Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 88339.05 km (w terenie 19.90 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 4115:10 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 579834 m |
Liczba aktywności: | 659 |
Średnio na aktywność: | 134.05 km i 7h 04m |
Więcej statystyk |
Dystans105.01 km Czas05:12 Vśrednia20.19 km/h VMAX40.57 km/h Podjazdy618 m
SprzętMerida Drakar
Dookoła Miasteczka
Pogodowy rollercoaster. Było słońce, gradowe chmury, 2 x deszcz, a nawet – nomen omen – grad (poprawnie i ściśle rzecz ujmując: krupy śnieżne). Czarna seria trwa – w środę padł mi akumulator w aparacie. Dziś sprawdziłem akumulator, spakowałem Lumixa (licząc na jakieś ornitoprzerwy) i nad Chechłem odkryłem, że aparat nie ma karty. Została w laptopie…
W rejonie Świerklańca i Chechła-Nakła niemożebne tłumy na rowerach, w świerklanieckim parku dodatkowo dużo spacerowiczów. Ogólnie, nie „o take trase” marzyłem… Głownym celem było dotlenienie i odciążenie brody od maseczki i te cele udało się w pełni zrealizować :)

Chechło

W Lasach Lublinieckich
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32744613
Pogodowy rollercoaster. Było słońce, gradowe chmury, 2 x deszcz, a nawet – nomen omen – grad (poprawnie i ściśle rzecz ujmując: krupy śnieżne). Czarna seria trwa – w środę padł mi akumulator w aparacie. Dziś sprawdziłem akumulator, spakowałem Lumixa (licząc na jakieś ornitoprzerwy) i nad Chechłem odkryłem, że aparat nie ma karty. Została w laptopie…
W rejonie Świerklańca i Chechła-Nakła niemożebne tłumy na rowerach, w świerklanieckim parku dodatkowo dużo spacerowiczów. Ogólnie, nie „o take trase” marzyłem… Głownym celem było dotlenienie i odciążenie brody od maseczki i te cele udało się w pełni zrealizować :)

Chechło

W Lasach Lublinieckich
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32744613
Dystans101.33 km Czas04:32 Vśrednia22.35 km/h Podjazdy762 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jaworzno - GSD - Sączów - Świerklaniec - Chorzów
Wiał zimny wiatr północny, gdy już jednak dotarłem nad opustoszałe Pogorie poczułem "górski" zew i ruszyłem przez Psary na GSD, Górę Siewierską i Wał Sączowski. Gdy już witałem się z gąską na widok otwartego kościoła, padł definitywnie akumulator. Takie są skutki nagrywania wykładów na YT. Manierystyczny ołtarz rodem z Radomska oparł mi się więc po raz kolejny. Z Sączowa jechałem przez Niezdarę i Świerklaniec do domu.

Zarys gór widoczny z GSD

Między Górą Siewierską a Twardowicami

Sączów - u starego znajomego, św. Jakuba
Mapka:
https://ridewithgps.com/routes/32693022
Wiał zimny wiatr północny, gdy już jednak dotarłem nad opustoszałe Pogorie poczułem "górski" zew i ruszyłem przez Psary na GSD, Górę Siewierską i Wał Sączowski. Gdy już witałem się z gąską na widok otwartego kościoła, padł definitywnie akumulator. Takie są skutki nagrywania wykładów na YT. Manierystyczny ołtarz rodem z Radomska oparł mi się więc po raz kolejny. Z Sączowa jechałem przez Niezdarę i Świerklaniec do domu.

Zarys gór widoczny z GSD

Między Górą Siewierską a Twardowicami

Sączów - u starego znajomego, św. Jakuba
Mapka:
https://ridewithgps.com/routes/32693022
Dystans135.17 km Czas07:39 Vśrednia17.67 km/h Podjazdy2422 m
SprzętFocus Arriba 4.0 Uczestnicy

Przez Kiełek i Górę Ludwiki do sanatorium-krematorium
Pierwszy w roku wypad w góry obfitował w przygody i zwroty akcji. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów dotarłem w góry blachosmrodem. Ostatni raz mój rower podróżował na dachu prawie dekadę temu... To był pierwszy raz w górach w tym roku i od razu z cyklotrekiem. Jak zwykle zaczynanie od cyklotreku było błędem, ale takie błędne decyzje zmieniają trasę w przygodową. A o to przecież chodzi - statystyki to tylko "nieme źródła historyczne". Wymiar trasie zawsze nadaje "styl przeżytych przygód" pisząc Messnerem.
Cyklotrek był nadspodziewanie trudny. Przyczyniło się do tego oznakowanie. Ostatni raz takie problemy orientacyjne miałem w słowackim masywie Čipčie, czyli na mini-Choczu. Tam także zaskoczyła mnie obecność szlaku. Nie nauczyłem się wiele od tego czasu, znów polazłem szlakiem (spacerowy żółty wg oznaczeń PTTK), którego przebiegu nie znałem. Chodzenie znakowanymi szlakami zawsze wyłącza samodzielną orientację, no i przyczynia kłopotów. Na wierzchołku Mount Kiełek zaskoczył mnie wysoki na jakieś 7-8 metrów prowizoryczny maszt ustawiony przez krótkofalowców. Tuz nad punktem osnowy! Podawali właśnie te swoje kody. Pomyślałem: cudacy (pozdrowienia dla Palmy, SW górą!), ale zaraz potem spojrzałem na siebie, włóczącego się po krzakach w rowerowym wdzianku, z dala od roweru... Ostatecznie lepiej wyznaczać trendy niż podążać za tłumem. Brawo Wy! Nie każdy idzie na bezszlakowe (formalnie szlak nie był szlakiem tj. był tylko spacerowy, nie turystyczny) góry z masztem na plecach :)
W masywie Kiełka zaskoczył mnie nie tylko szlak spacerowy i krótkofalowcy, zaskoczyła mnie stromizna stoków. Postanowiłem schodzić bez szlaku, szerokim połogim płajem, ale szeroki płaj z kroku na krok zmieniał się w wąską ścieżynkę, aż zanikł całkowicie w jodłowym młodniku. Zgroza! Ciemniejsze były tylko piwnice na warszawskiej Woli w 1944... Tam całkiem straciłem orientację i tę przesadną pewność siebie (przecież tyle razy już chaszczowałem!). Truizm głoszący, że żadnej góry nie należy lekceważyć potrafi boleśnie smagnąć po kostkach. Dosłownie i w przenośni. Las, choć gatunkowo naturalny (jodłowo-bukowy) był zachwaszczony, pełen posuszu, wykrotów i pętli z jeżyn. Pętle z jeżyn potrafią nie tylko zniszczyć skarpetki, potrafią błyskawicznie wypoziomować każdego, kto nie patrzy pod nogi. Wtedy to, pośród jeżynowisk i jagodzisk trafiłem na bardzo strome zbocze, tak strome że ujrzałem cały masyw Babiej i Pasmo Policy. Po ułożeniu gór zorientowałem się także, że jestem po złej stronie góry. Cóż - musiałem zejść wprost do roweru ukrytego w świerkowym młodniku. Ten warunek potrafi bardzo utrudnić najbardziej nawet rozkoszne chaszczowanie.
Dalsza droga to były rozpaczliwe próby wyjścia z matni, czyli opuszczenia tych świerkowych wężowisk i dojścia do widocznego zarysu kolejnego płaju. Gdy już dotarłem do cywilizacji ukazał mi się... szlak spacerowy. Szkoda tylko, że tym odcinkiem nie szedłem w pierwszą stronę, nie wiedziałem więc gdzie jestem. Uratował mnie dopiero słupek oddziałowy sidzińskiego leśnictwa. Od tego momentu już tylko raz zmyliłem drogę - zszedłem prawie na dno sidzińskiej doliny. Zorientowałem się po altimetrze, który przezornie zabrałem ze sobą. Wtedy też niemal usiadłem na kosim gnieździe, kapitalnie wkomponowanym w skarpę głębocznicy. Spanikowana samica niemal wyleciała mi spod krocza. Gdyby się nie ruszyła nigdy bym nie zauważył tego gniazda. Leśne kosy nie zatraciły wspaniałej zdolności kamuflowania gniazd. Zarówno jednak leśne, jak i miejskie kosy są takimi samymi panikarzami. To spowodowało, że zaliczyłem wreszcie pierwsze zniesienie w tym roku. Gniazdobranie zaliczone! Wiosnę mogę wreszcie uznać za odbytą!
Przydługie "Kiełkowanie" spowodowało 2 godziny straty czasowej do tajemniczego Tinkoffa, który w Zawoi zasłaniał mi widok na Diablaka. Dzięki temu spóźnieniu widziałem jednak drozda cień, znaczy prawdziwego turdusa merulę :P
Rozsierdził mnie prawdziwie dopiero koniec podjazdu na Górę Ludwiki. Kolumb, jak wiemy, odkrył Amerykę, historia wspomina go czule. Jam odkrył więcej, odkrywszy Ludwikę, bo naraz obydwie półkule - pisał mistrz Jan z Krakowa. Podjeżdżałem tym razem od północy (od pd. wjeżdżałem tu w 2016, wracając z Suchych Cipek) i odkryłem tę drugą półkulę. Mój pęd poznawczy wyhamowało wierzchowinowe błoto. Dalej było jeszcze trochę szutru do Wysokiej, a stamtąd już pospolite asfalty, którymi dotarłem do miejsca kaźni - do Rabki.
Przebywałem w tutejszym więzieniu (zwanym dla niepoznaki GORD-em) 23 lata temu. Taki spotkał mnie wyrok – bez sądu, bez prokuratorów. Odsiadywałem skoliozę. Skrzynka do której wrzucaliśmy listy z pozdrowieniami dla sprawców naszej gehenny (tj. do rodziców) jest wciąż w tym samym miejscu. Trwa na przekór czasom. GORD nie jest już GORD-em, teren ośrodka został rozorany pod nowe alejki, stary więzienny mur zastąpiony stalową siatką, po boisku do siaty nie pozostał nawet nikły ślad. Skrzynka jednak trwa, może zachowała w swojej metalowej pamięci naszą genialna akcję, by zbiorowo napisać do rodziców tekst: „Pozdrowienia z sanatorium-krematorium”. Jeszcze jedno się nie zmieniło – kraty w oknach. Z tym wybrzuszeniem, by skazaniec mógł zaczerpnąć trochę powietrza. Ten luksus był zresztą zarezerwowany dla weteranów. Takich co odsiadywali półroczne wyroki (byli tacy, rodzice ich nie kochali).
W roku utraconego kwietnia, roku problemów z oddychaniem, taka puenta z więziennych wspomnień jest wysoce adekwatna!
Ulica Nowy Świat – nasza brama do reglamentowanej wolności (trasa do sklepów w centrum) – była całkiem rozorana, jakże to symboliczne. Mam nieodparte wrażenie, że nasz nowy wspaniały świat lat 20. XX wieku będzie właśnie jak Rabka. To znaczy jak moje wspomnienia z Górnośląskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzieci. Szczególnie te związane z Siostrą Ostrą i tym sympatycznym wuefistą na basenie (wyglądał jak Sean Connery przed 70), co przygniatał klapkami palce i serwował kopa z zaskoczenia stojącym na krawędzi głębokiego basenu – RIP.
W Rabce zaskoczyły mnie zmiany w parku. Ten park zawsze był piękny i rozległy. Jak dla mnie – jedyny poważny powód by odwiedzić Rabkę. W tutejszym drewniaku byłem po raz pierwszy… na egzaminie przewodnickim. W czasie niewoli GORD-yjskiej prowadzono nas karnymi oddziałami wyłącznie na msze do pobliskiego ceglaka.
Po wyjechaniu z Rabki dalszą trasę pokonywałem już pospolitym sposobem, czyli bez szczególnych przeżyć i wspomnień, po asfalcie. Mijałem też Żarnówkę, która była z kolei miejscem niemiłych wspomnień dla MalutkiejMi. Odblaskowy drozd miał zaś swoje traumy w nieodległej Kasince. Te rabczańskie okolice kryją w sobie niezliczone mroczne historie. Dość powiedzieć, że wracałem przez matecznik ojca Natanka…

Ruscy są wszędzie, nawet pod Babią

Widok na Babią ze stoków Kiełka

Pierwsze jaja tej wiosny - w kapitalnym miejscu, na skarpie tuż nad ścieżką

Kosie jaja

W drodze na Górę Ludwiki

Po raz drugi przy dworze w Wysokiej

GORD zamienił się w ŚCRU...

Niesamowite. Do tej samej skrzynki 23 lata temu wrzucałem listy do domu

Powrót w dolinę Skawicy
Mapka: https://ridewithgps.com/routes/32661084
Pierwszy w roku wypad w góry obfitował w przygody i zwroty akcji. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów dotarłem w góry blachosmrodem. Ostatni raz mój rower podróżował na dachu prawie dekadę temu... To był pierwszy raz w górach w tym roku i od razu z cyklotrekiem. Jak zwykle zaczynanie od cyklotreku było błędem, ale takie błędne decyzje zmieniają trasę w przygodową. A o to przecież chodzi - statystyki to tylko "nieme źródła historyczne". Wymiar trasie zawsze nadaje "styl przeżytych przygód" pisząc Messnerem.
Cyklotrek był nadspodziewanie trudny. Przyczyniło się do tego oznakowanie. Ostatni raz takie problemy orientacyjne miałem w słowackim masywie Čipčie, czyli na mini-Choczu. Tam także zaskoczyła mnie obecność szlaku. Nie nauczyłem się wiele od tego czasu, znów polazłem szlakiem (spacerowy żółty wg oznaczeń PTTK), którego przebiegu nie znałem. Chodzenie znakowanymi szlakami zawsze wyłącza samodzielną orientację, no i przyczynia kłopotów. Na wierzchołku Mount Kiełek zaskoczył mnie wysoki na jakieś 7-8 metrów prowizoryczny maszt ustawiony przez krótkofalowców. Tuz nad punktem osnowy! Podawali właśnie te swoje kody. Pomyślałem: cudacy (pozdrowienia dla Palmy, SW górą!), ale zaraz potem spojrzałem na siebie, włóczącego się po krzakach w rowerowym wdzianku, z dala od roweru... Ostatecznie lepiej wyznaczać trendy niż podążać za tłumem. Brawo Wy! Nie każdy idzie na bezszlakowe (formalnie szlak nie był szlakiem tj. był tylko spacerowy, nie turystyczny) góry z masztem na plecach :)
W masywie Kiełka zaskoczył mnie nie tylko szlak spacerowy i krótkofalowcy, zaskoczyła mnie stromizna stoków. Postanowiłem schodzić bez szlaku, szerokim połogim płajem, ale szeroki płaj z kroku na krok zmieniał się w wąską ścieżynkę, aż zanikł całkowicie w jodłowym młodniku. Zgroza! Ciemniejsze były tylko piwnice na warszawskiej Woli w 1944... Tam całkiem straciłem orientację i tę przesadną pewność siebie (przecież tyle razy już chaszczowałem!). Truizm głoszący, że żadnej góry nie należy lekceważyć potrafi boleśnie smagnąć po kostkach. Dosłownie i w przenośni. Las, choć gatunkowo naturalny (jodłowo-bukowy) był zachwaszczony, pełen posuszu, wykrotów i pętli z jeżyn. Pętle z jeżyn potrafią nie tylko zniszczyć skarpetki, potrafią błyskawicznie wypoziomować każdego, kto nie patrzy pod nogi. Wtedy to, pośród jeżynowisk i jagodzisk trafiłem na bardzo strome zbocze, tak strome że ujrzałem cały masyw Babiej i Pasmo Policy. Po ułożeniu gór zorientowałem się także, że jestem po złej stronie góry. Cóż - musiałem zejść wprost do roweru ukrytego w świerkowym młodniku. Ten warunek potrafi bardzo utrudnić najbardziej nawet rozkoszne chaszczowanie.
Dalsza droga to były rozpaczliwe próby wyjścia z matni, czyli opuszczenia tych świerkowych wężowisk i dojścia do widocznego zarysu kolejnego płaju. Gdy już dotarłem do cywilizacji ukazał mi się... szlak spacerowy. Szkoda tylko, że tym odcinkiem nie szedłem w pierwszą stronę, nie wiedziałem więc gdzie jestem. Uratował mnie dopiero słupek oddziałowy sidzińskiego leśnictwa. Od tego momentu już tylko raz zmyliłem drogę - zszedłem prawie na dno sidzińskiej doliny. Zorientowałem się po altimetrze, który przezornie zabrałem ze sobą. Wtedy też niemal usiadłem na kosim gnieździe, kapitalnie wkomponowanym w skarpę głębocznicy. Spanikowana samica niemal wyleciała mi spod krocza. Gdyby się nie ruszyła nigdy bym nie zauważył tego gniazda. Leśne kosy nie zatraciły wspaniałej zdolności kamuflowania gniazd. Zarówno jednak leśne, jak i miejskie kosy są takimi samymi panikarzami. To spowodowało, że zaliczyłem wreszcie pierwsze zniesienie w tym roku. Gniazdobranie zaliczone! Wiosnę mogę wreszcie uznać za odbytą!
Przydługie "Kiełkowanie" spowodowało 2 godziny straty czasowej do tajemniczego Tinkoffa, który w Zawoi zasłaniał mi widok na Diablaka. Dzięki temu spóźnieniu widziałem jednak drozda cień, znaczy prawdziwego turdusa merulę :P
Rozsierdził mnie prawdziwie dopiero koniec podjazdu na Górę Ludwiki. Kolumb, jak wiemy, odkrył Amerykę, historia wspomina go czule. Jam odkrył więcej, odkrywszy Ludwikę, bo naraz obydwie półkule - pisał mistrz Jan z Krakowa. Podjeżdżałem tym razem od północy (od pd. wjeżdżałem tu w 2016, wracając z Suchych Cipek) i odkryłem tę drugą półkulę. Mój pęd poznawczy wyhamowało wierzchowinowe błoto. Dalej było jeszcze trochę szutru do Wysokiej, a stamtąd już pospolite asfalty, którymi dotarłem do miejsca kaźni - do Rabki.
Przebywałem w tutejszym więzieniu (zwanym dla niepoznaki GORD-em) 23 lata temu. Taki spotkał mnie wyrok – bez sądu, bez prokuratorów. Odsiadywałem skoliozę. Skrzynka do której wrzucaliśmy listy z pozdrowieniami dla sprawców naszej gehenny (tj. do rodziców) jest wciąż w tym samym miejscu. Trwa na przekór czasom. GORD nie jest już GORD-em, teren ośrodka został rozorany pod nowe alejki, stary więzienny mur zastąpiony stalową siatką, po boisku do siaty nie pozostał nawet nikły ślad. Skrzynka jednak trwa, może zachowała w swojej metalowej pamięci naszą genialna akcję, by zbiorowo napisać do rodziców tekst: „Pozdrowienia z sanatorium-krematorium”. Jeszcze jedno się nie zmieniło – kraty w oknach. Z tym wybrzuszeniem, by skazaniec mógł zaczerpnąć trochę powietrza. Ten luksus był zresztą zarezerwowany dla weteranów. Takich co odsiadywali półroczne wyroki (byli tacy, rodzice ich nie kochali).
W roku utraconego kwietnia, roku problemów z oddychaniem, taka puenta z więziennych wspomnień jest wysoce adekwatna!
Ulica Nowy Świat – nasza brama do reglamentowanej wolności (trasa do sklepów w centrum) – była całkiem rozorana, jakże to symboliczne. Mam nieodparte wrażenie, że nasz nowy wspaniały świat lat 20. XX wieku będzie właśnie jak Rabka. To znaczy jak moje wspomnienia z Górnośląskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzieci. Szczególnie te związane z Siostrą Ostrą i tym sympatycznym wuefistą na basenie (wyglądał jak Sean Connery przed 70), co przygniatał klapkami palce i serwował kopa z zaskoczenia stojącym na krawędzi głębokiego basenu – RIP.
W Rabce zaskoczyły mnie zmiany w parku. Ten park zawsze był piękny i rozległy. Jak dla mnie – jedyny poważny powód by odwiedzić Rabkę. W tutejszym drewniaku byłem po raz pierwszy… na egzaminie przewodnickim. W czasie niewoli GORD-yjskiej prowadzono nas karnymi oddziałami wyłącznie na msze do pobliskiego ceglaka.
Po wyjechaniu z Rabki dalszą trasę pokonywałem już pospolitym sposobem, czyli bez szczególnych przeżyć i wspomnień, po asfalcie. Mijałem też Żarnówkę, która była z kolei miejscem niemiłych wspomnień dla MalutkiejMi. Odblaskowy drozd miał zaś swoje traumy w nieodległej Kasince. Te rabczańskie okolice kryją w sobie niezliczone mroczne historie. Dość powiedzieć, że wracałem przez matecznik ojca Natanka…

Ruscy są wszędzie, nawet pod Babią

Widok na Babią ze stoków Kiełka

Pierwsze jaja tej wiosny - w kapitalnym miejscu, na skarpie tuż nad ścieżką

Kosie jaja

W drodze na Górę Ludwiki

Po raz drugi przy dworze w Wysokiej

GORD zamienił się w ŚCRU...

Niesamowite. Do tej samej skrzynki 23 lata temu wrzucałem listy do domu

Powrót w dolinę Skawicy
Mapka: https://ridewithgps.com/routes/32661084
Dystans148.43 km Czas07:05 Vśrednia20.95 km/h Podjazdy1193 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Wiosenny Grochowiec
Rano jechałem w kołnierzu, ale że to kołnierz polarowy, i tak musiałem go co chwilę ściągać z gorąca. Przepociłem go całkowicie do Błędowa i dalej jechałem już w maseczce, której jedyną zaletą było to, że była biała i duża, przez co patrole mi się nie przyglądały szczególnie (z wyjątkiem łapanki w Chruszczobrodzie, ale tam akurat miałem maskę idealnie na twarzy).
Żar wiosny mnie oszołomił, wszystko już kwitło i spiewało. Pierwszy piknik zrobiłem nad Centurią w Błędowie. Kolejny przy Ruskich Górach. W pierwszym przypadku rozłożyłem się na łące, w drugim na ściółce. Najpiękniej było jednak na Grochowcu, wiosna pulsowała barwami i zapachami. Wszędzie wokół kwitnące śliwy, jabłonie, czereśnie, tarniny. Były już nawet kwitnące poziomki, nie pisząc nawet o pięciornikach, mniszkach etc.
Gdy wróciłem w ramiona konurbacji musiałem znowu dusić się w masce. Najdłużej wytrzymałem bez zdejmowania dystans 15 km, tylko dlatego, że było płasko lub nieco z górki.Gdy zdejmowałem maskę była już cała zasmarkana i musiałem obcierać twarz z glutów... Gdy masz chore zatoki i skrzywiona przegrodę nosową, wiesz że ten sezon jest dla wszelkich poważniejszych podjazdów bezpowrotnie stracony i w maseczce nie masz szans na utrzymanie dobrego tempa. No chyba, że robiąc przerwy tlenowe co 8-10 km...

Migdałek grodziecki

Po miesiącu nad Pogorią...

Centuria w Błędowie

Na pustyni

Ryczów

Wiosna na Grochowcu

Ogrodzieniec
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32453444
Galeria: Wiosenny Grochowiec
Rano jechałem w kołnierzu, ale że to kołnierz polarowy, i tak musiałem go co chwilę ściągać z gorąca. Przepociłem go całkowicie do Błędowa i dalej jechałem już w maseczce, której jedyną zaletą było to, że była biała i duża, przez co patrole mi się nie przyglądały szczególnie (z wyjątkiem łapanki w Chruszczobrodzie, ale tam akurat miałem maskę idealnie na twarzy).
Żar wiosny mnie oszołomił, wszystko już kwitło i spiewało. Pierwszy piknik zrobiłem nad Centurią w Błędowie. Kolejny przy Ruskich Górach. W pierwszym przypadku rozłożyłem się na łące, w drugim na ściółce. Najpiękniej było jednak na Grochowcu, wiosna pulsowała barwami i zapachami. Wszędzie wokół kwitnące śliwy, jabłonie, czereśnie, tarniny. Były już nawet kwitnące poziomki, nie pisząc nawet o pięciornikach, mniszkach etc.
Gdy wróciłem w ramiona konurbacji musiałem znowu dusić się w masce. Najdłużej wytrzymałem bez zdejmowania dystans 15 km, tylko dlatego, że było płasko lub nieco z górki.Gdy zdejmowałem maskę była już cała zasmarkana i musiałem obcierać twarz z glutów... Gdy masz chore zatoki i skrzywiona przegrodę nosową, wiesz że ten sezon jest dla wszelkich poważniejszych podjazdów bezpowrotnie stracony i w maseczce nie masz szans na utrzymanie dobrego tempa. No chyba, że robiąc przerwy tlenowe co 8-10 km...

Migdałek grodziecki

Po miesiącu nad Pogorią...

Centuria w Błędowie

Na pustyni

Ryczów

Wiosna na Grochowcu

Ogrodzieniec
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32453444
Galeria: Wiosenny Grochowiec
Dystans115.23 km Czas05:13 Vśrednia22.09 km/h Podjazdy723 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Zapiski więzienne 2
By móc gdziekolwiek legalnie jechać musiałem jechać do pracy, choć nie musiałem do niej jechać. Na Velostradzie szalały patrole Straży Miejskiej, nawet nie wiedziałem, że jest coś takiego w Jaworznie... Bardziej ode mnie zainteresowali ją dwaj zbrodniarze, którzy szli chodnikiem, w odpowiednim odstępie, ale nie wyglądali na 18-latków...
Gdy ponownie meandrowałem po Łęknicach postanowiłem zerknąć co tam nad Pogorią III - wszędzie przy wjazdach były zapory i znaki zakazu jazdy rowerem. W górze wojskowe śmigłowce... No cóż, koncentrowałem się na pustych drogach Łęknic, Łagiszy, Grodźca. Jechałem wpierw do centrum Chorzowa, dopiero potem z Chorzowa do pracy, no i z pracy znów do Jaworzna. To najdziwniejsza setka jaką zrobiłem w życiu. Jedyną przerwę zrobiłem w drodze powrotnej - na nieużytkach w Grodźcu - towarzyszyły mi radosne ćwierknięcia mazurków, kopciuszków i trznadli. Jadąc przez Szałasowiznę natknąłem się wreszcie na pierwsze w roku bociany, które ponownie zasiedliły tutejsze gniazdo. Na całej trasie spotkałem 2 biegaczy i żadnego kolarza...
Była oczywiście piękna pogoda, jak w całym koronakwietniu.




Trasa:
Mapka
By móc gdziekolwiek legalnie jechać musiałem jechać do pracy, choć nie musiałem do niej jechać. Na Velostradzie szalały patrole Straży Miejskiej, nawet nie wiedziałem, że jest coś takiego w Jaworznie... Bardziej ode mnie zainteresowali ją dwaj zbrodniarze, którzy szli chodnikiem, w odpowiednim odstępie, ale nie wyglądali na 18-latków...
Gdy ponownie meandrowałem po Łęknicach postanowiłem zerknąć co tam nad Pogorią III - wszędzie przy wjazdach były zapory i znaki zakazu jazdy rowerem. W górze wojskowe śmigłowce... No cóż, koncentrowałem się na pustych drogach Łęknic, Łagiszy, Grodźca. Jechałem wpierw do centrum Chorzowa, dopiero potem z Chorzowa do pracy, no i z pracy znów do Jaworzna. To najdziwniejsza setka jaką zrobiłem w życiu. Jedyną przerwę zrobiłem w drodze powrotnej - na nieużytkach w Grodźcu - towarzyszyły mi radosne ćwierknięcia mazurków, kopciuszków i trznadli. Jadąc przez Szałasowiznę natknąłem się wreszcie na pierwsze w roku bociany, które ponownie zasiedliły tutejsze gniazdo. Na całej trasie spotkałem 2 biegaczy i żadnego kolarza...
Była oczywiście piękna pogoda, jak w całym koronakwietniu.




Trasa:
Mapka
Dystans107.23 km Czas04:49 Vśrednia22.26 km/h Podjazdy706 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Brudzowice
Przez całą trasę towarzyszyło mi nudne, bezchmurne niebo, niepokalane żadną, najmniejsza nawet chmurką. Blachosmrody biły rekordy przekraczania dozwolonej prędkości na drogach. Jechali tradycyjnie szybko, ale bezpiecznie. Tak bezpiecznie, że aż żal było przydrożnych drzew...
Za Brudzowicami zrobiłem sobie popas w sosnowym lesie (przy Surmie). Jeszcze można było korzystać z pól i lasów bez rygoru zostania przestępcą. Zapach igliwia na rozgrzanej słońcem ściółce był obłędny. Zasiedziałem się srogo, ale cóż byłaby warta trasa przez Brudzowice bez leśnej sjesty?
Głównym wstrząsem wycieczki był dogłębny remont drogi Gołuchowice - Kuźnica Sulikowska. Wykopy na półtora metra, pełno maszyn i robotników. Skreśliłem tym samym Siewierz z listy wiosennych celów wypadowych, bo tirówki nr 78 nie lubię. A łączenie krajówki z leśnymi duktami uważam za bezcelowe...

Puuusto nad Kuźnicą W.

Odsłanianie, zabezpieczanie i rekonstrukcja XVI-wiecznych bastei artyleryjskich szła pełną parą. Jakże się tu wszystko zmieniło od mojej pierwszej rowerowej wizyty, 21 lat temu... Można było wtedy, dwie dekady temu, swobodnie eksplorować ruiny, co oczywiście czyniłem...
Sam pomysł na zabezpieczenie sypiących się resztek fortyfikacji muszę jednak pochwalić, wystarczy porównać ze stanem umocnień w Pilicy...

Dziewki, klon przydrożny

Wschodni kraniec Brudzowic - jest tu kilka ostańców historii

Jedno z moich ulubionych wzgórz - Łazy, górujące nad Brudzowicami. Porastający grzywę wzgórza las pełen jest warpii, a kulminacja uczczona została trójnogim triangułem :)
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32085636
Przez całą trasę towarzyszyło mi nudne, bezchmurne niebo, niepokalane żadną, najmniejsza nawet chmurką. Blachosmrody biły rekordy przekraczania dozwolonej prędkości na drogach. Jechali tradycyjnie szybko, ale bezpiecznie. Tak bezpiecznie, że aż żal było przydrożnych drzew...
Za Brudzowicami zrobiłem sobie popas w sosnowym lesie (przy Surmie). Jeszcze można było korzystać z pól i lasów bez rygoru zostania przestępcą. Zapach igliwia na rozgrzanej słońcem ściółce był obłędny. Zasiedziałem się srogo, ale cóż byłaby warta trasa przez Brudzowice bez leśnej sjesty?
Głównym wstrząsem wycieczki był dogłębny remont drogi Gołuchowice - Kuźnica Sulikowska. Wykopy na półtora metra, pełno maszyn i robotników. Skreśliłem tym samym Siewierz z listy wiosennych celów wypadowych, bo tirówki nr 78 nie lubię. A łączenie krajówki z leśnymi duktami uważam za bezcelowe...

Puuusto nad Kuźnicą W.

Odsłanianie, zabezpieczanie i rekonstrukcja XVI-wiecznych bastei artyleryjskich szła pełną parą. Jakże się tu wszystko zmieniło od mojej pierwszej rowerowej wizyty, 21 lat temu... Można było wtedy, dwie dekady temu, swobodnie eksplorować ruiny, co oczywiście czyniłem...
Sam pomysł na zabezpieczenie sypiących się resztek fortyfikacji muszę jednak pochwalić, wystarczy porównać ze stanem umocnień w Pilicy...

Dziewki, klon przydrożny

Wschodni kraniec Brudzowic - jest tu kilka ostańców historii

Jedno z moich ulubionych wzgórz - Łazy, górujące nad Brudzowicami. Porastający grzywę wzgórza las pełen jest warpii, a kulminacja uczczona została trójnogim triangułem :)
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32085636
Dystans133.14 km Czas06:29 Vśrednia20.54 km/h Podjazdy786 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Pożegnanie z ciążową oponą
Dalsze trwanie cudownej pogody mobilizowało do korzystania z niespodziewanego wolnego. Wybrałem się zatem do Pyskowic, Brynka i Kalet. Przejazd przez Szombierki sprawiał przykre wrażenie. Uświadomiłem sobie, że dawno w nich nie byłem (3 lata!). Przejazd przez Bobrek przypominał eksploracje ruin jakiejś potężnej wymarłej cywilizacji. Wspaniałość architektoniczna zabudowy kontrastowała przy tej słonecznej pogodzie z jej zabrudzeniem. Szpaki szalały na polach pod Księżym Lasem. Pola tu także wyssane z wilgoci. Od Brynka naszły chmury i dalsza trasa już bardziej treningowa, choć uda dawały o sobie znać.
Tytuł wycieczki od świerklanieckiej niespodzianki. Po raz drugi w przeciągu trzech dni złapałem gumę, tuż przed parkiem (szczęście w nieszczęściu). Od tej pory opony Schwalbe Marathon nazywam ciążowymi, bo wytrzymują 9 miesięcy. Przejechane 12 tys. km i 9 miesięcy użytkowania, tyle wytrzymała maratonka zakupiona pod koniec czerwca. Prawda, że połowa z tego przejechana z dużym bagażem i 3/4 w górach, ale to i tak jest żenujące, bo oponę zdarłem do wkładki. We wkładce też są już liczne spękania. To koniec.

Kamieniec

Księży Las

Brynek

Świerklaniec
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32163659
Dalsze trwanie cudownej pogody mobilizowało do korzystania z niespodziewanego wolnego. Wybrałem się zatem do Pyskowic, Brynka i Kalet. Przejazd przez Szombierki sprawiał przykre wrażenie. Uświadomiłem sobie, że dawno w nich nie byłem (3 lata!). Przejazd przez Bobrek przypominał eksploracje ruin jakiejś potężnej wymarłej cywilizacji. Wspaniałość architektoniczna zabudowy kontrastowała przy tej słonecznej pogodzie z jej zabrudzeniem. Szpaki szalały na polach pod Księżym Lasem. Pola tu także wyssane z wilgoci. Od Brynka naszły chmury i dalsza trasa już bardziej treningowa, choć uda dawały o sobie znać.
Tytuł wycieczki od świerklanieckiej niespodzianki. Po raz drugi w przeciągu trzech dni złapałem gumę, tuż przed parkiem (szczęście w nieszczęściu). Od tej pory opony Schwalbe Marathon nazywam ciążowymi, bo wytrzymują 9 miesięcy. Przejechane 12 tys. km i 9 miesięcy użytkowania, tyle wytrzymała maratonka zakupiona pod koniec czerwca. Prawda, że połowa z tego przejechana z dużym bagażem i 3/4 w górach, ale to i tak jest żenujące, bo oponę zdarłem do wkładki. We wkładce też są już liczne spękania. To koniec.

Kamieniec

Księży Las

Brynek

Świerklaniec
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32163659
Dystans107.30 km Czas05:03 Vśrednia21.25 km/h Podjazdy722 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Przeczyce - Siewierz - Zendek
Nad Rogoźnikiem rozśpiewane rudziki i drozdy śpiewaki oraz tłumy spacerowiczów... Co jakiś czas mijali mnie rowerzyści w krótkich spodenkach. W słońcu autentycznie było ciepło. Przy drodze kwitnące podbiały i ziarnopłony.
W drodze powrotnej, w Chorzowie Starym, spotkałem watahę miłośników trunków zbierających się w kręgu koronawirusowego wtajemniczenia. Trasa miała być spokojnym rozprostowaniem kości po wtorkowym wycisku, ale o dziwo jechało mi się lekko i całkiem "na świeżo". Zmęczenie przyszło dopiero kolejnego dnia.

Rogoźnik I

Góra Siewierska

Zendek
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32163614
Nad Rogoźnikiem rozśpiewane rudziki i drozdy śpiewaki oraz tłumy spacerowiczów... Co jakiś czas mijali mnie rowerzyści w krótkich spodenkach. W słońcu autentycznie było ciepło. Przy drodze kwitnące podbiały i ziarnopłony.
W drodze powrotnej, w Chorzowie Starym, spotkałem watahę miłośników trunków zbierających się w kręgu koronawirusowego wtajemniczenia. Trasa miała być spokojnym rozprostowaniem kości po wtorkowym wycisku, ale o dziwo jechało mi się lekko i całkiem "na świeżo". Zmęczenie przyszło dopiero kolejnego dnia.

Rogoźnik I

Góra Siewierska

Zendek
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32163614
Dystans121.88 km Czas05:58 Vśrednia20.43 km/h Podjazdy976 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Pustkowie Ligockie i powitanie ze szpakami
Wreszcie trafił się ładny wtorek, czyli jedyny dzień gdy szybciej kończę. Było przyzwoicie temperaturowo i wizualnie (przyjazny nieboskłon). Asfalt z Trzebiesławic do Gołuchowic zerwany. W okolicach Pińczyc mocno już rozśpiewane skowronki. Odwiedzałem dziwne miejsca, bo plakatowałem oraz inwentaryzowałem tablice ogłoszeń. Od Koziegłów już wyraźna walka z wiatrem. Zdążyłem wrócić przed zmierzchem. W powietrzu zapach wiosny no i w Ożarowicach pierwsze spotkanie z bandą szpaków :)
Ironio losu, dzień później ogłoszono stan zagrożenia epidemicznego i w kolejnym tygodniu miałem już więcej czasu.

Kopalnia dolomitu, rejon Nowej Wioski

Jak za starych czasów, przerwa od wiatru w Cynkowie. Tutaj prawie 21 lat temu wykonałem pierwszą fotografię na wypadzie rowerowym.

Szpaki!!!
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32106718
Wreszcie trafił się ładny wtorek, czyli jedyny dzień gdy szybciej kończę. Było przyzwoicie temperaturowo i wizualnie (przyjazny nieboskłon). Asfalt z Trzebiesławic do Gołuchowic zerwany. W okolicach Pińczyc mocno już rozśpiewane skowronki. Odwiedzałem dziwne miejsca, bo plakatowałem oraz inwentaryzowałem tablice ogłoszeń. Od Koziegłów już wyraźna walka z wiatrem. Zdążyłem wrócić przed zmierzchem. W powietrzu zapach wiosny no i w Ożarowicach pierwsze spotkanie z bandą szpaków :)
Ironio losu, dzień później ogłoszono stan zagrożenia epidemicznego i w kolejnym tygodniu miałem już więcej czasu.

Kopalnia dolomitu, rejon Nowej Wioski

Jak za starych czasów, przerwa od wiatru w Cynkowie. Tutaj prawie 21 lat temu wykonałem pierwszą fotografię na wypadzie rowerowym.

Szpaki!!!
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32106718
Dystans121.84 km Czas05:35 Vśrednia21.82 km/h VMAX48.68 km/h Podjazdy860 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Koziegłowy, czyli mały jubileusz
Na krajówce do Będzina chmurno i ruchliwie (dlaczego?). Nad Pogoriami zaczęło przebijać się słońce, które eksplodowało w Siewierzu a zanikło jeszcze przed Mysłowem. Co jakiś czas dochodziły mnie odgłosy wiosny - intensywne ćwierkania wróbli i świergot skowronków. Od Koziegłów do domku jechałem już cały czas pod wiatr i w końcówce jechałem na oparach. Wiatr był prawie tak zimny jak w sobotę, na szczęście temp. była wyższa. Dobrze, że skończyła mi się trasa, bo tempo wyraźnie siadło i po przekroczeniu setki słaniałem się na nogach. Ot, słabość na przednówku.
Czterechsetną setkę (tj trasę w widełkach 100-199 km) wypadało odbyć do Koziegłów, bo tutaj padła moja pierwsza setka. Doprawdy, nie jest to najlichsze z miast Księstwa Siewierskiego, albowiem jest dla mnie klamrą dziejową. Amen.

Odsłonięte bastiony w Siewierzu

Koziegłowy

Koziegłowy - detal

Zendek
Mapa:
https://ridewithgps.com/routes/32036837
Na krajówce do Będzina chmurno i ruchliwie (dlaczego?). Nad Pogoriami zaczęło przebijać się słońce, które eksplodowało w Siewierzu a zanikło jeszcze przed Mysłowem. Co jakiś czas dochodziły mnie odgłosy wiosny - intensywne ćwierkania wróbli i świergot skowronków. Od Koziegłów do domku jechałem już cały czas pod wiatr i w końcówce jechałem na oparach. Wiatr był prawie tak zimny jak w sobotę, na szczęście temp. była wyższa. Dobrze, że skończyła mi się trasa, bo tempo wyraźnie siadło i po przekroczeniu setki słaniałem się na nogach. Ot, słabość na przednówku.
Czterechsetną setkę (tj trasę w widełkach 100-199 km) wypadało odbyć do Koziegłów, bo tutaj padła moja pierwsza setka. Doprawdy, nie jest to najlichsze z miast Księstwa Siewierskiego, albowiem jest dla mnie klamrą dziejową. Amen.

Odsłonięte bastiony w Siewierzu

Koziegłowy

Koziegłowy - detal

Zendek
Mapa:
https://ridewithgps.com/routes/32036837