Wpisy archiwalne w kategorii
w towarzystwie
Dystans całkowity: | 10776.39 km (w terenie 2.50 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 479:45 |
Średnia prędkość: | 17.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.55 km/h |
Suma podjazdów: | 77868 m |
Liczba aktywności: | 122 |
Średnio na aktywność: | 88.33 km i 5h 06m |
Więcej statystyk |
Dystans129.89 km Czas06:33 Vśrednia19.83 km/h VMAX48.27 km/h Podjazdy362 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Żuławy Gdańskie
Piękna trasa po Żuławach obfitująca w gotyckie kościoły ceglane, domy podcieniowe, cmentarze i kościoły mennonickie. Drogi dobre, na nich spokój i cisza. Prawdziwa magia Żuław, świata który kiedyś może zniknąć pod wodą. Dobry przykład, że atrakcyjność krajoznawcza nie zależy tylko od atrakcyjności krajobrazowej.

Wielkie Mątowy

Cmentarz mennonicki w Stogach

"Mała architektura" żuławskiej wsi

Typowa zabudowa Żuław

Nowa Kościelnica - dom podcieniowy

Finał w Gdańsku
Trasa: Karwiny - Orłowo - PKP - Lisewo - W. Mątowy - Nw. Staw - Myszewo - Lubieszewo - Nowa Kościelnica - Gdańsk - SKM- Orłowo - Karwiny
Piękna trasa po Żuławach obfitująca w gotyckie kościoły ceglane, domy podcieniowe, cmentarze i kościoły mennonickie. Drogi dobre, na nich spokój i cisza. Prawdziwa magia Żuław, świata który kiedyś może zniknąć pod wodą. Dobry przykład, że atrakcyjność krajoznawcza nie zależy tylko od atrakcyjności krajobrazowej.

Wielkie Mątowy

Cmentarz mennonicki w Stogach

"Mała architektura" żuławskiej wsi

Typowa zabudowa Żuław

Nowa Kościelnica - dom podcieniowy

Finał w Gdańsku
Trasa: Karwiny - Orłowo - PKP - Lisewo - W. Mątowy - Nw. Staw - Myszewo - Lubieszewo - Nowa Kościelnica - Gdańsk - SKM- Orłowo - Karwiny
Dystans109.18 km Czas06:02 Vśrednia18.10 km/h VMAX54.80 km/h Podjazdy1246 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Kaszuby Środkowe, czyli z Kościerzyny do Wejherowa
Zaczęło się od deszczu w Kościerzynie i wizycie w cukierni. Potem, w towarzystwie wiatru, chmur i czasem mżawki jechaliśmy na północ. Było zwiedzanie dworu w Sikorzynie, był smaczny i tani obiad w Strzepczu (wspaniałe frytki!) Były momentami kiepskie płytowe drogi, ale tez słoneczny finał w Wejherowie.

Kościerzyna

Dwór Wybickich (tych Wybickich) w Sikorzynie

Zjazd z Wieżycy

Widok na jezioro Brodno Małe

Kaszuby od kuchni

Finał w Wejherowie
Trasa: Gdynia - PKP - Kościerzyna - Wieżyca - Chmielno - Strzepcz - Wejherowo - SKM - Orłowo - Karwiny
(powrót i dojazd rowerami)
Zaczęło się od deszczu w Kościerzynie i wizycie w cukierni. Potem, w towarzystwie wiatru, chmur i czasem mżawki jechaliśmy na północ. Było zwiedzanie dworu w Sikorzynie, był smaczny i tani obiad w Strzepczu (wspaniałe frytki!) Były momentami kiepskie płytowe drogi, ale tez słoneczny finał w Wejherowie.

Kościerzyna

Dwór Wybickich (tych Wybickich) w Sikorzynie

Zjazd z Wieżycy

Widok na jezioro Brodno Małe

Kaszuby od kuchni

Finał w Wejherowie
Trasa: Gdynia - PKP - Kościerzyna - Wieżyca - Chmielno - Strzepcz - Wejherowo - SKM - Orłowo - Karwiny
(powrót i dojazd rowerami)
Dystans14.43 km Czas00:44 Vśrednia19.68 km/h Podjazdy125 m
SprzętMerida Drakar
Park Śląski
W towarzystwie po parku.
W towarzystwie po parku.
Dystans166.96 km Czas07:18 Vśrednia22.87 km/h VMAX53.96 km/h Podjazdy1202 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Wolbromia
Prognozy majówkowe były tradycyjnie: miało być konsekwentnie zimno, mokro, wietrznie. W tej sytuacji postanowiłem wykorzystać ostatni piątek z mniejsza liczbą godzin. Zrobiłem sobie przedmajówkę. W tenże piątek miało być bowiem prowokacyjnie ładnie, słonecznie. Wyruszyłem więc szybko na wschód i przez Pogorie dotarłem na Pustynię Błędowską. Po drodze zachwyciły mnie słowiki szlochające na cały regulator oraz tarniny na Dorotce, które weszły w okres intensywnego kwitnienia. Na Pustyni, na tzw. Dąbrówce, wypoczywał już pokaźny tłumek, majówkował nawet jeden kamper. Zrobiło się ciepło, niemal upalnie. Ponieważ mniejsza połówka miała spore opóźnienie, to zamiast zakończyć jazdę na wschód w Kolbarku, ruszyłem na Gołaczewy, Brzozówkę i Łobzów, wszystko po to by objechać Wolbrom dookoła. Na tym odcinku musiałem walczyć z wiatrem, ale miałem czas. Nagrodą miał być obiad w Kolbarku. Co ciekawe między Kolbarkiem a Zarzeczem tarniny były jeszcze na etapie pączków.
W Dłużcu - po zmaganiach z przeciwnym wiatrem i palącym słońcem - postanowiłem zrobić sobie dłuższą przerwę i dowiedzieć się co z moją mniejszą połówką. Wtedy właśnie TO się stało: szukając zasięgu, zostawiłem aparat na ławce, przy kościele. Zasięg co prawda znalazłem, ale dowiedziałem się że objeżdżając Wolbrom straciłem nie tylko całą przewagę, dorobiłem się straty czasowej! W mig wsiadłem więc na siodełko i ruszyłem sprintem na Bydlin. Do tej pory tempo miałem znakomite, teraz jeszcze podkręciłem. Zadowolony z siebie przystanąłem przy cmentarzu w Krzywopłotach i wtedy to odkryłem: nie mam aparatu! Czekał mnie sprint powrotny, na miejscu - w Dłużcu - okazało się, że aparat grzecznie na mnie czekał. Ja natomiast z powodu zguby straciłem obiad w Kolbarku a mniejszą połówkę (najedzoną) dogoniłem dopiero w Kluczach. Stąd, aż do Jaworzna jechaliśmy razem.

