Wpisy archiwalne w kategorii
wielodniowe
Dystans całkowity: | 47790.49 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 2289:54 |
Średnia prędkość: | 17.50 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 321217 m |
Liczba aktywności: | 363 |
Średnio na aktywność: | 131.65 km i 7h 52m |
Więcej statystyk |
Dystans138.99 km Czas07:54 Vśrednia17.59 km/h VMAX57.84 km/h Podjazdy1464 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 5: Łaskawość jeźdźca bez głowy
Pierwszą wielką atrakcją dnia jest położone w Dolnej Saksonii hanzeatyckie miasto Duderstadt. Jak z niego wyjeżdżam w głowie mam mętlik. Już nie wiem, co było ładniejsze: Quedlinburg, Wernigerode czy Duderstadt. Kamieniczki pełne są fantazyjnych gotyckich i renesansowych zdobień. Spora część ma daty: dominuje XVI wiek. Na wielu są sentencje z Biblii. Wiele z nich ma oryginalne portale. To wręcz absurdalne bogactwo, starczyłoby tego, by obdzielić wszystkie polskie "zabytkowe" miasteczka...
Wzmaga się ciepłota, przez cały dzień ani jednej chmurki na niebie a czeka mnie jazda przez tzw. krajobraz rolniczy. Droga do kolejnej perełki - Mühlhausen/Thüringen - wiedzie przez pasma wzgórz i co gorsza, choć jest to lokalna droga, została zmodernizowana i co jakiś czas pomykają nią tiry. Starówka tym razem jest głównie kamienna, ale znów zachwyca. Są tu też mury obronne. Każde z miast warte było wielogodzinnych spacerów, a po 5. odhaczonym mieście z listy miast-skansenów średniowiecza ruszam do kolejnego. Do niesamowitego Eschwege/Hessen. Po drodze potykam się o kolejne miasto o kapitalnej zabudowie, czyli Wanfried. Docieram do Hesji. Trafiam do raju - drogi dla rowerów są nie tylko świetnie oznaczone, mają też świetne nawierzchnie i sensowny przebieg. Co istotne, zachwycające robią się też wioski a wraz z nimi pięknieje krajobraz, który miejscami przypomina heski Beskid Niski lub najurokliwsze zakątki Gór Świętokrzyskich.
Pomyśleć, że trafiłem tu w znacznej mierze przez remont linii kolejowej Kassel-Warburg... Jadę przecież wariantem awaryjnym pierwotnej trasy. Całkowitym przypadkiem - na dzień przed wyjazdem - odkryłem te wszystkie olśniewające heskie miasta, bo to dopiero początek. Ciąg dalszy nastąpi. Pierwsze chwile w Hesji sprawiły, że przypomniałem sobie o heskiej legendzie jeźdźca bez głowy. Ja byłem jeźdźcem bez szprychy, bo niby rozglądałem się po drodze za serwisami, ale bajeczne starówki skuteczniej przykuwały moją uwagę.

Portal w typie ośli grzbiet - gotyk pełną gębą a data głosi rok zaledwie 1620... Niemiecki konserwatyzm architektoniczny pełną gębą.

Jedna z XVI-wiecznych uliczek. U nas 400 lat później miasta gubernialne miały nieraz niższą zabudowę...

Wracam do Turyngii i do NRD

Pejzaż jest tu czeski

Mühlhausen/Thüringen

Przeciskając się z rowerem przez kolejne miasta z czasów Świętego Cesarstwa

Ratusz w heskim miasteczku Wanfried nie odstaje od konkurencji

Jak łatwo rozsmakować się w północnej, wzgórzystej Hesji, zwanej Hesją-Kassel

Rynek w heskim Eschwege wymiata

A uliczki żywcem przeniesione z minionych wieków stanowią tutejszy standard

Hesja-Kassel to także ładne pofałdowane pejzaże. Pełen uroku krajobraz gór niskich.

Wieś Bischhausen w Hesji-Kassel. Kilka kilometrów za nią rozbiłem namiot.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882253
Pierwszą wielką atrakcją dnia jest położone w Dolnej Saksonii hanzeatyckie miasto Duderstadt. Jak z niego wyjeżdżam w głowie mam mętlik. Już nie wiem, co było ładniejsze: Quedlinburg, Wernigerode czy Duderstadt. Kamieniczki pełne są fantazyjnych gotyckich i renesansowych zdobień. Spora część ma daty: dominuje XVI wiek. Na wielu są sentencje z Biblii. Wiele z nich ma oryginalne portale. To wręcz absurdalne bogactwo, starczyłoby tego, by obdzielić wszystkie polskie "zabytkowe" miasteczka...
Wzmaga się ciepłota, przez cały dzień ani jednej chmurki na niebie a czeka mnie jazda przez tzw. krajobraz rolniczy. Droga do kolejnej perełki - Mühlhausen/Thüringen - wiedzie przez pasma wzgórz i co gorsza, choć jest to lokalna droga, została zmodernizowana i co jakiś czas pomykają nią tiry. Starówka tym razem jest głównie kamienna, ale znów zachwyca. Są tu też mury obronne. Każde z miast warte było wielogodzinnych spacerów, a po 5. odhaczonym mieście z listy miast-skansenów średniowiecza ruszam do kolejnego. Do niesamowitego Eschwege/Hessen. Po drodze potykam się o kolejne miasto o kapitalnej zabudowie, czyli Wanfried. Docieram do Hesji. Trafiam do raju - drogi dla rowerów są nie tylko świetnie oznaczone, mają też świetne nawierzchnie i sensowny przebieg. Co istotne, zachwycające robią się też wioski a wraz z nimi pięknieje krajobraz, który miejscami przypomina heski Beskid Niski lub najurokliwsze zakątki Gór Świętokrzyskich.
Pomyśleć, że trafiłem tu w znacznej mierze przez remont linii kolejowej Kassel-Warburg... Jadę przecież wariantem awaryjnym pierwotnej trasy. Całkowitym przypadkiem - na dzień przed wyjazdem - odkryłem te wszystkie olśniewające heskie miasta, bo to dopiero początek. Ciąg dalszy nastąpi. Pierwsze chwile w Hesji sprawiły, że przypomniałem sobie o heskiej legendzie jeźdźca bez głowy. Ja byłem jeźdźcem bez szprychy, bo niby rozglądałem się po drodze za serwisami, ale bajeczne starówki skuteczniej przykuwały moją uwagę.

Portal w typie ośli grzbiet - gotyk pełną gębą a data głosi rok zaledwie 1620... Niemiecki konserwatyzm architektoniczny pełną gębą.

Jedna z XVI-wiecznych uliczek. U nas 400 lat później miasta gubernialne miały nieraz niższą zabudowę...

Wracam do Turyngii i do NRD

Pejzaż jest tu czeski

Mühlhausen/Thüringen

Przeciskając się z rowerem przez kolejne miasta z czasów Świętego Cesarstwa

Ratusz w heskim miasteczku Wanfried nie odstaje od konkurencji

Jak łatwo rozsmakować się w północnej, wzgórzystej Hesji, zwanej Hesją-Kassel

Rynek w heskim Eschwege wymiata

A uliczki żywcem przeniesione z minionych wieków stanowią tutejszy standard

Hesja-Kassel to także ładne pofałdowane pejzaże. Pełen uroku krajobraz gór niskich.

Wieś Bischhausen w Hesji-Kassel. Kilka kilometrów za nią rozbiłem namiot.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882253
Dystans135.10 km Czas08:28 Vśrednia15.96 km/h VMAX61.65 km/h Podjazdy1825 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 4: Klątwa widma Brockenu
Dzień zaczynam od podziwiania Quedlinburga (Saksonia-Anhalt) - największego zespołu zabytkowego na terytorium nieboszczki NRD. Wraz z szachulcowymi kamienicami piętrzą się tu wieki, bo kamieniczki pochodzą głównie z XIV i XV wieku, ale przekształcano je w XVII, XVIII i XIX wieku. Miasto ma swój klimat, choć wiele szachulców jest jeszcze nieodnowionych, wiele zostało bezpowrotnie straconych, bo w NRD o nie nie dbano, ba, był plan wyburzania starówki...
Kolejną perłą jest miasto Wernigerode, tutaj dominuje kostium XVIII-wieczny. Szachulce są bardziej ażurowe, mają większe okna, ale mniej uroku. Miasto jako całość prezentuje się jednak niesamowicie. Z tego miejsca zaczynam właściwe harcowanie w Harzu. Te góry są legendą. Mają swoje miejsce w geografii, historii i biologii... To ostatnie najbardziej rzuca się w oczy: połacie martwych lasów świerkowych robią niezwykle silne, przygnębiające wrażenie. Te góry umarły. Mimo, że trwają niemieckie wakacje, tłumów tu nie ma. Podjazd na sam szczyt jest przyjemny, ale nawet u podnóża brak źródeł i ujęć wody - wszystko wyschnięte. Ratuję się pobierając wodę z kempingu.
Najgorszy jest jednak odgłos brzęknięcia, który towarzyszy mi na podjeździe. Jechałem wtedy na lekko. Koło było ponownie centrowane w Polsce, ręce opadają. Chciałem odczarować klątwę widma Brockenu na samym Brockenie - nie wyszło. Znów poszła szprycha przy kasecie, na nic mi zapasowe szprychy. Cóż, plan się na razie nie zmienia. Jadę przez Braunlage w kierunku Duderstadt i znajduje świetną miejscówkę dokładnie na dawnym pasie ziemi niczyjej, czyli na dawnej granicy NRD-RFN.

Ciekawa i oryginalna zabudowa Quedlinburga

Quedlinburg

Wernigerode

Stężenie szachulców niebywałe, ale różnorodność form i kształtów stosunkowo niewielka

W górach Harz

Harcowanie drogą na Brocken. Świetna nawierzchnia, turystów mało, bo większość wjechała ciuchcią

Dbałość o trudną historię

Najprawdziwsza wieża strażnicza produkcji enerdowskiej.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882075
Dzień zaczynam od podziwiania Quedlinburga (Saksonia-Anhalt) - największego zespołu zabytkowego na terytorium nieboszczki NRD. Wraz z szachulcowymi kamienicami piętrzą się tu wieki, bo kamieniczki pochodzą głównie z XIV i XV wieku, ale przekształcano je w XVII, XVIII i XIX wieku. Miasto ma swój klimat, choć wiele szachulców jest jeszcze nieodnowionych, wiele zostało bezpowrotnie straconych, bo w NRD o nie nie dbano, ba, był plan wyburzania starówki...
Kolejną perłą jest miasto Wernigerode, tutaj dominuje kostium XVIII-wieczny. Szachulce są bardziej ażurowe, mają większe okna, ale mniej uroku. Miasto jako całość prezentuje się jednak niesamowicie. Z tego miejsca zaczynam właściwe harcowanie w Harzu. Te góry są legendą. Mają swoje miejsce w geografii, historii i biologii... To ostatnie najbardziej rzuca się w oczy: połacie martwych lasów świerkowych robią niezwykle silne, przygnębiające wrażenie. Te góry umarły. Mimo, że trwają niemieckie wakacje, tłumów tu nie ma. Podjazd na sam szczyt jest przyjemny, ale nawet u podnóża brak źródeł i ujęć wody - wszystko wyschnięte. Ratuję się pobierając wodę z kempingu.
Najgorszy jest jednak odgłos brzęknięcia, który towarzyszy mi na podjeździe. Jechałem wtedy na lekko. Koło było ponownie centrowane w Polsce, ręce opadają. Chciałem odczarować klątwę widma Brockenu na samym Brockenie - nie wyszło. Znów poszła szprycha przy kasecie, na nic mi zapasowe szprychy. Cóż, plan się na razie nie zmienia. Jadę przez Braunlage w kierunku Duderstadt i znajduje świetną miejscówkę dokładnie na dawnym pasie ziemi niczyjej, czyli na dawnej granicy NRD-RFN.

Ciekawa i oryginalna zabudowa Quedlinburga

Quedlinburg

Wernigerode

Stężenie szachulców niebywałe, ale różnorodność form i kształtów stosunkowo niewielka

W górach Harz

Harcowanie drogą na Brocken. Świetna nawierzchnia, turystów mało, bo większość wjechała ciuchcią

Dbałość o trudną historię

Najprawdziwsza wieża strażnicza produkcji enerdowskiej.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882075
Dystans94.05 km Czas06:17 Vśrednia14.97 km/h VMAX48.92 km/h Podjazdy1037 m
Temp.31.0 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 3: Freistaat Thüringen
Dzień w którym docieram do pociągu, ale na dworcu w Saalfelden nie potrafię przez 20 minut skutecznie kupić biletu, automaty są wielokrotnie bardziej skomplikowane i nie znajduję zakładki z fahrradtageskarten. Postanawiam kupić u sympatycznego kierownika pociągu, który zaprasza mnie do środka, mimo że wszystkie miejsca rowerowe (6!) są dawno zajęte (10 minut przed odjazdem) a pociąg to malutki szynobus! Gdy rusza, odkrywam, że mój kierownik jest tak naprawdę maszynistą. Jego pozwolenie ma więc swoją moc, ale jadę bez biletu na rower. Gdy tak sobie o tym myślę, zauważam plakat "Schwarzer Tag für Schwarze Fahrer". Zaczynam nerwowo oglądać się dookoła siebie. Z przodu szynobusu jest pewnie biletomat, ale nie mam szans się tam dostać, pociąg jest zatłoczony a ja mam rower z bagażem i trzymam go w przejściu. Kara za brak biletu jest jak na niemieckie pensje symboliczna - 60 euro, ale dla mnie to znacząca część budżetu wyprawowego, nie wytrzymuję więc napięcia i wysiadam przed stacją docelową.
Rowerem przemykam przez przedmieścia Erfurtu i zmierzam od razu na dworzec by kupić ten cholerny bilet na rower. Cóż, myślałem że limit nieszczęść wyczerpałem w Norwegii, ale nic z tych rzeczy: udaje mi się znaleźć zakładkę z biletami rowerowymi (jest idiotycznie ukryta w menu), a tam info że pociąg anulowany. Na wyświetlaczu w holu głównym wszystko się wyjaśnia: pociąg jest anulowany bo skład miał nieudany nawrót, znaczy ruszyłby zbyt spóźniony. Następny za 1,5 h. Cały misterny plan dnia wali mi się na łeb. O tej porze miałem już zbliżać się do gór Harzu. Zyskuje na tym moja znajomość Erfurtu, który ma fajny klimat a powojenne wstawki nie zakłócają odbioru starówki. No i największa zaleta: jest czynny kranik z trinkwasser! Następny taki rarytas trafi się za 2 tygodnie...
Gdy docieram w końcu do Nordlingen muszę modyfikować trasę hercyńską na okrężną, bo droga jest remontowana a barierki projektowane na powstrzymanie czołgu Leopard... Zaraz potem urywa się mocowanie lampki i wplątuje w szprychy. Ogarnięcie tego cyrku i lepienie z dokręcaniem zajmuje kolejne 1,5 h. Czarna seria trwa - dobrze, że wysiadłem z pierwszego pociągu zanim mnie nie złapano...
Z planów kontemplowania Kwedlinburga o złotej godzinie nic nie zostaje. zamiast upatrzonego miejsca biwakowego muszę szukać prowizorki i zostawić zwiedzanie cesarskiego miasta na rano... Scheisse, Scheisse, Scheisse.
Najlepsze wrażenia dnia zapewnia Stolberg/Harz. Magicznie jest też w podupadłym enerdowskim uzdrowisku Alexisbad, bo wokoło rozpościera się dolina niezmąconej ciszy.

Erfurt w Turyngii

Hexenradweg u stóp Harzu

Stolberg w Harzu. Przecudne miasteczko żywcem wyjęte ze średniowiecza, pierwsze na mojej liście. Wokoło pustka osadnicza, góry i lasy.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881581
Dzień w którym docieram do pociągu, ale na dworcu w Saalfelden nie potrafię przez 20 minut skutecznie kupić biletu, automaty są wielokrotnie bardziej skomplikowane i nie znajduję zakładki z fahrradtageskarten. Postanawiam kupić u sympatycznego kierownika pociągu, który zaprasza mnie do środka, mimo że wszystkie miejsca rowerowe (6!) są dawno zajęte (10 minut przed odjazdem) a pociąg to malutki szynobus! Gdy rusza, odkrywam, że mój kierownik jest tak naprawdę maszynistą. Jego pozwolenie ma więc swoją moc, ale jadę bez biletu na rower. Gdy tak sobie o tym myślę, zauważam plakat "Schwarzer Tag für Schwarze Fahrer". Zaczynam nerwowo oglądać się dookoła siebie. Z przodu szynobusu jest pewnie biletomat, ale nie mam szans się tam dostać, pociąg jest zatłoczony a ja mam rower z bagażem i trzymam go w przejściu. Kara za brak biletu jest jak na niemieckie pensje symboliczna - 60 euro, ale dla mnie to znacząca część budżetu wyprawowego, nie wytrzymuję więc napięcia i wysiadam przed stacją docelową.
Rowerem przemykam przez przedmieścia Erfurtu i zmierzam od razu na dworzec by kupić ten cholerny bilet na rower. Cóż, myślałem że limit nieszczęść wyczerpałem w Norwegii, ale nic z tych rzeczy: udaje mi się znaleźć zakładkę z biletami rowerowymi (jest idiotycznie ukryta w menu), a tam info że pociąg anulowany. Na wyświetlaczu w holu głównym wszystko się wyjaśnia: pociąg jest anulowany bo skład miał nieudany nawrót, znaczy ruszyłby zbyt spóźniony. Następny za 1,5 h. Cały misterny plan dnia wali mi się na łeb. O tej porze miałem już zbliżać się do gór Harzu. Zyskuje na tym moja znajomość Erfurtu, który ma fajny klimat a powojenne wstawki nie zakłócają odbioru starówki. No i największa zaleta: jest czynny kranik z trinkwasser! Następny taki rarytas trafi się za 2 tygodnie...
Gdy docieram w końcu do Nordlingen muszę modyfikować trasę hercyńską na okrężną, bo droga jest remontowana a barierki projektowane na powstrzymanie czołgu Leopard... Zaraz potem urywa się mocowanie lampki i wplątuje w szprychy. Ogarnięcie tego cyrku i lepienie z dokręcaniem zajmuje kolejne 1,5 h. Czarna seria trwa - dobrze, że wysiadłem z pierwszego pociągu zanim mnie nie złapano...
Z planów kontemplowania Kwedlinburga o złotej godzinie nic nie zostaje. zamiast upatrzonego miejsca biwakowego muszę szukać prowizorki i zostawić zwiedzanie cesarskiego miasta na rano... Scheisse, Scheisse, Scheisse.
Najlepsze wrażenia dnia zapewnia Stolberg/Harz. Magicznie jest też w podupadłym enerdowskim uzdrowisku Alexisbad, bo wokoło rozpościera się dolina niezmąconej ciszy.

Erfurt w Turyngii

Hexenradweg u stóp Harzu

Stolberg w Harzu. Przecudne miasteczko żywcem wyjęte ze średniowiecza, pierwsze na mojej liście. Wokoło pustka osadnicza, góry i lasy.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881581
Dystans138.80 km Czas08:06 Vśrednia17.14 km/h VMAX61.94 km/h Podjazdy1693 m
Temp.33.0 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 2: Frankońska huśtawka nastrojów
Zostawmy wielkie góry ludziom bez wyobraźni - takie było hasło tego rajdu. Wyjątkowo pasowało ono do Frankonii. To takie klasyczne Czechy, nieustanne interwały, garb za garbem, garbem poganiany. W dodatku jest dużo otwartych przestrzeni i skwar daje popalić. Jadę dzielnie, choć lekko wcale nie jest. Trasy rowerowe są niezwykle dokładnie oznaczone, nie sposób przegapić strzałki (niemiecka dokładność w starym stylu), panowie Norwegowie mogliby się dużo nauczyć. Jest jednak jeden problem: na strzałkach często brakuje celu i kierują z automatu na trasę najlepszej jakości (prawdziwą drogę rowerową), a nie najkrótszą drogą do celu... Dla miejscowych jest to bardzo wygodne, dla mnie jest koszmarem, bo co chwilę robię bezsensowne łuki i nadrabiam drogi... Ruch na drogach jest jednak spory, dlatego często godzę się z nakładaniem drogi.
Czym bardziej w głąb Frankonii, tym robi się ciekawiej. Wzniesienia stają się bardziej charakterne, podjazdy stromsze, ale krótsze. Pojawia się oryginalna zabudowa: domy całe okryte płytkami (ale nie tymi eternitowymi :) o wyraźnie starszej proweniencji. Trafiam też do prawdziwej doliny śmierci - połacie zamarłych świerków, opuszczone domy i pensjonaty. Robi to spore wrażenie.
O różnicach cywilizacyjnych świadczą wrażenia z przystanku kolejowego w miasteczku Selb. Jest wypasiony czynny biletomat, nabywam swój wymarzony bilet miesięczny za 9 euro. Skonsumuję go już następnego dnia. Witaj przygodo!

Jeszcze w Czechach, by nie drażnić niemieckiego ordnungu.

