Wpisy archiwalne w kategorii
>200 km
Dystans całkowity: | 26210.89 km (w terenie 2.91 km; 0.01%) |
Czas w ruchu: | 1169:37 |
Średnia prędkość: | 20.92 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.01 km/h |
Suma podjazdów: | 140778 m |
Liczba aktywności: | 115 |
Średnio na aktywność: | 227.92 km i 10h 55m |
Więcej statystyk |
Dystans219.21 km Czas10:41 Vśrednia20.52 km/h VMAX46.31 km/h Podjazdy1230 m
SprzętFocus Arriba 4.0
O jedną godzinę za daleko
Było pochmurno i wilgotno, zapowiadano dalsze opady - trwał najbrzydszy tydzień wakacji. Było więc oczywistym, że wyruszam na wyprawę. W powietrzu wyraźna wilgoć, na niebie chmury, prognoza fatalna. Ledwo przekroczyłem granicę i zaczęło mrzyć. Zaskoczył mnie niemal całkowity brak oznakowań. Nie tylko kierunków, nawet nazw miejscowości przez które przejeżdżałem. Drugim niezwykłym widokiem był całkowity brak śmieci na poboczu. Trzecim zaskoczeniem niezwykle duża frekwencja starych drewnianych domów, krytych niestety wyłącznie eternitem.
Generalnie otaczało mnie zielone, pochmurne i pagórkowate pustkowie. Gdyby pogoda była dobra, uznałbym ten pejzaż za ładny. Aura była jednak fatalna. Po dwóch dniach całkowitego uziemienia przez fatalną pogodę czułem nadwyżkę mocy. Liczyłem szczerze mówiąc, że zrobię jakieś 230-240 km i rozbiję się już po zmierzchu. Zaczynałem przecież bladym świtem, a dni w połowie lipca są jeszcze bardzo długie.
Asfalty były dobre, na drogach główniejszych (krajowych) ruch był umiarkowany, tirów totalnie brak, ale kierowcy jechali bardzo szybko - a to nie jest przyjemne, szczególnie gdy jezdnia wąska. To był jednak pikuś, Pan Pikuś. Na odcinku od miasteczka Wiejsieje (Vieisiejai) po Niemen w okolicach Merecza czekała mnie najstraszniejsza ulewa w karierze rowerowego turysty. Zdążyłem minąć jakąś wieżę widokową i po chwili ujrzałem ścianę deszczu, takie lądowe tsunami. Jakimś cudem zdołałem założyć strój płetwonurka: spodnie ochronne, ochraniacze na buty oraz dodatkową pelerynę (w panice jednak zrobiłem to odwrotną stroną).
[Wiejsieje, kośc. św. Jerzego]
To co działo się potem jest zapisem walki o przetrwanie. Na odcinku prawie 30 km nie było ani jednego daszku, ani jednej wiaty. W strugach deszczu droga zamieniła się w rwącą rzekę, pobocze w bagno a widoczność spadła do zera. Po kilkunastu minutach tej lodowatej kąpieli poczułem że warstwa ochronna puszcza: zalewa mi buty od dołu, rękawy i spodnie w okolicach nogawek. Musiałem jechać dalej - ruch sprawiał że było mi przynajmniej ciepło. Wilgotno, ale ciepło. Przed Mereczem odpuściło, ale przystanąłem dopiero przed mostem na Niemnie. Były tu barierki, mogłem oprzeć rower i spokojnie zdjąć te wszystkie przemoczone celofany. Okazało się, że nie przemokłem jedynie na brzuchu. Zalało mi nawet - od pleców - slipki...
Miałem poważne wątpliwości co robić... Wybrałem dalszą walkę. Nie miałem już czego ratować, pojechałem dalej mokry zakładając że w suche ciuchy przebiorę się wieczorem, przed rozbijaniem namiotu. Był to zresztą strzał w dzieciątkę. Niebywale gwałtowne opady w postaci klifu/wodospadu/ściany tsunami dotknęły mnie jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem, nie mając już złudzeń, że znajdę dach nad głową, ustawiałem się na poboczu, schylałem i czekałem aż najgorsze pierwsze uderzenie minie. Potem mokrutki wsiadałem na rower i jechałem dalej.
