Wpisy archiwalne w kategorii

wielodniowe

Dystans całkowity:47790.49 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:2289:54
Średnia prędkość:17.50 km/h
Maksymalna prędkość:78.22 km/h
Suma podjazdów:321217 m
Liczba aktywności:363
Średnio na aktywność:131.65 km i 7h 52m
Więcej statystyk
Dystans63.59 km Czas04:22 Vśrednia14.56 km/h Podjazdy570 m
Zachodnia Słowacja, dzień 4: Atak zimnych ogrodników
Kategoria wielodniowe

Mokro, zimno, przykro. Jedyny przebłysk słońca pozwolił na ładne zdjęcie hradu Lietava, ale więcej słońca nie było. Dokulałem się więc do Żyliny, a stamtąd vlakiem do Skalitego i znów rowerem przez Myto i Kotelnicę do Węgierskiej Górki. Przy okazji mogę polecić frytki w kebabie Saira w Węgierskiej Górce. Za 12 złotych góra dobrych frytek, pozwoliły rozgrzać zziębnięte dłonie... 

Ostatnie chwile w głuszy

Hrad Lietava

Żylina

W drodze na przeł. Kotelnica, ostatnią na tej wyprawce.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49340945
Sedlo Patuch - Turie - Żylina - vlak - Skalite - Zwardoń - Sól - Popręcinka - Nieledwia - Węgierska Górka - pociąg - Kato - Chorzów

Dystans81.12 km Czas06:03 Vśrednia13.41 km/h Podjazdy1617 m
Zachodnia Słowacja, dzień 3: Góry Strażowskie
Kategoria Cyklotrek, wielodniowe

Obudziły mnie fletowe tony kosów. Rozśpiewana była cała okolica. Pełen obaw wyruszyłem w kierunku przełęczy Mraznica i w stronę wioski Mojtin. Obawy były niesłuszne, gruntówki były suche na wiór, w górach nie padało od tygodni. Rowerowo najpiękniej było jednak między Mojtinem a Prużiną. Znakomite, wąskie asfalty. Moim celem była Maninska tiesniava i Sulovske vrchy. Chciałem to wszystko zobaczyć zanim tąpnie pogoda i rozgoszczą się zimni ogrodnicy. Udało się połowicznie, zlało mnie dopiero na przełęczy Patuch, ale za to potężnie. 4 godziny ulewy bez żadnej przerwy. Przyszło więc rozbijać się w czasie deszczu na samej przełęczy. 

Wypad w Górach Strażowskich

W stronę Mraznicy. To był strzał w dziesiątkę. 

Widoczki po drodze

Z Mojtina do Prużnicy

Wieś Chmelisko

U stóp Wielkiego Manina

Bosmiany. Kapitalne miejsce widokowe

Widok z Bosmian na tiesnawę. Na pierwszym planie wioska Kostolec.

Sulovske vrchy

Podjazd na przełęcz Patuch u stóp Zebrzyda. Potem zaczął się potop...

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49340945 (nocleg w okolicach 338 km pierwotnej trasy)


Dystans114.84 km Czas07:07 Vśrednia16.14 km/h Podjazdy1408 m
Zachodnia Słowacja, dzień 2: Mannowa słodycz

Przepiękny dzień spędzony po bożemu, czyli poranek zaczął się od podjazdu i wspinaczki na zamek w Czachticach. Oczywiście o tej godzinie panowała tu niezmącona cisza, a zapach przepełniała słodycz kwitnących jesionów mannowych. To był prawdziwy szał. Jeszcze nie spotkałem w życiu czegoś takiego. Po porannym sacrum nastąpiło zakupowe profanum w Nowym Mieście nad Wagiem, po czym ruszyłem dalej w Białe Karpaty, do Ziemianskiego Podhradia. 

Wczesnym popołudniem najbardziej zachwycałem się trasami rowerowymi w rejonie Trenczyna, a pod wieczór wdarłem się wreszcie w Góry Strażowskie. Dzień kończyłem przed zachodem, wspinając się na szczyt Sokola (651). Czekała mnie tu samotność i klimat jak u Caspara Davida Fridricha. Widok był malowany zachodzącym słońcem, a jego dominantą był Vapec. Szczyt to rodzaj wapiennego klifu, a góry wapienne są zawsze najpiękniejsze i najbogatsze florystycznie. Zdecydowałem się jednak zrezygnować z porannego ataku na Vapec (prognoza pogody była alarmująca) i ruszyć od razu bicyklem w trzewia Gór Strażowskich. 

Zanim przystąpiłem do realizacji tych planów, rozbiłem namiot w pięknym miejscu, u podnóża jakże gościnnej góry Sokol. 

Dolina rzeki Jabłonki a w górze zamek Czachtice. 

U stóp hradu. Tylko ja, zieleń, biel i błękit. No i ten cudowny zapach jesionów mannowych. Już zawsze Czachtice będą miały ten zapach. 

Ziemianskie Podhradie

Kolejne widoki na Małe Karpaty

Rzepak karpacki

Tenczyn z ddr

Kościółek Jana Chrzciciela w Pominowcu

Widok ze szczytu Sokola na Góry Strażowskie. 

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49340945 (nocleg w okolicy 231.6 km)


Dystans119.83 km Czas07:14 Vśrednia16.57 km/h VMAX59.40 km/h Podjazdy1286 m
Zachodnia Słowacja, dzień 1: Święty spokój Święta Pracy

Tam rwetes, otwarte sklepy; tu cisza, Słowacy szemrzący nad piwem. Tam olbrzymi ruch na drogach, tu spokój. Tam Czechy, tu Słowacja. Jak wynika z relacji milej w Święto Pracy było zdecydowanie na Słowacji. Także Brzecław miał niewiele do zaoferowania w porównaniu ze Skalicą. Dalej było tylko ciekawiej, bo wjechałem w Białe Karpaty i zdobyłem zamek Brancz, a nocleg znalazłem ledwie kilka kilometrów od kolejnego zamku, po wielu kilometrach meandrowania przez górki dookoła Myjawy... 

Odcinek z Brzecławia do Hodonina okazał się nieporozumieniem, ani śladu po tornado... Jak oni to zrobili w takim tempie, nie wiem, ale zrobili.

Brzecław

Skalica

Białe Karpaty

Zalew Kunov. Lokalne centrum rekreacji.

Brancz

Brezowej okolice, niedaleko miejsca gdzie rozbił się Milan Stefanik

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49340945
Nocleg w okolicach 111 km trasy (+ doliczyć trzeba odcinek na dworzec w Kato)

Dystans49.06 km Czas04:06 Vśrednia11.97 km/h Podjazdy331 m
Rumunia 2024, dzień 25: Dzień na stojaka

Rano budzi mnie radosny szczebiot... papug. Skąd wzięło się stado papug figlujących na pobliskich topolach? Nie wiem. Wiem natomiast że dobry nastrój szybko pryska gdy postanawiam przejechać rowerem przez łąkę (w pierwsza stronę - znaczy, na nocleg -  prowadziłem tu rower) na której spałem. Nadziewam się na łodygę dzikiej róży, która przebija mi obie opony naraz... Tym samym przebijam dwie dętki naraz a do wymiany została mi tylko jedna. Jakby tego było mało, psuje się pompka. Kilkanaście lat z nią jeździłem, nigdy nie zawiodła. A teraz zepsuł się wichajster odpowiadający za kierunkowanie powietrza do właściwego otworu. W takim oto ekspresowym tempie, egzotyczny papuzi poranek zamienia się w katastrofę. Wymieniam dętkę z tyłu na dobrą, a przednią podklejam na tyle, by móc ostrożnie jechać. Okazuje się jednak, że pompka działa tak słabo, że nie jestem w stanie solidnie napompować tylnej opony i cały dzień spędzę pedałując na stojaka... 

Kumulacja nieszczęść zmienia moje plany. Jest niedziela, nigdzie nie dostanę pompki i dętek. To wyrok. Czarna seria kończy moją rumuńską wyprawę. Decyduje się dotoczyć (to znakomite określenie) na stojaka do Koszyc i pociągami dojechać aż do Katowic. Przed dworcem w Koszycach paraduje jakiś Francuz na poziomce a do pociągu wsiada jakaś starsza pani, w spodenkach rowerowych, z góralem i... różańcem w dłoni. Robi się arcysłowacko :) Zresztą pociąg przy każdym wejściu ma oznaczenia w formie piktogramów rowerów i liczby miejsc np. 2, 3, 3+. Kapitalne. Ewidentnie wróciłem na łono cywilizacji europejskiej. 

