Wpisy archiwalne w kategorii

wielodniowe

Dystans całkowity:43477.79 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:2022:58
Średnia prędkość:17.68 km/h
Maksymalna prędkość:78.22 km/h
Suma podjazdów:273662 m
Liczba aktywności:326
Średnio na aktywność:133.37 km i 7h 57m
Więcej statystyk
Dystans63.09 km Czas04:07 Vśrednia15.33 km/h VMAX52.13 km/h Podjazdy881 m
Tour de Altes Reich, dzień 8: Holandia Garbata, Moresnet i niemiecka Belgia

Poranek naznaczony był sprintem do Warburga. Musiałem zdążyć na ekspres regionalny do Hagen. Stamtąd pierwotnie miałem jechać do Kolonii (z przerwą na zwiedzanie katedry), ale ostatecznie wybrałem wersję szybszą - bez przesiadki - bezpośrednio do Aachen. Tak oto dwoma pociągami za łączną kwotę 30 zł przejechałem ponad 300 km. W dodatku była kontrola biletów i kierownik oddając mi bilet rzekł: "prosze" :) Wsłuchiwałem się w rozmowy nastolatek jadących przez Hagen do Kolonii i najładniejsza w pewnym momencie zdradziła swoje pochodzenie słowem na k... Ogólnie podróż minęła przyjemnie i gratulowałem sobie pomysłu na ten pociąg, bo skład wypełnił się ludźmi dopiero przed samym Hagen. Pociąg do Aachen, gdy minął Düsseldorf także pozwalał złapać oddech. 

W Akwizgranie panował nieznośny zaduch i upał, ale były to znaki rozpoznawcze całego rajdu. Wszystkie kraniki z woda pitną były nieczynne. W markecie roiło się od Holendrów i większość była na rowerach... Przybyłem tu by oddać hołd odnowicielowi cywilizacji europejskiej - Karolowi Wielkiemu. Wstęp do katedry był formalnie płatny (skrzynka na symboliczne 1 euro), wrażenia były niezwykłe, bo tutaj zaczęło się tak naprawdę średniowiecze. Niestety miasto znacznie ucierpiało w czasie wojny a dziś brakuje mu stylu i klimatu. 

Moim celem dnia było zdobycie najwyższego wierchu "Alp Holenderskich" - Vaalsbergu (322 m n.p.m.)  i przejazd przez jedyne wzniesienia Holandii. O ile podjazd był dość ciekawy i widokowy, to atmosfera na "szczycie" przypominała festiwal parkingowo-klapkowo-restauracyjny. Tutaj rowerzystów niemal nie było. Po belgijskiej stronie przywitał mnie błogi spokój i francuska l'atmosphère. Bonjour, które usłyszałem w wiosce Gemmenich, zdziwiło mnie niezmiernie, bo spodziewałem się usłyszeć niemiecki we wsi o typowej niemieckiej nazwie, w dodatku leżącej na terenie niemieckiej Belgii. W tym kraju nic jednak nie jest proste. Typowo niemiecką zabudowę zamieszkiwali tu frankofoni, w miejscowościach o francuskich nazwach dało się usłyszeć niemiecki. Wszędzie dumnie powiewał galijski kogut - symbol Walonii. 

Przejeżdżałem też przez obszar dawnego prawie-państwa Moresnet, które przez ponad 100 lat nie należało do żadnego z państw (od 1815 r. bufor między Prusami a Niderlandami) i stanowi niezwykły przykład państwa zapomnianego, czyli mój ulubiony kawałek z wielkiego tortu zwanego "dziedzictwem europejskim".
Zwraca uwagę spora suma przewyższeń, przypominająca że w chwili wjechania do Holandii wjechałem de facto w Ardeny (co samo w sobie brzmi idiotycznie). 

Słynna fontanna "Obieg pieniądza" a w tle katedra zbudowana przez Karola Wielkiego. 

Świecznik Fryderyka Barbarossy i to co w katedrze najcenniejsze - sztuka karolińska

Holandia Garbata w pełnej okazałości

Kościół w Vaals

Podjazd na Vaalsberg i trzy flagi na trójstyku niemiecko-holendersko-belgijskim.

Belgijska wioska: porządek arcyniemiecki, język arcyfrancuski

Przyjemny nocleg w Raerenerwaldzie

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884687

Dystans84.29 km Czas04:48 Vśrednia17.56 km/h VMAX43.49 km/h Podjazdy896 m
Tour de Altes Reich, dzień 7: Klęska pod Warburgiem

To miał być dzień transportowy na zachód Niemiec. Niestety musiałem pilnie serwisować tylne koło. Tymczasem internet uporczywie pokazywał brak sklepów rowerowych w Warburgu. Wizja lokalna potwierdziła ten fakt. Przyszło mi więc, zamiast szybko załatwić sprawę i wsiąść pociąg w stronę Zagłębia Ruhry, pedałować do Hofgeismar. Miasto było pod każdym niemal względem nędzniejsze od Warburga, ale będzie zbawione, albowiem miało aż dwa sklepy rowerowe z serwisami. Zrobili mi centrowanie i wymianę szprych o połowę taniej niż w Norwegii i... bez rachunku. Niemców już nie ma.

Moja radość z odzyskania sprawnego roweru nie trwałą długo: zgubiłem zapięcie rowerowe. Odkryłem to niewiele przed Bad Karlshafen, no i musiałem zawracać "na wyścigi" do Hofgeismar, gdzie zresztą okazało się, że obydwa sklepy rowerowe są już zamknięte...
W ten oto sposób straciłem ostatnie złudzenia, że mam prawo do odrobiny farta. Wszystko zaczęło mnie wykurzać: upał, trwające tu żniwa, ścierniska, wszechobecne osy, remonty dróg i kolei. Najbardziej szkoda, że nie dotarłem do kolejnego ładnego miasteczka - do Uslar.

Warburg jest ładnym miastem, choć do heskiej elity mu daleko (zresztą to już Westfalia)

Sympatyczny Trendelburg/Hessen. Do Bad Karlshafen już nie dotarłem.

"Heska Bohemia" - tak nazwałem te rejony.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41884462


Dystans121.00 km Czas07:44 Vśrednia15.65 km/h VMAX51.86 km/h Podjazdy1295 m
Tour de Altes Reich, dzień 6: Heskie życie

Kolejny dzień pełen wrażeń i pękający w szwach od atrakcji. Obudziłem się w chwytającej za serce scenerii heskiej prowincji. Po wsiach biją dzwony, na niebie znów śladu chmurki, przystąpiłem wiec z entuzjazmem do eksploracji zakamarków heskości. Wymienię tylko te miasta-cuda: Spangenberg, Melsungen, Homberg i Fritzlar. Konia z rzędem temu, kto je uszereguje pod kątem atrakcyjności... 

Wąskie uliczki będą skutecznie nieraz chronić przed gorejącym jaskrem, wysysającym ze mnie soki na otwartych przestrzeniach. Będę wiec wypatrywać kolejnych miast jak wybawienia przed słoneczną monokulturą. Gdy słońce wreszcie osłabnie, w najmniej atrakcyjnym mieście dnia - Wolfhagen - usłyszę brzdęk kolejnej szprychy. Znów poszła od strony kasety. To zresztą bez znaczenia, bo koło wymagać będzie sensownego wycentrowania. Krótki okres dobrej passy dobiegł końca. Co gorsza, po raz pierwszy na trasie mam problem ze znalezieniem noclegu, bo w lesie roi się od ambon. Hesja przywitała wiec mnie serdecznie, ale żegna dość ozięble. 

Stadthosbach ukryte wśród górek z charakterem

Cudowny Spangenberg

i pięknie położony

Melsungen

Boczne uliczki w heskim Melsungen

Pejzaż typowy dla Hesji-Kassel

Homberg/Efze

Rynek jak z klocków lego. Niesamowity Homberg. Kto wiedział o jego istnieniu niech pierwszy rzuci gotycko ciosaną belką

Fritzlar - miasto biskupie

Fritzlar - rynek. W tym miejscu się poddałem. Zabudowa starówek tych miast prezentuje taki poziom, że nie sposób rozstrzygnąć o pierwszeństwie.

Jeszcze Fritzlar...

Naumburg - ostatnie z urokliwych heskich miast.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882535



Dystans138.99 km Czas07:54 Vśrednia17.59 km/h VMAX57.84 km/h Podjazdy1464 m
Tour de Altes Reich, dzień 5: Łaskawość jeźdźca bez głowy

Pierwszą wielką atrakcją dnia jest położone w Dolnej Saksonii hanzeatyckie miasto Duderstadt. Jak z niego wyjeżdżam w głowie mam mętlik. Już nie wiem, co było ładniejsze: Quedlinburg, Wernigerode czy Duderstadt. Kamieniczki pełne są fantazyjnych gotyckich i renesansowych zdobień. Spora część ma daty: dominuje XVI wiek. Na wielu są sentencje z Biblii. Wiele z nich ma oryginalne portale. To wręcz absurdalne bogactwo, starczyłoby tego, by obdzielić wszystkie polskie "zabytkowe" miasteczka... 

