Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 88339.05 km (w terenie 19.90 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 4115:10 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 579834 m |
Liczba aktywności: | 659 |
Średnio na aktywność: | 134.05 km i 7h 04m |
Więcej statystyk |
Dystans138.74 km Czas07:18 Vśrednia19.01 km/h VMAX56.28 km/h Podjazdy1588 m
Temp.16.0 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Przez beskidzkie przełączki do Jaworzna
Nadszedł czas podnieść poprzeczkę. Ruszyłem zatem do Żywca korzystając z pociągu na który polowałem od dawna (na Zwardoń, z Zawiercia...). Po drodze, zza szyby, podziwiałem lokalny Mount Blanc, czyli ośnieżone Skrzyczne. Już od Żywca było ciepło a podjazd na przeł. U Poloka (613) spowodował, że pozbyłem się kurtki. Pierwsze prawdziwe emocje trasa zafundowała mi w Przyborowie - mijałem malowniczy pochód Świadków Jehowy. Chwile zgrozy przeżyłem na odcinku Koszarawa - Lachowice. Droga z przeł. Granica (648) jest coraz gorsza: nieomal nie straciłem całego koła, tak mocno walnąłem w dziurę niewidoczną w światłocieniu...
W Lachowicach dotarłem na cmentarz choleryczny, próbując bezskutecznie przedostać się na Bacową Przełączkę. By to sobie powetować - i zaliczyć jakiś cyklotrek - wybrałem drogę na przysiółek Gancarzyki i Sochy. Na mapie wyglądało to jak wzorcowy interwał. W praktyce nie zgadzała się jedynie nawierzchnia (na mapie asfalt do końca, w praktyce kończący się przed najstromszą ścianką). Na asfalcie było w kilku miejscach 15%, które dzielnie wjechałem (przy nieludzkich, jak to o tej porze roku, sapaniach), przeplatały się te ścianki z całkowitymi wypłaszczeniami, ale finał dał wysmienite 21% na 100 m - niestety na drodze gruntowej: tutaj się poddałem i prowadziłem... Potem postawiłem rower przy ścieżce i wyruszyłem zdobyć z buta Wierchy (580), gdzie na szczycie był ołtarz, ławki i błogi spokój, mącony zapewne czasem przez kładowców i innych prymitywów (wnosząc po śladach). Od osiedla Sochy wróciłem na łono cywilizacji. Potem przez przełączki: Śleszowicką (424) i Zapusta (380) zjechałem do doliny Wisły i w ostatnim etapie zaliczyłem podjazdki Garbu Tęczyńskiego i Pagóry Jaworznickie...
Na rynku w Chrzanowie kawki polowały na papierki po lodach: znak to widomy sezonu lęgowego :)
Był to bardzo udany, słoneczny dzień. Wyśrubowałem nowe rekordy anno domini 2019: pokonane 15% przewyższenia, ponad 1500 m podjazdów na trasie i niebotyczna wysokość 648 m n.p.m. Po lasach zoczyłem kwitnące lepiężniki, po wsiach forscycje. W awifaunie bez nowych obserwacji...

Przejedziem Sołę, by pierwszą przełączkę atakować z mozołem :)

W drodze do Jeleśni

Cudny widoczek z podjazdu na Krzeszów (na Pasmo Babiogórskie)

Świnna Poręba

Jeden z najpiękniejszych widoków Pogórza Wielickiego - "Dolina bez nazwy" - w drodze na przeł. Zapusta. Po raz pierwszy byłem tu zanim buczki nabrały zieleni.

Wisła w Łączanach. Ostatnia rzeka z trio Soła-Skawa-Wisła jakie musiałem przebyć na tej trasie.
Mapa:
Nadszedł czas podnieść poprzeczkę. Ruszyłem zatem do Żywca korzystając z pociągu na który polowałem od dawna (na Zwardoń, z Zawiercia...). Po drodze, zza szyby, podziwiałem lokalny Mount Blanc, czyli ośnieżone Skrzyczne. Już od Żywca było ciepło a podjazd na przeł. U Poloka (613) spowodował, że pozbyłem się kurtki. Pierwsze prawdziwe emocje trasa zafundowała mi w Przyborowie - mijałem malowniczy pochód Świadków Jehowy. Chwile zgrozy przeżyłem na odcinku Koszarawa - Lachowice. Droga z przeł. Granica (648) jest coraz gorsza: nieomal nie straciłem całego koła, tak mocno walnąłem w dziurę niewidoczną w światłocieniu...
W Lachowicach dotarłem na cmentarz choleryczny, próbując bezskutecznie przedostać się na Bacową Przełączkę. By to sobie powetować - i zaliczyć jakiś cyklotrek - wybrałem drogę na przysiółek Gancarzyki i Sochy. Na mapie wyglądało to jak wzorcowy interwał. W praktyce nie zgadzała się jedynie nawierzchnia (na mapie asfalt do końca, w praktyce kończący się przed najstromszą ścianką). Na asfalcie było w kilku miejscach 15%, które dzielnie wjechałem (przy nieludzkich, jak to o tej porze roku, sapaniach), przeplatały się te ścianki z całkowitymi wypłaszczeniami, ale finał dał wysmienite 21% na 100 m - niestety na drodze gruntowej: tutaj się poddałem i prowadziłem... Potem postawiłem rower przy ścieżce i wyruszyłem zdobyć z buta Wierchy (580), gdzie na szczycie był ołtarz, ławki i błogi spokój, mącony zapewne czasem przez kładowców i innych prymitywów (wnosząc po śladach). Od osiedla Sochy wróciłem na łono cywilizacji. Potem przez przełączki: Śleszowicką (424) i Zapusta (380) zjechałem do doliny Wisły i w ostatnim etapie zaliczyłem podjazdki Garbu Tęczyńskiego i Pagóry Jaworznickie...
Na rynku w Chrzanowie kawki polowały na papierki po lodach: znak to widomy sezonu lęgowego :)
Był to bardzo udany, słoneczny dzień. Wyśrubowałem nowe rekordy anno domini 2019: pokonane 15% przewyższenia, ponad 1500 m podjazdów na trasie i niebotyczna wysokość 648 m n.p.m. Po lasach zoczyłem kwitnące lepiężniki, po wsiach forscycje. W awifaunie bez nowych obserwacji...

Przejedziem Sołę, by pierwszą przełączkę atakować z mozołem :)

W drodze do Jeleśni

Cudny widoczek z podjazdu na Krzeszów (na Pasmo Babiogórskie)

Świnna Poręba

Jeden z najpiękniejszych widoków Pogórza Wielickiego - "Dolina bez nazwy" - w drodze na przeł. Zapusta. Po raz pierwszy byłem tu zanim buczki nabrały zieleni.

Wisła w Łączanach. Ostatnia rzeka z trio Soła-Skawa-Wisła jakie musiałem przebyć na tej trasie.
Mapa:
Dystans131.88 km Czas07:21 Vśrednia17.94 km/h VMAX45.70 km/h Podjazdy1077 m
SprzętMerida Drakar
Przez Próg Woźnicki na Jurę
Początek ciężki, bo na moim kochanym traktorze Meridy trzeba naprawdę dużej siły by ruszyć z miejsca :) Przerwa na posiłek tradycyjnie już w towarzystwie tego spasionego kota w Strąkowie, co to zawsze lustruje bywalców tutejszego placu zabaw - szczególnie jeśli mają jedzenie... Po drodze zdobyłem najwyższy punkt Progu Woźnickiego. Dalej zmierzałem przez Koziegłowy na Żarki. Piachy na odcinku z Letniska do Żarek na góralu nie robią takiego wrażenia jak na trekingu...
Góry Górzkowskie - mimo dominacji szarości - jak zwykle prezentowały się malowniczo. Zakończenie trasy na przystanku Zawiercie Borowe Pole było pomysłem wręcz genialnym, bo tłum w pociągu był tak absurdalny, że w Zawierciu bym do niego nie wsiadł... Zaczynało brakować miejsc stojących. Na szczęście pociągiem dowodził jeden z moich ulubionych kierowników (czy to nie jest niepokojące, że wielu z nich rozpoznaję?)

W Sączowie nowa ścieżka prawie gotowa

Na samiuśkim szczycie w Markowicach

Leśniów

Czatachowa - tłumy

W Gorzkowie

Piękny jar w rejonie Dąbrówna
Góry Górzkowskie - mimo dominacji szarości - jak zwykle prezentowały się malowniczo. Zakończenie trasy na przystanku Zawiercie Borowe Pole było pomysłem wręcz genialnym, bo tłum w pociągu był tak absurdalny, że w Zawierciu bym do niego nie wsiadł... Zaczynało brakować miejsc stojących. Na szczęście pociągiem dowodził jeden z moich ulubionych kierowników (czy to nie jest niepokojące, że wielu z nich rozpoznaję?)

W Sączowie nowa ścieżka prawie gotowa

Na samiuśkim szczycie w Markowicach

Leśniów

Czatachowa - tłumy

W Gorzkowie

Piękny jar w rejonie Dąbrówna
Dystans193.36 km Czas08:41 Vśrednia22.27 km/h VMAX50.70 km/h Podjazdy939 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Trzy Morgi i direttissima Góry Chełmo
Nad ranem mokre asfalty, przesychające dopiero od okolic Myszkowa. Przejazd przez Myszków niemal w całości ścieżkami rowerowymi. Niewielki ruch na drogach, na odcinku Sekursko - Wielgomłyny najgorsza nawierzchnia na trasie rajdu. Momentami drastyczna ilość dziur. W okolicach Ręczna dojechałem do granicy okna bezchmurności, wysokie chmury przepuszczały jednak sporo promieni słonecznych. Zaliczyłem zimowe wejście na Górę Chełmo, na wierzchołku stanąłem po raz drugi. Dotarłem też wreszcie do legendarnego mostu na Pilicy w miejscowości Trzy Morgi.
Wydarzenia smutne:
Bolesna strata czapki wydarzyła się przed Wielgomłynami. Wiatr porwał czapkę z kierownicy jak robiłem zdjęcie, nie zauważyłem :(

[Finał nad Pilicą, Trzy Morgi]

Będzin

Siewierz

Myszków

Źródło Zygmunta, rez. Parkowe

Św. Anna

Wielgomłyny

Góra Chełmo

Trzy Morgi - Pilica

Lubień - pierwszy bocian anno domini 2019 - na środku nigdzie
Nad ranem mokre asfalty, przesychające dopiero od okolic Myszkowa. Przejazd przez Myszków niemal w całości ścieżkami rowerowymi. Niewielki ruch na drogach, na odcinku Sekursko - Wielgomłyny najgorsza nawierzchnia na trasie rajdu. Momentami drastyczna ilość dziur. W okolicach Ręczna dojechałem do granicy okna bezchmurności, wysokie chmury przepuszczały jednak sporo promieni słonecznych. Zaliczyłem zimowe wejście na Górę Chełmo, na wierzchołku stanąłem po raz drugi. Dotarłem też wreszcie do legendarnego mostu na Pilicy w miejscowości Trzy Morgi.
Wydarzenia smutne:
Bolesna strata czapki wydarzyła się przed Wielgomłynami. Wiatr porwał czapkę z kierownicy jak robiłem zdjęcie, nie zauważyłem :(

[Finał nad Pilicą, Trzy Morgi]

Będzin

Siewierz

Myszków

Źródło Zygmunta, rez. Parkowe

Św. Anna

Wielgomłyny

Góra Chełmo

Trzy Morgi - Pilica

Lubień - pierwszy bocian anno domini 2019 - na środku nigdzie
Dystans119.82 km Czas05:23 Vśrednia22.26 km/h VMAX57.13 km/h Podjazdy842 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Z żywiołem na Jędrzejów
Wyruszyłem rekordowo wcześnie, bo chciałem zdążyć uciec ze strefy opadowego zagrożenia na Jurze (przed południem). Dzięki temu czyste od chmur "oko cyklonu" podziwiałem w cudownych pejzażach Złożeńca, Pilicy i Żarnowca. Niewidzialna ręka wiatru pchała mnie momentami bardzo wyraźnie do przodu... Po raz pierwszy w tym roku usłyszałem, a nawet oglądałem skowronki. Były też lustrujące gniazda do lęgów gawrony oraz rzecz jasna wiosenny szczebiot wróbli. Dopiero w grodzie królowej Adelajdy zrobiłem przerwę konsumpcyjną. W Żarnowcu niestety frezowali sobie asfalt. Dopadły mnie też wtedy chmury i przysłoniły cudowne do tego momentu słońce.
Dalsza trasa była już ucieczką przed frontem deszczowym. Dzięki potężnym podmuchom wiatru w plecy (do 25 m/s, uśredniony wiatr na poziomie 11 m/s!) długo wymykałem się pogoni. Pierwsze krople poczułem dopiero w Sędziszowie, deszcz zatrzymał mnie zaś na przystanku w Mierzynie, z widokiem na nieodległy już kość. św. Prokopa w Krzcięcicach. Deszcz okazał się nie odpuszczać, więc po wyczyszczeniu bagażu z prowiantu, ubrałem strój płetwonurka i ruszyłem do Jędrzejowa. Tamże spóźniłem się o kwadrans do jadłodajni Smaczek, ale w mieście przestało padać. Po powrocie z wypadu do centrum (po raz pierwszy wjeżdżłem do miasta od pd-zach) i zaopatrzeniu w Biedronce udałem się na dworzec. Ta pierwsza wizyta będzie raczej moją ostatnią: kasa nieczynna w soboty, pan menel dworcowy śmierdział zaś tak nieludzko, że zamiast spocząć w ciepełku, w holu odnowionego dworca, wybrałem wichrowy peron...
W drodze powrotnej towarzyszyła mi Lily (owczarek niemiecki) i jej kopcąca jak smok właścicielka. Pociąg Regio wraca z Jędrzejowa do Katowic zaledwie 2 godziny i 53 minuty...

Po 4 miesiącach wróciłem do Kwaśniowa

Niestety, w ferworze walk o samice panowie wróblowie są ślepi na samochody: obok leżał rywal

Pilica, kośc. szpitalny św. Walentego

Cudowności doliny Górnej Pilicy

Znajoma z Mierzyna

Na rynku w Jędrzejowie
Wyruszyłem rekordowo wcześnie, bo chciałem zdążyć uciec ze strefy opadowego zagrożenia na Jurze (przed południem). Dzięki temu czyste od chmur "oko cyklonu" podziwiałem w cudownych pejzażach Złożeńca, Pilicy i Żarnowca. Niewidzialna ręka wiatru pchała mnie momentami bardzo wyraźnie do przodu... Po raz pierwszy w tym roku usłyszałem, a nawet oglądałem skowronki. Były też lustrujące gniazda do lęgów gawrony oraz rzecz jasna wiosenny szczebiot wróbli. Dopiero w grodzie królowej Adelajdy zrobiłem przerwę konsumpcyjną. W Żarnowcu niestety frezowali sobie asfalt. Dopadły mnie też wtedy chmury i przysłoniły cudowne do tego momentu słońce.
Dalsza trasa była już ucieczką przed frontem deszczowym. Dzięki potężnym podmuchom wiatru w plecy (do 25 m/s, uśredniony wiatr na poziomie 11 m/s!) długo wymykałem się pogoni. Pierwsze krople poczułem dopiero w Sędziszowie, deszcz zatrzymał mnie zaś na przystanku w Mierzynie, z widokiem na nieodległy już kość. św. Prokopa w Krzcięcicach. Deszcz okazał się nie odpuszczać, więc po wyczyszczeniu bagażu z prowiantu, ubrałem strój płetwonurka i ruszyłem do Jędrzejowa. Tamże spóźniłem się o kwadrans do jadłodajni Smaczek, ale w mieście przestało padać. Po powrocie z wypadu do centrum (po raz pierwszy wjeżdżłem do miasta od pd-zach) i zaopatrzeniu w Biedronce udałem się na dworzec. Ta pierwsza wizyta będzie raczej moją ostatnią: kasa nieczynna w soboty, pan menel dworcowy śmierdział zaś tak nieludzko, że zamiast spocząć w ciepełku, w holu odnowionego dworca, wybrałem wichrowy peron...
W drodze powrotnej towarzyszyła mi Lily (owczarek niemiecki) i jej kopcąca jak smok właścicielka. Pociąg Regio wraca z Jędrzejowa do Katowic zaledwie 2 godziny i 53 minuty...

Po 4 miesiącach wróciłem do Kwaśniowa

Niestety, w ferworze walk o samice panowie wróblowie są ślepi na samochody: obok leżał rywal

Pilica, kośc. szpitalny św. Walentego

Cudowności doliny Górnej Pilicy

Znajoma z Mierzyna

Na rynku w Jędrzejowie
Dystans130.64 km Czas06:39 Vśrednia19.65 km/h VMAX41.36 km/h Podjazdy839 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Świniuszka - cyklotrek jurajski
Nad ranem mroźno. W Będzinie dzień targowy, nad Pogorią sporo szadzi, potem dłuższy odcinek bez słońca. Powała chmur popadła w "rozstępy" dopiero w okolicach Chechła. Odtąd, aż po eksplorację masywu Świniuszki słońce raz po raz wyglądało zza chmurek. Głęboki jar Minóżki całkiem malowniczy, ale samo Źródło Miłości tak straszliwie zaśmiecone (razem z całą okolicą), jak zaśmiecona potrafi być tylko Małopolska Zachodnia... Sterty puszek, butelek, przy źródle parking "nieustającego jazgotu", duży ruch gratów (samochodów i skuterów) z pobliskich wiosek, przyjeżdżających po wodę. Ci ludzie robią śmietnik z własnego domu...
"Piachowy horror", czyli droga skrótowa z Rodak do Żelazka wyjątkowo komfortowa: bo piasek zamarznięty, niestety miejscami pola lodowe i śnieżne. Na samej Świniuszce także śmietnisko oraz buchtowisko... Mocno przygnębiony wracałem przez Ogrodzieniec, Łazy i Grodziec do domu. W drodze powrotnej pełne zachmurzenie. W Tucznawie zaczęło prószyć śniegiem, w Maciejkowicach przebiegł mi drogę zabiedzony lis. Ogólnie warunki ciężkie: rano mróz, po południu chmury.
Pierwsza setka w sezonie zaliczona, w dodatku rekord przewyższenia i pierwszy w sezonie cyklotrek (2 km, 70 m przewyższenia w drodze na kulminację Świniuszki: można tu wjechać na góralu, ale byłem trekkingiem)

Mróz i szadź nad zbiornikiem Kuźnica

Inny świat: Pogoria IV w okowach mrozu

Sławny wielbłąd w Chechle - symbol małopolskiego gustu estetycznego...

Dolina Minóżki - nie licząc śmieci, miejsce magiczne (skąd się tu wzięła opona z koparki?)

Po północnej stronie Świniuszki - płaty sniegu i lodu

Na samiuśkim wierzchołku mała polana - śmieci był tutaj dostatek (dawny zabór rosyjski...)

Ostatni postój - OSP Wiesiółka

Ostatni podjazd, czyli u stóp Olimpu
Nad ranem mroźno. W Będzinie dzień targowy, nad Pogorią sporo szadzi, potem dłuższy odcinek bez słońca. Powała chmur popadła w "rozstępy" dopiero w okolicach Chechła. Odtąd, aż po eksplorację masywu Świniuszki słońce raz po raz wyglądało zza chmurek. Głęboki jar Minóżki całkiem malowniczy, ale samo Źródło Miłości tak straszliwie zaśmiecone (razem z całą okolicą), jak zaśmiecona potrafi być tylko Małopolska Zachodnia... Sterty puszek, butelek, przy źródle parking "nieustającego jazgotu", duży ruch gratów (samochodów i skuterów) z pobliskich wiosek, przyjeżdżających po wodę. Ci ludzie robią śmietnik z własnego domu...
"Piachowy horror", czyli droga skrótowa z Rodak do Żelazka wyjątkowo komfortowa: bo piasek zamarznięty, niestety miejscami pola lodowe i śnieżne. Na samej Świniuszce także śmietnisko oraz buchtowisko... Mocno przygnębiony wracałem przez Ogrodzieniec, Łazy i Grodziec do domu. W drodze powrotnej pełne zachmurzenie. W Tucznawie zaczęło prószyć śniegiem, w Maciejkowicach przebiegł mi drogę zabiedzony lis. Ogólnie warunki ciężkie: rano mróz, po południu chmury.
Pierwsza setka w sezonie zaliczona, w dodatku rekord przewyższenia i pierwszy w sezonie cyklotrek (2 km, 70 m przewyższenia w drodze na kulminację Świniuszki: można tu wjechać na góralu, ale byłem trekkingiem)

Mróz i szadź nad zbiornikiem Kuźnica

Inny świat: Pogoria IV w okowach mrozu

Sławny wielbłąd w Chechle - symbol małopolskiego gustu estetycznego...

Dolina Minóżki - nie licząc śmieci, miejsce magiczne (skąd się tu wzięła opona z koparki?)

Po północnej stronie Świniuszki - płaty sniegu i lodu

Na samiuśkim wierzchołku mała polana - śmieci był tutaj dostatek (dawny zabór rosyjski...)

Ostatni postój - OSP Wiesiółka

Ostatni podjazd, czyli u stóp Olimpu
Dystans142.18 km Czas07:16 Vśrednia19.57 km/h VMAX45.18 km/h Podjazdy853 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Leśniów
Wypadało uczcić Dzień Jeża. Setek sprasowanych, rozdętych, rozczłonkowanych, krwawych, świeżych lub wysuszonych trucheł tych sympatycznych ssaków naoglądałem się w tym roku o wiele za dużo. Pod tym względem rok ten nie różnił się niczym od poprzedniego... W części Woźnik znanych jako Dyrdy dopadła mnie potężna mgła i najniższa tegorocznej jesieni temperatura 1,4 stopnia. W Koziegłowach ucieszyła mnie dekoracja w barwach narodowych, choć niezgodna z zasadami heraldyki :( Potem wjechałem w fatalną, gęstą mgłę, przed którą uciekłem na boczną drogę, do Miłości... Od Żarek mgły odpuściły, w Mirowie po godz. 10 pojawiało się coraz więcej turystów weekendowych typu zmotoryzowanego. Sporo czasu spędzam na szwędaniu się po Zawierciu. Po drodze nawiedziłem cmentarze z I wojny w Kotkowicach i Kromołowie. W końcu była to wigilia zawarcia rozejmu w Compiegne.

Koziegłowy

Leśniów - tuż przy źródle

Kotkowice - cmentarz z Wielkiej Wojny

Zawiercie, pałacyk Szymańskiego

Listopad nad Czwórką (Zb. Kuźnica, czyli "Pogoria IV")
Wypadało uczcić Dzień Jeża. Setek sprasowanych, rozdętych, rozczłonkowanych, krwawych, świeżych lub wysuszonych trucheł tych sympatycznych ssaków naoglądałem się w tym roku o wiele za dużo. Pod tym względem rok ten nie różnił się niczym od poprzedniego... W części Woźnik znanych jako Dyrdy dopadła mnie potężna mgła i najniższa tegorocznej jesieni temperatura 1,4 stopnia. W Koziegłowach ucieszyła mnie dekoracja w barwach narodowych, choć niezgodna z zasadami heraldyki :( Potem wjechałem w fatalną, gęstą mgłę, przed którą uciekłem na boczną drogę, do Miłości... Od Żarek mgły odpuściły, w Mirowie po godz. 10 pojawiało się coraz więcej turystów weekendowych typu zmotoryzowanego. Sporo czasu spędzam na szwędaniu się po Zawierciu. Po drodze nawiedziłem cmentarze z I wojny w Kotkowicach i Kromołowie. W końcu była to wigilia zawarcia rozejmu w Compiegne.

Koziegłowy

Leśniów - tuż przy źródle

Kotkowice - cmentarz z Wielkiej Wojny

Zawiercie, pałacyk Szymańskiego

Listopad nad Czwórką (Zb. Kuźnica, czyli "Pogoria IV")
Dystans137.38 km Czas07:19 Vśrednia18.78 km/h VMAX53.81 km/h Podjazdy1341 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na pograniczu orawsko-żywieckim
Nad ranem pełne zachmurzenie, pierwszy raz słońce zobaczyłem w Jeleśni. Zaraz potem nastąpiły 3 godziny z mgłą i wilgocią. Siły słoneczne wypędziły złego ducha wilgoci dopiero po 11. Podjazd na Glinne, choć prosty, jechałem ostrożnie; ostatni raz trasę w górach robiłem pod koniec marca... W górach po słowackiej stronie co chwilę straszyły napisy (po polsku!) informujące o tym by nie śmiecić. Smutne :) Inwersja była wyraźna, ja jednak dotarłem trekingiem za nisko (~ 940 m n.p.m), by móc się nią rozkoszować. Gdy okazało się, że duży najazd może w dużym procencie zastapić przygotowanie podjazdowe - zwiększyłem tempo. Udało mi się skutecznie przeprowadzić cyklotrek na Kýčerę (944) dominującą nad wsią Zakamenne i kuszącą ciekawym położeniem. Warto było się trudzić: na szczycie ukazał mi się widok na Góry Choczańskie i Tatry Zachodnie.
Cyklotrek kosztował mnie założenie ryzykownego depozytu oraz przejście z buta 3,1 km o przewyższeniu 230 m. Na dziewiczym wierzchołku (pozbawionym ścieżek) odszukałem punkt osnowy geodezyjnej, no i rozkoszowałem się unikalnymi widokami.
W drodze powrotnej, na opłotkach Żywcach wjechałem znów w mgły wieczorne i w chwili gdy zgasło światło (~16:45) dopadłem do przydworcowej Biedronki...
W pociągu 120% wypełnienia oraz skład made in Pesa, co tym razem kosztowało mnie utratę szprychy: rower po prostu zrobił fikołka z haka (zbyt niskiego, bo przecież rowery 28-calowe - na cienkich oponach! - to w Bydgoszczy rzadkość!), o mało nie zabijając jednego z gęsto upakowanych podróżnych...
Powrót do i z Katowic rowerem.

Korbielów - przebłysk słońca

Kiepska, ale typowo górska "asfaltówka" na stokach Masywu Pilska

Pogranicze dobra (błękitu) i zła (szarości)

Mutne, widok na Kopce

Kýčera (944 m), widok na Chocza

Cięcina, kościół św. Katarzyny
Nad ranem pełne zachmurzenie, pierwszy raz słońce zobaczyłem w Jeleśni. Zaraz potem nastąpiły 3 godziny z mgłą i wilgocią. Siły słoneczne wypędziły złego ducha wilgoci dopiero po 11. Podjazd na Glinne, choć prosty, jechałem ostrożnie; ostatni raz trasę w górach robiłem pod koniec marca... W górach po słowackiej stronie co chwilę straszyły napisy (po polsku!) informujące o tym by nie śmiecić. Smutne :) Inwersja była wyraźna, ja jednak dotarłem trekingiem za nisko (~ 940 m n.p.m), by móc się nią rozkoszować. Gdy okazało się, że duży najazd może w dużym procencie zastapić przygotowanie podjazdowe - zwiększyłem tempo. Udało mi się skutecznie przeprowadzić cyklotrek na Kýčerę (944) dominującą nad wsią Zakamenne i kuszącą ciekawym położeniem. Warto było się trudzić: na szczycie ukazał mi się widok na Góry Choczańskie i Tatry Zachodnie.
Cyklotrek kosztował mnie założenie ryzykownego depozytu oraz przejście z buta 3,1 km o przewyższeniu 230 m. Na dziewiczym wierzchołku (pozbawionym ścieżek) odszukałem punkt osnowy geodezyjnej, no i rozkoszowałem się unikalnymi widokami.
W drodze powrotnej, na opłotkach Żywcach wjechałem znów w mgły wieczorne i w chwili gdy zgasło światło (~16:45) dopadłem do przydworcowej Biedronki...
W pociągu 120% wypełnienia oraz skład made in Pesa, co tym razem kosztowało mnie utratę szprychy: rower po prostu zrobił fikołka z haka (zbyt niskiego, bo przecież rowery 28-calowe - na cienkich oponach! - to w Bydgoszczy rzadkość!), o mało nie zabijając jednego z gęsto upakowanych podróżnych...
Powrót do i z Katowic rowerem.

Korbielów - przebłysk słońca

Kiepska, ale typowo górska "asfaltówka" na stokach Masywu Pilska

Pogranicze dobra (błękitu) i zła (szarości)

Mutne, widok na Kopce

Kýčera (944 m), widok na Chocza

Cięcina, kościół św. Katarzyny
Dystans135.53 km Czas06:22 Vśrednia21.29 km/h VMAX45.16 km/h Podjazdy819 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Poręba
Pomimo sporej ilości chmur nad ranem, dzień rozwinął się jak kwiat. Zamiast po raz kolejny jechać przez Siewierz, wybrałem się wariantem północnym, przez Żelisławice, Porębę, Turkową Górę i Ciągowice do Łaz. Dalej przez Trzebyczkę, Okradzionów i Sławków do Jaworzna.

Nakło Śląskie

Chechło-Nakło

jw

Poręba

Ciągowice

Droga z Głazówki do Trzebyczki

Sławków
Pomimo sporej ilości chmur nad ranem, dzień rozwinął się jak kwiat. Zamiast po raz kolejny jechać przez Siewierz, wybrałem się wariantem północnym, przez Żelisławice, Porębę, Turkową Górę i Ciągowice do Łaz. Dalej przez Trzebyczkę, Okradzionów i Sławków do Jaworzna.

Nakło Śląskie

Chechło-Nakło

jw

Poręba

Ciągowice

Droga z Głazówki do Trzebyczki

Sławków
Dystans145.71 km Czas07:15 Vśrednia20.10 km/h Podjazdy520 m
Dobrodzień (Guttentag)
Wyjątkowo kosztowna "setka". Wyliczyłem koszt kilometra na poziomie 1 zł i 8 gr. Cóż, poza biletem Chorzów - Lubliniec (niecałe 6 zł), musiałem doliczyć licznik Sigma 14.12 Alti (140 zł + przesyłka). Słuchałem muzyki na odcinku z Kalet do Miasteczka (przez Zieloną, lasami) i nie słyszałem gdy wypiął się, i spadł. Wracałem się z tego powodu sporo na trasie, ale przepadł bez śladu... Dane liczbowe są zatem szacowane...
Z pozostałych wrażeń: w Lublińcu czyste niebo i sucho, w Dobrodzieniu pochmurno, od Ciasnej po Cieszową słonecznie, od Koszęcina bardzo pochmurno. Czym bliżej domu, tym szpetniej :( Było zimno, cały czas jechałem w zimowej czapce i rękawiczkach. Zdenerwował mnie absurdalny ruch na odcinku Niezdara-Świerklaniec (ponoć była niedziela). Pałac Kawalera w Świerklańcu wciąż w remoncie.

Jesienny rynek w Lublińcu

Chmurny Dobrodzień

Słoneczna jesień, pałac w Ciasnej

Idylliczne Kochcice

Pochmurny Koszęcin

Gradowe chmury w Zielonej

W poszukiwaniu zaginionego licznika (trasa Zielona - Bibiela)
Wyjątkowo kosztowna "setka". Wyliczyłem koszt kilometra na poziomie 1 zł i 8 gr. Cóż, poza biletem Chorzów - Lubliniec (niecałe 6 zł), musiałem doliczyć licznik Sigma 14.12 Alti (140 zł + przesyłka). Słuchałem muzyki na odcinku z Kalet do Miasteczka (przez Zieloną, lasami) i nie słyszałem gdy wypiął się, i spadł. Wracałem się z tego powodu sporo na trasie, ale przepadł bez śladu... Dane liczbowe są zatem szacowane...
Z pozostałych wrażeń: w Lublińcu czyste niebo i sucho, w Dobrodzieniu pochmurno, od Ciasnej po Cieszową słonecznie, od Koszęcina bardzo pochmurno. Czym bliżej domu, tym szpetniej :( Było zimno, cały czas jechałem w zimowej czapce i rękawiczkach. Zdenerwował mnie absurdalny ruch na odcinku Niezdara-Świerklaniec (ponoć była niedziela). Pałac Kawalera w Świerklańcu wciąż w remoncie.

Jesienny rynek w Lublińcu

Chmurny Dobrodzień

Słoneczna jesień, pałac w Ciasnej

Idylliczne Kochcice

Pochmurny Koszęcin

Gradowe chmury w Zielonej

W poszukiwaniu zaginionego licznika (trasa Zielona - Bibiela)
Dystans144.77 km Czas07:21 Vśrednia19.70 km/h VMAX50.93 km/h Podjazdy899 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Udórz
Udany wypad, którego głównym celem były ruiny zamków w Bydlinie i Udorzu. Dolina Udorki jak zwykle urokliwa, ale strasznie zachwaszczona. W Łazach nie zostałem na kebaba (tow. M. została i żałowała, ale takie są uroki mieszkania w Galicji) tylko wracałem bezpośrednio do domu rowerem. Po drodze załapałem się na kiepski zachód słońca nad Pogorią...

Bolesław

W drodze na Golczowice (ach, ta jesienna Jura!)

Dłużec

Udórz, ruinki zamku

Pilica, pałac

Zachód nad Pogorią
Udany wypad, którego głównym celem były ruiny zamków w Bydlinie i Udorzu. Dolina Udorki jak zwykle urokliwa, ale strasznie zachwaszczona. W Łazach nie zostałem na kebaba (tow. M. została i żałowała, ale takie są uroki mieszkania w Galicji) tylko wracałem bezpośrednio do domu rowerem. Po drodze załapałem się na kiepski zachód słońca nad Pogorią...

Bolesław

W drodze na Golczowice (ach, ta jesienna Jura!)

Dłużec

Udórz, ruinki zamku

Pilica, pałac

Zachód nad Pogorią