Nigdy więcej Rumunii na rowerze. Europa na południowym wschodzie kończy się na Słowenii i Węgrzech, nie zapraszam do dyskusji.

Messner powiedział kiedyś, że każdego kto uważa, że Kaukaz leży w Europie zaprasza do odwiedzenia toalet publicznych w tamtym rejonie świata. Ja zaś zapraszam pojeździć sobie rowerem po rumuńskich drogach. Szybko sami dojdziecie do wniosku, że w Europie nie jesteście. 

Koszyce. Koniec wieńczy dzieło. 

Zwardoń. Prawie w domu.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49324262
+ trochę jazdy w okolicach Zwardonia i z Katowic do Chorzowa. 

Razem 3014,48 km na rowerze oraz ok. 700 km koleją. Rowerem miało być więcej, bo z Żyliny chciałem jeszcze przejechać do Żywca. Nie wyszło. Wyszła i tak moja piąta trasa pod względem długości. Wyruszyłem z Zagórza i objechałem rowerem Rumunię kończąc w słowackich Koszycach.

Przybliżona trasa rowerowa Zagórz - Nowy Sołoniec - Sybin - Żelazna Brama - Hunedoara - Tokaj - Koszyce
Dystans147.99 km Czas08:36 Vśrednia17.21 km/h Podjazdy765 m
Rumunia 2024, dzień 24: Węgierski lepszy świat

Przejazd przez Węgry w pierwsza stronę zatytułowałem zgodnie z odczuciami jako "węgierski marazm". Perspektywa spędzenia trzech tygodni na rowerze w Rumunii zmienia jednak postrzeganie świata. W dodatku wracałem przez trochę mniej wschodnie Węgry. Skutek był łatwy do przewidzenia: węgierski zachwyt. 

Normalni kierowcy, cień od licznych przydrożnych robinii, wspaniałej jakości drogi rowerowe, skwery z kranikami z woda pitną. Zachwycały nawet gumowane (jak w Czechach i na Słowacji) przejazdy kolejowe, sensowne drogowskazy i liczni rowerzyści (choć był weekend). Największą różnica był brak ciągłego jazgotu psów i zagrożenia ze strony kierowców (co rozwiązywały odseparowane od jezdni ddr-y). Mogłem wreszcie, po trzech tygodniach, potraktować jazdę na rowerze jako formę rekreacji a nie walki o przetrwanie. To wspaniałe odczucie, osiągnięcie cywilizacyjne znane tylko Europejczykom i nie warto z niego rezygnować :)

Od miejsca mojego biwaku aż po Vamosujfalu (za Tokajem) bardziej płynę czy żegluję na rowerze, niż jadę. Gdy przed samym Tokajem, w Rakamaz, korzystam z Penny, zadziwia mnie jak dużo zaparkowano przy sklepie rowerów. To kolejny widok w Rumunii nieznany. Przez większość trasy towarzyszy mi zapach pól i winorośli, śpiew jaskółek, klekot bocianów i ćwierkanie wróbli. Są też liczne podmiejskie autobusy. Inny, lepszy świat. Zaskakują mnie uprawy bzu czarnego szczepionego na wysokich pniach.  

Ta idylla zaczyna zanikać po przejechaniu 100 km, gdy wjeżdżam w Góry Zemplińskie. Wieś Tolcsva to jeszcze klimat winorośli i chilloutu, ale w miarę gdy droga wspina się wyżej zaczyna mocno kapcanieć. Gdy docieram do zagubionej wśród gór i lasów wioski Haromhuta czuję znów jakbym był w Rumunii... Tzn. nie atakują mnie psy ani kierowcy (te atrakcje na szczęście mam definitywnie za sobą), ale nawierzchnia jest koszmarna. Przełomów jest tu więcej niż archeologicznych śladów po świętej pamięci asfalcie. Asfalt poprawia się dopiero we wsi Regec, ale na końcówce zachwycam się tylko piękną aleją klonów srebrzystych między wsiami Vilmany a Goncruszka. 

Dobra karta odwraca się definitywnie gdy odkrywam, że zalałem sobie śpiwór zapasami wody, bo nie dokręciłem dobrze butelek... Potem wybieram fatalne miejsce na potencjalny nocleg i przebijam tamże oponę razem z dętką. W miejscu gdzie w końcu decyduje się na nocleg niemiłosiernie tną komary i... bąki bydlęce. W tych niesprzyjających okolicznościach jem obiadokolację i wymieniam dętkę (okazuje się że jej nie przebiłem, tylko padł wentylek). Pod wieczór, gdy jestem już w namiocie, zaczyna mnie także boleć brzuch. 

Przed Nagykallo

Malownicza wioska Tolcsva u stóp Gór Zemplińskich

Zamek Regec

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49324201


Dystans150.24 km Czas08:01 Vśrednia18.74 km/h Podjazdy720 m
Rumunia 2024, dzień 23: Pożegnanie z Rumunią

Oto nadszedł ostatni dzień na rumuńskiej ziemi. Odczuwam z tego powodu wielki entuzjazm, pcha mnie do przodu perspektywa powrotu na łono Europy. Statystyka ostatniego dnia jest następująca: 5 rozjechanych psów na asfalcie, 3 koty i 2 zające. Zanim jeszcze pożegnam karlejące góry zostanę zaatakowany we wsi Sag przez wielkie pasterskie psisko, które będzie za mną biec przez 2 kilometry... Wiatr będzie dął z zachodu, będę oczywiście zmierzał centralnie na zachód. Od kiedy w Nusfalau dotrę do istotniejszej drogi, towarzyszyć mi będzie aż po Marghitę permanentny remont. 

W Marghicie krajobraz się definitywnie wypłaszczy a ludność zmadziaryzuje. W tamtejszym Lidlu rozbrzmiewać będzie już tylko węgierski. Stamtąd wybiorę dalszą jazdę drogą 19B, prosto na przejście graniczne Sacueni-Letavertes. Panuje to sielskość i bezruch. Węgrów porusza nieco moje drugie imię, które powtarzają sobie w wersji węgierskiej. Ja zaś z wielką radością powracam do naszej strefy czasowej (zyskuję godzinę) i cywilizacyjnej strefy drogowej. W pierwszą stronę miałem wątpliwości, wracając  z Rumunii nie mam żadnych - Węgry to Europa pełną gębą. 

Nawierzchnie są bułowate, co najwyżej akceptowalne, ale kierowcy jeżdżą normalnie. Przed miasteczkiem Vamospercs mija mnie autobus z napisem "Hajra magyarok!" na wyświetlaczu. Myślę dokładnie tak samo. Przed Nyiradony, korzystając z tutejszych rozległych lasów, rozbijam namiot. Przy okazji napotykam stadko danieli z ładnymi porożami. 

Okolice Fizes

Okolice Boghis

Wydobycie rumuńskiej ropy

Już w lasach robiniowych na Nizinie Węgierskiej

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49324104

Dystans108.19 km Czas06:11 Vśrednia17.50 km/h Podjazdy1253 m
Rumunia 2024, dzień 22: Parcul Natural Apuseni

Nad ranem wszystko znowu jest mokre. Tym razem jest mi też zimno, po raz pierwszy od trzech tygodni, od noclegu w Bieszczadach. Na Transursoaia łączą się aż dwie zalety: dobry asfalt z niewielkim ruchem kołowym. Na więcej dobrego nie mam co liczyć, dlatego co chwilę atakują mnie psy. Wielkie, pasterskie psiska na drodze publicznej. Pasterze mają to głęboko w d... A ja nie mam nawet czym się bronić, poza dwoma nożami Opinela, które przezornie wiozę w torbie na kierownicy. Życia mi nie uratują, ale przynajmniej nie czuję się całkiem bezbronny. Zamiast terroru drogowego wybrałem ten pastwiskowy. Mówią, że nie da się przejść przez życie bez stresu, przejechać nie da się na pewno. Szczególnie przez Rumunię. 

Wokół jest sporo zamarłych świerków, wieje też huragan z północy, oczywiście akurat gdy podążam na północ. Wymyśliłem sobie by jak najdłużej jechać górami. No i faktycznie, długo unikam kontaktu z drogowymi psycholami w stężeniu które zagraża życiu i zdrowiu, ale do czasu. Ostatnie miłe chwile spędzam w ruinach zamku w miejscowości Bologa. Ruiny są znakomicie zabezpieczone, liczne kładki i schodki robią wrażenie. Od drogi asfaltowej jest tu kilkaset metrów spaceru pod górkę kiepską szutrówką. W związku z tym wszyscy Rumuni o zacięciu turystycznym, katując autka, wjeżdżają aż pod mury zamku. Nawet na krótkim przejściu nie mogę uniknąć ludzi, których czeka niepełnosprawna starość, nigdy nie wyrobili w sobie nawyku aktywności fizycznej. Rumuńska służba zdrowia z pewnością nie ma świetlanej przyszłości. 

Gdy w końcu docieram do drogi nr 1, co już samo w sobie brzmi złowieszczo, czeka mnie 10 km jazdy przez piekło. To raj dla rumuńskich tirów i piekło dla rowerzysty, ale nie mam alternatywy, innej drogi nie ma. Muszę oddać daninę za tę większość dnia spędzoną z dala od psycholi drogowych. Większość dnia jechałem przez rzadko zaludnione góry, syciłem się przestrzenią i pustkami osadniczymi. Przejazd rumuńską jedynką zajmuje mi poniżej pół godziny, ale przy pierwszej okazji uciekam z poczuciem wielkiej ulgi na lokalną drogę. Nocleg znajduję znów w przyjemnej scenerii zarastających dawnych pastwisk, przed wsią Tusa. Liczę na to, że to już ostatni mój nocleg w Rumunii. 


Poiana Horea zagubiona wśród gór i lasów. Nie licząc zagrożenia atakami psów jest tu przyjaźnie i pięknie. 

Droga 1R zwana Transursoaia czyli Transniedźwiedzią jest jedną z bardziej niezwykłych dróg Rumunii. Widok na zalew Belis, który objeżdżałem dookoła.

Cetatea Bologa. Wszystko za darmo a wkład finansowy by udostępnić ruiny warowni musiał być spory...

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49324039
Dystans116.11 km Czas08:05 Vśrednia14.36 km/h Podjazdy1930 m
Rumunia 2024, dzień 21: W Rudawach Siedmiogrodzkich

Kolejną noc padało i rano tropik ponownie nadaje się do wykręcania. Z porannego letargu wybudzają mnie rzecz jasna wściekłe ataki psów (4 ataki tylko o poranku) a przez piękne wulkaniczne pejzaże Rudaw Siedmiogrodzkich muszę jechac fatalną drogą, która w zasadzie miejscami zanika. Pojawiają się zerodowane betonowe płyty, tasiemcowe serpentyny, no i deszcz. Jak na takie pozornie niepozorne góry jest całkiem trudno a dzień będzie miał charakter typowo górski. 

Na drogach jest stabilnie: gdy tylko wraca lepszy asfalt robi się nieprzyjemnie, wyłażą na światło dziennie różne komiczne pickupy i nadbudowane stare dacie. Lepiej też nie zerkać do lasu czy potoku. W potoku Ampoi upatrzę na przykład pokaźną lodówkę która robiła fikołki, bo utknęła w bystrzu za wodospadem... Wraz z upływem dnia będzie coraz ciężej, coraz więcej chmur i deszczu. 

Dobry kilometr za wsią Budeni trafi się kolejne malownicze święte źródełko. Są ławy, niewielkie zadaszenie i starsi ludzie z... wiadrami. Po napełnieniu ich telepią się z kilkunastoma litrami do swoich chałup... Od 13 do 18 przetoczą się po mnie 3 potężne ulewy. Potem deszcz zleje mnie jeszcze przed 21, tuż przed noclegiem. W deszczu i chłodzie będę rozbijał namiot na zanikającej górskiej stokówce. Ponad wsią Matisesti, której ciągnące się w nieskończoność przysiółki nieomal doprowadziły mnie do rozpaczy. 

Wulkaniczny ostaniec wznoszący się ponad 300 metrów nad drogą we wsi Balsa

Almasu Mare - pomnik poległych za Wielką Rumunię w wojnach światowych. 

Okolice Abrud. Tradycyjna zabudowa. 

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49323988

Dystans120.46 km Czas06:38 Vśrednia18.16 km/h Podjazdy622 m
Rumunia 2024, dzień 20: Okolice Hunedoary

Moja noclegowa miejscówka okazała się być jeszcze lepsza niż wyglądała. Z wielkim bólem ruszam się z tego rajskiego zakątka. Czeka mnie ciąg dalszy drogowego piekła. Wracają ataki wściekłych psów.  Zużyję do końca drugi gaz pieprzowy - na cztery psy naraz. Pod koniec dnia zostanę jeszcze zaatakowany przez zgraję 6 psów, to będą jednak zwykłe zajadłe kundle, a nie typowe dla Rumunii potężne psy-potwory. Poza psami przy drogach często widuję przedstawicielki najstarszego zawodu świata. Są zdecydowanie mniej agresywne. Wielką satysfakcję daje mi kilka sprasowanych trucheł psów, które mijam tego dnia na drogach. Zresztą tu kolejna refleksja: takiej liczby zabitych na drogach psów nie widziałem jeszcze nigdzie. Nigdy mnie ten widok nie cieszył, w Rumunii jest inaczej... Ujadanie psów towarzyszy mi przez wiele wsi. Martwy pies ma wiele zalet: nie atakuje bez powodu i nie ujada. 

Realizuję tego dnia moje cele turystyczne - nawiedzam romańskie kościoły w Densus i Strei, podziwiam imponujący, "prawdziwy" zamek Draculi w Hunedoarze. Podoba mi się miasteczko Hateg - jest tu skwer i fikuśne wodopoje. Wszystkie wioski po drodze były sympatyczne, a ruch niewielki (i  jednocześnie dobry asfalt - rzadkie połączenie w Rumunii). Robię tu zakupy. Uśmiecham się na widok romskich pałaców na przedmieściach Hunedoary. Najbardziej cieszy mnie jednak, że nie skończyłem wprasowany w asfalt, jak wielu z moich psich prześladowców. 

Jazda drogą nr 66 jest zbliżona konsystencją do drogi nr 68, przejazd tędy to igranie ze śmiercią lub kalectwem, ale uparłem się by zobaczyć romański kościółek w Strei. Muszę zresztą jakoś dotrzeć do tej pieprzonej Hunedoary. Wiedzie tam droga 687 wyglądem przypominająca rozpaloną autostradę. Gdy w dodatku zaczyna się wznosić, uciekam do lokalnych wiosek o wdzięcznych nazwach Nadastia. W samej Hunedoarze długo krążę jak ćma wokół zamczyska. Robi imponujące wrażenie, ale jest niefotogeniczny. Trudno go podejść, a spędzam sporo czasu w okolicznych uliczkach i znikąd ładnego, nietypowego ujęcia. Te potencjalne są zagrodzone i accesul intercizis, cóż zrobić? Mam wielkie uczucie niedosytu. Zamek wielkiego wodza Jana Hunyadego i sławnego króla Macieja Korwina okazał się być bardzo nieprzystępny z bliska. 

Za Hunedoarą, by uniknąć śmierci nagłej na rumuńskiej drodze nr 7 wybiorę szlak rowerowy (tak twierdzili zabawni Czesi z mapy.cz). Szlak okaże się zablokowany, a to czym dało się jechać... no właśnie, tym w zasadzie nie dało się jechać, ale był to znów wybór między dżumą a cholerą. Wybrałem cholerę i gdy dotarłem do długo wyczekiwanej wioski Saulesti zostałem zaatakowany przez wspomnianą watahę 6 kundli... Potem przejeżdżałem w pobliżu niezwykle interesującego Arboretumul Simeria o powierzchni 70 ha. To rezerwat dendrologiczny na obszarze dawnego parku pałacowego z największą w Rumunii kolekcją drzew i krzewów (2000 taksonów). 

Na koniec dnia, u podnóża Rudaw Siedmiogrodzkich, w wiosce Geoagiu romskie dzieci ustawiają się w szpaler i przybijają mi piątki. Miejscami w wiosce daje się wyczuć ten przysłowiowy brud, smród i ubóstwo. Opuszczam wieś atakowany przez psy a odgłosy ujadania towarzyszą mi jeszcze długo potem. Rozbiję się na nocleg w spokojnej dolinie Ardeului. Tuż obok zadziwiająco spokojnej lokalnej drogi. 


Strei - romański kościół

Romski pałacodom

Zamek Corvinilor w Hunedoarze

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49320759