Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 81583.73 km (w terenie 19.90 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 3732:27 |
Średnia prędkość: | 19.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 512321 m |
Liczba aktywności: | 606 |
Średnio na aktywność: | 134.63 km i 7h 03m |
Więcej statystyk |
Dystans163.27 km Czas06:53 Vśrednia23.72 km/h Podjazdy988 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na Jurę po grzyby
To był szalony rajd po grzybki. Jurajskie grzybki. Tempo wyśmienite, pogoda wakacyjna, temperatura szokująca - 27 stopni w cieniu. Znakomite tempo wyzwoliło oczywiście problemy z "trawieniem", ale chodząc za potrzebą znalazłem więcej grzybów niż w "swoim" miejscu w lesie...
Dlaczego tak mnie ciągnęło na grzyby? To proste - o tej porze spędzam zwykle tydzień lub dwa na poligonie, zawsze w jakimś jurajskim ośrodku ZHP... Ciągnęło więc niedźwiedzia do lasu. Znalazłem pogrzybki, prawdziwki, ale też koźlarze (biegając za potrzebą). W dodatku o zmierzchu dotarłem do domu. W tak kapitalny sposób wykorzystałem szybki koniec zajęć. Zawsze gdy mijam Błędów czuję się już jak na wakacjach, ale tym razem wakacyjne było wszystko: nie tylko temp. także tłumy dzieci w Chechle. One chyba powinny być w szkole. Nie były, ja też! Tydzień później zmienili mi plan na gorszy, co tylko dowodzi że warto kraść chwile ulotne ja motyle. Joł.
Grzyby golczowskie
Tuż po 12, w tygodniu, nad Pogorią - to już się więcej nie zdarzy w tym roku...
Wielbłąd z Chechła
W "moim" lesie
Piękny goryczak żółciowy czy koźlarz sosnowy?
Rajd przez Żelazko. Ostatnio byłem tu 21 kwietnia, gdy strusze prafa przestali gonić rowerzystów...
Złota godzina nad Trójką
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34240719
To był szalony rajd po grzybki. Jurajskie grzybki. Tempo wyśmienite, pogoda wakacyjna, temperatura szokująca - 27 stopni w cieniu. Znakomite tempo wyzwoliło oczywiście problemy z "trawieniem", ale chodząc za potrzebą znalazłem więcej grzybów niż w "swoim" miejscu w lesie...
Dlaczego tak mnie ciągnęło na grzyby? To proste - o tej porze spędzam zwykle tydzień lub dwa na poligonie, zawsze w jakimś jurajskim ośrodku ZHP... Ciągnęło więc niedźwiedzia do lasu. Znalazłem pogrzybki, prawdziwki, ale też koźlarze (biegając za potrzebą). W dodatku o zmierzchu dotarłem do domu. W tak kapitalny sposób wykorzystałem szybki koniec zajęć. Zawsze gdy mijam Błędów czuję się już jak na wakacjach, ale tym razem wakacyjne było wszystko: nie tylko temp. także tłumy dzieci w Chechle. One chyba powinny być w szkole. Nie były, ja też! Tydzień później zmienili mi plan na gorszy, co tylko dowodzi że warto kraść chwile ulotne ja motyle. Joł.
Grzyby golczowskie
Tuż po 12, w tygodniu, nad Pogorią - to już się więcej nie zdarzy w tym roku...
Wielbłąd z Chechła
W "moim" lesie
Piękny goryczak żółciowy czy koźlarz sosnowy?
Rajd przez Żelazko. Ostatnio byłem tu 21 kwietnia, gdy strusze prafa przestali gonić rowerzystów...
Złota godzina nad Trójką
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34240719
Dystans120.41 km Czas04:16 Vśrednia28.22 km/h Podjazdy706 m
SprzętHaibike Tour SL
Strąków
Zadziwiająco ciepło, silny wiatr, tłumy nad Pogoriami, spokój w Siewierzu i dookoła Pyrzowic, tłoczno w Rogoźniku. Gdzie woda - tam ludzie. Jechało mi się bardzo dobrze, nawet jazda pod huragan niewiele mnie wyhamowała. To wszystko efekt nieznośnej lekkości bytu, bowiem dopiero pod koniec sierpnia zacząłem jeździć na lekko.
Wrześniowa idylla nad "Czwórką"
Siewierz
Ciekawe czy gmina Zendek ma specjalne archiwum, w którym podpisy czekają 18 lat, aż będzie można je dołączyć do wniosku? ;P
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34038260
Zadziwiająco ciepło, silny wiatr, tłumy nad Pogoriami, spokój w Siewierzu i dookoła Pyrzowic, tłoczno w Rogoźniku. Gdzie woda - tam ludzie. Jechało mi się bardzo dobrze, nawet jazda pod huragan niewiele mnie wyhamowała. To wszystko efekt nieznośnej lekkości bytu, bowiem dopiero pod koniec sierpnia zacząłem jeździć na lekko.
Wrześniowa idylla nad "Czwórką"
Siewierz
Ciekawe czy gmina Zendek ma specjalne archiwum, w którym podpisy czekają 18 lat, aż będzie można je dołączyć do wniosku? ;P
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34038260
Dystans100.33 km Czas04:27 Vśrednia22.55 km/h Podjazdy855 m
SprzętFocus Arriba 4.0
100. rocznica autonomii woj. ślaskiego
Z okazji 100. rocznicy przyznania autonomii woj. Śląskiemu wycieczka ekumeniczna długości 100 km na pogranicze śląsko-małopolskie.
Na kopcu w Piekarach
Piekary Śląskie
Radzionków Księża Góra
Świerklaniec
Dziewicza Góra
Chorzów
Trasa:
Chorzów - Bobrowniki - Piekary - Radzionków - Orzech - Świerklaniec - Brynica - Tąpkowice - Dziewicza Góra - Góra Siewierska - Chorzów
Z okazji 100. rocznicy przyznania autonomii woj. Śląskiemu wycieczka ekumeniczna długości 100 km na pogranicze śląsko-małopolskie.
Na kopcu w Piekarach
Piekary Śląskie
Radzionków Księża Góra
Świerklaniec
Dziewicza Góra
Chorzów
Trasa:
Chorzów - Bobrowniki - Piekary - Radzionków - Orzech - Świerklaniec - Brynica - Tąpkowice - Dziewicza Góra - Góra Siewierska - Chorzów
Dystans133.63 km Czas05:43 Vśrednia23.38 km/h Podjazdy985 m
SprzętHaibike Tour SL
Pilica
Szosowy wypad do Pilicy w bardzo ciepły ale stabilny pogodowo dzień. Jechałem nietypowo, bo jednocześnie przez Pogorie, Pilicę i Ogrodzieniec (drogą wojewódzk z Pilicy). Trening na siłę, bez zwracania uwagi na tempo.
Pilica
Ogrodzieniec
Pogoria IV
Szosowy wypad do Pilicy w bardzo ciepły ale stabilny pogodowo dzień. Jechałem nietypowo, bo jednocześnie przez Pogorie, Pilicę i Ogrodzieniec (drogą wojewódzk z Pilicy). Trening na siłę, bez zwracania uwagi na tempo.
Pilica
Ogrodzieniec
Pogoria IV
Dystans128.38 km Czas07:46 Vśrednia16.53 km/h VMAX44.72 km/h Podjazdy658 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Radomia, dzień 3: Burzliwy odwrót
Od rana towarzyszył mi upał. Komary które terroryzowały mnie szwadronami przy rozbijaniu namiotu, nad ranem jeszcze dosypiały trudy dobijania się do mnie przez sypialnię. Pomyśleć, że kiedyś jeździłem z samym tropikiem, byłem świrem. W Chotczy Dolnej dokonałem pożegnania z Wisłą, która tutaj już nieco opadła i umożliwiła podejście nad sam brzeg. W Lipsku nawiedziłem Lewiatan max, taki powiatowy (duża powierzchnia i wybór).
W najmniejszym mieście powiatowym Rzpltej dumnie sterczy gmach starostwa. Bloczkowy, jak całe miasto, które w najzabawniejszym miejscu kończy się kilka metrów od rynku… Ostatnio gdy tu byłem (2010!) miasto było szare i beznadziejne, teraz dalej jest beznadziejne, ale przynajmniej ukwiecone i kolorowe. Postęp. Ja, wśród upajających zapachów kwitnących lip zmierzałem z Lipska (nomen omen) do Sienna, do gniazda polskich praoligarchów Oleśnickich, co ufundowali tu wspaniały gotycki kościół.
Po dwóch dniach wycisku bez wytchnienia organizm mi się zbuntował i czułem całym sobą, że chcę do mamusi, albo przynajmniej do pociągu. Tężał ten pieprzony zleżały upał, więc zamiast jechać do Wąchocka, postanowiłem nie ryzykować i ruszyłem od razu do Ostrowca. Miałem sporo czasu do pociągu, rozmyślałem właśnie gdzie zjem obiad (tak jak ostatnio, w pizzerii na rynku?) gdy nagle poczułem tąpnięcie. Wjechałem w sam środek krateru, typowej dla polskich dróg studni i zaraz usłyszałem charakterystyczne syczenie, po chwili dobiegało też z drugiego koła. Dublet – przebiłem naraz dwie dętki – rekord w idealnym momencie!
Potem było 7 km cyklotreku (hehe) aż na dworzec w Ostrowcu. Na rynku zdołałem nabyć tanie i dobre dętki. Kupiłem od razu trzy, na więcej nie miałem kasy. Na dworcu musiałem pokonać te 190 schodów, ale nagrodą był pociąg bezpośredni Ostro-Kraków, z którego wysiadłem o godz. 18:03 na stacji Klimontów. Dalej, aż do Wiesiółki jechałem rowerem. Zrobiło się chłodno, drogi były zalane lub poprzecinane wstęgami namulisk, ale nie padało, ani nie grzmiało. Zdążyłem na pociąg o 21:47, byłem na kwadrans przed czasem (do Chorzowa B). Ten poburzowy chłód bardzo mi pomógł. Uwielbiam 18 stopni, nie znoszę 28 i więcej. Przed 23 byłem w domu, a pomyśleć że miałem być przed 19 i pokonać 60 km rowerem mniej. Los płata takie figle i zamienia nudny dzień powrotu w festiwal emocji.
Zanim dotarłem na dworzec, usłyszałem od ekipy radiowej pytanie:
- Co pan myśli o wyborach?
- Nie jestem w humorze – odpowiedziałem, wlokąc rower z dwoma flakami zamiast opon
- Rozumiem – odparł dziennikarz
---------------------------------------------
To wszystko wydarzyło się naprawdę. To jest największy atut roweru: moc przygód. Dlaczego dookoła Radomia? Bo od dawna planowałem rowerowy spływ Pilicą. Jechałem wielokrotnie wzdłuż Pilicy, ale w jednym ciągu najdalej do Tomaszowa (jechałem też od Spały do Warki, ale to przy innej okazji). Pilica góruje na Wisłą, Wartą czy Odrą tym, że nie trzeba przedzierać się przez żadne duże miasta, nigdzie też najbliższa rzece przejezdna droga nie oddala się bardziej niż na odległość 5-6 km. Jakby tego było mało, jedynie na odcinku kilkuset metrów trzeba jechać krajówką. Większą i bardziej przyjazną rowerzystom rzeką jest tylko Bug. Wzdłuż Bugu już jednak jechałem (od Kryłowa po Wyszków), no i Pilica leży w całości w granicach Polski, można więc bez problemu przedsięwziąć trasę od źródeł do ujścia. Wśród lewobrzeżnych dopływów Wisły Pilica nie ma sobie równych. W wersji optimum miałem dotrzeć aż do ujścia Wieprza i do Bobrownik, ale z racji zagrożeń oponowych i pogodowych szybko odrzuciłem ten wariant. Z Czarnolasu był tylko rzut beretem do Dęblina, ale wolałem Janowiec.
Wisła w Chotczy Dolnej
Między Lucimią a Borowcem
Lipsko
Cudo - tablica erekcyjna w kościele św. Zygmunta w Siennie
Piesze zwiedzanie Ostrowca...
Mstyczów
Działo się w Przełaju
Łazy, blisko mety
Trasa, cz. I:
https://ridewithgps.com/routes/33219878
Trasa. cz. II:
https://ridewithgps.com/routes/33219921
Mapa:
Od rana towarzyszył mi upał. Komary które terroryzowały mnie szwadronami przy rozbijaniu namiotu, nad ranem jeszcze dosypiały trudy dobijania się do mnie przez sypialnię. Pomyśleć, że kiedyś jeździłem z samym tropikiem, byłem świrem. W Chotczy Dolnej dokonałem pożegnania z Wisłą, która tutaj już nieco opadła i umożliwiła podejście nad sam brzeg. W Lipsku nawiedziłem Lewiatan max, taki powiatowy (duża powierzchnia i wybór).
W najmniejszym mieście powiatowym Rzpltej dumnie sterczy gmach starostwa. Bloczkowy, jak całe miasto, które w najzabawniejszym miejscu kończy się kilka metrów od rynku… Ostatnio gdy tu byłem (2010!) miasto było szare i beznadziejne, teraz dalej jest beznadziejne, ale przynajmniej ukwiecone i kolorowe. Postęp. Ja, wśród upajających zapachów kwitnących lip zmierzałem z Lipska (nomen omen) do Sienna, do gniazda polskich praoligarchów Oleśnickich, co ufundowali tu wspaniały gotycki kościół.
Po dwóch dniach wycisku bez wytchnienia organizm mi się zbuntował i czułem całym sobą, że chcę do mamusi, albo przynajmniej do pociągu. Tężał ten pieprzony zleżały upał, więc zamiast jechać do Wąchocka, postanowiłem nie ryzykować i ruszyłem od razu do Ostrowca. Miałem sporo czasu do pociągu, rozmyślałem właśnie gdzie zjem obiad (tak jak ostatnio, w pizzerii na rynku?) gdy nagle poczułem tąpnięcie. Wjechałem w sam środek krateru, typowej dla polskich dróg studni i zaraz usłyszałem charakterystyczne syczenie, po chwili dobiegało też z drugiego koła. Dublet – przebiłem naraz dwie dętki – rekord w idealnym momencie!
Potem było 7 km cyklotreku (hehe) aż na dworzec w Ostrowcu. Na rynku zdołałem nabyć tanie i dobre dętki. Kupiłem od razu trzy, na więcej nie miałem kasy. Na dworcu musiałem pokonać te 190 schodów, ale nagrodą był pociąg bezpośredni Ostro-Kraków, z którego wysiadłem o godz. 18:03 na stacji Klimontów. Dalej, aż do Wiesiółki jechałem rowerem. Zrobiło się chłodno, drogi były zalane lub poprzecinane wstęgami namulisk, ale nie padało, ani nie grzmiało. Zdążyłem na pociąg o 21:47, byłem na kwadrans przed czasem (do Chorzowa B). Ten poburzowy chłód bardzo mi pomógł. Uwielbiam 18 stopni, nie znoszę 28 i więcej. Przed 23 byłem w domu, a pomyśleć że miałem być przed 19 i pokonać 60 km rowerem mniej. Los płata takie figle i zamienia nudny dzień powrotu w festiwal emocji.
Zanim dotarłem na dworzec, usłyszałem od ekipy radiowej pytanie:
- Co pan myśli o wyborach?
- Nie jestem w humorze – odpowiedziałem, wlokąc rower z dwoma flakami zamiast opon
- Rozumiem – odparł dziennikarz
---------------------------------------------
To wszystko wydarzyło się naprawdę. To jest największy atut roweru: moc przygód. Dlaczego dookoła Radomia? Bo od dawna planowałem rowerowy spływ Pilicą. Jechałem wielokrotnie wzdłuż Pilicy, ale w jednym ciągu najdalej do Tomaszowa (jechałem też od Spały do Warki, ale to przy innej okazji). Pilica góruje na Wisłą, Wartą czy Odrą tym, że nie trzeba przedzierać się przez żadne duże miasta, nigdzie też najbliższa rzece przejezdna droga nie oddala się bardziej niż na odległość 5-6 km. Jakby tego było mało, jedynie na odcinku kilkuset metrów trzeba jechać krajówką. Większą i bardziej przyjazną rowerzystom rzeką jest tylko Bug. Wzdłuż Bugu już jednak jechałem (od Kryłowa po Wyszków), no i Pilica leży w całości w granicach Polski, można więc bez problemu przedsięwziąć trasę od źródeł do ujścia. Wśród lewobrzeżnych dopływów Wisły Pilica nie ma sobie równych. W wersji optimum miałem dotrzeć aż do ujścia Wieprza i do Bobrownik, ale z racji zagrożeń oponowych i pogodowych szybko odrzuciłem ten wariant. Z Czarnolasu był tylko rzut beretem do Dęblina, ale wolałem Janowiec.
Wisła w Chotczy Dolnej
Między Lucimią a Borowcem
Lipsko
Cudo - tablica erekcyjna w kościele św. Zygmunta w Siennie
Piesze zwiedzanie Ostrowca...
Mstyczów
Działo się w Przełaju
Łazy, blisko mety
Trasa, cz. I:
https://ridewithgps.com/routes/33219878
Trasa. cz. II:
https://ridewithgps.com/routes/33219921
Mapa:
Dystans191.80 km Czas07:57 Vśrednia24.13 km/h VMAX52.27 km/h Podjazdy867 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Szlak żelazny, czyli Dolina Górnej Liswarty
Gdy startowałem na pociąg do Kalet, przy progu zwalniającym, tuż obok domu - "podziwiałem" dwa zmasakrowane jeżyki. W Lisowie z kolei szalały jerzyki, bo pod dachami tutejszych bloczków (niskich i zadbanych) rozwieszono budki lęgowe. Ten dualizm towarzyszył mi przez całą trasę. Pierwszy odcinek miał charakter turystyczny - od Lisowa do Krzepic jechałem wciąż wzdłuż Liswarty. Rzeka była przez stulecia granicą Górnego Śląska. Na śląskim brzegu cieszą ucho nazwy typu: Chwostek, Braszczok, Dryndowe, Kucoby. Na małopolskim brzegu wybrzmiewają miękko Łebki, Tanina, Ługi-Radły, Podłęże Szlacheckie...
Dualizm brzegów rzeki potrafił mieć też wymiar komiczny, wręcz komediowy. W chwili osiągnięcia Bodzanowic ukazały mi się budynki osady Granicznik. Znalazłem się wtedy po śląskiej stronie rzeki, ale znaki radośnie informowały mnie, że "Województwo śląskie żegna"... Było to o tyle zabawne, że od Lisowa jechałem cały czas małopolskim brzegiem rzeki i dokładnie w chwili gdy wkroczyłem na historyczny Śląsk, właśnie wtedy, dowiedziałem się że "Śląskie żegna"...
Jeszcze wcześniej, w Łebkach, mijała mnie co chwilę cysterna na mleko SM Włoszczowa. Zaprawdę powiadam wam, kupujcie produkty z tej spółdzielni mleczarskiej! Łąki nad Liswartą soczyste, lasy przestronne, wszędzie cicho, czysto i pasące się gdzieniegdzie krówki. Idylla!
Gdy przebiłem się przez nadliswarckie piachy do wsi Kamińsko zobaczyłem pierwszy raz w życiu plakat wyborczy Trzaskowskiego... Po małopolskiej stronie rzeki! Część rekreacyjno-krajoznawcza zakończyła się w Krzepicach, konkretnie na malowniczo i ustronnie położonym kirkucie. Roiło się tu od żeliwnych macew, bo i okolice Liswarty (w tym Krzepice) słynęły przez stulecia z kuźnic i wydobycia rud darniowych. Macewy wyrastały pod okapami sosen i dębów.
Po chwili refleksji nad zmiennością świata i przemijaniem materii , ruszyłem dalej. Dualizm trasy zobowiązywał. Chwyciłem mocniej lejce i pocwałowałem sportowym tempem do Chorzowa. Pomogły mi zbierające się chmury i lekka mżawka. Ryzyko zmoczenia zawsze mnie świetnie motywuje... Przystanąłem tylko 2 razy i musiałem odganiać chmary motyli i bzygów, gotowych mnie zapylać. Zbyt żółta koszulka to jednak utrapienie i ciągłe molestowanie ze strony pyłkofilów. Poza tym powrót odbywał się bez przeszkód: deszczem tylko postraszyło, sprawnie omijałem trupy podlotków wróbli, szpaków i drozdów ścielące się po asfalcie oraz bombardujące szyszkami sosny (przed Blachownią, gdy wiatr się wzmógł i zanosiło się na mały Armageddon).
Krzepice - żeliwne macewy
Koszęcin w porannym słońcu
Cisy w Łebkach
Liswarta
Po małopolskiej stronie Liswarty
Przystajń - sukiennice
Dawna granica Prus i Rosji/ Śląska i Małopolski
Kirkut w Krzepicach
Pod Truskolasami
Cisie
Dobieszowice
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34402120
Gdy startowałem na pociąg do Kalet, przy progu zwalniającym, tuż obok domu - "podziwiałem" dwa zmasakrowane jeżyki. W Lisowie z kolei szalały jerzyki, bo pod dachami tutejszych bloczków (niskich i zadbanych) rozwieszono budki lęgowe. Ten dualizm towarzyszył mi przez całą trasę. Pierwszy odcinek miał charakter turystyczny - od Lisowa do Krzepic jechałem wciąż wzdłuż Liswarty. Rzeka była przez stulecia granicą Górnego Śląska. Na śląskim brzegu cieszą ucho nazwy typu: Chwostek, Braszczok, Dryndowe, Kucoby. Na małopolskim brzegu wybrzmiewają miękko Łebki, Tanina, Ługi-Radły, Podłęże Szlacheckie...
Dualizm brzegów rzeki potrafił mieć też wymiar komiczny, wręcz komediowy. W chwili osiągnięcia Bodzanowic ukazały mi się budynki osady Granicznik. Znalazłem się wtedy po śląskiej stronie rzeki, ale znaki radośnie informowały mnie, że "Województwo śląskie żegna"... Było to o tyle zabawne, że od Lisowa jechałem cały czas małopolskim brzegiem rzeki i dokładnie w chwili gdy wkroczyłem na historyczny Śląsk, właśnie wtedy, dowiedziałem się że "Śląskie żegna"...
Jeszcze wcześniej, w Łebkach, mijała mnie co chwilę cysterna na mleko SM Włoszczowa. Zaprawdę powiadam wam, kupujcie produkty z tej spółdzielni mleczarskiej! Łąki nad Liswartą soczyste, lasy przestronne, wszędzie cicho, czysto i pasące się gdzieniegdzie krówki. Idylla!
Gdy przebiłem się przez nadliswarckie piachy do wsi Kamińsko zobaczyłem pierwszy raz w życiu plakat wyborczy Trzaskowskiego... Po małopolskiej stronie rzeki! Część rekreacyjno-krajoznawcza zakończyła się w Krzepicach, konkretnie na malowniczo i ustronnie położonym kirkucie. Roiło się tu od żeliwnych macew, bo i okolice Liswarty (w tym Krzepice) słynęły przez stulecia z kuźnic i wydobycia rud darniowych. Macewy wyrastały pod okapami sosen i dębów.
Po chwili refleksji nad zmiennością świata i przemijaniem materii , ruszyłem dalej. Dualizm trasy zobowiązywał. Chwyciłem mocniej lejce i pocwałowałem sportowym tempem do Chorzowa. Pomogły mi zbierające się chmury i lekka mżawka. Ryzyko zmoczenia zawsze mnie świetnie motywuje... Przystanąłem tylko 2 razy i musiałem odganiać chmary motyli i bzygów, gotowych mnie zapylać. Zbyt żółta koszulka to jednak utrapienie i ciągłe molestowanie ze strony pyłkofilów. Poza tym powrót odbywał się bez przeszkód: deszczem tylko postraszyło, sprawnie omijałem trupy podlotków wróbli, szpaków i drozdów ścielące się po asfalcie oraz bombardujące szyszkami sosny (przed Blachownią, gdy wiatr się wzmógł i zanosiło się na mały Armageddon).
Krzepice - żeliwne macewy
Koszęcin w porannym słońcu
Cisy w Łebkach
Liswarta
Po małopolskiej stronie Liswarty
Przystajń - sukiennice
Dawna granica Prus i Rosji/ Śląska i Małopolski
Kirkut w Krzepicach
Pod Truskolasami
Cisie
Dobieszowice
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34402120
Dystans138.75 km Czas06:23 Vśrednia21.74 km/h Podjazdy783 m
SprzętMerida Drakar
Przez Lasy Lublinieckie do Siewierza
Pojechałem tradycyjną trasą by uniknąć poniedziałkowego ruchu, czyli na Świerklaniec, Chechło, Mikołeskę i tym razem zamiast pchać się na Zieloną pojechałem na Pasieki, a stamtąd przez przysiółki ("dzielnice") Woźnik typu Kolonia Woźnicka czy Dąbrowa Wielka do Cynkowa i dalej już tradycyjnie na Brudzowice, Siewierz i przez Pogorie do domu. Procentował fakt, że w poniedziałkowym grafiku nie miałem zbyt wiele zdalnych zajęć. Po deszczu miejscami było nieprzyjemnie. W Kolonii Woźnickiej ostatnio byłem w 2001 roku...
Kwietne okolice Świerklańca
W drodze na Mikołeskę
Pasieki
Porzucony, zaniedbany (kołtuny sierści), a mimo to wciąż ufny i lgnący do ludzi - ofiara "miłośników psów". Było mi go żal, a rzadko żywię takie uczucia wobec psów...
Siewierz z żabiej perspektywy
Bez czarny strzegący GSD
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32858732
Pojechałem tradycyjną trasą by uniknąć poniedziałkowego ruchu, czyli na Świerklaniec, Chechło, Mikołeskę i tym razem zamiast pchać się na Zieloną pojechałem na Pasieki, a stamtąd przez przysiółki ("dzielnice") Woźnik typu Kolonia Woźnicka czy Dąbrowa Wielka do Cynkowa i dalej już tradycyjnie na Brudzowice, Siewierz i przez Pogorie do domu. Procentował fakt, że w poniedziałkowym grafiku nie miałem zbyt wiele zdalnych zajęć. Po deszczu miejscami było nieprzyjemnie. W Kolonii Woźnickiej ostatnio byłem w 2001 roku...
Kwietne okolice Świerklańca
W drodze na Mikołeskę
Pasieki
Porzucony, zaniedbany (kołtuny sierści), a mimo to wciąż ufny i lgnący do ludzi - ofiara "miłośników psów". Było mi go żal, a rzadko żywię takie uczucia wobec psów...
Siewierz z żabiej perspektywy
Bez czarny strzegący GSD
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32858732
Dystans105.01 km Czas05:12 Vśrednia20.19 km/h VMAX40.57 km/h Podjazdy618 m
SprzętMerida Drakar
Dookoła Miasteczka
Pogodowy rollercoaster. Było słońce, gradowe chmury, 2 x deszcz, a nawet – nomen omen – grad (poprawnie i ściśle rzecz ujmując: krupy śnieżne). Czarna seria trwa – w środę padł mi akumulator w aparacie. Dziś sprawdziłem akumulator, spakowałem Lumixa (licząc na jakieś ornitoprzerwy) i nad Chechłem odkryłem, że aparat nie ma karty. Została w laptopie…
W rejonie Świerklańca i Chechła-Nakła niemożebne tłumy na rowerach, w świerklanieckim parku dodatkowo dużo spacerowiczów. Ogólnie, nie „o take trase” marzyłem… Głownym celem było dotlenienie i odciążenie brody od maseczki i te cele udało się w pełni zrealizować :)
Chechło
W Lasach Lublinieckich
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32744613
Pogodowy rollercoaster. Było słońce, gradowe chmury, 2 x deszcz, a nawet – nomen omen – grad (poprawnie i ściśle rzecz ujmując: krupy śnieżne). Czarna seria trwa – w środę padł mi akumulator w aparacie. Dziś sprawdziłem akumulator, spakowałem Lumixa (licząc na jakieś ornitoprzerwy) i nad Chechłem odkryłem, że aparat nie ma karty. Została w laptopie…
W rejonie Świerklańca i Chechła-Nakła niemożebne tłumy na rowerach, w świerklanieckim parku dodatkowo dużo spacerowiczów. Ogólnie, nie „o take trase” marzyłem… Głownym celem było dotlenienie i odciążenie brody od maseczki i te cele udało się w pełni zrealizować :)
Chechło
W Lasach Lublinieckich
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/32744613
Dystans101.33 km Czas04:32 Vśrednia22.35 km/h Podjazdy762 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jaworzno - GSD - Sączów - Świerklaniec - Chorzów
Wiał zimny wiatr północny, gdy już jednak dotarłem nad opustoszałe Pogorie poczułem "górski" zew i ruszyłem przez Psary na GSD, Górę Siewierską i Wał Sączowski. Gdy już witałem się z gąską na widok otwartego kościoła, padł definitywnie akumulator. Takie są skutki nagrywania wykładów na YT. Manierystyczny ołtarz rodem z Radomska oparł mi się więc po raz kolejny. Z Sączowa jechałem przez Niezdarę i Świerklaniec do domu.
Zarys gór widoczny z GSD
Między Górą Siewierską a Twardowicami
Sączów - u starego znajomego, św. Jakuba
Mapka:
https://ridewithgps.com/routes/32693022
Wiał zimny wiatr północny, gdy już jednak dotarłem nad opustoszałe Pogorie poczułem "górski" zew i ruszyłem przez Psary na GSD, Górę Siewierską i Wał Sączowski. Gdy już witałem się z gąską na widok otwartego kościoła, padł definitywnie akumulator. Takie są skutki nagrywania wykładów na YT. Manierystyczny ołtarz rodem z Radomska oparł mi się więc po raz kolejny. Z Sączowa jechałem przez Niezdarę i Świerklaniec do domu.
Zarys gór widoczny z GSD
Między Górą Siewierską a Twardowicami
Sączów - u starego znajomego, św. Jakuba
Mapka:
https://ridewithgps.com/routes/32693022
Dystans135.17 km Czas07:39 Vśrednia17.67 km/h Podjazdy2422 m
SprzętFocus Arriba 4.0 Uczestnicy
Przez Kiełek i Górę Ludwiki do sanatorium-krematorium
Pierwszy w roku wypad w góry obfitował w przygody i zwroty akcji. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów dotarłem w góry blachosmrodem. Ostatni raz mój rower podróżował na dachu prawie dekadę temu... To był pierwszy raz w górach w tym roku i od razu z cyklotrekiem. Jak zwykle zaczynanie od cyklotreku było błędem, ale takie błędne decyzje zmieniają trasę w przygodową. A o to przecież chodzi - statystyki to tylko "nieme źródła historyczne". Wymiar trasie zawsze nadaje "styl przeżytych przygód" pisząc Messnerem.
Cyklotrek był nadspodziewanie trudny. Przyczyniło się do tego oznakowanie. Ostatni raz takie problemy orientacyjne miałem w słowackim masywie Čipčie, czyli na mini-Choczu. Tam także zaskoczyła mnie obecność szlaku. Nie nauczyłem się wiele od tego czasu, znów polazłem szlakiem (spacerowy żółty wg oznaczeń PTTK), którego przebiegu nie znałem. Chodzenie znakowanymi szlakami zawsze wyłącza samodzielną orientację, no i przyczynia kłopotów. Na wierzchołku Mount Kiełek zaskoczył mnie wysoki na jakieś 7-8 metrów prowizoryczny maszt ustawiony przez krótkofalowców. Tuz nad punktem osnowy! Podawali właśnie te swoje kody. Pomyślałem: cudacy (pozdrowienia dla Palmy, SW górą!), ale zaraz potem spojrzałem na siebie, włóczącego się po krzakach w rowerowym wdzianku, z dala od roweru... Ostatecznie lepiej wyznaczać trendy niż podążać za tłumem. Brawo Wy! Nie każdy idzie na bezszlakowe (formalnie szlak nie był szlakiem tj. był tylko spacerowy, nie turystyczny) góry z masztem na plecach :)
W masywie Kiełka zaskoczył mnie nie tylko szlak spacerowy i krótkofalowcy, zaskoczyła mnie stromizna stoków. Postanowiłem schodzić bez szlaku, szerokim połogim płajem, ale szeroki płaj z kroku na krok zmieniał się w wąską ścieżynkę, aż zanikł całkowicie w jodłowym młodniku. Zgroza! Ciemniejsze były tylko piwnice na warszawskiej Woli w 1944... Tam całkiem straciłem orientację i tę przesadną pewność siebie (przecież tyle razy już chaszczowałem!). Truizm głoszący, że żadnej góry nie należy lekceważyć potrafi boleśnie smagnąć po kostkach. Dosłownie i w przenośni. Las, choć gatunkowo naturalny (jodłowo-bukowy) był zachwaszczony, pełen posuszu, wykrotów i pętli z jeżyn. Pętle z jeżyn potrafią nie tylko zniszczyć skarpetki, potrafią błyskawicznie wypoziomować każdego, kto nie patrzy pod nogi. Wtedy to, pośród jeżynowisk i jagodzisk trafiłem na bardzo strome zbocze, tak strome że ujrzałem cały masyw Babiej i Pasmo Policy. Po ułożeniu gór zorientowałem się także, że jestem po złej stronie góry. Cóż - musiałem zejść wprost do roweru ukrytego w świerkowym młodniku. Ten warunek potrafi bardzo utrudnić najbardziej nawet rozkoszne chaszczowanie.
Dalsza droga to były rozpaczliwe próby wyjścia z matni, czyli opuszczenia tych świerkowych wężowisk i dojścia do widocznego zarysu kolejnego płaju. Gdy już dotarłem do cywilizacji ukazał mi się... szlak spacerowy. Szkoda tylko, że tym odcinkiem nie szedłem w pierwszą stronę, nie wiedziałem więc gdzie jestem. Uratował mnie dopiero słupek oddziałowy sidzińskiego leśnictwa. Od tego momentu już tylko raz zmyliłem drogę - zszedłem prawie na dno sidzińskiej doliny. Zorientowałem się po altimetrze, który przezornie zabrałem ze sobą. Wtedy też niemal usiadłem na kosim gnieździe, kapitalnie wkomponowanym w skarpę głębocznicy. Spanikowana samica niemal wyleciała mi spod krocza. Gdyby się nie ruszyła nigdy bym nie zauważył tego gniazda. Leśne kosy nie zatraciły wspaniałej zdolności kamuflowania gniazd. Zarówno jednak leśne, jak i miejskie kosy są takimi samymi panikarzami. To spowodowało, że zaliczyłem wreszcie pierwsze zniesienie w tym roku. Gniazdobranie zaliczone! Wiosnę mogę wreszcie uznać za odbytą!
Przydługie "Kiełkowanie" spowodowało 2 godziny straty czasowej do tajemniczego Tinkoffa, który w Zawoi zasłaniał mi widok na Diablaka. Dzięki temu spóźnieniu widziałem jednak drozda cień, znaczy prawdziwego turdusa merulę :P
Rozsierdził mnie prawdziwie dopiero koniec podjazdu na Górę Ludwiki. Kolumb, jak wiemy, odkrył Amerykę, historia wspomina go czule. Jam odkrył więcej, odkrywszy Ludwikę, bo naraz obydwie półkule - pisał mistrz Jan z Krakowa. Podjeżdżałem tym razem od północy (od pd. wjeżdżałem tu w 2016, wracając z Suchych Cipek) i odkryłem tę drugą półkulę. Mój pęd poznawczy wyhamowało wierzchowinowe błoto. Dalej było jeszcze trochę szutru do Wysokiej, a stamtąd już pospolite asfalty, którymi dotarłem do miejsca kaźni - do Rabki.
Przebywałem w tutejszym więzieniu (zwanym dla niepoznaki GORD-em) 23 lata temu. Taki spotkał mnie wyrok – bez sądu, bez prokuratorów. Odsiadywałem skoliozę. Skrzynka do której wrzucaliśmy listy z pozdrowieniami dla sprawców naszej gehenny (tj. do rodziców) jest wciąż w tym samym miejscu. Trwa na przekór czasom. GORD nie jest już GORD-em, teren ośrodka został rozorany pod nowe alejki, stary więzienny mur zastąpiony stalową siatką, po boisku do siaty nie pozostał nawet nikły ślad. Skrzynka jednak trwa, może zachowała w swojej metalowej pamięci naszą genialna akcję, by zbiorowo napisać do rodziców tekst: „Pozdrowienia z sanatorium-krematorium”. Jeszcze jedno się nie zmieniło – kraty w oknach. Z tym wybrzuszeniem, by skazaniec mógł zaczerpnąć trochę powietrza. Ten luksus był zresztą zarezerwowany dla weteranów. Takich co odsiadywali półroczne wyroki (byli tacy, rodzice ich nie kochali).
W roku utraconego kwietnia, roku problemów z oddychaniem, taka puenta z więziennych wspomnień jest wysoce adekwatna!
Ulica Nowy Świat – nasza brama do reglamentowanej wolności (trasa do sklepów w centrum) – była całkiem rozorana, jakże to symboliczne. Mam nieodparte wrażenie, że nasz nowy wspaniały świat lat 20. XX wieku będzie właśnie jak Rabka. To znaczy jak moje wspomnienia z Górnośląskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzieci. Szczególnie te związane z Siostrą Ostrą i tym sympatycznym wuefistą na basenie (wyglądał jak Sean Connery przed 70), co przygniatał klapkami palce i serwował kopa z zaskoczenia stojącym na krawędzi głębokiego basenu – RIP.
W Rabce zaskoczyły mnie zmiany w parku. Ten park zawsze był piękny i rozległy. Jak dla mnie – jedyny poważny powód by odwiedzić Rabkę. W tutejszym drewniaku byłem po raz pierwszy… na egzaminie przewodnickim. W czasie niewoli GORD-yjskiej prowadzono nas karnymi oddziałami wyłącznie na msze do pobliskiego ceglaka.
Po wyjechaniu z Rabki dalszą trasę pokonywałem już pospolitym sposobem, czyli bez szczególnych przeżyć i wspomnień, po asfalcie. Mijałem też Żarnówkę, która była z kolei miejscem niemiłych wspomnień dla MalutkiejMi. Odblaskowy drozd miał zaś swoje traumy w nieodległej Kasince. Te rabczańskie okolice kryją w sobie niezliczone mroczne historie. Dość powiedzieć, że wracałem przez matecznik ojca Natanka…
Ruscy są wszędzie, nawet pod Babią
Widok na Babią ze stoków Kiełka
Pierwsze jaja tej wiosny - w kapitalnym miejscu, na skarpie tuż nad ścieżką
Kosie jaja
W drodze na Górę Ludwiki
Po raz drugi przy dworze w Wysokiej
GORD zamienił się w ŚCRU...
Niesamowite. Do tej samej skrzynki 23 lata temu wrzucałem listy do domu
Powrót w dolinę Skawicy
Mapka: https://ridewithgps.com/routes/32661084
Pierwszy w roku wypad w góry obfitował w przygody i zwroty akcji. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów dotarłem w góry blachosmrodem. Ostatni raz mój rower podróżował na dachu prawie dekadę temu... To był pierwszy raz w górach w tym roku i od razu z cyklotrekiem. Jak zwykle zaczynanie od cyklotreku było błędem, ale takie błędne decyzje zmieniają trasę w przygodową. A o to przecież chodzi - statystyki to tylko "nieme źródła historyczne". Wymiar trasie zawsze nadaje "styl przeżytych przygód" pisząc Messnerem.
Cyklotrek był nadspodziewanie trudny. Przyczyniło się do tego oznakowanie. Ostatni raz takie problemy orientacyjne miałem w słowackim masywie Čipčie, czyli na mini-Choczu. Tam także zaskoczyła mnie obecność szlaku. Nie nauczyłem się wiele od tego czasu, znów polazłem szlakiem (spacerowy żółty wg oznaczeń PTTK), którego przebiegu nie znałem. Chodzenie znakowanymi szlakami zawsze wyłącza samodzielną orientację, no i przyczynia kłopotów. Na wierzchołku Mount Kiełek zaskoczył mnie wysoki na jakieś 7-8 metrów prowizoryczny maszt ustawiony przez krótkofalowców. Tuz nad punktem osnowy! Podawali właśnie te swoje kody. Pomyślałem: cudacy (pozdrowienia dla Palmy, SW górą!), ale zaraz potem spojrzałem na siebie, włóczącego się po krzakach w rowerowym wdzianku, z dala od roweru... Ostatecznie lepiej wyznaczać trendy niż podążać za tłumem. Brawo Wy! Nie każdy idzie na bezszlakowe (formalnie szlak nie był szlakiem tj. był tylko spacerowy, nie turystyczny) góry z masztem na plecach :)
W masywie Kiełka zaskoczył mnie nie tylko szlak spacerowy i krótkofalowcy, zaskoczyła mnie stromizna stoków. Postanowiłem schodzić bez szlaku, szerokim połogim płajem, ale szeroki płaj z kroku na krok zmieniał się w wąską ścieżynkę, aż zanikł całkowicie w jodłowym młodniku. Zgroza! Ciemniejsze były tylko piwnice na warszawskiej Woli w 1944... Tam całkiem straciłem orientację i tę przesadną pewność siebie (przecież tyle razy już chaszczowałem!). Truizm głoszący, że żadnej góry nie należy lekceważyć potrafi boleśnie smagnąć po kostkach. Dosłownie i w przenośni. Las, choć gatunkowo naturalny (jodłowo-bukowy) był zachwaszczony, pełen posuszu, wykrotów i pętli z jeżyn. Pętle z jeżyn potrafią nie tylko zniszczyć skarpetki, potrafią błyskawicznie wypoziomować każdego, kto nie patrzy pod nogi. Wtedy to, pośród jeżynowisk i jagodzisk trafiłem na bardzo strome zbocze, tak strome że ujrzałem cały masyw Babiej i Pasmo Policy. Po ułożeniu gór zorientowałem się także, że jestem po złej stronie góry. Cóż - musiałem zejść wprost do roweru ukrytego w świerkowym młodniku. Ten warunek potrafi bardzo utrudnić najbardziej nawet rozkoszne chaszczowanie.
Dalsza droga to były rozpaczliwe próby wyjścia z matni, czyli opuszczenia tych świerkowych wężowisk i dojścia do widocznego zarysu kolejnego płaju. Gdy już dotarłem do cywilizacji ukazał mi się... szlak spacerowy. Szkoda tylko, że tym odcinkiem nie szedłem w pierwszą stronę, nie wiedziałem więc gdzie jestem. Uratował mnie dopiero słupek oddziałowy sidzińskiego leśnictwa. Od tego momentu już tylko raz zmyliłem drogę - zszedłem prawie na dno sidzińskiej doliny. Zorientowałem się po altimetrze, który przezornie zabrałem ze sobą. Wtedy też niemal usiadłem na kosim gnieździe, kapitalnie wkomponowanym w skarpę głębocznicy. Spanikowana samica niemal wyleciała mi spod krocza. Gdyby się nie ruszyła nigdy bym nie zauważył tego gniazda. Leśne kosy nie zatraciły wspaniałej zdolności kamuflowania gniazd. Zarówno jednak leśne, jak i miejskie kosy są takimi samymi panikarzami. To spowodowało, że zaliczyłem wreszcie pierwsze zniesienie w tym roku. Gniazdobranie zaliczone! Wiosnę mogę wreszcie uznać za odbytą!
Przydługie "Kiełkowanie" spowodowało 2 godziny straty czasowej do tajemniczego Tinkoffa, który w Zawoi zasłaniał mi widok na Diablaka. Dzięki temu spóźnieniu widziałem jednak drozda cień, znaczy prawdziwego turdusa merulę :P
Rozsierdził mnie prawdziwie dopiero koniec podjazdu na Górę Ludwiki. Kolumb, jak wiemy, odkrył Amerykę, historia wspomina go czule. Jam odkrył więcej, odkrywszy Ludwikę, bo naraz obydwie półkule - pisał mistrz Jan z Krakowa. Podjeżdżałem tym razem od północy (od pd. wjeżdżałem tu w 2016, wracając z Suchych Cipek) i odkryłem tę drugą półkulę. Mój pęd poznawczy wyhamowało wierzchowinowe błoto. Dalej było jeszcze trochę szutru do Wysokiej, a stamtąd już pospolite asfalty, którymi dotarłem do miejsca kaźni - do Rabki.
Przebywałem w tutejszym więzieniu (zwanym dla niepoznaki GORD-em) 23 lata temu. Taki spotkał mnie wyrok – bez sądu, bez prokuratorów. Odsiadywałem skoliozę. Skrzynka do której wrzucaliśmy listy z pozdrowieniami dla sprawców naszej gehenny (tj. do rodziców) jest wciąż w tym samym miejscu. Trwa na przekór czasom. GORD nie jest już GORD-em, teren ośrodka został rozorany pod nowe alejki, stary więzienny mur zastąpiony stalową siatką, po boisku do siaty nie pozostał nawet nikły ślad. Skrzynka jednak trwa, może zachowała w swojej metalowej pamięci naszą genialna akcję, by zbiorowo napisać do rodziców tekst: „Pozdrowienia z sanatorium-krematorium”. Jeszcze jedno się nie zmieniło – kraty w oknach. Z tym wybrzuszeniem, by skazaniec mógł zaczerpnąć trochę powietrza. Ten luksus był zresztą zarezerwowany dla weteranów. Takich co odsiadywali półroczne wyroki (byli tacy, rodzice ich nie kochali).
W roku utraconego kwietnia, roku problemów z oddychaniem, taka puenta z więziennych wspomnień jest wysoce adekwatna!
Ulica Nowy Świat – nasza brama do reglamentowanej wolności (trasa do sklepów w centrum) – była całkiem rozorana, jakże to symboliczne. Mam nieodparte wrażenie, że nasz nowy wspaniały świat lat 20. XX wieku będzie właśnie jak Rabka. To znaczy jak moje wspomnienia z Górnośląskiego Ośrodka Rehabilitacji Dzieci. Szczególnie te związane z Siostrą Ostrą i tym sympatycznym wuefistą na basenie (wyglądał jak Sean Connery przed 70), co przygniatał klapkami palce i serwował kopa z zaskoczenia stojącym na krawędzi głębokiego basenu – RIP.
W Rabce zaskoczyły mnie zmiany w parku. Ten park zawsze był piękny i rozległy. Jak dla mnie – jedyny poważny powód by odwiedzić Rabkę. W tutejszym drewniaku byłem po raz pierwszy… na egzaminie przewodnickim. W czasie niewoli GORD-yjskiej prowadzono nas karnymi oddziałami wyłącznie na msze do pobliskiego ceglaka.
Po wyjechaniu z Rabki dalszą trasę pokonywałem już pospolitym sposobem, czyli bez szczególnych przeżyć i wspomnień, po asfalcie. Mijałem też Żarnówkę, która była z kolei miejscem niemiłych wspomnień dla MalutkiejMi. Odblaskowy drozd miał zaś swoje traumy w nieodległej Kasince. Te rabczańskie okolice kryją w sobie niezliczone mroczne historie. Dość powiedzieć, że wracałem przez matecznik ojca Natanka…
Ruscy są wszędzie, nawet pod Babią
Widok na Babią ze stoków Kiełka
Pierwsze jaja tej wiosny - w kapitalnym miejscu, na skarpie tuż nad ścieżką
Kosie jaja
W drodze na Górę Ludwiki
Po raz drugi przy dworze w Wysokiej
GORD zamienił się w ŚCRU...
Niesamowite. Do tej samej skrzynki 23 lata temu wrzucałem listy do domu
Powrót w dolinę Skawicy
Mapka: https://ridewithgps.com/routes/32661084