Wpisy archiwalne w kategorii
wielodniowe
Dystans całkowity: | 47411.11 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 2265:08 |
Średnia prędkość: | 17.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 316336 m |
Liczba aktywności: | 359 |
Średnio na aktywność: | 132.06 km i 7h 53m |
Więcej statystyk |
Dystans139.74 km Czas08:21 Vśrednia16.74 km/h Podjazdy778 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 11: Meandrując razem z Mozelą
Temperatura w cieniu 34 stopnie. Słońce nagrzewa ziemię, napływają chmurki i zaduch robi się nie do zniesienia. W końcu następuje przesilenie i pierwszy raz (11. dnia podróży) spada deszcz. Jest gwałtowny, oczyszcza trochę krajobraz i wzmaga zapach winnic. A te są wszędzie. Odkąd opuszczam Luksemburg, jadę cały czas wzdłuż Mozeli. Zaduch zniechęca do jakichkolwiek prób zobaczenia rzeki z góry, wystarczająco nieprzyjemnie jedzie się doliną. Gdy zatrzymuję się by ugotować pulpę, gorąca strawa wyciska ze mnie siódme poty. Leje mi się z czoła w trakcie jedzenia... Widoki są jednak urocze a brzegi-stoki gór niebywale strome.
Trasa rowerowa biegnie albo asfaltowymi ddr-ami, albo bardzo lokalnymi drogami. Jedzie się w ciszy, rowerzyści rzecz jasna są, jest ich sporo, ale nie ma tłumów. Nastrój tworzą rzymskie kamienie milowe, pionowe niemal winnice i liczne barki, łodzie, promy wycieczkowe na Mozeli o nazwach typu księżniczka vel królowa Mozeli. Policja dzielnie siedzi w krzakach i sprawdza przy pomocy lornetek oznaczenia łodzi/promów/barek/łódek. Ordnung must sein!

Jeszcze w Wielkim Księstwie

Nad rzeką Sauer - na drugim brzegu już Palatynat Reński

Trewir

Porta Nigra - kolejny rzymski "ostaniec", erodujący tu niemal od 2000 lat...

Mozela potrafi być całkiem szeroka, ale woda jest mętna, zielonkawa i nieco śmierdzi...

DDR nad Mozelą

Kamień milowy cesarza Karakalli. Wiodła tu rzymska "autostrada" z Augusta Trevorum (Trewir) do Confluentes (Koblenz).

Winnice dzielą się na dolinne i stokowe, gdzie nachylenia dochodzą do 70%

W miasteczkach i wsiach nadmozelskich roi się od winiarni i możliwości degustacji

Po deszczu
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984395
Temperatura w cieniu 34 stopnie. Słońce nagrzewa ziemię, napływają chmurki i zaduch robi się nie do zniesienia. W końcu następuje przesilenie i pierwszy raz (11. dnia podróży) spada deszcz. Jest gwałtowny, oczyszcza trochę krajobraz i wzmaga zapach winnic. A te są wszędzie. Odkąd opuszczam Luksemburg, jadę cały czas wzdłuż Mozeli. Zaduch zniechęca do jakichkolwiek prób zobaczenia rzeki z góry, wystarczająco nieprzyjemnie jedzie się doliną. Gdy zatrzymuję się by ugotować pulpę, gorąca strawa wyciska ze mnie siódme poty. Leje mi się z czoła w trakcie jedzenia... Widoki są jednak urocze a brzegi-stoki gór niebywale strome.
Trasa rowerowa biegnie albo asfaltowymi ddr-ami, albo bardzo lokalnymi drogami. Jedzie się w ciszy, rowerzyści rzecz jasna są, jest ich sporo, ale nie ma tłumów. Nastrój tworzą rzymskie kamienie milowe, pionowe niemal winnice i liczne barki, łodzie, promy wycieczkowe na Mozeli o nazwach typu księżniczka vel królowa Mozeli. Policja dzielnie siedzi w krzakach i sprawdza przy pomocy lornetek oznaczenia łodzi/promów/barek/łódek. Ordnung must sein!

Jeszcze w Wielkim Księstwie

Nad rzeką Sauer - na drugim brzegu już Palatynat Reński

Trewir

Porta Nigra - kolejny rzymski "ostaniec", erodujący tu niemal od 2000 lat...

Mozela potrafi być całkiem szeroka, ale woda jest mętna, zielonkawa i nieco śmierdzi...

DDR nad Mozelą

Kamień milowy cesarza Karakalli. Wiodła tu rzymska "autostrada" z Augusta Trevorum (Trewir) do Confluentes (Koblenz).

Winnice dzielą się na dolinne i stokowe, gdzie nachylenia dochodzą do 70%

W miasteczkach i wsiach nadmozelskich roi się od winiarni i możliwości degustacji

Po deszczu
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41984395
Dystans126.37 km Czas07:58 Vśrednia15.86 km/h VMAX63.84 km/h Podjazdy2066 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 10: Wielkie Księstwo Luksemburga
Waloński poranek robi mi psikusa - przebiłem oponę i dętkę szukając noclegu (najeżdżając na ukryty w ziemi drut kolczasty). Zaczynam zatem od wymiany dętki i pompowania. Komary mi nie dokuczają - wymarły kilka miesięcy temu. Mijam wyschnięte na wiór pola, wyschnięte lub ledwo zipiące strumienie, na każdym postoju prześladują mnie gangi wyjątkowo agresywnych os. Krowy pasą się wyłącznie pod drzewami. Upał już o 9 jest nieprzyjemny. Przez cały dzień będą mi towarzyszyć suche łożyska potoków, omdlałe liście krzewów (np. tarniny!), dęby usychające na stojąco.
Zaduch i skwar nie przeszkadzają jednak... emerytom. Tym na e-bike'ach. Babcie są zawsze szybsze od dziadków. Jedna - rzecz jasna po niemiecku - tłumaczy się z wyprzedzenia mnie (że ma elektro-moc, he he). Pojawiają się chmary frankofońskich kolarzy. Zadziwia i frustruje stromizna podjazdów. Dopiero tutaj Ardeny pokazują charakterek. Nie brakuje tu zacnych ścianek podjazdowych, znakomitych dróg, tras rowerowych, zamków. Wielkie księstwo licznych i stromych, choć krótkich podjazdów, nieba nieskalanego najmniejszą choćby chmurką. Pejzaż przypomina Dolinki Podkrakowskie, ale bez skał wapiennych. By pokonać 8 km w linii prostej przejechać trzeba jakieś 35 km (i to cały czas góra-dół-góra). Luksemburg jest piękny, ale mógłby być ciut mniej upalny, bo 35 stopni na odsłoniętych stokach daje popalić...

Walońskie klimaty

Clearvaux, Luksemburg

Zaskakujące momentami ardeńskie pejzaże

Po wioskach "czuć piniondz". Wszędzie jest ekstremalnie czysto.

Bourscheid, zamek. Dojazd tu wymagał pokonania tysiąca interwałów w upale.

Wszędzie wlazłem za darmo

Przepięknie położony zamek Brandenbourg. Wypociłem litry potu w upale, by zdążyć na złotą godzinę. Niestety był już zamknięty...

Vianden - największy zamek Wielkiego Księstwa
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941535
Waloński poranek robi mi psikusa - przebiłem oponę i dętkę szukając noclegu (najeżdżając na ukryty w ziemi drut kolczasty). Zaczynam zatem od wymiany dętki i pompowania. Komary mi nie dokuczają - wymarły kilka miesięcy temu. Mijam wyschnięte na wiór pola, wyschnięte lub ledwo zipiące strumienie, na każdym postoju prześladują mnie gangi wyjątkowo agresywnych os. Krowy pasą się wyłącznie pod drzewami. Upał już o 9 jest nieprzyjemny. Przez cały dzień będą mi towarzyszyć suche łożyska potoków, omdlałe liście krzewów (np. tarniny!), dęby usychające na stojąco.
Zaduch i skwar nie przeszkadzają jednak... emerytom. Tym na e-bike'ach. Babcie są zawsze szybsze od dziadków. Jedna - rzecz jasna po niemiecku - tłumaczy się z wyprzedzenia mnie (że ma elektro-moc, he he). Pojawiają się chmary frankofońskich kolarzy. Zadziwia i frustruje stromizna podjazdów. Dopiero tutaj Ardeny pokazują charakterek. Nie brakuje tu zacnych ścianek podjazdowych, znakomitych dróg, tras rowerowych, zamków. Wielkie księstwo licznych i stromych, choć krótkich podjazdów, nieba nieskalanego najmniejszą choćby chmurką. Pejzaż przypomina Dolinki Podkrakowskie, ale bez skał wapiennych. By pokonać 8 km w linii prostej przejechać trzeba jakieś 35 km (i to cały czas góra-dół-góra). Luksemburg jest piękny, ale mógłby być ciut mniej upalny, bo 35 stopni na odsłoniętych stokach daje popalić...

Walońskie klimaty

Clearvaux, Luksemburg

Zaskakujące momentami ardeńskie pejzaże

Po wioskach "czuć piniondz". Wszędzie jest ekstremalnie czysto.

Bourscheid, zamek. Dojazd tu wymagał pokonania tysiąca interwałów w upale.

Wszędzie wlazłem za darmo

Przepięknie położony zamek Brandenbourg. Wypociłem litry potu w upale, by zdążyć na złotą godzinę. Niestety był już zamknięty...

Vianden - największy zamek Wielkiego Księstwa
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941535
Dystans148.29 km Czas08:51 Vśrednia16.76 km/h VMAX59.91 km/h Podjazdy1808 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 9: Walońskie lasy i pastwiska
Dzień inny niż wszystkie na tej wyprawie. Duże niezamieszkałe przestrzenie, góry i lasy. Oddalałem się coraz bardziej od niemieckości, choć na guten morgen wjechałem z Belgii do Niemiec. To był jednak krajoznawczy obowiązek, do miasto Monschau zasługiwało na to by nadłożyć drogi. Tym bardziej, że droga do niego była rozkoszą, którą zapewniała trasa rowerowa W9, poprowadzona po nieistniejącym torowisku. Gdy wjechałem w końcu z powrotem do Belgii, upał tężał wraz z przewyższeniem. Zmierzałem na najwyższy szczyt Belgii i całych Ardenów - na Bontrange. W Walonii zaskoczyła mnie kiepska infrastruktura rowerowa (z wyjątkiem wspaniałej DDR Malmedy-Trois Points), ale większym problemem był upał, osy i miejscami - słabe asfalty. Krowy kryły się w cieniu, co chwilę mijałem jakąś "Friterie" lub kapitalną kamienną twierdzę - tradycyjne walońskie domy pozbawione są okiennic i mają niewiele okien, ale dzięki temu są oryginalne.
Nie obyło się niestety bez użądlenia dzikiej pszczoły, które to okazało się jednak niezbyt groźne (trzmiel to jednak inny poziom bólu i konsekwencji). Zaliczyłem też kapitalny nocleg w szkółce "choinek". Gdy rozkładałem namiot, z pobliskiej drogi usłyszałem donośne "kurwa", to rodacy wyjechali na trening szosówkami...

Z Roetgen do Monschau

Monschau - miejscami niemieckie

miejscami bardziej francuskie

ale przede wszystkim ardeńskie

Bontrange - najwyższy szczyt, czy tam raczej punkt Belgii

Malmedy

La Roche-en-Ardenne. W sercu Ardenów.

Walońska zagroda

Waloński pejzaż
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941243
Dzień inny niż wszystkie na tej wyprawie. Duże niezamieszkałe przestrzenie, góry i lasy. Oddalałem się coraz bardziej od niemieckości, choć na guten morgen wjechałem z Belgii do Niemiec. To był jednak krajoznawczy obowiązek, do miasto Monschau zasługiwało na to by nadłożyć drogi. Tym bardziej, że droga do niego była rozkoszą, którą zapewniała trasa rowerowa W9, poprowadzona po nieistniejącym torowisku. Gdy wjechałem w końcu z powrotem do Belgii, upał tężał wraz z przewyższeniem. Zmierzałem na najwyższy szczyt Belgii i całych Ardenów - na Bontrange. W Walonii zaskoczyła mnie kiepska infrastruktura rowerowa (z wyjątkiem wspaniałej DDR Malmedy-Trois Points), ale większym problemem był upał, osy i miejscami - słabe asfalty. Krowy kryły się w cieniu, co chwilę mijałem jakąś "Friterie" lub kapitalną kamienną twierdzę - tradycyjne walońskie domy pozbawione są okiennic i mają niewiele okien, ale dzięki temu są oryginalne.
Nie obyło się niestety bez użądlenia dzikiej pszczoły, które to okazało się jednak niezbyt groźne (trzmiel to jednak inny poziom bólu i konsekwencji). Zaliczyłem też kapitalny nocleg w szkółce "choinek". Gdy rozkładałem namiot, z pobliskiej drogi usłyszałem donośne "kurwa", to rodacy wyjechali na trening szosówkami...

Z Roetgen do Monschau

Monschau - miejscami niemieckie

miejscami bardziej francuskie

ale przede wszystkim ardeńskie

Bontrange - najwyższy szczyt, czy tam raczej punkt Belgii

Malmedy

La Roche-en-Ardenne. W sercu Ardenów.

Walońska zagroda

Waloński pejzaż
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41941243
Dystans63.09 km Czas04:07 Vśrednia15.33 km/h VMAX52.13 km/h Podjazdy881 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 8: Holandia Garbata, Moresnet i niemiecka Belgia
Poranek naznaczony był sprintem do Warburga. Musiałem zdążyć na ekspres regionalny do Hagen. Stamtąd pierwotnie miałem jechać do Kolonii (z przerwą na zwiedzanie katedry), ale ostatecznie wybrałem wersję szybszą - bez przesiadki - bezpośrednio do Aachen. Tak oto dwoma pociągami za łączną kwotę 30 zł przejechałem ponad 300 km. W dodatku była kontrola biletów i kierownik oddając mi bilet rzekł: "prosze" :) Wsłuchiwałem się w rozmowy nastolatek jadących przez Hagen do Kolonii i najładniejsza w pewnym momencie zdradziła swoje pochodzenie słowem na k... Ogólnie podróż minęła przyjemnie i gratulowałem sobie pomysłu na ten pociąg, bo skład wypełnił się ludźmi dopiero przed samym Hagen. Pociąg do Aachen, gdy minął Düsseldorf także pozwalał złapać oddech.
W Akwizgranie panował nieznośny zaduch i upał, ale były to znaki rozpoznawcze całego rajdu. Wszystkie kraniki z woda pitną były nieczynne. W markecie roiło się od Holendrów i większość była na rowerach... Przybyłem tu by oddać hołd odnowicielowi cywilizacji europejskiej - Karolowi Wielkiemu. Wstęp do katedry był formalnie płatny (skrzynka na symboliczne 1 euro), wrażenia były niezwykłe, bo tutaj zaczęło się tak naprawdę średniowiecze. Niestety miasto znacznie ucierpiało w czasie wojny a dziś brakuje mu stylu i klimatu.
Moim celem dnia było zdobycie najwyższego wierchu "Alp Holenderskich" - Vaalsbergu (322 m n.p.m.) i przejazd przez jedyne wzniesienia Holandii. O ile podjazd był dość ciekawy i widokowy, to atmosfera na "szczycie" przypominała festiwal parkingowo-klapkowo-restauracyjny. Tutaj rowerzystów niemal nie było. Po belgijskiej stronie przywitał mnie błogi spokój i francuska l'atmosphère. Bonjour, które usłyszałem w wiosce Gemmenich, zdziwiło mnie niezmiernie, bo spodziewałem się usłyszeć niemiecki we wsi o typowej niemieckiej nazwie, w dodatku leżącej na terenie niemieckiej Belgii. W tym kraju nic jednak nie jest proste. Typowo niemiecką zabudowę zamieszkiwali tu frankofoni, w miejscowościach o francuskich nazwach dało się usłyszeć niemiecki. Wszędzie dumnie powiewał galijski kogut - symbol Walonii.
Przejeżdżałem też przez obszar dawnego prawie-państwa Moresnet, które przez ponad 100 lat nie należało do żadnego z państw (od 1815 r. bufor między Prusami a Niderlandami) i stanowi niezwykły przykład państwa zapomnianego, czyli mój ulubiony kawałek z wielkiego tortu zwanego "dziedzictwem europejskim".
Zwraca uwagę spora suma przewyższeń, przypominająca że w chwili wjechania do Holandii wjechałem de facto w Ardeny (co samo w sobie brzmi idiotycznie).

Słynna fontanna "Obieg pieniądza" a w tle katedra zbudowana przez Karola Wielkiego.

Świecznik Fryderyka Barbarossy i to co w katedrze najcenniejsze - sztuka karolińska

Holandia Garbata w pełnej okazałości

Kościół w Vaals

Podjazd na Vaalsberg i trzy flagi na trójstyku niemiecko-holendersko-belgijskim.

Belgijska wioska: porządek arcyniemiecki, język arcyfrancuski

Przyjemny nocleg w Raerenerwaldzie
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884687
Poranek naznaczony był sprintem do Warburga. Musiałem zdążyć na ekspres regionalny do Hagen. Stamtąd pierwotnie miałem jechać do Kolonii (z przerwą na zwiedzanie katedry), ale ostatecznie wybrałem wersję szybszą - bez przesiadki - bezpośrednio do Aachen. Tak oto dwoma pociągami za łączną kwotę 30 zł przejechałem ponad 300 km. W dodatku była kontrola biletów i kierownik oddając mi bilet rzekł: "prosze" :) Wsłuchiwałem się w rozmowy nastolatek jadących przez Hagen do Kolonii i najładniejsza w pewnym momencie zdradziła swoje pochodzenie słowem na k... Ogólnie podróż minęła przyjemnie i gratulowałem sobie pomysłu na ten pociąg, bo skład wypełnił się ludźmi dopiero przed samym Hagen. Pociąg do Aachen, gdy minął Düsseldorf także pozwalał złapać oddech.
W Akwizgranie panował nieznośny zaduch i upał, ale były to znaki rozpoznawcze całego rajdu. Wszystkie kraniki z woda pitną były nieczynne. W markecie roiło się od Holendrów i większość była na rowerach... Przybyłem tu by oddać hołd odnowicielowi cywilizacji europejskiej - Karolowi Wielkiemu. Wstęp do katedry był formalnie płatny (skrzynka na symboliczne 1 euro), wrażenia były niezwykłe, bo tutaj zaczęło się tak naprawdę średniowiecze. Niestety miasto znacznie ucierpiało w czasie wojny a dziś brakuje mu stylu i klimatu.
Moim celem dnia było zdobycie najwyższego wierchu "Alp Holenderskich" - Vaalsbergu (322 m n.p.m.) i przejazd przez jedyne wzniesienia Holandii. O ile podjazd był dość ciekawy i widokowy, to atmosfera na "szczycie" przypominała festiwal parkingowo-klapkowo-restauracyjny. Tutaj rowerzystów niemal nie było. Po belgijskiej stronie przywitał mnie błogi spokój i francuska l'atmosphère. Bonjour, które usłyszałem w wiosce Gemmenich, zdziwiło mnie niezmiernie, bo spodziewałem się usłyszeć niemiecki we wsi o typowej niemieckiej nazwie, w dodatku leżącej na terenie niemieckiej Belgii. W tym kraju nic jednak nie jest proste. Typowo niemiecką zabudowę zamieszkiwali tu frankofoni, w miejscowościach o francuskich nazwach dało się usłyszeć niemiecki. Wszędzie dumnie powiewał galijski kogut - symbol Walonii.
Przejeżdżałem też przez obszar dawnego prawie-państwa Moresnet, które przez ponad 100 lat nie należało do żadnego z państw (od 1815 r. bufor między Prusami a Niderlandami) i stanowi niezwykły przykład państwa zapomnianego, czyli mój ulubiony kawałek z wielkiego tortu zwanego "dziedzictwem europejskim".
Zwraca uwagę spora suma przewyższeń, przypominająca że w chwili wjechania do Holandii wjechałem de facto w Ardeny (co samo w sobie brzmi idiotycznie).

Słynna fontanna "Obieg pieniądza" a w tle katedra zbudowana przez Karola Wielkiego.

Świecznik Fryderyka Barbarossy i to co w katedrze najcenniejsze - sztuka karolińska

Holandia Garbata w pełnej okazałości

Kościół w Vaals

Podjazd na Vaalsberg i trzy flagi na trójstyku niemiecko-holendersko-belgijskim.

Belgijska wioska: porządek arcyniemiecki, język arcyfrancuski

Przyjemny nocleg w Raerenerwaldzie
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884687
Dystans84.29 km Czas04:48 Vśrednia17.56 km/h VMAX43.49 km/h Podjazdy896 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 7: Klęska pod Warburgiem
To miał być dzień transportowy na zachód Niemiec. Niestety musiałem pilnie serwisować tylne koło. Tymczasem internet uporczywie pokazywał brak sklepów rowerowych w Warburgu. Wizja lokalna potwierdziła ten fakt. Przyszło mi więc, zamiast szybko załatwić sprawę i wsiąść pociąg w stronę Zagłębia Ruhry, pedałować do Hofgeismar. Miasto było pod każdym niemal względem nędzniejsze od Warburga, ale będzie zbawione, albowiem miało aż dwa sklepy rowerowe z serwisami. Zrobili mi centrowanie i wymianę szprych o połowę taniej niż w Norwegii i... bez rachunku. Niemców już nie ma.
Moja radość z odzyskania sprawnego roweru nie trwałą długo: zgubiłem zapięcie rowerowe. Odkryłem to niewiele przed Bad Karlshafen, no i musiałem zawracać "na wyścigi" do Hofgeismar, gdzie zresztą okazało się, że obydwa sklepy rowerowe są już zamknięte...
W ten oto sposób straciłem ostatnie złudzenia, że mam prawo do odrobiny farta. Wszystko zaczęło mnie wykurzać: upał, trwające tu żniwa, ścierniska, wszechobecne osy, remonty dróg i kolei. Najbardziej szkoda, że nie dotarłem do kolejnego ładnego miasteczka - do Uslar.

Warburg jest ładnym miastem, choć do heskiej elity mu daleko (zresztą to już Westfalia)

Sympatyczny Trendelburg/Hessen. Do Bad Karlshafen już nie dotarłem.

"Heska Bohemia" - tak nazwałem te rejony.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884462
To miał być dzień transportowy na zachód Niemiec. Niestety musiałem pilnie serwisować tylne koło. Tymczasem internet uporczywie pokazywał brak sklepów rowerowych w Warburgu. Wizja lokalna potwierdziła ten fakt. Przyszło mi więc, zamiast szybko załatwić sprawę i wsiąść pociąg w stronę Zagłębia Ruhry, pedałować do Hofgeismar. Miasto było pod każdym niemal względem nędzniejsze od Warburga, ale będzie zbawione, albowiem miało aż dwa sklepy rowerowe z serwisami. Zrobili mi centrowanie i wymianę szprych o połowę taniej niż w Norwegii i... bez rachunku. Niemców już nie ma.
Moja radość z odzyskania sprawnego roweru nie trwałą długo: zgubiłem zapięcie rowerowe. Odkryłem to niewiele przed Bad Karlshafen, no i musiałem zawracać "na wyścigi" do Hofgeismar, gdzie zresztą okazało się, że obydwa sklepy rowerowe są już zamknięte...
W ten oto sposób straciłem ostatnie złudzenia, że mam prawo do odrobiny farta. Wszystko zaczęło mnie wykurzać: upał, trwające tu żniwa, ścierniska, wszechobecne osy, remonty dróg i kolei. Najbardziej szkoda, że nie dotarłem do kolejnego ładnego miasteczka - do Uslar.

Warburg jest ładnym miastem, choć do heskiej elity mu daleko (zresztą to już Westfalia)

Sympatyczny Trendelburg/Hessen. Do Bad Karlshafen już nie dotarłem.

"Heska Bohemia" - tak nazwałem te rejony.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884462
Dystans121.00 km Czas07:44 Vśrednia15.65 km/h VMAX51.86 km/h Podjazdy1295 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 6: Heskie życie
Kolejny dzień pełen wrażeń i pękający w szwach od atrakcji. Obudziłem się w chwytającej za serce scenerii heskiej prowincji. Po wsiach biją dzwony, na niebie znów śladu chmurki, przystąpiłem wiec z entuzjazmem do eksploracji zakamarków heskości. Wymienię tylko te miasta-cuda: Spangenberg, Melsungen, Homberg i Fritzlar. Konia z rzędem temu, kto je uszereguje pod kątem atrakcyjności...
Wąskie uliczki będą skutecznie nieraz chronić przed gorejącym jaskrem, wysysającym ze mnie soki na otwartych przestrzeniach. Będę wiec wypatrywać kolejnych miast jak wybawienia przed słoneczną monokulturą. Gdy słońce wreszcie osłabnie, w najmniej atrakcyjnym mieście dnia - Wolfhagen - usłyszę brzdęk kolejnej szprychy. Znów poszła od strony kasety. To zresztą bez znaczenia, bo koło wymagać będzie sensownego wycentrowania. Krótki okres dobrej passy dobiegł końca. Co gorsza, po raz pierwszy na trasie mam problem ze znalezieniem noclegu, bo w lesie roi się od ambon. Hesja przywitała wiec mnie serdecznie, ale żegna dość ozięble.

Stadthosbach ukryte wśród górek z charakterem

Cudowny Spangenberg

i pięknie położony

Melsungen

Boczne uliczki w heskim Melsungen

Pejzaż typowy dla Hesji-Kassel

Homberg/Efze

Rynek jak z klocków lego. Niesamowity Homberg. Kto wiedział o jego istnieniu niech pierwszy rzuci gotycko ciosaną belką

Fritzlar - miasto biskupie

Fritzlar - rynek. W tym miejscu się poddałem. Zabudowa starówek tych miast prezentuje taki poziom, że nie sposób rozstrzygnąć o pierwszeństwie.

Jeszcze Fritzlar...

Naumburg - ostatnie z urokliwych heskich miast.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882535
Kolejny dzień pełen wrażeń i pękający w szwach od atrakcji. Obudziłem się w chwytającej za serce scenerii heskiej prowincji. Po wsiach biją dzwony, na niebie znów śladu chmurki, przystąpiłem wiec z entuzjazmem do eksploracji zakamarków heskości. Wymienię tylko te miasta-cuda: Spangenberg, Melsungen, Homberg i Fritzlar. Konia z rzędem temu, kto je uszereguje pod kątem atrakcyjności...
Wąskie uliczki będą skutecznie nieraz chronić przed gorejącym jaskrem, wysysającym ze mnie soki na otwartych przestrzeniach. Będę wiec wypatrywać kolejnych miast jak wybawienia przed słoneczną monokulturą. Gdy słońce wreszcie osłabnie, w najmniej atrakcyjnym mieście dnia - Wolfhagen - usłyszę brzdęk kolejnej szprychy. Znów poszła od strony kasety. To zresztą bez znaczenia, bo koło wymagać będzie sensownego wycentrowania. Krótki okres dobrej passy dobiegł końca. Co gorsza, po raz pierwszy na trasie mam problem ze znalezieniem noclegu, bo w lesie roi się od ambon. Hesja przywitała wiec mnie serdecznie, ale żegna dość ozięble.

Stadthosbach ukryte wśród górek z charakterem

Cudowny Spangenberg

i pięknie położony

Melsungen

Boczne uliczki w heskim Melsungen

Pejzaż typowy dla Hesji-Kassel

Homberg/Efze

Rynek jak z klocków lego. Niesamowity Homberg. Kto wiedział o jego istnieniu niech pierwszy rzuci gotycko ciosaną belką

Fritzlar - miasto biskupie

Fritzlar - rynek. W tym miejscu się poddałem. Zabudowa starówek tych miast prezentuje taki poziom, że nie sposób rozstrzygnąć o pierwszeństwie.

Jeszcze Fritzlar...

Naumburg - ostatnie z urokliwych heskich miast.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882535
Dystans138.99 km Czas07:54 Vśrednia17.59 km/h VMAX57.84 km/h Podjazdy1464 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 5: Łaskawość jeźdźca bez głowy
Pierwszą wielką atrakcją dnia jest położone w Dolnej Saksonii hanzeatyckie miasto Duderstadt. Jak z niego wyjeżdżam w głowie mam mętlik. Już nie wiem, co było ładniejsze: Quedlinburg, Wernigerode czy Duderstadt. Kamieniczki pełne są fantazyjnych gotyckich i renesansowych zdobień. Spora część ma daty: dominuje XVI wiek. Na wielu są sentencje z Biblii. Wiele z nich ma oryginalne portale. To wręcz absurdalne bogactwo, starczyłoby tego, by obdzielić wszystkie polskie "zabytkowe" miasteczka...
Wzmaga się ciepłota, przez cały dzień ani jednej chmurki na niebie a czeka mnie jazda przez tzw. krajobraz rolniczy. Droga do kolejnej perełki - Mühlhausen/Thüringen - wiedzie przez pasma wzgórz i co gorsza, choć jest to lokalna droga, została zmodernizowana i co jakiś czas pomykają nią tiry. Starówka tym razem jest głównie kamienna, ale znów zachwyca. Są tu też mury obronne. Każde z miast warte było wielogodzinnych spacerów, a po 5. odhaczonym mieście z listy miast-skansenów średniowiecza ruszam do kolejnego. Do niesamowitego Eschwege/Hessen. Po drodze potykam się o kolejne miasto o kapitalnej zabudowie, czyli Wanfried. Docieram do Hesji. Trafiam do raju - drogi dla rowerów są nie tylko świetnie oznaczone, mają też świetne nawierzchnie i sensowny przebieg. Co istotne, zachwycające robią się też wioski a wraz z nimi pięknieje krajobraz, który miejscami przypomina heski Beskid Niski lub najurokliwsze zakątki Gór Świętokrzyskich.
Pomyśleć, że trafiłem tu w znacznej mierze przez remont linii kolejowej Kassel-Warburg... Jadę przecież wariantem awaryjnym pierwotnej trasy. Całkowitym przypadkiem - na dzień przed wyjazdem - odkryłem te wszystkie olśniewające heskie miasta, bo to dopiero początek. Ciąg dalszy nastąpi. Pierwsze chwile w Hesji sprawiły, że przypomniałem sobie o heskiej legendzie jeźdźca bez głowy. Ja byłem jeźdźcem bez szprychy, bo niby rozglądałem się po drodze za serwisami, ale bajeczne starówki skuteczniej przykuwały moją uwagę.

Portal w typie ośli grzbiet - gotyk pełną gębą a data głosi rok zaledwie 1620... Niemiecki konserwatyzm architektoniczny pełną gębą.

Jedna z XVI-wiecznych uliczek. U nas 400 lat później miasta gubernialne miały nieraz niższą zabudowę...

Wracam do Turyngii i do NRD

Pejzaż jest tu czeski

Mühlhausen/Thüringen

Przeciskając się z rowerem przez kolejne miasta z czasów Świętego Cesarstwa

Ratusz w heskim miasteczku Wanfried nie odstaje od konkurencji

Jak łatwo rozsmakować się w północnej, wzgórzystej Hesji, zwanej Hesją-Kassel

Rynek w heskim Eschwege wymiata

A uliczki żywcem przeniesione z minionych wieków stanowią tutejszy standard

Hesja-Kassel to także ładne pofałdowane pejzaże. Pełen uroku krajobraz gór niskich.

Wieś Bischhausen w Hesji-Kassel. Kilka kilometrów za nią rozbiłem namiot.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882253
Pierwszą wielką atrakcją dnia jest położone w Dolnej Saksonii hanzeatyckie miasto Duderstadt. Jak z niego wyjeżdżam w głowie mam mętlik. Już nie wiem, co było ładniejsze: Quedlinburg, Wernigerode czy Duderstadt. Kamieniczki pełne są fantazyjnych gotyckich i renesansowych zdobień. Spora część ma daty: dominuje XVI wiek. Na wielu są sentencje z Biblii. Wiele z nich ma oryginalne portale. To wręcz absurdalne bogactwo, starczyłoby tego, by obdzielić wszystkie polskie "zabytkowe" miasteczka...
Wzmaga się ciepłota, przez cały dzień ani jednej chmurki na niebie a czeka mnie jazda przez tzw. krajobraz rolniczy. Droga do kolejnej perełki - Mühlhausen/Thüringen - wiedzie przez pasma wzgórz i co gorsza, choć jest to lokalna droga, została zmodernizowana i co jakiś czas pomykają nią tiry. Starówka tym razem jest głównie kamienna, ale znów zachwyca. Są tu też mury obronne. Każde z miast warte było wielogodzinnych spacerów, a po 5. odhaczonym mieście z listy miast-skansenów średniowiecza ruszam do kolejnego. Do niesamowitego Eschwege/Hessen. Po drodze potykam się o kolejne miasto o kapitalnej zabudowie, czyli Wanfried. Docieram do Hesji. Trafiam do raju - drogi dla rowerów są nie tylko świetnie oznaczone, mają też świetne nawierzchnie i sensowny przebieg. Co istotne, zachwycające robią się też wioski a wraz z nimi pięknieje krajobraz, który miejscami przypomina heski Beskid Niski lub najurokliwsze zakątki Gór Świętokrzyskich.
Pomyśleć, że trafiłem tu w znacznej mierze przez remont linii kolejowej Kassel-Warburg... Jadę przecież wariantem awaryjnym pierwotnej trasy. Całkowitym przypadkiem - na dzień przed wyjazdem - odkryłem te wszystkie olśniewające heskie miasta, bo to dopiero początek. Ciąg dalszy nastąpi. Pierwsze chwile w Hesji sprawiły, że przypomniałem sobie o heskiej legendzie jeźdźca bez głowy. Ja byłem jeźdźcem bez szprychy, bo niby rozglądałem się po drodze za serwisami, ale bajeczne starówki skuteczniej przykuwały moją uwagę.

Portal w typie ośli grzbiet - gotyk pełną gębą a data głosi rok zaledwie 1620... Niemiecki konserwatyzm architektoniczny pełną gębą.

Jedna z XVI-wiecznych uliczek. U nas 400 lat później miasta gubernialne miały nieraz niższą zabudowę...

Wracam do Turyngii i do NRD

Pejzaż jest tu czeski

Mühlhausen/Thüringen

Przeciskając się z rowerem przez kolejne miasta z czasów Świętego Cesarstwa

Ratusz w heskim miasteczku Wanfried nie odstaje od konkurencji

Jak łatwo rozsmakować się w północnej, wzgórzystej Hesji, zwanej Hesją-Kassel

Rynek w heskim Eschwege wymiata

A uliczki żywcem przeniesione z minionych wieków stanowią tutejszy standard

Hesja-Kassel to także ładne pofałdowane pejzaże. Pełen uroku krajobraz gór niskich.

Wieś Bischhausen w Hesji-Kassel. Kilka kilometrów za nią rozbiłem namiot.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882253
Dystans135.10 km Czas08:28 Vśrednia15.96 km/h VMAX61.65 km/h Podjazdy1825 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 4: Klątwa widma Brockenu
Dzień zaczynam od podziwiania Quedlinburga (Saksonia-Anhalt) - największego zespołu zabytkowego na terytorium nieboszczki NRD. Wraz z szachulcowymi kamienicami piętrzą się tu wieki, bo kamieniczki pochodzą głównie z XIV i XV wieku, ale przekształcano je w XVII, XVIII i XIX wieku. Miasto ma swój klimat, choć wiele szachulców jest jeszcze nieodnowionych, wiele zostało bezpowrotnie straconych, bo w NRD o nie nie dbano, ba, był plan wyburzania starówki...
Kolejną perłą jest miasto Wernigerode, tutaj dominuje kostium XVIII-wieczny. Szachulce są bardziej ażurowe, mają większe okna, ale mniej uroku. Miasto jako całość prezentuje się jednak niesamowicie. Z tego miejsca zaczynam właściwe harcowanie w Harzu. Te góry są legendą. Mają swoje miejsce w geografii, historii i biologii... To ostatnie najbardziej rzuca się w oczy: połacie martwych lasów świerkowych robią niezwykle silne, przygnębiające wrażenie. Te góry umarły. Mimo, że trwają niemieckie wakacje, tłumów tu nie ma. Podjazd na sam szczyt jest przyjemny, ale nawet u podnóża brak źródeł i ujęć wody - wszystko wyschnięte. Ratuję się pobierając wodę z kempingu.
Najgorszy jest jednak odgłos brzęknięcia, który towarzyszy mi na podjeździe. Jechałem wtedy na lekko. Koło było ponownie centrowane w Polsce, ręce opadają. Chciałem odczarować klątwę widma Brockenu na samym Brockenie - nie wyszło. Znów poszła szprycha przy kasecie, na nic mi zapasowe szprychy. Cóż, plan się na razie nie zmienia. Jadę przez Braunlage w kierunku Duderstadt i znajduje świetną miejscówkę dokładnie na dawnym pasie ziemi niczyjej, czyli na dawnej granicy NRD-RFN.

Ciekawa i oryginalna zabudowa Quedlinburga

Quedlinburg

Wernigerode

Stężenie szachulców niebywałe, ale różnorodność form i kształtów stosunkowo niewielka

W górach Harz

Harcowanie drogą na Brocken. Świetna nawierzchnia, turystów mało, bo większość wjechała ciuchcią

Dbałość o trudną historię

Najprawdziwsza wieża strażnicza produkcji enerdowskiej.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882075
Dzień zaczynam od podziwiania Quedlinburga (Saksonia-Anhalt) - największego zespołu zabytkowego na terytorium nieboszczki NRD. Wraz z szachulcowymi kamienicami piętrzą się tu wieki, bo kamieniczki pochodzą głównie z XIV i XV wieku, ale przekształcano je w XVII, XVIII i XIX wieku. Miasto ma swój klimat, choć wiele szachulców jest jeszcze nieodnowionych, wiele zostało bezpowrotnie straconych, bo w NRD o nie nie dbano, ba, był plan wyburzania starówki...
Kolejną perłą jest miasto Wernigerode, tutaj dominuje kostium XVIII-wieczny. Szachulce są bardziej ażurowe, mają większe okna, ale mniej uroku. Miasto jako całość prezentuje się jednak niesamowicie. Z tego miejsca zaczynam właściwe harcowanie w Harzu. Te góry są legendą. Mają swoje miejsce w geografii, historii i biologii... To ostatnie najbardziej rzuca się w oczy: połacie martwych lasów świerkowych robią niezwykle silne, przygnębiające wrażenie. Te góry umarły. Mimo, że trwają niemieckie wakacje, tłumów tu nie ma. Podjazd na sam szczyt jest przyjemny, ale nawet u podnóża brak źródeł i ujęć wody - wszystko wyschnięte. Ratuję się pobierając wodę z kempingu.
Najgorszy jest jednak odgłos brzęknięcia, który towarzyszy mi na podjeździe. Jechałem wtedy na lekko. Koło było ponownie centrowane w Polsce, ręce opadają. Chciałem odczarować klątwę widma Brockenu na samym Brockenie - nie wyszło. Znów poszła szprycha przy kasecie, na nic mi zapasowe szprychy. Cóż, plan się na razie nie zmienia. Jadę przez Braunlage w kierunku Duderstadt i znajduje świetną miejscówkę dokładnie na dawnym pasie ziemi niczyjej, czyli na dawnej granicy NRD-RFN.

Ciekawa i oryginalna zabudowa Quedlinburga

Quedlinburg

Wernigerode

Stężenie szachulców niebywałe, ale różnorodność form i kształtów stosunkowo niewielka

W górach Harz

Harcowanie drogą na Brocken. Świetna nawierzchnia, turystów mało, bo większość wjechała ciuchcią

Dbałość o trudną historię

Najprawdziwsza wieża strażnicza produkcji enerdowskiej.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882075
Dystans94.05 km Czas06:17 Vśrednia14.97 km/h VMAX48.92 km/h Podjazdy1037 m
Temp.31.0 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 3: Freistaat Thüringen
Dzień w którym docieram do pociągu, ale na dworcu w Saalfelden nie potrafię przez 20 minut skutecznie kupić biletu, automaty są wielokrotnie bardziej skomplikowane i nie znajduję zakładki z fahrradtageskarten. Postanawiam kupić u sympatycznego kierownika pociągu, który zaprasza mnie do środka, mimo że wszystkie miejsca rowerowe (6!) są dawno zajęte (10 minut przed odjazdem) a pociąg to malutki szynobus! Gdy rusza, odkrywam, że mój kierownik jest tak naprawdę maszynistą. Jego pozwolenie ma więc swoją moc, ale jadę bez biletu na rower. Gdy tak sobie o tym myślę, zauważam plakat "Schwarzer Tag für Schwarze Fahrer". Zaczynam nerwowo oglądać się dookoła siebie. Z przodu szynobusu jest pewnie biletomat, ale nie mam szans się tam dostać, pociąg jest zatłoczony a ja mam rower z bagażem i trzymam go w przejściu. Kara za brak biletu jest jak na niemieckie pensje symboliczna - 60 euro, ale dla mnie to znacząca część budżetu wyprawowego, nie wytrzymuję więc napięcia i wysiadam przed stacją docelową.
Rowerem przemykam przez przedmieścia Erfurtu i zmierzam od razu na dworzec by kupić ten cholerny bilet na rower. Cóż, myślałem że limit nieszczęść wyczerpałem w Norwegii, ale nic z tych rzeczy: udaje mi się znaleźć zakładkę z biletami rowerowymi (jest idiotycznie ukryta w menu), a tam info że pociąg anulowany. Na wyświetlaczu w holu głównym wszystko się wyjaśnia: pociąg jest anulowany bo skład miał nieudany nawrót, znaczy ruszyłby zbyt spóźniony. Następny za 1,5 h. Cały misterny plan dnia wali mi się na łeb. O tej porze miałem już zbliżać się do gór Harzu. Zyskuje na tym moja znajomość Erfurtu, który ma fajny klimat a powojenne wstawki nie zakłócają odbioru starówki. No i największa zaleta: jest czynny kranik z trinkwasser! Następny taki rarytas trafi się za 2 tygodnie...
Gdy docieram w końcu do Nordlingen muszę modyfikować trasę hercyńską na okrężną, bo droga jest remontowana a barierki projektowane na powstrzymanie czołgu Leopard... Zaraz potem urywa się mocowanie lampki i wplątuje w szprychy. Ogarnięcie tego cyrku i lepienie z dokręcaniem zajmuje kolejne 1,5 h. Czarna seria trwa - dobrze, że wysiadłem z pierwszego pociągu zanim mnie nie złapano...
Z planów kontemplowania Kwedlinburga o złotej godzinie nic nie zostaje. zamiast upatrzonego miejsca biwakowego muszę szukać prowizorki i zostawić zwiedzanie cesarskiego miasta na rano... Scheisse, Scheisse, Scheisse.
Najlepsze wrażenia dnia zapewnia Stolberg/Harz. Magicznie jest też w podupadłym enerdowskim uzdrowisku Alexisbad, bo wokoło rozpościera się dolina niezmąconej ciszy.

Erfurt w Turyngii

Hexenradweg u stóp Harzu

Stolberg w Harzu. Przecudne miasteczko żywcem wyjęte ze średniowiecza, pierwsze na mojej liście. Wokoło pustka osadnicza, góry i lasy.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881581
Dzień w którym docieram do pociągu, ale na dworcu w Saalfelden nie potrafię przez 20 minut skutecznie kupić biletu, automaty są wielokrotnie bardziej skomplikowane i nie znajduję zakładki z fahrradtageskarten. Postanawiam kupić u sympatycznego kierownika pociągu, który zaprasza mnie do środka, mimo że wszystkie miejsca rowerowe (6!) są dawno zajęte (10 minut przed odjazdem) a pociąg to malutki szynobus! Gdy rusza, odkrywam, że mój kierownik jest tak naprawdę maszynistą. Jego pozwolenie ma więc swoją moc, ale jadę bez biletu na rower. Gdy tak sobie o tym myślę, zauważam plakat "Schwarzer Tag für Schwarze Fahrer". Zaczynam nerwowo oglądać się dookoła siebie. Z przodu szynobusu jest pewnie biletomat, ale nie mam szans się tam dostać, pociąg jest zatłoczony a ja mam rower z bagażem i trzymam go w przejściu. Kara za brak biletu jest jak na niemieckie pensje symboliczna - 60 euro, ale dla mnie to znacząca część budżetu wyprawowego, nie wytrzymuję więc napięcia i wysiadam przed stacją docelową.
Rowerem przemykam przez przedmieścia Erfurtu i zmierzam od razu na dworzec by kupić ten cholerny bilet na rower. Cóż, myślałem że limit nieszczęść wyczerpałem w Norwegii, ale nic z tych rzeczy: udaje mi się znaleźć zakładkę z biletami rowerowymi (jest idiotycznie ukryta w menu), a tam info że pociąg anulowany. Na wyświetlaczu w holu głównym wszystko się wyjaśnia: pociąg jest anulowany bo skład miał nieudany nawrót, znaczy ruszyłby zbyt spóźniony. Następny za 1,5 h. Cały misterny plan dnia wali mi się na łeb. O tej porze miałem już zbliżać się do gór Harzu. Zyskuje na tym moja znajomość Erfurtu, który ma fajny klimat a powojenne wstawki nie zakłócają odbioru starówki. No i największa zaleta: jest czynny kranik z trinkwasser! Następny taki rarytas trafi się za 2 tygodnie...
Gdy docieram w końcu do Nordlingen muszę modyfikować trasę hercyńską na okrężną, bo droga jest remontowana a barierki projektowane na powstrzymanie czołgu Leopard... Zaraz potem urywa się mocowanie lampki i wplątuje w szprychy. Ogarnięcie tego cyrku i lepienie z dokręcaniem zajmuje kolejne 1,5 h. Czarna seria trwa - dobrze, że wysiadłem z pierwszego pociągu zanim mnie nie złapano...
Z planów kontemplowania Kwedlinburga o złotej godzinie nic nie zostaje. zamiast upatrzonego miejsca biwakowego muszę szukać prowizorki i zostawić zwiedzanie cesarskiego miasta na rano... Scheisse, Scheisse, Scheisse.
Najlepsze wrażenia dnia zapewnia Stolberg/Harz. Magicznie jest też w podupadłym enerdowskim uzdrowisku Alexisbad, bo wokoło rozpościera się dolina niezmąconej ciszy.

Erfurt w Turyngii

Hexenradweg u stóp Harzu

Stolberg w Harzu. Przecudne miasteczko żywcem wyjęte ze średniowiecza, pierwsze na mojej liście. Wokoło pustka osadnicza, góry i lasy.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881581
Dystans138.80 km Czas08:06 Vśrednia17.14 km/h VMAX61.94 km/h Podjazdy1693 m
Temp.33.0 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 2: Frankońska huśtawka nastrojów
Zostawmy wielkie góry ludziom bez wyobraźni - takie było hasło tego rajdu. Wyjątkowo pasowało ono do Frankonii. To takie klasyczne Czechy, nieustanne interwały, garb za garbem, garbem poganiany. W dodatku jest dużo otwartych przestrzeni i skwar daje popalić. Jadę dzielnie, choć lekko wcale nie jest. Trasy rowerowe są niezwykle dokładnie oznaczone, nie sposób przegapić strzałki (niemiecka dokładność w starym stylu), panowie Norwegowie mogliby się dużo nauczyć. Jest jednak jeden problem: na strzałkach często brakuje celu i kierują z automatu na trasę najlepszej jakości (prawdziwą drogę rowerową), a nie najkrótszą drogą do celu... Dla miejscowych jest to bardzo wygodne, dla mnie jest koszmarem, bo co chwilę robię bezsensowne łuki i nadrabiam drogi... Ruch na drogach jest jednak spory, dlatego często godzę się z nakładaniem drogi.
Czym bardziej w głąb Frankonii, tym robi się ciekawiej. Wzniesienia stają się bardziej charakterne, podjazdy stromsze, ale krótsze. Pojawia się oryginalna zabudowa: domy całe okryte płytkami (ale nie tymi eternitowymi :) o wyraźnie starszej proweniencji. Trafiam też do prawdziwej doliny śmierci - połacie zamarłych świerków, opuszczone domy i pensjonaty. Robi to spore wrażenie.
O różnicach cywilizacyjnych świadczą wrażenia z przystanku kolejowego w miasteczku Selb. Jest wypasiony czynny biletomat, nabywam swój wymarzony bilet miesięczny za 9 euro. Skonsumuję go już następnego dnia. Witaj przygodo!

Jeszcze w Czechach, by nie drażnić niemieckiego ordnungu.

Frankonia - typowe czeskie krajobrazy

Północna Frankonia potrafi też wznieść się ponad przeciętność :)
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881448
Zostawmy wielkie góry ludziom bez wyobraźni - takie było hasło tego rajdu. Wyjątkowo pasowało ono do Frankonii. To takie klasyczne Czechy, nieustanne interwały, garb za garbem, garbem poganiany. W dodatku jest dużo otwartych przestrzeni i skwar daje popalić. Jadę dzielnie, choć lekko wcale nie jest. Trasy rowerowe są niezwykle dokładnie oznaczone, nie sposób przegapić strzałki (niemiecka dokładność w starym stylu), panowie Norwegowie mogliby się dużo nauczyć. Jest jednak jeden problem: na strzałkach często brakuje celu i kierują z automatu na trasę najlepszej jakości (prawdziwą drogę rowerową), a nie najkrótszą drogą do celu... Dla miejscowych jest to bardzo wygodne, dla mnie jest koszmarem, bo co chwilę robię bezsensowne łuki i nadrabiam drogi... Ruch na drogach jest jednak spory, dlatego często godzę się z nakładaniem drogi.
Czym bardziej w głąb Frankonii, tym robi się ciekawiej. Wzniesienia stają się bardziej charakterne, podjazdy stromsze, ale krótsze. Pojawia się oryginalna zabudowa: domy całe okryte płytkami (ale nie tymi eternitowymi :) o wyraźnie starszej proweniencji. Trafiam też do prawdziwej doliny śmierci - połacie zamarłych świerków, opuszczone domy i pensjonaty. Robi to spore wrażenie.
O różnicach cywilizacyjnych świadczą wrażenia z przystanku kolejowego w miasteczku Selb. Jest wypasiony czynny biletomat, nabywam swój wymarzony bilet miesięczny za 9 euro. Skonsumuję go już następnego dnia. Witaj przygodo!

Jeszcze w Czechach, by nie drażnić niemieckiego ordnungu.

Frankonia - typowe czeskie krajobrazy

Północna Frankonia potrafi też wznieść się ponad przeciętność :)
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881448