Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 81694.69 km (w terenie 19.90 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 3737:45 |
Średnia prędkość: | 19.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 513206 m |
Liczba aktywności: | 607 |
Średnio na aktywność: | 134.59 km i 7h 03m |
Więcej statystyk |
Dystans145.73 km Czas08:04 Vśrednia18.07 km/h Podjazdy630 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 13: Spotkanie z niemieckim kloszardem
Budzę się w Szwabii, w lesie, na stokach gór Schwäbische Alb. W ładnie położonej szwabskiej wsi Kösingen korzystam z położonej przy drodze (z widokiem na wieś) ławki ufundowanej przez Senioren Wandergruppe i jem śniadanie. Coraz bardziej brakuje mi tej hesko-wirtemberskiej infrastruktury. Przebieg mojej trasy bliźniaczo przypomina dzień wczorajszy: drogowskazy każą mi meandrować bez sensu przez kolejne garby, nawierzchnie nieraz są ordynarnym szutrem a krajobraz jest stanowczo zbyt otwarty jak na dzień bez ani jednej chmurki na niebie. Gdy docieram wreszcie nad Dunaj, w Lauingen, odzyskuję optymizm. Dunaj jest tu niezbyt majestatyczny, ale z każdym dniem będzie rósł. Teoretycznie podobnie powinno być z miastami, aż do Ratyzbony. Lauingen, Dillingen i Hochstadt an der Donau okazują się mieć ładne centra, ale widziałem już piękniejsze miasta, co tu ukrywać. Spore wrażenie robi na mnie dopiero Donauwörth. Najbardziej uroczy jest zaś Neuburg an der Donau. Pewnie dlatego, że widziany pod wieczór.
Dalej zadziwia mnie duża liczba rowerzystów jeżdżących z rozkładanymi arkuszami map. No i cena 400 g żółtego sera w plastrach (2,19 euro). Najbardziej zapadającym w pamięć widokiem dnia jest jednak spotkanie z niemieckim kloszardem pod sklepem w Dillingen. Sprawiał tak przygnębiające wrażenie nie z racji wyglądu (podniszczona, ale czysta marynarka), tylko zachowania. Ten człowiek był tak wycofany i tak biło od niego poczucie winy, że bał się w zasadzie prosić o cokolwiek. Liczył pewnie głównie na monety z wózków/koszyków. To był pierwszy i ostatni kloszard spotkany przeze mnie przed niemieckim marketem. W ostatnie 3 lata spędziłem na niemieckiej ziemi ponad 40 dni i odwiedziłem kilkadziesiąt marketów...
Katzenstein
Grusza z Wittislingen. Nie ma to jak twórczo wykorzystać południową ścianę.
Dillingen
Nad małym, zielonkawym Dunajem
Donauwörth
Neuburg an der Donau
Trasa:
Ohrengipfel - Dillingen - Hochstadt an der Donau - Donauwörth - Neuburg an der Donau - Maxweiler (las)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Budzę się w Szwabii, w lesie, na stokach gór Schwäbische Alb. W ładnie położonej szwabskiej wsi Kösingen korzystam z położonej przy drodze (z widokiem na wieś) ławki ufundowanej przez Senioren Wandergruppe i jem śniadanie. Coraz bardziej brakuje mi tej hesko-wirtemberskiej infrastruktury. Przebieg mojej trasy bliźniaczo przypomina dzień wczorajszy: drogowskazy każą mi meandrować bez sensu przez kolejne garby, nawierzchnie nieraz są ordynarnym szutrem a krajobraz jest stanowczo zbyt otwarty jak na dzień bez ani jednej chmurki na niebie. Gdy docieram wreszcie nad Dunaj, w Lauingen, odzyskuję optymizm. Dunaj jest tu niezbyt majestatyczny, ale z każdym dniem będzie rósł. Teoretycznie podobnie powinno być z miastami, aż do Ratyzbony. Lauingen, Dillingen i Hochstadt an der Donau okazują się mieć ładne centra, ale widziałem już piękniejsze miasta, co tu ukrywać. Spore wrażenie robi na mnie dopiero Donauwörth. Najbardziej uroczy jest zaś Neuburg an der Donau. Pewnie dlatego, że widziany pod wieczór.
Dalej zadziwia mnie duża liczba rowerzystów jeżdżących z rozkładanymi arkuszami map. No i cena 400 g żółtego sera w plastrach (2,19 euro). Najbardziej zapadającym w pamięć widokiem dnia jest jednak spotkanie z niemieckim kloszardem pod sklepem w Dillingen. Sprawiał tak przygnębiające wrażenie nie z racji wyglądu (podniszczona, ale czysta marynarka), tylko zachowania. Ten człowiek był tak wycofany i tak biło od niego poczucie winy, że bał się w zasadzie prosić o cokolwiek. Liczył pewnie głównie na monety z wózków/koszyków. To był pierwszy i ostatni kloszard spotkany przeze mnie przed niemieckim marketem. W ostatnie 3 lata spędziłem na niemieckiej ziemi ponad 40 dni i odwiedziłem kilkadziesiąt marketów...
Katzenstein
Grusza z Wittislingen. Nie ma to jak twórczo wykorzystać południową ścianę.
Dillingen
Nad małym, zielonkawym Dunajem
Donauwörth
Neuburg an der Donau
Trasa:
Ohrengipfel - Dillingen - Hochstadt an der Donau - Donauwörth - Neuburg an der Donau - Maxweiler (las)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans137.81 km Czas08:40 Vśrednia15.90 km/h Podjazdy1344 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 12: Bawarskie miasta makietowe
Od rana zachwycam się pięknem doliny rzeki Tauber. Po kilku minutach od ruszenia z miejsca jestem już w słodkim Röttingen. To mikromiasto ma mury obronne, wieże, ryneczek i ratusz. Gdy przez coraz ładniejszą dolinę i kolejne katolickie figury świętych docieram do kolejnego miasteczka - Creglingen, znajduję się ponownie w Wirtembergii. W tutejszym kościele znajdują się liczne gotyckie ołtarze, ale o tej porze kościół jest zamknięty. Jadę dalej. Stoki doliny robią się bardzo strome a ja jadąc stokówkami mam piękne widoki. Gdy zjeżdżam na dno doliny jestem już na przedmieściach Rothenburga.
To trzecie i ostatnie piękne miasto (po Lubece i Melsungen), które połączy mój zeszłoroczny rajd z obecnym. Stwierdziłem, że warto przybyć tu po raz kolejny, tylko rano. Tak by mieć starówkę dla siebie. Podjazd jest bardzo stromy, ale miasto jest kapitalnie położone, warto więc trochę pocierpieć. Dostaję w nagrodę to na co liczyłem: wyludnione uliczki i kranik z wodą pitną. Potem posuwam się w głąb Bawarii, czyli pozytywne wrażenia szybko ustępują obserwacji, że rowerzyści są tu traktowani zupełnie inaczej niż w Wirtembergii czy Hesji. Rzuca się ich na szutry, poprzez łyse garby. Infrastruktura dla rowerzystów przestaje istnieć. A to wszystko w najbogatszym landzie Niemiec. Jeśli nie chodzi o pieniądze to o mental. Bawaria to niemiecki Teksas - farmerzy i ich duże, drogie autka. Tylko to ma priorytet. Poza wyziewami spalin dokuczają wyziewy obornika oraz gwałtowne obrywy brzemiennych w deszcz chmur, które uatrakcyjniają z pozoru pogodne niebo.
Irytują nie tylko auta i poprowadzone na odwal po tłuczniowych drogach trasy dla rowerzystów. Najbardziej drażnią oznakowania. Oczywiście, winna jest trochę Hesja, która mnie rozpieściła, ale wieszanie kierunkowskazów po drugiej stronie słupa, lub ściany (w stosunku do kierunku jazdy) wyglądało na farmerską złośliwość. Niemieccy rowerzyści też co chwilę nie wiedzą jak mają jechać. A wszyscy przecież jedziemy do Dinkelsbühl, bo gdzieżby indziej? Zaskakuje mnie po drodze częsty widok rowerzystów rozkładających papierowe arkusze map, gdy chcą upewnić się czy dobrze jadą.
W samym mieście - choć wspaniałym, otoczonym murami z wieżami obronnymi i bezsprzecznie jedynym w swoim rodzaju - razi nie tylko olbrzymi ruch samochodowy, ale tez hałas, jaki generują auta na tutejszym, dość grubym bruku. Jest też tłumnie. Na chodnikach ludzie, na jezdni dziesiątki aut. Rowerzysta jest między młotem a kowadłem. Muszę długo czekać by móc zrobić jakieś zdjęcie. W dodatku niemal wszystkie portale są rekonstruowane.
Z naiwną ulgą wyjeżdżam z miasta. Odcinek z Dinkelsbühl do Nordlingen okazuje się być piekielnie nieprzyjemny. Decyduje o tym nie tylko otwarta przestrzeń pól i upał. Głównie sposób prowadzenia tras dla rowerzystów. Alternatywy dla ruchliwej drogi na Nordlingen wiodą sobie "zabawnie" zygzakami wzdłuż jej biegu wg zasady góra-dół-góra. Gdy docieram do miasta nic już mi się nie chce. Najgorsze jest jednak to, że kapitalnie wyglądające z satelity miasto jest sztuczne i wyraźnie rekonstruowane. To słabsza wersja Dinkelsbühl, a myślałem że będzie na odwrót. Po tym ciosie myślę już tylko o tym, by jak najszybciej dojechać do grzbietu zalesionych gór Schwäbische Alb i pójść spać. Dzień zaczął się fantastycznie, ale zakończył wieloma rozczarowaniami.
Dolina rzeki Tauber przed Röttingen
Widok na Tauberzell. Nazwa nieprzypadkowa: tu kończy się definitywnie Wirtembergia i zaczyna Dolna Frankonia.
Kościół na przedmieściu Detwang z ok. 950 r.
Kościół św. Jakuba w Rothenburgu
Pustki na starówce!
Dinkelsbühl - miasto wspaniałe, ale wrażenia psuły jeżdżące wszędzie - i w olbrzymim natężeniu - auta. Bawarskie standardy...
Starówka wspinała się czasem mocno
Wyglądało to jak ekspozycja - bawarskie miasto makietowe najwyższej próby
Nordlingen dużo lepiej wygląda z lotu ptaka...
Trasa:
Röttingen - Rothenburg ob der Tauber - Dinkelsbühl - Nordlingen - Ohrengipfel (las)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Od rana zachwycam się pięknem doliny rzeki Tauber. Po kilku minutach od ruszenia z miejsca jestem już w słodkim Röttingen. To mikromiasto ma mury obronne, wieże, ryneczek i ratusz. Gdy przez coraz ładniejszą dolinę i kolejne katolickie figury świętych docieram do kolejnego miasteczka - Creglingen, znajduję się ponownie w Wirtembergii. W tutejszym kościele znajdują się liczne gotyckie ołtarze, ale o tej porze kościół jest zamknięty. Jadę dalej. Stoki doliny robią się bardzo strome a ja jadąc stokówkami mam piękne widoki. Gdy zjeżdżam na dno doliny jestem już na przedmieściach Rothenburga.
To trzecie i ostatnie piękne miasto (po Lubece i Melsungen), które połączy mój zeszłoroczny rajd z obecnym. Stwierdziłem, że warto przybyć tu po raz kolejny, tylko rano. Tak by mieć starówkę dla siebie. Podjazd jest bardzo stromy, ale miasto jest kapitalnie położone, warto więc trochę pocierpieć. Dostaję w nagrodę to na co liczyłem: wyludnione uliczki i kranik z wodą pitną. Potem posuwam się w głąb Bawarii, czyli pozytywne wrażenia szybko ustępują obserwacji, że rowerzyści są tu traktowani zupełnie inaczej niż w Wirtembergii czy Hesji. Rzuca się ich na szutry, poprzez łyse garby. Infrastruktura dla rowerzystów przestaje istnieć. A to wszystko w najbogatszym landzie Niemiec. Jeśli nie chodzi o pieniądze to o mental. Bawaria to niemiecki Teksas - farmerzy i ich duże, drogie autka. Tylko to ma priorytet. Poza wyziewami spalin dokuczają wyziewy obornika oraz gwałtowne obrywy brzemiennych w deszcz chmur, które uatrakcyjniają z pozoru pogodne niebo.
Irytują nie tylko auta i poprowadzone na odwal po tłuczniowych drogach trasy dla rowerzystów. Najbardziej drażnią oznakowania. Oczywiście, winna jest trochę Hesja, która mnie rozpieściła, ale wieszanie kierunkowskazów po drugiej stronie słupa, lub ściany (w stosunku do kierunku jazdy) wyglądało na farmerską złośliwość. Niemieccy rowerzyści też co chwilę nie wiedzą jak mają jechać. A wszyscy przecież jedziemy do Dinkelsbühl, bo gdzieżby indziej? Zaskakuje mnie po drodze częsty widok rowerzystów rozkładających papierowe arkusze map, gdy chcą upewnić się czy dobrze jadą.
W samym mieście - choć wspaniałym, otoczonym murami z wieżami obronnymi i bezsprzecznie jedynym w swoim rodzaju - razi nie tylko olbrzymi ruch samochodowy, ale tez hałas, jaki generują auta na tutejszym, dość grubym bruku. Jest też tłumnie. Na chodnikach ludzie, na jezdni dziesiątki aut. Rowerzysta jest między młotem a kowadłem. Muszę długo czekać by móc zrobić jakieś zdjęcie. W dodatku niemal wszystkie portale są rekonstruowane.
Z naiwną ulgą wyjeżdżam z miasta. Odcinek z Dinkelsbühl do Nordlingen okazuje się być piekielnie nieprzyjemny. Decyduje o tym nie tylko otwarta przestrzeń pól i upał. Głównie sposób prowadzenia tras dla rowerzystów. Alternatywy dla ruchliwej drogi na Nordlingen wiodą sobie "zabawnie" zygzakami wzdłuż jej biegu wg zasady góra-dół-góra. Gdy docieram do miasta nic już mi się nie chce. Najgorsze jest jednak to, że kapitalnie wyglądające z satelity miasto jest sztuczne i wyraźnie rekonstruowane. To słabsza wersja Dinkelsbühl, a myślałem że będzie na odwrót. Po tym ciosie myślę już tylko o tym, by jak najszybciej dojechać do grzbietu zalesionych gór Schwäbische Alb i pójść spać. Dzień zaczął się fantastycznie, ale zakończył wieloma rozczarowaniami.
Dolina rzeki Tauber przed Röttingen
Widok na Tauberzell. Nazwa nieprzypadkowa: tu kończy się definitywnie Wirtembergia i zaczyna Dolna Frankonia.
Kościół na przedmieściu Detwang z ok. 950 r.
Kościół św. Jakuba w Rothenburgu
Pustki na starówce!
Dinkelsbühl - miasto wspaniałe, ale wrażenia psuły jeżdżące wszędzie - i w olbrzymim natężeniu - auta. Bawarskie standardy...
Starówka wspinała się czasem mocno
Wyglądało to jak ekspozycja - bawarskie miasto makietowe najwyższej próby
Nordlingen dużo lepiej wygląda z lotu ptaka...
Trasa:
Röttingen - Rothenburg ob der Tauber - Dinkelsbühl - Nordlingen - Ohrengipfel (las)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans121.17 km Czas07:24 Vśrednia16.37 km/h VMAX59.29 km/h Podjazdy1089 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 11: Wirtemberskie interwały
Nadszedł pierwszy dzień Drang nach Osten. Początek powrotu. Oddaliłem się już kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Heidelbergu. Jestem pełen optymizmu, rok temu poznałem Badenię-Wirtembergię od najlepszej strony. Liczę, że we właściwej, historycznej Wirtembergii będzie tak jak ostatnio - cudownie i bardzo prorowerowo. Pewien niepokój wzbudzają we mnie jednak przyczepy marki Mengele. Do tej pory nie byłem świadomy ich istnienia, proszę, podróże kształcą. W Mosbach w każdym razie robię zakupy i opuszczam piękną dolinę Neckaru, jadę w poprzek licznych grzbietów wprost na Bad Mergentheim. Tam jeszcze nie byłem. Neckar doprowadziłby mnie bezstresowo i niemal bez wysiłkowo do cudownego Bad Wimpfen, ale tam już byłem. Dziwny jest ten wirtemberski świat: co chwilę jakieś mini oczyszczalnie ścieków, wygodne leżanki dla rowerzystów i spacerowiczów, na boiskach bramki z metalowymi siatkami, zakazy dla elektryków na wielu ddr-ach i liczne publiczne toalety... zamknięte na klucz.
No i gdy wyjeżdżam z Mosbach na bardzo lokalne drogi trafiam do krainy tysiąca grzbietów. Prawdziwa zabawa trwa aż do Boxbergu. Raz w górę, raz w dół - nieustanny interwał. Jedzie się jednak bardzo przyjemnie - co chwile czekają na strudzonego rowerzystę ławki lub leżaki. Nieraz ustawiane są w miejscach widokowych. Większy zjazd zaliczam dopiero do samego Bad Mergentheim. Uzdrowisko jest estetyczne, ale do najpiękniejszych miast jakie widziałem na trasie sporo mu jednak brakuje. Fajne są obowiązkowe obniżenia krawężników na chodnikach jeśli te są dla rowerzystów "frei".
Gdy tylko mijam Mergentheim znajduję się znów w przyjemnym klimacie małych wirtemberskich wiosek. Granica landów zaczyna zresztą meandrować niezależnie od uroczej rzeki Tauber. W Tauberrettersheim podziwiam most z pocz. XVIII wieku i kilometr za wioską, już na terenie Dolnej Frankonii (czyli Bawarii) postanawiam zakotwiczyć na noc. Rozbijam namiot na łączce otoczonej wierzbami, tuż nad rzeczką, jakieś 300 metrów od trasy rowerowej.
Nad pięknym, modrym Neckarem - ruszając z kempingu w Neckargerach
Mosbach - rynek
Kolejne dolinki przypominają naszą południową Jurę. Droga z pierwszeństwem rowerzystów.
Hirschlanden - gloria victis 1914-1918
Typowa Wirtembergia i typowa tutejsza ddr. Najprzyjaźniejsze rowerzystom miejsce w Niemczech. Poza Hesją rzecz jasna.
Już w dolinie Tauber
Trasa:
Neckargerach - Mosbach - Bad Mergentheim - Tauberrettersheim
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Nadszedł pierwszy dzień Drang nach Osten. Początek powrotu. Oddaliłem się już kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Heidelbergu. Jestem pełen optymizmu, rok temu poznałem Badenię-Wirtembergię od najlepszej strony. Liczę, że we właściwej, historycznej Wirtembergii będzie tak jak ostatnio - cudownie i bardzo prorowerowo. Pewien niepokój wzbudzają we mnie jednak przyczepy marki Mengele. Do tej pory nie byłem świadomy ich istnienia, proszę, podróże kształcą. W Mosbach w każdym razie robię zakupy i opuszczam piękną dolinę Neckaru, jadę w poprzek licznych grzbietów wprost na Bad Mergentheim. Tam jeszcze nie byłem. Neckar doprowadziłby mnie bezstresowo i niemal bez wysiłkowo do cudownego Bad Wimpfen, ale tam już byłem. Dziwny jest ten wirtemberski świat: co chwilę jakieś mini oczyszczalnie ścieków, wygodne leżanki dla rowerzystów i spacerowiczów, na boiskach bramki z metalowymi siatkami, zakazy dla elektryków na wielu ddr-ach i liczne publiczne toalety... zamknięte na klucz.
No i gdy wyjeżdżam z Mosbach na bardzo lokalne drogi trafiam do krainy tysiąca grzbietów. Prawdziwa zabawa trwa aż do Boxbergu. Raz w górę, raz w dół - nieustanny interwał. Jedzie się jednak bardzo przyjemnie - co chwile czekają na strudzonego rowerzystę ławki lub leżaki. Nieraz ustawiane są w miejscach widokowych. Większy zjazd zaliczam dopiero do samego Bad Mergentheim. Uzdrowisko jest estetyczne, ale do najpiękniejszych miast jakie widziałem na trasie sporo mu jednak brakuje. Fajne są obowiązkowe obniżenia krawężników na chodnikach jeśli te są dla rowerzystów "frei".
Gdy tylko mijam Mergentheim znajduję się znów w przyjemnym klimacie małych wirtemberskich wiosek. Granica landów zaczyna zresztą meandrować niezależnie od uroczej rzeki Tauber. W Tauberrettersheim podziwiam most z pocz. XVIII wieku i kilometr za wioską, już na terenie Dolnej Frankonii (czyli Bawarii) postanawiam zakotwiczyć na noc. Rozbijam namiot na łączce otoczonej wierzbami, tuż nad rzeczką, jakieś 300 metrów od trasy rowerowej.
Nad pięknym, modrym Neckarem - ruszając z kempingu w Neckargerach
Mosbach - rynek
Kolejne dolinki przypominają naszą południową Jurę. Droga z pierwszeństwem rowerzystów.
Hirschlanden - gloria victis 1914-1918
Typowa Wirtembergia i typowa tutejsza ddr. Najprzyjaźniejsze rowerzystom miejsce w Niemczech. Poza Hesją rzecz jasna.
Już w dolinie Tauber
Trasa:
Neckargerach - Mosbach - Bad Mergentheim - Tauberrettersheim
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans140.38 km Czas08:47 Vśrednia15.98 km/h Podjazdy1026 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023: dzień 10: Przez mgliste góry do Heidelbergu
Men ma bardzo nietypowy bieg, rzeka wykonuje zadziwiające zmiany kierunku i wielkie łuki, jakby nie potrafiła się zdecydować w którą stronę chce płynąć. Ostatecznie postanawia zostać najpiękniejszym, po Mozeli i Neckarze, dopływem Renu. Dolina Menu najpiękniejsza jest właśnie tu gdzie jestem od rana - w Miltenbergu. Ma charakter górskiego przełomu a na stokach gór Odenwald, które skłaniają Men do kolejnej nagłej zmiany kierunku, dolepione zostało najpiękniejsze - obok Bambergu - z nadmeńskich miast. Miltenberg to w zasadzie długa szachulcowa ulicówka z krótkimi, czasem bardzo stromymi bocznymi uliczkami. Z jednej strony miasteczko ogranicza Men, z drugiej strome stoki gór Odenwald, które właśnie tu osiągają swoje największe wysokości względne - wznosząc się 300 metrów ponad dno doliny.
Po eksploracji wyludnionego o poranku Miltenbergu ruszam przez mgliste góry Odenwald w stronę doliny kolejnej pięknej rzeki. Muszę przebić się do doliny Neckaru. Zmierzam do punktu zwrotnego mojej trasy i jej głównej atrakcji - do sławnego Heidelbergu. Początkowo jeszcze radwegami, ale za Amorbach rzucam się na lokalne drogi wiodące przez te niskie, ale lesiste i mało zaludnione góry. Przełom rzeki Neckar osiągam w Eberbach, z niewielką, rozczarowującą starówką. Potem podziwiam Jeleni Róg (Hirschhorn) - maleńkie, cudownie położone miasteczko, będące południowym strażnikiem Hesji, której ziemie sięgają aż tutaj długim jęzorem. Czym bliżej Heidelbergu tym robi się piękniej krajobrazowo, przełom rzeki jednak dziczeje a radweg zamienia się w kompromitujące kamienne ścieżki, nierówne płytówki i ogólny syf, wstyd i ubóstwo. Nie tego się spodziewałem. Tym bardziej, że jakość nawierzchni drastycznie spada gdy tylko wjeżdżam na dobre w granice Badenii. Niby po obu stronach rzeki wiedzie ddr, ale po obu pozostawia sporo do życzenia, bo jeśli jest już dobrej jakości to biegnie tuż obok drogi.
Łzy zawodu nawierzchniami ocieram dopiero w Heidelbergu. Zdecydowanie warto było tu jechać 1150 km. Miasto jest niesamowite. Niestety jest weekend i tratują się tłumy. Na Drodze Filozofów też jest tłoczno. Obowiązuje zakaz jazdy rowerami, dlatego przypinam rower i idę pieszo. Co jakiś czas mijają mnie... rowerzyści. Zachodnie Niemcy nie mają nic wspólnego z typową dla wschodnich landów dyscypliną. To wszystko jednak jest bez znaczenia, rozpogadza się bowiem a ja dotarłem na rowerze do jednego z tych miast arcyeuropejskich, do miasta-legendy, jednego z najlepszych ośrodków akademickich Europy. W dodatku bezsprzecznie najpiękniej położonego miasta akademickiego świata. Heidelberska starówka jest wciśnięta w ostatni odcinek przełomu rzeki. Dalej rozciąga się już płaska jak deska dolina Renu. Czas zawracać.
Wracam drugą stroną rzeki. Znów jest to lewy brzeg, nawierzchnie są lepsze, ale przejazd dostarcza mniej emocji. Z wyjątkiem widoku na twierdzę Dilsberg. Okolica Neckarsteinach roi się zresztą od zamków. Widzę je z innej perspektywy, ale zazwyczaj się nie zatrzymuję. Spieszę na nocleg na kempingu Neckargerach. Miał mieć część darmową, ale została zlikwidowana, chyba domyślam się dlaczego, było to bez sensu. Na szczęście jestem na tyle późno, że nie muszę płacić za nocleg. Rozbijam się na bezczela w samym centrum (nie ma numerowanych miejsc) obok namiotu motocyklistów, na obrzeżach szaleją fani Rammstein i nie słychać własnych myśli... Dotarłem tu "tajemnym" przejazdem pod drogą, tylko dla pieszych i rowerzystów. Taki byłem sprytny...
Mozela płynie piękniejszą doliną od Menu, ale tak pięknego miasta jak Miltenberg to nad nią nie ma.
Odenwaldzkie krowy
Hirschhorn - najbardziej na południe wysunięty punkt i ostatnia perła Hesji, bo ten brzeg Neckaru do niej należy.
Przełom Neckaru zadziwia ilością lasów. Okolice Neckarsteinach.
Oraz dzikością, momentami jest nawet norwesko. Najpiękniejszy jest odcinek przełomu między sympatycznym Neckargemünd a Heidelbergiem.
Największa perła w koronie mojej trzeciej niemieckiej wyprawy - Heidelberg. Jednolicie XVIII-wieczna zabudowa.
Droga Filozofów i widok na starówkę, oszczędzoną w czasie II wojny światowej.
Trasa:
Burgstädt - Miltenberg - Eberbach - Hirschhorn - Heidelberg - Neckarsteinach - Neckargerach (kamping)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Men ma bardzo nietypowy bieg, rzeka wykonuje zadziwiające zmiany kierunku i wielkie łuki, jakby nie potrafiła się zdecydować w którą stronę chce płynąć. Ostatecznie postanawia zostać najpiękniejszym, po Mozeli i Neckarze, dopływem Renu. Dolina Menu najpiękniejsza jest właśnie tu gdzie jestem od rana - w Miltenbergu. Ma charakter górskiego przełomu a na stokach gór Odenwald, które skłaniają Men do kolejnej nagłej zmiany kierunku, dolepione zostało najpiękniejsze - obok Bambergu - z nadmeńskich miast. Miltenberg to w zasadzie długa szachulcowa ulicówka z krótkimi, czasem bardzo stromymi bocznymi uliczkami. Z jednej strony miasteczko ogranicza Men, z drugiej strome stoki gór Odenwald, które właśnie tu osiągają swoje największe wysokości względne - wznosząc się 300 metrów ponad dno doliny.
Po eksploracji wyludnionego o poranku Miltenbergu ruszam przez mgliste góry Odenwald w stronę doliny kolejnej pięknej rzeki. Muszę przebić się do doliny Neckaru. Zmierzam do punktu zwrotnego mojej trasy i jej głównej atrakcji - do sławnego Heidelbergu. Początkowo jeszcze radwegami, ale za Amorbach rzucam się na lokalne drogi wiodące przez te niskie, ale lesiste i mało zaludnione góry. Przełom rzeki Neckar osiągam w Eberbach, z niewielką, rozczarowującą starówką. Potem podziwiam Jeleni Róg (Hirschhorn) - maleńkie, cudownie położone miasteczko, będące południowym strażnikiem Hesji, której ziemie sięgają aż tutaj długim jęzorem. Czym bliżej Heidelbergu tym robi się piękniej krajobrazowo, przełom rzeki jednak dziczeje a radweg zamienia się w kompromitujące kamienne ścieżki, nierówne płytówki i ogólny syf, wstyd i ubóstwo. Nie tego się spodziewałem. Tym bardziej, że jakość nawierzchni drastycznie spada gdy tylko wjeżdżam na dobre w granice Badenii. Niby po obu stronach rzeki wiedzie ddr, ale po obu pozostawia sporo do życzenia, bo jeśli jest już dobrej jakości to biegnie tuż obok drogi.
Łzy zawodu nawierzchniami ocieram dopiero w Heidelbergu. Zdecydowanie warto było tu jechać 1150 km. Miasto jest niesamowite. Niestety jest weekend i tratują się tłumy. Na Drodze Filozofów też jest tłoczno. Obowiązuje zakaz jazdy rowerami, dlatego przypinam rower i idę pieszo. Co jakiś czas mijają mnie... rowerzyści. Zachodnie Niemcy nie mają nic wspólnego z typową dla wschodnich landów dyscypliną. To wszystko jednak jest bez znaczenia, rozpogadza się bowiem a ja dotarłem na rowerze do jednego z tych miast arcyeuropejskich, do miasta-legendy, jednego z najlepszych ośrodków akademickich Europy. W dodatku bezsprzecznie najpiękniej położonego miasta akademickiego świata. Heidelberska starówka jest wciśnięta w ostatni odcinek przełomu rzeki. Dalej rozciąga się już płaska jak deska dolina Renu. Czas zawracać.
Wracam drugą stroną rzeki. Znów jest to lewy brzeg, nawierzchnie są lepsze, ale przejazd dostarcza mniej emocji. Z wyjątkiem widoku na twierdzę Dilsberg. Okolica Neckarsteinach roi się zresztą od zamków. Widzę je z innej perspektywy, ale zazwyczaj się nie zatrzymuję. Spieszę na nocleg na kempingu Neckargerach. Miał mieć część darmową, ale została zlikwidowana, chyba domyślam się dlaczego, było to bez sensu. Na szczęście jestem na tyle późno, że nie muszę płacić za nocleg. Rozbijam się na bezczela w samym centrum (nie ma numerowanych miejsc) obok namiotu motocyklistów, na obrzeżach szaleją fani Rammstein i nie słychać własnych myśli... Dotarłem tu "tajemnym" przejazdem pod drogą, tylko dla pieszych i rowerzystów. Taki byłem sprytny...
Mozela płynie piękniejszą doliną od Menu, ale tak pięknego miasta jak Miltenberg to nad nią nie ma.
Odenwaldzkie krowy
Hirschhorn - najbardziej na południe wysunięty punkt i ostatnia perła Hesji, bo ten brzeg Neckaru do niej należy.
Przełom Neckaru zadziwia ilością lasów. Okolice Neckarsteinach.
Oraz dzikością, momentami jest nawet norwesko. Najpiękniejszy jest odcinek przełomu między sympatycznym Neckargemünd a Heidelbergiem.
Największa perła w koronie mojej trzeciej niemieckiej wyprawy - Heidelberg. Jednolicie XVIII-wieczna zabudowa.
Droga Filozofów i widok na starówkę, oszczędzoną w czasie II wojny światowej.
Trasa:
Burgstädt - Miltenberg - Eberbach - Hirschhorn - Heidelberg - Neckarsteinach - Neckargerach (kamping)
https://ridewithgps.com/routes/44307968
Dystans112.32 km Czas06:55 Vśrednia16.24 km/h Podjazdy594 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023: dzień 9: Nad Menem
Wielkie jest moje zaskoczenie gdy słyszę po przebudzeniu odgłos deszczu. Pada do 8 rano, spieszę się więc powoli a wyjeżdżając z lasu omijam niezbierane grzyby (limit). Zbliżam się już do 1000 km. Przejeżdżam przy klubie golfowym. W przedostatniej heskiej wiosce - Flörsbach - trafiam na kolejne urządzenia do hydroterapii. Tych swoistych pomników działalności bawarskiego księdza Sebastiana Kneippa widziałem w Niemczech bardzo wiele. Propagował w XIX wieku codzienne mycie w bieżącej wodzie, regularne pranie odzieży i bielizny, spacerowanie, ćwiczenia fizyczne i urozmaiconą dietę.
Jadę wzdłuż rzeki Lohr do Menu i miasta Lohr am Main. Jest tu ładna, zwarta starówka. Są też granatowe, ciężkie chmury. Leje równo godzinę, spędziłem ten czas studiując dalszą trasę i prognozy pogody, ukryty pod szerokim dachem. Gdy przestało padać ruszyłem parującą doliną Menu. Czekała mnie kolejna wspaniała trasa przełomem rzeki. Prawie 80 km do miejsca noclegu, a rozbiłem się na noc tuż nad rzeką. Zanim to jednak nastąpiło, wielokrotnie mnie jeszcze zlało, niestety. Najgorzej było w Wertheim, które pięknie prezentuje się na zdjęciach z lotu ptaka. Ja niestety nie widziałem zbyt wiele, kaptur za dużo zasłaniał, sznury wody irytowały, tłumy ludzi denerwowały. Skąd się wzięły przy takiej pogodzie? To proste, trwał tu w najlepsze Kartoffelnfest. Budy zatarasowały ddr na odcinku prawie 2 kilometrów, ale przyznaję, że takich cudów robionych z ziemniaków jeszcze nie widziałem. Niestety nie było gdzie schronić się przed deszczem, tłum był zbyt duży, wszystkie dobre miejsca zajęte... Nie skorzystałem więc z okazji na kartoflaną ucztę życia.
Rozbijałem się już o zmierzchu. Ostatni kontenerowiec rozświetlał moją ustronną zatoczkę o 22, pierwszy nad ranem mijał mnie o 7. Rzeka niemal stała w miejscu, nurt był symboliczny. Jeśli czegoś mi brakowało tego dnia podróży to zdecydowanie słońca. Mgliste opary dodawały jednak dolinie Menu aury tajemniczości, a wcześniejsza ulewa wymiotła z radwegu rowerzystów. Było tu więc o wiele ustronniej niż w dolinie Wezery (nie licząc Wertheim).
Flörsbach - przedostatnia heska wieś na mojej trasie. Brodzik do hydroterapii.
Lohr am Mein
Radwegi nadmeńskie
Rzeka zmątniona, grzbiety zamglone, ale grunt że już nie padało.
Przełom Menu - Rothenfels am Main
Nadmeńskie winnice
Kapitalne ruiny zamku Henneburg
Trasa:
Bad Orb - Lohr am Main - Rothenfels am Main - Wertheim - Collenberg - Burgstädt
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Wielkie jest moje zaskoczenie gdy słyszę po przebudzeniu odgłos deszczu. Pada do 8 rano, spieszę się więc powoli a wyjeżdżając z lasu omijam niezbierane grzyby (limit). Zbliżam się już do 1000 km. Przejeżdżam przy klubie golfowym. W przedostatniej heskiej wiosce - Flörsbach - trafiam na kolejne urządzenia do hydroterapii. Tych swoistych pomników działalności bawarskiego księdza Sebastiana Kneippa widziałem w Niemczech bardzo wiele. Propagował w XIX wieku codzienne mycie w bieżącej wodzie, regularne pranie odzieży i bielizny, spacerowanie, ćwiczenia fizyczne i urozmaiconą dietę.
Jadę wzdłuż rzeki Lohr do Menu i miasta Lohr am Main. Jest tu ładna, zwarta starówka. Są też granatowe, ciężkie chmury. Leje równo godzinę, spędziłem ten czas studiując dalszą trasę i prognozy pogody, ukryty pod szerokim dachem. Gdy przestało padać ruszyłem parującą doliną Menu. Czekała mnie kolejna wspaniała trasa przełomem rzeki. Prawie 80 km do miejsca noclegu, a rozbiłem się na noc tuż nad rzeką. Zanim to jednak nastąpiło, wielokrotnie mnie jeszcze zlało, niestety. Najgorzej było w Wertheim, które pięknie prezentuje się na zdjęciach z lotu ptaka. Ja niestety nie widziałem zbyt wiele, kaptur za dużo zasłaniał, sznury wody irytowały, tłumy ludzi denerwowały. Skąd się wzięły przy takiej pogodzie? To proste, trwał tu w najlepsze Kartoffelnfest. Budy zatarasowały ddr na odcinku prawie 2 kilometrów, ale przyznaję, że takich cudów robionych z ziemniaków jeszcze nie widziałem. Niestety nie było gdzie schronić się przed deszczem, tłum był zbyt duży, wszystkie dobre miejsca zajęte... Nie skorzystałem więc z okazji na kartoflaną ucztę życia.
Rozbijałem się już o zmierzchu. Ostatni kontenerowiec rozświetlał moją ustronną zatoczkę o 22, pierwszy nad ranem mijał mnie o 7. Rzeka niemal stała w miejscu, nurt był symboliczny. Jeśli czegoś mi brakowało tego dnia podróży to zdecydowanie słońca. Mgliste opary dodawały jednak dolinie Menu aury tajemniczości, a wcześniejsza ulewa wymiotła z radwegu rowerzystów. Było tu więc o wiele ustronniej niż w dolinie Wezery (nie licząc Wertheim).
Flörsbach - przedostatnia heska wieś na mojej trasie. Brodzik do hydroterapii.
Lohr am Mein
Radwegi nadmeńskie
Rzeka zmątniona, grzbiety zamglone, ale grunt że już nie padało.
Przełom Menu - Rothenfels am Main
Nadmeńskie winnice
Kapitalne ruiny zamku Henneburg
Trasa:
Bad Orb - Lohr am Main - Rothenfels am Main - Wertheim - Collenberg - Burgstädt
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans111.33 km Czas06:53 Vśrednia16.17 km/h VMAX55.82 km/h Podjazdy920 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 8: Heimat braci Grimm
Ten ostatni dzień w Hesji. Ciąg dalszy nienagannych dróg rowerowych i odnawialnych źródeł energii. Wyprofilowane podjazdy na stoki masywu Taufstein sprawiają, że brakuje mi trochę adrenaliny typowej dla nagłych hopek na austriackich radwegach. W Ortenbergu opuszczam wreszcie Vulkanradweg i w gęstniejącym upale pokonuję kolejne grzbiety i garby by zobaczyć ostatnią perłę Hesji - miasto Büdingen. Miałem potężny dylemat, bo kusił też Frankfurt nad Menem. Nie ma tam starówki, ale jest dzielnica drapaczy chmur, no i są heskie standardy rowerowe... Uznałem jednak, że metropolia będzie zbyt rozpalona i będę miał problem z zakupami (wolałbym zachować dobre wrażenia i nie wracać pieszo z hasłem "jedź do Hesji, bo twój rower już tam jest"), a konkretnie zabezpieczeniem roweru w najbardziej imigranckim mieście Niemiec.
Wybrałem Hesję prowincjonalną. Büdingen wiodło prym w protestantyzmie - w ciągu niespełna 170 lat (1532-1699) spalono tu 400 czarownic a oskarżono o czary 485 osób. Nic dziwnego że miasto ma swój czar :) Kapitalne są te w pełni zachowane XV-wiecznie mury obronne i oczywiście starówka, będąca mieszanką domów szachulcowych i murowanych. Panuje jednak zaduch, chronię się w cieniu wąskich uliczek.
Pierwszy zawód w Hesji spotyka mnie w uroczym Gelnhausen. Miał być darmowy wstęp do palatium Fryderyka Barbarossy, który uczynił miasto jedną ze stolic Rzeszy. Dane z Google Maps były jednak nieaktualne - brama była zamknięta i wywieszony cennik... Nie take Hesję zawsze chwaliłem! - parafrazując noblistę.
Dzień zakończyłem za Bad Orb, znalazłem przyjemny nocleg w lesie, na górskim stoku. Ostatni nocleg w granicach Hesji. I jeszcze jedno: bracia Grimm byli hescy do kwadratu. Urodzili się w Hanau, czyli Hesji-Darmstadt a swoje fantazje produkowali w Kassel...
Widoki z velostrady czy tam radbahny, zwał jak zwał. Hesko do kwadratu.
Vulkanradweg
Na stokach Taufsteinu
Büdingen - mury obronne
Büdingen - starówka
Krajobraz Hesji-Darmstadt
Trasa: Eisenbach (schloss) - Gedern - Ortenberg - Büdingen - Gelnhausen - Bad Orb
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Ten ostatni dzień w Hesji. Ciąg dalszy nienagannych dróg rowerowych i odnawialnych źródeł energii. Wyprofilowane podjazdy na stoki masywu Taufstein sprawiają, że brakuje mi trochę adrenaliny typowej dla nagłych hopek na austriackich radwegach. W Ortenbergu opuszczam wreszcie Vulkanradweg i w gęstniejącym upale pokonuję kolejne grzbiety i garby by zobaczyć ostatnią perłę Hesji - miasto Büdingen. Miałem potężny dylemat, bo kusił też Frankfurt nad Menem. Nie ma tam starówki, ale jest dzielnica drapaczy chmur, no i są heskie standardy rowerowe... Uznałem jednak, że metropolia będzie zbyt rozpalona i będę miał problem z zakupami (wolałbym zachować dobre wrażenia i nie wracać pieszo z hasłem "jedź do Hesji, bo twój rower już tam jest"), a konkretnie zabezpieczeniem roweru w najbardziej imigranckim mieście Niemiec.
Wybrałem Hesję prowincjonalną. Büdingen wiodło prym w protestantyzmie - w ciągu niespełna 170 lat (1532-1699) spalono tu 400 czarownic a oskarżono o czary 485 osób. Nic dziwnego że miasto ma swój czar :) Kapitalne są te w pełni zachowane XV-wiecznie mury obronne i oczywiście starówka, będąca mieszanką domów szachulcowych i murowanych. Panuje jednak zaduch, chronię się w cieniu wąskich uliczek.
Pierwszy zawód w Hesji spotyka mnie w uroczym Gelnhausen. Miał być darmowy wstęp do palatium Fryderyka Barbarossy, który uczynił miasto jedną ze stolic Rzeszy. Dane z Google Maps były jednak nieaktualne - brama była zamknięta i wywieszony cennik... Nie take Hesję zawsze chwaliłem! - parafrazując noblistę.
Dzień zakończyłem za Bad Orb, znalazłem przyjemny nocleg w lesie, na górskim stoku. Ostatni nocleg w granicach Hesji. I jeszcze jedno: bracia Grimm byli hescy do kwadratu. Urodzili się w Hanau, czyli Hesji-Darmstadt a swoje fantazje produkowali w Kassel...
Widoki z velostrady czy tam radbahny, zwał jak zwał. Hesko do kwadratu.
Vulkanradweg
Na stokach Taufsteinu
Büdingen - mury obronne
Büdingen - starówka
Krajobraz Hesji-Darmstadt
Trasa: Eisenbach (schloss) - Gedern - Ortenberg - Büdingen - Gelnhausen - Bad Orb
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans148.77 km Czas08:35 Vśrednia17.33 km/h VMAX51.53 km/h Podjazdy981 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 7: Heska idylla
Dla rowerzysty w Hesji zawsze świeci słońce. Na tych cudownych radwegach nawet bracia Grimm rozchmurzyliby się trochę. W zasadzie Hesja demoralizuje tym bezstresowym rowerowaniem. Jeśli tylko jest pogoda, nie potrzeba już nic więcej - cała reszta jest przy radwegach lub radbahnach. Tak, w Hesji występuje całą sieć radbahnów, czyli velostrad rowerowych utworzonych na śladzie dawnych kolei wąskotorowych. Są tu specjalne knajpy dla rowerzystów utworzone w dawnych stacjach tej kolejki... Są leżaczki i ławki dla rowerzystów, wiaty i schrony, są nawet samoobsługowe sklepiki-miejsca wypoczynkowe. Co za szał... Są całe rodziny na rowerach, oczywiście obładowane bagażami.
To był kolejny dzień absurdalnie wręcz idyllicznej rekreacji rowerowej. Żadnych zmartwień, żadnych przeciwności, pogoda idealna, oznaczenia idealne, nawierzchnie idealne. W całym landzie trafiłem na kilkaset metrów ddr o szutrowej nawierzchni, cała reszta to asfalty. Oznaczenia najlepsze na świecie. Rowerzysto, Hesja Cię kocha. Gdyby tak Hesja miała rozmiary Bawarii...
Rower toczył się sam. Byłem zdemoralizowany brakiem przeszkód i nieustającym powodzeniem odkąd tylko wjechałem do Hesji. Moim jedynym zmartwieniem był fakt, że Hesja w końcu się skończy i jutro dojadę do jej kresów (a celowo zaprojektowałem trasę by jechać jak najdłużej Hesją właśnie). Hesja to wymarzone miejsce na bezstresowe wakacje "w siodełku rowerowym" dla całej rodziny.
Guxhagen
Lobenhausen
Weź napój. Wrzuć do skrzynki co łaska i ruszaj dalej, bo rower stygnie i Hesja czeka!
Melsungen - wróciłem po roku do mojego ulubionego heskiego miasta :) Tym razem zdążyłem przed tłumem!
W stronę Rotenburga, tego nad Fuldą.
Moje heskie wakacje przed Bad Hersfeld
Mikromiasteczko w stylu I Rzeszy - Schlitz (zdjęcia zdjęcia z gabloty na ryneczku)
Trasa: Guntershausen - Melsungen - Rotenburg a. d. Fulda - Bebra - Bad Hersfeld - Schlitz - Lauterbach - Eisenbach (schloss)
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dla rowerzysty w Hesji zawsze świeci słońce. Na tych cudownych radwegach nawet bracia Grimm rozchmurzyliby się trochę. W zasadzie Hesja demoralizuje tym bezstresowym rowerowaniem. Jeśli tylko jest pogoda, nie potrzeba już nic więcej - cała reszta jest przy radwegach lub radbahnach. Tak, w Hesji występuje całą sieć radbahnów, czyli velostrad rowerowych utworzonych na śladzie dawnych kolei wąskotorowych. Są tu specjalne knajpy dla rowerzystów utworzone w dawnych stacjach tej kolejki... Są leżaczki i ławki dla rowerzystów, wiaty i schrony, są nawet samoobsługowe sklepiki-miejsca wypoczynkowe. Co za szał... Są całe rodziny na rowerach, oczywiście obładowane bagażami.
To był kolejny dzień absurdalnie wręcz idyllicznej rekreacji rowerowej. Żadnych zmartwień, żadnych przeciwności, pogoda idealna, oznaczenia idealne, nawierzchnie idealne. W całym landzie trafiłem na kilkaset metrów ddr o szutrowej nawierzchni, cała reszta to asfalty. Oznaczenia najlepsze na świecie. Rowerzysto, Hesja Cię kocha. Gdyby tak Hesja miała rozmiary Bawarii...
Rower toczył się sam. Byłem zdemoralizowany brakiem przeszkód i nieustającym powodzeniem odkąd tylko wjechałem do Hesji. Moim jedynym zmartwieniem był fakt, że Hesja w końcu się skończy i jutro dojadę do jej kresów (a celowo zaprojektowałem trasę by jechać jak najdłużej Hesją właśnie). Hesja to wymarzone miejsce na bezstresowe wakacje "w siodełku rowerowym" dla całej rodziny.
Guxhagen
Lobenhausen
Weź napój. Wrzuć do skrzynki co łaska i ruszaj dalej, bo rower stygnie i Hesja czeka!
Melsungen - wróciłem po roku do mojego ulubionego heskiego miasta :) Tym razem zdążyłem przed tłumem!
W stronę Rotenburga, tego nad Fuldą.
Moje heskie wakacje przed Bad Hersfeld
Mikromiasteczko w stylu I Rzeszy - Schlitz (zdjęcia zdjęcia z gabloty na ryneczku)
Trasa: Guntershausen - Melsungen - Rotenburg a. d. Fulda - Bebra - Bad Hersfeld - Schlitz - Lauterbach - Eisenbach (schloss)
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans133.11 km Czas07:11 Vśrednia18.53 km/h Podjazdy546 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 6: Hesjo, ufam Tobie
Rankiem pierwszym widokiem są psy wyprowadzające psiarzy na spacer. Mój darmowy biwak leży na terenie rekreacyjnym: są węzły sanitarne, boiska, ławki, alejki i akweny. Od rana jest też słońce. Miejscowy z niedowierzaniem obchodzi dwa razy z psem dookoła francuskiego kampera, który wygląda jak zdezelowana Arka Noego, czego tam nie ma... Wspaniała rupieciarnia i symbol różnicy mentalnej między Francuzem a Niemcem. Gdy wracam nad główny bieg Wezery już wiem, że pierwsze dobre wrażenia nie były przypadkowe. Gładka dostojna toń, górzyste stoki opadające do rzeki, asfalt na drodze rowerowej gładki jak czoła fanatyków.
Spotykam chmary rowerzystów, małe dzieci na małych rowerach, ale z sakwami (rzecz jasna małymi). Małe dzieci uwijają się przed furtką z wielkimi miotłami, pouczane przez babcię, że ordnung must sein. Dzieci mają dla mnie promienne uśmiechy, dolina Wezery mnie rozpieszcza. Docieram do ładnego uzdrowiska Bad Karlshafen, nie dotarłem tu rok temu. Jasna, jednolita, XVIII-wieczna zabudowa. Uzdrowisko oświeceniowe. Przeprawiam się na drugi brzeg, tradycyjnie nie za darmo: starszy pan o manierach emerytowanego inżyniera prosi o 1,50 euro. Jestem już w Hesji. Jestem w raju. Rowerzysto, jeśli nie wiesz co robić, jedź do Hesji! Wszystkie znaki już tam są. Nie trzeba tu mapy; oznaczenia są tak precyzyjne i dokładne, że w kluczowych miejscach występują co kilkanaście metrów. Kierunkowskazy uginają się od strzałek. Co za przepych!
W zeszłym roku byłem oczarowany Hesją. Postanowiłem wrócić. W tym roku wyjechałem jeszcze bardziej zachwycony. Nic dwa razy się nie zdarza, chyba że jesteś rowerzystą i trafiasz na heskie autostrady rowerowe. Wtedy zachwyt jest powtarzalny, ja jeszcze trafiłem po raz drugi na najlepszą pogodę w czasie całej wyprawy. Są landy większe, bardziej górzyste, ale przyjaźniejszych rowerzystom nie ma. Ich liebe Hessen. W nastroju zachwytu i euforii osiągam Hannoversch Münden i uznaję je za najpiękniejsze miasto wyprawy ex aequo z Heidelbergiem, a konkurencja była znów pokaźna. Wszędzie wokół rozpościerają się heskie ziemie, ale akurat miasto podlegało Królestwu Hanoweru i dziś należy do Dolnej Saksonii. Dla mnie to jednak kolejne fantastyczne heskie miasto szkatułkowe. Koniec i kropka. Czym bardziej będę zbliżał się do Kassel, tym więcej będzie na ddr kolarzy (już po pracy).
Ten dzień jest w zasadzie nieustającym zachwytem. To rozkoszna rekreacja w najdoskonalszej postaci. Czuję się wręcz nieswojo, żadnych przeciwności, wszystko idzie jak z płatka. Dla równowagi na siłę doszukam się dwóch rzeczy które nie były tego dnia zachwycające. Po pierwsze za późno dojechałem do Kassel i zrezygnowałem z eksploracji parku górskiego Wilhelmshöhe. Dojazd był - jak to w Hesji - znakomicie oznaczony, ale utknąłbym o zmierzchu w dużym mieście, a tego chciałem za wszelką cenę uniknąć. Przekonały mnie do tego sterty wózków sklepowych porzuconych na tureckich przedmieściach Kassel. To ten drugi słaby punkt dnia. Nawet w tym nieprzyjaznym miejscu trasa rowerowa była jednak znakomicie oznaczona.
Gdy wyjeżdżam z Kassel towarzyszy mi smutek, żal mi, że ten dzień już się kończy. Czeka mnie jeszcze meandrowanie wzdłuż Fuldy (Wezera zwie się tu Fuldą), napotykam staruszkę (na oko 90 jak nic) mknącą na wózku elektrycznym po drodze rowerowej i śpiewającą radosne piosenki z młodości (na całe gardło). Gdy piękne heskie słoneczko zacznie gasnąć wyjadę poza opłotki aglomeracji Kassel, ale zamiast zakończyć na planowanym kempingu, zalegnę na nocleg 3 km wcześniej, w pięknych okolicznościach przyrody. Niedaleko drogi rowerowej rzecz jasna. Miejsce było tak ustronne, że nie mogłem się oprzeć. Hesjo, ufam Tobie!
"Przedheska" idylla w dolinie Wezery
Już w Hesji, za Bad Karlshafen. Nad Wezerą rzecz jasna.
Hannoversch Münden. Znów piętrzą się wieki Świętego Cesarstwa. Na tak małe miasta bomb nie marnowano. Dlaczego takich starówek to u nas nie ma nawet w miastach liczących setki tysięcy mieszkańców? Sorry, różnica cywilizacyjna... I jeszcze jedno: wszędzie można jeździć rowerem bez ograniczeń.
Hannoversch Münden. Niemcy też potrafią zaaranżować przestrzeń stylowo.
Hesja - ojczyzna rowerzystów
Kassel - rokokowy pałac Wilhelmsthal w tym mniejszym parku Kassel - Karlsaue - tylko 150 hektarów... :) Heskie standardy.
Niech żyje Elektorat Hesji, Wielkie Księstwo Hesji, Landgrafostwo Hesji, Hesja-Kassel, Hesja-Marburg, Hesja-Darmstadt i wszystkie Hesje tego świata. Dziedzictwo Europy to w pierwszym rzędzie te setki malutkich, de facto niepodległych, państw, które nacjonalizm przeorał i ujednolicił w XIX wieku a które tworzyły niesamowicie różnobarwną mozaikę lokalnych tożsamości.
Trasa:
Höxter - Bad Karlshafen - Hannoversch Münden - Kassel - Guntershausen
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Rankiem pierwszym widokiem są psy wyprowadzające psiarzy na spacer. Mój darmowy biwak leży na terenie rekreacyjnym: są węzły sanitarne, boiska, ławki, alejki i akweny. Od rana jest też słońce. Miejscowy z niedowierzaniem obchodzi dwa razy z psem dookoła francuskiego kampera, który wygląda jak zdezelowana Arka Noego, czego tam nie ma... Wspaniała rupieciarnia i symbol różnicy mentalnej między Francuzem a Niemcem. Gdy wracam nad główny bieg Wezery już wiem, że pierwsze dobre wrażenia nie były przypadkowe. Gładka dostojna toń, górzyste stoki opadające do rzeki, asfalt na drodze rowerowej gładki jak czoła fanatyków.
Spotykam chmary rowerzystów, małe dzieci na małych rowerach, ale z sakwami (rzecz jasna małymi). Małe dzieci uwijają się przed furtką z wielkimi miotłami, pouczane przez babcię, że ordnung must sein. Dzieci mają dla mnie promienne uśmiechy, dolina Wezery mnie rozpieszcza. Docieram do ładnego uzdrowiska Bad Karlshafen, nie dotarłem tu rok temu. Jasna, jednolita, XVIII-wieczna zabudowa. Uzdrowisko oświeceniowe. Przeprawiam się na drugi brzeg, tradycyjnie nie za darmo: starszy pan o manierach emerytowanego inżyniera prosi o 1,50 euro. Jestem już w Hesji. Jestem w raju. Rowerzysto, jeśli nie wiesz co robić, jedź do Hesji! Wszystkie znaki już tam są. Nie trzeba tu mapy; oznaczenia są tak precyzyjne i dokładne, że w kluczowych miejscach występują co kilkanaście metrów. Kierunkowskazy uginają się od strzałek. Co za przepych!
W zeszłym roku byłem oczarowany Hesją. Postanowiłem wrócić. W tym roku wyjechałem jeszcze bardziej zachwycony. Nic dwa razy się nie zdarza, chyba że jesteś rowerzystą i trafiasz na heskie autostrady rowerowe. Wtedy zachwyt jest powtarzalny, ja jeszcze trafiłem po raz drugi na najlepszą pogodę w czasie całej wyprawy. Są landy większe, bardziej górzyste, ale przyjaźniejszych rowerzystom nie ma. Ich liebe Hessen. W nastroju zachwytu i euforii osiągam Hannoversch Münden i uznaję je za najpiękniejsze miasto wyprawy ex aequo z Heidelbergiem, a konkurencja była znów pokaźna. Wszędzie wokół rozpościerają się heskie ziemie, ale akurat miasto podlegało Królestwu Hanoweru i dziś należy do Dolnej Saksonii. Dla mnie to jednak kolejne fantastyczne heskie miasto szkatułkowe. Koniec i kropka. Czym bardziej będę zbliżał się do Kassel, tym więcej będzie na ddr kolarzy (już po pracy).
Ten dzień jest w zasadzie nieustającym zachwytem. To rozkoszna rekreacja w najdoskonalszej postaci. Czuję się wręcz nieswojo, żadnych przeciwności, wszystko idzie jak z płatka. Dla równowagi na siłę doszukam się dwóch rzeczy które nie były tego dnia zachwycające. Po pierwsze za późno dojechałem do Kassel i zrezygnowałem z eksploracji parku górskiego Wilhelmshöhe. Dojazd był - jak to w Hesji - znakomicie oznaczony, ale utknąłbym o zmierzchu w dużym mieście, a tego chciałem za wszelką cenę uniknąć. Przekonały mnie do tego sterty wózków sklepowych porzuconych na tureckich przedmieściach Kassel. To ten drugi słaby punkt dnia. Nawet w tym nieprzyjaznym miejscu trasa rowerowa była jednak znakomicie oznaczona.
Gdy wyjeżdżam z Kassel towarzyszy mi smutek, żal mi, że ten dzień już się kończy. Czeka mnie jeszcze meandrowanie wzdłuż Fuldy (Wezera zwie się tu Fuldą), napotykam staruszkę (na oko 90 jak nic) mknącą na wózku elektrycznym po drodze rowerowej i śpiewającą radosne piosenki z młodości (na całe gardło). Gdy piękne heskie słoneczko zacznie gasnąć wyjadę poza opłotki aglomeracji Kassel, ale zamiast zakończyć na planowanym kempingu, zalegnę na nocleg 3 km wcześniej, w pięknych okolicznościach przyrody. Niedaleko drogi rowerowej rzecz jasna. Miejsce było tak ustronne, że nie mogłem się oprzeć. Hesjo, ufam Tobie!
"Przedheska" idylla w dolinie Wezery
Już w Hesji, za Bad Karlshafen. Nad Wezerą rzecz jasna.
Hannoversch Münden. Znów piętrzą się wieki Świętego Cesarstwa. Na tak małe miasta bomb nie marnowano. Dlaczego takich starówek to u nas nie ma nawet w miastach liczących setki tysięcy mieszkańców? Sorry, różnica cywilizacyjna... I jeszcze jedno: wszędzie można jeździć rowerem bez ograniczeń.
Hannoversch Münden. Niemcy też potrafią zaaranżować przestrzeń stylowo.
Hesja - ojczyzna rowerzystów
Kassel - rokokowy pałac Wilhelmsthal w tym mniejszym parku Kassel - Karlsaue - tylko 150 hektarów... :) Heskie standardy.
Niech żyje Elektorat Hesji, Wielkie Księstwo Hesji, Landgrafostwo Hesji, Hesja-Kassel, Hesja-Marburg, Hesja-Darmstadt i wszystkie Hesje tego świata. Dziedzictwo Europy to w pierwszym rzędzie te setki malutkich, de facto niepodległych, państw, które nacjonalizm przeorał i ujednolicił w XIX wieku a które tworzyły niesamowicie różnobarwną mozaikę lokalnych tożsamości.
Trasa:
Höxter - Bad Karlshafen - Hannoversch Münden - Kassel - Guntershausen
https://ridewithgps.com/routes/44277937
Dystans123.36 km Czas07:50 Vśrednia15.75 km/h Podjazdy875 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 5: Einbeck, Zweibeck, Dreibeck
Pogoda jest dynamiczna: wieje dalej porywiście, pada, grzmi itd. Na szczęście nie leje ciągle i wiatr przydaje się by przesuszyć łachy, szczególnie strój nurka rowerowego. Wjechałem już w górki, zdobywanie kilometrów staje się więc mozolne. Pojawiają się też hercyńskie pejzażyki, krajobraz gór niskich. Dynamiczna pogoda jest dużo bardziej upierdliwa niż podjeździki i nagłe zwroty trasy. Wiele razy wkładam na siebie strój nurka, moknę, zdejmuję, suszę i wracam do punktu wyjścia. Słońce próbuje się dopiero przebijać w cudownym mieście Einbeck. Piętrzą się znów szachulcowe drapacze chmur, falują pierzeje pełne snycerki i fikuśnych okien. Ale Einbeck jest tylko jeden, po raz pierwszy na trasie w ciągu całego dnia mijam tylko jedno fantastyczne miasto. Ein Einbeck, ein tag itd.
Zmieniają się detale: drogowskazy na ddr-ach nagle przybierają czerwoną czcionkę, czy oznacza to tymczasowy przebieg? Miałem zapytać tuziemców przy okazji (uwielbiają zagadywać, można odnieść wrażenie, że Niemcy jeżdżą na rowerze po to by z każdym zamienić choć słowo), ale akurat wyludniły się radwegi, wieje straszliwie i kropi. Potem zapominam i przyzwyczajam się do anomalii. Gute Fahrt! słyszę w różnych odmianach, czasem całkiem z zaskoczenia, od przechodniów. Zachwycają mnie licznie rozmieszczane przy drogach... budki lęgowe. Tak, pośród pól. Niepokoszone są trawy przy ddr-ach (celowo), spotykam raz po raz mobilne kurniki zapewniające jaja z wolnego wybiegu (genialne!). Zawsze zaparkowane są na jakiejś soczystej murawie, tuż za wioską, przy bocznej drodze. Raz po raz widzę ładujące się elektryczne radiowozy... Europa, Europa... Tu zawsze jest na czym zawiesić oko, to nie jałowe pustkowie gdzieś w środkowej Azji. To ogród świata, najlepsze miejsce do życia.
Wiatr zmienia kierunek i dmie z zachodu, ja oczywiście jadę na zachód i za cudnym Einbeckiem muszę walczyć już nie z ciągłymi oberwaniami chmur, tylko ze stałym wiatrem prosto w twarz. Na szczęście znakomite są drogi, pejzaż miły oku i do wieczora dojadę do pierwszej z wielu dolin rzecznych na mojej trasie, do Wezery. Do upatrzonego darmowego pola namiotowego w Höxter docieram już niemal o zmierzchu. Wszystko jest jednak tak jak miało być. Rozbijam namiot i zasypiam doskonale dotleniony, zadowolony ze zrealizowania wszystkich założeń. Dotarłem do Westfalii. Dolina Wezery jest przyjazna i malownicza, życzę sobie Gute Nacht.
Nad Bilderlahe. Jak gdzieś w Beskidach.
Rozkosznie jest być rowerzystą w Europie. Radweg sunie własną trasą, z dala od rur wydechowych.
Einbeck - kolejny skansen na świeżym, hercyńskim, powietrzu
Ciemne chmury nad piękną, dostojną, Wezerą.
Trasa: Okolice Goslaru - Bad Gandersheim - Einbeck - Stadtoldendorf - Holzminden - Höxter
Pogoda jest dynamiczna: wieje dalej porywiście, pada, grzmi itd. Na szczęście nie leje ciągle i wiatr przydaje się by przesuszyć łachy, szczególnie strój nurka rowerowego. Wjechałem już w górki, zdobywanie kilometrów staje się więc mozolne. Pojawiają się też hercyńskie pejzażyki, krajobraz gór niskich. Dynamiczna pogoda jest dużo bardziej upierdliwa niż podjeździki i nagłe zwroty trasy. Wiele razy wkładam na siebie strój nurka, moknę, zdejmuję, suszę i wracam do punktu wyjścia. Słońce próbuje się dopiero przebijać w cudownym mieście Einbeck. Piętrzą się znów szachulcowe drapacze chmur, falują pierzeje pełne snycerki i fikuśnych okien. Ale Einbeck jest tylko jeden, po raz pierwszy na trasie w ciągu całego dnia mijam tylko jedno fantastyczne miasto. Ein Einbeck, ein tag itd.
Zmieniają się detale: drogowskazy na ddr-ach nagle przybierają czerwoną czcionkę, czy oznacza to tymczasowy przebieg? Miałem zapytać tuziemców przy okazji (uwielbiają zagadywać, można odnieść wrażenie, że Niemcy jeżdżą na rowerze po to by z każdym zamienić choć słowo), ale akurat wyludniły się radwegi, wieje straszliwie i kropi. Potem zapominam i przyzwyczajam się do anomalii. Gute Fahrt! słyszę w różnych odmianach, czasem całkiem z zaskoczenia, od przechodniów. Zachwycają mnie licznie rozmieszczane przy drogach... budki lęgowe. Tak, pośród pól. Niepokoszone są trawy przy ddr-ach (celowo), spotykam raz po raz mobilne kurniki zapewniające jaja z wolnego wybiegu (genialne!). Zawsze zaparkowane są na jakiejś soczystej murawie, tuż za wioską, przy bocznej drodze. Raz po raz widzę ładujące się elektryczne radiowozy... Europa, Europa... Tu zawsze jest na czym zawiesić oko, to nie jałowe pustkowie gdzieś w środkowej Azji. To ogród świata, najlepsze miejsce do życia.
Wiatr zmienia kierunek i dmie z zachodu, ja oczywiście jadę na zachód i za cudnym Einbeckiem muszę walczyć już nie z ciągłymi oberwaniami chmur, tylko ze stałym wiatrem prosto w twarz. Na szczęście znakomite są drogi, pejzaż miły oku i do wieczora dojadę do pierwszej z wielu dolin rzecznych na mojej trasie, do Wezery. Do upatrzonego darmowego pola namiotowego w Höxter docieram już niemal o zmierzchu. Wszystko jest jednak tak jak miało być. Rozbijam namiot i zasypiam doskonale dotleniony, zadowolony ze zrealizowania wszystkich założeń. Dotarłem do Westfalii. Dolina Wezery jest przyjazna i malownicza, życzę sobie Gute Nacht.
Nad Bilderlahe. Jak gdzieś w Beskidach.
Rozkosznie jest być rowerzystą w Europie. Radweg sunie własną trasą, z dala od rur wydechowych.
Einbeck - kolejny skansen na świeżym, hercyńskim, powietrzu
Ciemne chmury nad piękną, dostojną, Wezerą.
Trasa: Okolice Goslaru - Bad Gandersheim - Einbeck - Stadtoldendorf - Holzminden - Höxter
Dystans119.34 km Czas07:10 Vśrednia16.65 km/h Podjazdy628 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Tour de Reich 2023, dzień 4: Goslar wart jest sztormów
Cóż, gdy składam namiot pada. Czym bardziej oddalam się od Celle, tym bardziej robi się sztormowo. Na początku towarzyszą mi urodziwe dolnosaksońskie wsie, czym bliżej jestem Brunszwiku tym robi się mniej ciekawie. Zarówno pogodowo jak i krajoznawczo. Długo nie potrafiłem się zdecydować czy zaprojektować trasę przez Hildesheim czy Brunszwik. Wybór padł na ten drugi, bo inaczej musiałbym się cofać do Goslaru, bo ominięcie Goslaru nie wchodziło w rachubę, byłoby to zbrodnią przeciwko krajoznawstwu!
No i teraz cierpiałem za ten Brunszwik. Wiatr osiągał średnio 11-13 m/s (nie w porywach!), mijałem połamane konary i mnóstwo gałęzi na asfalcie. Na szczęście cały czas jechałem niezależnie od aut, cały czas był ddr. Musiałem naprawdę przemóc się w sobie, by mimo zimna, wiatru i potopu dotrzeć bez żadnej dłuższej pauzy (poza przystankami w celu roztarcia zgrabiałych dłoni) do tego nieszczęsnego Brunszwiku. W 1944 alianci zmietli Altstadt z powierzchni ziemi, wielka szkoda, bo było to miasto sławne i piękne. Dziś jest przygnębiające, nieco przybrudzone (tak!) i bardzo mało rowerowe. Jest tu co prawda kapitalna velostrada w formie obwodnicy centrum, ale brakuje infrastruktury na zwykłych ulicach. Przesiedziałem godzinę pod rozłożystym klonem, na ławce, tuż przy odbudowanym ratuszu. Posiliłem się, zaniepokoiłem dalszymi prognozami (wszelkie zło miało się trzymać gór Harzu rzecz jasna) i... ruszyłem dalej.
Już przed Wolfenbüttel wrócił wysoki standard obsługi rowerzystów a samo miasto będzie wielokrotnie ładniejsze od Brunszwiku, w całości XVIII-wieczne, nietknięte przez wojnę, choć przybrudzone. Gdy ukażą mi się panoramy Harzu będę musiał nieco zwolnić - widok przewalających się burz nie zachęcał do podkręcania tempa. Sprytnym kunktatorstwem osiągnę cel: dojadę do Goslaru suchą już stopą i przy okazji będę na tyle późno, że nawet na rynku turyści będą już tylko występować po ogródkach piwnych, a na bocznych uliczkach, których tu dostatek, panować będzie błogi spokój. Po kilku kilometrach od wyjechania z miasta znajdę znakomita miejscówkę na nocleg. Goslar wart był sztormów!
Uwaga! Achtung! Głębokie przemyślenie. Niemieckie miasta są jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo na jakie się trafi: zaskakująco ładne czy budzące wielki zawód. Ponieważ na próżno weryfikować zabudowę Google Streetem (Niemcy nie pozwalają) trzeba oceniać atrakcyjność starówek po zdjęciach krążących w sieci "luzem" lub widokiem dachów z satelity. Goslar - z racji bycia na liście UNESCO - był poza podejrzeniem, natomiast Wolfenbüttel zaskoczył na plus. Po Brunszwiku niczego się nie spodziewałem. Całkiem słusznie.
Niedersachsen style :) Jeszcze banan na twarzy, jeszcze tylko kropi...
Brunszwik, gdy przestało padać
Spójna XVIII-wieczna zabudowa Wolfenbüttel
Nad Harzem harcowały burze
Goslar. Gdyby tak móc się wznieść kilkanaście metrów nad ulicą i zobaczyć to wszystko z góry, zajrzeć na podwórza i do rynien...
Trasa: Okolice Celle - Brunszwik - Wolfenbüttel - Wolfenbüttel - Goslar - Astfeld
Cóż, gdy składam namiot pada. Czym bardziej oddalam się od Celle, tym bardziej robi się sztormowo. Na początku towarzyszą mi urodziwe dolnosaksońskie wsie, czym bliżej jestem Brunszwiku tym robi się mniej ciekawie. Zarówno pogodowo jak i krajoznawczo. Długo nie potrafiłem się zdecydować czy zaprojektować trasę przez Hildesheim czy Brunszwik. Wybór padł na ten drugi, bo inaczej musiałbym się cofać do Goslaru, bo ominięcie Goslaru nie wchodziło w rachubę, byłoby to zbrodnią przeciwko krajoznawstwu!
No i teraz cierpiałem za ten Brunszwik. Wiatr osiągał średnio 11-13 m/s (nie w porywach!), mijałem połamane konary i mnóstwo gałęzi na asfalcie. Na szczęście cały czas jechałem niezależnie od aut, cały czas był ddr. Musiałem naprawdę przemóc się w sobie, by mimo zimna, wiatru i potopu dotrzeć bez żadnej dłuższej pauzy (poza przystankami w celu roztarcia zgrabiałych dłoni) do tego nieszczęsnego Brunszwiku. W 1944 alianci zmietli Altstadt z powierzchni ziemi, wielka szkoda, bo było to miasto sławne i piękne. Dziś jest przygnębiające, nieco przybrudzone (tak!) i bardzo mało rowerowe. Jest tu co prawda kapitalna velostrada w formie obwodnicy centrum, ale brakuje infrastruktury na zwykłych ulicach. Przesiedziałem godzinę pod rozłożystym klonem, na ławce, tuż przy odbudowanym ratuszu. Posiliłem się, zaniepokoiłem dalszymi prognozami (wszelkie zło miało się trzymać gór Harzu rzecz jasna) i... ruszyłem dalej.
Już przed Wolfenbüttel wrócił wysoki standard obsługi rowerzystów a samo miasto będzie wielokrotnie ładniejsze od Brunszwiku, w całości XVIII-wieczne, nietknięte przez wojnę, choć przybrudzone. Gdy ukażą mi się panoramy Harzu będę musiał nieco zwolnić - widok przewalających się burz nie zachęcał do podkręcania tempa. Sprytnym kunktatorstwem osiągnę cel: dojadę do Goslaru suchą już stopą i przy okazji będę na tyle późno, że nawet na rynku turyści będą już tylko występować po ogródkach piwnych, a na bocznych uliczkach, których tu dostatek, panować będzie błogi spokój. Po kilku kilometrach od wyjechania z miasta znajdę znakomita miejscówkę na nocleg. Goslar wart był sztormów!
Uwaga! Achtung! Głębokie przemyślenie. Niemieckie miasta są jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo na jakie się trafi: zaskakująco ładne czy budzące wielki zawód. Ponieważ na próżno weryfikować zabudowę Google Streetem (Niemcy nie pozwalają) trzeba oceniać atrakcyjność starówek po zdjęciach krążących w sieci "luzem" lub widokiem dachów z satelity. Goslar - z racji bycia na liście UNESCO - był poza podejrzeniem, natomiast Wolfenbüttel zaskoczył na plus. Po Brunszwiku niczego się nie spodziewałem. Całkiem słusznie.
Niedersachsen style :) Jeszcze banan na twarzy, jeszcze tylko kropi...
Brunszwik, gdy przestało padać
Spójna XVIII-wieczna zabudowa Wolfenbüttel
Nad Harzem harcowały burze
Goslar. Gdyby tak móc się wznieść kilkanaście metrów nad ulicą i zobaczyć to wszystko z góry, zajrzeć na podwórza i do rynien...
Trasa: Okolice Celle - Brunszwik - Wolfenbüttel - Wolfenbüttel - Goslar - Astfeld