Na Zagrabiu - między Kolbarkiem a Zarzeczem - wszystkie tarniny były jeszcze na etapie pączków.

Na Pustyni Błędowskiej

Gołaczewy

Dłużec

Bydlin

Bolesław - dwór
Trasa:
Prognozy majówkowe były tradycyjnie: miało być konsekwentnie zimno, mokro, wietrznie. W tej sytuacji postanowiłem wykorzystać ostatni piątek z mniejsza liczbą godzin. Zrobiłem sobie przedmajówkę. W tenże piątek miało być bowiem prowokacyjnie ładnie, słonecznie. Wyruszyłem więc szybko na wschód i przez Pogorie dotarłem na Pustynię Błędowską. Po drodze zachwyciły mnie słowiki szlochające na cały regulator oraz tarniny na Dorotce, które weszły w okres intensywnego kwitnienia. Na Pustyni, na tzw. Dąbrówce, wypoczywał już pokaźny tłumek, majówkował nawet jeden kamper. Zrobiło się ciepło, niemal upalnie. Ponieważ mniejsza połówka miała spore opóźnienie, to zamiast zakończyć jazdę na wschód w Kolbarku, ruszyłem na Gołaczewy, Brzozówkę i Łobzów, wszystko po to by objechać Wolbrom dookoła. Na tym odcinku musiałem walczyć z wiatrem, ale miałem czas. Nagrodą miał być obiad w Kolbarku. Co ciekawe między Kolbarkiem a Zarzeczem tarniny były jeszcze na etapie pączków.
W Dłużcu - po zmaganiach z przeciwnym wiatrem i palącym słońcem - postanowiłem zrobić sobie dłuższą przerwę i dowiedzieć się co z moją mniejszą połówką. Wtedy właśnie TO się stało: szukając zasięgu, zostawiłem aparat na ławce, przy kościele. Zasięg co prawda znalazłem, ale dowiedziałem się że objeżdżając Wolbrom straciłem nie tylko całą przewagę, dorobiłem się straty czasowej! W mig wsiadłem więc na siodełko i ruszyłem sprintem na Bydlin. Do tej pory tempo miałem znakomite, teraz jeszcze podkręciłem. Zadowolony z siebie przystanąłem przy cmentarzu w Krzywopłotach i wtedy to odkryłem: nie mam aparatu! Czekał mnie sprint powrotny, na miejscu - w Dłużcu - okazało się, że aparat grzecznie na mnie czekał. Ja natomiast z powodu zguby straciłem obiad w Kolbarku a mniejszą połówkę (najedzoną) dogoniłem dopiero w Kluczach. Stąd, aż do Jaworzna jechaliśmy razem.

Na Zagrabiu - między Kolbarkiem a Zarzeczem - wszystkie tarniny były jeszcze na etapie pączków.

Na Pustyni Błędowskiej

Gołaczewy

Dłużec

Bydlin

Bolesław - dwór
Trasa:
Dystans26.98 km Czas01:24 Vśrednia19.27 km/h Podjazdy223 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Po Jaworznie
Od pewnego momentu silny wiatr i napływające chmury - zgodnie z prognozami. Zwiedzanie m.in. Ciężkowic.
Od pewnego momentu silny wiatr i napływające chmury - zgodnie z prognozami. Zwiedzanie m.in. Ciężkowic.
Dystans166.74 km Czas07:29 Vśrednia22.28 km/h VMAX55.70 km/h Podjazdy940 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Serce Moraw, czyli z wizytą w Ołomuńcu i Kromieryżu
Ostatni zew wolności, nim polska policja zacznie znów bohatersko wyłapywać rowerzystów bez maseczek. Wypad z kosem do Czech. Trasa miała mieć kształt trójkąta, ale wyszło serce. Serce Moraw! Zaskoczyło mnie przewyższenie - przez całą trasę jedynie dwukrotnie próbowało wstać z kolan - przed Ołomuńcem i na odcinku od Goleszowa (Holešov) do Granic (Hranice). Nie projektowałem trasy pod kątem niskiego przewyższenia, o tej porze roku żadne podjazdy nie robią na mnie wrażenia, najmniejszego... Po prostu tak wyszło.
Czeskie kartofliska, zaorane pola i łąki nie pulsowały feerią barw. Jesieni jak na lekarstwo, a przecież za tydzień będzie jej szczyt! Zapowiada się mało kolorowa "złota jesień". W gratisie dostaniemy kolejne ograniczenia i obostrzenia. Czas kończyć "posezon" (sezon skończył się dla mnie pod koniec sierpnia) i przechodzić w sen zimowy... Takie to już są lata przestępne - przedsezon zniszczony przez polską policję, posezon jednakowoż.
Jak wrażenia z jazdy? Rano wilgotno i chłodno, tak że rozgrzałem się dopiero przed Ołomuńcem. W Ołomuńcu trochę sobie pomeandrowałem po brukach, potraciłem czasu gubiąc się po przedmieściach (kilka niedomówień na znakach rowerowych i "puste strzałki" widoczne dopiero z bardzo bliska...) ale na starówce pustawo i spokojnie. Co innego na przedmieściach - sznury aut i korki...
Przejazd trasą rowerową nr 4 (47) na Kromieryż specyficzny. Raz wspaniale, innym razem szutry, błota, płyty. W Kromieryżu wygrzałem się na słońcu i pojechałem do Hranic. Czasu na wjazd na Hostyń zwyczajnie zabrakło, ale górka brzydkawa i upstrzona "atrakcjami", więc nie żałuję. Na drodze do Hranic w jednym miejscu całkiem zdarty asfalt - więc musiałem omijać i straciłem trochę czasu, ale na mecie zameldowałem się równo o 18:00. Chmury "idące" od pleców wydawały się wtedy niezbyt groźne, ale po niecałej godzinie rozpętało się piekło, które tak ciekawie wygląda zza szyby i tak nieciekawie z roweru...