[Jedyna chwila ze słońcem - tuż po potopie, falisty pejzaż nad Niemnem]
Odrobinę ulgi poczułem dopiero po godzinie 18. Aż do zmierzchu i rozbijania obozu dojechałem bez towarzystwa deszczu. Motywacja w postaci zagrożenie kolejnym potopem była bardzo skuteczna, pomimo szturmowych warunków (i dzięki temu, że nie próbowałem przeczekiwać deszczu) miałem świetne tempo jazdy. Niemal zrealizowałem plan! W ostatniej chwili, w Rudziszkach, wstąpiłem do sklepu. Tamże odkryłem, że zapomniałem o zmianie czasu. Sklep był czynny do 22, była 21, a ledwo z niego wyszedłem panie zamknęły drzwi i spuściły roletę. Zapomniałem o przestawieniu zegarka godzinę do przodu... Okazało się, że jednak miałem tego dnia ciutek szczęścia: zdołałem uzupełnić zapasy wody tuż przed noclegiem. Rozbijałem się w środku lasu, tuż za Rudziszkami. Pogodowo była to najbardziej ekstremalna dwusetka w całym roku.
Galeria:
Kaletnik. Jeszcze w Polsce
Merecz - Góra Królowej Bony. Tuż nad Niemnem
Litewski pejzaż
Cmentarz tatarski - Rejże
Butrymańce - pożydowskie miasteczko z zachowanym układem urbanistycznym. Bród i bieda.
Jezioro Vilkoksnio
Było pochmurno i wilgotno, zapowiadano dalsze opady - trwał najbrzydszy tydzień wakacji. Było więc oczywistym, że wyruszam na wyprawę. W powietrzu wyraźna wilgoć, na niebie chmury, prognoza fatalna. Ledwo przekroczyłem granicę i zaczęło mrzyć. Zaskoczył mnie niemal całkowity brak oznakowań. Nie tylko kierunków, nawet nazw miejscowości przez które przejeżdżałem. Drugim niezwykłym widokiem był całkowity brak śmieci na poboczu. Trzecim zaskoczeniem niezwykle duża frekwencja starych drewnianych domów, krytych niestety wyłącznie eternitem.
Generalnie otaczało mnie zielone, pochmurne i pagórkowate pustkowie. Gdyby pogoda była dobra, uznałbym ten pejzaż za ładny. Aura była jednak fatalna. Po dwóch dniach całkowitego uziemienia przez fatalną pogodę czułem nadwyżkę mocy. Liczyłem szczerze mówiąc, że zrobię jakieś 230-240 km i rozbiję się już po zmierzchu. Zaczynałem przecież bladym świtem, a dni w połowie lipca są jeszcze bardzo długie.
Asfalty były dobre, na drogach główniejszych (krajowych) ruch był umiarkowany, tirów totalnie brak, ale kierowcy jechali bardzo szybko - a to nie jest przyjemne, szczególnie gdy jezdnia wąska. To był jednak pikuś, Pan Pikuś. Na odcinku od miasteczka Wiejsieje (Vieisiejai) po Niemen w okolicach Merecza czekała mnie najstraszniejsza ulewa w karierze rowerowego turysty. Zdążyłem minąć jakąś wieżę widokową i po chwili ujrzałem ścianę deszczu, takie lądowe tsunami. Jakimś cudem zdołałem założyć strój płetwonurka: spodnie ochronne, ochraniacze na buty oraz dodatkową pelerynę (w panice jednak zrobiłem to odwrotną stroną).
[Wiejsieje, kośc. św. Jerzego]
To co działo się potem jest zapisem walki o przetrwanie. Na odcinku prawie 30 km nie było ani jednego daszku, ani jednej wiaty. W strugach deszczu droga zamieniła się w rwącą rzekę, pobocze w bagno a widoczność spadła do zera. Po kilkunastu minutach tej lodowatej kąpieli poczułem że warstwa ochronna puszcza: zalewa mi buty od dołu, rękawy i spodnie w okolicach nogawek. Musiałem jechać dalej - ruch sprawiał że było mi przynajmniej ciepło. Wilgotno, ale ciepło. Przed Mereczem odpuściło, ale przystanąłem dopiero przed mostem na Niemnie. Były tu barierki, mogłem oprzeć rower i spokojnie zdjąć te wszystkie przemoczone celofany. Okazało się, że nie przemokłem jedynie na brzuchu. Zalało mi nawet - od pleców - slipki...
