Wpisy archiwalne w kategorii
w towarzystwie
Dystans całkowity: | 10776.39 km (w terenie 2.50 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 479:45 |
Średnia prędkość: | 17.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.55 km/h |
Suma podjazdów: | 77868 m |
Liczba aktywności: | 122 |
Średnio na aktywność: | 88.33 km i 5h 06m |
Więcej statystyk |
Dystans135.17 km Czas07:39 Vśrednia17.67 km/h Podjazdy2422 m
SprzętFocus Arriba 4.0 Uczestnicy

Przez Kiełek i Górę Ludwiki do sanatorium-krematorium
Pierwszy w roku wypad w góry obfitował w przygody i zwroty akcji. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów dotarłem w góry blachosmrodem. Ostatni raz mój rower podróżował na dachu prawie dekadę temu... To był pierwszy raz w górach w tym roku i od razu z cyklotrekiem. Jak zwykle zaczynanie od cyklotreku było błędem, ale takie błędne decyzje zmieniają trasę w przygodową. A o to przecież chodzi - statystyki to tylko "nieme źródła historyczne". Wymiar trasie zawsze nadaje "styl przeżytych przygód" pisząc Messnerem.
Cyklotrek był nadspodziewanie trudny. Przyczyniło się do tego oznakowanie. Ostatni raz takie problemy orientacyjne miałem w słowackim masywie Čipčie, czyli na mini-Choczu. Tam także zaskoczyła mnie obecność szlaku. Nie nauczyłem się wiele od tego czasu, znów polazłem szlakiem (spacerowy żółty wg oznaczeń PTTK), którego przebiegu nie znałem. Chodzenie znakowanymi szlakami zawsze wyłącza samodzielną orientację, no i przyczynia kłopotów. Na wierzchołku Mount Kiełek zaskoczył mnie wysoki na jakieś 7-8 metrów prowizoryczny maszt ustawiony przez krótkofalowców. Tuz nad punktem osnowy! Podawali właśnie te swoje kody. Pomyślałem: cudacy (pozdrowienia dla Palmy, SW górą!), ale zaraz potem spojrzałem na siebie, włóczącego się po krzakach w rowerowym wdzianku, z dala od roweru... Ostatecznie lepiej wyznaczać trendy niż podążać za tłumem. Brawo Wy! Nie każdy idzie na bezszlakowe (formalnie szlak nie był szlakiem tj. był tylko spacerowy, nie turystyczny) góry z masztem na plecach :)
W masywie Kiełka zaskoczył mnie nie tylko szlak spacerowy i krótkofalowcy, zaskoczyła mnie stromizna stoków. Postanowiłem schodzić bez szlaku, szerokim połogim płajem, ale szeroki płaj z kroku na krok zmieniał się w wąską ścieżynkę, aż zanikł całkowicie w jodłowym młodniku. Zgroza! Ciemniejsze były tylko piwnice na warszawskiej Woli w 1944... Tam całkiem straciłem orientację i tę przesadną pewność siebie (przecież tyle razy już chaszczowałem!). Truizm głoszący, że żadnej góry nie należy lekceważyć potrafi boleśnie smagnąć po kostkach. Dosłownie i w przenośni. Las, choć gatunkowo naturalny (jodłowo-bukowy) był zachwaszczony, pełen posuszu, wykrotów i pętli z jeżyn. Pętle z jeżyn potrafią nie tylko zniszczyć skarpetki, potrafią błyskawicznie wypoziomować każdego, kto nie patrzy pod nogi. Wtedy to, pośród jeżynowisk i jagodzisk trafiłem na bardzo strome zbocze, tak strome że ujrzałem cały masyw Babiej i Pasmo Policy. Po ułożeniu gór zorientowałem się także, że jestem po złej stronie góry. Cóż - musiałem zejść wprost do roweru ukrytego w świerkowym młodniku. Ten warunek potrafi bardzo utrudnić najbardziej nawet rozkoszne chaszczowanie.