Ołomuniec - Dolny Rynek

Hranice - początek trasy

W drodze do dawnej stolicy Moraw

Te XIX-wieczne przedmieścia godne stolicy...

Pejzaż kulturowy... :)

Ołomuniec - Górny Rynek

Stawy Towaczowskie - ostatni fragment najgorszego (nawierzchniowo) odcinka na trasie.

Kromieryż

Holeszów - pałac

Hostyń widoczny z trasy rowerowej

Mały, biedny jeżyk miał gigantyczne kleszcze "za uchem".
Waga roweru: 26,3 kg (przednia torba + duża sakwa)
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34376256
Ostatni zew wolności, nim polska policja zacznie znów bohatersko wyłapywać rowerzystów bez maseczek. Wypad z kosem do Czech. Trasa miała mieć kształt trójkąta, ale wyszło serce. Serce Moraw! Zaskoczyło mnie przewyższenie - przez całą trasę jedynie dwukrotnie próbowało wstać z kolan - przed Ołomuńcem i na odcinku od Goleszowa (Holešov) do Granic (Hranice). Nie projektowałem trasy pod kątem niskiego przewyższenia, o tej porze roku żadne podjazdy nie robią na mnie wrażenia, najmniejszego... Po prostu tak wyszło.
Czeskie kartofliska, zaorane pola i łąki nie pulsowały feerią barw. Jesieni jak na lekarstwo, a przecież za tydzień będzie jej szczyt! Zapowiada się mało kolorowa "złota jesień". W gratisie dostaniemy kolejne ograniczenia i obostrzenia. Czas kończyć "posezon" (sezon skończył się dla mnie pod koniec sierpnia) i przechodzić w sen zimowy... Takie to już są lata przestępne - przedsezon zniszczony przez polską policję, posezon jednakowoż.
Jak wrażenia z jazdy? Rano wilgotno i chłodno, tak że rozgrzałem się dopiero przed Ołomuńcem. W Ołomuńcu trochę sobie pomeandrowałem po brukach, potraciłem czasu gubiąc się po przedmieściach (kilka niedomówień na znakach rowerowych i "puste strzałki" widoczne dopiero z bardzo bliska...) ale na starówce pustawo i spokojnie. Co innego na przedmieściach - sznury aut i korki...
Przejazd trasą rowerową nr 4 (47) na Kromieryż specyficzny. Raz wspaniale, innym razem szutry, błota, płyty. W Kromieryżu wygrzałem się na słońcu i pojechałem do Hranic. Czasu na wjazd na Hostyń zwyczajnie zabrakło, ale górka brzydkawa i upstrzona "atrakcjami", więc nie żałuję. Na drodze do Hranic w jednym miejscu całkiem zdarty asfalt - więc musiałem omijać i straciłem trochę czasu, ale na mecie zameldowałem się równo o 18:00. Chmury "idące" od pleców wydawały się wtedy niezbyt groźne, ale po niecałej godzinie rozpętało się piekło, które tak ciekawie wygląda zza szyby i tak nieciekawie z roweru...

Ołomuniec - Dolny Rynek

Hranice - początek trasy

W drodze do dawnej stolicy Moraw

Te XIX-wieczne przedmieścia godne stolicy...

Pejzaż kulturowy... :)

Ołomuniec - Górny Rynek

Stawy Towaczowskie - ostatni fragment najgorszego (nawierzchniowo) odcinka na trasie.

Kromieryż

Holeszów - pałac

Hostyń widoczny z trasy rowerowej

Mały, biedny jeżyk miał gigantyczne kleszcze "za uchem".
Waga roweru: 26,3 kg (przednia torba + duża sakwa)
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34376256
Lipowska, czyli beskidzkie Krupówki
18 km zmagań ze skutkami bajecznej pogody w polskich Beskidach... Czy Pasmo Lipowskiej ma jakieś zalety? Nie. Kiedyś tak było, ale w tę niedzielę zdegradowane lasy dodatkowo jeszcze "upiększały" tłumy, słaba widoczność oraz zawodnicy BikeAtelier MTB Maratonu coś tam, coś tam... Już na Zapolance mieliśmy przedsmak tego co nas czeka wyżej, czyli schlaną ekipę kilkunastu facetów wydzierających się z werandy na całą okolicę. Doprawdy, skąd biorą się debile, którzy jadą w góry tylko po to by się napić?
Sytuację ratowały humorystyczne momenty, ale osobiście nie po to chodzę w góry by liczyć ludzi i rowerzystów na szlaku, wolę kontemplować ciszę. Na Lipowskiej był armagedon, tłumy sprawiły, ze zamiast planowanego posiłku zeszliśmy szybciej w dolinę... Wygłodniały naród rzucił się na góry łapczywiej niż kornik na Puszczę Białowieską... Jedynym plusem był częsty widok dzieci z rodzicami na szlaku, bo nadreprezentacja pudli nie budziła mojego entuzjazmu (chyba że właściciele wlekli je jako karmę dla wilków :P).

Tu był kiedyś regiel górny - RIP

Tu - na Hali Redykalnej - było kiedyś spokojnie...

Element humorystyczny, czyli drągi fundowane przez nasze województwo...
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34239725
18 km zmagań ze skutkami bajecznej pogody w polskich Beskidach... Czy Pasmo Lipowskiej ma jakieś zalety? Nie. Kiedyś tak było, ale w tę niedzielę zdegradowane lasy dodatkowo jeszcze "upiększały" tłumy, słaba widoczność oraz zawodnicy BikeAtelier MTB Maratonu coś tam, coś tam... Już na Zapolance mieliśmy przedsmak tego co nas czeka wyżej, czyli schlaną ekipę kilkunastu facetów wydzierających się z werandy na całą okolicę. Doprawdy, skąd biorą się debile, którzy jadą w góry tylko po to by się napić?
Sytuację ratowały humorystyczne momenty, ale osobiście nie po to chodzę w góry by liczyć ludzi i rowerzystów na szlaku, wolę kontemplować ciszę. Na Lipowskiej był armagedon, tłumy sprawiły, ze zamiast planowanego posiłku zeszliśmy szybciej w dolinę... Wygłodniały naród rzucił się na góry łapczywiej niż kornik na Puszczę Białowieską... Jedynym plusem był częsty widok dzieci z rodzicami na szlaku, bo nadreprezentacja pudli nie budziła mojego entuzjazmu (chyba że właściciele wlekli je jako karmę dla wilków :P).

Tu był kiedyś regiel górny - RIP

Tu - na Hali Redykalnej - było kiedyś spokojnie...

Element humorystyczny, czyli drągi fundowane przez nasze województwo...
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34239725
Góry Kisuckie i dwukrotnie Jaworzynka
Z cyklu "z dala od siodełka", czyli ponad 25 km przedzierania się przez wiatrowały lub wędrówki trasami rowerowymi (świetny pomysł!). Dwukrotne zdobycie Jaworzynki, w tym samiuśkiego szczytu z punktem osnowy. Pomyśleć, że to miało być grzybobranie; brak grzybów (susz straszny przemieszany z zastoiskami wody) rozmnożył kilometry i trzeba było zmienić plany, ale na obiadokolację w Gawrze zdążyliśmy...

Łąki i przysiółki Zazrivy

Krucyfiks na przełączce

Widoczki spod Jaworzynki na południe
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34239673
Z cyklu "z dala od siodełka", czyli ponad 25 km przedzierania się przez wiatrowały lub wędrówki trasami rowerowymi (świetny pomysł!). Dwukrotne zdobycie Jaworzynki, w tym samiuśkiego szczytu z punktem osnowy. Pomyśleć, że to miało być grzybobranie; brak grzybów (susz straszny przemieszany z zastoiskami wody) rozmnożył kilometry i trzeba było zmienić plany, ale na obiadokolację w Gawrze zdążyliśmy...

Łąki i przysiółki Zazrivy

Krucyfiks na przełączce

Widoczki spod Jaworzynki na południe
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34239673
Dystans71.51 km Czas03:44 Vśrednia19.15 km/h VMAX60.34 km/h Podjazdy492 m
SprzętFocus Arriba 4.0 Uczestnicy

Lipowiec
Po przyspieszonym powrocie ze Słowacji (finał LM) wybrałem się z M. nad Wisłę i do Lipowca. Było ciepło, ładne widoczki, ale przejazd utrudniały remonty. Pierwszy w Gorzowie (skasowany wiadukt!), drugi w Gromcu (zerwany asfalt). Apogeum nastąpiło w samym Lipowcu. Otóż był pn, wstęp darmowy, ale zamek był zamknięty na 4 spusty. Tym samym cel wycieczki przestał nim być i najwięcej radości miałem z przejazdu w okolicach Płazy. Dzień skończył się średnio smacznym plackiem po węgiersku w "Dwójce", ale Jaworzno raczej nie zachwyca gastronomią (podobnie jak "starówką").

Nad Płazą

Lipowiec - pocałowanie klamki...

Bezczelność i lenistwo w jednym - czyli samorząd (marszałek) woj. małopolskiego w pełnej krasie.
Trasa: Jaworzno - Gorzów - Mętków - Babice - Lipowiec - Płaza - Chrzanów - Jaworzno
Po przyspieszonym powrocie ze Słowacji (finał LM) wybrałem się z M. nad Wisłę i do Lipowca. Było ciepło, ładne widoczki, ale przejazd utrudniały remonty. Pierwszy w Gorzowie (skasowany wiadukt!), drugi w Gromcu (zerwany asfalt). Apogeum nastąpiło w samym Lipowcu. Otóż był pn, wstęp darmowy, ale zamek był zamknięty na 4 spusty. Tym samym cel wycieczki przestał nim być i najwięcej radości miałem z przejazdu w okolicach Płazy. Dzień skończył się średnio smacznym plackiem po węgiersku w "Dwójce", ale Jaworzno raczej nie zachwyca gastronomią (podobnie jak "starówką").

Nad Płazą

Lipowiec - pocałowanie klamki...

Bezczelność i lenistwo w jednym - czyli samorząd (marszałek) woj. małopolskiego w pełnej krasie.
Trasa: Jaworzno - Gorzów - Mętków - Babice - Lipowiec - Płaza - Chrzanów - Jaworzno
Dystans318.05 km Czas17:37 Vśrednia18.05 km/h VMAX69.55 km/h Podjazdy4336 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Kľak - tak, czyli rajd czechosłowacki
Dokładnie 100 lat wcześniej Czechosłowacja celowo i złośliwie utrudniała Polsce walkę z bolszewikami, a warto pamiętać, że dokładnie 4 lipca 1920 r. rozpoczęła się generalna ofensywa Armii Czerwonej na zachód (zakończona "cudem nad Wisłą"). Z kolei prawie 20 lat temu w wyborach prezydenckich startował Marian Krzaklewski. Startował z hasłem "Krzak - tak", ale zakończył szarżę identycznie jak Armia Czerwona w 1920 r. Skoro startowałem z Czech i jechałem na Słowację wypadało wspomnieć nieboszczkę Czechosłowację i podzielić trasę na trzy części, niczym czechosłowacki hymn. Oczywiście - tak jak w hymnie Czechosłowacji - sama przerwa poświęcona była Morawom :P
Uwielbiam mniej oczywiste rocznice, przypominają że historia jest wszechobecna w naszym życiu. No i najważniejsze - pozwala uzasadnić każde szaleństwo. Ten rajd bez pieszej szarży na nieco mniej znany w Polsce, ale wybitny fatrzański szczyt, byłby pozbawiony szaleństwa, a przecież dokładnie 500 lat temu jeden z największych szaleńców w dziejach świata - Ferdynand Magellan - eksplorował wybrzeże Patagonii. Wypadało go uczcić godnie, czyli brawurowo. Taka trasa bez wcześniejszego treningu górskiego była synonimem brawury i wujek Ferdek byłby z niej zadowolony. porwałem się na ten rajd nie mając na koncie (w sezonie) żadnego trzytysięcznika. Chciałem dowalić nogom przed zbliżającą się wyprawą do Korona-Francji. Liczyłem, że ten ból zaprocentuje :)
Zaczynałem w Czechach (konkretnie to na Morawach) i aż do Bojkowic jechałem z Drozdem, znanym pasjonatem tenisa, który na cześć Sereny Williams nosi w nazwie liczbę 23 (turdus23 - od 23 wygranych przez nią wielkich szlemów). Dość teorii spiskowych!
Gdy Drozd męczył bułę z bagażem, ja sobie odpoczywałem wioząc dobrych kilka kilo mniej, tak było w Górach Wizowickich, aż do Bojkowic. Potem - jadąc dalej samotnie - przycisnąłem już mocniej i przez dolinę Towarskiego potoku zjechałem do nadważańskiej Iławy i opuściwszy Białe Karpaty wbiłem w Góry Strażowskie. Tutaj upał zaczął mi doskwierać, do tego stopnia że na południowych zboczach Strażowa chciałem wypieprzyć kask w krzaki. Jakie to było mądre z mojej strony, że nie jechałem rok wcześniej przez Hiszpanię w kasku! Ta skorupa na łbie ani nie chroni przed słońcem, ani przed deszczem. Za to jest wielka i cięższa od czapki. Dopiero na zjeździe do Cziczman miałem trochę wytchnienia, ale tamże snuły się tłumy turystów. Co ciekawe, wielu snuło się w maseczkach.
Na zjeździe zaczął mi dokuczać wiatr, jechałem wszak na płn, a ten był na pd. W porywach potrafił nieźle wyhamować. Gdy skierowałem się na Faczkowską przełęcz odkryłem duża frekwencję motocyklistów. Gdy uzupełniałem zapasy wody (ładownie miałem puste, sklepów po drodze nie było), filtrując przez 20 minut 1,5 l z szemranego strumyczka, słowacki kierowca dopytywał czy mi nie pomóc. Oni tak już mają...
Tak więc podbudowany tym, że Słowacy się nie zmienili ukryłem rower w fantastycznej, powykręcanej i wiekowej buczynie oraz ruszyłem na szlak. Byłem już formalnie w Małej Fatrze. Tutaj lekko nie było: maź, błoto i kamienie. Miejscami naprawdę ślisko, dwa razy leżałem. Lazłem wzwyż ze statywem, bo zakładałem że zdobędę wierzchołek niewiele przed zachodem. Szedłem jednak zbyt szybko i rozkłaczyłem Kłaka równo o 20:00. Na szczycie dwie parki Słowaków (znaczy, mieszane płciowo) nagrywały sobie z drona szczytowanie, znaczy "summited", jak przezwałby ich rytuał Reinhold Messner. Byli jednak w tym entuzjazmie dość malowniczy, dlatego nagrodziłem ich fotką.
Schodziłem już tradycyjnie w żółwim tempie (kontuzje zdarzają się głównie przy zejściu), nikt mnie jednak nie wyprzedził, bo szlak totalnie opustoszał. Gdy dotarłem w okolice ukrycia roweru musiałem długo go szukać wśród głębokich ceni bukowych wężowisk. Jak zwykle ukryłem rower tak dobrze, że sam miałem problem by go odnaleźć... Cóż, lepiej dobrze ukryć, niż wracać pieszo.
Dopiero na zjeździe do Rajca zrobiło mi się chłodno. Na szczycie (1352) były jeszcze 24 stopnie, polany południowe były zaś nagrzane do 29 stopni!
Dalsza trasa zakładała ominięcie Żyliny od wschodu, przez Turie i Wisznowe. No i właśnie w Wiśniowie złapałem panę, a jakże: wystarczył jeden wjazd w dziurę... Konieczność babrania się w rowerze tak mnie jednak zmotywowała, że ani się obejrzałem a byłem w podfatrzańskiej Beli. Ciężko zrobiło się dopiero w Terchowej. Odcinek do Zazriwej jest mocno interwałowy... Miało to swoje plusy: kolejny podjazd, na przełęcz Hola, nie pozwolił mi zasnąć. Rozbudził mnie nawet na tyle, że podjąłem próbę ataku na Paracz - najwyższy szczyt Magury Orawskiej. Zatrzymały mnie poległe świerki - wiatrował był poważny, a moje nogi nie nadawały się już na tor przeszkód - odpuściłem więc, chciałem jedynie uczcić Magellana, nie zaś naśladować jego frajerski zgon.
Ponownie senność dopadła mnie dopiero na nudnym odcinku z Orawskiej Leśnej. Rozbudził mnie dopiero niemrawy podjazd na Nawoć, atakowałem już wtedy Beskid Żywiecki, zwany na Słowacji Beskidem Orawskim. Gdy tylko przekroczyłem granice Rzpltej zdjąłem skorupę z głowy i ruszyłem radośnie w dół. Senność całkiem mi przeszła i baraszkowałem po Ujsołach i Rajczy w poszukiwaniu sklepów. Potem wybrałem się pod Boraczą i zamiast wracać pociągiem o 12, wpadłem na pomysł by coś zjeść i jechać dalej. Mimo usilnych prób, przez 1,5 h poszukiwań nie znalazłem żadnej gastronomii, w której nie byłoby absurdalnych tłumów. Zmęczony tym horrorem wróciłem pod stację w Węgierskiej Górce i przesiedziałem godzinę w cieniu (co ciekawe nie brała mnie senność).
Dopiero w pociągu zaliczyłem odlot. Miałem miejsce siedzące, nie wszyscy mogli się pochwalić takim sukcesem. Wszystko działo się o 14-tej, jak wyglądało obłożenie kolejnych pociągów nie chcę nawet wiedzieć... W każdym razie naród ruszył w góry, warto o tym pamiętać!
Test mocy wypadł pozytywnie. Zaskoczyło mnie to o tyle, że nabroiłem naprawdę pokaźne przewyższenie na trasie i w dodatku utrudniłem sobie zadanie włażąc z buta na Klaka. To ostatnie szaleństwo mogło mnie zresztą zgubić: naciągnąłem ścięgno w łydce (przy poślizgnięciu na błocie, mimo bardzo ostrożnego schodzenia!) i przy chodzeniu zaczęła mnie boleć lewa noga, na rowerze - na szczęście - ten problem nie występował. Pod koniec trasy miałem już ciężkie nogi (od rana w niedzielę), ale nie zdarzyło mi się jeszcze walnąć tak trudnego rajdu bez ani jednej trasy powyżej 3000 metrów przewyższenia w sezonie.

Kľak - tak. Selfie-turyści zwróceni na wschód, to stamtąd nadchodziła 100 lat temu Armia Czerwona...

Wczesnogotycki, autentyczny kościół we wsi Tečovice

W drodze na Uhersky Brod. Drozd tym razem niezbyt odblaskowy...

Uhersky Brod

Coraz cieplej - Štítná nad Vláří

Upał jeszcze nie hiszpański, ale już męczący przy przejeździe przez Góry Strażowskie. Może kiedyś dotrę tu wiosną, gdy młode listki rosną? Te góry proszą się o nieoczywiste i śmiałe eksploracje.

Okrążając masyw Strażowa

Čičmany - dzieło wybitnego słowackiego architekta Duszana Jurkowicza. U nas znany jest głównie z projektów austriackich cmentarzy pierwszowojennych.

Ta liczba samochodów nieco mnie zaniepokoiła, ale jechałem dalej wzwyż, by schować rower przy czerwonym szlaku i ruszyć na Kłaczka-słodziaczka, znanego z widoków... By wznieść się ponad rower, ponad szosy i wioski, by dotknąć majestatu gór, by poczuć kontakt z podłożem, by ulżyć tyłkowi, by dowalić nogom - każdy powód jest dobry aby porzucić rower i ruszyć na szlak :)

Widoczki były przednie - tu na Góry Strażowskie

Rowerzyści rzadko to oglądają - widok z wierzchołka Kłaka na Małą Fatrę w wersji "luczańskiej"

Niestety byłem tak szybki na podejściu, że do zachodu miałem jeszcze 1,5 h (to już zdjęcie z zejścia). Planowe 1:55 podejścia zajęło mi 1:17!

Zejście z Rewania na niemal widoczne stąd Fačkovské sedlo. Tutaj kończy się (lub zaczyna) Mała Fatra! Przede mną Góry Strażowskie, które tak zachwycały mnie z wierzchołka góry Čipčie, w czasie mojego ostatniego fatrzańskiego cyklotreku.

Rajecke Teplice

Coraz bliżej Janosika

Terchova

W drodze na przeł. Hola złapał mnie świt oraz senność, na szczęście było pod górkę i trudniej było zrobić sobie krzywdę

Droga na Paracz - tego było za wiele, zarządziłem wycof

Było przed 8 rano, na przeł. Glinka już jakby południe, tylko "ludziów" jeszcze mało było

Soła w Rajczy

Widowiskowy spływ Sołą odbywało 7. wspaniałych kaczuszek z mamusią na przedzie, bo dowódca musi dać przykład!

W drodze na Boraczą - opony nie pozwoliły na więcej, a od północy podjeżdżać już mi się nie chciało (zbliżałem się do granicy wyporności kolan)

Upalny koniec na stacji, w cieniu jesionów
Podsumowując: za jednym razem - jadąc bez noclegu - załatwiłem Białe Karpaty, Góry Strażowskie, Małą Fatrę (z wejściem na jeden z istotniejszych szczytów!), Magurę Orawską (podjąłem atak "z buta" na Paracz) i Beskid Żywiecki.
Czas brutto: 29 h 42 min.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33234861
Dokładnie 100 lat wcześniej Czechosłowacja celowo i złośliwie utrudniała Polsce walkę z bolszewikami, a warto pamiętać, że dokładnie 4 lipca 1920 r. rozpoczęła się generalna ofensywa Armii Czerwonej na zachód (zakończona "cudem nad Wisłą"). Z kolei prawie 20 lat temu w wyborach prezydenckich startował Marian Krzaklewski. Startował z hasłem "Krzak - tak", ale zakończył szarżę identycznie jak Armia Czerwona w 1920 r. Skoro startowałem z Czech i jechałem na Słowację wypadało wspomnieć nieboszczkę Czechosłowację i podzielić trasę na trzy części, niczym czechosłowacki hymn. Oczywiście - tak jak w hymnie Czechosłowacji - sama przerwa poświęcona była Morawom :P
Uwielbiam mniej oczywiste rocznice, przypominają że historia jest wszechobecna w naszym życiu. No i najważniejsze - pozwala uzasadnić każde szaleństwo. Ten rajd bez pieszej szarży na nieco mniej znany w Polsce, ale wybitny fatrzański szczyt, byłby pozbawiony szaleństwa, a przecież dokładnie 500 lat temu jeden z największych szaleńców w dziejach świata - Ferdynand Magellan - eksplorował wybrzeże Patagonii. Wypadało go uczcić godnie, czyli brawurowo. Taka trasa bez wcześniejszego treningu górskiego była synonimem brawury i wujek Ferdek byłby z niej zadowolony. porwałem się na ten rajd nie mając na koncie (w sezonie) żadnego trzytysięcznika. Chciałem dowalić nogom przed zbliżającą się wyprawą do Korona-Francji. Liczyłem, że ten ból zaprocentuje :)
Zaczynałem w Czechach (konkretnie to na Morawach) i aż do Bojkowic jechałem z Drozdem, znanym pasjonatem tenisa, który na cześć Sereny Williams nosi w nazwie liczbę 23 (turdus23 - od 23 wygranych przez nią wielkich szlemów). Dość teorii spiskowych!
Gdy Drozd męczył bułę z bagażem, ja sobie odpoczywałem wioząc dobrych kilka kilo mniej, tak było w Górach Wizowickich, aż do Bojkowic. Potem - jadąc dalej samotnie - przycisnąłem już mocniej i przez dolinę Towarskiego potoku zjechałem do nadważańskiej Iławy i opuściwszy Białe Karpaty wbiłem w Góry Strażowskie. Tutaj upał zaczął mi doskwierać, do tego stopnia że na południowych zboczach Strażowa chciałem wypieprzyć kask w krzaki. Jakie to było mądre z mojej strony, że nie jechałem rok wcześniej przez Hiszpanię w kasku! Ta skorupa na łbie ani nie chroni przed słońcem, ani przed deszczem. Za to jest wielka i cięższa od czapki. Dopiero na zjeździe do Cziczman miałem trochę wytchnienia, ale tamże snuły się tłumy turystów. Co ciekawe, wielu snuło się w maseczkach.
Na zjeździe zaczął mi dokuczać wiatr, jechałem wszak na płn, a ten był na pd. W porywach potrafił nieźle wyhamować. Gdy skierowałem się na Faczkowską przełęcz odkryłem duża frekwencję motocyklistów. Gdy uzupełniałem zapasy wody (ładownie miałem puste, sklepów po drodze nie było), filtrując przez 20 minut 1,5 l z szemranego strumyczka, słowacki kierowca dopytywał czy mi nie pomóc. Oni tak już mają...
Tak więc podbudowany tym, że Słowacy się nie zmienili ukryłem rower w fantastycznej, powykręcanej i wiekowej buczynie oraz ruszyłem na szlak. Byłem już formalnie w Małej Fatrze. Tutaj lekko nie było: maź, błoto i kamienie. Miejscami naprawdę ślisko, dwa razy leżałem. Lazłem wzwyż ze statywem, bo zakładałem że zdobędę wierzchołek niewiele przed zachodem. Szedłem jednak zbyt szybko i rozkłaczyłem Kłaka równo o 20:00. Na szczycie dwie parki Słowaków (znaczy, mieszane płciowo) nagrywały sobie z drona szczytowanie, znaczy "summited", jak przezwałby ich rytuał Reinhold Messner. Byli jednak w tym entuzjazmie dość malowniczy, dlatego nagrodziłem ich fotką.
Schodziłem już tradycyjnie w żółwim tempie (kontuzje zdarzają się głównie przy zejściu), nikt mnie jednak nie wyprzedził, bo szlak totalnie opustoszał. Gdy dotarłem w okolice ukrycia roweru musiałem długo go szukać wśród głębokich ceni bukowych wężowisk. Jak zwykle ukryłem rower tak dobrze, że sam miałem problem by go odnaleźć... Cóż, lepiej dobrze ukryć, niż wracać pieszo.
Dopiero na zjeździe do Rajca zrobiło mi się chłodno. Na szczycie (1352) były jeszcze 24 stopnie, polany południowe były zaś nagrzane do 29 stopni!
Dalsza trasa zakładała ominięcie Żyliny od wschodu, przez Turie i Wisznowe. No i właśnie w Wiśniowie złapałem panę, a jakże: wystarczył jeden wjazd w dziurę... Konieczność babrania się w rowerze tak mnie jednak zmotywowała, że ani się obejrzałem a byłem w podfatrzańskiej Beli. Ciężko zrobiło się dopiero w Terchowej. Odcinek do Zazriwej jest mocno interwałowy... Miało to swoje plusy: kolejny podjazd, na przełęcz Hola, nie pozwolił mi zasnąć. Rozbudził mnie nawet na tyle, że podjąłem próbę ataku na Paracz - najwyższy szczyt Magury Orawskiej. Zatrzymały mnie poległe świerki - wiatrował był poważny, a moje nogi nie nadawały się już na tor przeszkód - odpuściłem więc, chciałem jedynie uczcić Magellana, nie zaś naśladować jego frajerski zgon.
Ponownie senność dopadła mnie dopiero na nudnym odcinku z Orawskiej Leśnej. Rozbudził mnie dopiero niemrawy podjazd na Nawoć, atakowałem już wtedy Beskid Żywiecki, zwany na Słowacji Beskidem Orawskim. Gdy tylko przekroczyłem granice Rzpltej zdjąłem skorupę z głowy i ruszyłem radośnie w dół. Senność całkiem mi przeszła i baraszkowałem po Ujsołach i Rajczy w poszukiwaniu sklepów. Potem wybrałem się pod Boraczą i zamiast wracać pociągiem o 12, wpadłem na pomysł by coś zjeść i jechać dalej. Mimo usilnych prób, przez 1,5 h poszukiwań nie znalazłem żadnej gastronomii, w której nie byłoby absurdalnych tłumów. Zmęczony tym horrorem wróciłem pod stację w Węgierskiej Górce i przesiedziałem godzinę w cieniu (co ciekawe nie brała mnie senność).
Dopiero w pociągu zaliczyłem odlot. Miałem miejsce siedzące, nie wszyscy mogli się pochwalić takim sukcesem. Wszystko działo się o 14-tej, jak wyglądało obłożenie kolejnych pociągów nie chcę nawet wiedzieć... W każdym razie naród ruszył w góry, warto o tym pamiętać!
Test mocy wypadł pozytywnie. Zaskoczyło mnie to o tyle, że nabroiłem naprawdę pokaźne przewyższenie na trasie i w dodatku utrudniłem sobie zadanie włażąc z buta na Klaka. To ostatnie szaleństwo mogło mnie zresztą zgubić: naciągnąłem ścięgno w łydce (przy poślizgnięciu na błocie, mimo bardzo ostrożnego schodzenia!) i przy chodzeniu zaczęła mnie boleć lewa noga, na rowerze - na szczęście - ten problem nie występował. Pod koniec trasy miałem już ciężkie nogi (od rana w niedzielę), ale nie zdarzyło mi się jeszcze walnąć tak trudnego rajdu bez ani jednej trasy powyżej 3000 metrów przewyższenia w sezonie.

Kľak - tak. Selfie-turyści zwróceni na wschód, to stamtąd nadchodziła 100 lat temu Armia Czerwona...

Wczesnogotycki, autentyczny kościół we wsi Tečovice

W drodze na Uhersky Brod. Drozd tym razem niezbyt odblaskowy...

Uhersky Brod

Coraz cieplej - Štítná nad Vláří

Upał jeszcze nie hiszpański, ale już męczący przy przejeździe przez Góry Strażowskie. Może kiedyś dotrę tu wiosną, gdy młode listki rosną? Te góry proszą się o nieoczywiste i śmiałe eksploracje.

Okrążając masyw Strażowa

Čičmany - dzieło wybitnego słowackiego architekta Duszana Jurkowicza. U nas znany jest głównie z projektów austriackich cmentarzy pierwszowojennych.

Ta liczba samochodów nieco mnie zaniepokoiła, ale jechałem dalej wzwyż, by schować rower przy czerwonym szlaku i ruszyć na Kłaczka-słodziaczka, znanego z widoków... By wznieść się ponad rower, ponad szosy i wioski, by dotknąć majestatu gór, by poczuć kontakt z podłożem, by ulżyć tyłkowi, by dowalić nogom - każdy powód jest dobry aby porzucić rower i ruszyć na szlak :)

Widoczki były przednie - tu na Góry Strażowskie

Rowerzyści rzadko to oglądają - widok z wierzchołka Kłaka na Małą Fatrę w wersji "luczańskiej"

Niestety byłem tak szybki na podejściu, że do zachodu miałem jeszcze 1,5 h (to już zdjęcie z zejścia). Planowe 1:55 podejścia zajęło mi 1:17!

Zejście z Rewania na niemal widoczne stąd Fačkovské sedlo. Tutaj kończy się (lub zaczyna) Mała Fatra! Przede mną Góry Strażowskie, które tak zachwycały mnie z wierzchołka góry Čipčie, w czasie mojego ostatniego fatrzańskiego cyklotreku.

Rajecke Teplice

Coraz bliżej Janosika

Terchova

W drodze na przeł. Hola złapał mnie świt oraz senność, na szczęście było pod górkę i trudniej było zrobić sobie krzywdę

Droga na Paracz - tego było za wiele, zarządziłem wycof

Było przed 8 rano, na przeł. Glinka już jakby południe, tylko "ludziów" jeszcze mało było

Soła w Rajczy

Widowiskowy spływ Sołą odbywało 7. wspaniałych kaczuszek z mamusią na przedzie, bo dowódca musi dać przykład!

W drodze na Boraczą - opony nie pozwoliły na więcej, a od północy podjeżdżać już mi się nie chciało (zbliżałem się do granicy wyporności kolan)

Upalny koniec na stacji, w cieniu jesionów
Podsumowując: za jednym razem - jadąc bez noclegu - załatwiłem Białe Karpaty, Góry Strażowskie, Małą Fatrę (z wejściem na jeden z istotniejszych szczytów!), Magurę Orawską (podjąłem atak "z buta" na Paracz) i Beskid Żywiecki.
Czas brutto: 29 h 42 min.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33234861