Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2021
Dystans całkowity: | 2835.83 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 138:54 |
Średnia prędkość: | 20.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.91 km/h |
Suma podjazdów: | 18589 m |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 109.07 km i 5h 47m |
Więcej statystyk |
Dystans203.55 km Czas10:25 Vśrednia19.54 km/h VMAX49.33 km/h Podjazdy1079 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Góry Świętokrzyskie, dzień 3: Powrót z Płaskowyżu Suchedniowskiego
Prognozy się nie zmieniły, niedziela nadawała się na południu Polski wyłącznie do siedzenia domu. Już w sobotę rano miały pojawić się obrywy w rejonie Suchedniowa. Postanowiłem więc wstać wcześnie i o 5:30 ruszałem na Suchedniów. Miasteczko było jeszcze nieobudzone, ja jednam miałem zapasy z bodzentyńskiej Stokrotki i mogłem ruszyć w puszczę, w Puszczę Świętokrzyską. Planowałem wreszcie eksplorować ten tajemniczy Płaskowyż. Jechałem tu do tej pory tylko raz, przelotem przez Szałas. Tym razem chciałem dokonać rowerowej monografii Suchedniowsko-Oblęgorskiego Parku Krajobrazowego. 91% jego obsNzaru to lasy i muszę tu zauważyć, że często są to lasy piękne, zbliżone do naturalnych. Dużo tu lasów jodłowo-bukowych, sporo dębów i modrzewi. Gdy szykowałem się do rozkosznego zanużenia w tych pozbawionych ludzkich osad przestrzeniach, włąsnie wtedy ujrzałem tęczę przeznaczenia. Minister Czarnek czułby satysfakcję, bo chwile później lunęło i to zdrowo. godzinne oberwanie wpędziło mnie to jodły. Były trzy, w pewnej odległości od siebie (bo wybierałem te dorodniejsze, znakomicie spełniające się w roli parasoli). Jedną nazwałem rowerową (mrowisko sprawiło, że sam wybrałem inna jodłę, zostawiając tam tylko rower), drugą internetową (był tu świetny sygnał) a trzecią toaletową (wyjaśniać chyba nie trzeba). Straciłem godzinę, ale zyskałem wspomnienia o trzech jodłach.
Gdy przestało padać ruszyłem dalej napawać się brakiem zaduchu. Chłonąłem wspaniałe powietrze i zaliczałem różnorodne nawierzchnie: od bruku i szutru po asfalty różnej kategorii. Potem przyszedł czas na tutejsze wsie, nie zawsze zamożne. Drogi bywały słabe, domki niewielkie i drewniane. I tak nie wiem z czego ludzie tu żyją? Chyba z lasu?
Tak dojechałem do Smykowa, gdzie w zadumę popadłem nad miejscem pamięci narodowej. Esesmani wymordowali mężczyzn z dwóch wsi: Królewca i Adamowa. Za co? Za nic, dosłownie. Sami zastrzelili przez pomyłkę własnego dowódcę (obława na Hubala) i winę zrzucili na miejscowych. Zamordowali 104 ludzi, cywili. Winni nigdy nie ponieśli jakiekolwiek odpowiedzialności. Daje do myślenia...
Pierwsze płonące ognisko cywilizacji zastałem w Radoszycach, skorzystałem więc z Dina. Potem, zazwyczaj dobrymi, pustymi drogami przemieszczałem się na Przedbórz. Z mojego punktu widzenia bardziej Zabórz niż Przedbórz :) Natrafiłem też na jakiś zagubieńców z BB Touru? Jeden miał dumną koszulkę "1008" i posądzał mnie o bycie wuefistą, nie odpowiedziałem na tę potwarz tylko dlatego, że miałem kryzys. Panowie pukawkowicze utrudnili mi sen u stóp Kamienia Michniowskiego swoją kanonadą. Miejscowe sarenki przypłaciły ja pokotem a ja niewyspaniem. Po to jednak mamy myśliwych, żeby uprzykrzali życie innym, prawda? Należy ich za to chwalić, że się nie wstydzą: "co robisz? Zabijam dla zabawy sarenki", ot co. Myśliwi oczywiście dokonują selekcji, szkoda tylko że negatywnej, bo podniecają ich duże gabarytowo truchła zwierząt. Nazywamy to ambicją myśliwego; tymczasem ambicje rowerzystów są różne. Moja jest głównie poznawcza, nie zdołałem jej zrealizować w Rudzie Pilczyckiej, bo pałac okazał się być Domem Opieki.
Przedbórz. bywam tu chyba częściej niż Jagiełło i Kazio Wielki razem wzięci. Przyciąga mnie Biedronka. Tym razem dałem też zarobić gastronomii. Za 12 złotych na rynku, kebab był duży (choć formalnie "mały") i smaczny, polecam. Potem była walka z sennością (pobudzoną trawieniem kebaba) między Przedborzem a Krzelowem. Wybudziła mnie świadomość, że dalsza jazda w tym tempie skończy się spóźnieniem na pociąg. Doszedłem więc do siebie w Koniecpolu a potem był sprint przez Staropole, Janów i Żarki. Dopiero w Żarkach przystopował mnie Dino, bo nadrobiłem sporo czasu i uświadomiłem sobie, że jutro niedziela. Na stacji Myszków Nowa Wieś byłem 20 minut przed czasem...
Wysiadłem w Kato, bo pociąg planował postój przez 25 minut (!) i wróciłem przez katowicki rynek i przy Silesii (oraz przez WPKiW) do domu.
Galeria:
Poranek w Suchedniowie
Tęcza na Płaskowyżu Sucheniowskim
Już po przesławnym laniu
Lasy klimatyczne, z dużym udziałem jodły i buka
Kucębów - mieszkałbym.
Smyków - miejsce porażające dramatem niewinnych ludzi
104 ofiary SS, sprawcy nigdy nie osądzeni
Radoszyce
To zdjęcie z końca lipca. Lipom się obumarło, zbiorowo. Z pewnością nikt im nie pomógł...
Kebabowałem na przedborskim rynku
Dolina Pilicy przed Małuszynem
Dzieło Stanisława Koniecpolskiego. Spójne architektonicznie.
Przed Staropolem: czas ucieka, pociąg czeka
Ostatni postój, czyli Złoty Potok
Myszków Nowa Wieś. Lumix sobie już z ręki nie poradził.
Mapa:
(trzeba doliczyć 8.45 km z dworca w Kato do domu)
Prognozy się nie zmieniły, niedziela nadawała się na południu Polski wyłącznie do siedzenia domu. Już w sobotę rano miały pojawić się obrywy w rejonie Suchedniowa. Postanowiłem więc wstać wcześnie i o 5:30 ruszałem na Suchedniów. Miasteczko było jeszcze nieobudzone, ja jednam miałem zapasy z bodzentyńskiej Stokrotki i mogłem ruszyć w puszczę, w Puszczę Świętokrzyską. Planowałem wreszcie eksplorować ten tajemniczy Płaskowyż. Jechałem tu do tej pory tylko raz, przelotem przez Szałas. Tym razem chciałem dokonać rowerowej monografii Suchedniowsko-Oblęgorskiego Parku Krajobrazowego. 91% jego obsNzaru to lasy i muszę tu zauważyć, że często są to lasy piękne, zbliżone do naturalnych. Dużo tu lasów jodłowo-bukowych, sporo dębów i modrzewi. Gdy szykowałem się do rozkosznego zanużenia w tych pozbawionych ludzkich osad przestrzeniach, włąsnie wtedy ujrzałem tęczę przeznaczenia. Minister Czarnek czułby satysfakcję, bo chwile później lunęło i to zdrowo. godzinne oberwanie wpędziło mnie to jodły. Były trzy, w pewnej odległości od siebie (bo wybierałem te dorodniejsze, znakomicie spełniające się w roli parasoli). Jedną nazwałem rowerową (mrowisko sprawiło, że sam wybrałem inna jodłę, zostawiając tam tylko rower), drugą internetową (był tu świetny sygnał) a trzecią toaletową (wyjaśniać chyba nie trzeba). Straciłem godzinę, ale zyskałem wspomnienia o trzech jodłach.
Gdy przestało padać ruszyłem dalej napawać się brakiem zaduchu. Chłonąłem wspaniałe powietrze i zaliczałem różnorodne nawierzchnie: od bruku i szutru po asfalty różnej kategorii. Potem przyszedł czas na tutejsze wsie, nie zawsze zamożne. Drogi bywały słabe, domki niewielkie i drewniane. I tak nie wiem z czego ludzie tu żyją? Chyba z lasu?
Tak dojechałem do Smykowa, gdzie w zadumę popadłem nad miejscem pamięci narodowej. Esesmani wymordowali mężczyzn z dwóch wsi: Królewca i Adamowa. Za co? Za nic, dosłownie. Sami zastrzelili przez pomyłkę własnego dowódcę (obława na Hubala) i winę zrzucili na miejscowych. Zamordowali 104 ludzi, cywili. Winni nigdy nie ponieśli jakiekolwiek odpowiedzialności. Daje do myślenia...
Pierwsze płonące ognisko cywilizacji zastałem w Radoszycach, skorzystałem więc z Dina. Potem, zazwyczaj dobrymi, pustymi drogami przemieszczałem się na Przedbórz. Z mojego punktu widzenia bardziej Zabórz niż Przedbórz :) Natrafiłem też na jakiś zagubieńców z BB Touru? Jeden miał dumną koszulkę "1008" i posądzał mnie o bycie wuefistą, nie odpowiedziałem na tę potwarz tylko dlatego, że miałem kryzys. Panowie pukawkowicze utrudnili mi sen u stóp Kamienia Michniowskiego swoją kanonadą. Miejscowe sarenki przypłaciły ja pokotem a ja niewyspaniem. Po to jednak mamy myśliwych, żeby uprzykrzali życie innym, prawda? Należy ich za to chwalić, że się nie wstydzą: "co robisz? Zabijam dla zabawy sarenki", ot co. Myśliwi oczywiście dokonują selekcji, szkoda tylko że negatywnej, bo podniecają ich duże gabarytowo truchła zwierząt. Nazywamy to ambicją myśliwego; tymczasem ambicje rowerzystów są różne. Moja jest głównie poznawcza, nie zdołałem jej zrealizować w Rudzie Pilczyckiej, bo pałac okazał się być Domem Opieki.
Przedbórz. bywam tu chyba częściej niż Jagiełło i Kazio Wielki razem wzięci. Przyciąga mnie Biedronka. Tym razem dałem też zarobić gastronomii. Za 12 złotych na rynku, kebab był duży (choć formalnie "mały") i smaczny, polecam. Potem była walka z sennością (pobudzoną trawieniem kebaba) między Przedborzem a Krzelowem. Wybudziła mnie świadomość, że dalsza jazda w tym tempie skończy się spóźnieniem na pociąg. Doszedłem więc do siebie w Koniecpolu a potem był sprint przez Staropole, Janów i Żarki. Dopiero w Żarkach przystopował mnie Dino, bo nadrobiłem sporo czasu i uświadomiłem sobie, że jutro niedziela. Na stacji Myszków Nowa Wieś byłem 20 minut przed czasem...
Wysiadłem w Kato, bo pociąg planował postój przez 25 minut (!) i wróciłem przez katowicki rynek i przy Silesii (oraz przez WPKiW) do domu.
Galeria:
Poranek w Suchedniowie
Tęcza na Płaskowyżu Sucheniowskim
Już po przesławnym laniu
Lasy klimatyczne, z dużym udziałem jodły i buka
Kucębów - mieszkałbym.
Smyków - miejsce porażające dramatem niewinnych ludzi
104 ofiary SS, sprawcy nigdy nie osądzeni
Radoszyce
To zdjęcie z końca lipca. Lipom się obumarło, zbiorowo. Z pewnością nikt im nie pomógł...
Kebabowałem na przedborskim rynku
Dolina Pilicy przed Małuszynem
Dzieło Stanisława Koniecpolskiego. Spójne architektonicznie.
Przed Staropolem: czas ucieka, pociąg czeka
Ostatni postój, czyli Złoty Potok
Myszków Nowa Wieś. Lumix sobie już z ręki nie poradził.
Mapa:
(trzeba doliczyć 8.45 km z dworca w Kato do domu)
Dystans106.05 km Czas06:32 Vśrednia16.23 km/h VMAX56.77 km/h Podjazdy1829 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Góry Świętokrzyskie, dzień 2: Korona Gór Świętokrzyskich
Uff, czekał mnie ciężki dzień. Gdy wstawałem, o 5, panowała ciemność. Byłem przecież w jodłowym lesie... Spakowałem się i ruszyłem na szlak, bo spałem na zboczach Szczytniaka.
Plan był prosty: zdobyć o poranku Szczytniaka i Jeleniowską po czym ruszyć na Nową Słupię, uzupełnić tamże zapasy i podjechać pod Łysicę, główny punkt programu. Potem czekały jeszcze eksploracje na Klonówce, Bukowej Górze i Miejskiej Górze. 6 gór jednego dnia i skompletowanie wybitnościowej Korony Gór Świętokrzyskich. Do tego sądnego dnia, czyli do 30 lipca zdobyłem w kolejności: Łysiec (595 x 2), Perzową (396), Miedziankę (354), Siniewską (449), Patrol (388), Telegraf (408) i Kiełki (453). Z wyjątkiem Miedzianki wszystkie zaliczały się do Wielkiej Korony Gór Świętokrzyskich, która sam wcześniej zweryfikowałem (na wzór Wielkiej Korony Tatr Piotra Mielusa). Szczytniak (554), Jeleniowska (533), Łysica (614), Klonówka (473), Bukowa Góra (484) i Miejska Góra (426) były mi niezbędne do skompletowania koronnej dwunastki. Na dwóch pierwszych nie spotkałem żywego ducha i choć Jeleniowska była nieco stromsza, to ciekawszy był Szczytniak. Na Jeleniowskiej długo szukałem jakiegokolwiek znaku charakterystycznego, nie trafiłem ani na tablice rezerwatu, ani na tabliczkę z nazwa szczytu. Po dłuższej eksploracji, wśród kłębowiska jeżyn, natrafiłem na kartkę z napisem Jeleniiowska i wysokością. Zadziwiające jak taka bzdeta może poprawić humor, czyzby dlatego że zaświadcza o mojej staranności krajoznawczej? Nie wiem. Szczytniak był ciekawszy, nie tylko z racji zauważalnej kulminacji i tablicy z nazwą rezerwatu, także z racji końcówki po "gołoborzu" i ciemnego młodnika przed wierzchołkiem.
Po aprowizacji w Nowej Słupi ruszyłem mozolnie pod Łysicę. Świętokrzyska góra gór dała mi solidnie w kość: nastał upał a dodatkowo walczyłem z silnym przeciwnym wiatrem i podjazdami. zdecydowałem się atakować ją na dziko, tzw. Starym Gościńcem. To był wyśmienity pomysł: bezludnie i romantycznie, ścieżka dobrze przedeptana, ale bez śmieci i błota. Była przeciwieństwem grzbietówki Łysica - Łysiec. No cóż. Gdy wróciłem, już legalnie, na moją miejscówkę (gdzie ukryłem rower) odkryłem jej walory noclegowe i pejzażowe. Jeślibym kiedyś miał namiotować u stóp Łysogór to tylko tutaj!
Niestety odcinek ze świętej Kaśki do Ciekot był remontowany i nieprzyjemny a przełom Lubrzanki o tej porze całkiem nieciekawy. Siódme poty wylałem za to podjeżdżając na Klonówkę a potem na Klonów. Zaduch i słońce sprawiały, że wciąż marzyłem o cieniu. Dopiero za Klonowem zrobiło się chłodniej: wjechałem w las, no i zbliżała się 18. O złotej godzinie fotografowałem już widok Bodzentyna z podjazdu na Miejską Górę. To był najstromszy odcinek w całych Górach Świętokrzyskich i godne zakończenie zmagań z koroną! Wszystko skończyło się wizytą w Storotce, kolacją na rynku w Bodzentynie i udanym poszukiwaniem noclegu na Wzdołem Rządowym. Przewyższenie jak na trasę wyżynną było imponujące, choć przyczynił się do niego styl (cyklotrek). Gdyby tak zdobyć całą dwunastkę w dobę przewyższenie z łatwością przekroczyłoby 3000 metrów, nie wierzę jednak że dałoby się do zrobić w jasnościach dnia...
Galeria:
"Zanocuj w lesie" pod Szczytniakiem
W drodze na Szczytniak
Na szczycie Szczytniaka
Bywało "polskie błoto"
W drodze na Jeleniewską
Na Jeleniewskiej
Widoczki z biwaku
Na nielegalu na Łysicę
Najwyższy punkt między morzem a Karpatami, moja 9. górka w kolekcji koronnej (dziewiątka, jak Lewandowski!)
Świętokrzysko
W drodze na Klonówkę
Sam wierzchołek
Widoki z Klonówki
Byli nawet paralotniarze
Łysica od zachodu
Bukowa Góra, nr 11 w kolekcji
Morderczy podjeździk na Miejską Górę
Finał: dwunasta przeszkoda pokonana
Nagrodą była panorama Bodzentyna w złotej godzinie
Mapa:
Uff, czekał mnie ciężki dzień. Gdy wstawałem, o 5, panowała ciemność. Byłem przecież w jodłowym lesie... Spakowałem się i ruszyłem na szlak, bo spałem na zboczach Szczytniaka.
Plan był prosty: zdobyć o poranku Szczytniaka i Jeleniowską po czym ruszyć na Nową Słupię, uzupełnić tamże zapasy i podjechać pod Łysicę, główny punkt programu. Potem czekały jeszcze eksploracje na Klonówce, Bukowej Górze i Miejskiej Górze. 6 gór jednego dnia i skompletowanie wybitnościowej Korony Gór Świętokrzyskich. Do tego sądnego dnia, czyli do 30 lipca zdobyłem w kolejności: Łysiec (595 x 2), Perzową (396), Miedziankę (354), Siniewską (449), Patrol (388), Telegraf (408) i Kiełki (453). Z wyjątkiem Miedzianki wszystkie zaliczały się do Wielkiej Korony Gór Świętokrzyskich, która sam wcześniej zweryfikowałem (na wzór Wielkiej Korony Tatr Piotra Mielusa). Szczytniak (554), Jeleniowska (533), Łysica (614), Klonówka (473), Bukowa Góra (484) i Miejska Góra (426) były mi niezbędne do skompletowania koronnej dwunastki. Na dwóch pierwszych nie spotkałem żywego ducha i choć Jeleniowska była nieco stromsza, to ciekawszy był Szczytniak. Na Jeleniowskiej długo szukałem jakiegokolwiek znaku charakterystycznego, nie trafiłem ani na tablice rezerwatu, ani na tabliczkę z nazwa szczytu. Po dłuższej eksploracji, wśród kłębowiska jeżyn, natrafiłem na kartkę z napisem Jeleniiowska i wysokością. Zadziwiające jak taka bzdeta może poprawić humor, czyzby dlatego że zaświadcza o mojej staranności krajoznawczej? Nie wiem. Szczytniak był ciekawszy, nie tylko z racji zauważalnej kulminacji i tablicy z nazwą rezerwatu, także z racji końcówki po "gołoborzu" i ciemnego młodnika przed wierzchołkiem.
Po aprowizacji w Nowej Słupi ruszyłem mozolnie pod Łysicę. Świętokrzyska góra gór dała mi solidnie w kość: nastał upał a dodatkowo walczyłem z silnym przeciwnym wiatrem i podjazdami. zdecydowałem się atakować ją na dziko, tzw. Starym Gościńcem. To był wyśmienity pomysł: bezludnie i romantycznie, ścieżka dobrze przedeptana, ale bez śmieci i błota. Była przeciwieństwem grzbietówki Łysica - Łysiec. No cóż. Gdy wróciłem, już legalnie, na moją miejscówkę (gdzie ukryłem rower) odkryłem jej walory noclegowe i pejzażowe. Jeślibym kiedyś miał namiotować u stóp Łysogór to tylko tutaj!
Niestety odcinek ze świętej Kaśki do Ciekot był remontowany i nieprzyjemny a przełom Lubrzanki o tej porze całkiem nieciekawy. Siódme poty wylałem za to podjeżdżając na Klonówkę a potem na Klonów. Zaduch i słońce sprawiały, że wciąż marzyłem o cieniu. Dopiero za Klonowem zrobiło się chłodniej: wjechałem w las, no i zbliżała się 18. O złotej godzinie fotografowałem już widok Bodzentyna z podjazdu na Miejską Górę. To był najstromszy odcinek w całych Górach Świętokrzyskich i godne zakończenie zmagań z koroną! Wszystko skończyło się wizytą w Storotce, kolacją na rynku w Bodzentynie i udanym poszukiwaniem noclegu na Wzdołem Rządowym. Przewyższenie jak na trasę wyżynną było imponujące, choć przyczynił się do niego styl (cyklotrek). Gdyby tak zdobyć całą dwunastkę w dobę przewyższenie z łatwością przekroczyłoby 3000 metrów, nie wierzę jednak że dałoby się do zrobić w jasnościach dnia...
Galeria:
"Zanocuj w lesie" pod Szczytniakiem
W drodze na Szczytniak
Na szczycie Szczytniaka
Bywało "polskie błoto"
W drodze na Jeleniewską
Na Jeleniewskiej
Widoczki z biwaku
Na nielegalu na Łysicę
Najwyższy punkt między morzem a Karpatami, moja 9. górka w kolekcji koronnej (dziewiątka, jak Lewandowski!)
Świętokrzysko
W drodze na Klonówkę
Sam wierzchołek
Widoki z Klonówki
Byli nawet paralotniarze
Łysica od zachodu
Bukowa Góra, nr 11 w kolekcji
Morderczy podjeździk na Miejską Górę
Finał: dwunasta przeszkoda pokonana
Nagrodą była panorama Bodzentyna w złotej godzinie
Mapa:
Dystans220.19 km Czas10:27 Vśrednia21.07 km/h VMAX53.23 km/h Podjazdy1575 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Góry Świętokrzyskie, dzień 1: z Chorzowa w Pasmo Jeleniowskie
Wiatr był korzystny, ogary więc poszły w las. Co ważne miało się trochę ochłodzić, tym bardziej że postępowałem za ustępującym frontem. W Ogrodzieńcu było jeszcze chmurno i wilgotno, o dziwo dostałem się na dziedziniec zamkowy, było otwarte, zjeżdżali pracownicy "zamkowi". Przy zamkniętych budach, delektując się ciszą, zrobiłem więc pierwsza przerwę. Następną miałem dopiero za Przełajem, w miejscu gdzie kiedyś często się rozbijałem, ale w końcu lipca jest tak zarośnięte, że trudno je poznać. Niestety towarzyszyły mi odtąd jusznice i komary. W proporcjach odwrotnych od łotewskich, czyli więcej komarów, ale pokłuty jestem nieźle... Jadąc tradycyjnie przez Tarnawę gładko ominąłem bloczki sędziszowskie i podziwiałem mrowie torów w drodze na Krzcięcice. Uświadomiłem sobie jak bardzo zmieniło się otoczenie kościoła. Stary proboszcz był bardzo porządnym człowiekiem. 19 lat temu, gdy byłem tu po raz pierwszy, miał dużo estymy dla PTTK. Szedł z tym wielkim XVI-wiecznym kluczem raźno po stromych, rozpadających się schodach, pozwolił zrobić zdjęcie nagrobka Niemsty, zainteresował się skąd jestem. Dziś schody są nowiutkie, otoczenie wypielęgnowane jak pole golfowe, tylko drzwi zamknięte szczelnie, dodatkowo na kratę. Już wiem wszystko o nowym plebanie. Boże daj zbawienie staremu farorzowi!
Słoneczko dyndało na niebie jak Judasz na osice, musiałem więc przy szkole w Niegosławicach nad Mierzawą zrobić przerwę w cieniu. Dalej, podziwiając już ponidziańskie, wypalone, krajobrazy dotarłem na rynek w Pińczowie. Kusił zielenią i cieniem, ja jednak po dowiedzeniu Anny z krypty (w kościele Jana Ewangelisty) ruszyłem na Chmielnik. Cudna powiatówka była pusta jak w weekend, między Chmielnikiem a Pińczowem nie ma chemii, co skutkuje pustą drogą. Przed Chomentówkiem zrobiłem kolejny popas, znów walcząc z komarami i odkrywając ładną miejscówkę na potencjalny biwak. W Chmielniku korzystałem z usług Biedronki i dotarłem szczęśliwie pod piękną kapliczkę w Drugni. Była ławeczka "majowa" i cień, ale zaczęły się problemy z trzewiami. Znak dawał sos z Radomyśla Wielkiego. Dotąd jechałem absurdalnym tempem (ponad 22 km/h z bagażem) i rozruszałem za bardzo jelita. Było tradycyjnie: ból i dwie defekacje. Szkoda, że ból zmącił te piękne widoki, bo Pogórze Szydłowskie jest tutaj idylliczne: łąki, lasy, wzgórza, niewielkie wsie...
Wbrew mapom, aż do Widełek nie napotkałem problemów z nawierzchnią. Horror zaczął się przy przeprawie przez Pasmo Cisowsko-Orłowińskie. Mając dobry czas postanowiłem zdobyć Mount Kiełki w dobrym stylu. Droga była na zmianę ciężkim brukiem lub szutrem. Same Kiełki nie oferowały zaś nic poza pięknym lasem, a las trzeba przyznać wszędzie był tu piękny. To największa zaleta tych "gór": piękne lasy bukowo-jodłowe. Na eksploracje straciłem sporo czasu i wypiłem sporo wody, nieodzowna była więc wizyta w lokalnym ognisku cywilizacji znanym jako Łagów. Za Łagowem były dalsze podjazdy z finałem w Piotrowie i wjazdem na Przełęcz Jeleniowską. Tutaj skorzystałem z programu "zanocuj w lesie", poziomice okazały się nie kłamać: w lesie było sporo dogodnych miejsc biwakowych. Las był jodłowo-bukowy i pełen grzybów!
Galeria:
Pejzaż Pogórza Szydłowskiego w okolicy Drugni (okolice 170. kilometra)
W Ogrodzieńcu chmurno i wilgotno jeszcze było, zło jeszcze się nie rozeszło
Udorskie koniki
Żarnowiec o poranku
"Międzymierzawie" w praktyce
Gdzieś przed Krzelowem
Widok z Tarnawy na Sędziszów
Majestat kościoła św. Prokopa w Krzcięcicach. Onomastyczne i architektoniczne cudeńko (oryginalna więźba dachowa z XVI wieku).
Wieś Konary. Piękna XVIII-wieczna figura przydrożna św. Katarzyny Sienieńskiej, patronki Europy. Od tego miejsca wjeżdżam w kulturowe Ponidzie :)
Pińczów lipcowy, kwitnący i skwarny, ale z cudownym cienistym rynkiem (którego na szczęście żaden bałwan nie "rewitalizował")
Anna z Łaszczów Jakubczykowa wciąż na swoim miejscu, od przeszło 400 lat lustruje wszystkich wchodzących do kościoła. Taki już urok Ponidzia.
Nowość w Śladkowie, czyli pałac zabezpieczony przed menelami
Centrum sztetlu chmielnickiego
Piękna kapliczka w Drugni (XVIII wiek). Tu symbolicznie żegnam się z Ponidziem.
W drodze na Widełki
W drodze na Mount Kiełki
Pasmo Cisowsko-Orłowińskie
Dobre opracowanie turystyczne
Górska perć przed szczytem Kiełków
Na samiuśkim szczycie (mój nr 6 w Wielkiej Koronie Gór Świetokrzyskich)
Orłowiny. Na końcu świata
Atmosfera jak w Beskidzie Niskim: wyludnione wsie, cisza...
Widoczki z pasma
Święty Krzyż widoczny znad Łagowa
Który to już raz w Łagowie? Nawet tu spałem kiedyś... (w PTSM-ie)
Ortografia świętokrzyska jakieś 2 km przed miejscem noclegowym
Mapa:
Wiatr był korzystny, ogary więc poszły w las. Co ważne miało się trochę ochłodzić, tym bardziej że postępowałem za ustępującym frontem. W Ogrodzieńcu było jeszcze chmurno i wilgotno, o dziwo dostałem się na dziedziniec zamkowy, było otwarte, zjeżdżali pracownicy "zamkowi". Przy zamkniętych budach, delektując się ciszą, zrobiłem więc pierwsza przerwę. Następną miałem dopiero za Przełajem, w miejscu gdzie kiedyś często się rozbijałem, ale w końcu lipca jest tak zarośnięte, że trudno je poznać. Niestety towarzyszyły mi odtąd jusznice i komary. W proporcjach odwrotnych od łotewskich, czyli więcej komarów, ale pokłuty jestem nieźle... Jadąc tradycyjnie przez Tarnawę gładko ominąłem bloczki sędziszowskie i podziwiałem mrowie torów w drodze na Krzcięcice. Uświadomiłem sobie jak bardzo zmieniło się otoczenie kościoła. Stary proboszcz był bardzo porządnym człowiekiem. 19 lat temu, gdy byłem tu po raz pierwszy, miał dużo estymy dla PTTK. Szedł z tym wielkim XVI-wiecznym kluczem raźno po stromych, rozpadających się schodach, pozwolił zrobić zdjęcie nagrobka Niemsty, zainteresował się skąd jestem. Dziś schody są nowiutkie, otoczenie wypielęgnowane jak pole golfowe, tylko drzwi zamknięte szczelnie, dodatkowo na kratę. Już wiem wszystko o nowym plebanie. Boże daj zbawienie staremu farorzowi!
Słoneczko dyndało na niebie jak Judasz na osice, musiałem więc przy szkole w Niegosławicach nad Mierzawą zrobić przerwę w cieniu. Dalej, podziwiając już ponidziańskie, wypalone, krajobrazy dotarłem na rynek w Pińczowie. Kusił zielenią i cieniem, ja jednak po dowiedzeniu Anny z krypty (w kościele Jana Ewangelisty) ruszyłem na Chmielnik. Cudna powiatówka była pusta jak w weekend, między Chmielnikiem a Pińczowem nie ma chemii, co skutkuje pustą drogą. Przed Chomentówkiem zrobiłem kolejny popas, znów walcząc z komarami i odkrywając ładną miejscówkę na potencjalny biwak. W Chmielniku korzystałem z usług Biedronki i dotarłem szczęśliwie pod piękną kapliczkę w Drugni. Była ławeczka "majowa" i cień, ale zaczęły się problemy z trzewiami. Znak dawał sos z Radomyśla Wielkiego. Dotąd jechałem absurdalnym tempem (ponad 22 km/h z bagażem) i rozruszałem za bardzo jelita. Było tradycyjnie: ból i dwie defekacje. Szkoda, że ból zmącił te piękne widoki, bo Pogórze Szydłowskie jest tutaj idylliczne: łąki, lasy, wzgórza, niewielkie wsie...
Wbrew mapom, aż do Widełek nie napotkałem problemów z nawierzchnią. Horror zaczął się przy przeprawie przez Pasmo Cisowsko-Orłowińskie. Mając dobry czas postanowiłem zdobyć Mount Kiełki w dobrym stylu. Droga była na zmianę ciężkim brukiem lub szutrem. Same Kiełki nie oferowały zaś nic poza pięknym lasem, a las trzeba przyznać wszędzie był tu piękny. To największa zaleta tych "gór": piękne lasy bukowo-jodłowe. Na eksploracje straciłem sporo czasu i wypiłem sporo wody, nieodzowna była więc wizyta w lokalnym ognisku cywilizacji znanym jako Łagów. Za Łagowem były dalsze podjazdy z finałem w Piotrowie i wjazdem na Przełęcz Jeleniowską. Tutaj skorzystałem z programu "zanocuj w lesie", poziomice okazały się nie kłamać: w lesie było sporo dogodnych miejsc biwakowych. Las był jodłowo-bukowy i pełen grzybów!
Galeria:
Pejzaż Pogórza Szydłowskiego w okolicy Drugni (okolice 170. kilometra)
W Ogrodzieńcu chmurno i wilgotno jeszcze było, zło jeszcze się nie rozeszło
Udorskie koniki
Żarnowiec o poranku
"Międzymierzawie" w praktyce
Gdzieś przed Krzelowem
Widok z Tarnawy na Sędziszów
Majestat kościoła św. Prokopa w Krzcięcicach. Onomastyczne i architektoniczne cudeńko (oryginalna więźba dachowa z XVI wieku).
Wieś Konary. Piękna XVIII-wieczna figura przydrożna św. Katarzyny Sienieńskiej, patronki Europy. Od tego miejsca wjeżdżam w kulturowe Ponidzie :)
Pińczów lipcowy, kwitnący i skwarny, ale z cudownym cienistym rynkiem (którego na szczęście żaden bałwan nie "rewitalizował")
Anna z Łaszczów Jakubczykowa wciąż na swoim miejscu, od przeszło 400 lat lustruje wszystkich wchodzących do kościoła. Taki już urok Ponidzia.
Nowość w Śladkowie, czyli pałac zabezpieczony przed menelami
Centrum sztetlu chmielnickiego
Piękna kapliczka w Drugni (XVIII wiek). Tu symbolicznie żegnam się z Ponidziem.
W drodze na Widełki
W drodze na Mount Kiełki
Pasmo Cisowsko-Orłowińskie
Dobre opracowanie turystyczne
Górska perć przed szczytem Kiełków
Na samiuśkim szczycie (mój nr 6 w Wielkiej Koronie Gór Świetokrzyskich)
Orłowiny. Na końcu świata
Atmosfera jak w Beskidzie Niskim: wyludnione wsie, cisza...
Widoczki z pasma
Święty Krzyż widoczny znad Łagowa
Który to już raz w Łagowie? Nawet tu spałem kiedyś... (w PTSM-ie)
Ortografia świętokrzyska jakieś 2 km przed miejscem noclegowym
Mapa:
Dystans38.00 km
Odkrywcze Pyskowice bocznymi drogami
Unikalny przejazd na Wagancie przez poligon Bumaru Łabędy na Pyskowice. Po dłuższym pobycie w Pyskowicach powrót bocznymi drogami o szokującej czasem nawierzchni. Romet dał radę. Na plus wspaniałe lody u Żony Drania ;)
Unikalny przejazd na Wagancie przez poligon Bumaru Łabędy na Pyskowice. Po dłuższym pobycie w Pyskowicach powrót bocznymi drogami o szokującej czasem nawierzchni. Romet dał radę. Na plus wspaniałe lody u Żony Drania ;)
Dystans18.50 km
Odkrywanie opłotków Gliwic
Wizyta przy radiostacji, stadionie Piasta, rajd do tężni w Parku Kultury i Wypoczynku (lesie komunalnym Gliwic). Powrót przez Żerniki do Szałszy. Na koniec testowanie skrótowego przejazdu na Przezchlebie (niepowodzenie).
Sprzęt: Romet Wagant (bez licznika)
Wizyta przy radiostacji, stadionie Piasta, rajd do tężni w Parku Kultury i Wypoczynku (lesie komunalnym Gliwic). Powrót przez Żerniki do Szałszy. Na koniec testowanie skrótowego przejazdu na Przezchlebie (niepowodzenie).
Sprzęt: Romet Wagant (bez licznika)
Dystans63.22 km Czas02:42 Vśrednia23.41 km/h Podjazdy370 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Pogorie
Wypad na Pogorie po powrocie z Jarosławia. Dzień dość pochmurny, bez szału, w sam raz na rozgrzewkę.
Wypad na Pogorie po powrocie z Jarosławia. Dzień dość pochmurny, bez szału, w sam raz na rozgrzewkę.
Dystans7.59 km Czas00:24 Vśrednia18.97 km/h Podjazdy 23 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans371.36 km Czas17:22 Vśrednia21.38 km/h VMAX55.89 km/h Podjazdy2228 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jarosław, lipiec zbaw!
Niedługo po powrocie znad morza nadarzyła się okazja na dłuższy wypad. Skorzystałem skwapliwie, bo z racji odniesionej w połowie czerwca kontuzji jeździłem przez większość lipca raczej ostrożnie i w towarzystwie. Miałem niezbyt imponujący dorobek jak na ten miesiąc. Rajd miał więc być pierwszym poważnym sprawdzianem od miesiąca. Miesiąc wcześniej wyraźnie odczuwałem więzadło w lewym kolanie i jakiekolwiek zrywy sprawiały mi ból. Tym razem było już dobrze. Oczywiście jechałem asekuracyjnie, ale na trasie uzbierało się powyżej 2000 metrów przewyższenia. Przed samym Jarosławiem było nawet kilka stromych hopek. Wszystkie wjechałem bez komplikacji.
Sama trasa miała różne fazy pogodowe. Rano bezchmurne niebo, aż żałowałem że wyruszyłem dość późno i nad Pogoriami byli już ludzie. Potem, od okolic Pustyni Błędowskiej zaczęło się chmurzyć i chmury przybrały niepokojące odcienie i rozmiary. Przed Nowym Korczynem chmury się rozeszły i aż do zmierzchu towarzyszyły mi ładne błękity. Ten chmurny fragment przypadł akurat na Wyżynę Miechowską i skrawek Ponidzia. W krajobrazie zieleń jeszcze walczyła z żółcią. Dotarłem - po wielu latach - pod zbór ariański w Cieszkowach. Nie zmienił się zanadto, zabezpieczenie wykonano bardzo profesjonalnie. Pobliska szkoła była jednak nie do poznania... Po raz drugi w życiu byłem też w Krzczonowie. Znam tam nawet jednego mieszkańca i muszę mu pogratulować estetyki miejscowości. Otaczała mnie dbałość o ogrody i domy. Wieś przypominała wielki ogród. Udało mi się też bezbłędnie trafić do "szatańskiej" kapliczki z 1666 roku. To piękny obiekt, pięknie położony. Przy okazji odwiedziłem też legionistów w Czarkowach.
Dalej jechałem wzdłuż Wisły Wiślaną Trasą Rowerową, zbaczając z niej jednak do wsi Bolesław. Było warto, bo po raz pierwszy dostałem się do środka tutejszego kościoła. Z kolei do Szczucina dotarłem o złotej godzinie. Resztki dnia żegnałem zaś w kebabie w Radomyślu Wielkim. Obiekt był duży i tłumnie oblegany. Najadłem się solidnie i ruszyłem na Kolbuszową. Pustego rynku pilnowała tam dzielnie policja. W Sokołowie Małopolskim było bardziej przytulnie, ale mniej zależało mi na przerwie. Zbliżał się przedświt, który dorwał mnie nad Wisłokiem wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli silną rosą i wilgocią. Na niebie od rana chmury walczyły ze słońcem, pogodowe okno miało się szybko zamknąć. Udało mi się załapać na trochę słońca w samym Jarosławiu. Dojazd tu od Jagiełły był ekstremalnym pomysłem. Gdyby nie GPS i dobre mapy to byłoby baaardzo ciężko. Tym bardziej że nawierzchnie miejscami przerażały (betonowe płyty i plastry miodu). Poczułem tu prawdziwą magię wschodu. Uspokoił mnie dopiero pogodny majestat zabytków Jarosławia. Niestety rynek był w remoncie i ostatnie chwile spędzałem bliżej dworca. Jarosław z pewnością był wart osobnego rajdu. Oddałem mu więc należny hołd ;)
Lazur nad Pogorią
Zieleń przed Cieślinem
Rosnące zachmurzenie w okolicy Wolbromia. Tutaj przed Zarzeczem.
Groźne chmury w Wolbromiu
W dolinie Szreniawy
W dolinie Szreniawy, w okolicy Falniowa: namuliska po gwałtownych burzach
Miechów
Ślady dynamicznej aury na polach... Rejon Bukowskiej Woli
Nowe asfalty w rejonie Kaliny
Przed Słaboszowem po staremu
Zabudowa drobnomieszczańska w Działoszycach
Centrum Działoszyc: pożydowskie kamieniczki.
W drodze na Skalbmierz
Wzgórza nad Skalbmierzem
Nad Nidzicą
Pejzaż w okolicy Czarnocina
Rejon wsi Cieszkowy
Zbór w Cieszkowach
Cmentarz legionistów w Czarkowach
Żukowice, piękna kapliczka słupowa z 1666 roku
Lessowy pejzaż
Wisła pod Korczynem
WTR
Bolesław - wnętrze kościoła
Rynek w Szczucinie
Szczucin - kościół parafialny
Radomyśl Wielki
Kolbuszowa
Smolarzyny
Dziwny Jagiełło w Jagielle
Meandry odkrywczej drogi w Pełkiniach: między Lechami a Wygarkami...
Bardzo podkarpacko
Brama opactwa
Klasztor Sióstr Benedyktynek - mury opactwa
Kolegiata Bożego Ciała
Jarosław - rynek
Jarosław - ratusz
Remont rynku
Trasa:
Niedługo po powrocie znad morza nadarzyła się okazja na dłuższy wypad. Skorzystałem skwapliwie, bo z racji odniesionej w połowie czerwca kontuzji jeździłem przez większość lipca raczej ostrożnie i w towarzystwie. Miałem niezbyt imponujący dorobek jak na ten miesiąc. Rajd miał więc być pierwszym poważnym sprawdzianem od miesiąca. Miesiąc wcześniej wyraźnie odczuwałem więzadło w lewym kolanie i jakiekolwiek zrywy sprawiały mi ból. Tym razem było już dobrze. Oczywiście jechałem asekuracyjnie, ale na trasie uzbierało się powyżej 2000 metrów przewyższenia. Przed samym Jarosławiem było nawet kilka stromych hopek. Wszystkie wjechałem bez komplikacji.
Sama trasa miała różne fazy pogodowe. Rano bezchmurne niebo, aż żałowałem że wyruszyłem dość późno i nad Pogoriami byli już ludzie. Potem, od okolic Pustyni Błędowskiej zaczęło się chmurzyć i chmury przybrały niepokojące odcienie i rozmiary. Przed Nowym Korczynem chmury się rozeszły i aż do zmierzchu towarzyszyły mi ładne błękity. Ten chmurny fragment przypadł akurat na Wyżynę Miechowską i skrawek Ponidzia. W krajobrazie zieleń jeszcze walczyła z żółcią. Dotarłem - po wielu latach - pod zbór ariański w Cieszkowach. Nie zmienił się zanadto, zabezpieczenie wykonano bardzo profesjonalnie. Pobliska szkoła była jednak nie do poznania... Po raz drugi w życiu byłem też w Krzczonowie. Znam tam nawet jednego mieszkańca i muszę mu pogratulować estetyki miejscowości. Otaczała mnie dbałość o ogrody i domy. Wieś przypominała wielki ogród. Udało mi się też bezbłędnie trafić do "szatańskiej" kapliczki z 1666 roku. To piękny obiekt, pięknie położony. Przy okazji odwiedziłem też legionistów w Czarkowach.
Dalej jechałem wzdłuż Wisły Wiślaną Trasą Rowerową, zbaczając z niej jednak do wsi Bolesław. Było warto, bo po raz pierwszy dostałem się do środka tutejszego kościoła. Z kolei do Szczucina dotarłem o złotej godzinie. Resztki dnia żegnałem zaś w kebabie w Radomyślu Wielkim. Obiekt był duży i tłumnie oblegany. Najadłem się solidnie i ruszyłem na Kolbuszową. Pustego rynku pilnowała tam dzielnie policja. W Sokołowie Małopolskim było bardziej przytulnie, ale mniej zależało mi na przerwie. Zbliżał się przedświt, który dorwał mnie nad Wisłokiem wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli silną rosą i wilgocią. Na niebie od rana chmury walczyły ze słońcem, pogodowe okno miało się szybko zamknąć. Udało mi się załapać na trochę słońca w samym Jarosławiu. Dojazd tu od Jagiełły był ekstremalnym pomysłem. Gdyby nie GPS i dobre mapy to byłoby baaardzo ciężko. Tym bardziej że nawierzchnie miejscami przerażały (betonowe płyty i plastry miodu). Poczułem tu prawdziwą magię wschodu. Uspokoił mnie dopiero pogodny majestat zabytków Jarosławia. Niestety rynek był w remoncie i ostatnie chwile spędzałem bliżej dworca. Jarosław z pewnością był wart osobnego rajdu. Oddałem mu więc należny hołd ;)
Lazur nad Pogorią
Zieleń przed Cieślinem
Rosnące zachmurzenie w okolicy Wolbromia. Tutaj przed Zarzeczem.
Groźne chmury w Wolbromiu
W dolinie Szreniawy
W dolinie Szreniawy, w okolicy Falniowa: namuliska po gwałtownych burzach
Miechów
Ślady dynamicznej aury na polach... Rejon Bukowskiej Woli
Nowe asfalty w rejonie Kaliny
Przed Słaboszowem po staremu
Zabudowa drobnomieszczańska w Działoszycach
Centrum Działoszyc: pożydowskie kamieniczki.
W drodze na Skalbmierz
Wzgórza nad Skalbmierzem
Nad Nidzicą
Pejzaż w okolicy Czarnocina
Rejon wsi Cieszkowy
Zbór w Cieszkowach
Cmentarz legionistów w Czarkowach
Żukowice, piękna kapliczka słupowa z 1666 roku
Lessowy pejzaż
Wisła pod Korczynem
WTR
Bolesław - wnętrze kościoła
Rynek w Szczucinie
Szczucin - kościół parafialny
Radomyśl Wielki
Kolbuszowa
Smolarzyny
Dziwny Jagiełło w Jagielle
Meandry odkrywczej drogi w Pełkiniach: między Lechami a Wygarkami...
Bardzo podkarpacko
Brama opactwa
Klasztor Sióstr Benedyktynek - mury opactwa
Kolegiata Bożego Ciała
Jarosław - rynek
Jarosław - ratusz
Remont rynku
Trasa:
Dystans14.83 km Czas00:43 Vśrednia20.69 km/h Podjazdy 60 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Powrót znad morza
Powrót z Karwin do Gdyni Orłowa i z Katowic do Chorzowa. Reszta aktywnego dnia w pociągu.
Powrót z Karwin do Gdyni Orłowa i z Katowic do Chorzowa. Reszta aktywnego dnia w pociągu.
Dystans27.18 km Czas01:25 Vśrednia19.19 km/h Podjazdy179 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Gdynia
Do centrum Gdyni