Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2020
Dystans całkowity: | 1466.74 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 70:24 |
Średnia prędkość: | 20.83 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.55 km/h |
Suma podjazdów: | 13877 m |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 122.23 km i 5h 52m |
Więcej statystyk |
Dystans100.33 km Czas04:27 Vśrednia22.55 km/h Podjazdy855 m
SprzętFocus Arriba 4.0
100. rocznica autonomii woj. ślaskiego
Z okazji 100. rocznicy przyznania autonomii woj. Śląskiemu wycieczka ekumeniczna długości 100 km na pogranicze śląsko-małopolskie.
Na kopcu w Piekarach
Piekary Śląskie
Radzionków Księża Góra
Świerklaniec
Dziewicza Góra
Chorzów
Trasa:
Chorzów - Bobrowniki - Piekary - Radzionków - Orzech - Świerklaniec - Brynica - Tąpkowice - Dziewicza Góra - Góra Siewierska - Chorzów
Z okazji 100. rocznicy przyznania autonomii woj. Śląskiemu wycieczka ekumeniczna długości 100 km na pogranicze śląsko-małopolskie.
Na kopcu w Piekarach
Piekary Śląskie
Radzionków Księża Góra
Świerklaniec
Dziewicza Góra
Chorzów
Trasa:
Chorzów - Bobrowniki - Piekary - Radzionków - Orzech - Świerklaniec - Brynica - Tąpkowice - Dziewicza Góra - Góra Siewierska - Chorzów
Dystans19.24 km Czas00:55 Vśrednia20.99 km/h Podjazdy145 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans253.39 km Czas12:02 Vśrednia21.06 km/h Podjazdy1557 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rajd urodzinowy, czyli Guttentag
Pętla dobrodzieńska, głównie po ziemiach historycznego Górnego Śląska. Drugi dzień sportowej jazdy na trekkingu, tym razem na siłę, nie na tempo, tym bardziej że brakowało trochę świeżości. Brakowało mi kilometrów w 2020 roku i brakowało też rytmu, to była rozpaczliwa próba nadrobienia zaległości odległością (wszystko efekty pandemii i ścigania rowerzystów oraz wyrwy kilometrowej w kwietniu 2020 roku). Przyczyną była zbliżająca się wyprawa do Francji.
Guttentag, czyli Dobrodzień
Bytom
Pyskowice
Ujazd
Na Górze św. Anny
Góra św. Anny
Śląsko-opolsko
Sieraków Śląski - pałac
Liswarta
Borsuki najłatwiej zobaczyć potrącone na poboczu
Woźniki Śląskie
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/42088947
Pętla dobrodzieńska, głównie po ziemiach historycznego Górnego Śląska. Drugi dzień sportowej jazdy na trekkingu, tym razem na siłę, nie na tempo, tym bardziej że brakowało trochę świeżości. Brakowało mi kilometrów w 2020 roku i brakowało też rytmu, to była rozpaczliwa próba nadrobienia zaległości odległością (wszystko efekty pandemii i ścigania rowerzystów oraz wyrwy kilometrowej w kwietniu 2020 roku). Przyczyną była zbliżająca się wyprawa do Francji.
Guttentag, czyli Dobrodzień
Bytom
Pyskowice
Ujazd
Na Górze św. Anny
Góra św. Anny
Śląsko-opolsko
Sieraków Śląski - pałac
Liswarta
Borsuki najłatwiej zobaczyć potrącone na poboczu
Woźniki Śląskie
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/42088947
Dystans225.22 km Czas09:29 Vśrednia23.75 km/h Podjazdy1781 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Północna Jura
Przed rowerowym wyjazdem do Francji, w wigilię urodzin zrobiłem sobie prezent, czyli ciężki wycisk. Trasa była typowo treningowa, choć na trekingu (by było ciężej). Było pochmurno, ale bez ryzyka deszczu. Było ogólnie dość "byle jak", w sam raz na trening.
W drodze na Pińczyce
Będzin - pierwsza przerwa na (kiepską) fotkę
Zamek w Siewierzu
Olsztyn
Próba dostania się do strażnicy w Suliszowicach
Stodoły w Żarkach
Bobolice
Kroczyce
Pasmo Smoleńsko-Niegowonickie
Giebło
Pogoria IV
Soczysta Brynica w Przełajce
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/42088701
Przed rowerowym wyjazdem do Francji, w wigilię urodzin zrobiłem sobie prezent, czyli ciężki wycisk. Trasa była typowo treningowa, choć na trekingu (by było ciężej). Było pochmurno, ale bez ryzyka deszczu. Było ogólnie dość "byle jak", w sam raz na trening.
W drodze na Pińczyce
Będzin - pierwsza przerwa na (kiepską) fotkę
Zamek w Siewierzu
Olsztyn
Próba dostania się do strażnicy w Suliszowicach
Stodoły w Żarkach
Bobolice
Kroczyce
Pasmo Smoleńsko-Niegowonickie
Giebło
Pogoria IV
Soczysta Brynica w Przełajce
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/42088701
Dystans133.63 km Czas05:43 Vśrednia23.38 km/h Podjazdy985 m
SprzętHaibike Tour SL
Pilica
Szosowy wypad do Pilicy w bardzo ciepły ale stabilny pogodowo dzień. Jechałem nietypowo, bo jednocześnie przez Pogorie, Pilicę i Ogrodzieniec (drogą wojewódzk z Pilicy). Trening na siłę, bez zwracania uwagi na tempo.
Pilica
Ogrodzieniec
Pogoria IV
Szosowy wypad do Pilicy w bardzo ciepły ale stabilny pogodowo dzień. Jechałem nietypowo, bo jednocześnie przez Pogorie, Pilicę i Ogrodzieniec (drogą wojewódzk z Pilicy). Trening na siłę, bez zwracania uwagi na tempo.
Pilica
Ogrodzieniec
Pogoria IV
Dystans82.55 km Czas03:06 Vśrednia26.63 km/h Podjazdy636 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Siewierz
Skasowałem zdjęcia z tego wypadu przez pomyłkę. Wracałem z Jaworzna do Chorzowa przez Siewierz, droga okrężną. Po raz drugi w życiu przez nieuwagę wykasowałem z aparatu niewgrane jeszcze zdjęcia.
Skasowałem zdjęcia z tego wypadu przez pomyłkę. Wracałem z Jaworzna do Chorzowa przez Siewierz, droga okrężną. Po raz drugi w życiu przez nieuwagę wykasowałem z aparatu niewgrane jeszcze zdjęcia.
Dystans55.81 km Czas02:22 Vśrednia23.58 km/h Podjazdy432 m
SprzętHaibike Tour SL
Dziewicza Góra
Trening na szosie, by nie eksploatować wyprawowego Focusa. Typowy nawyk sakwiarza... jeżdźcić na lekko wyłącznie w formie preludium dla jazdy na ciężko :)
Dziewicza
Nad zbiornikiem Kozłowa Góra
Trening na szosie, by nie eksploatować wyprawowego Focusa. Typowy nawyk sakwiarza... jeżdźcić na lekko wyłącznie w formie preludium dla jazdy na ciężko :)
Dziewicza
Nad zbiornikiem Kozłowa Góra
Dystans14.75 km Czas00:47 Vśrednia18.83 km/h Podjazdy109 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rozruch - Maćki + inne
Trza było oddać rower w serwisy i rozruszać opuchnięte kostki (cyklotrek!) oraz zakwaszone nóżki. Bez szaleństw...
Trza było oddać rower w serwisy i rozruszać opuchnięte kostki (cyklotrek!) oraz zakwaszone nóżki. Bez szaleństw...
Dystans9.03 km Czas00:29 Vśrednia18.68 km/h Podjazdy 68 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Powrót z trasy
Powrót przez konwencję Trzaskowskiego (rynek w Kato) i WPKiW oraz rynek do domku. Nogi po drzemce w pociągu mocno "wczorajsze"
Powrót przez konwencję Trzaskowskiego (rynek w Kato) i WPKiW oraz rynek do domku. Nogi po drzemce w pociągu mocno "wczorajsze"
Dystans318.05 km Czas17:37 Vśrednia18.05 km/h VMAX69.55 km/h Podjazdy4336 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Kľak - tak, czyli rajd czechosłowacki
Dokładnie 100 lat wcześniej Czechosłowacja celowo i złośliwie utrudniała Polsce walkę z bolszewikami, a warto pamiętać, że dokładnie 4 lipca 1920 r. rozpoczęła się generalna ofensywa Armii Czerwonej na zachód (zakończona "cudem nad Wisłą"). Z kolei prawie 20 lat temu w wyborach prezydenckich startował Marian Krzaklewski. Startował z hasłem "Krzak - tak", ale zakończył szarżę identycznie jak Armia Czerwona w 1920 r. Skoro startowałem z Czech i jechałem na Słowację wypadało wspomnieć nieboszczkę Czechosłowację i podzielić trasę na trzy części, niczym czechosłowacki hymn. Oczywiście - tak jak w hymnie Czechosłowacji - sama przerwa poświęcona była Morawom :P
Uwielbiam mniej oczywiste rocznice, przypominają że historia jest wszechobecna w naszym życiu. No i najważniejsze - pozwala uzasadnić każde szaleństwo. Ten rajd bez pieszej szarży na nieco mniej znany w Polsce, ale wybitny fatrzański szczyt, byłby pozbawiony szaleństwa, a przecież dokładnie 500 lat temu jeden z największych szaleńców w dziejach świata - Ferdynand Magellan - eksplorował wybrzeże Patagonii. Wypadało go uczcić godnie, czyli brawurowo. Taka trasa bez wcześniejszego treningu górskiego była synonimem brawury i wujek Ferdek byłby z niej zadowolony. porwałem się na ten rajd nie mając na koncie (w sezonie) żadnego trzytysięcznika. Chciałem dowalić nogom przed zbliżającą się wyprawą do Korona-Francji. Liczyłem, że ten ból zaprocentuje :)
Zaczynałem w Czechach (konkretnie to na Morawach) i aż do Bojkowic jechałem z Drozdem, znanym pasjonatem tenisa, który na cześć Sereny Williams nosi w nazwie liczbę 23 (turdus23 - od 23 wygranych przez nią wielkich szlemów). Dość teorii spiskowych!
Gdy Drozd męczył bułę z bagażem, ja sobie odpoczywałem wioząc dobrych kilka kilo mniej, tak było w Górach Wizowickich, aż do Bojkowic. Potem - jadąc dalej samotnie - przycisnąłem już mocniej i przez dolinę Towarskiego potoku zjechałem do nadważańskiej Iławy i opuściwszy Białe Karpaty wbiłem w Góry Strażowskie. Tutaj upał zaczął mi doskwierać, do tego stopnia że na południowych zboczach Strażowa chciałem wypieprzyć kask w krzaki. Jakie to było mądre z mojej strony, że nie jechałem rok wcześniej przez Hiszpanię w kasku! Ta skorupa na łbie ani nie chroni przed słońcem, ani przed deszczem. Za to jest wielka i cięższa od czapki. Dopiero na zjeździe do Cziczman miałem trochę wytchnienia, ale tamże snuły się tłumy turystów. Co ciekawe, wielu snuło się w maseczkach.
Na zjeździe zaczął mi dokuczać wiatr, jechałem wszak na płn, a ten był na pd. W porywach potrafił nieźle wyhamować. Gdy skierowałem się na Faczkowską przełęcz odkryłem duża frekwencję motocyklistów. Gdy uzupełniałem zapasy wody (ładownie miałem puste, sklepów po drodze nie było), filtrując przez 20 minut 1,5 l z szemranego strumyczka, słowacki kierowca dopytywał czy mi nie pomóc. Oni tak już mają...
Tak więc podbudowany tym, że Słowacy się nie zmienili ukryłem rower w fantastycznej, powykręcanej i wiekowej buczynie oraz ruszyłem na szlak. Byłem już formalnie w Małej Fatrze. Tutaj lekko nie było: maź, błoto i kamienie. Miejscami naprawdę ślisko, dwa razy leżałem. Lazłem wzwyż ze statywem, bo zakładałem że zdobędę wierzchołek niewiele przed zachodem. Szedłem jednak zbyt szybko i rozkłaczyłem Kłaka równo o 20:00. Na szczycie dwie parki Słowaków (znaczy, mieszane płciowo) nagrywały sobie z drona szczytowanie, znaczy "summited", jak przezwałby ich rytuał Reinhold Messner. Byli jednak w tym entuzjazmie dość malowniczy, dlatego nagrodziłem ich fotką.
Schodziłem już tradycyjnie w żółwim tempie (kontuzje zdarzają się głównie przy zejściu), nikt mnie jednak nie wyprzedził, bo szlak totalnie opustoszał. Gdy dotarłem w okolice ukrycia roweru musiałem długo go szukać wśród głębokich ceni bukowych wężowisk. Jak zwykle ukryłem rower tak dobrze, że sam miałem problem by go odnaleźć... Cóż, lepiej dobrze ukryć, niż wracać pieszo.
Dopiero na zjeździe do Rajca zrobiło mi się chłodno. Na szczycie (1352) były jeszcze 24 stopnie, polany południowe były zaś nagrzane do 29 stopni!
Dalsza trasa zakładała ominięcie Żyliny od wschodu, przez Turie i Wisznowe. No i właśnie w Wiśniowie złapałem panę, a jakże: wystarczył jeden wjazd w dziurę... Konieczność babrania się w rowerze tak mnie jednak zmotywowała, że ani się obejrzałem a byłem w podfatrzańskiej Beli. Ciężko zrobiło się dopiero w Terchowej. Odcinek do Zazriwej jest mocno interwałowy... Miało to swoje plusy: kolejny podjazd, na przełęcz Hola, nie pozwolił mi zasnąć. Rozbudził mnie nawet na tyle, że podjąłem próbę ataku na Paracz - najwyższy szczyt Magury Orawskiej. Zatrzymały mnie poległe świerki - wiatrował był poważny, a moje nogi nie nadawały się już na tor przeszkód - odpuściłem więc, chciałem jedynie uczcić Magellana, nie zaś naśladować jego frajerski zgon.
Ponownie senność dopadła mnie dopiero na nudnym odcinku z Orawskiej Leśnej. Rozbudził mnie dopiero niemrawy podjazd na Nawoć, atakowałem już wtedy Beskid Żywiecki, zwany na Słowacji Beskidem Orawskim. Gdy tylko przekroczyłem granice Rzpltej zdjąłem skorupę z głowy i ruszyłem radośnie w dół. Senność całkiem mi przeszła i baraszkowałem po Ujsołach i Rajczy w poszukiwaniu sklepów. Potem wybrałem się pod Boraczą i zamiast wracać pociągiem o 12, wpadłem na pomysł by coś zjeść i jechać dalej. Mimo usilnych prób, przez 1,5 h poszukiwań nie znalazłem żadnej gastronomii, w której nie byłoby absurdalnych tłumów. Zmęczony tym horrorem wróciłem pod stację w Węgierskiej Górce i przesiedziałem godzinę w cieniu (co ciekawe nie brała mnie senność).
Dopiero w pociągu zaliczyłem odlot. Miałem miejsce siedzące, nie wszyscy mogli się pochwalić takim sukcesem. Wszystko działo się o 14-tej, jak wyglądało obłożenie kolejnych pociągów nie chcę nawet wiedzieć... W każdym razie naród ruszył w góry, warto o tym pamiętać!
Test mocy wypadł pozytywnie. Zaskoczyło mnie to o tyle, że nabroiłem naprawdę pokaźne przewyższenie na trasie i w dodatku utrudniłem sobie zadanie włażąc z buta na Klaka. To ostatnie szaleństwo mogło mnie zresztą zgubić: naciągnąłem ścięgno w łydce (przy poślizgnięciu na błocie, mimo bardzo ostrożnego schodzenia!) i przy chodzeniu zaczęła mnie boleć lewa noga, na rowerze - na szczęście - ten problem nie występował. Pod koniec trasy miałem już ciężkie nogi (od rana w niedzielę), ale nie zdarzyło mi się jeszcze walnąć tak trudnego rajdu bez ani jednej trasy powyżej 3000 metrów przewyższenia w sezonie.
Kľak - tak. Selfie-turyści zwróceni na wschód, to stamtąd nadchodziła 100 lat temu Armia Czerwona...
Wczesnogotycki, autentyczny kościół we wsi Tečovice
W drodze na Uhersky Brod. Drozd tym razem niezbyt odblaskowy...
Uhersky Brod
Coraz cieplej - Štítná nad Vláří
Upał jeszcze nie hiszpański, ale już męczący przy przejeździe przez Góry Strażowskie. Może kiedyś dotrę tu wiosną, gdy młode listki rosną? Te góry proszą się o nieoczywiste i śmiałe eksploracje.
Okrążając masyw Strażowa
Čičmany - dzieło wybitnego słowackiego architekta Duszana Jurkowicza. U nas znany jest głównie z projektów austriackich cmentarzy pierwszowojennych.
Ta liczba samochodów nieco mnie zaniepokoiła, ale jechałem dalej wzwyż, by schować rower przy czerwonym szlaku i ruszyć na Kłaczka-słodziaczka, znanego z widoków... By wznieść się ponad rower, ponad szosy i wioski, by dotknąć majestatu gór, by poczuć kontakt z podłożem, by ulżyć tyłkowi, by dowalić nogom - każdy powód jest dobry aby porzucić rower i ruszyć na szlak :)
Widoczki były przednie - tu na Góry Strażowskie
Rowerzyści rzadko to oglądają - widok z wierzchołka Kłaka na Małą Fatrę w wersji "luczańskiej"
Niestety byłem tak szybki na podejściu, że do zachodu miałem jeszcze 1,5 h (to już zdjęcie z zejścia). Planowe 1:55 podejścia zajęło mi 1:17!
Zejście z Rewania na niemal widoczne stąd Fačkovské sedlo. Tutaj kończy się (lub zaczyna) Mała Fatra! Przede mną Góry Strażowskie, które tak zachwycały mnie z wierzchołka góry Čipčie, w czasie mojego ostatniego fatrzańskiego cyklotreku.
Rajecke Teplice
Coraz bliżej Janosika
Terchova
W drodze na przeł. Hola złapał mnie świt oraz senność, na szczęście było pod górkę i trudniej było zrobić sobie krzywdę
Droga na Paracz - tego było za wiele, zarządziłem wycof
Było przed 8 rano, na przeł. Glinka już jakby południe, tylko "ludziów" jeszcze mało było
Soła w Rajczy
Widowiskowy spływ Sołą odbywało 7. wspaniałych kaczuszek z mamusią na przedzie, bo dowódca musi dać przykład!
W drodze na Boraczą - opony nie pozwoliły na więcej, a od północy podjeżdżać już mi się nie chciało (zbliżałem się do granicy wyporności kolan)
Upalny koniec na stacji, w cieniu jesionów
Podsumowując: za jednym razem - jadąc bez noclegu - załatwiłem Białe Karpaty, Góry Strażowskie, Małą Fatrę (z wejściem na jeden z istotniejszych szczytów!), Magurę Orawską (podjąłem atak "z buta" na Paracz) i Beskid Żywiecki.
Czas brutto: 29 h 42 min.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33234861
Dokładnie 100 lat wcześniej Czechosłowacja celowo i złośliwie utrudniała Polsce walkę z bolszewikami, a warto pamiętać, że dokładnie 4 lipca 1920 r. rozpoczęła się generalna ofensywa Armii Czerwonej na zachód (zakończona "cudem nad Wisłą"). Z kolei prawie 20 lat temu w wyborach prezydenckich startował Marian Krzaklewski. Startował z hasłem "Krzak - tak", ale zakończył szarżę identycznie jak Armia Czerwona w 1920 r. Skoro startowałem z Czech i jechałem na Słowację wypadało wspomnieć nieboszczkę Czechosłowację i podzielić trasę na trzy części, niczym czechosłowacki hymn. Oczywiście - tak jak w hymnie Czechosłowacji - sama przerwa poświęcona była Morawom :P
Uwielbiam mniej oczywiste rocznice, przypominają że historia jest wszechobecna w naszym życiu. No i najważniejsze - pozwala uzasadnić każde szaleństwo. Ten rajd bez pieszej szarży na nieco mniej znany w Polsce, ale wybitny fatrzański szczyt, byłby pozbawiony szaleństwa, a przecież dokładnie 500 lat temu jeden z największych szaleńców w dziejach świata - Ferdynand Magellan - eksplorował wybrzeże Patagonii. Wypadało go uczcić godnie, czyli brawurowo. Taka trasa bez wcześniejszego treningu górskiego była synonimem brawury i wujek Ferdek byłby z niej zadowolony. porwałem się na ten rajd nie mając na koncie (w sezonie) żadnego trzytysięcznika. Chciałem dowalić nogom przed zbliżającą się wyprawą do Korona-Francji. Liczyłem, że ten ból zaprocentuje :)
Zaczynałem w Czechach (konkretnie to na Morawach) i aż do Bojkowic jechałem z Drozdem, znanym pasjonatem tenisa, który na cześć Sereny Williams nosi w nazwie liczbę 23 (turdus23 - od 23 wygranych przez nią wielkich szlemów). Dość teorii spiskowych!
Gdy Drozd męczył bułę z bagażem, ja sobie odpoczywałem wioząc dobrych kilka kilo mniej, tak było w Górach Wizowickich, aż do Bojkowic. Potem - jadąc dalej samotnie - przycisnąłem już mocniej i przez dolinę Towarskiego potoku zjechałem do nadważańskiej Iławy i opuściwszy Białe Karpaty wbiłem w Góry Strażowskie. Tutaj upał zaczął mi doskwierać, do tego stopnia że na południowych zboczach Strażowa chciałem wypieprzyć kask w krzaki. Jakie to było mądre z mojej strony, że nie jechałem rok wcześniej przez Hiszpanię w kasku! Ta skorupa na łbie ani nie chroni przed słońcem, ani przed deszczem. Za to jest wielka i cięższa od czapki. Dopiero na zjeździe do Cziczman miałem trochę wytchnienia, ale tamże snuły się tłumy turystów. Co ciekawe, wielu snuło się w maseczkach.
Na zjeździe zaczął mi dokuczać wiatr, jechałem wszak na płn, a ten był na pd. W porywach potrafił nieźle wyhamować. Gdy skierowałem się na Faczkowską przełęcz odkryłem duża frekwencję motocyklistów. Gdy uzupełniałem zapasy wody (ładownie miałem puste, sklepów po drodze nie było), filtrując przez 20 minut 1,5 l z szemranego strumyczka, słowacki kierowca dopytywał czy mi nie pomóc. Oni tak już mają...
Tak więc podbudowany tym, że Słowacy się nie zmienili ukryłem rower w fantastycznej, powykręcanej i wiekowej buczynie oraz ruszyłem na szlak. Byłem już formalnie w Małej Fatrze. Tutaj lekko nie było: maź, błoto i kamienie. Miejscami naprawdę ślisko, dwa razy leżałem. Lazłem wzwyż ze statywem, bo zakładałem że zdobędę wierzchołek niewiele przed zachodem. Szedłem jednak zbyt szybko i rozkłaczyłem Kłaka równo o 20:00. Na szczycie dwie parki Słowaków (znaczy, mieszane płciowo) nagrywały sobie z drona szczytowanie, znaczy "summited", jak przezwałby ich rytuał Reinhold Messner. Byli jednak w tym entuzjazmie dość malowniczy, dlatego nagrodziłem ich fotką.
Schodziłem już tradycyjnie w żółwim tempie (kontuzje zdarzają się głównie przy zejściu), nikt mnie jednak nie wyprzedził, bo szlak totalnie opustoszał. Gdy dotarłem w okolice ukrycia roweru musiałem długo go szukać wśród głębokich ceni bukowych wężowisk. Jak zwykle ukryłem rower tak dobrze, że sam miałem problem by go odnaleźć... Cóż, lepiej dobrze ukryć, niż wracać pieszo.
Dopiero na zjeździe do Rajca zrobiło mi się chłodno. Na szczycie (1352) były jeszcze 24 stopnie, polany południowe były zaś nagrzane do 29 stopni!
Dalsza trasa zakładała ominięcie Żyliny od wschodu, przez Turie i Wisznowe. No i właśnie w Wiśniowie złapałem panę, a jakże: wystarczył jeden wjazd w dziurę... Konieczność babrania się w rowerze tak mnie jednak zmotywowała, że ani się obejrzałem a byłem w podfatrzańskiej Beli. Ciężko zrobiło się dopiero w Terchowej. Odcinek do Zazriwej jest mocno interwałowy... Miało to swoje plusy: kolejny podjazd, na przełęcz Hola, nie pozwolił mi zasnąć. Rozbudził mnie nawet na tyle, że podjąłem próbę ataku na Paracz - najwyższy szczyt Magury Orawskiej. Zatrzymały mnie poległe świerki - wiatrował był poważny, a moje nogi nie nadawały się już na tor przeszkód - odpuściłem więc, chciałem jedynie uczcić Magellana, nie zaś naśladować jego frajerski zgon.
Ponownie senność dopadła mnie dopiero na nudnym odcinku z Orawskiej Leśnej. Rozbudził mnie dopiero niemrawy podjazd na Nawoć, atakowałem już wtedy Beskid Żywiecki, zwany na Słowacji Beskidem Orawskim. Gdy tylko przekroczyłem granice Rzpltej zdjąłem skorupę z głowy i ruszyłem radośnie w dół. Senność całkiem mi przeszła i baraszkowałem po Ujsołach i Rajczy w poszukiwaniu sklepów. Potem wybrałem się pod Boraczą i zamiast wracać pociągiem o 12, wpadłem na pomysł by coś zjeść i jechać dalej. Mimo usilnych prób, przez 1,5 h poszukiwań nie znalazłem żadnej gastronomii, w której nie byłoby absurdalnych tłumów. Zmęczony tym horrorem wróciłem pod stację w Węgierskiej Górce i przesiedziałem godzinę w cieniu (co ciekawe nie brała mnie senność).
Dopiero w pociągu zaliczyłem odlot. Miałem miejsce siedzące, nie wszyscy mogli się pochwalić takim sukcesem. Wszystko działo się o 14-tej, jak wyglądało obłożenie kolejnych pociągów nie chcę nawet wiedzieć... W każdym razie naród ruszył w góry, warto o tym pamiętać!
Test mocy wypadł pozytywnie. Zaskoczyło mnie to o tyle, że nabroiłem naprawdę pokaźne przewyższenie na trasie i w dodatku utrudniłem sobie zadanie włażąc z buta na Klaka. To ostatnie szaleństwo mogło mnie zresztą zgubić: naciągnąłem ścięgno w łydce (przy poślizgnięciu na błocie, mimo bardzo ostrożnego schodzenia!) i przy chodzeniu zaczęła mnie boleć lewa noga, na rowerze - na szczęście - ten problem nie występował. Pod koniec trasy miałem już ciężkie nogi (od rana w niedzielę), ale nie zdarzyło mi się jeszcze walnąć tak trudnego rajdu bez ani jednej trasy powyżej 3000 metrów przewyższenia w sezonie.
Kľak - tak. Selfie-turyści zwróceni na wschód, to stamtąd nadchodziła 100 lat temu Armia Czerwona...
Wczesnogotycki, autentyczny kościół we wsi Tečovice
W drodze na Uhersky Brod. Drozd tym razem niezbyt odblaskowy...
Uhersky Brod
Coraz cieplej - Štítná nad Vláří
Upał jeszcze nie hiszpański, ale już męczący przy przejeździe przez Góry Strażowskie. Może kiedyś dotrę tu wiosną, gdy młode listki rosną? Te góry proszą się o nieoczywiste i śmiałe eksploracje.
Okrążając masyw Strażowa
Čičmany - dzieło wybitnego słowackiego architekta Duszana Jurkowicza. U nas znany jest głównie z projektów austriackich cmentarzy pierwszowojennych.
Ta liczba samochodów nieco mnie zaniepokoiła, ale jechałem dalej wzwyż, by schować rower przy czerwonym szlaku i ruszyć na Kłaczka-słodziaczka, znanego z widoków... By wznieść się ponad rower, ponad szosy i wioski, by dotknąć majestatu gór, by poczuć kontakt z podłożem, by ulżyć tyłkowi, by dowalić nogom - każdy powód jest dobry aby porzucić rower i ruszyć na szlak :)
Widoczki były przednie - tu na Góry Strażowskie
Rowerzyści rzadko to oglądają - widok z wierzchołka Kłaka na Małą Fatrę w wersji "luczańskiej"
Niestety byłem tak szybki na podejściu, że do zachodu miałem jeszcze 1,5 h (to już zdjęcie z zejścia). Planowe 1:55 podejścia zajęło mi 1:17!
Zejście z Rewania na niemal widoczne stąd Fačkovské sedlo. Tutaj kończy się (lub zaczyna) Mała Fatra! Przede mną Góry Strażowskie, które tak zachwycały mnie z wierzchołka góry Čipčie, w czasie mojego ostatniego fatrzańskiego cyklotreku.
Rajecke Teplice
Coraz bliżej Janosika
Terchova
W drodze na przeł. Hola złapał mnie świt oraz senność, na szczęście było pod górkę i trudniej było zrobić sobie krzywdę
Droga na Paracz - tego było za wiele, zarządziłem wycof
Było przed 8 rano, na przeł. Glinka już jakby południe, tylko "ludziów" jeszcze mało było
Soła w Rajczy
Widowiskowy spływ Sołą odbywało 7. wspaniałych kaczuszek z mamusią na przedzie, bo dowódca musi dać przykład!
W drodze na Boraczą - opony nie pozwoliły na więcej, a od północy podjeżdżać już mi się nie chciało (zbliżałem się do granicy wyporności kolan)
Upalny koniec na stacji, w cieniu jesionów
Podsumowując: za jednym razem - jadąc bez noclegu - załatwiłem Białe Karpaty, Góry Strażowskie, Małą Fatrę (z wejściem na jeden z istotniejszych szczytów!), Magurę Orawską (podjąłem atak "z buta" na Paracz) i Beskid Żywiecki.
Czas brutto: 29 h 42 min.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33234861