Dalsza droga to były rozpaczliwe próby wyjścia z matni, czyli opuszczenia tych świerkowych wężowisk i dojścia do widocznego zarysu kolejnego płaju. Gdy już dotarłem do cywilizacji ukazał mi się... szlak spacerowy. Szkoda tylko, że tym odcinkiem nie szedłem w pierwszą stronę, nie wiedziałem więc gdzie jestem. Uratował mnie dopiero słupek oddziałowy sidzińskiego leśnictwa. Od tego momentu już tylko raz zmyliłem drogę - zszedłem prawie na dno sidzińskiej doliny. Zorientowałem się po altimetrze, który przezornie zabrałem ze sobą. Wtedy też niemal usiadłem na kosim gnieździe, kapitalnie wkomponowanym w skarpę głębocznicy. Spanikowana samica niemal wyleciała mi spod krocza. Gdyby się nie ruszyła nigdy bym nie zauważył tego gniazda. Leśne kosy nie zatraciły wspaniałej zdolności kamuflowania gniazd. Zarówno jednak leśne, jak i miejskie kosy są takimi samymi panikarzami. To spowodowało, że zaliczyłem wreszcie pierwsze zniesienie w tym roku. Gniazdobranie zaliczone! Wiosnę mogę wreszcie uznać za odbytą!
Przydługie "Kiełkowanie" spowodowało 2 godziny straty czasowej do tajemniczego Tinkoffa, który w Zawoi zasłaniał mi widok na Diablaka. Dzięki temu spóźnieniu widziałem jednak drozda cień, znaczy prawdziwego turdusa merulę :P
Rozsierdził mnie prawdziwie dopiero koniec podjazdu na Górę Ludwiki. Kolumb, jak wiemy, odkrył Amerykę, historia wspomina go czule. Jam odkrył więcej, odkrywszy Ludwikę, bo naraz obydwie półkule - pisał mistrz Jan z Krakowa. Podjeżdżałem tym razem od północy (od pd. wjeżdżałem tu w 2016, wracając z Suchych Cipek) i odkryłem tę drugą półkulę. Mój pęd poznawczy wyhamowało wierzchowinowe błoto. Dalej było jeszcze trochę szutru do Wysokiej, a stamtąd już pospolite asfalty, którymi dotarłem do miejsca kaźni - do Rabki.
Przebywałem w tutejszym więzieniu (zwanym dla niepoznaki GORD-em) 23 lata temu. Taki spotkał mnie wyrok – bez sądu, bez prokuratorów. Odsiadywałem skoliozę. Skrzynka do której wrzucaliśmy listy z pozdrowieniami dla sprawców naszej gehenny (tj. do rodziców) jest wciąż w tym samym miejscu. Trwa na przekór czasom. GORD nie jest już GORD-em, teren ośrodka został rozorany pod nowe alejki, stary więzienny mur zastąpiony stalową siatką, po boisku do siaty nie pozostał nawet nikły ślad. Skrzynka jednak trwa, może zachowała w swojej metalowej pamięci naszą genialna akcję, by zbiorowo napisać do rodziców tekst: „Pozdrowienia z sanatorium-krematorium”. Jeszcze jedno się nie zmieniło – kraty w oknach. Z tym wybrzuszeniem, by skazaniec mógł zaczerpnąć trochę powietrza. Ten luksus był zresztą zarezerwowany dla weteranów. Takich co odsiadywali półroczne wyroki (byli tacy, rodzice ich nie kochali).
W roku utraconego kwietnia, roku problemów z oddychaniem, taka puenta z więziennych wspomnień jest wysoce adekwatna!
Ulica Nowy Świat – nasza brama do reglamentowanej wolności (trasa do sklepów w centrum) – była całkiem rozorana, jakże to symboliczne. Mam nieodparte wrażenie, że nasz nowy wspaniały świat lat 20. XX wieku będzie właśnie jak Rabka. To znaczy jak moje wspomnienia z Górnośląskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzieci. Szczególnie te związane z Siostrą Ostrą i tym sympatycznym wuefistą na basenie (wyglądał jak Sean Connery przed 70), co przygniatał klapkami palce i serwował kopa z zaskoczenia stojącym na krawędzi głębokiego basenu – RIP.
W Rabce zaskoczyły mnie zmiany w parku. Ten park zawsze był piękny i rozległy. Jak dla mnie – jedyny poważny powód by odwiedzić Rabkę. W tutejszym drewniaku byłem po raz pierwszy… na egzaminie przewodnickim. W czasie niewoli GORD-yjskiej prowadzono nas karnymi oddziałami wyłącznie na msze do pobliskiego ceglaka.
Po wyjechaniu z Rabki dalszą trasę pokonywałem już pospolitym sposobem, czyli bez szczególnych przeżyć i wspomnień, po asfalcie. Mijałem też Żarnówkę, która była z kolei miejscem niemiłych wspomnień dla MalutkiejMi. Odblaskowy drozd miał zaś swoje traumy w nieodległej Kasince. Te rabczańskie okolice kryją w sobie niezliczone mroczne historie. Dość powiedzieć, że wracałem przez matecznik ojca Natanka…

Ruscy są wszędzie, nawet pod Babią

Widok na Babią ze stoków Kiełka

Pierwsze jaja tej wiosny - w kapitalnym miejscu, na skarpie tuż nad ścieżką

Kosie jaja

W drodze na Górę Ludwiki

Po raz drugi przy dworze w Wysokiej

GORD zamienił się w ŚCRU...

Niesamowite. Do tej samej skrzynki 23 lata temu wrzucałem listy do domu

Powrót w dolinę Skawicy
Mapka: https://ridewithgps.com/routes/32661084
Pierwszy w roku wypad w góry obfitował w przygody i zwroty akcji. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów dotarłem w góry blachosmrodem. Ostatni raz mój rower podróżował na dachu prawie dekadę temu... To był pierwszy raz w górach w tym roku i od razu z cyklotrekiem. Jak zwykle zaczynanie od cyklotreku było błędem, ale takie błędne decyzje zmieniają trasę w przygodową. A o to przecież chodzi - statystyki to tylko "nieme źródła historyczne". Wymiar trasie zawsze nadaje "styl przeżytych przygód" pisząc Messnerem.
Cyklotrek był nadspodziewanie trudny. Przyczyniło się do tego oznakowanie. Ostatni raz takie problemy orientacyjne miałem w słowackim masywie Čipčie, czyli na mini-Choczu. Tam także zaskoczyła mnie obecność szlaku. Nie nauczyłem się wiele od tego czasu, znów polazłem szlakiem (spacerowy żółty wg oznaczeń PTTK), którego przebiegu nie znałem. Chodzenie znakowanymi szlakami zawsze wyłącza samodzielną orientację, no i przyczynia kłopotów. Na wierzchołku Mount Kiełek zaskoczył mnie wysoki na jakieś 7-8 metrów prowizoryczny maszt ustawiony przez krótkofalowców. Tuz nad punktem osnowy! Podawali właśnie te swoje kody. Pomyślałem: cudacy (pozdrowienia dla Palmy, SW górą!), ale zaraz potem spojrzałem na siebie, włóczącego się po krzakach w rowerowym wdzianku, z dala od roweru... Ostatecznie lepiej wyznaczać trendy niż podążać za tłumem. Brawo Wy! Nie każdy idzie na bezszlakowe (formalnie szlak nie był szlakiem tj. był tylko spacerowy, nie turystyczny) góry z masztem na plecach :)
W masywie Kiełka zaskoczył mnie nie tylko szlak spacerowy i krótkofalowcy, zaskoczyła mnie stromizna stoków. Postanowiłem schodzić bez szlaku, szerokim połogim płajem, ale szeroki płaj z kroku na krok zmieniał się w wąską ścieżynkę, aż zanikł całkowicie w jodłowym młodniku. Zgroza! Ciemniejsze były tylko piwnice na warszawskiej Woli w 1944... Tam całkiem straciłem orientację i tę przesadną pewność siebie (przecież tyle razy już chaszczowałem!). Truizm głoszący, że żadnej góry nie należy lekceważyć potrafi boleśnie smagnąć po kostkach. Dosłownie i w przenośni. Las, choć gatunkowo naturalny (jodłowo-bukowy) był zachwaszczony, pełen posuszu, wykrotów i pętli z jeżyn. Pętle z jeżyn potrafią nie tylko zniszczyć skarpetki, potrafią błyskawicznie wypoziomować każdego, kto nie patrzy pod nogi. Wtedy to, pośród jeżynowisk i jagodzisk trafiłem na bardzo strome zbocze, tak strome że ujrzałem cały masyw Babiej i Pasmo Policy. Po ułożeniu gór zorientowałem się także, że jestem po złej stronie góry. Cóż - musiałem zejść wprost do roweru ukrytego w świerkowym młodniku. Ten warunek potrafi bardzo utrudnić najbardziej nawet rozkoszne chaszczowanie.
Dalsza droga to były rozpaczliwe próby wyjścia z matni, czyli opuszczenia tych świerkowych wężowisk i dojścia do widocznego zarysu kolejnego płaju. Gdy już dotarłem do cywilizacji ukazał mi się... szlak spacerowy. Szkoda tylko, że tym odcinkiem nie szedłem w pierwszą stronę, nie wiedziałem więc gdzie jestem. Uratował mnie dopiero słupek oddziałowy sidzińskiego leśnictwa. Od tego momentu już tylko raz zmyliłem drogę - zszedłem prawie na dno sidzińskiej doliny. Zorientowałem się po altimetrze, który przezornie zabrałem ze sobą. Wtedy też niemal usiadłem na kosim gnieździe, kapitalnie wkomponowanym w skarpę głębocznicy. Spanikowana samica niemal wyleciała mi spod krocza. Gdyby się nie ruszyła nigdy bym nie zauważył tego gniazda. Leśne kosy nie zatraciły wspaniałej zdolności kamuflowania gniazd. Zarówno jednak leśne, jak i miejskie kosy są takimi samymi panikarzami. To spowodowało, że zaliczyłem wreszcie pierwsze zniesienie w tym roku. Gniazdobranie zaliczone! Wiosnę mogę wreszcie uznać za odbytą!
Przydługie "Kiełkowanie" spowodowało 2 godziny straty czasowej do tajemniczego Tinkoffa, który w Zawoi zasłaniał mi widok na Diablaka. Dzięki temu spóźnieniu widziałem jednak drozda cień, znaczy prawdziwego turdusa merulę :P
Rozsierdził mnie prawdziwie dopiero koniec podjazdu na Górę Ludwiki. Kolumb, jak wiemy, odkrył Amerykę, historia wspomina go czule. Jam odkrył więcej, odkrywszy Ludwikę, bo naraz obydwie półkule - pisał mistrz Jan z Krakowa. Podjeżdżałem tym razem od północy (od pd. wjeżdżałem tu w 2016, wracając z Suchych Cipek) i odkryłem tę drugą półkulę. Mój pęd poznawczy wyhamowało wierzchowinowe błoto. Dalej było jeszcze trochę szutru do Wysokiej, a stamtąd już pospolite asfalty, którymi dotarłem do miejsca kaźni - do Rabki.
Przebywałem w tutejszym więzieniu (zwanym dla niepoznaki GORD-em) 23 lata temu. Taki spotkał mnie wyrok – bez sądu, bez prokuratorów. Odsiadywałem skoliozę. Skrzynka do której wrzucaliśmy listy z pozdrowieniami dla sprawców naszej gehenny (tj. do rodziców) jest wciąż w tym samym miejscu. Trwa na przekór czasom. GORD nie jest już GORD-em, teren ośrodka został rozorany pod nowe alejki, stary więzienny mur zastąpiony stalową siatką, po boisku do siaty nie pozostał nawet nikły ślad. Skrzynka jednak trwa, może zachowała w swojej metalowej pamięci naszą genialna akcję, by zbiorowo napisać do rodziców tekst: „Pozdrowienia z sanatorium-krematorium”. Jeszcze jedno się nie zmieniło – kraty w oknach. Z tym wybrzuszeniem, by skazaniec mógł zaczerpnąć trochę powietrza. Ten luksus był zresztą zarezerwowany dla weteranów. Takich co odsiadywali półroczne wyroki (byli tacy, rodzice ich nie kochali).
W roku utraconego kwietnia, roku problemów z oddychaniem, taka puenta z więziennych wspomnień jest wysoce adekwatna!
Ulica Nowy Świat – nasza brama do reglamentowanej wolności (trasa do sklepów w centrum) – była całkiem rozorana, jakże to symboliczne. Mam nieodparte wrażenie, że nasz nowy wspaniały świat lat 20. XX wieku będzie właśnie jak Rabka. To znaczy jak moje wspomnienia z Górnośląskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzieci. Szczególnie te związane z Siostrą Ostrą i tym sympatycznym wuefistą na basenie (wyglądał jak Sean Connery przed 70), co przygniatał klapkami palce i serwował kopa z zaskoczenia stojącym na krawędzi głębokiego basenu – RIP.
W Rabce zaskoczyły mnie zmiany w parku. Ten park zawsze był piękny i rozległy. Jak dla mnie – jedyny poważny powód by odwiedzić Rabkę. W tutejszym drewniaku byłem po raz pierwszy… na egzaminie przewodnickim. W czasie niewoli GORD-yjskiej prowadzono nas karnymi oddziałami wyłącznie na msze do pobliskiego ceglaka.
Po wyjechaniu z Rabki dalszą trasę pokonywałem już pospolitym sposobem, czyli bez szczególnych przeżyć i wspomnień, po asfalcie. Mijałem też Żarnówkę, która była z kolei miejscem niemiłych wspomnień dla MalutkiejMi. Odblaskowy drozd miał zaś swoje traumy w nieodległej Kasince. Te rabczańskie okolice kryją w sobie niezliczone mroczne historie. Dość powiedzieć, że wracałem przez matecznik ojca Natanka…

Ruscy są wszędzie, nawet pod Babią

Widok na Babią ze stoków Kiełka

Pierwsze jaja tej wiosny - w kapitalnym miejscu, na skarpie tuż nad ścieżką

Kosie jaja

W drodze na Górę Ludwiki

Po raz drugi przy dworze w Wysokiej

GORD zamienił się w ŚCRU...

Niesamowite. Do tej samej skrzynki 23 lata temu wrzucałem listy do domu

Powrót w dolinę Skawicy
Mapka: https://ridewithgps.com/routes/32661084
Mały Rozsypaniec
16.5 km, 780 m przewyższenia, w towarzystwie - w telegraficznym skrócie
Wypad w piękną październikową niedzielę w Małą Fatrę był formą obywatelskiego nieposłuszeństwa. W Dierach tłumy, ale na pionowych ścianach Rozsutca pusto. W górach apogeum tegorocznej jesieni. Słonecznie, ciepło, kolorowo.

Diery

Król Orawy widziany z przeł. Medzirozsutce

Hrčova Kečka (1226 m) - moja miłość, zakochałem się w 2014 r. (gdy wchodziłem na nią na nielegalu, ukrywszy rower w haszczach)

Widok ze szczytu Małego Rozsypańca na Fatrę (l) i Góry Kisuckie (p) z wyraźną piramidą Ladonhory - jutrzejszego celu...
Wypad w piękną październikową niedzielę w Małą Fatrę był formą obywatelskiego nieposłuszeństwa. W Dierach tłumy, ale na pionowych ścianach Rozsutca pusto. W górach apogeum tegorocznej jesieni. Słonecznie, ciepło, kolorowo.

Diery

Król Orawy widziany z przeł. Medzirozsutce

Hrčova Kečka (1226 m) - moja miłość, zakochałem się w 2014 r. (gdy wchodziłem na nią na nielegalu, ukrywszy rower w haszczach)

Widok ze szczytu Małego Rozsypańca na Fatrę (l) i Góry Kisuckie (p) z wyraźną piramidą Ladonhory - jutrzejszego celu...
Dystans118.85 km Czas05:39 Vśrednia21.04 km/h Podjazdy923 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Okolice Wolbromia
Towarzyski wypad w okolice Wolbromia i zakończenie przeszło dwutygodniowej jurajskiej epopei (dotarliśmy na skraj Wyżyny Miechowskiej). Przy okazji grzybobranie przed Cieślinem, lody na rynku w Wolbromiu i walka z wiatrem na garbach w rejonie Poręby Dzierżnej i Jeżówki. Podjazd koleją na odcinku Wolbrom - DG Wschodnia (wiele stacji rozkopanych; podstawiony krótki, zatłoczony skład). Powrót ze Strzemieszyc przez Pogorię do domu już w pojedynkę (tempo treningowe). Trasa bez napinki, bo po dwóch tygodniach w ośrodku ZHP "Amonit" miałem już dość "świeżego powietrza"...

Tzw. Jaworzno, czyli w drodze na Bukowno

Pożydowska zabudowa rynku w Wolbromiu. W zasadzie są tu zarysy starówki, a sam rynek jak na standardy regionu zacny...

Wyżyna Miechowska - kocham...

Ziemie od wieków zasiedlone, czyli okolice Jeżówki

Zachód nad Pogorią
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/31226655
https://ridewithgps.com/routes/31226668
Towarzyski wypad w okolice Wolbromia i zakończenie przeszło dwutygodniowej jurajskiej epopei (dotarliśmy na skraj Wyżyny Miechowskiej). Przy okazji grzybobranie przed Cieślinem, lody na rynku w Wolbromiu i walka z wiatrem na garbach w rejonie Poręby Dzierżnej i Jeżówki. Podjazd koleją na odcinku Wolbrom - DG Wschodnia (wiele stacji rozkopanych; podstawiony krótki, zatłoczony skład). Powrót ze Strzemieszyc przez Pogorię do domu już w pojedynkę (tempo treningowe). Trasa bez napinki, bo po dwóch tygodniach w ośrodku ZHP "Amonit" miałem już dość "świeżego powietrza"...

Tzw. Jaworzno, czyli w drodze na Bukowno

Pożydowska zabudowa rynku w Wolbromiu. W zasadzie są tu zarysy starówki, a sam rynek jak na standardy regionu zacny...

Wyżyna Miechowska - kocham...

Ziemie od wieków zasiedlone, czyli okolice Jeżówki

Zachód nad Pogorią
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/31226655
https://ridewithgps.com/routes/31226668
Dystans138.15 km Czas08:44 Vśrednia15.82 km/h VMAX59.23 km/h Podjazdy3023 m
SprzętMerida Drakar
Dookoła Babiej Góry
Nad ranem chmurno, zimno, beznadziejnie. W Zawoi zaczął kropić deszcz, który ustał dopiero na Krowiarkach. Wieś o tej porze wymarła całkowicie, jedynie na Krowiarkach parkingi zapełnione puszkami smutasów w pelerynach. Startowanie stąd na Babią to symbol obciachu... Asfalty mokre, co jakisz czas siąpiący deszcz, tak wyglądała moja obwodnica Babiej aż do słowackiej granicy. Prawie, bo tuż przed granicą, rzecz jasna, asfalt znikł a droga przypominała krem czekoladowy Nestle. Breja ubłociła mnie od stóp do głów, pomimo błotników. Potem były odczuwalne nawet na góralu nierówności drogi na gajówkę Hviezdoslava. Od tego punktu los się odwrócił, chmury zaczęły się podnosić, zrobiło się jasno. To skłoniło mnie do cyklotreku. Najpierw pełna wrażeń Vysoka (966), oferująca widokowy grzbiet, u podnóża zaś piękną halę. Potem nudny, porosły młodnikiem Ostry (990), zachwycający widokiem na Sihelniansky Hradok. Wreszcie jego tajemnicza obwodnica, nieoznaczona na mapach a gwarantująca przyzwoitą - na mtb - nawierzchnie i wodoki, oraz totalną odludność i przegląd myśliwskich ambon... Pod Mędralową zarządziłem odwrót - chmury ewidentnie trzymały się na okolicach 1000 metrów i wyżej... Wybrałem Głuchaczki, pyszny hamburger w Jeleśni oraz baraszkowanie po Pasmie Pewelskim, gdzie po raz pierwszy nawiedziłem rowerem Ostry Groń i Łyskę.
W sumie prawie 12 h walki, 4 nowe dziewicze góry, dużo szutru, mało ludzi.

Krowiarki

Pogranicze polsko-słowackie i mój Rudy 102, znaczy czołg...

Hala Jasenicka u podnóży góry Vysoka (966? - altimetr wyrażnie wskazywał 974 a był tego dnia bardzo stabilny w pomiarach...)

Sihelniansky hradok - widok z Ostrego (990)

Głuchaczki

Madeje

Widok z podnóży Ostrego Gronia na Biedaszków Groń i Pasmo Pewelskie

Podlotek trznadla wpadł mi pod koła, w pobliżu czatowali rodzice, więc oddałem go naturze :)
Trasa:
Powrót z Ligoty, bo do tego miejsca uniknąłem płacenia za bilet :) Co ciekawe pociąg z Zakopca był umiarkowanie wypełniony i miałem miejsce siedziące...
Nad ranem chmurno, zimno, beznadziejnie. W Zawoi zaczął kropić deszcz, który ustał dopiero na Krowiarkach. Wieś o tej porze wymarła całkowicie, jedynie na Krowiarkach parkingi zapełnione puszkami smutasów w pelerynach. Startowanie stąd na Babią to symbol obciachu... Asfalty mokre, co jakisz czas siąpiący deszcz, tak wyglądała moja obwodnica Babiej aż do słowackiej granicy. Prawie, bo tuż przed granicą, rzecz jasna, asfalt znikł a droga przypominała krem czekoladowy Nestle. Breja ubłociła mnie od stóp do głów, pomimo błotników. Potem były odczuwalne nawet na góralu nierówności drogi na gajówkę Hviezdoslava. Od tego punktu los się odwrócił, chmury zaczęły się podnosić, zrobiło się jasno. To skłoniło mnie do cyklotreku. Najpierw pełna wrażeń Vysoka (966), oferująca widokowy grzbiet, u podnóża zaś piękną halę. Potem nudny, porosły młodnikiem Ostry (990), zachwycający widokiem na Sihelniansky Hradok. Wreszcie jego tajemnicza obwodnica, nieoznaczona na mapach a gwarantująca przyzwoitą - na mtb - nawierzchnie i wodoki, oraz totalną odludność i przegląd myśliwskich ambon... Pod Mędralową zarządziłem odwrót - chmury ewidentnie trzymały się na okolicach 1000 metrów i wyżej... Wybrałem Głuchaczki, pyszny hamburger w Jeleśni oraz baraszkowanie po Pasmie Pewelskim, gdzie po raz pierwszy nawiedziłem rowerem Ostry Groń i Łyskę.
W sumie prawie 12 h walki, 4 nowe dziewicze góry, dużo szutru, mało ludzi.

Krowiarki

Pogranicze polsko-słowackie i mój Rudy 102, znaczy czołg...

Hala Jasenicka u podnóży góry Vysoka (966? - altimetr wyrażnie wskazywał 974 a był tego dnia bardzo stabilny w pomiarach...)

Sihelniansky hradok - widok z Ostrego (990)

Głuchaczki

Madeje

Widok z podnóży Ostrego Gronia na Biedaszków Groń i Pasmo Pewelskie

Podlotek trznadla wpadł mi pod koła, w pobliżu czatowali rodzice, więc oddałem go naturze :)
Trasa:
Powrót z Ligoty, bo do tego miejsca uniknąłem płacenia za bilet :) Co ciekawe pociąg z Zakopca był umiarkowanie wypełniony i miałem miejsce siedziące...
Dystans59.25 km Czas03:48 Vśrednia15.59 km/h VMAX47.70 km/h Podjazdy1206 m
SprzętMerida Drakar
Dookoła Jałowca
Pogoda tym razem wygrała całkowicie. Trasa zakończyła się w Zawoi. Potem był już odwrót przez Przysłop do Stryszawy. Wcześniej próbowałem przeprawić się od północy przez przeł. Cichą - okazało się to niemożliwe nawet dla mtb (chyba że wprowadzając). Jechaliśmy zatem do karczmy "U Kuby" przez przeł. Granicę i Klekociny. W karczmie dorwała nas ulewa, w deszczu przebywaliśmy przeł. Przysłop zmierzając do Stryszawy.

Próba ataku na przeł. Cichą od wschodu

Podjazd na Klekociny od Koszarawy

Klekociny
Trasa:
Pogoda tym razem wygrała całkowicie. Trasa zakończyła się w Zawoi. Potem był już odwrót przez Przysłop do Stryszawy. Wcześniej próbowałem przeprawić się od północy przez przeł. Cichą - okazało się to niemożliwe nawet dla mtb (chyba że wprowadzając). Jechaliśmy zatem do karczmy "U Kuby" przez przeł. Granicę i Klekociny. W karczmie dorwała nas ulewa, w deszczu przebywaliśmy przeł. Przysłop zmierzając do Stryszawy.

Próba ataku na przeł. Cichą od wschodu

Podjazd na Klekociny od Koszarawy

Klekociny
Trasa:
Dystans113.53 km Czas06:48 Vśrednia16.70 km/h VMAX64.88 km/h Podjazdy2293 m
SprzętMerida Drakar
Makowski klasyk
Fatalne prognozy dla masywu Babiej wskazywały by uciec na północ. Było więc kilka nowych skrótów np. trasa z Makowa do Zembrzyc z ominięciem krajówki nr 28. Początek podjazdu na Makowską Górę z Jachówki był rzeźnicki a najbardziej wkurzały samochodziki masowo skracające sobie drogę na tej ścieżce (alejki w parkach są szersze). Zjazd szerszy ale o słabej nawierzchni. Tym razem był zaduch i upał, podjazd na Żarnówkę i Koskową wylał ze mnie siódme poty, potem (nomen omen!) schłodziła mnie burza (uratowal przystanek w Skomielnej). Powrót do Makowa przez Jabconiówkę i ze zdobyczno-odkrywczym cyklotrekiem na Adamówce (729) po drodze. W sumie dzień udany, odczuwałem jeszcze trudy pionowego Bożego Ciała i pod koniec miałem już dość...

Przeł. Lipie

Na Górę Makowską

Koskowa przed ulewą

Jabconiówka
Trasa:
Fatalne prognozy dla masywu Babiej wskazywały by uciec na północ. Było więc kilka nowych skrótów np. trasa z Makowa do Zembrzyc z ominięciem krajówki nr 28. Początek podjazdu na Makowską Górę z Jachówki był rzeźnicki a najbardziej wkurzały samochodziki masowo skracające sobie drogę na tej ścieżce (alejki w parkach są szersze). Zjazd szerszy ale o słabej nawierzchni. Tym razem był zaduch i upał, podjazd na Żarnówkę i Koskową wylał ze mnie siódme poty, potem (nomen omen!) schłodziła mnie burza (uratowal przystanek w Skomielnej). Powrót do Makowa przez Jabconiówkę i ze zdobyczno-odkrywczym cyklotrekiem na Adamówce (729) po drodze. W sumie dzień udany, odczuwałem jeszcze trudy pionowego Bożego Ciała i pod koniec miałem już dość...

Przeł. Lipie

Na Górę Makowską

Koskowa przed ulewą

Jabconiówka
Trasa:
Dystans105.46 km Czas07:22 Vśrednia14.32 km/h VMAX62.42 km/h Podjazdy3188 m
SprzętMerida Drakar
Stryszawski pionowy świat
Najpierw była wspinaczka na Janoszkę i zdobycie tejże na rowerze, potem zjazd i podjazd na os. Jaworskie; w końcu przypomniałem sobie, że u podnóża zostawiłem bagaże... Po powrocie znowu, od zera, zdobywałem Przysłop; tymczasem M. czekała na mnie w Beskidzkim Raju. Po skorzystaniu z wieży nastąpił zjazd aż do Zawoi i przejazd przez Skawicę - Suchą Górę z drugim tego dnia atakiem na szczyt. Oblok (870) zdobywałem już klasycznie cyklotrekiem, w drodze powrotnej złapał mnie potop. Na przystanku "ratunkowym" zeszliśmy się z M. no i przez półtorej godziny okupowaliśmy przystanek. Dalsza trasa musiała ulec modyfikacji - np. pojawił się obiad w Makowie - i tak się stało. Z Makowa wracałem m. in. przez Podksięże, Grzechynię i Borsuczą... Kilometr o nachyleniu ponad 15% to jest jednak niezła rzeźnia (Podksięże). W schronisku byłem dopiero po 20, ale na ostatnim podjeździe na Magurce/Borsuczej czułem, że kolana więcej nie wytrzymają... Jechałem przecież na czołgu (Drakarze)...
To mój rekord przewyższenia w stosunku do dystansu, okolice Stryszawy dają czadu, a jest to wersja minimum w stosunku do pierwotnej (którą zalał deszcz)!

W drodze na Janoszkę

Magurka widziana z wieży Beskidzkiego Raju

Oblok - na szczycie

Podjazd na Podksięże

Magurka/Borsucza
Trasa:
Najpierw była wspinaczka na Janoszkę i zdobycie tejże na rowerze, potem zjazd i podjazd na os. Jaworskie; w końcu przypomniałem sobie, że u podnóża zostawiłem bagaże... Po powrocie znowu, od zera, zdobywałem Przysłop; tymczasem M. czekała na mnie w Beskidzkim Raju. Po skorzystaniu z wieży nastąpił zjazd aż do Zawoi i przejazd przez Skawicę - Suchą Górę z drugim tego dnia atakiem na szczyt. Oblok (870) zdobywałem już klasycznie cyklotrekiem, w drodze powrotnej złapał mnie potop. Na przystanku "ratunkowym" zeszliśmy się z M. no i przez półtorej godziny okupowaliśmy przystanek. Dalsza trasa musiała ulec modyfikacji - np. pojawił się obiad w Makowie - i tak się stało. Z Makowa wracałem m. in. przez Podksięże, Grzechynię i Borsuczą... Kilometr o nachyleniu ponad 15% to jest jednak niezła rzeźnia (Podksięże). W schronisku byłem dopiero po 20, ale na ostatnim podjeździe na Magurce/Borsuczej czułem, że kolana więcej nie wytrzymają... Jechałem przecież na czołgu (Drakarze)...
To mój rekord przewyższenia w stosunku do dystansu, okolice Stryszawy dają czadu, a jest to wersja minimum w stosunku do pierwotnej (którą zalał deszcz)!

W drodze na Janoszkę

Magurka widziana z wieży Beskidzkiego Raju

Oblok - na szczycie

Podjazd na Podksięże

Magurka/Borsucza
Trasa:
Dystans117.96 km Teren2.50 km Czas05:45 Vśrednia20.51 km/h VMAX48.18 km/h Podjazdy707 m
SprzętMerida Drakar
Rajd łazowski SKT Suchartur
Tradycyjny rajd rowerowy z wizytą na strzelnicy (tym razem przy zakładzie karnym) w okolicy Ciągowic. Powrót z najlepszymi bez korzystania z pociągu. Temperatura zabójcza, uczestnicy karni i w dobrej formie. Na odcinku Kuźnica Sulikowska - Ciągowice prawdziwy tor przeszkód: najpierw piachy, potem bagno i przeprawy przez cieki wodne. Obyło się bez awarii, tylko dwóch z ośmiu uczestników grupy premium wycofało się w Łazach. Reszta dotarła do swoich domów o własnych siłach.

Ekipa na trasie Zawarpie - Kuźnica Świętojańska

"Strefa zgonu" w Ciągowicach, czyli delektowanie się odrobiną cienia
Trasa:
Tradycyjny rajd rowerowy z wizytą na strzelnicy (tym razem przy zakładzie karnym) w okolicy Ciągowic. Powrót z najlepszymi bez korzystania z pociągu. Temperatura zabójcza, uczestnicy karni i w dobrej formie. Na odcinku Kuźnica Sulikowska - Ciągowice prawdziwy tor przeszkód: najpierw piachy, potem bagno i przeprawy przez cieki wodne. Obyło się bez awarii, tylko dwóch z ośmiu uczestników grupy premium wycofało się w Łazach. Reszta dotarła do swoich domów o własnych siłach.

Ekipa na trasie Zawarpie - Kuźnica Świętojańska

"Strefa zgonu" w Ciągowicach, czyli delektowanie się odrobiną cienia
Trasa:
Dystans35.22 km Czas01:52 Vśrednia18.87 km/h Podjazdy242 m
SprzętMerida Drakar
Praca + Park Śląski
Dzień w parku, w towarzystwie. Bardzo ciepło i ludnie, kilka rundek + lody.
Dzień w parku, w towarzystwie. Bardzo ciepło i ludnie, kilka rundek + lody.
Dystans83.55 km Czas04:19 Vśrednia19.36 km/h VMAX45.49 km/h Podjazdy544 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Pustynna Wielkanoc
Po rezurekcji i wielkanocnym śniadaniu piękna pogoda skusiła na relaksacyjny rowerek. By nieco tę sielankę przerwać, zaliczyłem nieznany mi dotąd podjazd w Kluczach o 13% nachylenia; były też oczywiście oba punkty widokowe: Dąbrówka i Czubatka. Na koniec nieudana próba obiadowania w karczmie Bida - własna bida odstraszyła od posiłku...

Wiosenna Szczakowa

Dąbrówka

Czubatka
Trasa:
Po rezurekcji i wielkanocnym śniadaniu piękna pogoda skusiła na relaksacyjny rowerek. By nieco tę sielankę przerwać, zaliczyłem nieznany mi dotąd podjazd w Kluczach o 13% nachylenia; były też oczywiście oba punkty widokowe: Dąbrówka i Czubatka. Na koniec nieudana próba obiadowania w karczmie Bida - własna bida odstraszyła od posiłku...

Wiosenna Szczakowa

Dąbrówka

Czubatka
Trasa: