Wpisy archiwalne w kategorii
>100 km
Dystans całkowity: | 81583.73 km (w terenie 19.90 km; 0.02%) |
Czas w ruchu: | 3732:27 |
Średnia prędkość: | 19.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.22 km/h |
Suma podjazdów: | 512321 m |
Liczba aktywności: | 606 |
Średnio na aktywność: | 134.63 km i 7h 03m |
Więcej statystyk |
Dystans115.22 km Czas06:04 Vśrednia18.99 km/h VMAX44.00 km/h Podjazdy693 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Żuławy Elbląskie
Kto urodził się trzynastego, ten szczęśliwcem nie umrze. Urodziny miałem uczcić ruszając z Helu, okazało się jednak, że Polregio nie przewiduje jazdy z rowerem na Hel pierwszym pociągiem. Pociąg ten był pusty i posiadał skład przystosowany do przewozu rowerów... W dodatku mieliśmy jechać od pierwszej stacji do ostatniej. Pani w okienku na stacji Gdynia Główna stwierdziła jednak, że nam biletu nie sprzeda...
W ten magiczny sposób zamiast startować z Helu ruszaliśmy ze Starego Pola. Stamtąd zaś, zygzakiem przez Rozgart i Jezioro w okolice Dzierzgonia i do Pasłęku. Dalej przez Borzynowo i Kamiennik Wielki do Elbląga. Pierwszy etap (żuławski) ukazał inne oblicze Żuław: drogi były fatalne, "dzierzgońskie", dziurawe łatane asfalty lub otoczakowe bruki. W Pasłęku policjant przyłapał nas na niedozwolonym skręcie, ale skończyło się na pouczeniu. W tymże P. zjedliśmy też dobre lody. Nawierzchnie dróg odmieniły się za Pasłękiem. Zmienił się też krajobraz. Wjechaliśmy w świat Wysoczyzny Elbląskiej i zazielenił się nam znowu świat. Finalnie znów dotarłem rowerem do Elbląga.
Typowa droga na Żuławach Elbląskich
Dom podcieniowy w Stalewie
Dom podcieniowy w Jelonkach
Wysoczyzna Elbląska
Elbląg
Trasa:
Stare Pole - Żuławka Sztumska - Rozgart - Jezioro - Jelonki - Pasłęk - Borzynowo - Milejewo - Elbląg
Kto urodził się trzynastego, ten szczęśliwcem nie umrze. Urodziny miałem uczcić ruszając z Helu, okazało się jednak, że Polregio nie przewiduje jazdy z rowerem na Hel pierwszym pociągiem. Pociąg ten był pusty i posiadał skład przystosowany do przewozu rowerów... W dodatku mieliśmy jechać od pierwszej stacji do ostatniej. Pani w okienku na stacji Gdynia Główna stwierdziła jednak, że nam biletu nie sprzeda...
W ten magiczny sposób zamiast startować z Helu ruszaliśmy ze Starego Pola. Stamtąd zaś, zygzakiem przez Rozgart i Jezioro w okolice Dzierzgonia i do Pasłęku. Dalej przez Borzynowo i Kamiennik Wielki do Elbląga. Pierwszy etap (żuławski) ukazał inne oblicze Żuław: drogi były fatalne, "dzierzgońskie", dziurawe łatane asfalty lub otoczakowe bruki. W Pasłęku policjant przyłapał nas na niedozwolonym skręcie, ale skończyło się na pouczeniu. W tymże P. zjedliśmy też dobre lody. Nawierzchnie dróg odmieniły się za Pasłękiem. Zmienił się też krajobraz. Wjechaliśmy w świat Wysoczyzny Elbląskiej i zazielenił się nam znowu świat. Finalnie znów dotarłem rowerem do Elbląga.
Typowa droga na Żuławach Elbląskich
Dom podcieniowy w Stalewie
Dom podcieniowy w Jelonkach
Wysoczyzna Elbląska
Elbląg
Trasa:
Stare Pole - Żuławka Sztumska - Rozgart - Jezioro - Jelonki - Pasłęk - Borzynowo - Milejewo - Elbląg
Dystans129.89 km Czas06:33 Vśrednia19.83 km/h VMAX48.27 km/h Podjazdy362 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Żuławy Gdańskie
Piękna trasa po Żuławach obfitująca w gotyckie kościoły ceglane, domy podcieniowe, cmentarze i kościoły mennonickie. Drogi dobre, na nich spokój i cisza. Prawdziwa magia Żuław, świata który kiedyś może zniknąć pod wodą. Dobry przykład, że atrakcyjność krajoznawcza nie zależy tylko od atrakcyjności krajobrazowej.
Wielkie Mątowy
Cmentarz mennonicki w Stogach
"Mała architektura" żuławskiej wsi
Typowa zabudowa Żuław
Nowa Kościelnica - dom podcieniowy
Finał w Gdańsku
Trasa: Karwiny - Orłowo - PKP - Lisewo - W. Mątowy - Nw. Staw - Myszewo - Lubieszewo - Nowa Kościelnica - Gdańsk - SKM- Orłowo - Karwiny
Piękna trasa po Żuławach obfitująca w gotyckie kościoły ceglane, domy podcieniowe, cmentarze i kościoły mennonickie. Drogi dobre, na nich spokój i cisza. Prawdziwa magia Żuław, świata który kiedyś może zniknąć pod wodą. Dobry przykład, że atrakcyjność krajoznawcza nie zależy tylko od atrakcyjności krajobrazowej.
Wielkie Mątowy
Cmentarz mennonicki w Stogach
"Mała architektura" żuławskiej wsi
Typowa zabudowa Żuław
Nowa Kościelnica - dom podcieniowy
Finał w Gdańsku
Trasa: Karwiny - Orłowo - PKP - Lisewo - W. Mątowy - Nw. Staw - Myszewo - Lubieszewo - Nowa Kościelnica - Gdańsk - SKM- Orłowo - Karwiny
Dystans109.18 km Czas06:02 Vśrednia18.10 km/h VMAX54.80 km/h Podjazdy1246 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Kaszuby Środkowe, czyli z Kościerzyny do Wejherowa
Zaczęło się od deszczu w Kościerzynie i wizycie w cukierni. Potem, w towarzystwie wiatru, chmur i czasem mżawki jechaliśmy na północ. Było zwiedzanie dworu w Sikorzynie, był smaczny i tani obiad w Strzepczu (wspaniałe frytki!) Były momentami kiepskie płytowe drogi, ale tez słoneczny finał w Wejherowie.
Kościerzyna
Dwór Wybickich (tych Wybickich) w Sikorzynie
Zjazd z Wieżycy
Widok na jezioro Brodno Małe
Kaszuby od kuchni
Finał w Wejherowie
Trasa: Gdynia - PKP - Kościerzyna - Wieżyca - Chmielno - Strzepcz - Wejherowo - SKM - Orłowo - Karwiny
(powrót i dojazd rowerami)
Zaczęło się od deszczu w Kościerzynie i wizycie w cukierni. Potem, w towarzystwie wiatru, chmur i czasem mżawki jechaliśmy na północ. Było zwiedzanie dworu w Sikorzynie, był smaczny i tani obiad w Strzepczu (wspaniałe frytki!) Były momentami kiepskie płytowe drogi, ale tez słoneczny finał w Wejherowie.
Kościerzyna
Dwór Wybickich (tych Wybickich) w Sikorzynie
Zjazd z Wieżycy
Widok na jezioro Brodno Małe
Kaszuby od kuchni
Finał w Wejherowie
Trasa: Gdynia - PKP - Kościerzyna - Wieżyca - Chmielno - Strzepcz - Wejherowo - SKM - Orłowo - Karwiny
(powrót i dojazd rowerami)
Dystans185.21 km Czas09:55 Vśrednia18.68 km/h Podjazdy1446 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na Gdynię, dzień 3
Liczyłem, że trzeci dzień będzie lżejszy, że aura trochę odpuści. Do popołudnia było faktycznie lżej, zachmurzenie przygnębiające i wiatr przeciwny, ale tylko nędzne 5 m/s (uśrednione). Ponadto gdy wstałem już nie padało. Gdy zwinąłem więc mokry tropik mój los powinien się poprawić. Pesymizm budziła okoliczność, że wybrawszy ten wariant trasy musiałem przejechać przez Chojnice, a przecież już dawno temu ukułem powiedzenie rowerzysty: "kradnij, zabijaj, ale Chujnice omijaj". W zasadzie miałem na myśli powiat cho(u)jnicki, wyjątkowo nieprzyjazny rowerzystom. Wybrałem drogę wojewódzką nr 235 na Brusy i był to kiepski wybór. Miałem jednak świadomość, że wszystkie wybory były złe. Wzdłuż drogi na długich odcinkach wiódł "trakt" rowerowy, który w kluczowych momentach przemieniał się w łachy piachu o imponującej miąższości. Kilka razy musiałem odkopywać rower, co szczególnie irytowało na zjazdach, bo trasa była momentami całkiem interwałowa i biegła po morenach. Ironią losu był fakt, że pierwszy dłuższy postój zrobiłem sobie pod wiatą w miejscowości Męcikał. Była tu też oczyszczalnia ścieków "Męcikał". Za Brusami pseudodroga rowerowa zanikła i trzeba było się użerać z "dynamicznym" stylem jazdy miejscowych patokierowców. Z drogą 235 pożegnałem się dopiero w Lipuskiej Hucie i zrobiłem to ze sporą ulgą.
Cały czas było chmurno i ciemnawo. W Lipuszu mijałem młyn wodny i była to jedna z większych atrakcji dnia... Odcinek do Sulęczyna wiódł przynajmniej przez lasy i nie padało. Od Klukowej Huty zaczęło mżyć. Szybko mżawka przeszła w upierdliwy, gęsty deszcz, który ograniczał widoczność i narażał mnie na ciągłe ochlapywanie przez miejscowych rajdowców. Kierowców-szurów w Pomorskiem nie brakuje, ale na drodze 228 panuje prawdziwa epidemia "polskiego stylu jazdy". Ta jednostka choroba rozkwitała w tych trudnych warunkach. Różnica w kulturze jazdy między Śląskim a Pomorskim jest zauważalna gołym okiem. Jest wręcz szokująca. Pozostaje mi współczuć rowerzystom z okolic Gdańska. Niebezpiecznej jest chyba tylko na wąskich drogach wojewódzkich Mazowsza. Mazowsze to jednak odwieczna czarna dziura, środek obwarzanka, śródziemie nicości. Tutaj spodziewałem się śladów cywilizacji - całkowicie bezpodstawnie. Zrozumiałem jednak dlaczego tylu polityków z Gdańska zrobiło kariery w Warszawce.
Nie uważam, że przesadzam. Spędziłem w Pomorskiem 2 tygodnie i wielokrotnie bałem się o życie na drodze. W rejonie Trójmiasta trudno znaleźć jest spokojne drogi. Sieć drogowa jest generalnie niedorozwinięta a drogi niebywale obciążone blachosmrodami. Takie wrażenia miałem też podczas wcześniejszych wizyt, tym razem przez 2 tygodnie pobytu miałem czas by stwierdzić, że wrażenia są słuszne. Z Kartuz jechałem przez Przodkowo, było o tyle lepiej że padało słabiej. Bałem się jechać przez Żukowo, takiego natężenia bandytów drogowych dłużej bym nie zniósł. Spokojniej zrobiło się w rejonie Gdańska Osowej, ale już droga do Chwaszczna, mimo pory była absurdalnie ruchliwa. Liczyłem, że skrócę sobie drogę i pojadę od razu na Gdynię Wielki Kack, ale okazało się że lokalne drogi są w dramatycznym stanie i przypominają poradzieckie płytówki na Łotwie. Potem okazało się, że jedyna droga wiodąca stąd do Gdyni, krajowa 20, jest w całości remontowana i rozkopana... Miałem już wszystkiego serdecznie dość. Eksplorowałem więc Gdynię Dąbrowę po resztkach zmasakrowanych dróg rowerowych. Ostatecznie z wielką ulga dotarłem na Karwiny. Nazajutrz odkryłem, że jedyną możliwością wyjazdu rowerem z Karwin jest... jazda na Orłowo. Wszystkie inne trasy groziły śmiercią, kalectwem lub zniszczeniem roweru...
Dotarłem na miejsce zniesmaczony i zniechęcony. W najciekawszym pejzażowo fragmencie trasy padało, padało przez 3,5 h. Okazało się dzień drugi wcale nie był najgorszy na tej trasie...
Wałdowo, kościół z 1621 roku.
Chojnice
Wzdłuż drogi wojewódzkiej 235 po tzw. drodze rowerowej, w miejscu gdzie akurat - przypadkiem - drogę rowerową przypominała
Nazwa mówi wszystko
Krajobraz przed Lipuszem
Warunki coraz gorsze na drodze nr 228
Okolice Brodnicy i jeziora Brodno Wielkie
Kartuzy
Rzadka rzecz, czyli ddr gdzieś pod Rębiechowem
Realia dojazdu rowerem do Gdyni...
Liczyłem, że trzeci dzień będzie lżejszy, że aura trochę odpuści. Do popołudnia było faktycznie lżej, zachmurzenie przygnębiające i wiatr przeciwny, ale tylko nędzne 5 m/s (uśrednione). Ponadto gdy wstałem już nie padało. Gdy zwinąłem więc mokry tropik mój los powinien się poprawić. Pesymizm budziła okoliczność, że wybrawszy ten wariant trasy musiałem przejechać przez Chojnice, a przecież już dawno temu ukułem powiedzenie rowerzysty: "kradnij, zabijaj, ale Chujnice omijaj". W zasadzie miałem na myśli powiat cho(u)jnicki, wyjątkowo nieprzyjazny rowerzystom. Wybrałem drogę wojewódzką nr 235 na Brusy i był to kiepski wybór. Miałem jednak świadomość, że wszystkie wybory były złe. Wzdłuż drogi na długich odcinkach wiódł "trakt" rowerowy, który w kluczowych momentach przemieniał się w łachy piachu o imponującej miąższości. Kilka razy musiałem odkopywać rower, co szczególnie irytowało na zjazdach, bo trasa była momentami całkiem interwałowa i biegła po morenach. Ironią losu był fakt, że pierwszy dłuższy postój zrobiłem sobie pod wiatą w miejscowości Męcikał. Była tu też oczyszczalnia ścieków "Męcikał". Za Brusami pseudodroga rowerowa zanikła i trzeba było się użerać z "dynamicznym" stylem jazdy miejscowych patokierowców. Z drogą 235 pożegnałem się dopiero w Lipuskiej Hucie i zrobiłem to ze sporą ulgą.
Cały czas było chmurno i ciemnawo. W Lipuszu mijałem młyn wodny i była to jedna z większych atrakcji dnia... Odcinek do Sulęczyna wiódł przynajmniej przez lasy i nie padało. Od Klukowej Huty zaczęło mżyć. Szybko mżawka przeszła w upierdliwy, gęsty deszcz, który ograniczał widoczność i narażał mnie na ciągłe ochlapywanie przez miejscowych rajdowców. Kierowców-szurów w Pomorskiem nie brakuje, ale na drodze 228 panuje prawdziwa epidemia "polskiego stylu jazdy". Ta jednostka choroba rozkwitała w tych trudnych warunkach. Różnica w kulturze jazdy między Śląskim a Pomorskim jest zauważalna gołym okiem. Jest wręcz szokująca. Pozostaje mi współczuć rowerzystom z okolic Gdańska. Niebezpiecznej jest chyba tylko na wąskich drogach wojewódzkich Mazowsza. Mazowsze to jednak odwieczna czarna dziura, środek obwarzanka, śródziemie nicości. Tutaj spodziewałem się śladów cywilizacji - całkowicie bezpodstawnie. Zrozumiałem jednak dlaczego tylu polityków z Gdańska zrobiło kariery w Warszawce.
Nie uważam, że przesadzam. Spędziłem w Pomorskiem 2 tygodnie i wielokrotnie bałem się o życie na drodze. W rejonie Trójmiasta trudno znaleźć jest spokojne drogi. Sieć drogowa jest generalnie niedorozwinięta a drogi niebywale obciążone blachosmrodami. Takie wrażenia miałem też podczas wcześniejszych wizyt, tym razem przez 2 tygodnie pobytu miałem czas by stwierdzić, że wrażenia są słuszne. Z Kartuz jechałem przez Przodkowo, było o tyle lepiej że padało słabiej. Bałem się jechać przez Żukowo, takiego natężenia bandytów drogowych dłużej bym nie zniósł. Spokojniej zrobiło się w rejonie Gdańska Osowej, ale już droga do Chwaszczna, mimo pory była absurdalnie ruchliwa. Liczyłem, że skrócę sobie drogę i pojadę od razu na Gdynię Wielki Kack, ale okazało się że lokalne drogi są w dramatycznym stanie i przypominają poradzieckie płytówki na Łotwie. Potem okazało się, że jedyna droga wiodąca stąd do Gdyni, krajowa 20, jest w całości remontowana i rozkopana... Miałem już wszystkiego serdecznie dość. Eksplorowałem więc Gdynię Dąbrowę po resztkach zmasakrowanych dróg rowerowych. Ostatecznie z wielką ulga dotarłem na Karwiny. Nazajutrz odkryłem, że jedyną możliwością wyjazdu rowerem z Karwin jest... jazda na Orłowo. Wszystkie inne trasy groziły śmiercią, kalectwem lub zniszczeniem roweru...
Dotarłem na miejsce zniesmaczony i zniechęcony. W najciekawszym pejzażowo fragmencie trasy padało, padało przez 3,5 h. Okazało się dzień drugi wcale nie był najgorszy na tej trasie...
Wałdowo, kościół z 1621 roku.
Chojnice
Wzdłuż drogi wojewódzkiej 235 po tzw. drodze rowerowej, w miejscu gdzie akurat - przypadkiem - drogę rowerową przypominała
Nazwa mówi wszystko
Krajobraz przed Lipuszem
Warunki coraz gorsze na drodze nr 228
Okolice Brodnicy i jeziora Brodno Wielkie
Kartuzy
Rzadka rzecz, czyli ddr gdzieś pod Rębiechowem
Realia dojazdu rowerem do Gdyni...
Dystans136.15 km Czas08:06 Vśrednia16.81 km/h Podjazdy727 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na Gdynię, dzień 2
Drugi dzień podróży to były antypody dnia pierwszego. Początki złego były jednak stereotypowo dobre i obiecujące. Obudziłem się u stóp moich dębów, pola tryskały jeszcze zielenią a ptaki śpiewem. Na niebie niepokoiły ławice chmur, ale wschód był piękny. Ruszyłem więc raźnie w polodowcowy pejzaż. Było bardzo ładnie, szczególnie w miarę zbliżania się do Lednickiego Parku Krajobrazowego. Szczególnie ujął mnie pejzaż okolic wsi Żydówko. W przyjemnych okolicznościach przyrody dotarłem więc do Kłecka. Miasteczko było wyludnione, pojechałem więc dalej, na lubiany przeze mnie Janowiec Wielkopolski, który ujął mnie zimą 2018 roku. Tym razem było zupełnie inaczej, rynek tonął w zieleni a w rzece Wełnie niemal nie było wody. Fajną cechą tego miasteczka jest położenie: leży idealnie na środku nigdzie, takie położenie generuje zaś spokój na drogach.
Dalsza moja droga biegła równie spokojnie. Dotarłem nawet do podupadłej osady przemysłowej o nazwie Wapno. Z opisów dowiedziałem się, że pod wsią zalega wysad solny przykryty czapą gipsową. Znajduje się tu nieczynna głębinowa kopalnia soli kamiennej (zbudowana w latach 1911–1917), która została zalana w sierpniu 1977 roku przez wody podziemne w wyniku efektownej katastrofy górniczej. W czasie katastrofy zapadło się kilkanaście budynków mieszkalnych (w tym bloki). To wszystko widać, wieś ma w centrum sporą nieczynną stację kolejową, jest też zaniedbany park, którego czasy świetności przypadły zapewne na pocz. lat 70. Ogólnie miejscowość sprawia wrażenie jakby nie otrząsnęła się z tej katastrofy i zatrzymała w rozwoju. A mieszkańców jest sporo - 1700. Pomyśleć, że wjeżdżając tu nie miałem o tym wszystkim pojęcia. A trafiłem tu przecież przypadkiem - była to najprostsza/najkrótsza droga na Kcynię.
Prognozy wyglądały bardzo nieciekawie, spieszyłem się więc bardzo do Nakła, gdzie liczyłem na schronienie i węzeł transportowy. Przeciwny wiatr, który towarzyszył mi od rana przemienił się już w tzw. międzyczasie w huragan. Co gorsza ten huragan dął mi prosto w ryj. We wsi Paterek, jeszcze przed przekroczeniem Noteci poczułem megasilne uderzenia wiatru. To co rozpętało się za chwilę zapamiętam na zawsze. Ledwo zdążyłem uciec z rynku na dość odległą stację kolejową. Tamże odkryłem, że wybór pociągów mam bardzo ograniczony. Po raz pierwszy skorzystałem z internetu w nowym smartfonie i szukałem w nim rozwiązania przez najbliższe 3 godziny. W tym czasie rozpętało się prawdziwe piekło, siła wiatru - nie tylko na prognozach - wykraczała poza skalę. Porywy na poziomie 28-30 m/s wprawiały mnie w prawdziwy niepokój, wiatr podważał dachy peronów... Wymiatał wszystko, a w poczekalni spali menele i niemiłosiernie śmierdziało. Przeanalizowałem na wszystkie sposoby wszystkie dostępne prognozy pogody i odkryłem, że znalazłem się w pułapce bez wyjścia. Jazda pociągiem do Bydgoszczy lub nawet dalej, choćby do Grudziądza okazała się nie mieć sensu, bo apokaliptyczny wiatr przemieszczał się właśnie w tamtym kierunku i tamże wzmagał do absurdalnych wartości, gdy wysiadłbym z pociągu, byłoby jeszcze gorzej, a w dodatku zbliżałby się wieczór...
Tym samym wybrałem się do nakielskiej Biedronki, a po zakupach ruszyłem przed siebie, na północ, prosto w otmęty żywiołu. Padać miało dopiero pod wieczór, postanowiłem zrealizować sprytny plan tj. uciec do namiotu przed deszczem. Ten znakomity plan wymagał znalezienia odpowiednio szybko, odpowiednio osłoniętego miejsca na biwak. Pierwszy odcinek po przymusowej przerwie nakielskiej był naprawdę bardzo ciężki, pokonywałem go ze średnią 8-10 km/h a wiatr nieraz cofał mnie z powrotem. Gdy dotarłem do Mroczy byłem szczęśliwy i otwarłem nawet paczkę pistacji, które po raz pierwszy kupiłem będąc na rowerze. Ta inauguracja pistacji wypadła imponująco. Nie spodziewałem się, że dysponując torbą rowerową na kierownicę można je tak wygodnie łupać. Jak tylko zjechałem z drogi wojewódzkiej nr 243 linię mojej jazdy znaczyły równomiernie porozrzucane po asfalcie pistacjowe skorupki. Tego mi było trzeba! Śmiecąc skorupkami przejechałem triumfalnie Wąwelno, a amunicji starczyło mi aż do Sośna. Moje śmieci były na szczęście organicznego pochodzenia, nie przygniatały mnie więc wyrzuty sumienia. Ku mojemu zaskoczeniu, około 19, tuż za Sośnem znalazłem świetne miejsce na nocleg. Na nieużytku, przy miedzy, za osłoną głogów i tarniny. Chwilę po tym jak rozłożyłem namiot zaczęło padać i lało solidnie, nie wiem jak długo bo po prostu zasnąłem.
Okolice wsi Żydówko
Kłecko
Nakło nad Notecią
Mrocza
Na łąkach przed Wąwelnem pasły się żurawie i... nie zwracały na mnie uwagi (nie potrzebowałem nawet więcej niż 200mm)
Za osłoną czyżni, tuż za Sośnem.
Trasa:
Drugi dzień podróży to były antypody dnia pierwszego. Początki złego były jednak stereotypowo dobre i obiecujące. Obudziłem się u stóp moich dębów, pola tryskały jeszcze zielenią a ptaki śpiewem. Na niebie niepokoiły ławice chmur, ale wschód był piękny. Ruszyłem więc raźnie w polodowcowy pejzaż. Było bardzo ładnie, szczególnie w miarę zbliżania się do Lednickiego Parku Krajobrazowego. Szczególnie ujął mnie pejzaż okolic wsi Żydówko. W przyjemnych okolicznościach przyrody dotarłem więc do Kłecka. Miasteczko było wyludnione, pojechałem więc dalej, na lubiany przeze mnie Janowiec Wielkopolski, który ujął mnie zimą 2018 roku. Tym razem było zupełnie inaczej, rynek tonął w zieleni a w rzece Wełnie niemal nie było wody. Fajną cechą tego miasteczka jest położenie: leży idealnie na środku nigdzie, takie położenie generuje zaś spokój na drogach.
Dalsza moja droga biegła równie spokojnie. Dotarłem nawet do podupadłej osady przemysłowej o nazwie Wapno. Z opisów dowiedziałem się, że pod wsią zalega wysad solny przykryty czapą gipsową. Znajduje się tu nieczynna głębinowa kopalnia soli kamiennej (zbudowana w latach 1911–1917), która została zalana w sierpniu 1977 roku przez wody podziemne w wyniku efektownej katastrofy górniczej. W czasie katastrofy zapadło się kilkanaście budynków mieszkalnych (w tym bloki). To wszystko widać, wieś ma w centrum sporą nieczynną stację kolejową, jest też zaniedbany park, którego czasy świetności przypadły zapewne na pocz. lat 70. Ogólnie miejscowość sprawia wrażenie jakby nie otrząsnęła się z tej katastrofy i zatrzymała w rozwoju. A mieszkańców jest sporo - 1700. Pomyśleć, że wjeżdżając tu nie miałem o tym wszystkim pojęcia. A trafiłem tu przecież przypadkiem - była to najprostsza/najkrótsza droga na Kcynię.
Prognozy wyglądały bardzo nieciekawie, spieszyłem się więc bardzo do Nakła, gdzie liczyłem na schronienie i węzeł transportowy. Przeciwny wiatr, który towarzyszył mi od rana przemienił się już w tzw. międzyczasie w huragan. Co gorsza ten huragan dął mi prosto w ryj. We wsi Paterek, jeszcze przed przekroczeniem Noteci poczułem megasilne uderzenia wiatru. To co rozpętało się za chwilę zapamiętam na zawsze. Ledwo zdążyłem uciec z rynku na dość odległą stację kolejową. Tamże odkryłem, że wybór pociągów mam bardzo ograniczony. Po raz pierwszy skorzystałem z internetu w nowym smartfonie i szukałem w nim rozwiązania przez najbliższe 3 godziny. W tym czasie rozpętało się prawdziwe piekło, siła wiatru - nie tylko na prognozach - wykraczała poza skalę. Porywy na poziomie 28-30 m/s wprawiały mnie w prawdziwy niepokój, wiatr podważał dachy peronów... Wymiatał wszystko, a w poczekalni spali menele i niemiłosiernie śmierdziało. Przeanalizowałem na wszystkie sposoby wszystkie dostępne prognozy pogody i odkryłem, że znalazłem się w pułapce bez wyjścia. Jazda pociągiem do Bydgoszczy lub nawet dalej, choćby do Grudziądza okazała się nie mieć sensu, bo apokaliptyczny wiatr przemieszczał się właśnie w tamtym kierunku i tamże wzmagał do absurdalnych wartości, gdy wysiadłbym z pociągu, byłoby jeszcze gorzej, a w dodatku zbliżałby się wieczór...
Tym samym wybrałem się do nakielskiej Biedronki, a po zakupach ruszyłem przed siebie, na północ, prosto w otmęty żywiołu. Padać miało dopiero pod wieczór, postanowiłem zrealizować sprytny plan tj. uciec do namiotu przed deszczem. Ten znakomity plan wymagał znalezienia odpowiednio szybko, odpowiednio osłoniętego miejsca na biwak. Pierwszy odcinek po przymusowej przerwie nakielskiej był naprawdę bardzo ciężki, pokonywałem go ze średnią 8-10 km/h a wiatr nieraz cofał mnie z powrotem. Gdy dotarłem do Mroczy byłem szczęśliwy i otwarłem nawet paczkę pistacji, które po raz pierwszy kupiłem będąc na rowerze. Ta inauguracja pistacji wypadła imponująco. Nie spodziewałem się, że dysponując torbą rowerową na kierownicę można je tak wygodnie łupać. Jak tylko zjechałem z drogi wojewódzkiej nr 243 linię mojej jazdy znaczyły równomiernie porozrzucane po asfalcie pistacjowe skorupki. Tego mi było trzeba! Śmiecąc skorupkami przejechałem triumfalnie Wąwelno, a amunicji starczyło mi aż do Sośna. Moje śmieci były na szczęście organicznego pochodzenia, nie przygniatały mnie więc wyrzuty sumienia. Ku mojemu zaskoczeniu, około 19, tuż za Sośnem znalazłem świetne miejsce na nocleg. Na nieużytku, przy miedzy, za osłoną głogów i tarniny. Chwilę po tym jak rozłożyłem namiot zaczęło padać i lało solidnie, nie wiem jak długo bo po prostu zasnąłem.
Okolice wsi Żydówko
Kłecko
Nakło nad Notecią
Mrocza
Na łąkach przed Wąwelnem pasły się żurawie i... nie zwracały na mnie uwagi (nie potrzebowałem nawet więcej niż 200mm)
Za osłoną czyżni, tuż za Sośnem.
Trasa:
Dystans135.05 km Czas06:30 Vśrednia20.78 km/h Podjazdy604 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Królewski Rajd Rowerowy
Rajd do królewskiego miasta stołecznego Krakowa. "Jechaliśmy długo, bo przez 2 województwa, 3 miasta i 48 miejscowości. Wyruszaliśmy w temperaturze 8 stopni. Większość ludzi jeszcze spała. Gdy wczesnym popołudniem jechaliśmy wałami przeciwpowodziowymi Wisły, temperatura w słońcu osiągnęła 33 stopnie. Większość ludzi była wtedy w pracy (lub w szkole). Gdy wysiadaliśmy z pociągu na dworcu w Katowicach, większość ludzi myślała już o spaniu. My nie byliśmy większością - byliśmy ekipą do zadań specjalnych - Sucharski on tour!
Rajd do królewskiego miasta stołecznego Krakowa. "Jechaliśmy długo, bo przez 2 województwa, 3 miasta i 48 miejscowości. Wyruszaliśmy w temperaturze 8 stopni. Większość ludzi jeszcze spała. Gdy wczesnym popołudniem jechaliśmy wałami przeciwpowodziowymi Wisły, temperatura w słońcu osiągnęła 33 stopnie. Większość ludzi była wtedy w pracy (lub w szkole). Gdy wysiadaliśmy z pociągu na dworcu w Katowicach, większość ludzi myślała już o spaniu. My nie byliśmy większością - byliśmy ekipą do zadań specjalnych - Sucharski on tour!
Wtorek, 15 czerwca 2021 roku.Dla większości ludzi był to dzień jak co dzień. Dla nas była to wielka przygoda, wspomnienia na całe życie i świadomość, że potrafimy to powtórzyć! Byliście wielcy. Wiecie już jak jeździć efektywnie, macie doświadczenie i umiejętności, a większe umiejętności to większe możliwości" - tak pisałem na szkolnym fb.
Specjalne podziękowania dla: pani kierownik pociągu - za przychylność; dla MalutkiejMi za dobrą kondycję i pomoc na trasie; dla pań przed sklepem w Chełmie Śląskim - za podziw dla naszej ekipy.
Sprinterzy na rajdzie - okolice Jeziorzan
Start spod Spodka
W drodze na Czernichów
Finał na rynku
Trasa:
Specjalne podziękowania dla: pani kierownik pociągu - za przychylność; dla MalutkiejMi za dobrą kondycję i pomoc na trasie; dla pań przed sklepem w Chełmie Śląskim - za podziw dla naszej ekipy.
Sprinterzy na rajdzie - okolice Jeziorzan
Start spod Spodka
W drodze na Czernichów
Finał na rynku
Trasa:
Dystans153.90 km Czas06:51 Vśrednia22.47 km/h VMAX51.26 km/h Podjazdy1207 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Czerwcowa Jura
Dzień po drugim szczepieniu. Nic się nie działo, ale na wszelki wypadek pojechałem trasę typu "dłuższa rekreacja". Na Ogrodzieniec zewsząd ciągnęły tłumy blachosmrodów. Można było wręcz odnieść wrażenie, że to jedyny sposób podróżowania znany Polakom. Rowerzystów było jak na lekarstwo, sam - gdybym dysponował 4-dniową "czerwcówką" (jak znaczna część rodaków) byłbym zupełnie gdzie indziej. Miałem jednak zamiast długiego weekendu, niepełny zwykły weekend.
Poza sferą rażenia autek, czyli na bocznych drogach, panował względny spokój. Temperatura była przyjemna, pogoda stabilna. Nic mnie nie bolało. Podjąłem nawet nieudaną próbę przedostania się na trekingu do Gór Bydlińskich od południa, od strony Załęża i Krzywopłotów. Nie udało się: zobaczyłem piękny, głęboki jar, ale jego dno wypełniało błoto o dużej miąższości, stoki zaś były zbyt strome by myśleć o wprowadzeniu roweru. Spotkałem jedynie słodkich miłośników pierdzików, twórców owego błota, na swoich crossowych pierdzikach. Odkryłem nawet pieszo możliwość objazdy jaru górą, ale gęstwa czerwcowej roślinności i niepewność czy alternatywna droga wiedzie do celu sprawiły, że spasowałem.
Odwrót był już stereotypowy: przez Kwaśniów i Ryczów do Ogrodzieńca. Sznur samochodów wracających z Ogro drogą nr 791 w czeluście Zagłębia Dąbrowskiego był tak absurdalny, że miałem problemy z włączeniem się do ruchu. W tygodniu, nawet w godzinach szczytu, jest tu znacznie spokojniej. Z powodu blachowzmożenia na drogach wracałem przez Chruszczobród, Przeczyce i Wojkowice.
Łazy Błędowskie w żółci żarnowców
Nepomucen na działce księdza-pana (niedostępne, choć kiedyś było)
Ładny, lecz błotnisty jar w drodze na Góry Bydlińskie
Obelisk ofiar II wojny w Ryczowie
Wojkowice niedzielnym popołudniem
Trasa:
Dzień po drugim szczepieniu. Nic się nie działo, ale na wszelki wypadek pojechałem trasę typu "dłuższa rekreacja". Na Ogrodzieniec zewsząd ciągnęły tłumy blachosmrodów. Można było wręcz odnieść wrażenie, że to jedyny sposób podróżowania znany Polakom. Rowerzystów było jak na lekarstwo, sam - gdybym dysponował 4-dniową "czerwcówką" (jak znaczna część rodaków) byłbym zupełnie gdzie indziej. Miałem jednak zamiast długiego weekendu, niepełny zwykły weekend.
Poza sferą rażenia autek, czyli na bocznych drogach, panował względny spokój. Temperatura była przyjemna, pogoda stabilna. Nic mnie nie bolało. Podjąłem nawet nieudaną próbę przedostania się na trekingu do Gór Bydlińskich od południa, od strony Załęża i Krzywopłotów. Nie udało się: zobaczyłem piękny, głęboki jar, ale jego dno wypełniało błoto o dużej miąższości, stoki zaś były zbyt strome by myśleć o wprowadzeniu roweru. Spotkałem jedynie słodkich miłośników pierdzików, twórców owego błota, na swoich crossowych pierdzikach. Odkryłem nawet pieszo możliwość objazdy jaru górą, ale gęstwa czerwcowej roślinności i niepewność czy alternatywna droga wiedzie do celu sprawiły, że spasowałem.
Odwrót był już stereotypowy: przez Kwaśniów i Ryczów do Ogrodzieńca. Sznur samochodów wracających z Ogro drogą nr 791 w czeluście Zagłębia Dąbrowskiego był tak absurdalny, że miałem problemy z włączeniem się do ruchu. W tygodniu, nawet w godzinach szczytu, jest tu znacznie spokojniej. Z powodu blachowzmożenia na drogach wracałem przez Chruszczobród, Przeczyce i Wojkowice.
Łazy Błędowskie w żółci żarnowców
Nepomucen na działce księdza-pana (niedostępne, choć kiedyś było)
Ładny, lecz błotnisty jar w drodze na Góry Bydlińskie
Obelisk ofiar II wojny w Ryczowie
Wojkowice niedzielnym popołudniem
Trasa:
Dystans136.44 km Czas06:09 Vśrednia22.19 km/h Podjazdy973 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Do Krakowa po pracy
Rajdzik błyskawiczny, z serii "po pracy". Przejazd testowy planowanej trasy rajdu rowerowego. Piękna pogoda, choć wyruszyłem dopiero po 13., zdążyłem na pociąg o 20. z Krakowa. Jechałem sporo przez "katowicką puszczę", więc jest to niezły rezultat.
Wrażenia:
Kilka odcinków z tłuczniem do Lędzin (horrorek - "poprawiali" gruntówki), miejscami błoto. Nieprawdopodobne korki w okolicach Chełmka (przejazd przez wiadukty, droga na Oświęcim). Przed Ściejowicami banda 30-tu lasek na kolarkach (wtf?). W Krakowie na rynku już dość tłumnie, ale w pociągu duży luz. Kilka odcinków WTR kiepskich i mocno wydłużających trasę - zostaną wyeliminowane na właściwym rajdzie z młodzieżą (by dali rasę dojechać).
Ogólnie przyjemna wycieczka, w przeciwieństwie do weekendu, który poprzedzała (burze, grad, oberwania chmur).
Początki na WTR
W katowskiej puszczy
Na wałach wiślanych
Rejon Kamienia i Czernichowa
Widok na Tyniec w Piekarach
Cel osiągnięty.
Trasa:
(doliczyć trzeba powrót ze Szczakowej na Podłęże)
Rajdzik błyskawiczny, z serii "po pracy". Przejazd testowy planowanej trasy rajdu rowerowego. Piękna pogoda, choć wyruszyłem dopiero po 13., zdążyłem na pociąg o 20. z Krakowa. Jechałem sporo przez "katowicką puszczę", więc jest to niezły rezultat.
Wrażenia:
Kilka odcinków z tłuczniem do Lędzin (horrorek - "poprawiali" gruntówki), miejscami błoto. Nieprawdopodobne korki w okolicach Chełmka (przejazd przez wiadukty, droga na Oświęcim). Przed Ściejowicami banda 30-tu lasek na kolarkach (wtf?). W Krakowie na rynku już dość tłumnie, ale w pociągu duży luz. Kilka odcinków WTR kiepskich i mocno wydłużających trasę - zostaną wyeliminowane na właściwym rajdzie z młodzieżą (by dali rasę dojechać).
Ogólnie przyjemna wycieczka, w przeciwieństwie do weekendu, który poprzedzała (burze, grad, oberwania chmur).
Początki na WTR
W katowskiej puszczy
Na wałach wiślanych
Rejon Kamienia i Czernichowa
Widok na Tyniec w Piekarach
Cel osiągnięty.
Trasa:
(doliczyć trzeba powrót ze Szczakowej na Podłęże)
Dystans122.08 km Czas05:29 Vśrednia22.26 km/h VMAX46.91 km/h Podjazdy881 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Majowy Próg Woźnicki
Było wietrznie i nieco chmurno, czyli bardzo majowo. W Siemianowicach starsza pani podziękowała mi za zatrzymanie się przez pasami, potem opanowała mnie zieloność. Oczywiście zanim wyrwałem się z objęć korków, bo w piątek nawet przed 14 nie jest to łatwe. Uciekłem im - blachosmrodom - dopiero za Łagiszą, bo w samej Łagiszy było jeszcze bardzo korkopędnie. Nad Kuźnicą Warężyńską (zwaną Czwórką) było pustawo, jeden ornitolog z wielkimi obiektywami i dwóch ludzi na rowerach.
Przyjemność z odnowionej drogi do Siewierza (od Trzebiesławic) jest tak wielka, że trudno ją ubrać w słowa. Za Siewierzem dostałem się już w szpony skowronków, co to pośród niw zielonych... Przejazd przez jedynkę w Koziegłowach poszedł mi o dziwo gładko i od Wojsławic rozkoszowałem się na powrót soczystą majową zielenią, posłyszałem też pierwszy raz w roku PRZEPIÓRKI, między Markowicami a Krusinem!
Wracałem walcząc z silnym wiatrem, który na szczęście - wraz z upływem czasu - słabł szybciej ode mnie :) W pierwszą stronę gnał mnie jednak jak szalony - wiatr dał, wiatr wziął.
Z Markowic do Krusina
Nad Czwórką
Który to raz w tym roku w Siewierzu?
Przedpole Pińczyc
Widok na Góry spod najwyższego punktu Progu Woźnickiego
Było wietrznie i nieco chmurno, czyli bardzo majowo. W Siemianowicach starsza pani podziękowała mi za zatrzymanie się przez pasami, potem opanowała mnie zieloność. Oczywiście zanim wyrwałem się z objęć korków, bo w piątek nawet przed 14 nie jest to łatwe. Uciekłem im - blachosmrodom - dopiero za Łagiszą, bo w samej Łagiszy było jeszcze bardzo korkopędnie. Nad Kuźnicą Warężyńską (zwaną Czwórką) było pustawo, jeden ornitolog z wielkimi obiektywami i dwóch ludzi na rowerach.
Przyjemność z odnowionej drogi do Siewierza (od Trzebiesławic) jest tak wielka, że trudno ją ubrać w słowa. Za Siewierzem dostałem się już w szpony skowronków, co to pośród niw zielonych... Przejazd przez jedynkę w Koziegłowach poszedł mi o dziwo gładko i od Wojsławic rozkoszowałem się na powrót soczystą majową zielenią, posłyszałem też pierwszy raz w roku PRZEPIÓRKI, między Markowicami a Krusinem!
Wracałem walcząc z silnym wiatrem, który na szczęście - wraz z upływem czasu - słabł szybciej ode mnie :) W pierwszą stronę gnał mnie jednak jak szalony - wiatr dał, wiatr wziął.
Z Markowic do Krusina
Nad Czwórką
Który to raz w tym roku w Siewierzu?
Przedpole Pińczyc
Widok na Góry spod najwyższego punktu Progu Woźnickiego
Dystans164.20 km Czas05:56 Vśrednia27.67 km/h VMAX59.04 km/h Podjazdy1317 m
SprzętHaibike Tour SL
Szosowa Pilica, Ryczów i okolica
Nieznośna lekkość butów, w zasadzie roweru, towarzyszyła mi w drodze powrotnej; poczucie lekkości wzmagał wiatr w plecy, było cudownie. Zanim to nastąpiło musiałem jednak jechać 70 km pod wiatr, końcówka w Złożeńcu była już ciężka i niezbyt przyjemna, wiatr ze wschodu wzmagał się w miarę upływu czasu. Było na tyle ciepło i opornie (wiatr), że musiałem zrobić piknik w pobliżu Ruskich Gór (za Kwaśniowem). Jeszcze trochę wysiłku kosztowało mnie zawrócenie w Pilicy, ale potem było już łatwiej. Od Ryczowa, a w pełnym wymiarze od Ogrodzieńca, mknąłem już nader chyżo. Wiatr w plecy i zanik przewyższeń znacznie poprawił mi średnią przejazdu kluczowym odcinku trasy (Ogro-Przeczyce).
Jedynym problemem była nie tyle temperatura co właśnie ten - początkowo przeciwny - wiatr, i słońce. Słońce sprawiło, że musiałem w Kwaśniowie zakupić 2-litrowy Tymbark jabłko-mięta. Co ciekawe dalsza jazda z do połowy pełną butelką (połowę zmieściłem w bidonie) o tak znacznych rozmiarach, upakowaną w kieszonce koszulki, nie sprawiała problemów, jechało się całkiem nieźle. Potem opróżniłem ją na biwaku i nawet znalazłem śmietnik (przy parkingu leśnym). Na Jurze tradycyjnie o tej porze, w tygodniu, było pusto (z wyjątkiem odcinka przez Ogro), spokojnie, sielsko i anielsko. Wracałem przez Podwarpie i Górę Siewierską.
Ryczów, widok z ostańca nad szkołą
Bukowa Góra już zielona
Ulubiony kierunek na Jurze
Jedyny piknik na trasie. Spokój, ławki i zieleń.
Nieznośna lekkość butów, w zasadzie roweru, towarzyszyła mi w drodze powrotnej; poczucie lekkości wzmagał wiatr w plecy, było cudownie. Zanim to nastąpiło musiałem jednak jechać 70 km pod wiatr, końcówka w Złożeńcu była już ciężka i niezbyt przyjemna, wiatr ze wschodu wzmagał się w miarę upływu czasu. Było na tyle ciepło i opornie (wiatr), że musiałem zrobić piknik w pobliżu Ruskich Gór (za Kwaśniowem). Jeszcze trochę wysiłku kosztowało mnie zawrócenie w Pilicy, ale potem było już łatwiej. Od Ryczowa, a w pełnym wymiarze od Ogrodzieńca, mknąłem już nader chyżo. Wiatr w plecy i zanik przewyższeń znacznie poprawił mi średnią przejazdu kluczowym odcinku trasy (Ogro-Przeczyce).
Jedynym problemem była nie tyle temperatura co właśnie ten - początkowo przeciwny - wiatr, i słońce. Słońce sprawiło, że musiałem w Kwaśniowie zakupić 2-litrowy Tymbark jabłko-mięta. Co ciekawe dalsza jazda z do połowy pełną butelką (połowę zmieściłem w bidonie) o tak znacznych rozmiarach, upakowaną w kieszonce koszulki, nie sprawiała problemów, jechało się całkiem nieźle. Potem opróżniłem ją na biwaku i nawet znalazłem śmietnik (przy parkingu leśnym). Na Jurze tradycyjnie o tej porze, w tygodniu, było pusto (z wyjątkiem odcinka przez Ogro), spokojnie, sielsko i anielsko. Wracałem przez Podwarpie i Górę Siewierską.
Ryczów, widok z ostańca nad szkołą
Bukowa Góra już zielona
Ulubiony kierunek na Jurze
Jedyny piknik na trasie. Spokój, ławki i zieleń.