Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2021
Dystans całkowity: | 2339.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 108:32 |
Średnia prędkość: | 21.56 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.26 km/h |
Suma podjazdów: | 13701 m |
Liczba aktywności: | 23 |
Średnio na aktywność: | 101.73 km i 4h 43m |
Więcej statystyk |
Dystans381.27 km Czas17:48 Vśrednia21.42 km/h VMAX47.76 km/h Podjazdy2102 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Wzdłuż Nidy, czyli 30 lat minęło jak jeden dzień
Postanowiłem uczcić jakoś 30. rocznicę pierwszego lata spędzonego na Ponidziu. Jeździe na wschód sprzyjała kontuzja, której doznałem wsiadając na rower. Trasa miała biec wzdłuż Nidy, z dala od jakichkolwiek stromych podjazdów, będących wyraźnie poza moim zasięgiem. Pierwszy poważniejszy test - tydzień wcześniej - wykazał silny, kłujący ból przy nagłych zrywach i ruszaniu z miejsca, dużą opuchliznę poniżej rzepki, ale też pokazał że da się jechać; byleby robić to bez nagłych zmian tempa i wychyłów na boki (co wywoływało przejmujący ból).
Wyruszyłem o 4:03 i było już jasno, co w drugi najdłuższy weekend roku dziwić nie może. W Kwaśniowie odkryłem, że nie zabrałem kremu do opalania i tym samym zamiast jechać przez Cisową zahaczyłem o Pilicę. W tamtejszej Żabce nabyłem krem "15" i mocno już uspokojony pojechałem na Szczekociny, by jak najszybciej osiągnąć źródła Białej Nidy. Krajówka na Moskorzew była wyjątkowo spokojna, w samej wsi również nie było widać żywego ducha. Wszyscy żyjący byli w kościele i jego pobliżu (lub w domach). Drogowo ciekawiej zrobiło się od Krasowa, po raz pierwszy jechałem stąd skrótem do Oksy. Drogi były bezludne, umaczone i o dobrych nawierzchniach. Pierwszy raz jechałem też z Węgleszyna na Brzegi. Nowa es siódemka zmasakrowała strasznie most na Nidzie, ale przejazd na Sobków okazał się bezproblemowy i bezkolizyjny. W Sobkowie i Mokrsku zaskoczyła mnie ilość ludzi, głównie kajakarzy. Jechałem odtąd cały czas równolegle do rzeki, ale kajakarze to nie był widok jaki towarzyszył mi nad Nidą w dzieciństwie. Raczej były to czajki i czaple.
Muszę przyznać, że widok Góry Pińczowskich od strony Nidy zawsze robi na mnie pewne wrażenie. Widać po prostu tę różnicę wzniesień przekraczającą 100 metrów. Wrażenie potęguje też soczysta czerwcowa zieleń. Odcinek z Imielna do Pińczowa jest dość ruchliwy, natomiast odcinek z Pińczowa do Bogucic jest bardzo nieprzyjemny. Drogi rowerowej wiele nie poprawili, dalej jest bliższa parodii prawdziwej drogi rowerowej ze względu na rodzaj użytych krawężników. Jeszcze gorzej jest na odcinku Pasturka - centrum Bogucic, to już walka o przetrwanie. Wąsko i duży ruch, mimo niedzieli. Nigdy nie jechało się tego odcinka miło (najbardziej chyba nieprzyjmeny odcineik drogi na całym Ponidziu), ale teraz to już mocne przegięcie. Z radością przystanąłem więc przy "Naszym sklepie" w Bogucicach. Obok lśnił nowy gmach OSP Bogucice. Pamiętam jak OSP dysponowała w tej ludnej wsi jedynie czymś w rodzaju większego garażu i zabytkowym wozem strażackim. Dziś OSP dominuje nad okolicą.
W sklepie spotyka mnie spore zaskoczenie, za ladą obsługuje bowiem... znajoma ekspedientka. Chodziłem do niej po zakupy jeszcze do blaszoka, potem do nowego sklepu, a dziś zakończyła karierę w dawnym GieeSie, chyba jest najemcą. Nie pytałem, nie rozpoznała mnie. 10 lat temu jeszcze mnie poznała, ale wtedy od mojego ostatniego pobytu minęły ledwie 4 lata. Nie chciałem się ujawniać, w tym tragicznym roku dwóch pogrzebów w rodzinie chciałem odwiedzić grób bliskiej mi osoby, na której pogrzebie być nie mogłem, ale której śmierć zmieniła moje życie, wywarła jak to się pisze "przemożny wpływ" na jego dalszy bieg. Do dziś pamiętam każdy szczegół tej sceny, intonację głosu, użyte zwroty, których brzmienie odebrało mi radość wyczekiwania kolejnych wakacji na wsi. Byliśmy umówieni na wspólne wakacje '93. Ten rok był dla mnie na wsi wyjątkowo smutny. To nie tak miało być. Bolało tak bardzo, że tabuizacja tematu była nieunikniona. Po raz pierwszy odważyłem się pójść na bogucki cmentarz po 15 latach od tej wielkiej tragedii. Obecna, czwarta wizyta, też nie była łatwa. Uświadamia jak życie jest kruche, jak czas jest ulotny, jak świat jest niesprawiedliwy. Najodważniejsze dzieci giną w dzieciństwie. To jest chwila, w latach 90. uważałem się za nieśmiertelnego. Zginąć mogłem dwukrotnie, z czego raz zastrzelony. Długo jednak bałem się wody, może dlatego żyję?
Bałem się tej wizyty. Grób był znowu tak zadbany, jakby to stało się wczoraj. Nowa obudowa, znicze, kwiaty, ten sam przejmujący cytat, ale wszystko nowe. Oczywiście długo nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Skonsternował mnie jednak pomysł zamknięcia bramy wpuszczającej na teren przykościelny w Zagości. To już drobne przegięcie. Zagość niedostępna, kolegiata - wiadomo - od 2 lat podkopana. Wiślica jednak tętniła życiem: otwarte Delikatesy Centrum i Dino, ożywczy cień na rynku. Pojechałem na Koniecmosty i Czarkowy. Oberwanie chmury było tu niezłe kilka dni wcześniej, bo miejscami miąższość namulisk sięgała 10 cm. Był nie tylko less czy ił, były prawdziwe łachy żwiru. Wszystko na dobrym, gładkim asfalcie. Oczywiście pejzaż okolic wsi Czarkowy był zachwycający. Eksplorowałem w dzieciństwie te tereny, wyszukiwałem zagubionych wśród gąszczu kapliczek i figur przydrożnych, nieraz takich o 300-letniej metryce. Te eksploracje były zawsze solą pobytu na Ponidziu. Tym razem jednak spieszyłem się do Nowego Korczyna, bo chciałem jeszcze zobaczyć Wiślicę z okolic Jurkowa oraz zobaczyć zmiany w kościele strożyskim, gdzie właśnie odkryto średniowieczne malowidła. Cenne - bo z czasów Kazimierza Wielkiego. Kościół zastałem oskalpowany z drzew. Znikły bez śladu te piękne lipy... W dodatku kościół by zamknięty na cztery spusty, a piesek proboszcza nie mógł się zdecydować czy na mnie szczeka czy się do mnie łasi.
Najważniejsze, że zdążyłem i widziałem Wiślicę o zachodzie z Jurkowa. Ostatki zachodu dopadłem w Młodzawach a ostatnie zakupy zrobiłem na Orlenie w Pawłowicach. Wtedy na dobre - po jakichś 8 godzinach - opuściłem dolinę Nidę i wzdłuż Mierzawy, przez nowe miasto Wodzisław i Żarnowiec powróciłem do Pilicy. Okazało się, że niepotrzebnie przez nią jechałem w pierwszą stronę - krem zabrałem, tylko włożyłem do torby, pod aparat. Przez ten błąd lokalizacyjny nie tylko zakupiłem niepotrzebny krem, ale też zgubiłem klapkę od aparatu. Po raz wtóry zameldowałem się zresztą w Pilicy tuż przed drugą w nocy. Po dłuższej przerwie (wygodne drewniane schody ratusza) ruszyłem na ostatni etap, przez Ogrodzieniec (gdzie powitał mnie przedświt) do Wiesiółki. Dalsza jazda mnie nie pociągała, by uniknąć więc przysypiania i porannej wilgoci wsiadłem w pierwszy pociąg do Gliwic. Po po powrocie od razu zasnąłem. Obudziłem się o 14, ze sztywną i spuchniętą prawą nogą oraz bolącą lewą (przeciążenie i nacisk szły na nią). Co jednak istotne - spuchnięta noga nie bolała i po drodze dawała się tylko we znaki przy owych nagłych zrywach. Więcej nie dało się wycisnąć z moich nóg po przejściach. Ważne, że uczciłem 30. rocznicę zetknięcia z Ponidziem. Dla mnie Ponidzie zawsze będzie krainą wiecznych wakacji.
Pola pod Kwaśniowem
Nawiedziłem poranny rynek w Pilicy, bo byłem przekonany, że muszę nabyć krem do opalania
Nad Żebrówką. Odkąd droga Pilica-Żarnowiec stała się niezbyt sympatyczna jeżdżę przez Wierzbicę
Na rynku szczekocińskim
Tu gdzie rodzi się Biała Nida. Nieopodal szkoły ariańskiej w Moskorzewie i zabytkowego kościoła.
Młoda i krucha Nida w asyście czarnych bzów
Rembieszyce - matecznik "wyjącego plebana" :)
Biała Nida przed Bizoręgą
Nad właściwą już Nidą właściwe widoki
W Sobkowie trochę samochodoza (ojczyzna-polszczyzna)
W Mokrsku Dolnym
Widok znad Nidy na rezerwat Skowronno
Stary pielgrzym dziejowy z toi-tojem...
10565 dni wcześniej, 24 lipca 1992 roku, wielka tragedia wstrząsnęła wsią Bogucice. Nic o niej wtedy nie wiedziałem, idąc we wrześniu do szkoły, nie umiałem się doczekać kolejnych wakacji. Za rok nic już jednak nie było jak dawniej... R.I.P.
Ze Skotnik na Kobylniki. Tak niewiele się tu zmieniło.
Wiślica kwitnąca niedzielnym handlem
Tysiące lat osadnictwa na tej niepozornej wysepce wśród rozlewisk Nidy...
Piękne okolice wsi Czarkowy
Ostatni most na Nidzie, w Nowym Mieście Korczynie
Nowy Korczyn
Postanowiłem uczcić jakoś 30. rocznicę pierwszego lata spędzonego na Ponidziu. Jeździe na wschód sprzyjała kontuzja, której doznałem wsiadając na rower. Trasa miała biec wzdłuż Nidy, z dala od jakichkolwiek stromych podjazdów, będących wyraźnie poza moim zasięgiem. Pierwszy poważniejszy test - tydzień wcześniej - wykazał silny, kłujący ból przy nagłych zrywach i ruszaniu z miejsca, dużą opuchliznę poniżej rzepki, ale też pokazał że da się jechać; byleby robić to bez nagłych zmian tempa i wychyłów na boki (co wywoływało przejmujący ból).
Wyruszyłem o 4:03 i było już jasno, co w drugi najdłuższy weekend roku dziwić nie może. W Kwaśniowie odkryłem, że nie zabrałem kremu do opalania i tym samym zamiast jechać przez Cisową zahaczyłem o Pilicę. W tamtejszej Żabce nabyłem krem "15" i mocno już uspokojony pojechałem na Szczekociny, by jak najszybciej osiągnąć źródła Białej Nidy. Krajówka na Moskorzew była wyjątkowo spokojna, w samej wsi również nie było widać żywego ducha. Wszyscy żyjący byli w kościele i jego pobliżu (lub w domach). Drogowo ciekawiej zrobiło się od Krasowa, po raz pierwszy jechałem stąd skrótem do Oksy. Drogi były bezludne, umaczone i o dobrych nawierzchniach. Pierwszy raz jechałem też z Węgleszyna na Brzegi. Nowa es siódemka zmasakrowała strasznie most na Nidzie, ale przejazd na Sobków okazał się bezproblemowy i bezkolizyjny. W Sobkowie i Mokrsku zaskoczyła mnie ilość ludzi, głównie kajakarzy. Jechałem odtąd cały czas równolegle do rzeki, ale kajakarze to nie był widok jaki towarzyszył mi nad Nidą w dzieciństwie. Raczej były to czajki i czaple.
Muszę przyznać, że widok Góry Pińczowskich od strony Nidy zawsze robi na mnie pewne wrażenie. Widać po prostu tę różnicę wzniesień przekraczającą 100 metrów. Wrażenie potęguje też soczysta czerwcowa zieleń. Odcinek z Imielna do Pińczowa jest dość ruchliwy, natomiast odcinek z Pińczowa do Bogucic jest bardzo nieprzyjemny. Drogi rowerowej wiele nie poprawili, dalej jest bliższa parodii prawdziwej drogi rowerowej ze względu na rodzaj użytych krawężników. Jeszcze gorzej jest na odcinku Pasturka - centrum Bogucic, to już walka o przetrwanie. Wąsko i duży ruch, mimo niedzieli. Nigdy nie jechało się tego odcinka miło (najbardziej chyba nieprzyjmeny odcineik drogi na całym Ponidziu), ale teraz to już mocne przegięcie. Z radością przystanąłem więc przy "Naszym sklepie" w Bogucicach. Obok lśnił nowy gmach OSP Bogucice. Pamiętam jak OSP dysponowała w tej ludnej wsi jedynie czymś w rodzaju większego garażu i zabytkowym wozem strażackim. Dziś OSP dominuje nad okolicą.
W sklepie spotyka mnie spore zaskoczenie, za ladą obsługuje bowiem... znajoma ekspedientka. Chodziłem do niej po zakupy jeszcze do blaszoka, potem do nowego sklepu, a dziś zakończyła karierę w dawnym GieeSie, chyba jest najemcą. Nie pytałem, nie rozpoznała mnie. 10 lat temu jeszcze mnie poznała, ale wtedy od mojego ostatniego pobytu minęły ledwie 4 lata. Nie chciałem się ujawniać, w tym tragicznym roku dwóch pogrzebów w rodzinie chciałem odwiedzić grób bliskiej mi osoby, na której pogrzebie być nie mogłem, ale której śmierć zmieniła moje życie, wywarła jak to się pisze "przemożny wpływ" na jego dalszy bieg. Do dziś pamiętam każdy szczegół tej sceny, intonację głosu, użyte zwroty, których brzmienie odebrało mi radość wyczekiwania kolejnych wakacji na wsi. Byliśmy umówieni na wspólne wakacje '93. Ten rok był dla mnie na wsi wyjątkowo smutny. To nie tak miało być. Bolało tak bardzo, że tabuizacja tematu była nieunikniona. Po raz pierwszy odważyłem się pójść na bogucki cmentarz po 15 latach od tej wielkiej tragedii. Obecna, czwarta wizyta, też nie była łatwa. Uświadamia jak życie jest kruche, jak czas jest ulotny, jak świat jest niesprawiedliwy. Najodważniejsze dzieci giną w dzieciństwie. To jest chwila, w latach 90. uważałem się za nieśmiertelnego. Zginąć mogłem dwukrotnie, z czego raz zastrzelony. Długo jednak bałem się wody, może dlatego żyję?
Bałem się tej wizyty. Grób był znowu tak zadbany, jakby to stało się wczoraj. Nowa obudowa, znicze, kwiaty, ten sam przejmujący cytat, ale wszystko nowe. Oczywiście długo nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Skonsternował mnie jednak pomysł zamknięcia bramy wpuszczającej na teren przykościelny w Zagości. To już drobne przegięcie. Zagość niedostępna, kolegiata - wiadomo - od 2 lat podkopana. Wiślica jednak tętniła życiem: otwarte Delikatesy Centrum i Dino, ożywczy cień na rynku. Pojechałem na Koniecmosty i Czarkowy. Oberwanie chmury było tu niezłe kilka dni wcześniej, bo miejscami miąższość namulisk sięgała 10 cm. Był nie tylko less czy ił, były prawdziwe łachy żwiru. Wszystko na dobrym, gładkim asfalcie. Oczywiście pejzaż okolic wsi Czarkowy był zachwycający. Eksplorowałem w dzieciństwie te tereny, wyszukiwałem zagubionych wśród gąszczu kapliczek i figur przydrożnych, nieraz takich o 300-letniej metryce. Te eksploracje były zawsze solą pobytu na Ponidziu. Tym razem jednak spieszyłem się do Nowego Korczyna, bo chciałem jeszcze zobaczyć Wiślicę z okolic Jurkowa oraz zobaczyć zmiany w kościele strożyskim, gdzie właśnie odkryto średniowieczne malowidła. Cenne - bo z czasów Kazimierza Wielkiego. Kościół zastałem oskalpowany z drzew. Znikły bez śladu te piękne lipy... W dodatku kościół by zamknięty na cztery spusty, a piesek proboszcza nie mógł się zdecydować czy na mnie szczeka czy się do mnie łasi.
Najważniejsze, że zdążyłem i widziałem Wiślicę o zachodzie z Jurkowa. Ostatki zachodu dopadłem w Młodzawach a ostatnie zakupy zrobiłem na Orlenie w Pawłowicach. Wtedy na dobre - po jakichś 8 godzinach - opuściłem dolinę Nidę i wzdłuż Mierzawy, przez nowe miasto Wodzisław i Żarnowiec powróciłem do Pilicy. Okazało się, że niepotrzebnie przez nią jechałem w pierwszą stronę - krem zabrałem, tylko włożyłem do torby, pod aparat. Przez ten błąd lokalizacyjny nie tylko zakupiłem niepotrzebny krem, ale też zgubiłem klapkę od aparatu. Po raz wtóry zameldowałem się zresztą w Pilicy tuż przed drugą w nocy. Po dłuższej przerwie (wygodne drewniane schody ratusza) ruszyłem na ostatni etap, przez Ogrodzieniec (gdzie powitał mnie przedświt) do Wiesiółki. Dalsza jazda mnie nie pociągała, by uniknąć więc przysypiania i porannej wilgoci wsiadłem w pierwszy pociąg do Gliwic. Po po powrocie od razu zasnąłem. Obudziłem się o 14, ze sztywną i spuchniętą prawą nogą oraz bolącą lewą (przeciążenie i nacisk szły na nią). Co jednak istotne - spuchnięta noga nie bolała i po drodze dawała się tylko we znaki przy owych nagłych zrywach. Więcej nie dało się wycisnąć z moich nóg po przejściach. Ważne, że uczciłem 30. rocznicę zetknięcia z Ponidziem. Dla mnie Ponidzie zawsze będzie krainą wiecznych wakacji.
Pola pod Kwaśniowem
Nawiedziłem poranny rynek w Pilicy, bo byłem przekonany, że muszę nabyć krem do opalania
Nad Żebrówką. Odkąd droga Pilica-Żarnowiec stała się niezbyt sympatyczna jeżdżę przez Wierzbicę
Na rynku szczekocińskim
Tu gdzie rodzi się Biała Nida. Nieopodal szkoły ariańskiej w Moskorzewie i zabytkowego kościoła.
Młoda i krucha Nida w asyście czarnych bzów
Biała Nida "u młyna" w Krasowie
Piękne, gładkie i puste drogi, czyli skrót z Radkowa na Oksę
Przerwa poziomkowa w Nowych KanicachPiękne, gładkie i puste drogi, czyli skrót z Radkowa na Oksę
Rembieszyce - matecznik "wyjącego plebana" :)
Biała Nida przed Bizoręgą
Nad właściwą już Nidą właściwe widoki
W Sobkowie trochę samochodoza (ojczyzna-polszczyzna)
W Mokrsku Dolnym
Widok znad Nidy na rezerwat Skowronno
Stary pielgrzym dziejowy z toi-tojem...
10565 dni wcześniej, 24 lipca 1992 roku, wielka tragedia wstrząsnęła wsią Bogucice. Nic o niej wtedy nie wiedziałem, idąc we wrześniu do szkoły, nie umiałem się doczekać kolejnych wakacji. Za rok nic już jednak nie było jak dawniej... R.I.P.
Ze Skotnik na Kobylniki. Tak niewiele się tu zmieniło.
Wiślica kwitnąca niedzielnym handlem
Tysiące lat osadnictwa na tej niepozornej wysepce wśród rozlewisk Nidy...
Piękne okolice wsi Czarkowy
Ostatni most na Nidzie, w Nowym Mieście Korczynie
Nowy Korczyn
Piękny kościół w Strożyskach
Stawy w Górkach
Wiślica od wschodu, od Strożysk
Wiślica od zachodu
W drodze na Chroberz
Zbliżający się zachód słońca w Młodzawach, a od Skrzypiowa pożegnanie z doliną Nidy
Mstyczów nocą
W Pilicy, w środku nocy.
Trasa:
Stawy w Górkach
Wiślica od wschodu, od Strożysk
Wiślica od zachodu
W drodze na Chroberz
Zbliżający się zachód słońca w Młodzawach, a od Skrzypiowa pożegnanie z doliną Nidy
Mstyczów nocą
W Pilicy, w środku nocy.
Trasa:
Dystans12.22 km Czas00:37 Vśrednia19.82 km/h Podjazdy 91 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans23.18 km Czas01:14 Vśrednia18.79 km/h Podjazdy202 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans253.35 km Czas12:13 Vśrednia20.74 km/h Podjazdy803 m
Temp.33.9 °C SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Namysłowa, czyli walka z upałem i spuchniętym kolanem
Okoliczności wymagały ostrożności: temperatura w cieniu miała wynieść pod Namysłowem 34 stopni, w dodatku w środę uszkodziłem kolano w trakcie wsiadania na rower. Nie uratowało mnie nawet poharatanie lewej łydki, by odciążyć prawą nogę. Po 100 km kolano wyraźnie spuchło w dolnej części, ale bolało tylko przy ruchach na bok. Uszkodziłem więc jakieś chrząstki vel więzadła boczne. Z tych względów tempo było rekreacyjne, szczególnie na jakichkolwiek podjazdach. Trasa była jednak stereotypowo nizinna.
Z racji problemów i patrona (wszystkie trasy "dookoła" jeżdżę od 2019 na cześć Magellańczyków) zdecydowałem się na odrobinę szaleństwa. Rachunek był prosty: nie dysponowałem siłą (obciążenie kolana), nie mogłem liczyć na dobre tempo (obciążenie kolana, przy jeździe na cardio z kolei na przeszkodzie stał upał), w dodatku o 21. musiałem być w domu, by obejrzeć mecz Hiszpania-Polska. Chwilę później pakowałem rower i spoglądając na mecz Anglia-Szkocja szykowałem się do startu. W sobotę o godz. 0:30 startowałem już spod dworca w Częstochowie, czyli najbardziej przyjaznego rowerzystom dworca w tej części świata. Odkryłem po drodze nowy zakaz dla rowerów na drodze rangi wojewódzkiej, a w chwili gdy niemal opuszczałem granice Częstochowy minąłem na murze, wybazgrany sprayem, ale dobrze podświetlony światłem latarni napis "Najman King". Trochę poprawił mi się humor. Przed Kamykiem zrobiło się wreszcie trochę chłodniej, czyli temperatura spadła poniżej 21 stopni, bo w mieście było parno. Kuna była tak zajęta konsumpcją rozjechanego jeża, że przez chwilę myślałem że mnie zaatakuje w obronie zdobyczy (co w przypadku kuny leśnej nie byłoby niemożliwe!). Czmychła dokładnie w chwili gdy chciałem wziąć duży łuk by ją ominąć...
W Kłobucku zaczepiał mnie radiowóz, polski standard. Wiadomo, że gość z aparatem na mini-statywie to szpieg Mossadu, dzielni strusze prafa zainteresowali się zatem dywersantem... Ręce opadają. Po raz pierwszy chłodno zrobiło mi się nad Liswartą. Zastoisko chłodu w Bodzanowicach skłoniło mnie do ubrania nogawek i długiej bluzy. To całkowicie wystarczyło. Zresztą zaczynał się już przedświt, czyli najchłodniejszy moment dnia. Temperatura spadła w ekstremalnym momencie do 16,3 stopnia. Przemykały przez drogę koty, sarny i bażanty. Rozgrzał mnie solidnie odcinek Jamy-Bąków, tak hardkorowa panowała na nim nawierzchnia, formalnie asfaltowa... Jeszcze przed Kluczborkiem jechałem już w krótkim rękawie. Przed Wołczynem pozbyłem się nogawek. To był już trzeci raz w Wołczynie w tym roku. Byłem już o każdej porze: ranem, po południu i nocą. Rok 2021 rokiem wołczyńskim. W Domaszowicach opuściłem spokojną jeszcze krajówkę by odbić na Strzelce, Kowalowice i Wojciechów. W tym ostatnim po raz pierwszy zrobiłem przerwę bo skusił mnie cień przykościelnych lip. Na polach zrobiło się już gorąco. Musiałem się spieszyć by poeksplorować zabytki w Krasowicach (szachulcowy kościół), Ziemiełowicach i Łączanach (pałace). Oba pałace okazały się niedostępne. Ziemiełowice przez właściciela, Łączany przez pokrzywy. Pałac ziemiełowicki jest ładny, szkoda, że widziałem tylko fragmencik. Na pocieszenie zostały mi pawie wrzaski.
Z Łączan - zamiast zgodnie z planem zacząć odwrót - skusiłem się na przypuszczenie ataku na namysłowski rynek (nie ma tego na mapie). Atak się powiódł, ale pobyt na rynkowej patelni był krótki i w sumie bezsensowny. Przy odwrocie natknąłem się zresztą na remont krajowej 39. i testowałem jazdę po frezowanym asfalcie. Odtąd aż do opłotków Pokoju trwało piekiełko. Droga pozbawiona drzew, estońskim zwyczajem jezdnię oddzielał od świata głęboki rów. Patelnia rozgrzanego asfaltu była więc zabezpieczona przez cieniem. Ledwo żywy dopadłem do Lewiatana w Zieleńcu. Kilkaset metrów dalej była... Biedronka.
Czując, że upał wysysa ze mnie nawet radość z jazdy typowo rekreacyjnej, postanowiłem nie jechać dalej tą "drogą śmierci" przez Kup na Ozimek. Wybrałem wersję z cieniem, czyli jazdę przez lasy, przez Paryż i Święciny, Zagwiździe i Budkowice. To był strzał w dziesiątkę. Podziwiałem opuszczone domy w Neuwedel i nie wpieniała mnie nawet wciąż rozkopana droga w Alt Budkowitz - powód? - była w cieniu. Jakże inaczej jechało się w cieniu. Do tego momentu miałem wątpliwości czy zdążę na pociąg z Olesna. Wraz z cieniem moje tempo wzrosło budująco, zapomniałem prawie o kolanie i w Oleśnie zameldowałem się na ponad godzinę przed odjazdem pociągu. Nawiedziłem rzecz jasna oleską Biedrę oraz rozkoszowałem się oleskimi fontannami. Na koniec zaś odkryłem rozkosze dworcowego toi-toja. Cóż to był za toi-toi, król toi-toi! Warto było wybrać drogę przez las i wjechać w krainę cienia, zdążyłem dzięki niemu na mecz, a było warto.
A kolano? Opuchlizna nie zeszła, ale dojechałem bez faszerowania Voltarenem i byłem w stanie w Oleśnie normalnie chodzić po schodach, co w środę wydawało się jeszcze długo nieosiągalne. Rower wszystko leczy, tylko trzeba uważać przy wsiadaniu, zsiadaniu i wysiadaniu (z pociągu)...
Nocny Kłobuck
Nocna Przystajń
Pałac w Jamach
"Pomnik polskiego kierowcy" w Ligocie Górnej koło Kluczborka
Kreuzburg w całej okazałości
Wołczyn
Pałac w Strzelcach koło Namysłowa
Tradycyjna zabudowa
Pałac w Ziemiełowicach (niedostępny)
Tradycyjna zabudowa
Wojciechów pod Bierutowem
Krasowice
Skrót do Smarchowic Wielkich
Między Pokojem a Zawiścią można trafić na Paryż...
Blisko finału
Finał w Oleśnie
Nowość na dworcu w Olesnie, czyli zastępczy dworzec & toitoi
Trasa (doliczyć trzeba dojazdy do stacji oraz 7 km z Łączan do Namysłowa - na mapie pozostał zamysł pierwotny, bez wjeżdżania do Namslau):
Okoliczności wymagały ostrożności: temperatura w cieniu miała wynieść pod Namysłowem 34 stopni, w dodatku w środę uszkodziłem kolano w trakcie wsiadania na rower. Nie uratowało mnie nawet poharatanie lewej łydki, by odciążyć prawą nogę. Po 100 km kolano wyraźnie spuchło w dolnej części, ale bolało tylko przy ruchach na bok. Uszkodziłem więc jakieś chrząstki vel więzadła boczne. Z tych względów tempo było rekreacyjne, szczególnie na jakichkolwiek podjazdach. Trasa była jednak stereotypowo nizinna.
Z racji problemów i patrona (wszystkie trasy "dookoła" jeżdżę od 2019 na cześć Magellańczyków) zdecydowałem się na odrobinę szaleństwa. Rachunek był prosty: nie dysponowałem siłą (obciążenie kolana), nie mogłem liczyć na dobre tempo (obciążenie kolana, przy jeździe na cardio z kolei na przeszkodzie stał upał), w dodatku o 21. musiałem być w domu, by obejrzeć mecz Hiszpania-Polska. Chwilę później pakowałem rower i spoglądając na mecz Anglia-Szkocja szykowałem się do startu. W sobotę o godz. 0:30 startowałem już spod dworca w Częstochowie, czyli najbardziej przyjaznego rowerzystom dworca w tej części świata. Odkryłem po drodze nowy zakaz dla rowerów na drodze rangi wojewódzkiej, a w chwili gdy niemal opuszczałem granice Częstochowy minąłem na murze, wybazgrany sprayem, ale dobrze podświetlony światłem latarni napis "Najman King". Trochę poprawił mi się humor. Przed Kamykiem zrobiło się wreszcie trochę chłodniej, czyli temperatura spadła poniżej 21 stopni, bo w mieście było parno. Kuna była tak zajęta konsumpcją rozjechanego jeża, że przez chwilę myślałem że mnie zaatakuje w obronie zdobyczy (co w przypadku kuny leśnej nie byłoby niemożliwe!). Czmychła dokładnie w chwili gdy chciałem wziąć duży łuk by ją ominąć...
W Kłobucku zaczepiał mnie radiowóz, polski standard. Wiadomo, że gość z aparatem na mini-statywie to szpieg Mossadu, dzielni strusze prafa zainteresowali się zatem dywersantem... Ręce opadają. Po raz pierwszy chłodno zrobiło mi się nad Liswartą. Zastoisko chłodu w Bodzanowicach skłoniło mnie do ubrania nogawek i długiej bluzy. To całkowicie wystarczyło. Zresztą zaczynał się już przedświt, czyli najchłodniejszy moment dnia. Temperatura spadła w ekstremalnym momencie do 16,3 stopnia. Przemykały przez drogę koty, sarny i bażanty. Rozgrzał mnie solidnie odcinek Jamy-Bąków, tak hardkorowa panowała na nim nawierzchnia, formalnie asfaltowa... Jeszcze przed Kluczborkiem jechałem już w krótkim rękawie. Przed Wołczynem pozbyłem się nogawek. To był już trzeci raz w Wołczynie w tym roku. Byłem już o każdej porze: ranem, po południu i nocą. Rok 2021 rokiem wołczyńskim. W Domaszowicach opuściłem spokojną jeszcze krajówkę by odbić na Strzelce, Kowalowice i Wojciechów. W tym ostatnim po raz pierwszy zrobiłem przerwę bo skusił mnie cień przykościelnych lip. Na polach zrobiło się już gorąco. Musiałem się spieszyć by poeksplorować zabytki w Krasowicach (szachulcowy kościół), Ziemiełowicach i Łączanach (pałace). Oba pałace okazały się niedostępne. Ziemiełowice przez właściciela, Łączany przez pokrzywy. Pałac ziemiełowicki jest ładny, szkoda, że widziałem tylko fragmencik. Na pocieszenie zostały mi pawie wrzaski.
Z Łączan - zamiast zgodnie z planem zacząć odwrót - skusiłem się na przypuszczenie ataku na namysłowski rynek (nie ma tego na mapie). Atak się powiódł, ale pobyt na rynkowej patelni był krótki i w sumie bezsensowny. Przy odwrocie natknąłem się zresztą na remont krajowej 39. i testowałem jazdę po frezowanym asfalcie. Odtąd aż do opłotków Pokoju trwało piekiełko. Droga pozbawiona drzew, estońskim zwyczajem jezdnię oddzielał od świata głęboki rów. Patelnia rozgrzanego asfaltu była więc zabezpieczona przez cieniem. Ledwo żywy dopadłem do Lewiatana w Zieleńcu. Kilkaset metrów dalej była... Biedronka.
Czując, że upał wysysa ze mnie nawet radość z jazdy typowo rekreacyjnej, postanowiłem nie jechać dalej tą "drogą śmierci" przez Kup na Ozimek. Wybrałem wersję z cieniem, czyli jazdę przez lasy, przez Paryż i Święciny, Zagwiździe i Budkowice. To był strzał w dziesiątkę. Podziwiałem opuszczone domy w Neuwedel i nie wpieniała mnie nawet wciąż rozkopana droga w Alt Budkowitz - powód? - była w cieniu. Jakże inaczej jechało się w cieniu. Do tego momentu miałem wątpliwości czy zdążę na pociąg z Olesna. Wraz z cieniem moje tempo wzrosło budująco, zapomniałem prawie o kolanie i w Oleśnie zameldowałem się na ponad godzinę przed odjazdem pociągu. Nawiedziłem rzecz jasna oleską Biedrę oraz rozkoszowałem się oleskimi fontannami. Na koniec zaś odkryłem rozkosze dworcowego toi-toja. Cóż to był za toi-toi, król toi-toi! Warto było wybrać drogę przez las i wjechać w krainę cienia, zdążyłem dzięki niemu na mecz, a było warto.
A kolano? Opuchlizna nie zeszła, ale dojechałem bez faszerowania Voltarenem i byłem w stanie w Oleśnie normalnie chodzić po schodach, co w środę wydawało się jeszcze długo nieosiągalne. Rower wszystko leczy, tylko trzeba uważać przy wsiadaniu, zsiadaniu i wysiadaniu (z pociągu)...
Nocny Kłobuck
Nocna Przystajń
Pałac w Jamach
"Pomnik polskiego kierowcy" w Ligocie Górnej koło Kluczborka
Kreuzburg w całej okazałości
Wołczyn
Pałac w Strzelcach koło Namysłowa
Tradycyjna zabudowa
Pałac w Ziemiełowicach (niedostępny)
Tradycyjna zabudowa
Wojciechów pod Bierutowem
Krasowice
Skrót do Smarchowic Wielkich
Między Pokojem a Zawiścią można trafić na Paryż...
Blisko finału
Finał w Oleśnie
Nowość na dworcu w Olesnie, czyli zastępczy dworzec & toitoi
Trasa (doliczyć trzeba dojazdy do stacji oraz 7 km z Łączan do Namysłowa - na mapie pozostał zamysł pierwotny, bez wjeżdżania do Namslau):
Dystans12.22 km Czas00:35 Vśrednia20.95 km/h Podjazdy 91 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans76.22 km Czas03:07 Vśrednia24.46 km/h Podjazdy703 m
SprzętHaibike Tour SL
Płaskowyż Twardowicki (21/2021)
Trening na szosie. Zdjęcia jeszcze ze starej komórki, dlatego dramatyczne...
Rogoźnik
Twardowice
Trasa: Chorzów - Rogoźnik - Góra Siewierska- Goląsza Górna - Toporowice - Nowa Wieś - Sączów - Dobieszowice - Chorzów
Trening na szosie. Zdjęcia jeszcze ze starej komórki, dlatego dramatyczne...
Rogoźnik
Twardowice
Trasa: Chorzów - Rogoźnik - Góra Siewierska- Goląsza Górna - Toporowice - Nowa Wieś - Sączów - Dobieszowice - Chorzów
Dystans61.14 km Czas02:24 Vśrednia25.48 km/h Podjazdy507 m
SprzętHaibike Tour SL
Płaskowyż Twardowicki (20/2021)
Wypad na szosie by "rozjechać" nogi po rwanym tempie na rajdzie szkolnym. Odkryłem nową, wreszcie finalną nawierzchnię na drodze 913. Niestety wraz z ostatnią warstwą wzrosło natężenie ruchu. Na jesieni zapewne zrobi się już bardzo nieprzyjemnie i tłoczno.
Po jeździe dzień wcześniej z dwoma sakwami jechało mi się wyjątkowo lekko, nawet nie forsując tempa.
Trasa:
Chorzów - Rogoźnik - Góra Siew. - Myszkowice - Siemonia - Dobieszowice.
Wypad na szosie by "rozjechać" nogi po rwanym tempie na rajdzie szkolnym. Odkryłem nową, wreszcie finalną nawierzchnię na drodze 913. Niestety wraz z ostatnią warstwą wzrosło natężenie ruchu. Na jesieni zapewne zrobi się już bardzo nieprzyjemnie i tłoczno.
Po jeździe dzień wcześniej z dwoma sakwami jechało mi się wyjątkowo lekko, nawet nie forsując tempa.
Trasa:
Chorzów - Rogoźnik - Góra Siew. - Myszkowice - Siemonia - Dobieszowice.
Dystans12.11 km Czas00:36 Vśrednia20.18 km/h Podjazdy 90 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans135.05 km Czas06:30 Vśrednia20.78 km/h Podjazdy604 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Królewski Rajd Rowerowy
Rajd do królewskiego miasta stołecznego Krakowa. "Jechaliśmy długo, bo przez 2 województwa, 3 miasta i 48 miejscowości. Wyruszaliśmy w temperaturze 8 stopni. Większość ludzi jeszcze spała. Gdy wczesnym popołudniem jechaliśmy wałami przeciwpowodziowymi Wisły, temperatura w słońcu osiągnęła 33 stopnie. Większość ludzi była wtedy w pracy (lub w szkole). Gdy wysiadaliśmy z pociągu na dworcu w Katowicach, większość ludzi myślała już o spaniu. My nie byliśmy większością - byliśmy ekipą do zadań specjalnych - Sucharski on tour!
Rajd do królewskiego miasta stołecznego Krakowa. "Jechaliśmy długo, bo przez 2 województwa, 3 miasta i 48 miejscowości. Wyruszaliśmy w temperaturze 8 stopni. Większość ludzi jeszcze spała. Gdy wczesnym popołudniem jechaliśmy wałami przeciwpowodziowymi Wisły, temperatura w słońcu osiągnęła 33 stopnie. Większość ludzi była wtedy w pracy (lub w szkole). Gdy wysiadaliśmy z pociągu na dworcu w Katowicach, większość ludzi myślała już o spaniu. My nie byliśmy większością - byliśmy ekipą do zadań specjalnych - Sucharski on tour!
Wtorek, 15 czerwca 2021 roku.Dla większości ludzi był to dzień jak co dzień. Dla nas była to wielka przygoda, wspomnienia na całe życie i świadomość, że potrafimy to powtórzyć! Byliście wielcy. Wiecie już jak jeździć efektywnie, macie doświadczenie i umiejętności, a większe umiejętności to większe możliwości" - tak pisałem na szkolnym fb.
Specjalne podziękowania dla: pani kierownik pociągu - za przychylność; dla MalutkiejMi za dobrą kondycję i pomoc na trasie; dla pań przed sklepem w Chełmie Śląskim - za podziw dla naszej ekipy.
Sprinterzy na rajdzie - okolice Jeziorzan
Start spod Spodka
W drodze na Czernichów
Finał na rynku
Trasa:
Specjalne podziękowania dla: pani kierownik pociągu - za przychylność; dla MalutkiejMi za dobrą kondycję i pomoc na trasie; dla pań przed sklepem w Chełmie Śląskim - za podziw dla naszej ekipy.
Sprinterzy na rajdzie - okolice Jeziorzan
Start spod Spodka
W drodze na Czernichów
Finał na rynku
Trasa:
Dystans26.12 km Czas01:16 Vśrednia20.62 km/h Podjazdy204 m
SprzętFocus Arriba 4.0