Frankonia - typowe czeskie krajobrazy

Północna Frankonia potrafi też wznieść się ponad przeciętność :)
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881448
Zostawmy wielkie góry ludziom bez wyobraźni - takie było hasło tego rajdu. Wyjątkowo pasowało ono do Frankonii. To takie klasyczne Czechy, nieustanne interwały, garb za garbem, garbem poganiany. W dodatku jest dużo otwartych przestrzeni i skwar daje popalić. Jadę dzielnie, choć lekko wcale nie jest. Trasy rowerowe są niezwykle dokładnie oznaczone, nie sposób przegapić strzałki (niemiecka dokładność w starym stylu), panowie Norwegowie mogliby się dużo nauczyć. Jest jednak jeden problem: na strzałkach często brakuje celu i kierują z automatu na trasę najlepszej jakości (prawdziwą drogę rowerową), a nie najkrótszą drogą do celu... Dla miejscowych jest to bardzo wygodne, dla mnie jest koszmarem, bo co chwilę robię bezsensowne łuki i nadrabiam drogi... Ruch na drogach jest jednak spory, dlatego często godzę się z nakładaniem drogi.
Czym bardziej w głąb Frankonii, tym robi się ciekawiej. Wzniesienia stają się bardziej charakterne, podjazdy stromsze, ale krótsze. Pojawia się oryginalna zabudowa: domy całe okryte płytkami (ale nie tymi eternitowymi :) o wyraźnie starszej proweniencji. Trafiam też do prawdziwej doliny śmierci - połacie zamarłych świerków, opuszczone domy i pensjonaty. Robi to spore wrażenie.
O różnicach cywilizacyjnych świadczą wrażenia z przystanku kolejowego w miasteczku Selb. Jest wypasiony czynny biletomat, nabywam swój wymarzony bilet miesięczny za 9 euro. Skonsumuję go już następnego dnia. Witaj przygodo!

Jeszcze w Czechach, by nie drażnić niemieckiego ordnungu.

Frankonia - typowe czeskie krajobrazy

Północna Frankonia potrafi też wznieść się ponad przeciętność :)
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881448
Dystans18.48 km Czas01:03 Vśrednia17.60 km/h Podjazdy149 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 1: Przeprawa przez Czechy
Koncepcje zmieniały się razem z pogodą. O dziwo, zagrożeniem nie były deszcze tylko męczące upały, które terroryzowały Francję, Benelux i Niemcy od czerwca. Skorygowałem zatem pierwotne plany i zamiast ruszać z Pragi, przejechałem Republikę Czeską pociągiem i wysiadłem dopiero w Chebie. Mój cudowny pociąg Intercity, na który bilet internetowo da się kupić wyłącznie przez České dráhy (wincej dotacji, koniecznie zwiększcie dotacje kosztem przewozów regionalnych) przyjechał do Pragi spóźniony zaledwie o niecałe 2 godziny. Straciłem więc szanse na przesiadkę do szybkiego pociągu jadącego przez Pilzno. By w ogóle dotrzeć przed zmierzchem do celu musiałem jechać sobie dookoła północnych Czech, przez Uście nad Łabą i Karlowe Wary. Polecam ten regionalny pociąg. Komfort jazdy i punktualność mogłyby być wzorem dla Intercity.
Na miejscu - w Chebie - powitał mnie nieludzki skwar (była 19:30!) i zaduch, wszystkie kraniki z wodą były nieczynne, bo akurat robiono remont terenu rekreacyjnego, gdzie się znajdowały. Oznaczone na mapie źródełka terenowe były wyschnięte na wiór... Wyłącznie szczęściu zawdzięczam, że znalazłem czynne ujęcie wody. Las w którym się rozbiłem był także wyschnięty na wiór. Przy pospiesznym rozpakowywaniu na biwaku, zrywam jednocześnie oba naciągi w sakwach! Gorzej ta wyprawa zacząć się raczej nie mogła (nie licząc katastrofy kolejowej).

Upalny zmierzch
Trasa:
Na pociąg do Katowic i z Cheba do lasu przy granicy z Niemcami. Mapki nie wrzucam, bez sensu...
Koncepcje zmieniały się razem z pogodą. O dziwo, zagrożeniem nie były deszcze tylko męczące upały, które terroryzowały Francję, Benelux i Niemcy od czerwca. Skorygowałem zatem pierwotne plany i zamiast ruszać z Pragi, przejechałem Republikę Czeską pociągiem i wysiadłem dopiero w Chebie. Mój cudowny pociąg Intercity, na który bilet internetowo da się kupić wyłącznie przez České dráhy (wincej dotacji, koniecznie zwiększcie dotacje kosztem przewozów regionalnych) przyjechał do Pragi spóźniony zaledwie o niecałe 2 godziny. Straciłem więc szanse na przesiadkę do szybkiego pociągu jadącego przez Pilzno. By w ogóle dotrzeć przed zmierzchem do celu musiałem jechać sobie dookoła północnych Czech, przez Uście nad Łabą i Karlowe Wary. Polecam ten regionalny pociąg. Komfort jazdy i punktualność mogłyby być wzorem dla Intercity.
Na miejscu - w Chebie - powitał mnie nieludzki skwar (była 19:30!) i zaduch, wszystkie kraniki z wodą były nieczynne, bo akurat robiono remont terenu rekreacyjnego, gdzie się znajdowały. Oznaczone na mapie źródełka terenowe były wyschnięte na wiór... Wyłącznie szczęściu zawdzięczam, że znalazłem czynne ujęcie wody. Las w którym się rozbiłem był także wyschnięty na wiór. Przy pospiesznym rozpakowywaniu na biwaku, zrywam jednocześnie oba naciągi w sakwach! Gorzej ta wyprawa zacząć się raczej nie mogła (nie licząc katastrofy kolejowej).

Upalny zmierzch
Trasa:
Na pociąg do Katowic i z Cheba do lasu przy granicy z Niemcami. Mapki nie wrzucam, bez sensu...
Dystans39.66 km Czas03:26 Vśrednia11.55 km/h VMAX46.74 km/h Podjazdy272 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Norwegia, dzień 23: Drezyną, pieszo i pociągiem
Poranek był nerwowy. Nie dlatego, że rozbiłem się tuż obok linii kolejowej, tylko dlatego, że przypominała mi ona o tranzytowych pociągowo-promowych planach. Skuty po raz enty łańcuch działał o dziwo aż do stacji kolejowej w Holmestrand, co znacznie poprawiło mi humor. Drugim pozytywem był automat biletowy przyjmujący banknoty. Trzecim pozytywem był wygląd dworca w tym niewielkim mieście. Dalej dzień potoczył się już bezstresowo, jakby w nagrodę za horror "napędowy" ostatniej doby. Przed godz. 10 byłem w ostatniej norweskiej miejscowości na trasie. Napęd wciąż działał, ale starałem się pedałować tylko na zjazdach i delikatnie na płaskim. Pod górę prowadziłem dzielnie moją obładowaną bagażem drezynę.
Ostatecznie wszystko się udało. Dzień kończyłem wraz z bratem w Jutlandii na uroczym, darmowym, miejscu biwakowym. Rower tym razem nie stał obok namiotu, odpoczywał w bagażniku. Nie po raz pierwszy zmęczył się wyprawą bardziej ode mnie.

Błogi, zasłużony odpoczynek z darmową toaletą z gniazdkiem i ławami ze stołami obok, na ładnej plażo-polance

Stresujące początki dnia

W drodze do Holmestrand, w tle widoczna zatoka Oslofjorden

Z Holmestrand do Larviku norweskim pociągiem. Cena była nieco zabójcza, podobnie jak wypas na stacyjce.

Z nadmiaru czasu - cmentarz w Larviku

"Plaża:

Port w Hirtshals

Duńskie chatki
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41878031
Poranek był nerwowy. Nie dlatego, że rozbiłem się tuż obok linii kolejowej, tylko dlatego, że przypominała mi ona o tranzytowych pociągowo-promowych planach. Skuty po raz enty łańcuch działał o dziwo aż do stacji kolejowej w Holmestrand, co znacznie poprawiło mi humor. Drugim pozytywem był automat biletowy przyjmujący banknoty. Trzecim pozytywem był wygląd dworca w tym niewielkim mieście. Dalej dzień potoczył się już bezstresowo, jakby w nagrodę za horror "napędowy" ostatniej doby. Przed godz. 10 byłem w ostatniej norweskiej miejscowości na trasie. Napęd wciąż działał, ale starałem się pedałować tylko na zjazdach i delikatnie na płaskim. Pod górę prowadziłem dzielnie moją obładowaną bagażem drezynę.
Ostatecznie wszystko się udało. Dzień kończyłem wraz z bratem w Jutlandii na uroczym, darmowym, miejscu biwakowym. Rower tym razem nie stał obok namiotu, odpoczywał w bagażniku. Nie po raz pierwszy zmęczył się wyprawą bardziej ode mnie.

Błogi, zasłużony odpoczynek z darmową toaletą z gniazdkiem i ławami ze stołami obok, na ładnej plażo-polance

Stresujące początki dnia

W drodze do Holmestrand, w tle widoczna zatoka Oslofjorden

Z Holmestrand do Larviku norweskim pociągiem. Cena była nieco zabójcza, podobnie jak wypas na stacyjce.

Z nadmiaru czasu - cmentarz w Larviku

"Plaża:

Port w Hirtshals

Duńskie chatki
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41878031
Dystans108.87 km Czas07:41 Vśrednia14.17 km/h VMAX51.05 km/h Podjazdy1129 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Norwegia, dzień 22: Dramat przed Drammen
Jechało mi się znakomicie do Vikersund. Niebo długo było bezchmurne i towarzyszyło mi poczucie żalu, że to już przedostatni etap wyprawy. Co ciekawe przed Oslo miałem złe przeczucia, coraz gorzej działała tylna przerzutka, ale piękny poranek w lesie Vestmarka zmienił moje nastawienie. Wszystko posypało się na 63. kilometrze, gdy urwał mi się hak przerzutki, a ta wplątała się w szprychy. W dodatku okazało się, że przy serwisie w kraju wymieniono mi łańcuch na taki bez spinki. Trudno zliczyć ile razy się zrywał i go skuwałem. Zużycie było tak poważne, z przeskakiwał samoistnie między zębatkami kasety...
Odtąd albo jechałem na bardzo twardym napędzie, albo skuwałem ponownie zerwany łańcuch. Pod górkę prowadziłem (za duży nacisk zerwałby łańcuch), z górek zjeżdżałem na rowero-hulajnodze lub - jeśli akurat łańcuch w miarę funkcjonował - z lekkim pedałowaniem. To był koszmar i najdziwniejszy cyklotrek w moim życiu. Co gorsza, nazajutrz czekała mnie powtórka i wyścig z czasem, by w tym ślimaczym tempie dobrnąć na pociąg i z odpowiednim zapasem czasowym znaleźć się w Larviku.

Znów wypas. Vestmarka

Idylliczne pasterskie pejzaże

W drodze do Vikersund

Mamut taki sobie, ale droga doń była rozkoszą, ostatnią zresztą na tej wyprawie.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41877738
Jechało mi się znakomicie do Vikersund. Niebo długo było bezchmurne i towarzyszyło mi poczucie żalu, że to już przedostatni etap wyprawy. Co ciekawe przed Oslo miałem złe przeczucia, coraz gorzej działała tylna przerzutka, ale piękny poranek w lesie Vestmarka zmienił moje nastawienie. Wszystko posypało się na 63. kilometrze, gdy urwał mi się hak przerzutki, a ta wplątała się w szprychy. W dodatku okazało się, że przy serwisie w kraju wymieniono mi łańcuch na taki bez spinki. Trudno zliczyć ile razy się zrywał i go skuwałem. Zużycie było tak poważne, z przeskakiwał samoistnie między zębatkami kasety...
Odtąd albo jechałem na bardzo twardym napędzie, albo skuwałem ponownie zerwany łańcuch. Pod górkę prowadziłem (za duży nacisk zerwałby łańcuch), z górek zjeżdżałem na rowero-hulajnodze lub - jeśli akurat łańcuch w miarę funkcjonował - z lekkim pedałowaniem. To był koszmar i najdziwniejszy cyklotrek w moim życiu. Co gorsza, nazajutrz czekała mnie powtórka i wyścig z czasem, by w tym ślimaczym tempie dobrnąć na pociąg i z odpowiednim zapasem czasowym znaleźć się w Larviku.

Znów wypas. Vestmarka

Idylliczne pasterskie pejzaże

W drodze do Vikersund

Mamut taki sobie, ale droga doń była rozkoszą, ostatnią zresztą na tej wyprawie.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41877738
Dystans96.08 km Czas07:05 Vśrednia13.56 km/h VMAX52.59 km/h Podjazdy1173 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Norwegia, dzień 21: Lot nad Holmenkollen
Od rana przebijamy się mozolnie do centrum Oslo. Mijają nas setki samochodów elektrycznych, głównie Tesle.
Miasto sprawia przyjemne wrażenie, choć brakuje mu trochę historycznej podbudowy. Trasy rowerowe są znowu kiepsko oznaczone a mewy siodłate polują sobie "od niechcenia" na dokarmiane gołębie. O tym jak ładnie Oslo jest położone przekonujemy się dopiero na Holmenkollen. Widać wtedy tę legendarną zieloność.
Trybuny skoczni doskonale sprawdzają się w roli suszarki. Brat zapomina obciążyć namiot po rozłożeniu, w chwili gdy kontempluję zjadanie ciasteczek, intryguje mnie dziwny cień i odgłos szumu paralotni nad głową. Zrywam się z miejsca w ostatniej chwili i łapię namiot brata, który inaczej sfrunąłby na najniższy, całkowicie zabetonowany i niedostępny punkt zeskoku. Tylko loty Małysza na Holmenkollen wywołały we mnie silniejsze emocje.

Futurystycznie na przedmieściach

W centrum właściwie też

Ślady historii

Holmenkollen

Oslo spod skoczni. Miasto-ogród.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40930450
Od rana przebijamy się mozolnie do centrum Oslo. Mijają nas setki samochodów elektrycznych, głównie Tesle.
Miasto sprawia przyjemne wrażenie, choć brakuje mu trochę historycznej podbudowy. Trasy rowerowe są znowu kiepsko oznaczone a mewy siodłate polują sobie "od niechcenia" na dokarmiane gołębie. O tym jak ładnie Oslo jest położone przekonujemy się dopiero na Holmenkollen. Widać wtedy tę legendarną zieloność.
Trybuny skoczni doskonale sprawdzają się w roli suszarki. Brat zapomina obciążyć namiot po rozłożeniu, w chwili gdy kontempluję zjadanie ciasteczek, intryguje mnie dziwny cień i odgłos szumu paralotni nad głową. Zrywam się z miejsca w ostatniej chwili i łapię namiot brata, który inaczej sfrunąłby na najniższy, całkowicie zabetonowany i niedostępny punkt zeskoku. Tylko loty Małysza na Holmenkollen wywołały we mnie silniejsze emocje.

Futurystycznie na przedmieściach

W centrum właściwie też

Ślady historii

Holmenkollen

Oslo spod skoczni. Miasto-ogród.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40930450
Dystans85.33 km Czas06:02 Vśrednia14.14 km/h VMAX50.74 km/h Podjazdy1110 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Norwegia, dzień 20: Złamany pałąk
Jubileuszowy 20. dzień jazdy. Początkowo jedziemy dalej wzdłuż jeziora. Następnie skrótem przez góry intensywnego wypasu owiec. Towarzyszą nam dalej poziomkowe pobocza i łąki kwietne, ale nie zauważam pszczół. Gdy zbliżamy się do Oslo rozbijamy się nieopodal placu budowy. Zaczyna - a jakże - lać po norwesku.
Gdy w pośpiechu staram się postawić namiot, pęka drugi segment pałąka stelażowego. Tak bardzo koncentruje się na nim, że zapominam iż rozłożyłem już sypialnię z podłogą i zalewają je sznury deszczu. Pałąka nie udaje się porządnie zlepić, materiał pęknął w zbyt wielu miejscach na raz. Bardziej przypomina rózgę niż pałąk. Śpię więc w kałuży, w garbatym namiocie.To kolejne ostrzeżenie, że czas kończyć zabawę.

Jeszcze nad największym jeziorem Norwegii

Facelia błękitna i zielone łany zbóż. Moje klimaty

Najlepsze słodycze dostępne w Norwegii

Łosie są wszędzie, ale tylko na znakach

Eidsvoll verk, czyli pałac po norwesku
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40929982
Jubileuszowy 20. dzień jazdy. Początkowo jedziemy dalej wzdłuż jeziora. Następnie skrótem przez góry intensywnego wypasu owiec. Towarzyszą nam dalej poziomkowe pobocza i łąki kwietne, ale nie zauważam pszczół. Gdy zbliżamy się do Oslo rozbijamy się nieopodal placu budowy. Zaczyna - a jakże - lać po norwesku.
Gdy w pośpiechu staram się postawić namiot, pęka drugi segment pałąka stelażowego. Tak bardzo koncentruje się na nim, że zapominam iż rozłożyłem już sypialnię z podłogą i zalewają je sznury deszczu. Pałąka nie udaje się porządnie zlepić, materiał pęknął w zbyt wielu miejscach na raz. Bardziej przypomina rózgę niż pałąk. Śpię więc w kałuży, w garbatym namiocie.To kolejne ostrzeżenie, że czas kończyć zabawę.

Jeszcze nad największym jeziorem Norwegii

Facelia błękitna i zielone łany zbóż. Moje klimaty

Najlepsze słodycze dostępne w Norwegii

Łosie są wszędzie, ale tylko na znakach

Eidsvoll verk, czyli pałac po norwesku
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40929982
Dystans81.56 km Czas05:51 Vśrednia13.94 km/h VMAX57.45 km/h Podjazdy955 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Norwegia, dzień 19: Łany przydrożnych poziomek
Nogi niosą, że hej! Czym dłużej jadę tym lepiej dla mnie, tym gorzej dla sprzętu. Rower ledwo zipie, a ja cały w skowronkach, bo organizm domaga się codziennej dawki wycisku. Tymczasem wszystko co najlepsze już się skończyło, trzeba dozować kilometry by dobrze trafić z noclegiem, bo Oslo coraz bliżej. W Lillehammer zwiedzamy skocznie, są na niej zawodnicy. Na zielonych niwach pełno szczygłów, pliszek i mew. Zaciekawiają mnie spichlerze/szopy na drewnianych nogach (jak w Asturii), są też gospodarstwa z własnymi sygnaturkami, to chyba jakaś luterańska wersja dzwonnic loretańskich?
Miejscami droga wspina się dość stromo ponad taflę jeziora Mjøsa i znajduję tam poziomkowy raj. Są wszędzie, odurzają zapachem, zachęcają do nieposkromionej konsumpcji. Takiego natężenia owoców na tak długim odcinku jeszcze nie widziałem.
Dzień kończymy na kampingu w Kapp, wypada się ucywilizować przed pobytem w stolicy.

Schron/bytownia na drodze św. Olafa. Proste i praktyczne rozwiązanie.

Góry karleją a roślinność rośnie w oczach

Znicz olimpijski w Lillehammer

Lillehammer nawet ładne

Już nie góry tylko pogórskie garby jak w niższych partiach Karpat. W tle największe jezioro Norwegii: Mjøsa dalej w tle.

Redalen - pojawia się jęczmień (łubiny były od dawna). Mjøsa

Przed Gjovikiem

Gjovik
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40929967
Nogi niosą, że hej! Czym dłużej jadę tym lepiej dla mnie, tym gorzej dla sprzętu. Rower ledwo zipie, a ja cały w skowronkach, bo organizm domaga się codziennej dawki wycisku. Tymczasem wszystko co najlepsze już się skończyło, trzeba dozować kilometry by dobrze trafić z noclegiem, bo Oslo coraz bliżej. W Lillehammer zwiedzamy skocznie, są na niej zawodnicy. Na zielonych niwach pełno szczygłów, pliszek i mew. Zaciekawiają mnie spichlerze/szopy na drewnianych nogach (jak w Asturii), są też gospodarstwa z własnymi sygnaturkami, to chyba jakaś luterańska wersja dzwonnic loretańskich?
Miejscami droga wspina się dość stromo ponad taflę jeziora Mjøsa i znajduję tam poziomkowy raj. Są wszędzie, odurzają zapachem, zachęcają do nieposkromionej konsumpcji. Takiego natężenia owoców na tak długim odcinku jeszcze nie widziałem.
Dzień kończymy na kampingu w Kapp, wypada się ucywilizować przed pobytem w stolicy.

Schron/bytownia na drodze św. Olafa. Proste i praktyczne rozwiązanie.

Góry karleją a roślinność rośnie w oczach

Znicz olimpijski w Lillehammer

Lillehammer nawet ładne

Już nie góry tylko pogórskie garby jak w niższych partiach Karpat. W tle największe jezioro Norwegii: Mjøsa dalej w tle.

Redalen - pojawia się jęczmień (łubiny były od dawna). Mjøsa

Przed Gjovikiem

Gjovik
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/40929967