Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2021
Dystans całkowity: | 2835.83 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 138:54 |
Średnia prędkość: | 20.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.91 km/h |
Suma podjazdów: | 18589 m |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 109.07 km i 5h 47m |
Więcej statystyk |
Dystans136.15 km Czas08:06 Vśrednia16.81 km/h Podjazdy727 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na Gdynię, dzień 2
Drugi dzień podróży to były antypody dnia pierwszego. Początki złego były jednak stereotypowo dobre i obiecujące. Obudziłem się u stóp moich dębów, pola tryskały jeszcze zielenią a ptaki śpiewem. Na niebie niepokoiły ławice chmur, ale wschód był piękny. Ruszyłem więc raźnie w polodowcowy pejzaż. Było bardzo ładnie, szczególnie w miarę zbliżania się do Lednickiego Parku Krajobrazowego. Szczególnie ujął mnie pejzaż okolic wsi Żydówko. W przyjemnych okolicznościach przyrody dotarłem więc do Kłecka. Miasteczko było wyludnione, pojechałem więc dalej, na lubiany przeze mnie Janowiec Wielkopolski, który ujął mnie zimą 2018 roku. Tym razem było zupełnie inaczej, rynek tonął w zieleni a w rzece Wełnie niemal nie było wody. Fajną cechą tego miasteczka jest położenie: leży idealnie na środku nigdzie, takie położenie generuje zaś spokój na drogach.
Dalsza moja droga biegła równie spokojnie. Dotarłem nawet do podupadłej osady przemysłowej o nazwie Wapno. Z opisów dowiedziałem się, że pod wsią zalega wysad solny przykryty czapą gipsową. Znajduje się tu nieczynna głębinowa kopalnia soli kamiennej (zbudowana w latach 1911–1917), która została zalana w sierpniu 1977 roku przez wody podziemne w wyniku efektownej katastrofy górniczej. W czasie katastrofy zapadło się kilkanaście budynków mieszkalnych (w tym bloki). To wszystko widać, wieś ma w centrum sporą nieczynną stację kolejową, jest też zaniedbany park, którego czasy świetności przypadły zapewne na pocz. lat 70. Ogólnie miejscowość sprawia wrażenie jakby nie otrząsnęła się z tej katastrofy i zatrzymała w rozwoju. A mieszkańców jest sporo - 1700. Pomyśleć, że wjeżdżając tu nie miałem o tym wszystkim pojęcia. A trafiłem tu przecież przypadkiem - była to najprostsza/najkrótsza droga na Kcynię.
Prognozy wyglądały bardzo nieciekawie, spieszyłem się więc bardzo do Nakła, gdzie liczyłem na schronienie i węzeł transportowy. Przeciwny wiatr, który towarzyszył mi od rana przemienił się już w tzw. międzyczasie w huragan. Co gorsza ten huragan dął mi prosto w ryj. We wsi Paterek, jeszcze przed przekroczeniem Noteci poczułem megasilne uderzenia wiatru. To co rozpętało się za chwilę zapamiętam na zawsze. Ledwo zdążyłem uciec z rynku na dość odległą stację kolejową. Tamże odkryłem, że wybór pociągów mam bardzo ograniczony. Po raz pierwszy skorzystałem z internetu w nowym smartfonie i szukałem w nim rozwiązania przez najbliższe 3 godziny. W tym czasie rozpętało się prawdziwe piekło, siła wiatru - nie tylko na prognozach - wykraczała poza skalę. Porywy na poziomie 28-30 m/s wprawiały mnie w prawdziwy niepokój, wiatr podważał dachy peronów... Wymiatał wszystko, a w poczekalni spali menele i niemiłosiernie śmierdziało. Przeanalizowałem na wszystkie sposoby wszystkie dostępne prognozy pogody i odkryłem, że znalazłem się w pułapce bez wyjścia. Jazda pociągiem do Bydgoszczy lub nawet dalej, choćby do Grudziądza okazała się nie mieć sensu, bo apokaliptyczny wiatr przemieszczał się właśnie w tamtym kierunku i tamże wzmagał do absurdalnych wartości, gdy wysiadłbym z pociągu, byłoby jeszcze gorzej, a w dodatku zbliżałby się wieczór...
Tym samym wybrałem się do nakielskiej Biedronki, a po zakupach ruszyłem przed siebie, na północ, prosto w otmęty żywiołu. Padać miało dopiero pod wieczór, postanowiłem zrealizować sprytny plan tj. uciec do namiotu przed deszczem. Ten znakomity plan wymagał znalezienia odpowiednio szybko, odpowiednio osłoniętego miejsca na biwak. Pierwszy odcinek po przymusowej przerwie nakielskiej był naprawdę bardzo ciężki, pokonywałem go ze średnią 8-10 km/h a wiatr nieraz cofał mnie z powrotem. Gdy dotarłem do Mroczy byłem szczęśliwy i otwarłem nawet paczkę pistacji, które po raz pierwszy kupiłem będąc na rowerze. Ta inauguracja pistacji wypadła imponująco. Nie spodziewałem się, że dysponując torbą rowerową na kierownicę można je tak wygodnie łupać. Jak tylko zjechałem z drogi wojewódzkiej nr 243 linię mojej jazdy znaczyły równomiernie porozrzucane po asfalcie pistacjowe skorupki. Tego mi było trzeba! Śmiecąc skorupkami przejechałem triumfalnie Wąwelno, a amunicji starczyło mi aż do Sośna. Moje śmieci były na szczęście organicznego pochodzenia, nie przygniatały mnie więc wyrzuty sumienia. Ku mojemu zaskoczeniu, około 19, tuż za Sośnem znalazłem świetne miejsce na nocleg. Na nieużytku, przy miedzy, za osłoną głogów i tarniny. Chwilę po tym jak rozłożyłem namiot zaczęło padać i lało solidnie, nie wiem jak długo bo po prostu zasnąłem.
Okolice wsi Żydówko
Kłecko
Nakło nad Notecią
Mrocza
Na łąkach przed Wąwelnem pasły się żurawie i... nie zwracały na mnie uwagi (nie potrzebowałem nawet więcej niż 200mm)
Za osłoną czyżni, tuż za Sośnem.
Trasa:
Drugi dzień podróży to były antypody dnia pierwszego. Początki złego były jednak stereotypowo dobre i obiecujące. Obudziłem się u stóp moich dębów, pola tryskały jeszcze zielenią a ptaki śpiewem. Na niebie niepokoiły ławice chmur, ale wschód był piękny. Ruszyłem więc raźnie w polodowcowy pejzaż. Było bardzo ładnie, szczególnie w miarę zbliżania się do Lednickiego Parku Krajobrazowego. Szczególnie ujął mnie pejzaż okolic wsi Żydówko. W przyjemnych okolicznościach przyrody dotarłem więc do Kłecka. Miasteczko było wyludnione, pojechałem więc dalej, na lubiany przeze mnie Janowiec Wielkopolski, który ujął mnie zimą 2018 roku. Tym razem było zupełnie inaczej, rynek tonął w zieleni a w rzece Wełnie niemal nie było wody. Fajną cechą tego miasteczka jest położenie: leży idealnie na środku nigdzie, takie położenie generuje zaś spokój na drogach.
Dalsza moja droga biegła równie spokojnie. Dotarłem nawet do podupadłej osady przemysłowej o nazwie Wapno. Z opisów dowiedziałem się, że pod wsią zalega wysad solny przykryty czapą gipsową. Znajduje się tu nieczynna głębinowa kopalnia soli kamiennej (zbudowana w latach 1911–1917), która została zalana w sierpniu 1977 roku przez wody podziemne w wyniku efektownej katastrofy górniczej. W czasie katastrofy zapadło się kilkanaście budynków mieszkalnych (w tym bloki). To wszystko widać, wieś ma w centrum sporą nieczynną stację kolejową, jest też zaniedbany park, którego czasy świetności przypadły zapewne na pocz. lat 70. Ogólnie miejscowość sprawia wrażenie jakby nie otrząsnęła się z tej katastrofy i zatrzymała w rozwoju. A mieszkańców jest sporo - 1700. Pomyśleć, że wjeżdżając tu nie miałem o tym wszystkim pojęcia. A trafiłem tu przecież przypadkiem - była to najprostsza/najkrótsza droga na Kcynię.
Prognozy wyglądały bardzo nieciekawie, spieszyłem się więc bardzo do Nakła, gdzie liczyłem na schronienie i węzeł transportowy. Przeciwny wiatr, który towarzyszył mi od rana przemienił się już w tzw. międzyczasie w huragan. Co gorsza ten huragan dął mi prosto w ryj. We wsi Paterek, jeszcze przed przekroczeniem Noteci poczułem megasilne uderzenia wiatru. To co rozpętało się za chwilę zapamiętam na zawsze. Ledwo zdążyłem uciec z rynku na dość odległą stację kolejową. Tamże odkryłem, że wybór pociągów mam bardzo ograniczony. Po raz pierwszy skorzystałem z internetu w nowym smartfonie i szukałem w nim rozwiązania przez najbliższe 3 godziny. W tym czasie rozpętało się prawdziwe piekło, siła wiatru - nie tylko na prognozach - wykraczała poza skalę. Porywy na poziomie 28-30 m/s wprawiały mnie w prawdziwy niepokój, wiatr podważał dachy peronów... Wymiatał wszystko, a w poczekalni spali menele i niemiłosiernie śmierdziało. Przeanalizowałem na wszystkie sposoby wszystkie dostępne prognozy pogody i odkryłem, że znalazłem się w pułapce bez wyjścia. Jazda pociągiem do Bydgoszczy lub nawet dalej, choćby do Grudziądza okazała się nie mieć sensu, bo apokaliptyczny wiatr przemieszczał się właśnie w tamtym kierunku i tamże wzmagał do absurdalnych wartości, gdy wysiadłbym z pociągu, byłoby jeszcze gorzej, a w dodatku zbliżałby się wieczór...
Tym samym wybrałem się do nakielskiej Biedronki, a po zakupach ruszyłem przed siebie, na północ, prosto w otmęty żywiołu. Padać miało dopiero pod wieczór, postanowiłem zrealizować sprytny plan tj. uciec do namiotu przed deszczem. Ten znakomity plan wymagał znalezienia odpowiednio szybko, odpowiednio osłoniętego miejsca na biwak. Pierwszy odcinek po przymusowej przerwie nakielskiej był naprawdę bardzo ciężki, pokonywałem go ze średnią 8-10 km/h a wiatr nieraz cofał mnie z powrotem. Gdy dotarłem do Mroczy byłem szczęśliwy i otwarłem nawet paczkę pistacji, które po raz pierwszy kupiłem będąc na rowerze. Ta inauguracja pistacji wypadła imponująco. Nie spodziewałem się, że dysponując torbą rowerową na kierownicę można je tak wygodnie łupać. Jak tylko zjechałem z drogi wojewódzkiej nr 243 linię mojej jazdy znaczyły równomiernie porozrzucane po asfalcie pistacjowe skorupki. Tego mi było trzeba! Śmiecąc skorupkami przejechałem triumfalnie Wąwelno, a amunicji starczyło mi aż do Sośna. Moje śmieci były na szczęście organicznego pochodzenia, nie przygniatały mnie więc wyrzuty sumienia. Ku mojemu zaskoczeniu, około 19, tuż za Sośnem znalazłem świetne miejsce na nocleg. Na nieużytku, przy miedzy, za osłoną głogów i tarniny. Chwilę po tym jak rozłożyłem namiot zaczęło padać i lało solidnie, nie wiem jak długo bo po prostu zasnąłem.
Okolice wsi Żydówko
Kłecko
Nakło nad Notecią
Mrocza
Na łąkach przed Wąwelnem pasły się żurawie i... nie zwracały na mnie uwagi (nie potrzebowałem nawet więcej niż 200mm)
Za osłoną czyżni, tuż za Sośnem.
Trasa:
Dystans239.64 km Czas11:10 Vśrednia21.46 km/h Podjazdy1087 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na Gdynię, dzień 1
Ruszam z bagażem, nad morze. Najpierw podjeżdżam pociągiem do Olesna. Dlaczego? Do czwartku muszę dotrzeć do Gdyni, a jadę przecież z bagażem. Jeszcze tak nie jechałem - żeby od razu, najprostszą trasą wprost do Trójmiasta. Dotrę więc po raz czwarty z bagażem nad polskie morze, ale po raz pierwszy nie będzie to trasa typu "dookoła Polski". To ma być ta nowość. W dodatku mam zapewnione luksusowe noclegi w Gdyni-Karwinach i miłe towarzystwo. W zasadzie problemy są tylko dwa: pierwszy to kiepskie prognozy, które pokazują za dobę wichury i burze na Pomorzu; drugi problem to trwające Euro 2020 (vel 2021), właśnie we wtorek i środę grać będą półfinały. Ryzyko i Euro przegrywają z przygodą, to znaczy że jestem zdrowy... Mógłbym przecież obejrzeć mecze i pojechać do Gdyni pociągiem, ale to byłoby zbyt standardowe. Wolałem stracić półfinały i władować się w Armagedon pogodowy na Pomorzu. To wszystko jednak dopiero przede mną. Gdy ruszam niebo jest bezchmurne a słońce praży od rana.
Jedzie się dobrze, bo motywuje mnie rosnąca temperatura. W okolicach Kluczborka towarzyszą mi często aleje, także cudownie pachnące aleje lipowe. Pachną, mruczą pszczołami i jeszcze dają solidny cień. Kocham lipy! Wiatr jest nieznaczny i korzystny. Zachwyca mnie Kępno. Byłem tu już dwa razy rowerem ale zawsze omijałem starówkę. To był straszliwy błąd, bo to jedna z najładniejszych starówek w Polsce w kategorii średnich miast. Tu wszystko pamięta zabór pruski, jestem oczarowany. Śródmieście jest zakonserwowane i wygląda jak dekoracja. Sporo jest ładnych dwupiętrowych kamienic. Wszystko nietknięte pożogą wojenną. Wyjeżdżam nieco oszołomiony w kierunku na Mikorzyn. Tryskam dobrym humorem, wiem że czeka mnie odcinek po bezludnych drogach: jadę przez Bukownicę i Chlewo i bocznymi drogami na Ołobok. Do Kalisza trzymam znakomite tempo, zapominam w ogóle że mam bagaż. Przygnębia mnie dopiero wizyta w Kaliszu. To jednak wiocha jest. Owszem, zabudowa odbudowanej starówki jest wyższa niż w Kępnie, ale sama starówka większa wcale nie jest. Kępno jako zespół miejski robi znacznie lepsze wrażenie. Wyjeżdżam skonsternowany. Miało być odkrywczo, ale nie aż tak! Jadę przez podkaliskie wioski, robi się upalnie i ruchliwie. Trasa z fascynującej robi się nużąca. Nic w tym Kaliszu nawet nie zjadłem, zapomniałem z wrażenia (negatywnego).
Zaczynam męczyć bułę/trasę. Przestaję cieszyć się jazdą. Niby już 150 km, ale dopiero teraz przypominam sobie że jadę z bagażem, że cel daleki, że nie mogę tak się wycofać. Jest mi przykro, bo chciałbym już nie chcieć. Wojewódzka 442 jest nudna jak flaki z olejem a ja nie mogę jechać wspomnieniem Kępna i Wzgórz Ostrzeszowskich, ile można! Tuż za Choczem postanawiam zatankować w znajomym Dino. To znakomity pomysł. Barszcz z kartonu stawia mnie na nogi. Dla mnie to taki wielkopolski Wielki Chocz. Płasko tu, fakt, ale siła rodzi się nie tylko z gór, wypływa z barszczu. Gdy ruszam dalej - odżywam. Do tego stopnia, że nie stopuje mnie nawet deszczyk przed Pyzdrami. Popuściła jakaś chmura, ale całkiem olewam fakt, że leje. Jadę dalej, bo zależy mi na widoku Pyzdr znad Warty, jeszcze przed zachodem słońca, najlepiej w złotej godzinie. Zostaję nagrodzony i dwusetny kilometr uwieczniam na moście nad Wartą. Potem zatrzymuje się - po raz kolejny w życiu (byłem tu zimą 2018!) - na rekonstrukcji granicy rosyjsko-pruskiej. Tej strasznej linii, która zatrzymała Pyzdry w Azji, wykroiła je z Europy. Raczej na zawsze.
Po raz pierwszy zwiedzam pałac w Kołaczkowie. Potem gnam już do Wrześni, chcę tam być jeszcze za dnia. Udaje mi się. Tak się jednak spieszę, że władowuje się za głęboko w centrum. Muszę wracać po własnych śladach, nowy smartfon jeszcze jest nieuruchomiony. Nie mam czasu. Spieszę się na nocleg. Upatrzyłem go przed wyjazdem. Lubię te noclegi z satelity. Rozłożyć się miałem za Czerniejewem, niepodal wsi Goranin. Znalazłem jednak dogodne miejsce jeszcze przed wsią. W pobliżu polnego traktu obsadzonego dębami. Zaprzyjaźniłem się więc z nimi, tym chętniej że noc miała być spokojna. W zasadzie wszystko mi się tego dnia udało, średnia była jak nie z bagażem. To zwiastowało, że lepiej już nie będzie...
W zasadzie zaliczyłem dwa incydenty nieprzyjemne na trasie. Dwukrotnie wjechałem obciążonym tylnym kołem w dziurę. A przed Ołobokiem przejechałem po potrąconym kocie. Uczucie jedyne w swoim rodzaju, dość makabrycznie. Czułem wszystkie wypustki jego kręgosłupa. Tak to bywa, gdy się zagapię na pobocze.
Za Wrześnią, o zmierzchu, przy drodze do Czerniejewa, zainspirowali mnie wędkarze czatujący na stawach. Stworzyłem więc i zapisałem fraszkę
"Rybak"
"Zanim wstanie ranna zorza. Wciąga węgorza". Styl mocno sztaudyngerski, ot co. Humor jak widać mi dopisywał.
Drewniak w Maciejowie
Byczyna
Bolesławiec
Kępno - miasto jak z obrazka
Wspaniała, w 100% oryginalna zabudowa
Na rynku jest arcyprusko i wielkopolsko
Okolice Bukownicy
Kalisz
Było jakoś smutno na rynku. Rekonstrukcje są wyczuwalne.
Złota godzina w Pyzdrach
Letnia wizyta nastąpiła w 2 lata po zimowej.
Pałac w Kołaczkowie. Chwila relaksu przed zachodem.
Września
Trasa:
Ruszam z bagażem, nad morze. Najpierw podjeżdżam pociągiem do Olesna. Dlaczego? Do czwartku muszę dotrzeć do Gdyni, a jadę przecież z bagażem. Jeszcze tak nie jechałem - żeby od razu, najprostszą trasą wprost do Trójmiasta. Dotrę więc po raz czwarty z bagażem nad polskie morze, ale po raz pierwszy nie będzie to trasa typu "dookoła Polski". To ma być ta nowość. W dodatku mam zapewnione luksusowe noclegi w Gdyni-Karwinach i miłe towarzystwo. W zasadzie problemy są tylko dwa: pierwszy to kiepskie prognozy, które pokazują za dobę wichury i burze na Pomorzu; drugi problem to trwające Euro 2020 (vel 2021), właśnie we wtorek i środę grać będą półfinały. Ryzyko i Euro przegrywają z przygodą, to znaczy że jestem zdrowy... Mógłbym przecież obejrzeć mecze i pojechać do Gdyni pociągiem, ale to byłoby zbyt standardowe. Wolałem stracić półfinały i władować się w Armagedon pogodowy na Pomorzu. To wszystko jednak dopiero przede mną. Gdy ruszam niebo jest bezchmurne a słońce praży od rana.
Jedzie się dobrze, bo motywuje mnie rosnąca temperatura. W okolicach Kluczborka towarzyszą mi często aleje, także cudownie pachnące aleje lipowe. Pachną, mruczą pszczołami i jeszcze dają solidny cień. Kocham lipy! Wiatr jest nieznaczny i korzystny. Zachwyca mnie Kępno. Byłem tu już dwa razy rowerem ale zawsze omijałem starówkę. To był straszliwy błąd, bo to jedna z najładniejszych starówek w Polsce w kategorii średnich miast. Tu wszystko pamięta zabór pruski, jestem oczarowany. Śródmieście jest zakonserwowane i wygląda jak dekoracja. Sporo jest ładnych dwupiętrowych kamienic. Wszystko nietknięte pożogą wojenną. Wyjeżdżam nieco oszołomiony w kierunku na Mikorzyn. Tryskam dobrym humorem, wiem że czeka mnie odcinek po bezludnych drogach: jadę przez Bukownicę i Chlewo i bocznymi drogami na Ołobok. Do Kalisza trzymam znakomite tempo, zapominam w ogóle że mam bagaż. Przygnębia mnie dopiero wizyta w Kaliszu. To jednak wiocha jest. Owszem, zabudowa odbudowanej starówki jest wyższa niż w Kępnie, ale sama starówka większa wcale nie jest. Kępno jako zespół miejski robi znacznie lepsze wrażenie. Wyjeżdżam skonsternowany. Miało być odkrywczo, ale nie aż tak! Jadę przez podkaliskie wioski, robi się upalnie i ruchliwie. Trasa z fascynującej robi się nużąca. Nic w tym Kaliszu nawet nie zjadłem, zapomniałem z wrażenia (negatywnego).
Zaczynam męczyć bułę/trasę. Przestaję cieszyć się jazdą. Niby już 150 km, ale dopiero teraz przypominam sobie że jadę z bagażem, że cel daleki, że nie mogę tak się wycofać. Jest mi przykro, bo chciałbym już nie chcieć. Wojewódzka 442 jest nudna jak flaki z olejem a ja nie mogę jechać wspomnieniem Kępna i Wzgórz Ostrzeszowskich, ile można! Tuż za Choczem postanawiam zatankować w znajomym Dino. To znakomity pomysł. Barszcz z kartonu stawia mnie na nogi. Dla mnie to taki wielkopolski Wielki Chocz. Płasko tu, fakt, ale siła rodzi się nie tylko z gór, wypływa z barszczu. Gdy ruszam dalej - odżywam. Do tego stopnia, że nie stopuje mnie nawet deszczyk przed Pyzdrami. Popuściła jakaś chmura, ale całkiem olewam fakt, że leje. Jadę dalej, bo zależy mi na widoku Pyzdr znad Warty, jeszcze przed zachodem słońca, najlepiej w złotej godzinie. Zostaję nagrodzony i dwusetny kilometr uwieczniam na moście nad Wartą. Potem zatrzymuje się - po raz kolejny w życiu (byłem tu zimą 2018!) - na rekonstrukcji granicy rosyjsko-pruskiej. Tej strasznej linii, która zatrzymała Pyzdry w Azji, wykroiła je z Europy. Raczej na zawsze.
Po raz pierwszy zwiedzam pałac w Kołaczkowie. Potem gnam już do Wrześni, chcę tam być jeszcze za dnia. Udaje mi się. Tak się jednak spieszę, że władowuje się za głęboko w centrum. Muszę wracać po własnych śladach, nowy smartfon jeszcze jest nieuruchomiony. Nie mam czasu. Spieszę się na nocleg. Upatrzyłem go przed wyjazdem. Lubię te noclegi z satelity. Rozłożyć się miałem za Czerniejewem, niepodal wsi Goranin. Znalazłem jednak dogodne miejsce jeszcze przed wsią. W pobliżu polnego traktu obsadzonego dębami. Zaprzyjaźniłem się więc z nimi, tym chętniej że noc miała być spokojna. W zasadzie wszystko mi się tego dnia udało, średnia była jak nie z bagażem. To zwiastowało, że lepiej już nie będzie...
W zasadzie zaliczyłem dwa incydenty nieprzyjemne na trasie. Dwukrotnie wjechałem obciążonym tylnym kołem w dziurę. A przed Ołobokiem przejechałem po potrąconym kocie. Uczucie jedyne w swoim rodzaju, dość makabrycznie. Czułem wszystkie wypustki jego kręgosłupa. Tak to bywa, gdy się zagapię na pobocze.
Za Wrześnią, o zmierzchu, przy drodze do Czerniejewa, zainspirowali mnie wędkarze czatujący na stawach. Stworzyłem więc i zapisałem fraszkę
"Rybak"
"Zanim wstanie ranna zorza. Wciąga węgorza". Styl mocno sztaudyngerski, ot co. Humor jak widać mi dopisywał.
Drewniak w Maciejowie
Byczyna
Bolesławiec
Kępno - miasto jak z obrazka
Wspaniała, w 100% oryginalna zabudowa
Na rynku jest arcyprusko i wielkopolsko
Okolice Bukownicy
Kalisz
Było jakoś smutno na rynku. Rekonstrukcje są wyczuwalne.
Złota godzina w Pyzdrach
Letnia wizyta nastąpiła w 2 lata po zimowej.
Pałac w Kołaczkowie. Chwila relaksu przed zachodem.
Września
Trasa:
Dystans63.23 km Czas02:28 Vśrednia25.63 km/h Podjazdy409 m
SprzętHaibike Tour SL
Pogorie
Wypad treningowy nad Pogorie. Przed wyjazdem na morze.
Pogoria IV
Trzebiesławice
Trasa:
Chorzów - Będzin - Pogoria III - Pogoria IV - Przeczyce - Góra Siewierska - Chorzów
Wypad treningowy nad Pogorie. Przed wyjazdem na morze.
Pogoria IV
Trzebiesławice
Trasa:
Chorzów - Będzin - Pogoria III - Pogoria IV - Przeczyce - Góra Siewierska - Chorzów
Dystans55.47 km Czas02:33 Vśrednia21.75 km/h Podjazdy374 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans58.39 km Czas02:38 Vśrednia22.17 km/h Podjazdy388 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Chorzów - Jaworzno
Powrót z pracy (ostatni dzień) do Jaworzna.
Powrót z pracy (ostatni dzień) do Jaworzna.
Dystans16.46 km Czas00:44 Vśrednia22.45 km/h Podjazdy118 m
SprzętFocus Arriba 4.0