Miałem poważne wątpliwości co robić... Wybrałem dalszą walkę. Nie miałem już czego ratować, pojechałem dalej mokry zakładając że w suche ciuchy przebiorę się wieczorem, przed rozbijaniem namiotu. Był to zresztą strzał w dzieciątkę. Niebywale gwałtowne opady w postaci klifu/wodospadu/ściany tsunami dotknęły mnie jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem, nie mając już złudzeń, że znajdę dach nad głową, ustawiałem się na poboczu, schylałem i czekałem aż najgorsze pierwsze uderzenie minie. Potem mokrutki wsiadałem na rower i jechałem dalej.
[Jedyna chwila ze słońcem - tuż po potopie, falisty pejzaż nad Niemnem]
Odrobinę ulgi poczułem dopiero po godzinie 18. Aż do zmierzchu i rozbijania obozu dojechałem bez towarzystwa deszczu. Motywacja w postaci zagrożenie kolejnym potopem była bardzo skuteczna, pomimo szturmowych warunków (i dzięki temu, że nie próbowałem przeczekiwać deszczu) miałem świetne tempo jazdy. Niemal zrealizowałem plan! W ostatniej chwili, w Rudziszkach, wstąpiłem do sklepu. Tamże odkryłem, że zapomniałem o zmianie czasu. Sklep był czynny do 22, była 21, a ledwo z niego wyszedłem panie zamknęły drzwi i spuściły roletę. Zapomniałem o przestawieniu zegarka godzinę do przodu... Okazało się, że jednak miałem tego dnia ciutek szczęścia: zdołałem uzupełnić zapasy wody tuż przed noclegiem. Rozbijałem się w środku lasu, tuż za Rudziszkami. Pogodowo była to najbardziej ekstremalna dwusetka w całym roku.
Galeria:
Kaletnik. Jeszcze w Polsce
Merecz - Góra Królowej Bony. Tuż nad Niemnem
Litewski pejzaż
Cmentarz tatarski - Rejże
Butrymańce - pożydowskie miasteczko z zachowanym układem urbanistycznym. Bród i bieda.
Jezioro Vilkoksnio
Dystans218.13 km Czas10:52 Vśrednia20.07 km/h VMAX39.50 km/h Podjazdy596 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na Kujawy!
Tempo sportowe, mało przystanków, bo cel był oczywisty: dojechać do lasów na Kujawach, by jakoś przyjemnie przenamiotować. Po drodze po raz trzeci w życiu nawiedziłem Przedecz. Tamże zjadłem niesmaczną zapiekankę w barze na rynku. Bar wyglądał jakby zatrzymał się w rzeczywistości lat 80., ale atmosfera była świetna a goście tej "mordowni" rozmowni i sympatyczni :) Na finiszu miałem problem z noclegiem. Lasy owszem były, ale - grodzone. W końcu rozbiłem się na dawnym wysypisku, w pobliżu wsi Stanomin. Takie już są te Kujawy: drogi dobre, sporo fajnych lokalnych asfaltów, ale lasów nie ma.
Jasionna
Jeziorsko
Uniejów przystrojony na 100. rocznicę
Kłodawa, rynek
Kujawski pejzaż
Płowce, pomnik w miejscu bitwy
Dąbrowa Biskupia, młyn
Tempo sportowe, mało przystanków, bo cel był oczywisty: dojechać do lasów na Kujawach, by jakoś przyjemnie przenamiotować. Po drodze po raz trzeci w życiu nawiedziłem Przedecz. Tamże zjadłem niesmaczną zapiekankę w barze na rynku. Bar wyglądał jakby zatrzymał się w rzeczywistości lat 80., ale atmosfera była świetna a goście tej "mordowni" rozmowni i sympatyczni :) Na finiszu miałem problem z noclegiem. Lasy owszem były, ale - grodzone. W końcu rozbiłem się na dawnym wysypisku, w pobliżu wsi Stanomin. Takie już są te Kujawy: drogi dobre, sporo fajnych lokalnych asfaltów, ale lasów nie ma.
Jasionna
Jeziorsko
Uniejów przystrojony na 100. rocznicę
Kłodawa, rynek
Kujawski pejzaż
Płowce, pomnik w miejscu bitwy
Dąbrowa Biskupia, młyn
Dystans237.69 km Czas11:23 Vśrednia20.88 km/h VMAX47.13 km/h Podjazdy1365 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Danków
W przerwie mundialowej zrobiłem dalszy wypad na północ. Było niestety dość parno, ale wyruszyłem bardzo wcześnie i w okolicach 19. byłem już w domu.
Świerklaniec
Koszęcin
Rezerwat "Cisy nad Liswartą"
Drewniak z międzywojnia w Borze Zapilskim
Krzepice
Danków
Kłobuck
Starcza
Cynków - droga na Strąków
Sączów, czyli tradycyjny podjeździk na zakończenie
W przerwie mundialowej zrobiłem dalszy wypad na północ. Było niestety dość parno, ale wyruszyłem bardzo wcześnie i w okolicach 19. byłem już w domu.
Świerklaniec
Koszęcin
Rezerwat "Cisy nad Liswartą"
Drewniak z międzywojnia w Borze Zapilskim
Krzepice
Danków
Kłobuck
Starcza
Cynków - droga na Strąków
Sączów, czyli tradycyjny podjeździk na zakończenie
Dystans233.61 km Czas11:33 Vśrednia20.23 km/h
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Mazovia, dzień 10: Prawie pod Lublin
Wrócił pradziwy upał, pachniały cudownie lipy (na pocz. czerwca) a obłędnie wręcz liczne plantacje truskawek. Założyłem depozyt w Cichostowie-Kolonii i stamtąd zrobiłem pętlę na Lubartów i Ostrów Lubelski. Udało mi się wszystko poza obiadem...
Paprotnia
Korczew
Łosice, rozkopany rynek
Huszlew
Międzyrzec Podlaski, rynek
Szóstka, d. cerkiew
Bezwola, d. cerkiew (gm. Wohyń)
Lubartów
Ostrów Lubelski
Stawy w gminie Siemień
trasa:
Wrócił pradziwy upał, pachniały cudownie lipy (na pocz. czerwca) a obłędnie wręcz liczne plantacje truskawek. Założyłem depozyt w Cichostowie-Kolonii i stamtąd zrobiłem pętlę na Lubartów i Ostrów Lubelski. Udało mi się wszystko poza obiadem...
Paprotnia
Korczew
Łosice, rozkopany rynek
Huszlew
Międzyrzec Podlaski, rynek
Szóstka, d. cerkiew
Bezwola, d. cerkiew (gm. Wohyń)
Lubartów
Ostrów Lubelski
Stawy w gminie Siemień
trasa:
Dystans226.97 km Czas11:22 Vśrednia19.97 km/h VMAX38.78 km/h Podjazdy568 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Mazovia, dzień 8: Manewr okrążający
Niestety musiałem opuścić bazę w Broku (dom weselny) i po trzech noclegach w łóżeczku musiałem przygotować depozyt bagażowy, jeśli chciałem jechać kolejny dzień na lekko. Niezłe miejsce na depozyt i przyszły nocleg znalazłem we wsi Morzyczyn. To był dobry ruch, bo od Treblinki droga zrobiła się fatalna. Do Kosowa Lackiego wiodła nowiutka droga wojewódzka z oficjalnym zakazem dla rowerów. Blachosmrody gnały nią z taką prędkością, że wystraszyłbym się nawet bez zakazu. Alternatywą była biegnąca niemal równolegle stara droga o fatalnej płytowej nawierzchni, gdzieniegdzie pochrzczonej asfaltem. Potem było już lepiej, następne zgryzoty przeżywałem dopiero w Sulejówku, gdzie rozorano cały park przylegający do willi Komendanta. Willa szczelnie opakowana była w rusztowania i zasłonięta płachtami... Zjadłem jednak w tym Sulejówku kebab a dalsza trasa była już całkiem przyjemna. W gminie Poświętne podziwiałem liczne wozy konne lokalsów... O zmierzchu dotarłem do depozytu i rozbiłem namiot. Pogoda była znowu znakomita.
Spotkanie z drogą nr 627...
Treblinka - miejsce spokojne, skłania do zadumy
Na kamieniach oznaczono zlikwidowane getta, których mieszkańcy zakończyli życie w tym lesie...
Kosów Lacki
Węgrów, rynek
Liw
Kałuszyn, rynek
Cegłów, kolejny mazowiecki gotyk
Willa Piłsudskiego w Sulejówku...
Sulejówek
Widoki w gminie Poświętne
Jadów
Łochów, pałac
Stoczek (gm. Stoczek)
trasa:
Niestety musiałem opuścić bazę w Broku (dom weselny) i po trzech noclegach w łóżeczku musiałem przygotować depozyt bagażowy, jeśli chciałem jechać kolejny dzień na lekko. Niezłe miejsce na depozyt i przyszły nocleg znalazłem we wsi Morzyczyn. To był dobry ruch, bo od Treblinki droga zrobiła się fatalna. Do Kosowa Lackiego wiodła nowiutka droga wojewódzka z oficjalnym zakazem dla rowerów. Blachosmrody gnały nią z taką prędkością, że wystraszyłbym się nawet bez zakazu. Alternatywą była biegnąca niemal równolegle stara droga o fatalnej płytowej nawierzchni, gdzieniegdzie pochrzczonej asfaltem. Potem było już lepiej, następne zgryzoty przeżywałem dopiero w Sulejówku, gdzie rozorano cały park przylegający do willi Komendanta. Willa szczelnie opakowana była w rusztowania i zasłonięta płachtami... Zjadłem jednak w tym Sulejówku kebab a dalsza trasa była już całkiem przyjemna. W gminie Poświętne podziwiałem liczne wozy konne lokalsów... O zmierzchu dotarłem do depozytu i rozbiłem namiot. Pogoda była znowu znakomita.
Spotkanie z drogą nr 627...
Treblinka - miejsce spokojne, skłania do zadumy
Na kamieniach oznaczono zlikwidowane getta, których mieszkańcy zakończyli życie w tym lesie...
Kosów Lacki
Węgrów, rynek
Liw
Kałuszyn, rynek
Cegłów, kolejny mazowiecki gotyk
Willa Piłsudskiego w Sulejówku...
Sulejówek
Widoki w gminie Poświętne
Jadów
Łochów, pałac
Stoczek (gm. Stoczek)
trasa:
Dystans254.04 km Czas12:38 Vśrednia20.11 km/h VMAX42.61 km/h Podjazdy547 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Mazovia, dzień 6: Rajd św. Antoniego
To był dzień na sportowo: bagaże zostały w pokoju, jechałem na lekko, cel był prosty: wrócić pod Turośl i znaleźć zgubę. W drodze zawiodła mnie mocno Ostrołęka - miasto sprawia wrażenie bardzo prowincjonalnego, bardziej od Łomży. Oba te ośrodki były przecież do 1998 roku miastami wojewódzkimi... Emocje zaczęły się dopiero w czasie odwrotu. Najpierw przeżyłem prawdziwy koszmar na drodze 277. Tiry stanowiły jakieś 70% wszystkich użytkowników drogi, drogi niezwykle wąskiej... Uciekłem przez Seroczyn do drogi nr 627, rzadko mi się zdarza nadrabiać w taki sposób drogi, ale było warto: dożyłem, by to napisać...
Na tej drodze spotkały mnie kolejne niespodzianki: sfrezowana nawierzchnia na odcinku prawie 5 km, przed Ostrowią Maz. W Ostrowii niezłe wrażenie zrobiły koszary, trafiłem nawet na rynek i - nie mając żadnych planów miasta - na boczną drogę wyprowadzającą na Str. Grabownicę. Mnóstwo domów drewnianych mijałem w Kuskowiznie, ze sporym zdziwieniem zresztą...
Tuż przed Brokiem kierowca ostrzegł mnie przed policją - nie miałem założonej lampki przedniej a był już zmierzch. Uznałem, że nie żartował i był to słuszny wybór - policja czekała.
Jak w sercu Mazowsza...
W drodze na Ostrołękę
Stolyca województwa (dawna) - Ostrołęka
Patriota kurpiowski :P
Za to kocham Kurpie - znakomite drogi i dużo cienia :)
Jednak drewniaki na Kurpiach to rzadkość...
Turośl
Siwiki - cmentarz z I wojny, jakże inny od tych galicyjskich...
Nowogród, ten nad Narwią rzecz jasna
Szczepankowo - późny gotyk z el. renesansu
Mazowiecka gościnność...
Klęczkowo - rekonstrukcja gotyckiego kośc. wysadzonego przez Niemców...
Horror na drodze nr 677
Ratusz w Ostrowi Maz.
trasa:
To był dzień na sportowo: bagaże zostały w pokoju, jechałem na lekko, cel był prosty: wrócić pod Turośl i znaleźć zgubę. W drodze zawiodła mnie mocno Ostrołęka - miasto sprawia wrażenie bardzo prowincjonalnego, bardziej od Łomży. Oba te ośrodki były przecież do 1998 roku miastami wojewódzkimi... Emocje zaczęły się dopiero w czasie odwrotu. Najpierw przeżyłem prawdziwy koszmar na drodze 277. Tiry stanowiły jakieś 70% wszystkich użytkowników drogi, drogi niezwykle wąskiej... Uciekłem przez Seroczyn do drogi nr 627, rzadko mi się zdarza nadrabiać w taki sposób drogi, ale było warto: dożyłem, by to napisać...
Na tej drodze spotkały mnie kolejne niespodzianki: sfrezowana nawierzchnia na odcinku prawie 5 km, przed Ostrowią Maz. W Ostrowii niezłe wrażenie zrobiły koszary, trafiłem nawet na rynek i - nie mając żadnych planów miasta - na boczną drogę wyprowadzającą na Str. Grabownicę. Mnóstwo domów drewnianych mijałem w Kuskowiznie, ze sporym zdziwieniem zresztą...
Tuż przed Brokiem kierowca ostrzegł mnie przed policją - nie miałem założonej lampki przedniej a był już zmierzch. Uznałem, że nie żartował i był to słuszny wybór - policja czekała.
Jak w sercu Mazowsza...
W drodze na Ostrołękę
Stolyca województwa (dawna) - Ostrołęka
Patriota kurpiowski :P
Za to kocham Kurpie - znakomite drogi i dużo cienia :)
Jednak drewniaki na Kurpiach to rzadkość...
Turośl
Siwiki - cmentarz z I wojny, jakże inny od tych galicyjskich...
Nowogród, ten nad Narwią rzecz jasna
Szczepankowo - późny gotyk z el. renesansu
Mazowiecka gościnność...
Klęczkowo - rekonstrukcja gotyckiego kośc. wysadzonego przez Niemców...
Horror na drodze nr 677
Ratusz w Ostrowi Maz.
trasa:
Dystans202.56 km Czas10:30 Vśrednia19.29 km/h VMAX43.43 km/h Podjazdy628 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Mazovia, dzień 5: Raz na wozie, raz pod wozem
Ciągłe zmiany nastrojów. Początek dnia był piekny - bo na Kurpiach. Od Kolna pogorszenie nawierzchni i męczące słońce (lampa). Pod koniec świetna wiadomość, że 3 nastepne noclegi spędzę w Broku (Dom Weselny). W związku z tym końcówka sprinterska, po drodze jeszcze kebab w Jedwabnem. Gdy wydawało się, że był to jednak bardzo udany dzień, już w pokoju hotelowym odkryłem... zostawienie okularów na Kurpiach...
Rano odkryłem, że spałem tuż obok granicy rezerwatu
Jak tu nie zakochać się w Kurpiach?
Łyse
Kolno
Stawiski
Znowu Jadwabne
Bagno Wizna
Zambrów
Andrzejewo, gotyk mazowiecki
Zaręby Kościelne
Brok, rynek
trasa:
Ciągłe zmiany nastrojów. Początek dnia był piekny - bo na Kurpiach. Od Kolna pogorszenie nawierzchni i męczące słońce (lampa). Pod koniec świetna wiadomość, że 3 nastepne noclegi spędzę w Broku (Dom Weselny). W związku z tym końcówka sprinterska, po drodze jeszcze kebab w Jedwabnem. Gdy wydawało się, że był to jednak bardzo udany dzień, już w pokoju hotelowym odkryłem... zostawienie okularów na Kurpiach...
Rano odkryłem, że spałem tuż obok granicy rezerwatu
Jak tu nie zakochać się w Kurpiach?
Łyse
Kolno
Stawiski
Znowu Jadwabne
Bagno Wizna
Zambrów
Andrzejewo, gotyk mazowiecki
Zaręby Kościelne
Brok, rynek
trasa:
Dystans233.05 km Czas11:33 Vśrednia20.18 km/h VMAX38.44 km/h Podjazdy564 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Mazovia, dzień 2: Boże Ciało w sercu Mazowsza
Nad ranem powitał mnie rytuał strojenia ołtarzy na Boże Ciało. Tak jakby brak zaufania dla rodaków (można było te kwiaty doniczkowe np. dzień wcześniej poustawiać, tylko co gdyby zmieniły w nocy lokalizację...). Z ciekawszych anegdot: rozbawił mnie kot skradający się w celu upolowania bażancicy (dwukrotnie większej od niego). Upał dał mi się ze znaki, nie zjadłem też obiadu, ale obmyłem się na stacji BP w Ciechanowie. Do snu składałem się w jakiejś starej żwirowni, w towarzystwie komarów.
Początek czerwca jest tylko raz w roku (formalnie to jeszcze był maj, wiem)
Łanięta - chyba najładniejsza dzwonnica w Polsce :)
Gostynin, ratusz
Luszyn, pałac
Kiernozia - rynek
Sanniki - pałac odwalony na tip-top, państwowy...
Błędy w wyborze dróg są zawsze bolesne...
Słubice, pałac
Iłów tuż po wyjściu procesji
bez komentarza
Jabłonna, pałac
Legionowo, rynek
Ciechanów
Lekowo
Grudusk
trasa (brakuje odcinka Legionowo-Ciechanów przejechanego KM, oraz dalszej trasy, aż pod gminę Krzynowłoga zrobionej na rowerze):
Nad ranem powitał mnie rytuał strojenia ołtarzy na Boże Ciało. Tak jakby brak zaufania dla rodaków (można było te kwiaty doniczkowe np. dzień wcześniej poustawiać, tylko co gdyby zmieniły w nocy lokalizację...). Z ciekawszych anegdot: rozbawił mnie kot skradający się w celu upolowania bażancicy (dwukrotnie większej od niego). Upał dał mi się ze znaki, nie zjadłem też obiadu, ale obmyłem się na stacji BP w Ciechanowie. Do snu składałem się w jakiejś starej żwirowni, w towarzystwie komarów.
Początek czerwca jest tylko raz w roku (formalnie to jeszcze był maj, wiem)
Łanięta - chyba najładniejsza dzwonnica w Polsce :)
Gostynin, ratusz
Luszyn, pałac
Kiernozia - rynek
Sanniki - pałac odwalony na tip-top, państwowy...
Błędy w wyborze dróg są zawsze bolesne...
Słubice, pałac
Iłów tuż po wyjściu procesji
bez komentarza
Jabłonna, pałac
Legionowo, rynek
Ciechanów
Lekowo
Grudusk
trasa (brakuje odcinka Legionowo-Ciechanów przejechanego KM, oraz dalszej trasy, aż pod gminę Krzynowłoga zrobionej na rowerze):
Dystans205.64 km Czas09:19 Vśrednia22.07 km/h VMAX38.89 km/h Podjazdy572 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Mazovia, dzień 1: Nieszczęścia chodzą parami
Nie ma to jak dobry początek: po 6 km pękła dętka. Przy zmianie cały się obsmarowałem. W Boleszczynie pękłem okulary przeciwsłoneczne. Obiad w bistro "Wabik" w Uniejowie. W samym Uniejowie pięknie odnowiony rynek. Dobre drogi, nawet nasłabsze odcinki akceptowalne.
Jasionna, dwór
Błaszki, rynek
Dobra
Uniejów, rynek
Dąbie, ratusz
Besiekiery - bardzo urocze ruinki zamku, idealnie zachowana fosa
Mazew, ładny klasycyzm
Kutno, rynek
Głogowiec - bardzo ładny ceglak z XV w.
trasa:
Nie ma to jak dobry początek: po 6 km pękła dętka. Przy zmianie cały się obsmarowałem. W Boleszczynie pękłem okulary przeciwsłoneczne. Obiad w bistro "Wabik" w Uniejowie. W samym Uniejowie pięknie odnowiony rynek. Dobre drogi, nawet nasłabsze odcinki akceptowalne.
Jasionna, dwór
Błaszki, rynek
Dobra
Uniejów, rynek
Dąbie, ratusz
Besiekiery - bardzo urocze ruinki zamku, idealnie zachowana fosa
Mazew, ładny klasycyzm
Kutno, rynek
Głogowiec - bardzo ładny ceglak z XV w.
trasa:
Dystans210.68 km Czas09:59 Vśrednia21.10 km/h VMAX50.28 km/h Podjazdy1114 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Lubelski wiraż
Dzień który o dziwo skończył się luksusowym noclegiem. Z dużym żalem rozstawałem się z Grabowcem i idyllą tych pofalowanych mozaik pól i lasów. Pierwszym celem był Lublin, drugim zbliżenie się do Tarnobrzega i dalsza jazda nocą przez Nową Dębę. Tymczasem moja M. załatwiła mi nocleg za 30 zł w Modliborzycach i uratowała mnie przed chłodem i ciemnością. Trasa uległa wtedy zmianie. Do Lublina drogi i moje tempo były średnie. Z Lublina do Modliborzyc było już dużo lepiej. O 22 zameldowałem się w pensjonacie "Pod lipkami". Trafienie tam było sporym wyzwaniem, ale po ciepłym prysznicu mogłem pospać sobie w wygodnym łóżku. Tak zakończył się kolejny udany dzień mojej wyprawki w Lubelskie.
Ostatni dzień w raju (gmina Grabowiec)
Świdniki, d. cerkiew
Przystępny dwór w Udryczach z ładnym parkiem, aż chciało się zostać...
Stary Zamość
Żółkiewka
Sobieska Wola
Droga nr 835 w gminie Jabłonna. Remont i frezowane nawierzchnie towarzyszyły mi długo.
Lublin, rynek - punkt zwrotny trasy
Zbiornik Zemborzycki - rekreacyjne centrum Lublina
"Pałac oligarchy" w Zakrzówku
mapka:
Dzień który o dziwo skończył się luksusowym noclegiem. Z dużym żalem rozstawałem się z Grabowcem i idyllą tych pofalowanych mozaik pól i lasów. Pierwszym celem był Lublin, drugim zbliżenie się do Tarnobrzega i dalsza jazda nocą przez Nową Dębę. Tymczasem moja M. załatwiła mi nocleg za 30 zł w Modliborzycach i uratowała mnie przed chłodem i ciemnością. Trasa uległa wtedy zmianie. Do Lublina drogi i moje tempo były średnie. Z Lublina do Modliborzyc było już dużo lepiej. O 22 zameldowałem się w pensjonacie "Pod lipkami". Trafienie tam było sporym wyzwaniem, ale po ciepłym prysznicu mogłem pospać sobie w wygodnym łóżku. Tak zakończył się kolejny udany dzień mojej wyprawki w Lubelskie.
Ostatni dzień w raju (gmina Grabowiec)
Świdniki, d. cerkiew
Przystępny dwór w Udryczach z ładnym parkiem, aż chciało się zostać...
Stary Zamość
Żółkiewka
Sobieska Wola
Droga nr 835 w gminie Jabłonna. Remont i frezowane nawierzchnie towarzyszyły mi długo.
Lublin, rynek - punkt zwrotny trasy
Zbiornik Zemborzycki - rekreacyjne centrum Lublina
"Pałac oligarchy" w Zakrzówku
mapka: