Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 86584.12 km (w terenie 19.90 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 4020:13 |
Średnia prędkość: | 19.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 562470 m |
Liczba aktywności: | 645 |
Średnio na aktywność: | 134.24 km i 7h 04m |
Więcej statystyk |
Dystans132.46 km Czas08:06 Vśrednia16.35 km/h Podjazdy1875 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rumunia 2024, dzień 6: Spotkania z pieseczkami
Fatalne przejazdy kolejowe, wielkie i groźne pasterskie psy atakujące rowerzystę na drodze publicznej, mrowie samochodów szkół nauki jazdy i totalny brak rowerzystów na drogach. To podstawowe wrażenia z tego dnia zapisane w moim "pamiętniczku". Jadąc rowerem przez Maramuresz i Bukowinę jestem totalnym dziwadłem. Rumuni wysiadają z autek tylko po to by wyrzucić śmieci do lasu lub pójść na stronę. By nie było jednostronnie, zauważam dużo bardzo grzecznych dzieci, mówią dzień dobry wszystkim nieznajomym :)
Najcięższe chwile przeżywam w okolicach wioski Mestecăniș. Droga nr 17 ma znakomitą nawierzchnię, takich znakomitych dróg pokazowych jest w Rumunii całkiem sporo. Czym jednak lepszy asfalt tym więcej zjebów drogowych. Póki co jednak bardziej rzucają się w oczy gangi obcokrajowców: z Polski głównie motocykliści, z Francji i Włoch kamperowcy. Na drodze nr 17 jest też niestety dużo tirów, słońca i pod górkę. Jest też wąsko.
Gdy udaje mi się ominąć Kimpulung Mołdawski rozpoczynam podjazd - dla odmiany całkiem spokojną - drogą 17A. Tenże podjazd na Pasul Trei Movile zachwyca widokami w arcybukowińskim stylu. Ależ tu jest pięknie: pod stromymi zboczami porośniętymi smrekami przysiadły liczne stodółki. Są też wszędzie dookoła - krajobraz upstrzony jest fikuśnymi stodółkami. Góry są tu przepiękne. W Maramuresz zachwycały mnie drewniane kościoły, za chwilę będą zachwycać mnie monastyry Bukowiny, ale akurat na tym magicznym podjeździe cały szoł skradły te stodółki.
Niestety po każdym pięknym podjeździe przychodzi zjazd, a w dolinie jest wioska. Ujadanie psów niesie się już z daleka. Nie przejmuje się tym - liczę, że załapię się w złotej godzinie na zwiedzanie pierwszego ze światowej klasy klasztorów - tego we wsi Moldovita. Udaje mi się to, ba!, zwiedzam za darmo. Robię wspaniałe zdjęcia, po których nic nie zostało... Wyjeżdżając z wioski zostanę jednak gwałtownie zaatakowany przez gigantycznego psa pasterskiego. Ten psichuj po prostu próbował mnie staranować, jakimś cudem się nie wywróciłem, ale po raz pierwszy użyłem gazu pieprzowego. Odpuścił w oka mgnieniu...
Ostatni etap okazał się znów ciągnąc w nieskończoność. Liczyłem, że rozbiję się bez problemu przed Pasul Ciumarna. No cóż, bez problemu, to można być w Rumunii co najwyżej rozszarpanym przez psa pasterskiego. Wzdłuż drogi, z obu stron, ciągnęły się nieustannie ogrodzenia lub zakazy wstępu. Zmierzch zbliżał się wielkimi krokami a ogrodzenia były nie do sforsowania. Do czasu. Był tak co prawda jakiś napis o psie, ale na kim by to w Rumunii zrobiło wrażenie? Władowałem się więc z rowerem na miła polankę i robiąc obchód przyszłego noclegu natknąłem się na zbudowany w środku lasu... kojec z rottweilerem. Gapił mi się prosto w oczy i nawet nie mrugnął. Stwierdziłem, że czas na odwrót, bo psychopata który przetrzymuje takiego psa w klatce, w środku lasu, jest zdolny do wszystkiego... Spasowałem i poszedłem spać do niewygodnego i ciemnego lasu po drugiej stronie drogi.

Zdjęcie własne. Sprawdzałem prognozy w cieniu i tak sobie pstrykłem. Na szczęście.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49292823
Fatalne przejazdy kolejowe, wielkie i groźne pasterskie psy atakujące rowerzystę na drodze publicznej, mrowie samochodów szkół nauki jazdy i totalny brak rowerzystów na drogach. To podstawowe wrażenia z tego dnia zapisane w moim "pamiętniczku". Jadąc rowerem przez Maramuresz i Bukowinę jestem totalnym dziwadłem. Rumuni wysiadają z autek tylko po to by wyrzucić śmieci do lasu lub pójść na stronę. By nie było jednostronnie, zauważam dużo bardzo grzecznych dzieci, mówią dzień dobry wszystkim nieznajomym :)
Najcięższe chwile przeżywam w okolicach wioski Mestecăniș. Droga nr 17 ma znakomitą nawierzchnię, takich znakomitych dróg pokazowych jest w Rumunii całkiem sporo. Czym jednak lepszy asfalt tym więcej zjebów drogowych. Póki co jednak bardziej rzucają się w oczy gangi obcokrajowców: z Polski głównie motocykliści, z Francji i Włoch kamperowcy. Na drodze nr 17 jest też niestety dużo tirów, słońca i pod górkę. Jest też wąsko.
Gdy udaje mi się ominąć Kimpulung Mołdawski rozpoczynam podjazd - dla odmiany całkiem spokojną - drogą 17A. Tenże podjazd na Pasul Trei Movile zachwyca widokami w arcybukowińskim stylu. Ależ tu jest pięknie: pod stromymi zboczami porośniętymi smrekami przysiadły liczne stodółki. Są też wszędzie dookoła - krajobraz upstrzony jest fikuśnymi stodółkami. Góry są tu przepiękne. W Maramuresz zachwycały mnie drewniane kościoły, za chwilę będą zachwycać mnie monastyry Bukowiny, ale akurat na tym magicznym podjeździe cały szoł skradły te stodółki.
Niestety po każdym pięknym podjeździe przychodzi zjazd, a w dolinie jest wioska. Ujadanie psów niesie się już z daleka. Nie przejmuje się tym - liczę, że załapię się w złotej godzinie na zwiedzanie pierwszego ze światowej klasy klasztorów - tego we wsi Moldovita. Udaje mi się to, ba!, zwiedzam za darmo. Robię wspaniałe zdjęcia, po których nic nie zostało... Wyjeżdżając z wioski zostanę jednak gwałtownie zaatakowany przez gigantycznego psa pasterskiego. Ten psichuj po prostu próbował mnie staranować, jakimś cudem się nie wywróciłem, ale po raz pierwszy użyłem gazu pieprzowego. Odpuścił w oka mgnieniu...
Ostatni etap okazał się znów ciągnąc w nieskończoność. Liczyłem, że rozbiję się bez problemu przed Pasul Ciumarna. No cóż, bez problemu, to można być w Rumunii co najwyżej rozszarpanym przez psa pasterskiego. Wzdłuż drogi, z obu stron, ciągnęły się nieustannie ogrodzenia lub zakazy wstępu. Zmierzch zbliżał się wielkimi krokami a ogrodzenia były nie do sforsowania. Do czasu. Był tak co prawda jakiś napis o psie, ale na kim by to w Rumunii zrobiło wrażenie? Władowałem się więc z rowerem na miła polankę i robiąc obchód przyszłego noclegu natknąłem się na zbudowany w środku lasu... kojec z rottweilerem. Gapił mi się prosto w oczy i nawet nie mrugnął. Stwierdziłem, że czas na odwrót, bo psychopata który przetrzymuje takiego psa w klatce, w środku lasu, jest zdolny do wszystkiego... Spasowałem i poszedłem spać do niewygodnego i ciemnego lasu po drugiej stronie drogi.

Zdjęcie własne. Sprawdzałem prognozy w cieniu i tak sobie pstrykłem. Na szczęście.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49292823
Dystans130.07 km Czas08:09 Vśrednia15.96 km/h Podjazdy1702 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rumunia 2024, dzień 5: Maramuresz, gdzieś na krańcu Europy
Zrujnowane, rdzewiejące przystanki, obrosłe kurzem i pajęczynami, z dziurawymi daszkami. Piękne górskie potoki pełne śmieci, totalny brak przydrożnych drzew i wszechobecni miłośnicy zapierdalania na drodze. Brak części wspólnych we wsiach, brak skwerków, placów zabaw, ławek, czegokolwiek świadczącego o tym że są to lokalne społeczności. Niszczenie pejzażu dziwnymi instalacjami i jaskrawymi kolorami fasad. Straszny widok zabiedzonych, bezpańskich psów, kopanych nieraz dla rozrywki (to w końcu kraj z największą liczbą miłośników psów w Europie, dlatego nie dziwi mnie też skala krzywdy psów). No i stała obecność psich zabójców - wielkich psisk pasterskich gotowych, by w każdej chwili odgryźć nogę rowerzyście lub rozszarpać go na kawałki. Męczący styl jazdy kierowców polegający na ciągłym wciskaniu gazu na dobrej nawierzchni. Mijałem zresztą samochód zaparkowany po prostu na serpentynie drogi, na linii ciągłej.
Rumuni mają już zabawki - dobrej jakości ważniejsze drogi i dobre samochody - wciąż jednak nie potrafią z nich korzystać. Nie rozumieją w ogóle pojęcia i wartości codziennej aktywności fizycznej. Śmieszni są też obcokrajowcy jadący przez Rumunię z wielkimi pakami na dachach i napisami typu "Balkan Expedition". Przyjechali na safari. Czują się chyba pierwszymi odkrywcami, ktoś im powiedział że muszą wieźć z domu własne suchary i wodę do picia. Niczym Tony Halik będą robić pranie w misce, korzystając z wstrząsów na rumuńskich bezdrożach, ale póki co jadą po gładkich asfaltach i nie zbaczają z utartych szlaków. Nie wiem jak im pomóc. Co ciekawe bardzo licznie reprezentowani są w tej grupie... Czesi.
Generalnie motywem przewodnim dnia są piękne tutejsze drewniane kościoły. Oczywiście w ich otoczeniu zazwyczaj brakuje drzew. Wymyślam więc relaks nad rzeką i pluskanie stópek. Chwila relaksu nad Izą jest jedną z bardziej traumatycznych. Nie wspomnę nawet o tym, że każdy skrawek zarośli był wysypiskiem śmieci. Bardziej szokujące było to, że na tym skrawku plaży, trzykrotnie próbowano mnie rozjechać terenówką!. Bo prawdziwy Rumun nie dojdzie do wody pieszo, to by go obrażało. On musi wjechać wprost do wody...
W tym całym anturażu mentalnej patologii było też mnóstwo piękna, autentycznej kultury ludowej. Gdy się zachmurzyło i zbierało na burze, zjeżdżały z łąk koniki ciągnąc wozy obładowane sianem. Na łąkach dumnie stały stogi siana. Po wsiach nieraz wyplatane płoty i rzeźbione drewniane bramy. Wielu starszych ludzi w ludowych strojach, szczególnie kobiet, w tych czarnych, niedostosowanych do upału spódnicach. W dolinie Izy popularne były też stoiska z warzywami, prosto od rolnika. Nieraz imponowały tutejsze arbuzy, pomidory, papryki czy ogórki. Trafiają się piękne ujęcia wody. Motywy są albo ludowe albo prawosławno-świątkowe. W sumie na jedno wychodzi.
Na koniec dnia mocno się zachmurza. Masyw Pietrosula znika w chmurach. Boję się, że lunie. Jak na złość Borsza ciągnie się w nieskończoność. Za hotelem Victoria odbijam więc w stromy łącznik, który doprowadza mnie do opuszczonego gospodarstwa. Nie ma tu żadnych psich niespodzianek, jest tylko kot dobrodziej. Znów mi się udało, przeżyłem kolejny dzień w Rumunii bez ran szarpanych.

Budesti. Piękny kościół z listy UNESCO. Zdjęcie kradzione z powodu utraty własnych.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49292715
Zrujnowane, rdzewiejące przystanki, obrosłe kurzem i pajęczynami, z dziurawymi daszkami. Piękne górskie potoki pełne śmieci, totalny brak przydrożnych drzew i wszechobecni miłośnicy zapierdalania na drodze. Brak części wspólnych we wsiach, brak skwerków, placów zabaw, ławek, czegokolwiek świadczącego o tym że są to lokalne społeczności. Niszczenie pejzażu dziwnymi instalacjami i jaskrawymi kolorami fasad. Straszny widok zabiedzonych, bezpańskich psów, kopanych nieraz dla rozrywki (to w końcu kraj z największą liczbą miłośników psów w Europie, dlatego nie dziwi mnie też skala krzywdy psów). No i stała obecność psich zabójców - wielkich psisk pasterskich gotowych, by w każdej chwili odgryźć nogę rowerzyście lub rozszarpać go na kawałki. Męczący styl jazdy kierowców polegający na ciągłym wciskaniu gazu na dobrej nawierzchni. Mijałem zresztą samochód zaparkowany po prostu na serpentynie drogi, na linii ciągłej.
Rumuni mają już zabawki - dobrej jakości ważniejsze drogi i dobre samochody - wciąż jednak nie potrafią z nich korzystać. Nie rozumieją w ogóle pojęcia i wartości codziennej aktywności fizycznej. Śmieszni są też obcokrajowcy jadący przez Rumunię z wielkimi pakami na dachach i napisami typu "Balkan Expedition". Przyjechali na safari. Czują się chyba pierwszymi odkrywcami, ktoś im powiedział że muszą wieźć z domu własne suchary i wodę do picia. Niczym Tony Halik będą robić pranie w misce, korzystając z wstrząsów na rumuńskich bezdrożach, ale póki co jadą po gładkich asfaltach i nie zbaczają z utartych szlaków. Nie wiem jak im pomóc. Co ciekawe bardzo licznie reprezentowani są w tej grupie... Czesi.
Generalnie motywem przewodnim dnia są piękne tutejsze drewniane kościoły. Oczywiście w ich otoczeniu zazwyczaj brakuje drzew. Wymyślam więc relaks nad rzeką i pluskanie stópek. Chwila relaksu nad Izą jest jedną z bardziej traumatycznych. Nie wspomnę nawet o tym, że każdy skrawek zarośli był wysypiskiem śmieci. Bardziej szokujące było to, że na tym skrawku plaży, trzykrotnie próbowano mnie rozjechać terenówką!. Bo prawdziwy Rumun nie dojdzie do wody pieszo, to by go obrażało. On musi wjechać wprost do wody...
W tym całym anturażu mentalnej patologii było też mnóstwo piękna, autentycznej kultury ludowej. Gdy się zachmurzyło i zbierało na burze, zjeżdżały z łąk koniki ciągnąc wozy obładowane sianem. Na łąkach dumnie stały stogi siana. Po wsiach nieraz wyplatane płoty i rzeźbione drewniane bramy. Wielu starszych ludzi w ludowych strojach, szczególnie kobiet, w tych czarnych, niedostosowanych do upału spódnicach. W dolinie Izy popularne były też stoiska z warzywami, prosto od rolnika. Nieraz imponowały tutejsze arbuzy, pomidory, papryki czy ogórki. Trafiają się piękne ujęcia wody. Motywy są albo ludowe albo prawosławno-świątkowe. W sumie na jedno wychodzi.
Na koniec dnia mocno się zachmurza. Masyw Pietrosula znika w chmurach. Boję się, że lunie. Jak na złość Borsza ciągnie się w nieskończoność. Za hotelem Victoria odbijam więc w stromy łącznik, który doprowadza mnie do opuszczonego gospodarstwa. Nie ma tu żadnych psich niespodzianek, jest tylko kot dobrodziej. Znów mi się udało, przeżyłem kolejny dzień w Rumunii bez ran szarpanych.

Budesti. Piękny kościół z listy UNESCO. Zdjęcie kradzione z powodu utraty własnych.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49292715
Dystans153.15 km Czas09:11 Vśrednia16.68 km/h Podjazdy882 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rumunia 2024, dzień 4: Zderzenie z krajem kontrastów
Zaczynam aktywną część dnia od podziwiania ładnego kalwińskiego kościoła w Csenger i od razu próbuję przekroczyć granicę Schengen wałami z trasą rowerową. Uprzedza mnie jednak patrol węgierskiej straży granicznej, który gnał co sił na spotkanie ze mną. Cóż, muszę jednak jechać na przejście w Satu Mare. Tamże jest to dla obywateli szengeńskiej UE i tak formalność, więc robienie schodów na istniejącej już rumuńsko-węgierskiej trasie rowerowej wydaje się mocno komiczne. Dzięki nawiedzeniu oficjalnego przejścia mogłem z bliska obserwować wymianę tablic rejestracyjnych w samochodach sprowadzanych przez Mołdawian z UE...
W Rumunii wita mnie znakomity asfalt, o niebo lepszy od tych którymi podróżowałem przez całe Węgry. Na przedmieściach Satu Mare podziwiam ładne domy. Mają ceramiczne dachówki i białe rolety na oknach. Jest trochę hiszpańsko. Gdy zbliżam się bardziej do centrum miasta, czar pryska. Panuje tu prawdziwie małopolski nieład przestrzenny.
Wrażenia z Satu Mare są tylko wstępem do tego co czeka mnie dalej. Od kontrastów można dostać bólu głowy. Wybieram boczną drogę w kierunku Baia Mare. To w zasadzie pełen fałdowań asfaltu baaardzo długi pas startowy dla tutejszych bolidów młodych wieśniaków. Drzewa zostały wycięte z chirurgiczną precyzją, tak by nic nie przysłaniało słoneczka w ten uroczy dzień z wymarzoną temperaturą 33 stopni w cieniu. Cienia niestety nie ma. Gdy po minięciu wielu wsi trafiam w końcu - jakimś cudem - na ławeczkę w cieniu, jest ona zasypana małpkami. To w sumie za dużo powiedziane. Specyfiki nazywają się Mona (70%) i na etykiecie mają na wpół roznegliżowaną seksowną pielęgniarkę... Zaczynam czuć się lekko nieswojo.
Na drodze poza upałem i tempem jazdy kierowców męczy też natężenie ruchu, a to jest ta spokojniejsza droga... Przy drodze co jakiś czas mijam poletka śmieci. Pojawiają się wędrujące środkiem drogi gangi romskich podrostków, matki z dziećmi gromadzą się w osobnych stadkach. W okolicach Baia Mare zobaczę po raz pierwszy rozwieszone na płotach dywany z logo BMW i Mercedesa. Gdzieniegdzie rozbrzmiewa romski lub rumuński folk. Ta cała egzotyka jest całkowicie autentyczna, od dywanu do dywanu. Żeby się dalej nie znęcać, napomknę, że cieszył widok dorodnych kiści winogron w ogródkach i licznych bocianów. Jest też tzw. polska przedsiębiorczość, czyli każda wioska ma swojego żabkoida, trzeba też przyznać że ceny są w tych przybytkach wyraźnie niższe niż w Polsce. Na półkach cieszą też liczne tymbarki i hortexy.
Jestem przytłoczony tym wszystkim, w szczególności upałem i kompletnym brakiem cienia. Jadę cały czas w 40 stopniach, bo tyle jest w słońcu. Decyduje się więc ominąć rozgrzane Baia Mare i tym sposobem trafiam do najładniejszych rumuńskich wsi na tym etapie. Od Finteusu Mic aż po Sindresti jadę przez schludne, pełne zieleni wioski. Wszystko jest tu wypolerowane, asfalty doskonałe, czuję się jakbym wjechał do Szwajcarii. Jednego dnia przejechałem jakieś tajemnicze antypody mentalne, bo nawet kierowcy w tych wioskach są jacyś normalni, europejscy. Rozumiem, że mieszka w tych podmiejskich, schludnych wsiach, rumuńska klasa średnia, ale różnica z wioskami ludowymi przypomina bardziej przepaść niż wyszukiwanie niuansów.
Końcówka dnia to powrót do niepowodzeń. Nie znajduję kościoła drewnianego w Danesti, no i mam problem ze znalezieniem miejscówki nadającej się na biwak. Zanim w końcu znajdę skrawek mniej pionowej ziemi, zostanę - po raz pierwszy - zaatakowany brutalnie przez wałęsające się po drodze wielkie psiska. Jest bardzo niebezpiecznie, nie używam gazu tylko dlatego, że nie miałem go od razu pod ręką. To ledwie jeden dzień w Rumunii, a wrażeń wystarczyłoby na tydzień jazdy po Hesji. I nie jest to wcale krytyka Hesji ;)

Satu Mare - akurat tutaj zrobiłem fotkę telefonem by pokazać rumuński ład urbanistyczny. No i ta jedna fotka mi została z całego dnia na pamiątkę.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49262930
Zaczynam aktywną część dnia od podziwiania ładnego kalwińskiego kościoła w Csenger i od razu próbuję przekroczyć granicę Schengen wałami z trasą rowerową. Uprzedza mnie jednak patrol węgierskiej straży granicznej, który gnał co sił na spotkanie ze mną. Cóż, muszę jednak jechać na przejście w Satu Mare. Tamże jest to dla obywateli szengeńskiej UE i tak formalność, więc robienie schodów na istniejącej już rumuńsko-węgierskiej trasie rowerowej wydaje się mocno komiczne. Dzięki nawiedzeniu oficjalnego przejścia mogłem z bliska obserwować wymianę tablic rejestracyjnych w samochodach sprowadzanych przez Mołdawian z UE...
W Rumunii wita mnie znakomity asfalt, o niebo lepszy od tych którymi podróżowałem przez całe Węgry. Na przedmieściach Satu Mare podziwiam ładne domy. Mają ceramiczne dachówki i białe rolety na oknach. Jest trochę hiszpańsko. Gdy zbliżam się bardziej do centrum miasta, czar pryska. Panuje tu prawdziwie małopolski nieład przestrzenny.
Wrażenia z Satu Mare są tylko wstępem do tego co czeka mnie dalej. Od kontrastów można dostać bólu głowy. Wybieram boczną drogę w kierunku Baia Mare. To w zasadzie pełen fałdowań asfaltu baaardzo długi pas startowy dla tutejszych bolidów młodych wieśniaków. Drzewa zostały wycięte z chirurgiczną precyzją, tak by nic nie przysłaniało słoneczka w ten uroczy dzień z wymarzoną temperaturą 33 stopni w cieniu. Cienia niestety nie ma. Gdy po minięciu wielu wsi trafiam w końcu - jakimś cudem - na ławeczkę w cieniu, jest ona zasypana małpkami. To w sumie za dużo powiedziane. Specyfiki nazywają się Mona (70%) i na etykiecie mają na wpół roznegliżowaną seksowną pielęgniarkę... Zaczynam czuć się lekko nieswojo.
Na drodze poza upałem i tempem jazdy kierowców męczy też natężenie ruchu, a to jest ta spokojniejsza droga... Przy drodze co jakiś czas mijam poletka śmieci. Pojawiają się wędrujące środkiem drogi gangi romskich podrostków, matki z dziećmi gromadzą się w osobnych stadkach. W okolicach Baia Mare zobaczę po raz pierwszy rozwieszone na płotach dywany z logo BMW i Mercedesa. Gdzieniegdzie rozbrzmiewa romski lub rumuński folk. Ta cała egzotyka jest całkowicie autentyczna, od dywanu do dywanu. Żeby się dalej nie znęcać, napomknę, że cieszył widok dorodnych kiści winogron w ogródkach i licznych bocianów. Jest też tzw. polska przedsiębiorczość, czyli każda wioska ma swojego żabkoida, trzeba też przyznać że ceny są w tych przybytkach wyraźnie niższe niż w Polsce. Na półkach cieszą też liczne tymbarki i hortexy.
Jestem przytłoczony tym wszystkim, w szczególności upałem i kompletnym brakiem cienia. Jadę cały czas w 40 stopniach, bo tyle jest w słońcu. Decyduje się więc ominąć rozgrzane Baia Mare i tym sposobem trafiam do najładniejszych rumuńskich wsi na tym etapie. Od Finteusu Mic aż po Sindresti jadę przez schludne, pełne zieleni wioski. Wszystko jest tu wypolerowane, asfalty doskonałe, czuję się jakbym wjechał do Szwajcarii. Jednego dnia przejechałem jakieś tajemnicze antypody mentalne, bo nawet kierowcy w tych wioskach są jacyś normalni, europejscy. Rozumiem, że mieszka w tych podmiejskich, schludnych wsiach, rumuńska klasa średnia, ale różnica z wioskami ludowymi przypomina bardziej przepaść niż wyszukiwanie niuansów.
Końcówka dnia to powrót do niepowodzeń. Nie znajduję kościoła drewnianego w Danesti, no i mam problem ze znalezieniem miejscówki nadającej się na biwak. Zanim w końcu znajdę skrawek mniej pionowej ziemi, zostanę - po raz pierwszy - zaatakowany brutalnie przez wałęsające się po drodze wielkie psiska. Jest bardzo niebezpiecznie, nie używam gazu tylko dlatego, że nie miałem go od razu pod ręką. To ledwie jeden dzień w Rumunii, a wrażeń wystarczyłoby na tydzień jazdy po Hesji. I nie jest to wcale krytyka Hesji ;)

Satu Mare - akurat tutaj zrobiłem fotkę telefonem by pokazać rumuński ład urbanistyczny. No i ta jedna fotka mi została z całego dnia na pamiątkę.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49262930
Dystans146.15 km Czas08:22 Vśrednia17.47 km/h Podjazdy487 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rumunia 2024, dzień 3: Węgierski marazm
Dzień zaczynam od wypadu na Słowację, na powrót do Chełmca, by zrobić zakupy w tutejszym Lidlu (dzień wcześniej był zamknięty). Mijam więc znowu groźne sylwetki madziarskich monarchów ze św. Istvanem Kiralym na czele. Zmierzam przez skraj południowej Słowacji do Wielkiego Kamieńca, by zobaczyć ruiny tutejszego hradu i przekroczyć ponownie bardzo tutaj umowną madziarską granicę...
Moim celem jest Karcsa i romański, kalwiński kościółek. Okazuje się zresztą ofiarą brutalnej rekonstrukcji, jak większość węgierskiego romanizmu. Zawracam więc do ładnego kasztelu/zamkopałacu Magocsy we wsi Pacin. Tutaj znajduję wreszcie odpoczynek od coraz silniej palącego słońca. Są ławki, jest cień i święty spokój. Zajadam się owocami tutejszej starej, wielkiej morwy, bardzo brudzą ręce, ale są niebywale soczyste, choć zaskakująco mało słodkie. W przypałacowym parku rosną też potężne brzostownice. Z daleka biorę je zresztą za kolejne morwy i jestem bardzo zawiedziony, bo wszystkie dolne owoce starej morwy zdążyłem w międzyczasie objeść. Postój mi się wydłuża. Przyczynia się do tego sielankowy nastrój, obfitość cienia i fakt, że jestem jedynym bywalcem tego parku.
Dalsza droga będzie obfitowała w płaskość, upał i pewną monotonię. Umilać mi ją będą widoki pięknie kwitnących albicji, kasztanów jadalnych czy tworzących zarośla przydrożne amorf krzewiastych. Gdzieniegdzie napotkam coraz modniejsze oxytree. Denerwować będzie dynamiczny styl jazdy Węgrów i długie proste odcinki dróg po idealnym płaskim. O samym pejzażu mogę powiedzieć właśnie tylko tyle, że był tak płaski, iż go nie zauważyłem :) No i zabudowa wiosek wskazywała na mocną stagnację. Wyglądały jak zakonserwowane w końcu lat 90.
Emocji tego dnia dostarczają mi głównie węgierskie ddr-y. Gdy tylko się pojawiają, sygnalizują je natychmiastowe zakazy jazdy na rowerze po jezdni. W rejonie miasta Mateszalka zetknąłem się ze sporymi połaciami lasów robiniowych. Całkowicie zszokowała mnie jednak droga na odcinku Nyirparasznya - Opalyi. W pewnym momencie się po prostu urwała i musiałem wlec rower po piasku. Był tak głęboki, że ledwo dało się pchać. Coraz częściej widziałem też romskie domostwa, które wyróżniajały się hmmm. estetyką. W ten sposób minęła mi reszta dnia i oczekiwanie zameldowałem się blisko rumuńskiej granicy. Ledwie trzy dni jazdy rowerem z Polski. Przed Tyukod odbiłem z asfaltu w pola kukurydzy i tamże zaległem na nocleg. Nie w samej kukurydzy rzecz jasna, na nieużytku blisko polnej drogi. Po raz pierwszy skorzystałem z kuchenki, bo na poprzednim noclegu uniemożliwiły mi to wściekłe szturmy komarzyc.

Pacin - kasztel i park z lotu ptaka. Miejsce mojej rozkosznej rekreacji. Zdjęcie kradzione z Wikipedii.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49262469
Dzień zaczynam od wypadu na Słowację, na powrót do Chełmca, by zrobić zakupy w tutejszym Lidlu (dzień wcześniej był zamknięty). Mijam więc znowu groźne sylwetki madziarskich monarchów ze św. Istvanem Kiralym na czele. Zmierzam przez skraj południowej Słowacji do Wielkiego Kamieńca, by zobaczyć ruiny tutejszego hradu i przekroczyć ponownie bardzo tutaj umowną madziarską granicę...
Moim celem jest Karcsa i romański, kalwiński kościółek. Okazuje się zresztą ofiarą brutalnej rekonstrukcji, jak większość węgierskiego romanizmu. Zawracam więc do ładnego kasztelu/zamkopałacu Magocsy we wsi Pacin. Tutaj znajduję wreszcie odpoczynek od coraz silniej palącego słońca. Są ławki, jest cień i święty spokój. Zajadam się owocami tutejszej starej, wielkiej morwy, bardzo brudzą ręce, ale są niebywale soczyste, choć zaskakująco mało słodkie. W przypałacowym parku rosną też potężne brzostownice. Z daleka biorę je zresztą za kolejne morwy i jestem bardzo zawiedziony, bo wszystkie dolne owoce starej morwy zdążyłem w międzyczasie objeść. Postój mi się wydłuża. Przyczynia się do tego sielankowy nastrój, obfitość cienia i fakt, że jestem jedynym bywalcem tego parku.
Dalsza droga będzie obfitowała w płaskość, upał i pewną monotonię. Umilać mi ją będą widoki pięknie kwitnących albicji, kasztanów jadalnych czy tworzących zarośla przydrożne amorf krzewiastych. Gdzieniegdzie napotkam coraz modniejsze oxytree. Denerwować będzie dynamiczny styl jazdy Węgrów i długie proste odcinki dróg po idealnym płaskim. O samym pejzażu mogę powiedzieć właśnie tylko tyle, że był tak płaski, iż go nie zauważyłem :) No i zabudowa wiosek wskazywała na mocną stagnację. Wyglądały jak zakonserwowane w końcu lat 90.
Emocji tego dnia dostarczają mi głównie węgierskie ddr-y. Gdy tylko się pojawiają, sygnalizują je natychmiastowe zakazy jazdy na rowerze po jezdni. W rejonie miasta Mateszalka zetknąłem się ze sporymi połaciami lasów robiniowych. Całkowicie zszokowała mnie jednak droga na odcinku Nyirparasznya - Opalyi. W pewnym momencie się po prostu urwała i musiałem wlec rower po piasku. Był tak głęboki, że ledwo dało się pchać. Coraz częściej widziałem też romskie domostwa, które wyróżniajały się hmmm. estetyką. W ten sposób minęła mi reszta dnia i oczekiwanie zameldowałem się blisko rumuńskiej granicy. Ledwie trzy dni jazdy rowerem z Polski. Przed Tyukod odbiłem z asfaltu w pola kukurydzy i tamże zaległem na nocleg. Nie w samej kukurydzy rzecz jasna, na nieużytku blisko polnej drogi. Po raz pierwszy skorzystałem z kuchenki, bo na poprzednim noclegu uniemożliwiły mi to wściekłe szturmy komarzyc.

Pacin - kasztel i park z lotu ptaka. Miejsce mojej rozkosznej rekreacji. Zdjęcie kradzione z Wikipedii.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49262469
Dystans161.76 km Czas09:15 Vśrednia17.49 km/h Podjazdy1191 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rumunia 2024, dzień 2: Bardzo wschodnia Słowacja
Drugi dzień okazuje się być pełnym zaskoczeń. Nie zaskakują mnie łanie i sarny, nawet nie zaskakuje mnie dobry asfalt na Przełęcz nad Roztokami (sprawdziłem to wcześniej na mapach); nie zaskakuje rekonstruowana po słowackiej stronie, brukowana Porta Rusica, zaskakuje mnie natomiast posiadłość letniskowa z wielkim szyldem "Polish embassy" i polską flagą, już po słowackiej stronie. Może jestem dziwny, ale napisałbym to po słowacku/ukraińsku. Miejscowi nie posługują się raczej na co dzień narzeczem Szekspira. Pretensjonalność tego napisu skłoniła mnie wiec do przemyśleń, że właściciel musi być rodem z Warszawy...
Urzeka mnie ta pustka parku narodowego Połoniny. Wokół nie ma żywego ducha. Tylko ja, łąki, lasy, połoniny. No, jest jeszcze pomnik sowieckich osowobodzicieli z II wojny światowej i cmentarz tychże, vojensky cintorin vo Vel'kej Pol'anie. Droga jest coraz lepszej jakości. Przejazd wzdłuż zbiornika Starina sprawia, że czuję się jedynym człowiekiem na świecie. Sporo przed wsią Stakczin pojawia się równie znakomita jak droga, specjalna droga rowerowa. Nie ma jej na żadnych mapach, ale istnieje w realu. Zapędzam się nią zresztą aż pod Sninę, no i musze się wracać... Przez Kalną Roztokę docieram do Ubli, czyli niemal na Ukrainę. Krajobraz jest cały czas piękny, taki łemkowski. Planowo zapędzam się do kolejnej granicznej wioski - Inowców. Długo telepię się szutrem wśród łąk i lasów. Za grzbietem mam Ukrainę, ale celem jest przepiękna cerkiewka św. Michała Archanioła w tychże Inowcach. Ależ boli mnie w tym miejscu brak własnych zdjęć. Tyle zachodu po nic... Miejscowi są świetnym przykładem integracji mniejszości z przyjazną większością. Zdecydowana większość mieszkańców (o bezsprzecznie ukraińskim pochodzeniu) deklaruje się jako Słowacy i prawosławni zarazem. Słyszałem też tutaj wyłącznie język słowacki.
Kolejne kilometry zbliżają mnie do Niziny Węgierskiej. W Sobrancach orzeźwiam się liżąc... owocostany sumaka. Prof. Łuczaj znów wzbogacił moje podróżnicze doznania :) Generalnie gdy jadę przez te węgierskie wioski południowej Słowacji zwracam uwagę na spójną zabudowę. W Lekarowcach dobijam po raz ostatni na rzut kamieniem od Ukrainy. Do wsi prowadzi kilometrowej długości aleja orzechów włoskich. W samej wsi zauważam potężnego, pełnego owoców, figowca. Powszechnym widokiem stają się wysokie na jakieś 4 metry stelaże dla winorośli. Częstuję się po drodze słodziutkimi mirabelkami, mijam co chwilę rosnące jak chwasty samosiejki orzechów włoskich. Czuć klimatyczne południe. Trwają żniwa. Zastanawia mnie jednak brak otwartych sklepów...
Troszkę negatywnych emocji na koniec dnia zapewnia mi dopiero Królewski Chełmiec. Kráľovský Chlmec lub jak głoszą niektóre napisy Királyhelmec. Obie nazwy nie uwzględniają najbardziej widocznej grupy mieszkańców - Romów. Rezygnuję więc ze skorzystania z jedynego otwartego sklepu (sorry, taki ze mnie rasista, ale mam swoje doświadczenia), który wygląda niczym romskie sanktuarium zakupowe. Udaję się na uherską stronę by poszukać dogodnego miejsca na biwak. Lokuję namiot na wzgórzu z ładnym widokiem. Za plecami mam koszmarny w swoim charakterze las robiniowy, a wokół całe stada komarów. Odganianie się od natrętów zastępuje mi zaprawę wieczorną.
Drugi dzień okazuje się być pełnym zaskoczeń. Nie zaskakują mnie łanie i sarny, nawet nie zaskakuje mnie dobry asfalt na Przełęcz nad Roztokami (sprawdziłem to wcześniej na mapach); nie zaskakuje rekonstruowana po słowackiej stronie, brukowana Porta Rusica, zaskakuje mnie natomiast posiadłość letniskowa z wielkim szyldem "Polish embassy" i polską flagą, już po słowackiej stronie. Może jestem dziwny, ale napisałbym to po słowacku/ukraińsku. Miejscowi nie posługują się raczej na co dzień narzeczem Szekspira. Pretensjonalność tego napisu skłoniła mnie wiec do przemyśleń, że właściciel musi być rodem z Warszawy...
Urzeka mnie ta pustka parku narodowego Połoniny. Wokół nie ma żywego ducha. Tylko ja, łąki, lasy, połoniny. No, jest jeszcze pomnik sowieckich osowobodzicieli z II wojny światowej i cmentarz tychże, vojensky cintorin vo Vel'kej Pol'anie. Droga jest coraz lepszej jakości. Przejazd wzdłuż zbiornika Starina sprawia, że czuję się jedynym człowiekiem na świecie. Sporo przed wsią Stakczin pojawia się równie znakomita jak droga, specjalna droga rowerowa. Nie ma jej na żadnych mapach, ale istnieje w realu. Zapędzam się nią zresztą aż pod Sninę, no i musze się wracać... Przez Kalną Roztokę docieram do Ubli, czyli niemal na Ukrainę. Krajobraz jest cały czas piękny, taki łemkowski. Planowo zapędzam się do kolejnej granicznej wioski - Inowców. Długo telepię się szutrem wśród łąk i lasów. Za grzbietem mam Ukrainę, ale celem jest przepiękna cerkiewka św. Michała Archanioła w tychże Inowcach. Ależ boli mnie w tym miejscu brak własnych zdjęć. Tyle zachodu po nic... Miejscowi są świetnym przykładem integracji mniejszości z przyjazną większością. Zdecydowana większość mieszkańców (o bezsprzecznie ukraińskim pochodzeniu) deklaruje się jako Słowacy i prawosławni zarazem. Słyszałem też tutaj wyłącznie język słowacki.
Kolejne kilometry zbliżają mnie do Niziny Węgierskiej. W Sobrancach orzeźwiam się liżąc... owocostany sumaka. Prof. Łuczaj znów wzbogacił moje podróżnicze doznania :) Generalnie gdy jadę przez te węgierskie wioski południowej Słowacji zwracam uwagę na spójną zabudowę. W Lekarowcach dobijam po raz ostatni na rzut kamieniem od Ukrainy. Do wsi prowadzi kilometrowej długości aleja orzechów włoskich. W samej wsi zauważam potężnego, pełnego owoców, figowca. Powszechnym widokiem stają się wysokie na jakieś 4 metry stelaże dla winorośli. Częstuję się po drodze słodziutkimi mirabelkami, mijam co chwilę rosnące jak chwasty samosiejki orzechów włoskich. Czuć klimatyczne południe. Trwają żniwa. Zastanawia mnie jednak brak otwartych sklepów...
Troszkę negatywnych emocji na koniec dnia zapewnia mi dopiero Królewski Chełmiec. Kráľovský Chlmec lub jak głoszą niektóre napisy Királyhelmec. Obie nazwy nie uwzględniają najbardziej widocznej grupy mieszkańców - Romów. Rezygnuję więc ze skorzystania z jedynego otwartego sklepu (sorry, taki ze mnie rasista, ale mam swoje doświadczenia), który wygląda niczym romskie sanktuarium zakupowe. Udaję się na uherską stronę by poszukać dogodnego miejsca na biwak. Lokuję namiot na wzgórzu z ładnym widokiem. Za plecami mam koszmarny w swoim charakterze las robiniowy, a wokół całe stada komarów. Odganianie się od natrętów zastępuje mi zaprawę wieczorną.
Dystans152.73 km Czas07:23 Vśrednia20.69 km/h Podjazdy2077 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Krzeszowice - Kalwaria - Żywiec
Przez Jurę i Pogórze w górki niezbyt duże. Po co? By nie dublować tych samych tras co zawsze. Na trekkingu, by się bardziej zmęczyć, co się zresztą udało przez spory zaduch. Zakońćzyło się więć wycieczką od pociągu do pociągu.

Krzeszowice

Tenczyn

Regulice

Kamień

Pogórze Wielickie

Pogórze Wielickie

Kalwaria

Polskie problemy, szczególnie zaś małopolskie...

Na Kamionce (471)

Widok na Lanckoronę

Sucha Beskidzka

Sucha

W drodze na przeł. Lipie

Świnna
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/47311365
Przez Jurę i Pogórze w górki niezbyt duże. Po co? By nie dublować tych samych tras co zawsze. Na trekkingu, by się bardziej zmęczyć, co się zresztą udało przez spory zaduch. Zakońćzyło się więć wycieczką od pociągu do pociągu.

Krzeszowice

Tenczyn

Regulice

Kamień

Pogórze Wielickie

Pogórze Wielickie

Kalwaria

Polskie problemy, szczególnie zaś małopolskie...

Na Kamionce (471)

Widok na Lanckoronę

Sucha Beskidzka

Sucha

W drodze na przeł. Lipie

Świnna
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/47311365
Dystans127.11 km Czas07:31 Vśrednia16.91 km/h Podjazdy893 m
SprzętFocus Arriba 4.0 Uczestnicy

Kraków przez Klucze i dolinę Dłubni
Piękny dzień czerwcowy to i tradycyjny coroczny wypad na zapiekanki do Krakowa, ze specjalistką od Krakowa MalutkąMi. Tym razem trasą ambitniejszą, czyli przez Jurę.
Powrót pustawym pociągiem na Wolbrom, to się nazywa oszukać system!

Kolonia Suska

Droga Bukowno - Klucze

Nad Tarnówką w Cieślinie

Kolbark

Miechowsko-wolbromskie widoki z Zagrabia

Imbramowice, stary cmentarz

Źródło nieopodal klasztoru

Źródło (wywierzysko) Jordan

Z Iwanowic do Maszkowa

Zerwana - zabytkowa kaplica z XVIII wieku

Raciborowice - kościół Długosza

Kraków - w drodze na zapiekanki
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/47097019 (+ kilkanaście kilometrów na i z pociągu)
Piękny dzień czerwcowy to i tradycyjny coroczny wypad na zapiekanki do Krakowa, ze specjalistką od Krakowa MalutkąMi. Tym razem trasą ambitniejszą, czyli przez Jurę.
Powrót pustawym pociągiem na Wolbrom, to się nazywa oszukać system!

Kolonia Suska

Droga Bukowno - Klucze

Nad Tarnówką w Cieślinie

Kolbark

Miechowsko-wolbromskie widoki z Zagrabia

Imbramowice, stary cmentarz

Źródło nieopodal klasztoru

Źródło (wywierzysko) Jordan

Z Iwanowic do Maszkowa

Zerwana - zabytkowa kaplica z XVIII wieku

Raciborowice - kościół Długosza

Kraków - w drodze na zapiekanki
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/47097019 (+ kilkanaście kilometrów na i z pociągu)
Dystans195.19 km Czas11:03 Vśrednia17.66 km/h VMAX60.29 km/h Podjazdy2606 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Bielsko - Kocierz - Rychwałd - Zembrzyce - Wadowice - Jaworzno
Niespieszny rajd testowy kolana. Rano przyjemnie rześko i pusta droga na Przegibek :) Potem magiczne chwile w dolinie Wielkiej Puszczy (dla mnie od zawsze najładniejsze miejsce w Beskidzie Małym), walka z grawitacją na Przeł. Targanickiej i początek ruchu samochodowego na podjeździe kocierskim. Tamże pierwsza przerwa. Od Rychwałdu coraz cieplej; zaskoczyła mnie trochę ogólna schludność Pewli Ślemieńskiej. Upierdliwie zrobiło się dopiero na pełnym słońcu w Ślemieniu i Koconiu, choć w tym pierwszym podziwiałem baner z okazji 72 lat Smreku Ślemień i awansu do okręgówki...
Potem znów jechało się przyjemnie aż po Krzeszów. Dopiero na tej wierzchowinie krzeszowskiej objawił się prawdziwy upałek (tzn. w słońcu 30 stopni). Apogeum osiągnął przy objeżdżaniu Zalewu Świnna Poręba. Cały płaski odcinek pokonałem jednak ze średnia 30 km/h, bo napotkany Ukrainiec zaproponował jazdę wymienną na tempo. To był świetny pomysł. Facet gdzieś przed 60. a dawał radę (ja na trekkingu on na crossie).
Po tym miłym incydencie nastąpił bardzo męczący podjazd od Zagórza na Gorzeń i dalej na Wadowice. Po przerwie sklepowej w Wadowicach poczułem, że mam dość. Po zaledwie 120 km (choć 2300 m przewyższenia). Kolano dawało radę ale ja po dwóch tygodniach luźnej jazdy rekreacyjnej - nie. Całkowity brak rytmu treningowego i obniżona wydolność dały o sobie boleśnie znać. Odżyłem dopiero za Chrzanowem, gdy okazało się że mam 2 godziny opóźnienia w stosunku od planu i zakończę rajdzik w Jaworznie zamiast wlec się do Chorzowa...
Wyszła bardzo gruba setka, choć w bardzo kiepskim tempie. Grunt, ze przeszkodą były zaległości treningowe i strach przed przeciążeniem, a nie samo kolano. Będzie lepiej.

Bielsko o poranku

Na Przegibku

Czereśnie w Porąbce nie przemarzły! Tak jak wszędzie zresztą w górach, uratowało je późniejsze kwitnienie.

Wielka Puszcza

Kolejne boczne osadki...

Samiuśki koniec doliny

Kocierz

Rychwałd

Ulica Spacerowa

Przełęcz Rychwałdzka ma w sobie sporo wigoru, dawno tu nie byłem.

Pewel Ślemieńska - znajome miejsce, niekoniecznie najbardziej reprezentacyjne...

Nad Kurówką

Dolina Rzeczki

Widoki z wierzchowiny krzeszowskiej

Nad zalewem

Zalew Świnna Poręba w Zagórzu

Najciekawszy chyba odcinek drogi dookoła zalewu

Wadowice

Zatorskie apartamentowce...?

Na wale do Mętkowa

Chrzanów. Platany rosną, będzie wkrótce bardzo przyjemnie.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/47091609
Niespieszny rajd testowy kolana. Rano przyjemnie rześko i pusta droga na Przegibek :) Potem magiczne chwile w dolinie Wielkiej Puszczy (dla mnie od zawsze najładniejsze miejsce w Beskidzie Małym), walka z grawitacją na Przeł. Targanickiej i początek ruchu samochodowego na podjeździe kocierskim. Tamże pierwsza przerwa. Od Rychwałdu coraz cieplej; zaskoczyła mnie trochę ogólna schludność Pewli Ślemieńskiej. Upierdliwie zrobiło się dopiero na pełnym słońcu w Ślemieniu i Koconiu, choć w tym pierwszym podziwiałem baner z okazji 72 lat Smreku Ślemień i awansu do okręgówki...
Potem znów jechało się przyjemnie aż po Krzeszów. Dopiero na tej wierzchowinie krzeszowskiej objawił się prawdziwy upałek (tzn. w słońcu 30 stopni). Apogeum osiągnął przy objeżdżaniu Zalewu Świnna Poręba. Cały płaski odcinek pokonałem jednak ze średnia 30 km/h, bo napotkany Ukrainiec zaproponował jazdę wymienną na tempo. To był świetny pomysł. Facet gdzieś przed 60. a dawał radę (ja na trekkingu on na crossie).
Po tym miłym incydencie nastąpił bardzo męczący podjazd od Zagórza na Gorzeń i dalej na Wadowice. Po przerwie sklepowej w Wadowicach poczułem, że mam dość. Po zaledwie 120 km (choć 2300 m przewyższenia). Kolano dawało radę ale ja po dwóch tygodniach luźnej jazdy rekreacyjnej - nie. Całkowity brak rytmu treningowego i obniżona wydolność dały o sobie boleśnie znać. Odżyłem dopiero za Chrzanowem, gdy okazało się że mam 2 godziny opóźnienia w stosunku od planu i zakończę rajdzik w Jaworznie zamiast wlec się do Chorzowa...
Wyszła bardzo gruba setka, choć w bardzo kiepskim tempie. Grunt, ze przeszkodą były zaległości treningowe i strach przed przeciążeniem, a nie samo kolano. Będzie lepiej.

Bielsko o poranku

Na Przegibku

Czereśnie w Porąbce nie przemarzły! Tak jak wszędzie zresztą w górach, uratowało je późniejsze kwitnienie.

Wielka Puszcza

Kolejne boczne osadki...

Samiuśki koniec doliny

Kocierz

Rychwałd

Ulica Spacerowa

Przełęcz Rychwałdzka ma w sobie sporo wigoru, dawno tu nie byłem.

Pewel Ślemieńska - znajome miejsce, niekoniecznie najbardziej reprezentacyjne...

Nad Kurówką

Dolina Rzeczki

Widoki z wierzchowiny krzeszowskiej

Nad zalewem

Zalew Świnna Poręba w Zagórzu

Najciekawszy chyba odcinek drogi dookoła zalewu

Wadowice

Zatorskie apartamentowce...?

Na wale do Mętkowa

Chrzanów. Platany rosną, będzie wkrótce bardzo przyjemnie.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/47091609
Dystans108.48 km Czas06:03 Vśrednia17.93 km/h VMAX52.73 km/h Podjazdy1313 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Od Zuzuli po Siurówki
Spontaniczny wypad by sprawdzić jak kontuzjowane kolano. Tempo było więc rekreacyjne a obserwacji więcej niż zwykle. Wypadło nieźle a przy okazji widziałem sporo nowych przysiółków Sopotni i Koszarawy. Załapałem się nawet do środka pewnej chałupy w Kurowie. Pociągi - niestety - w obie strony wyraźnie spóźnione...

Juszczyna, chałupa jak malina.

Jadąc na Przełęcz u Poloka

Sopotnia Mała Lnisko

Koszarawa Majdaki

Urokliwy przysiółek Żłabne

Siurówka

Siurówka

Widok z Pewelki na beskid wszelki (Romankę)
Trasa (+ do pracy i w dwie strony na pociąg):
https://ridewithgps.com/routes/47091921
Spontaniczny wypad by sprawdzić jak kontuzjowane kolano. Tempo było więc rekreacyjne a obserwacji więcej niż zwykle. Wypadło nieźle a przy okazji widziałem sporo nowych przysiółków Sopotni i Koszarawy. Załapałem się nawet do środka pewnej chałupy w Kurowie. Pociągi - niestety - w obie strony wyraźnie spóźnione...

Juszczyna, chałupa jak malina.

Jadąc na Przełęcz u Poloka

Sopotnia Mała Lnisko

Koszarawa Majdaki

Urokliwy przysiółek Żłabne

Siurówka

Siurówka

Widok z Pewelki na beskid wszelki (Romankę)
Trasa (+ do pracy i w dwie strony na pociąg):
https://ridewithgps.com/routes/47091921
Dystans122.33 km Czas05:36 Vśrednia21.84 km/h Podjazdy962 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Z Krasic
Piękna ciepła pogoda zwieńczona dwoma ulewami między Rogoźnikiem a Siemianowicami. Udany przejazd zwieńczony wizytą na Dzień Matki.

Na działce o poranku

Stoki - Mstów

Nowa droga na Małusy Wielkie

Scenki małuskie

Widok na Wzgórze Borzykowskie

Olsztyn

Zbiornik Poraj

Pałac Czarny Las

Woźniki Śląskie

Rogoźnik

Dąbrówka Wielka
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/46950354
Piękna ciepła pogoda zwieńczona dwoma ulewami między Rogoźnikiem a Siemianowicami. Udany przejazd zwieńczony wizytą na Dzień Matki.

Na działce o poranku

Stoki - Mstów

Nowa droga na Małusy Wielkie

Scenki małuskie

Widok na Wzgórze Borzykowskie

Olsztyn

Zbiornik Poraj

Pałac Czarny Las

Woźniki Śląskie

Rogoźnik

Dąbrówka Wielka
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/46950354