Wzmaga się ciepłota, przez cały dzień ani jednej chmurki na niebie a czeka mnie jazda przez tzw. krajobraz rolniczy. Droga do kolejnej perełki - Mühlhausen/Thüringen - wiedzie przez pasma wzgórz i co gorsza, choć jest to lokalna droga, została zmodernizowana i co jakiś czas pomykają nią tiry. Starówka tym razem jest głównie kamienna, ale znów zachwyca. Są tu też mury obronne. Każde z miast warte było wielogodzinnych spacerów, a po 5. odhaczonym mieście z listy miast-skansenów średniowiecza ruszam do kolejnego. Do niesamowitego Eschwege/Hessen. Po drodze potykam się o kolejne miasto o kapitalnej zabudowie, czyli Wanfried. Docieram do Hesji. Trafiam do raju - drogi dla rowerów są nie tylko świetnie oznaczone, mają też świetne nawierzchnie i sensowny przebieg. Co istotne, zachwycające robią się też wioski a wraz z nimi pięknieje krajobraz, który miejscami przypomina heski Beskid Niski lub najurokliwsze zakątki Gór Świętokrzyskich. 

Pomyśleć, że trafiłem tu w znacznej mierze przez remont linii kolejowej Kassel-Warburg... Jadę przecież wariantem awaryjnym pierwotnej trasy. Całkowitym przypadkiem - na dzień przed wyjazdem - odkryłem te wszystkie olśniewające heskie miasta, bo to dopiero początek. Ciąg dalszy nastąpi. Pierwsze chwile w Hesji sprawiły, że przypomniałem sobie o heskiej legendzie jeźdźca bez głowy. Ja byłem jeźdźcem bez szprychy, bo niby rozglądałem się po drodze za serwisami, ale bajeczne starówki skuteczniej przykuwały moją uwagę.


Portal w typie ośli grzbiet - gotyk pełną gębą a data głosi rok zaledwie 1620... Niemiecki konserwatyzm architektoniczny pełną gębą.

Jedna z XVI-wiecznych uliczek. U nas 400 lat później miasta gubernialne miały nieraz niższą zabudowę...

Wracam do Turyngii i do NRD

Pejzaż jest tu czeski

Mühlhausen/Thüringen

Przeciskając się z rowerem przez kolejne miasta z czasów Świętego Cesarstwa

Ratusz w heskim miasteczku Wanfried nie odstaje od konkurencji

Jak łatwo rozsmakować się w północnej, wzgórzystej Hesji, zwanej Hesją-Kassel

Rynek w heskim Eschwege wymiata

A uliczki żywcem przeniesione z minionych wieków stanowią tutejszy standard

Hesja-Kassel to także ładne pofałdowane pejzaże. Pełen uroku krajobraz gór niskich.

Wieś Bischhausen w Hesji-Kassel. Kilka kilometrów za nią rozbiłem namiot.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882253

Dystans135.10 km Czas08:28 Vśrednia15.96 km/h VMAX61.65 km/h Podjazdy1825 m
Tour de Altes Reich, dzień 4: Klątwa widma Brockenu

Dzień zaczynam od podziwiania Quedlinburga (Saksonia-Anhalt) - największego zespołu zabytkowego na terytorium nieboszczki NRD. Wraz z szachulcowymi kamienicami piętrzą się tu wieki, bo kamieniczki pochodzą głównie z XIV i XV wieku, ale przekształcano je w XVII, XVIII i XIX wieku. Miasto ma swój klimat, choć wiele szachulców jest jeszcze nieodnowionych, wiele zostało bezpowrotnie straconych, bo w NRD o nie nie dbano, ba, był plan wyburzania starówki... 

Kolejną perłą jest miasto Wernigerode, tutaj dominuje kostium XVIII-wieczny. Szachulce są bardziej ażurowe, mają większe okna, ale mniej uroku. Miasto jako całość prezentuje się jednak niesamowicie. Z tego miejsca zaczynam właściwe harcowanie w Harzu. Te góry są legendą. Mają swoje miejsce w geografii, historii i biologii... To ostatnie najbardziej rzuca się w oczy: połacie martwych lasów świerkowych robią niezwykle silne, przygnębiające wrażenie. Te góry umarły. Mimo, że trwają niemieckie wakacje, tłumów tu nie ma. Podjazd na sam szczyt jest przyjemny, ale nawet u podnóża brak źródeł i ujęć wody - wszystko wyschnięte. Ratuję się pobierając wodę z kempingu. 

Najgorszy jest jednak odgłos brzęknięcia, który towarzyszy mi na podjeździe. Jechałem wtedy na lekko. Koło było ponownie centrowane w Polsce, ręce opadają. Chciałem odczarować klątwę widma Brockenu na samym Brockenie - nie wyszło. Znów poszła szprycha przy kasecie, na nic mi zapasowe szprychy. Cóż, plan się na razie nie zmienia. Jadę przez Braunlage w kierunku Duderstadt i znajduje świetną miejscówkę dokładnie na dawnym pasie ziemi niczyjej, czyli na dawnej granicy NRD-RFN. 

Ciekawa i oryginalna zabudowa Quedlinburga

Quedlinburg

Wernigerode

Stężenie szachulców niebywałe, ale różnorodność form i kształtów stosunkowo niewielka

W górach Harz

Harcowanie drogą na Brocken. Świetna nawierzchnia, turystów mało, bo większość wjechała ciuchcią

Dbałość o trudną historię

Najprawdziwsza wieża strażnicza produkcji enerdowskiej. 

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41882075


Dystans94.05 km Czas06:17 Vśrednia14.97 km/h VMAX48.92 km/h Podjazdy1037 m
Temp.31.0 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 3: Freistaat Thüringen

Dzień w którym docieram do pociągu, ale na dworcu w Saalfelden nie potrafię przez 20 minut skutecznie kupić biletu, automaty są wielokrotnie bardziej skomplikowane i  nie znajduję zakładki z fahrradtageskarten. Postanawiam kupić u sympatycznego kierownika pociągu, który zaprasza mnie do środka, mimo że wszystkie miejsca rowerowe (6!) są dawno zajęte (10 minut przed odjazdem) a pociąg to malutki szynobus! Gdy rusza, odkrywam, że mój kierownik jest tak naprawdę maszynistą. Jego pozwolenie ma więc swoją moc, ale jadę bez biletu na rower. Gdy tak sobie o tym myślę, zauważam plakat "Schwarzer Tag für Schwarze Fahrer". Zaczynam nerwowo oglądać się dookoła siebie. Z przodu szynobusu jest pewnie biletomat, ale nie mam szans się tam dostać, pociąg jest zatłoczony a ja mam rower z bagażem i trzymam go w przejściu. Kara za brak biletu jest jak na niemieckie pensje symboliczna - 60 euro, ale dla mnie to znacząca część budżetu wyprawowego, nie wytrzymuję więc napięcia i wysiadam przed stacją docelową.

Rowerem przemykam przez przedmieścia Erfurtu i zmierzam od razu na dworzec by kupić ten cholerny bilet na rower. Cóż, myślałem że limit nieszczęść wyczerpałem w Norwegii, ale nic z tych rzeczy: udaje mi się znaleźć zakładkę z biletami rowerowymi (jest idiotycznie ukryta w menu), a tam info że pociąg anulowany. Na wyświetlaczu w holu głównym wszystko się wyjaśnia: pociąg jest anulowany bo skład miał nieudany nawrót, znaczy ruszyłby zbyt spóźniony.  Następny za 1,5 h. Cały misterny plan dnia wali mi się na łeb. O tej porze miałem już zbliżać się do gór Harzu. Zyskuje na tym moja znajomość Erfurtu, który ma fajny klimat a powojenne wstawki nie zakłócają odbioru starówki. No i największa zaleta: jest czynny kranik z trinkwasser! Następny taki rarytas trafi się za 2 tygodnie...

Gdy docieram w końcu do Nordlingen muszę modyfikować trasę hercyńską na okrężną, bo droga jest remontowana a barierki projektowane na powstrzymanie czołgu Leopard... Zaraz potem urywa się mocowanie lampki i wplątuje w szprychy. Ogarnięcie tego cyrku i lepienie z dokręcaniem zajmuje kolejne 1,5 h. Czarna seria trwa - dobrze, że wysiadłem z pierwszego pociągu zanim mnie nie złapano... 
Z planów kontemplowania Kwedlinburga o złotej godzinie nic nie zostaje. zamiast upatrzonego miejsca biwakowego muszę szukać prowizorki i zostawić zwiedzanie cesarskiego miasta na rano... Scheisse, Scheisse, Scheisse.

Najlepsze wrażenia dnia zapewnia Stolberg/Harz. Magicznie jest też w podupadłym enerdowskim uzdrowisku Alexisbad, bo wokoło rozpościera się dolina niezmąconej ciszy. 

Erfurt w Turyngii

Hexenradweg u stóp Harzu

Stolberg w Harzu. Przecudne miasteczko żywcem wyjęte ze średniowiecza, pierwsze na mojej liście. Wokoło pustka osadnicza, góry i lasy. 

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881581
Dystans138.80 km Czas08:06 Vśrednia17.14 km/h VMAX61.94 km/h Podjazdy1693 m
Temp.33.0 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Altes Reich, dzień 2: Frankońska huśtawka nastrojów

Zostawmy wielkie góry ludziom bez wyobraźni - takie było hasło tego rajdu. Wyjątkowo pasowało ono do Frankonii. To takie klasyczne Czechy, nieustanne interwały, garb za garbem, garbem poganiany. W dodatku jest dużo otwartych przestrzeni i skwar daje popalić. Jadę dzielnie, choć lekko wcale nie jest. Trasy rowerowe są niezwykle dokładnie oznaczone, nie sposób przegapić strzałki (niemiecka dokładność w starym stylu), panowie Norwegowie mogliby się dużo nauczyć. Jest jednak jeden problem: na strzałkach często brakuje celu i kierują z automatu na trasę najlepszej jakości (prawdziwą drogę rowerową), a nie najkrótszą drogą do celu... Dla miejscowych jest to bardzo wygodne, dla mnie jest koszmarem, bo co chwilę robię bezsensowne łuki i nadrabiam drogi... Ruch na drogach jest jednak spory, dlatego często godzę się z nakładaniem drogi. 

Czym bardziej w głąb Frankonii, tym robi się ciekawiej. Wzniesienia stają się bardziej charakterne, podjazdy stromsze, ale krótsze. Pojawia się oryginalna zabudowa: domy całe okryte płytkami (ale nie tymi eternitowymi :) o wyraźnie starszej proweniencji. Trafiam też do prawdziwej doliny śmierci - połacie zamarłych świerków, opuszczone domy i pensjonaty. Robi to spore wrażenie.

O różnicach cywilizacyjnych świadczą wrażenia z przystanku kolejowego w miasteczku Selb. Jest wypasiony czynny biletomat, nabywam swój wymarzony bilet miesięczny za 9 euro. Skonsumuję go już następnego dnia. Witaj przygodo!

Jeszcze w Czechach, by nie drażnić niemieckiego ordnungu. 

Frankonia - typowe czeskie krajobrazy

Północna Frankonia potrafi też wznieść się ponad przeciętność :)

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41881448

Dystans18.48 km Czas01:03 Vśrednia17.60 km/h Podjazdy149 m
Tour de Altes Reich, dzień 1: Przeprawa przez Czechy

Koncepcje zmieniały się razem z pogodą. O dziwo, zagrożeniem nie były deszcze tylko męczące upały, które terroryzowały Francję, Benelux i Niemcy od czerwca. Skorygowałem zatem pierwotne plany i zamiast ruszać z Pragi, przejechałem Republikę Czeską pociągiem i wysiadłem dopiero w Chebie. Mój cudowny pociąg Intercity, na który bilet internetowo da się kupić wyłącznie przez České dráhy (wincej dotacji, koniecznie zwiększcie dotacje kosztem przewozów regionalnych) przyjechał do Pragi spóźniony zaledwie o niecałe 2 godziny. Straciłem więc szanse na przesiadkę do szybkiego pociągu jadącego przez Pilzno. By w ogóle dotrzeć przed zmierzchem do celu musiałem jechać sobie dookoła północnych Czech, przez Uście nad Łabą i Karlowe Wary. Polecam ten regionalny pociąg. Komfort jazdy i punktualność mogłyby być wzorem dla Intercity. 

Na miejscu - w Chebie - powitał mnie nieludzki skwar (była 19:30!) i zaduch, wszystkie kraniki z wodą były nieczynne, bo akurat robiono remont terenu rekreacyjnego, gdzie się znajdowały. Oznaczone na mapie źródełka terenowe były wyschnięte na wiór... Wyłącznie szczęściu zawdzięczam, że znalazłem czynne ujęcie wody. Las w którym się rozbiłem był także wyschnięty na wiór. Przy pospiesznym rozpakowywaniu na biwaku, zrywam jednocześnie oba naciągi w sakwach! Gorzej ta wyprawa zacząć się raczej nie mogła (nie licząc katastrofy kolejowej). 

Upalny zmierzch

Trasa:
Na pociąg do Katowic i z Cheba do lasu przy granicy z Niemcami. Mapki nie wrzucam, bez sensu... 
Dystans39.66 km Czas03:26 Vśrednia11.55 km/h VMAX46.74 km/h Podjazdy272 m
Norwegia, dzień 23: Drezyną, pieszo i pociągiem

Poranek był nerwowy. Nie dlatego, że rozbiłem się tuż obok linii kolejowej, tylko dlatego, że przypominała mi ona o tranzytowych pociągowo-promowych planach. Skuty po raz enty łańcuch działał o dziwo aż do stacji kolejowej w Holmestrand, co znacznie poprawiło mi humor. Drugim pozytywem był automat biletowy przyjmujący banknoty. Trzecim pozytywem był wygląd dworca w tym niewielkim mieście. Dalej dzień potoczył się już bezstresowo, jakby w nagrodę za horror "napędowy" ostatniej doby. Przed godz. 10 byłem w ostatniej norweskiej miejscowości na trasie. Napęd wciąż działał, ale starałem się pedałować tylko na zjazdach i delikatnie na płaskim. Pod górę prowadziłem dzielnie moją obładowaną bagażem drezynę. 

Ostatecznie wszystko się udało. Dzień kończyłem wraz z bratem w Jutlandii na uroczym, darmowym, miejscu biwakowym. Rower tym razem nie stał obok namiotu, odpoczywał w bagażniku. Nie po raz pierwszy zmęczył się wyprawą bardziej ode mnie. 

Błogi, zasłużony odpoczynek z darmową toaletą z gniazdkiem i ławami ze stołami obok, na ładnej plażo-polance

Stresujące początki dnia

W drodze do Holmestrand, w tle widoczna zatoka Oslofjorden

Z Holmestrand do Larviku norweskim pociągiem. Cena była nieco zabójcza, podobnie jak wypas na stacyjce.

Z nadmiaru czasu - cmentarz w Larviku

"Plaża:

Port w Hirtshals

Duńskie chatki

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41878031

Dystans108.87 km Czas07:41 Vśrednia14.17 km/h VMAX51.05 km/h Podjazdy1129 m
Norwegia, dzień 22: Dramat przed Drammen

Jechało mi się znakomicie do Vikersund. Niebo długo było bezchmurne i towarzyszyło mi poczucie żalu, że to już przedostatni etap wyprawy. Co ciekawe przed Oslo miałem złe przeczucia, coraz gorzej działała tylna przerzutka, ale piękny poranek w lesie Vestmarka zmienił moje nastawienie. Wszystko posypało się na 63. kilometrze, gdy urwał mi się hak przerzutki, a ta wplątała się w szprychy. W dodatku okazało się, że przy serwisie w kraju wymieniono mi łańcuch na taki bez spinki. Trudno zliczyć ile razy się zrywał i go skuwałem. Zużycie było tak poważne, z przeskakiwał samoistnie między zębatkami kasety...

Odtąd albo jechałem na bardzo twardym napędzie, albo skuwałem ponownie zerwany łańcuch. Pod górkę prowadziłem (za duży nacisk zerwałby łańcuch), z górek zjeżdżałem na rowero-hulajnodze lub - jeśli akurat łańcuch w miarę funkcjonował - z lekkim pedałowaniem. To był koszmar i najdziwniejszy cyklotrek w moim życiu. Co gorsza, nazajutrz czekała mnie powtórka i wyścig z czasem, by w tym ślimaczym tempie dobrnąć na pociąg i z odpowiednim zapasem czasowym znaleźć się w  Larviku.

Znów wypas. Vestmarka

Idylliczne pasterskie pejzaże

W drodze do Vikersund

Mamut taki sobie, ale droga doń była rozkoszą, ostatnią zresztą na tej wyprawie.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/41877738