinka - Rajcza - PKP - Katowice - Chorzów
Rajcza - Navot - Tanecnik - Vysoka Magura (1115) - Oszus (1155) - Tanecnik - Glinka - Rajcza - PKP - Katowice - Chorzów