Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 81583.73 km (w terenie 19.90 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 3732:27 |
Średnia prędkość: | 19.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 512321 m |
Liczba aktywności: | 606 |
Średnio na aktywność: | 134.63 km i 7h 03m |
Więcej statystyk |
Dystans133.19 km Czas06:07 Vśrednia21.77 km/h VMAX45.69 km/h Podjazdy969 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Ziemia Raciborska, czyli przebłyski majówki
Chciałem sprytnie wsiąść w pociąg w Batorym, przesiąść się w Wodzisławiu (miało padać nad ranem w okolicach Katowic) i tam wykorzystać lżejszy wiatr na wschód by dotrzeć na zachód - do Raciborza. Wpierw nie przyjechał pociąg (obecny wirtualnie na rozkładzie, ale nie realnie i nie na rozkładzie papierowym) z Batorego na Katowice, potem kierownik czepiał się, że wsiadłem w Kato bez biletu. Po krótkim spięciu dogadaliśmy się jednak.
W Wodziu drogi były mokre, ale świeciło słoneczko; w dodatku wiatr był istotnie zwyczajny (4-5 m/s), musiałem zdążyć do Raciborza na 10, zanim wiatr przeciwny zmieni się w przeciwny tajfun. Nad Odrą mnie oczywiście wyziębiło, ale miałem zimowy zestaw czapkowo-rękawiczkowy. W Krzyżanowicach dostałem się pod pałac, kończyło się jakieś nabożeństwo, bo ruszała fala dziadków i babć na rowerach i otwarli bramę... Pierwszy raz eksplorowałem Bolesław. Odkryłem nie tylko tutejszy Ruch o ładnej bazie sportowej, ale też owe piękne XVIII-wieczne spichrze dla których podjąłem eksplorację. Prawdziwą perłą była jednak kaplica i ogród pszczelarzy (Działka Pszczelarzy im. J. Dzierżona) między Owsiszczem a Tworkowem. Śpiewały tu słowiki, zieleniły się lipy, bieliły tarniny, były stoły, ławy i wiaty. Imprezy pszczelarzy chyba różnią się od imprez myśliwych...
Walkę z wiatrem skończyłem w Samborowicach, stał się już nieznośny i ciągle rósł w siłę. Z Raciborza ruszyłem więc na Rudy. Po drodze skropił mnie deszcz (przerwał biwak na łące!) i widziałem rowerzystę dziwnie podobnego do Marka Migalskiego. Przez ten kask nie miałem i nie mam pewności, ale okolica się zgadzała. Był w towarzystwie, więc rękoczyny odpadały :P
W Rudach niemożebne tłumy. Do tego momentu, także w Raciborzu, towarzyszyła mi błoga pustka i cisza. Wszyscy byli po prostu w Rudach. Nie żartuję. Uciekałem tak szybko, że średnia skoczyła mi do 30 km/h. Swój drobny wkład miał w tym też ten korzystny huraganowy wiatr. Przy zamku w Chudowie było o dziwo dość spokojnie. Po doświadczeniach rudzkich oczekiwałem problemów w rozgarnianiu tłumów, ale mimo godziny obiadowej (ok.13) tłumów nie było. Do domciu wróciłem w sam raz na obiad.
Poranny rynek w Wodzisławiu. Od tego roku są już dwa miasta Wodzisław w Polsce i - o ironio - częściej bywam w tym dalszym, świętokrzyskim Wodzisławiu.
Pleszka z Działki Pszczelarzy. W wierzbie znad stawiku uwiły gniazdo pleszki. To moja pierwsza fotografia pleszki ;)
Największy grab w Polsce - Jankowice Rudzkie.
Więcej w galerii zdjęć
Trasa:
Chciałem sprytnie wsiąść w pociąg w Batorym, przesiąść się w Wodzisławiu (miało padać nad ranem w okolicach Katowic) i tam wykorzystać lżejszy wiatr na wschód by dotrzeć na zachód - do Raciborza. Wpierw nie przyjechał pociąg (obecny wirtualnie na rozkładzie, ale nie realnie i nie na rozkładzie papierowym) z Batorego na Katowice, potem kierownik czepiał się, że wsiadłem w Kato bez biletu. Po krótkim spięciu dogadaliśmy się jednak.
W Wodziu drogi były mokre, ale świeciło słoneczko; w dodatku wiatr był istotnie zwyczajny (4-5 m/s), musiałem zdążyć do Raciborza na 10, zanim wiatr przeciwny zmieni się w przeciwny tajfun. Nad Odrą mnie oczywiście wyziębiło, ale miałem zimowy zestaw czapkowo-rękawiczkowy. W Krzyżanowicach dostałem się pod pałac, kończyło się jakieś nabożeństwo, bo ruszała fala dziadków i babć na rowerach i otwarli bramę... Pierwszy raz eksplorowałem Bolesław. Odkryłem nie tylko tutejszy Ruch o ładnej bazie sportowej, ale też owe piękne XVIII-wieczne spichrze dla których podjąłem eksplorację. Prawdziwą perłą była jednak kaplica i ogród pszczelarzy (Działka Pszczelarzy im. J. Dzierżona) między Owsiszczem a Tworkowem. Śpiewały tu słowiki, zieleniły się lipy, bieliły tarniny, były stoły, ławy i wiaty. Imprezy pszczelarzy chyba różnią się od imprez myśliwych...
Walkę z wiatrem skończyłem w Samborowicach, stał się już nieznośny i ciągle rósł w siłę. Z Raciborza ruszyłem więc na Rudy. Po drodze skropił mnie deszcz (przerwał biwak na łące!) i widziałem rowerzystę dziwnie podobnego do Marka Migalskiego. Przez ten kask nie miałem i nie mam pewności, ale okolica się zgadzała. Był w towarzystwie, więc rękoczyny odpadały :P
W Rudach niemożebne tłumy. Do tego momentu, także w Raciborzu, towarzyszyła mi błoga pustka i cisza. Wszyscy byli po prostu w Rudach. Nie żartuję. Uciekałem tak szybko, że średnia skoczyła mi do 30 km/h. Swój drobny wkład miał w tym też ten korzystny huraganowy wiatr. Przy zamku w Chudowie było o dziwo dość spokojnie. Po doświadczeniach rudzkich oczekiwałem problemów w rozgarnianiu tłumów, ale mimo godziny obiadowej (ok.13) tłumów nie było. Do domciu wróciłem w sam raz na obiad.
Poranny rynek w Wodzisławiu. Od tego roku są już dwa miasta Wodzisław w Polsce i - o ironio - częściej bywam w tym dalszym, świętokrzyskim Wodzisławiu.
Pleszka z Działki Pszczelarzy. W wierzbie znad stawiku uwiły gniazdo pleszki. To moja pierwsza fotografia pleszki ;)
Największy grab w Polsce - Jankowice Rudzkie.
Więcej w galerii zdjęć
Trasa:
Dystans166.96 km Czas07:18 Vśrednia22.87 km/h VMAX53.96 km/h Podjazdy1202 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Wolbromia
Prognozy majówkowe były tradycyjnie: miało być konsekwentnie zimno, mokro, wietrznie. W tej sytuacji postanowiłem wykorzystać ostatni piątek z mniejsza liczbą godzin. Zrobiłem sobie przedmajówkę. W tenże piątek miało być bowiem prowokacyjnie ładnie, słonecznie. Wyruszyłem więc szybko na wschód i przez Pogorie dotarłem na Pustynię Błędowską. Po drodze zachwyciły mnie słowiki szlochające na cały regulator oraz tarniny na Dorotce, które weszły w okres intensywnego kwitnienia. Na Pustyni, na tzw. Dąbrówce, wypoczywał już pokaźny tłumek, majówkował nawet jeden kamper. Zrobiło się ciepło, niemal upalnie. Ponieważ mniejsza połówka miała spore opóźnienie, to zamiast zakończyć jazdę na wschód w Kolbarku, ruszyłem na Gołaczewy, Brzozówkę i Łobzów, wszystko po to by objechać Wolbrom dookoła. Na tym odcinku musiałem walczyć z wiatrem, ale miałem czas. Nagrodą miał być obiad w Kolbarku. Co ciekawe między Kolbarkiem a Zarzeczem tarniny były jeszcze na etapie pączków.
W Dłużcu - po zmaganiach z przeciwnym wiatrem i palącym słońcem - postanowiłem zrobić sobie dłuższą przerwę i dowiedzieć się co z moją mniejszą połówką. Wtedy właśnie TO się stało: szukając zasięgu, zostawiłem aparat na ławce, przy kościele. Zasięg co prawda znalazłem, ale dowiedziałem się że objeżdżając Wolbrom straciłem nie tylko całą przewagę, dorobiłem się straty czasowej! W mig wsiadłem więc na siodełko i ruszyłem sprintem na Bydlin. Do tej pory tempo miałem znakomite, teraz jeszcze podkręciłem. Zadowolony z siebie przystanąłem przy cmentarzu w Krzywopłotach i wtedy to odkryłem: nie mam aparatu! Czekał mnie sprint powrotny, na miejscu - w Dłużcu - okazało się, że aparat grzecznie na mnie czekał. Ja natomiast z powodu zguby straciłem obiad w Kolbarku a mniejszą połówkę (najedzoną) dogoniłem dopiero w Kluczach. Stąd, aż do Jaworzna jechaliśmy razem.
Na Zagrabiu - między Kolbarkiem a Zarzeczem - wszystkie tarniny były jeszcze na etapie pączków.
Na Pustyni Błędowskiej
Gołaczewy
Dłużec
Bydlin
Bolesław - dwór
Trasa:
Prognozy majówkowe były tradycyjnie: miało być konsekwentnie zimno, mokro, wietrznie. W tej sytuacji postanowiłem wykorzystać ostatni piątek z mniejsza liczbą godzin. Zrobiłem sobie przedmajówkę. W tenże piątek miało być bowiem prowokacyjnie ładnie, słonecznie. Wyruszyłem więc szybko na wschód i przez Pogorie dotarłem na Pustynię Błędowską. Po drodze zachwyciły mnie słowiki szlochające na cały regulator oraz tarniny na Dorotce, które weszły w okres intensywnego kwitnienia. Na Pustyni, na tzw. Dąbrówce, wypoczywał już pokaźny tłumek, majówkował nawet jeden kamper. Zrobiło się ciepło, niemal upalnie. Ponieważ mniejsza połówka miała spore opóźnienie, to zamiast zakończyć jazdę na wschód w Kolbarku, ruszyłem na Gołaczewy, Brzozówkę i Łobzów, wszystko po to by objechać Wolbrom dookoła. Na tym odcinku musiałem walczyć z wiatrem, ale miałem czas. Nagrodą miał być obiad w Kolbarku. Co ciekawe między Kolbarkiem a Zarzeczem tarniny były jeszcze na etapie pączków.
W Dłużcu - po zmaganiach z przeciwnym wiatrem i palącym słońcem - postanowiłem zrobić sobie dłuższą przerwę i dowiedzieć się co z moją mniejszą połówką. Wtedy właśnie TO się stało: szukając zasięgu, zostawiłem aparat na ławce, przy kościele. Zasięg co prawda znalazłem, ale dowiedziałem się że objeżdżając Wolbrom straciłem nie tylko całą przewagę, dorobiłem się straty czasowej! W mig wsiadłem więc na siodełko i ruszyłem sprintem na Bydlin. Do tej pory tempo miałem znakomite, teraz jeszcze podkręciłem. Zadowolony z siebie przystanąłem przy cmentarzu w Krzywopłotach i wtedy to odkryłem: nie mam aparatu! Czekał mnie sprint powrotny, na miejscu - w Dłużcu - okazało się, że aparat grzecznie na mnie czekał. Ja natomiast z powodu zguby straciłem obiad w Kolbarku a mniejszą połówkę (najedzoną) dogoniłem dopiero w Kluczach. Stąd, aż do Jaworzna jechaliśmy razem.
Na Zagrabiu - między Kolbarkiem a Zarzeczem - wszystkie tarniny były jeszcze na etapie pączków.
Na Pustyni Błędowskiej
Gołaczewy
Dłużec
Bydlin
Bolesław - dwór
Trasa:
Dystans132.77 km Czas04:59 Vśrednia26.64 km/h VMAX55.59 km/h Podjazdy963 m
SprzętHaibike Tour SL
Szosowa północ
Z powodu wymiany napędu w trekkingu, pierwszy raz w sezonie usiadłem na szosie. Było jak zawsze: początkowo wow, jak lekko. Katowanie się na niskiej kadencji a potem uczucie wyplucia i spadająca średnia, do tego ból tyłka i karku. Do Siewierza było jednak znakomicie. Dlatego wybrałem się dalej - na Żelisławice i Dziewki. Powrót w towarzystwie tirów krajówką nr 78 był już mało ciekawy a dalsza jazda zaczęła mi działać na nerwy. Chyba tradycyjnie przeskok będzie wymagał dłuższego okresu przyzwyczajania. Na szczęście okazało się, że remont drogi w Zendku był na etapie nowego asfaltu pierwszej warstwy. Jechało się zatem znakomicie. By sprawdzić czy zmęczenie mi się "wydaje" wjechałem dwa razy na Dziewiczą i za drugim razem mogłem się przekonać, że jednak mi się nie wydaje. Nie wierzyłem jednak sam sobie i pojechałem jeszcze na Górę Siewierską. Tam straciłem już wszystkie złudzenia i na oparach dotarłem do domu.
Chyba zaczynam zawsze zbyt mocno, co wynika z poczucia lekkości jakie wywołuje przejście z trekkinga na szosę. To daje "powera" na pierwszych 50 km, ale potem wraca się do rzeczywistości, czyli wszystko zaczyna boleć...
ło jedn
To była środa, w Będzinie dzień targowy
Siewierz
Po drugim podjeździe na Dziewiczą musiałem odsapnąć.
Trasa:
Z powodu wymiany napędu w trekkingu, pierwszy raz w sezonie usiadłem na szosie. Było jak zawsze: początkowo wow, jak lekko. Katowanie się na niskiej kadencji a potem uczucie wyplucia i spadająca średnia, do tego ból tyłka i karku. Do Siewierza było jednak znakomicie. Dlatego wybrałem się dalej - na Żelisławice i Dziewki. Powrót w towarzystwie tirów krajówką nr 78 był już mało ciekawy a dalsza jazda zaczęła mi działać na nerwy. Chyba tradycyjnie przeskok będzie wymagał dłuższego okresu przyzwyczajania. Na szczęście okazało się, że remont drogi w Zendku był na etapie nowego asfaltu pierwszej warstwy. Jechało się zatem znakomicie. By sprawdzić czy zmęczenie mi się "wydaje" wjechałem dwa razy na Dziewiczą i za drugim razem mogłem się przekonać, że jednak mi się nie wydaje. Nie wierzyłem jednak sam sobie i pojechałem jeszcze na Górę Siewierską. Tam straciłem już wszystkie złudzenia i na oparach dotarłem do domu.
Chyba zaczynam zawsze zbyt mocno, co wynika z poczucia lekkości jakie wywołuje przejście z trekkinga na szosę. To daje "powera" na pierwszych 50 km, ale potem wraca się do rzeczywistości, czyli wszystko zaczyna boleć...
ło jedn
To była środa, w Będzinie dzień targowy
Siewierz
Po drugim podjeździe na Dziewiczą musiałem odsapnąć.
Trasa:
Dystans142.92 km Czas06:46 Vśrednia21.12 km/h VMAX46.16 km/h Podjazdy884 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła górnośląskiego Trójmiasta
Taki Gorolentour dookoła Gleiwitz, Hindenburg i Beuthen, czyli miast GOP-u z najmniejsza liczbą Ślązaków. Trójmiasto w takim zestawieniu planowali Niemcy w okresie międzywojennym - miało pokazywać rozkwit niemieckiej części Górnego Śląska, ale nic z tego nie wyszło. Po II wojnie lokalsów wywożono z tych miast na masową skalę składami złożonymi z wagonów towarowych. Nic nie wyszło z pięknych planów górnośląskiej metropolii. Mieszczanie pojechali w siną dal, gdzieś na zachód. Podobnie było z moją trasą. Miało być tylko dookoła Gliwic, ale poniosło mnie na Toszek i Tarnowskie Góry. Poniosły nogi, bo akurat ten odcinek był cały czas pod wiatr. Na polach, a pól między Toszkiem a TG jest sporo, było nieprzyjemnie i wietrznie. Cały czas chmurno, nawet forsycje nie cieszyły. Szaro - buro - byle jak. Właściwa puenta dla dramatycznego pogodowo tygodnia.
W Chudowie dużo spacerowiczów. Pod Żernicą mogłem uczestniczyć w pięknym spektaklu pt. loty godowe czajek. Ptaki jako jedyne stanęły na wysokości zadania: sporo szpaków na polach i myszołów, w zaroślach od groma rudzików i kosów. Były także bociany i skowronki. Mało było kwitnących drzew, chyba też spasowały po ostatnich wyczynach zimy. Duży, nieprzyjemny ruch w Rudzie Śląskiej, spory w Sośnicowicach. Wrażenia z przejazdu przez Tarnowskie Góry takie jak zwykle: głęboki PRL (wyjąwszy ulicę Krakowską). Również w parku świerklanieckim tłumy spacerowiczów. Wróciłem przed zmierzchem choć wyruszyłem równo o 12.
Czas brutto: 7h 40'. Waga roweru: 25,3 kg (w tym opony Land Cruiser 42 mm. Jeżdżę na nich od lutego, niezły, wyrazisty bieżnik na grunt i szutry. Radzą sobie nieźle nawet na piachu. Niezły stosunek jakości do nominalnej ceny, tym bardziej że dostałem je gratis. Zaskoczenie na plus).
Chudów
Czajka zaszumiona, ale nie ta warszawska :)
Sośnicowice
Pławniowice
Nieliczne ślady kwietnia
Toszek
W drodze na Zacharzowice
Zbieranie korków idzie słabo...
Stare Tarnowice niedostępne
Rynek w Tarnowskich Górach
Świerklaniec - park
Świerklaniec - zapora
Trasa:
Taki Gorolentour dookoła Gleiwitz, Hindenburg i Beuthen, czyli miast GOP-u z najmniejsza liczbą Ślązaków. Trójmiasto w takim zestawieniu planowali Niemcy w okresie międzywojennym - miało pokazywać rozkwit niemieckiej części Górnego Śląska, ale nic z tego nie wyszło. Po II wojnie lokalsów wywożono z tych miast na masową skalę składami złożonymi z wagonów towarowych. Nic nie wyszło z pięknych planów górnośląskiej metropolii. Mieszczanie pojechali w siną dal, gdzieś na zachód. Podobnie było z moją trasą. Miało być tylko dookoła Gliwic, ale poniosło mnie na Toszek i Tarnowskie Góry. Poniosły nogi, bo akurat ten odcinek był cały czas pod wiatr. Na polach, a pól między Toszkiem a TG jest sporo, było nieprzyjemnie i wietrznie. Cały czas chmurno, nawet forsycje nie cieszyły. Szaro - buro - byle jak. Właściwa puenta dla dramatycznego pogodowo tygodnia.
W Chudowie dużo spacerowiczów. Pod Żernicą mogłem uczestniczyć w pięknym spektaklu pt. loty godowe czajek. Ptaki jako jedyne stanęły na wysokości zadania: sporo szpaków na polach i myszołów, w zaroślach od groma rudzików i kosów. Były także bociany i skowronki. Mało było kwitnących drzew, chyba też spasowały po ostatnich wyczynach zimy. Duży, nieprzyjemny ruch w Rudzie Śląskiej, spory w Sośnicowicach. Wrażenia z przejazdu przez Tarnowskie Góry takie jak zwykle: głęboki PRL (wyjąwszy ulicę Krakowską). Również w parku świerklanieckim tłumy spacerowiczów. Wróciłem przed zmierzchem choć wyruszyłem równo o 12.
Czas brutto: 7h 40'. Waga roweru: 25,3 kg (w tym opony Land Cruiser 42 mm. Jeżdżę na nich od lutego, niezły, wyrazisty bieżnik na grunt i szutry. Radzą sobie nieźle nawet na piachu. Niezły stosunek jakości do nominalnej ceny, tym bardziej że dostałem je gratis. Zaskoczenie na plus).
Chudów
Czajka zaszumiona, ale nie ta warszawska :)
Sośnicowice
Pławniowice
Nieliczne ślady kwietnia
Toszek
W drodze na Zacharzowice
Zbieranie korków idzie słabo...
Stare Tarnowice niedostępne
Rynek w Tarnowskich Górach
Świerklaniec - park
Świerklaniec - zapora
Trasa:
Dystans193.66 km Czas09:06 Vśrednia21.28 km/h Podjazdy1186 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rajd III Powstania, czyli spotkanie z adrenaliną
Dość dramatyczny w przebiegu rajd, który miał docelowo uczcić 100. rocznicę III powstania śląskiego. Powstania, które dziś określa się po prostu wojna hybrydową polsko-niemiecką. Warunki były ciężkie, silny, porywisty wiatr. Ciężka sytuacja w domu, rodzice zarażeni covidem, konieczność spędzenia całego kolejnego dnia na załatwianiu formalności z pochówkiem cioci. Wszystko to skłoniło mnie do wyrypy, musiałem odreagować. Nie zacząłem nawet szczególnie wcześnie, ale za to bardzo mocno. Jechałem bardzo mocnym tempem i po chwili byłem w Pyskowicach. Pierwszą przerwę zrobiłem jednak dopiero na Górze św. Anny, przy Muzeum Powstańczym.
Z Góry św. Anny zdecydowałem się jechać z wiatrem na Krasiejów i zakończyć wycieczkę w Oleśnie. W Oleśnie straciłem sporo czasu, bo wiedziałem że mam jeszcze czas do pociągu. Gdy więc dotarłem w końcu na peron zdziwiło mnie, że pociągu nie ma. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jest poniedziałek wielkanocny i najbliższy pociąg przyjedzie za 3 godziny. Wiatr nie pozostawiał mi wybory: albo ruszę dalej na północ by złapać pociąg z Wielunia, albo utknę w świątecznym Oleśnie na resztę życia, czyli na 3 godziny...
Wybrałem rzecz jasna szalony rajd w kierunku Wielunia. Mój rajd powstańczy stracił więc swój śląski charakter, ale zyskał dawkę adrenaliny. Żeby zdążyć musiałem trzymać niezłe tempo. Na ostatniej prostej, już w Dzietrznikach dopadł mnie potężny żywioł - oberwanie chmury z potężnym huraganem. W jądro niżu jedzie się bardzo fajnie, pod warunkiem wszakże, że nas to jądro nie wciągnie. Mnie zaczęło już wsysać. Resztką sił zwalczyłem żywioł i chwilę po tym jak dotarłem pod wiatę przystanku kolejowego wtoczył się pociąg do Tarnowskich Gór.
Myślałem, że to już koniec przygód. Nie mogłem się bardziej mylić. Na kolejny pociąg (przesiadłem się w TG) relacji Tarnowskie Góry - Katowice zwaliła się trakcja z czterema słupami. Za 2 minuty miałem wysiadać i byłem już w przedsionku. Słup zatrzymał się 20 cm od szyby i mojej głowy... Jeden ze słupów zwalił się prosto na kabinę maszynisty i o mało nie wybił okna z przodu pociągu. Było ok. 19:30. Z pociągu wyszedłem - po drabinach (rower wynieśli strażacy) - po godz. 22:30. W domu byłem tuż przed 23. Ostatni odcinek (2,5 km) zajął mi więc 3,5 h. I po co ja się tak spieszyłem na ten pociąg? Życie tworzy najbardziej poryte historie. Załapałem się nawet na zdjęcie w Dzienniku Zachodnim. Szkoda, że nie umieścili fotki jak strażacy transportowali mój rower drabinami po skarpie. Pociągi na linii Katowice-Bytom były wstrzymane przez 2 dni...
Pyskowice
Aleja z Leśnicy na Anaberg
Muzeum na Górze Św. Anny
Rekonstrukcja wozu Korfanty
Pomnik na Anabergu
Krasiejów
Piękna tablica
Olesno - miałem tu zakończyć, ale okazało się że tego dnia pociąg nie kursuje...
Ławka niepodległości niczym ojczyzna: brudna i bez sensu
DDR Olesno - Gorzów, czyli spiesząc na pociąg z Wielunia
Praszka
Nad Wartą w pobliżu Kępowizny
Zawalenie się 4 słupów trakcji na pociąg tuż przed metą, na przystanku Chorzów Miasto.
Mój pociąg - gdyby poszło na szybę maszynisty byłoby nieciekawie
Ja w trakcie ewakuacji - reporter stwierdził, że rower będzie wyglądał dramatycznie...
Trasa:
Dość dramatyczny w przebiegu rajd, który miał docelowo uczcić 100. rocznicę III powstania śląskiego. Powstania, które dziś określa się po prostu wojna hybrydową polsko-niemiecką. Warunki były ciężkie, silny, porywisty wiatr. Ciężka sytuacja w domu, rodzice zarażeni covidem, konieczność spędzenia całego kolejnego dnia na załatwianiu formalności z pochówkiem cioci. Wszystko to skłoniło mnie do wyrypy, musiałem odreagować. Nie zacząłem nawet szczególnie wcześnie, ale za to bardzo mocno. Jechałem bardzo mocnym tempem i po chwili byłem w Pyskowicach. Pierwszą przerwę zrobiłem jednak dopiero na Górze św. Anny, przy Muzeum Powstańczym.
Z Góry św. Anny zdecydowałem się jechać z wiatrem na Krasiejów i zakończyć wycieczkę w Oleśnie. W Oleśnie straciłem sporo czasu, bo wiedziałem że mam jeszcze czas do pociągu. Gdy więc dotarłem w końcu na peron zdziwiło mnie, że pociągu nie ma. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jest poniedziałek wielkanocny i najbliższy pociąg przyjedzie za 3 godziny. Wiatr nie pozostawiał mi wybory: albo ruszę dalej na północ by złapać pociąg z Wielunia, albo utknę w świątecznym Oleśnie na resztę życia, czyli na 3 godziny...
Wybrałem rzecz jasna szalony rajd w kierunku Wielunia. Mój rajd powstańczy stracił więc swój śląski charakter, ale zyskał dawkę adrenaliny. Żeby zdążyć musiałem trzymać niezłe tempo. Na ostatniej prostej, już w Dzietrznikach dopadł mnie potężny żywioł - oberwanie chmury z potężnym huraganem. W jądro niżu jedzie się bardzo fajnie, pod warunkiem wszakże, że nas to jądro nie wciągnie. Mnie zaczęło już wsysać. Resztką sił zwalczyłem żywioł i chwilę po tym jak dotarłem pod wiatę przystanku kolejowego wtoczył się pociąg do Tarnowskich Gór.
Myślałem, że to już koniec przygód. Nie mogłem się bardziej mylić. Na kolejny pociąg (przesiadłem się w TG) relacji Tarnowskie Góry - Katowice zwaliła się trakcja z czterema słupami. Za 2 minuty miałem wysiadać i byłem już w przedsionku. Słup zatrzymał się 20 cm od szyby i mojej głowy... Jeden ze słupów zwalił się prosto na kabinę maszynisty i o mało nie wybił okna z przodu pociągu. Było ok. 19:30. Z pociągu wyszedłem - po drabinach (rower wynieśli strażacy) - po godz. 22:30. W domu byłem tuż przed 23. Ostatni odcinek (2,5 km) zajął mi więc 3,5 h. I po co ja się tak spieszyłem na ten pociąg? Życie tworzy najbardziej poryte historie. Załapałem się nawet na zdjęcie w Dzienniku Zachodnim. Szkoda, że nie umieścili fotki jak strażacy transportowali mój rower drabinami po skarpie. Pociągi na linii Katowice-Bytom były wstrzymane przez 2 dni...
Pyskowice
Aleja z Leśnicy na Anaberg
Muzeum na Górze Św. Anny
Rekonstrukcja wozu Korfanty
Pomnik na Anabergu
Krasiejów
Piękna tablica
Olesno - miałem tu zakończyć, ale okazało się że tego dnia pociąg nie kursuje...
Ławka niepodległości niczym ojczyzna: brudna i bez sensu
DDR Olesno - Gorzów, czyli spiesząc na pociąg z Wielunia
Praszka
Nad Wartą w pobliżu Kępowizny
Zawalenie się 4 słupów trakcji na pociąg tuż przed metą, na przystanku Chorzów Miasto.
Mój pociąg - gdyby poszło na szybę maszynisty byłoby nieciekawie
Ja w trakcie ewakuacji - reporter stwierdził, że rower będzie wyglądał dramatycznie...
Trasa:
Dystans106.87 km Czas04:51 Vśrednia22.04 km/h VMAX52.10 km/h Podjazdy723 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła zbiornika Świerklaniec
Świerklaniec w prima aprilis
Miasteczko Śląskie - Bibiela
Dziewicza Góra
Trasa:
Wypad w Lasy Lublinieckie by wykorzystać ciepły i bezdeszczowy dzień oraz rozprostować kości o najdłuższym wypadzie w sezonie (dzień wcześniej). Było niestety pochmurnie, zdecydowałem się więc na okolice lesiste. Wpierw była pierwsza w sezonie wizyta w Piekarach, potem przez Bibielę jechałem lasami do Cynkowa. Powód był oczywisty: dotlenienie. Z Cynkowa przez Zendek i Sączów. Potem wybrałem zwrot na Płaskowyż. Zaliczyłem podjazd na Dziewiczą Górę i Górę Siewierską i dopiero stamtąd - przez Rogoźnik - zjechałem do bazy.
Jechało mi się bardzo dobrze. Opony Land Cruiser z wyraźnym bieżnikiem świetnie spisują się na gruntach i szutrach. Tempo było dobre do tego stopnia, że od Strąkowa wróciłem do tempa typowo treningowego. Nie bez znaczenia był jednak fakt, że jechałem bez sakwy...
Jechało mi się bardzo dobrze. Opony Land Cruiser z wyraźnym bieżnikiem świetnie spisują się na gruntach i szutrach. Tempo było dobre do tego stopnia, że od Strąkowa wróciłem do tempa typowo treningowego. Nie bez znaczenia był jednak fakt, że jechałem bez sakwy...
Świerklaniec w prima aprilis
Miasteczko Śląskie - Bibiela
Dziewicza Góra
Trasa:
Dystans178.71 km Czas08:38 Vśrednia20.70 km/h Podjazdy1604 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Wyżyna Olkuska
Poranek był tradycyjnie dla marca zimny, bardzo zimny. Zaskoczyły mnie mokre asfalty w lesie i przenikliwy ziąb. Parkingi leśne mimo wczesnej pory były szczelnie obstawione blachosmrodami. Ja jechałem na klejonym siodełku, które chwilę za Bukownem znów puściło w szwach. Postanowiłem jechać na oklapłym, bo ciągłe poprawianie go było bardziej niewygodne niż jazda na zepsutym. Klejenie było tyle skuteczne, że tym razem siodełko nie spadało ze stelaża. To umożliwiło mi niewygodną, ale ciągłą jazdę (bez przerw na poprawianie). To była niedziela palmowa na cierniowym siodełku. W Olkuszu lokalny patriota chciał mi pokazywać kule armatnie w ścianach budynków, ale czytałem kiedyś o tym. Obiecałem, że sam kiedyś poszukam :)
Silny wiatr, duża amplituda i problemy z siodłem, - wszystko to sprawiło że zamiast do Ojcowskiego PN wybrałem się w okolice Pilicy. Jechałem jednak dookoła Olkusza, bo na zmianę trasy zdecydowałem się dopiero w przypływie niewiary w możliwość wytrzymaniu na tej bolesnej konstrukcji (która siodełkiem była tylko z nazwy). Tym sposobem zamiast pod Pieskową Skałę trafiłem do Rabsztyna, ukochanego Cieślina i Krzywopłotów. Tamże zatęskniłem za pejzażami doliny Udorki i po raz czwarty w życiu zdobyłem ruinki strażnicy w Udorzu. Pejzażowo przejazd przez ten rejon był strzałem w "10". Można tu też zawsze liczyć na odludność - ruinki mam zawsze tylko dla siebie. Wszędzie śpiewały już rudziki, co jakiś czas omijałem rozjechane żaby. Wracać postanowiłem przez Cisową, Smoleń i Żelazko. Do Dąbrowy musiałem walczyć z przeciwnym wiatrem, potem wiatr się uspokoił a ja mogłem zwiększyć tempo.
Nabroiłem pokaźną sumę przewyższeń jak na warunki, obszar i porę roku. To był solidny trening z nagrodą w postaci pięknych okolic Smolenia i Udorza.
Między Bukownem a Olkuszem
Rynek w Olkuszu
Zamek w Rabsztynie
Krzywopłoty
Dolina Udorki
Ruinki zamku-strażnicy "w Udorzu". Tajemniczy obiekt o którym milczą źródła.
Cisowa - w pobliżu Romanówki (do sprzedania)
Widok z wierzchowiny jurajskiej
Smoleń ładnie widoczny zza martwych jeszcze buków
Tradycyjny cyklotrek na Grochowcu
Złota godzina nad Czwórką
Trasa:
Poranek był tradycyjnie dla marca zimny, bardzo zimny. Zaskoczyły mnie mokre asfalty w lesie i przenikliwy ziąb. Parkingi leśne mimo wczesnej pory były szczelnie obstawione blachosmrodami. Ja jechałem na klejonym siodełku, które chwilę za Bukownem znów puściło w szwach. Postanowiłem jechać na oklapłym, bo ciągłe poprawianie go było bardziej niewygodne niż jazda na zepsutym. Klejenie było tyle skuteczne, że tym razem siodełko nie spadało ze stelaża. To umożliwiło mi niewygodną, ale ciągłą jazdę (bez przerw na poprawianie). To była niedziela palmowa na cierniowym siodełku. W Olkuszu lokalny patriota chciał mi pokazywać kule armatnie w ścianach budynków, ale czytałem kiedyś o tym. Obiecałem, że sam kiedyś poszukam :)
Silny wiatr, duża amplituda i problemy z siodłem, - wszystko to sprawiło że zamiast do Ojcowskiego PN wybrałem się w okolice Pilicy. Jechałem jednak dookoła Olkusza, bo na zmianę trasy zdecydowałem się dopiero w przypływie niewiary w możliwość wytrzymaniu na tej bolesnej konstrukcji (która siodełkiem była tylko z nazwy). Tym sposobem zamiast pod Pieskową Skałę trafiłem do Rabsztyna, ukochanego Cieślina i Krzywopłotów. Tamże zatęskniłem za pejzażami doliny Udorki i po raz czwarty w życiu zdobyłem ruinki strażnicy w Udorzu. Pejzażowo przejazd przez ten rejon był strzałem w "10". Można tu też zawsze liczyć na odludność - ruinki mam zawsze tylko dla siebie. Wszędzie śpiewały już rudziki, co jakiś czas omijałem rozjechane żaby. Wracać postanowiłem przez Cisową, Smoleń i Żelazko. Do Dąbrowy musiałem walczyć z przeciwnym wiatrem, potem wiatr się uspokoił a ja mogłem zwiększyć tempo.
Nabroiłem pokaźną sumę przewyższeń jak na warunki, obszar i porę roku. To był solidny trening z nagrodą w postaci pięknych okolic Smolenia i Udorza.
Między Bukownem a Olkuszem
Rynek w Olkuszu
Zamek w Rabsztynie
Krzywopłoty
Dolina Udorki
Ruinki zamku-strażnicy "w Udorzu". Tajemniczy obiekt o którym milczą źródła.
Cisowa - w pobliżu Romanówki (do sprzedania)
Widok z wierzchowiny jurajskiej
Smoleń ładnie widoczny zza martwych jeszcze buków
Tradycyjny cyklotrek na Grochowcu
Złota godzina nad Czwórką
Trasa:
Dystans113.05 km Czas05:29 Vśrednia20.62 km/h VMAX45.83 km/h Podjazdy936 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Huraganowe Koziegłowy
Trasa ku czci albigensów ;) Pełen dualizm: pierwsza część w ładnej pogodzie, z bardzo korzystnym wiatrem. W Siewierzu byłem po niecałych 2 h (brutto). Wiatr na północny-wschód o przeciętnej sile 8 m/s, w porywach 18 m/s dawał piękne tempo i sprawiał radość, ale tylko dopóki jechałem we właściwym kierunku. Kierunek zmienił się przed Koziegłowami i od razu poczułem różnicę.
Odwrót z Koziegłów przypominał już odwrót Napoleona spod Moskwy. Było ciężko i długo. Co gorsza, zachmurzyło się niebo. Na Progu Woźnickim huragan chciał mnie cofnąć na powrót do Koziegłów. Cała naprzód oznaczała tutaj 9-10 km/h. Trudno było też w Lasach Lublinieckich, gdzie wiatr trochę odpuścił, ale dominowało "polskie błoto" (cytując Błaszczykowskiego).
Warunki były tak specyficzne, że trudno było mi ocenić czy wróciła dyspozycja sprzed szczepienia.
Park Zielona
Siewierz
Koziegłowy
Cynków-Strąków
Trasa:
Trasa ku czci albigensów ;) Pełen dualizm: pierwsza część w ładnej pogodzie, z bardzo korzystnym wiatrem. W Siewierzu byłem po niecałych 2 h (brutto). Wiatr na północny-wschód o przeciętnej sile 8 m/s, w porywach 18 m/s dawał piękne tempo i sprawiał radość, ale tylko dopóki jechałem we właściwym kierunku. Kierunek zmienił się przed Koziegłowami i od razu poczułem różnicę.
Odwrót z Koziegłów przypominał już odwrót Napoleona spod Moskwy. Było ciężko i długo. Co gorsza, zachmurzyło się niebo. Na Progu Woźnickim huragan chciał mnie cofnąć na powrót do Koziegłów. Cała naprzód oznaczała tutaj 9-10 km/h. Trudno było też w Lasach Lublinieckich, gdzie wiatr trochę odpuścił, ale dominowało "polskie błoto" (cytując Błaszczykowskiego).
Warunki były tak specyficzne, że trudno było mi ocenić czy wróciła dyspozycja sprzed szczepienia.
Park Zielona
Siewierz
Koziegłowy
Cynków-Strąków
Trasa:
Dystans118.31 km Czas05:14 Vśrednia22.61 km/h VMAX48.66 km/h Podjazdy967 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Kromołowiec 2.0
Kolejna trasa na tempo, tym razem na dość długim dystansie. Do Niegowonic średnia 23,80, prawdziwy sprint, ale z korzystnym wiatrem. Tym razem dogoniła mnie fala wracających z pracy. Na Kromołowcu stacjonowało też stado puszek. Widomy znak, że nie warto tu być po godz. 15. (plan mi się zmienił, nie kończę już tak wcześnie). Uciekłem więc natychmiast i nie napawałem się atmosferą, bo nie było czym. Towarzystwo samochodów przeszkadzało na zjeździe, zauważyłem jednak, że rozległe pola śnieżne zniknęły. Jedynie na drodze z Mitręgi do Rokitna śnieg na poboczu zastąpiły rozległe kałuże, gdzie indziej pozostałością zimy była tylko rozmiękła murawa. To bardzo fajny podjazd o tej porze roku: prawie 2 km i przewyższenie na poziomie 100 metrów. Niestety, przyjemnie jest tu do 14, potem robi się zbyt tłoczno.
W Łazach spodobał mi się pomysł wychodzenia na spacer z dziećmi na smyczy, już ten patent widziałem i ma głęboki sens. Takie małe dzieci są totalnie nieprzewidywalne. Na szczęście nie gryzą i kaganiec jest zbędny ;)
Wracałem przez Gołuchowice i Przeczyce by skorzystać ze spokojnych dróg, nie dotkniętych "powracającą falą". Ostatni duży test dyspozycji przed szczepieniem wypadł bardzo dobrze.
Wiosna na Płaskowyżu
Pogoria IV
Kromołowiec
Tłum powszedni na Kromołowcu
Toporowice
Najdziszów
Trasa:
Kolejna trasa na tempo, tym razem na dość długim dystansie. Do Niegowonic średnia 23,80, prawdziwy sprint, ale z korzystnym wiatrem. Tym razem dogoniła mnie fala wracających z pracy. Na Kromołowcu stacjonowało też stado puszek. Widomy znak, że nie warto tu być po godz. 15. (plan mi się zmienił, nie kończę już tak wcześnie). Uciekłem więc natychmiast i nie napawałem się atmosferą, bo nie było czym. Towarzystwo samochodów przeszkadzało na zjeździe, zauważyłem jednak, że rozległe pola śnieżne zniknęły. Jedynie na drodze z Mitręgi do Rokitna śnieg na poboczu zastąpiły rozległe kałuże, gdzie indziej pozostałością zimy była tylko rozmiękła murawa. To bardzo fajny podjazd o tej porze roku: prawie 2 km i przewyższenie na poziomie 100 metrów. Niestety, przyjemnie jest tu do 14, potem robi się zbyt tłoczno.
W Łazach spodobał mi się pomysł wychodzenia na spacer z dziećmi na smyczy, już ten patent widziałem i ma głęboki sens. Takie małe dzieci są totalnie nieprzewidywalne. Na szczęście nie gryzą i kaganiec jest zbędny ;)
Wracałem przez Gołuchowice i Przeczyce by skorzystać ze spokojnych dróg, nie dotkniętych "powracającą falą". Ostatni duży test dyspozycji przed szczepieniem wypadł bardzo dobrze.
Wiosna na Płaskowyżu
Pogoria IV
Kromołowiec
Tłum powszedni na Kromołowcu
Toporowice
Najdziszów
Trasa:
Dystans118.22 km Czas05:37 Vśrednia21.05 km/h Podjazdy1055 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Kromołowiec
"Nadeszły słoneczne dni, ludzie jakby promieniowali wewnętrznym światłem i srebrnymi łyżeczkami jedli z filiżanek słońce niby lody" - Joseph Roth
Czekała mnie zmiana rozkładu zajęć, ostatni raz kończyłem więc w środę przed 12. Pora okazała się znakomicie nadawać na przejażdżkę drogą nr 790. Jeszcze nigdy nie jechałem tędy w takim bezruchu, nigdy też nie byłem tak wcześnie w Niegowonicach. Nawet na parkingu pod Kromołowcem panowała niczym niezmącona cisza. Wspiąłem się na skałki, ujrzałem spore jeszcze płaty śniegu. W lesie przy Mitrędze śnieg tworzył jeszcze grubą, zwartą warstwę. W niektórych miejscach tak jakby nie wydarzyła się nigdy ta pokaźna odwilż. Pobocze było śnieżne lub grząskie. Tym razem jechałem "podjazdowo", skusiłem się wręcz trzeci raz z rzędu (w lutym!) na Dziewiczą i zjeżdżając z Sączowa zoczyłem srokę z gałązką w dziobie. Nie wiem czy zmierzała na Arkę, ale jak mawia ksiądz Natanek: "wiedz, że coś się dzieje". Sroki bez powodu gałązek w dziobach nie oblatują.
Budowanie formy przed szczepieniem przebiegło więc pomyślnie. Cel był sprytny: zbudować podstawę siłową i przyzwoitą dyspozycję do 6 marca by zobaczyć jak zachowa się organizm po szczepieniu...
Resztki zimy na północ od Niegowonic
Pogoria IV - lód mienił się barwami upiększając i tak najpiękniejszy zbiornik "Pojezierza Dąbrowskiego" :)
Jeszcze trochę śniegu na Kromołowcu
Chruszczobród
Kochbunker na Płaskowyżu Twardowickim
Trasa:
Czekała mnie zmiana rozkładu zajęć, ostatni raz kończyłem więc w środę przed 12. Pora okazała się znakomicie nadawać na przejażdżkę drogą nr 790. Jeszcze nigdy nie jechałem tędy w takim bezruchu, nigdy też nie byłem tak wcześnie w Niegowonicach. Nawet na parkingu pod Kromołowcem panowała niczym niezmącona cisza. Wspiąłem się na skałki, ujrzałem spore jeszcze płaty śniegu. W lesie przy Mitrędze śnieg tworzył jeszcze grubą, zwartą warstwę. W niektórych miejscach tak jakby nie wydarzyła się nigdy ta pokaźna odwilż. Pobocze było śnieżne lub grząskie. Tym razem jechałem "podjazdowo", skusiłem się wręcz trzeci raz z rzędu (w lutym!) na Dziewiczą i zjeżdżając z Sączowa zoczyłem srokę z gałązką w dziobie. Nie wiem czy zmierzała na Arkę, ale jak mawia ksiądz Natanek: "wiedz, że coś się dzieje". Sroki bez powodu gałązek w dziobach nie oblatują.
Budowanie formy przed szczepieniem przebiegło więc pomyślnie. Cel był sprytny: zbudować podstawę siłową i przyzwoitą dyspozycję do 6 marca by zobaczyć jak zachowa się organizm po szczepieniu...
Resztki zimy na północ od Niegowonic
Pogoria IV - lód mienił się barwami upiększając i tak najpiękniejszy zbiornik "Pojezierza Dąbrowskiego" :)
Jeszcze trochę śniegu na Kromołowcu
Chruszczobród
Kochbunker na Płaskowyżu Twardowickim
Trasa: