Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2020
Dystans całkowity: | 2743.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 127:04 |
Średnia prędkość: | 21.59 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.81 km/h |
Suma podjazdów: | 14584 m |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 144.39 km i 6h 41m |
Więcej statystyk |
Dystans128.38 km Czas07:46 Vśrednia16.53 km/h VMAX44.72 km/h Podjazdy658 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Radomia, dzień 3: Burzliwy odwrót
Od rana towarzyszył mi upał. Komary które terroryzowały mnie szwadronami przy rozbijaniu namiotu, nad ranem jeszcze dosypiały trudy dobijania się do mnie przez sypialnię. Pomyśleć, że kiedyś jeździłem z samym tropikiem, byłem świrem. W Chotczy Dolnej dokonałem pożegnania z Wisłą, która tutaj już nieco opadła i umożliwiła podejście nad sam brzeg. W Lipsku nawiedziłem Lewiatan max, taki powiatowy (duża powierzchnia i wybór).
W najmniejszym mieście powiatowym Rzpltej dumnie sterczy gmach starostwa. Bloczkowy, jak całe miasto, które w najzabawniejszym miejscu kończy się kilka metrów od rynku… Ostatnio gdy tu byłem (2010!) miasto było szare i beznadziejne, teraz dalej jest beznadziejne, ale przynajmniej ukwiecone i kolorowe. Postęp. Ja, wśród upajających zapachów kwitnących lip zmierzałem z Lipska (nomen omen) do Sienna, do gniazda polskich praoligarchów Oleśnickich, co ufundowali tu wspaniały gotycki kościół.
Po dwóch dniach wycisku bez wytchnienia organizm mi się zbuntował i czułem całym sobą, że chcę do mamusi, albo przynajmniej do pociągu. Tężał ten pieprzony zleżały upał, więc zamiast jechać do Wąchocka, postanowiłem nie ryzykować i ruszyłem od razu do Ostrowca. Miałem sporo czasu do pociągu, rozmyślałem właśnie gdzie zjem obiad (tak jak ostatnio, w pizzerii na rynku?) gdy nagle poczułem tąpnięcie. Wjechałem w sam środek krateru, typowej dla polskich dróg studni i zaraz usłyszałem charakterystyczne syczenie, po chwili dobiegało też z drugiego koła. Dublet – przebiłem naraz dwie dętki – rekord w idealnym momencie!
Potem było 7 km cyklotreku (hehe) aż na dworzec w Ostrowcu. Na rynku zdołałem nabyć tanie i dobre dętki. Kupiłem od razu trzy, na więcej nie miałem kasy. Na dworcu musiałem pokonać te 190 schodów, ale nagrodą był pociąg bezpośredni Ostro-Kraków, z którego wysiadłem o godz. 18:03 na stacji Klimontów. Dalej, aż do Wiesiółki jechałem rowerem. Zrobiło się chłodno, drogi były zalane lub poprzecinane wstęgami namulisk, ale nie padało, ani nie grzmiało. Zdążyłem na pociąg o 21:47, byłem na kwadrans przed czasem (do Chorzowa B). Ten poburzowy chłód bardzo mi pomógł. Uwielbiam 18 stopni, nie znoszę 28 i więcej. Przed 23 byłem w domu, a pomyśleć że miałem być przed 19 i pokonać 60 km rowerem mniej. Los płata takie figle i zamienia nudny dzień powrotu w festiwal emocji.
Zanim dotarłem na dworzec, usłyszałem od ekipy radiowej pytanie:
- Co pan myśli o wyborach?
- Nie jestem w humorze – odpowiedziałem, wlokąc rower z dwoma flakami zamiast opon
- Rozumiem – odparł dziennikarz
---------------------------------------------
To wszystko wydarzyło się naprawdę. To jest największy atut roweru: moc przygód. Dlaczego dookoła Radomia? Bo od dawna planowałem rowerowy spływ Pilicą. Jechałem wielokrotnie wzdłuż Pilicy, ale w jednym ciągu najdalej do Tomaszowa (jechałem też od Spały do Warki, ale to przy innej okazji). Pilica góruje na Wisłą, Wartą czy Odrą tym, że nie trzeba przedzierać się przez żadne duże miasta, nigdzie też najbliższa rzece przejezdna droga nie oddala się bardziej niż na odległość 5-6 km. Jakby tego było mało, jedynie na odcinku kilkuset metrów trzeba jechać krajówką. Większą i bardziej przyjazną rowerzystom rzeką jest tylko Bug. Wzdłuż Bugu już jednak jechałem (od Kryłowa po Wyszków), no i Pilica leży w całości w granicach Polski, można więc bez problemu przedsięwziąć trasę od źródeł do ujścia. Wśród lewobrzeżnych dopływów Wisły Pilica nie ma sobie równych. W wersji optimum miałem dotrzeć aż do ujścia Wieprza i do Bobrownik, ale z racji zagrożeń oponowych i pogodowych szybko odrzuciłem ten wariant. Z Czarnolasu był tylko rzut beretem do Dęblina, ale wolałem Janowiec.
Wisła w Chotczy Dolnej
Między Lucimią a Borowcem
Lipsko
Cudo - tablica erekcyjna w kościele św. Zygmunta w Siennie
Piesze zwiedzanie Ostrowca...
Mstyczów
Działo się w Przełaju
Łazy, blisko mety
Trasa, cz. I:
https://ridewithgps.com/routes/33219878
Trasa. cz. II:
https://ridewithgps.com/routes/33219921
Mapa:
Od rana towarzyszył mi upał. Komary które terroryzowały mnie szwadronami przy rozbijaniu namiotu, nad ranem jeszcze dosypiały trudy dobijania się do mnie przez sypialnię. Pomyśleć, że kiedyś jeździłem z samym tropikiem, byłem świrem. W Chotczy Dolnej dokonałem pożegnania z Wisłą, która tutaj już nieco opadła i umożliwiła podejście nad sam brzeg. W Lipsku nawiedziłem Lewiatan max, taki powiatowy (duża powierzchnia i wybór).
W najmniejszym mieście powiatowym Rzpltej dumnie sterczy gmach starostwa. Bloczkowy, jak całe miasto, które w najzabawniejszym miejscu kończy się kilka metrów od rynku… Ostatnio gdy tu byłem (2010!) miasto było szare i beznadziejne, teraz dalej jest beznadziejne, ale przynajmniej ukwiecone i kolorowe. Postęp. Ja, wśród upajających zapachów kwitnących lip zmierzałem z Lipska (nomen omen) do Sienna, do gniazda polskich praoligarchów Oleśnickich, co ufundowali tu wspaniały gotycki kościół.
Po dwóch dniach wycisku bez wytchnienia organizm mi się zbuntował i czułem całym sobą, że chcę do mamusi, albo przynajmniej do pociągu. Tężał ten pieprzony zleżały upał, więc zamiast jechać do Wąchocka, postanowiłem nie ryzykować i ruszyłem od razu do Ostrowca. Miałem sporo czasu do pociągu, rozmyślałem właśnie gdzie zjem obiad (tak jak ostatnio, w pizzerii na rynku?) gdy nagle poczułem tąpnięcie. Wjechałem w sam środek krateru, typowej dla polskich dróg studni i zaraz usłyszałem charakterystyczne syczenie, po chwili dobiegało też z drugiego koła. Dublet – przebiłem naraz dwie dętki – rekord w idealnym momencie!
Potem było 7 km cyklotreku (hehe) aż na dworzec w Ostrowcu. Na rynku zdołałem nabyć tanie i dobre dętki. Kupiłem od razu trzy, na więcej nie miałem kasy. Na dworcu musiałem pokonać te 190 schodów, ale nagrodą był pociąg bezpośredni Ostro-Kraków, z którego wysiadłem o godz. 18:03 na stacji Klimontów. Dalej, aż do Wiesiółki jechałem rowerem. Zrobiło się chłodno, drogi były zalane lub poprzecinane wstęgami namulisk, ale nie padało, ani nie grzmiało. Zdążyłem na pociąg o 21:47, byłem na kwadrans przed czasem (do Chorzowa B). Ten poburzowy chłód bardzo mi pomógł. Uwielbiam 18 stopni, nie znoszę 28 i więcej. Przed 23 byłem w domu, a pomyśleć że miałem być przed 19 i pokonać 60 km rowerem mniej. Los płata takie figle i zamienia nudny dzień powrotu w festiwal emocji.
Zanim dotarłem na dworzec, usłyszałem od ekipy radiowej pytanie:
- Co pan myśli o wyborach?
- Nie jestem w humorze – odpowiedziałem, wlokąc rower z dwoma flakami zamiast opon
- Rozumiem – odparł dziennikarz
---------------------------------------------
To wszystko wydarzyło się naprawdę. To jest największy atut roweru: moc przygód. Dlaczego dookoła Radomia? Bo od dawna planowałem rowerowy spływ Pilicą. Jechałem wielokrotnie wzdłuż Pilicy, ale w jednym ciągu najdalej do Tomaszowa (jechałem też od Spały do Warki, ale to przy innej okazji). Pilica góruje na Wisłą, Wartą czy Odrą tym, że nie trzeba przedzierać się przez żadne duże miasta, nigdzie też najbliższa rzece przejezdna droga nie oddala się bardziej niż na odległość 5-6 km. Jakby tego było mało, jedynie na odcinku kilkuset metrów trzeba jechać krajówką. Większą i bardziej przyjazną rowerzystom rzeką jest tylko Bug. Wzdłuż Bugu już jednak jechałem (od Kryłowa po Wyszków), no i Pilica leży w całości w granicach Polski, można więc bez problemu przedsięwziąć trasę od źródeł do ujścia. Wśród lewobrzeżnych dopływów Wisły Pilica nie ma sobie równych. W wersji optimum miałem dotrzeć aż do ujścia Wieprza i do Bobrownik, ale z racji zagrożeń oponowych i pogodowych szybko odrzuciłem ten wariant. Z Czarnolasu był tylko rzut beretem do Dęblina, ale wolałem Janowiec.
Wisła w Chotczy Dolnej
Między Lucimią a Borowcem
Lipsko
Cudo - tablica erekcyjna w kościele św. Zygmunta w Siennie
Piesze zwiedzanie Ostrowca...
Mstyczów
Działo się w Przełaju
Łazy, blisko mety
Trasa, cz. I:
https://ridewithgps.com/routes/33219878
Trasa. cz. II:
https://ridewithgps.com/routes/33219921
Mapa:
Dystans222.59 km Czas10:57 Vśrednia20.33 km/h VMAX44.47 km/h Podjazdy841 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Radomia, dzień 2: Cud nad Wisłą
W nocy nie padało. Przejechałem gładko senne Nowe Miasto i w Gostomii nie zauważyłem kiepskiej drogi na Tomczyce. Chciałem nią jechać dla dwóch pałaców, al.;e może dobrze się stało, że po raz drugi w życiu dotarłem do Brzostowca, tym bardziej że nawierzchnie były tu dobre, a ja już nie miałem zapasowej dętki. Z ciągu pałaców w okolicach nadpilicznych Michałowic ostał mi się więc jeno pałac Świdno. Na szczęście była przerwa w ogrodzeniu, stróżówka też była otwarta i rozszabrowana, nawet łóżko tam było… Tylko trawy wysokie i sporo pokrzyw… W każdym razie obiekt wysokiej klasy.
W Osuchowie przekroczyłem po raz 15. Pilicę by zrobić landszafcik na byłe miasto Przybyszew. W zasadzie jak tylko minąłem NMnP w krajobrazie zaczęła się dominacja sadów, teren pozostał lekko interwałowy, ale garbiki miały po kilkanaście metrów wys. względnej. Sady wareckie poprzeplatane były kartofliskami i plantacjami truskawek, na których ludzie uwijali się mężnie. Życie żyło obok mnie (przemykały dziesiątki kosów, kwiczołów, śpiewaków i chmary szpaków – sami amatorzy czereśni) lub rozkładało się pode mną. Na drodze zaliczyłem trupy: myszołowa. borsuka, parkę makolągw, niezliczone podlotki szpaków, mazurków i wróbli oraz po raz pierwszy, rozjechane malutkie kuropatwy. Dwie, jedna obok drugiej :( Trzeba być skurwielem, żeby nie zwolnić widząc kuropatwę z młodymi na drodze!
Dopiero od Warki zapanowała nudna równina i męczący upał. W dodatku W. rozkopana, linia kolejowa zmasakrowana (co przesądziło że wybrałem się z namiotem). Z Ostrołęki chciałem skrócić od razu na Przylot, ale stan tego skrótu (brak dętek!) mnie tak przeraził, że pojechałem przez Dębnowolę. Gdy minąłem Przylot miałem już niezły odlot od tężejącego upału. Minąłem jednak dzielnie ostatnią ludzką osadę nad Pilicą – przys. Pólko – i po przekroczeniu wałów o mało nie zatopiłem roweru. Na km przed ujściem do Wisły Pilica była wielkim jeziorem, od wału do wału. 40 km przed ujściem, w Osuchowie, wyglądała normalnie. To raczej Wisła wlała się w ujście Pilicy powodując mega spiętrzenie. To był ten cud nad Wisłą, 100. rocznica wkrótce.
W każdym razie ostatni most na Pilicy, szesnasty, pokonałem na dk 79 i potężny, absurdalny ruch jak na niedzielne południe (nad ujściem było równo o 12) skłonił mnie do ucieczki z Mniszewa na Anielin i dopiero stamtąd atakowałem Magnuszew i Kępę Skórecką. Z odwrotnego kierunku niż Armia Czerwona. Nie dotarłem jednak nad brzeg Wisły – ta rozlała się bowiem aż do wału. W Magnuszewie i Studziankach uczciłem 75. rocznicę zakończenia II wś.
Ratunku przed upałem szukałem w Puszczy Kozienickiej, ale w samych Pionkach wszystko promieniowało gorącem. Gdy byłem już przekonany, że nie dokupię wody, w wiosce Działki Suskowolskie trafiłem na otwarty dyskont Dino… Szczena opadła mi głęboko a uśmiech rozjaśnił styrane upałem oblicze. Czego chcesz od na Panie, za Twe hojne dary?…
Oda do Działek Suskowolskich
Nie jakieś Pionki, Panki czy Pianki
To one zgarniają laury i wianki:
Z otwartym Dinem, cudowne Działki!
Wiedzą cykliści, ile znaczycie
Gdy smaży słońce, gdy nęci picie
Gdy wszystkie siły upał wysysa
Tam czeka woda i pełna misa!
Po zaprowiantowaniu w Działkach Suskowolskich nabrałem dodatkowego bagażu, ale też przekonania, że dam radę pyknąć na ciężko drugą dwusetkę z rzędu. Co ciekawe z Policznej do Czarnolasu wiedzie ulica Jana Kochanowskiego. Po wizycie u Janka w Czarnolasie (po raz drugi rowerem) skierowałem się do jego imiennika – Janowca. Zdążyłem przed zachodem, choć droga Łaguszów – Janowiec to był typowo lubelski horror (to już woj. lubelskie). Kratery, buły, bułki, przełomy; droga jak korona cierniowa. Za Janowcem, w tajemniczej Lucimii podziwiałem jeszcze otwarty lokal wyborczy (ta wyborcza niedziela), a kilka km dalej rozbijałem obóz.
Uczciłem zatem kolejne rocznice: zakończenia wojny i cudu nad Wisłą. U Janka byłem bez powodu, z sympatii do człowieka który pisał:
Że rozum wart jest więcej niźli złota skrzynie,
Tego, niestety, żadnej nie wmówisz dziewczynie.
Pisał też:
W nocy nie padało. Przejechałem gładko senne Nowe Miasto i w Gostomii nie zauważyłem kiepskiej drogi na Tomczyce. Chciałem nią jechać dla dwóch pałaców, al.;e może dobrze się stało, że po raz drugi w życiu dotarłem do Brzostowca, tym bardziej że nawierzchnie były tu dobre, a ja już nie miałem zapasowej dętki. Z ciągu pałaców w okolicach nadpilicznych Michałowic ostał mi się więc jeno pałac Świdno. Na szczęście była przerwa w ogrodzeniu, stróżówka też była otwarta i rozszabrowana, nawet łóżko tam było… Tylko trawy wysokie i sporo pokrzyw… W każdym razie obiekt wysokiej klasy.
W Osuchowie przekroczyłem po raz 15. Pilicę by zrobić landszafcik na byłe miasto Przybyszew. W zasadzie jak tylko minąłem NMnP w krajobrazie zaczęła się dominacja sadów, teren pozostał lekko interwałowy, ale garbiki miały po kilkanaście metrów wys. względnej. Sady wareckie poprzeplatane były kartofliskami i plantacjami truskawek, na których ludzie uwijali się mężnie. Życie żyło obok mnie (przemykały dziesiątki kosów, kwiczołów, śpiewaków i chmary szpaków – sami amatorzy czereśni) lub rozkładało się pode mną. Na drodze zaliczyłem trupy: myszołowa. borsuka, parkę makolągw, niezliczone podlotki szpaków, mazurków i wróbli oraz po raz pierwszy, rozjechane malutkie kuropatwy. Dwie, jedna obok drugiej :( Trzeba być skurwielem, żeby nie zwolnić widząc kuropatwę z młodymi na drodze!
Dopiero od Warki zapanowała nudna równina i męczący upał. W dodatku W. rozkopana, linia kolejowa zmasakrowana (co przesądziło że wybrałem się z namiotem). Z Ostrołęki chciałem skrócić od razu na Przylot, ale stan tego skrótu (brak dętek!) mnie tak przeraził, że pojechałem przez Dębnowolę. Gdy minąłem Przylot miałem już niezły odlot od tężejącego upału. Minąłem jednak dzielnie ostatnią ludzką osadę nad Pilicą – przys. Pólko – i po przekroczeniu wałów o mało nie zatopiłem roweru. Na km przed ujściem do Wisły Pilica była wielkim jeziorem, od wału do wału. 40 km przed ujściem, w Osuchowie, wyglądała normalnie. To raczej Wisła wlała się w ujście Pilicy powodując mega spiętrzenie. To był ten cud nad Wisłą, 100. rocznica wkrótce.
W każdym razie ostatni most na Pilicy, szesnasty, pokonałem na dk 79 i potężny, absurdalny ruch jak na niedzielne południe (nad ujściem było równo o 12) skłonił mnie do ucieczki z Mniszewa na Anielin i dopiero stamtąd atakowałem Magnuszew i Kępę Skórecką. Z odwrotnego kierunku niż Armia Czerwona. Nie dotarłem jednak nad brzeg Wisły – ta rozlała się bowiem aż do wału. W Magnuszewie i Studziankach uczciłem 75. rocznicę zakończenia II wś.
Ratunku przed upałem szukałem w Puszczy Kozienickiej, ale w samych Pionkach wszystko promieniowało gorącem. Gdy byłem już przekonany, że nie dokupię wody, w wiosce Działki Suskowolskie trafiłem na otwarty dyskont Dino… Szczena opadła mi głęboko a uśmiech rozjaśnił styrane upałem oblicze. Czego chcesz od na Panie, za Twe hojne dary?…
Oda do Działek Suskowolskich
Nie jakieś Pionki, Panki czy Pianki
To one zgarniają laury i wianki:
Z otwartym Dinem, cudowne Działki!
Wiedzą cykliści, ile znaczycie
Gdy smaży słońce, gdy nęci picie
Gdy wszystkie siły upał wysysa
Tam czeka woda i pełna misa!
Po zaprowiantowaniu w Działkach Suskowolskich nabrałem dodatkowego bagażu, ale też przekonania, że dam radę pyknąć na ciężko drugą dwusetkę z rzędu. Co ciekawe z Policznej do Czarnolasu wiedzie ulica Jana Kochanowskiego. Po wizycie u Janka w Czarnolasie (po raz drugi rowerem) skierowałem się do jego imiennika – Janowca. Zdążyłem przed zachodem, choć droga Łaguszów – Janowiec to był typowo lubelski horror (to już woj. lubelskie). Kratery, buły, bułki, przełomy; droga jak korona cierniowa. Za Janowcem, w tajemniczej Lucimii podziwiałem jeszcze otwarty lokal wyborczy (ta wyborcza niedziela), a kilka km dalej rozbijałem obóz.
Uczciłem zatem kolejne rocznice: zakończenia wojny i cudu nad Wisłą. U Janka byłem bez powodu, z sympatii do człowieka który pisał:
Że rozum wart jest więcej niźli złota skrzynie,
Tego, niestety, żadnej nie wmówisz dziewczynie.
Pisał też:
Nie uciekaj przede mną, dziewko urodziwa,
Serceć jeszcze niestare, chocia broda siwa;
Choć u mnie broda siwa, jeszczem niezganiony,
Czosnek ma głowę białą, a ogon zielony.
Nie uciekaj, ma rada; wszak wiesz: im kot starszy,
Tym, pospolicie mówią, ogon jego twardszy;
I dąb, choć mieścy przeschnie, choć list na nim płowy,
Przedsię stoi potężnie, bo ma korzeń zdrowy.
Jak można tego zboczeńca nie lubić? Ja go uwielbiam, dlatego po raz drugi byłem w gościach w Czarnolesie, gdzie niósł się autentycznie słodki zapach lip i panowała czarnoleska idylla. Czarnolas to nie miejsce, to idea. Po wizycie u Janka w Czarnolasie (po raz drugi rowerem) skierowałem się do jego imiennika – Janowca. Zdążyłem przed zachodem, choć droga Łaguszów – Janowiec to był typowo lubelski horror (to już woj. lubelskie). Kratery, buły, bułki, przełomy; droga jak korona cierniowa. Za Janowcem, w tajemniczej Lucimii podziwiałem jeszcze otwarty lokal wyborczy (ta wyborcza niedziela) a kilka km dalej rozbijałem obóz.
Pilica w Osuchowie
Świdno, ładny pałac
Nie zdążyły dobiec na łąkę
Przybyszew na linii Pilicy
Sady wareckie
Warka
Od Pilicy do Pilicy, nad Pilicą
Przylot
Zalana droga do ujścia Pilicy
Ostatni kilometr Pilicy - wielkie jezioro
Magnuszew
Studzianki Pancerne
Czarnolas
Janowiec
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33219778
Serceć jeszcze niestare, chocia broda siwa;
Choć u mnie broda siwa, jeszczem niezganiony,
Czosnek ma głowę białą, a ogon zielony.
Nie uciekaj, ma rada; wszak wiesz: im kot starszy,
Tym, pospolicie mówią, ogon jego twardszy;
I dąb, choć mieścy przeschnie, choć list na nim płowy,
Przedsię stoi potężnie, bo ma korzeń zdrowy.
Jak można tego zboczeńca nie lubić? Ja go uwielbiam, dlatego po raz drugi byłem w gościach w Czarnolesie, gdzie niósł się autentycznie słodki zapach lip i panowała czarnoleska idylla. Czarnolas to nie miejsce, to idea. Po wizycie u Janka w Czarnolasie (po raz drugi rowerem) skierowałem się do jego imiennika – Janowca. Zdążyłem przed zachodem, choć droga Łaguszów – Janowiec to był typowo lubelski horror (to już woj. lubelskie). Kratery, buły, bułki, przełomy; droga jak korona cierniowa. Za Janowcem, w tajemniczej Lucimii podziwiałem jeszcze otwarty lokal wyborczy (ta wyborcza niedziela) a kilka km dalej rozbijałem obóz.
Pilica w Osuchowie
Świdno, ładny pałac
Nie zdążyły dobiec na łąkę
Przybyszew na linii Pilicy
Sady wareckie
Warka
Od Pilicy do Pilicy, nad Pilicą
Przylot
Zalana droga do ujścia Pilicy
Ostatni kilometr Pilicy - wielkie jezioro
Magnuszew
Studzianki Pancerne
Czarnolas
Janowiec
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33219778
Dystans273.14 km Czas12:05 Vśrednia22.60 km/h VMAX55.55 km/h Podjazdy1357 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Radomia, dzień 1: Wzdłuż Pilicy
Burzliwa to była noc, zgodnie z prognozą. Wyjechałem dopiero przed 4 rano, do tego czasu padało. Jechałem po mokrych asfaltach, przede mną czerniły się chmury ustępującego frontu a ja jechałem bezczelnie w ich kierunku, licząc że postępuję wolniej niż one ustępują. Miałem rację, choć gdy z Błędowa ujrzałem Ruskie Góry to zacząłem mieć wątpliwości czy front nieprzyjacielskiej niepogody ustępuje wystarczająco szybko…
Na jednym z moich ulubionych jurajskich odcinków (Kwaśniów – Pilica), w rejonie Gór Bydlińskich przemknąłem tuż obok samicy zięby siedzącej na drodze. Zaraz zawróciłem, zsiadłem z roweru i przeniosłem ofiarę rajdowca na pobocze. Była przytomna, ale sparaliżowana, zapewne pogruchotany staw skokowy, czyli wyrok śmierci, ale niech umiera spokojnie, na mchu.
Ponieważ mój rajd miał być hołdem dla najdłuższego lewego dopływu Wisły, postanowiłem dotrzeć jak najbliżej źródeł Pilicy. Dotarłem więc na Wilcze Doły i do pierwszego mostu na Pilicy. Na dalszej trasie zachwycały mnie kwitnące róże i lipy, kwitnące jeszcze jaśminowce. Przed Szczekocinami duże wrażenie zrobił na mnie trup dzięcioła zielonego. Z bliska bliżej mu do papugi, taki jest wybarwiony. Moim celem było przekraczanie granic. Chciałem pobić własny rekord jazdy z sakwami (286) oraz przekroczyć jak najwięcej razy Pilicę, mój motyw przewodni.
Pierwszy rekord wypadł z grafiku po silnych burzach, które zatrzymały mnie w Przedborzu i Paskrzynie. Leciały sznury wody i grzmiało jak wystrzały z Grubej Berty, a obie chmury nie były szczególnie wielkie. Straciłem łącznie ponad godzinę czasu, ale najgorsze miało dopiero nadejść. To była droga Trzy Morgi – Sulejów. Nigdy nią nie jechałem, a rajd miał być przygodowy, no to się doigrałem: droga przypominała jakiś carski trakt wysadzany otoczakami. Po chwili straciłem wiatr w tylnym kole. Mój ulubiony scenariusz: w tylnym kole jak rower z bagażem… Niby chwilę wcześniej, na Trzech Morgach relaksowałem się bujną zielenią i cieszyłem z przekroczenia 200. Dwusetka stuknęła jeszcze przed Morgami. Czułem się nieźle, ale jechałem cały czas z pomocą silnego wiatru, który tylko czasem wiał z boku, a zazwyczaj w plecy. To naprawdę pomaga, nawet z sakwami...Teraz morale mi siadło tak bardzo (miałem 1 dętkę na zmianę), że zacząłem się zastanawiać czy dotrę do Tomaszowa (celem było minięcie N.M. nad Pilicą).
W Sulejowie nie trafiłem porządnego sklepu a rozgrzane powietrze zaczęło mi się dawać we znaki. Ruszyłem więc na ten Tomaszów, niby wciąż z korzystnym wiatrem, ale już bez tej iskry nadziei, że osiągnę resultado historico. Historyczne to były jedynie okoliczności mojej trzeciej wizyty w Niebieskich Źródłach, na 100-lecie Ruchu. Po przerwie aprowizacyjnej w Tomaszowie ruszyłem na Spałę i Rzeczycę. Przed wsią Glina na drzewie, jakiś zakochaniec płci nieznanej wywiesił na drzewie duże serce z papieru, z napisem „miłego dnia Lisku”. Wcześniej, w Smardzowicach przed Tomaszowem, mijałem romantyczną scenę: jeden kundel posuwał na środku drogi kundlicę a pozostałe (3-4) przyglądały się i poszczekiwały smutno… Jeśli to był gangbang, to jakiś taki melancholijny…
Pierwotnie miałem jechać aż za NMnP, ale 1,5 h w plecy sprawiło, że już w Rzeczycy zaczęło zmierzchać. Niewiele myśląc, zamiast walczyć z wiatrakami, rozbiłem namiot na polu które stało się miejscem sukcesji roślinnej, czyli nieużytkiem. Komary cięły niemiłosiernie.
Na polu pod Rzeczycą zakończył się więc mój rajd w dół rzeki. Przejechałem 6 miast, przekroczyłem Pilicę 14 razy i dotarłem do Niebieskich Źródeł (co za symbolika) a na nocleg rozłożyłem się 3 km od rzeki, nieopodal wsi Łęg. Pokonałem 270 km z bagażem (od świtu do zmierzchu), z czego 200 km wzdłuż biegu rzeki. 10-krotnie pokonałem granice województw, choć moja trasa przebiegała tylko przez 3 z nich.
Na trasie pomagał mi silny, korzystny wiatr. Przeszkadzały: upał, burze i awaria.
Pilica pod Sulejowem. Na murze po lewej - jubilat. Taki był cel: dotrzeć wzdłuż Pilicy do Niebieskich Źródeł i 14 razy przekroczyć rzekę :)
Początki były chmurne i niepewne
Samica zięby zasłużyła na lepszą śmierć niż rozprasowanie na drodze
Pierwszy most na Pilicy, poniżej Wilczych Dołów, w granicach miasta Pilica
Mała, brunatna, w tle Żarnowiec, wkoło zieleń
Za Koniecpolem, pod Radoszewnicą, czyli Pilica w najlepszym, klasycznym wydaniu
Ekipa na moście w Krzętowie
Pilica w Przedborzu
Trzy Morgi na początku wakacji
Fatalny błąd, czyli lewobrzeżna droga na Sulejów
Opustoszały Sulejów
W 100. rocznicę powstania KS Ruch, tuż przed 12-tym przekroczeniem Pilicy
Pilica przekroczona 14 raz na rowerze w ciągu jednego dnia. Spała
Rzeczyca tuż przed zmierzchem
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33219615
Burzliwa to była noc, zgodnie z prognozą. Wyjechałem dopiero przed 4 rano, do tego czasu padało. Jechałem po mokrych asfaltach, przede mną czerniły się chmury ustępującego frontu a ja jechałem bezczelnie w ich kierunku, licząc że postępuję wolniej niż one ustępują. Miałem rację, choć gdy z Błędowa ujrzałem Ruskie Góry to zacząłem mieć wątpliwości czy front nieprzyjacielskiej niepogody ustępuje wystarczająco szybko…
Na jednym z moich ulubionych jurajskich odcinków (Kwaśniów – Pilica), w rejonie Gór Bydlińskich przemknąłem tuż obok samicy zięby siedzącej na drodze. Zaraz zawróciłem, zsiadłem z roweru i przeniosłem ofiarę rajdowca na pobocze. Była przytomna, ale sparaliżowana, zapewne pogruchotany staw skokowy, czyli wyrok śmierci, ale niech umiera spokojnie, na mchu.
Ponieważ mój rajd miał być hołdem dla najdłuższego lewego dopływu Wisły, postanowiłem dotrzeć jak najbliżej źródeł Pilicy. Dotarłem więc na Wilcze Doły i do pierwszego mostu na Pilicy. Na dalszej trasie zachwycały mnie kwitnące róże i lipy, kwitnące jeszcze jaśminowce. Przed Szczekocinami duże wrażenie zrobił na mnie trup dzięcioła zielonego. Z bliska bliżej mu do papugi, taki jest wybarwiony. Moim celem było przekraczanie granic. Chciałem pobić własny rekord jazdy z sakwami (286) oraz przekroczyć jak najwięcej razy Pilicę, mój motyw przewodni.
Pierwszy rekord wypadł z grafiku po silnych burzach, które zatrzymały mnie w Przedborzu i Paskrzynie. Leciały sznury wody i grzmiało jak wystrzały z Grubej Berty, a obie chmury nie były szczególnie wielkie. Straciłem łącznie ponad godzinę czasu, ale najgorsze miało dopiero nadejść. To była droga Trzy Morgi – Sulejów. Nigdy nią nie jechałem, a rajd miał być przygodowy, no to się doigrałem: droga przypominała jakiś carski trakt wysadzany otoczakami. Po chwili straciłem wiatr w tylnym kole. Mój ulubiony scenariusz: w tylnym kole jak rower z bagażem… Niby chwilę wcześniej, na Trzech Morgach relaksowałem się bujną zielenią i cieszyłem z przekroczenia 200. Dwusetka stuknęła jeszcze przed Morgami. Czułem się nieźle, ale jechałem cały czas z pomocą silnego wiatru, który tylko czasem wiał z boku, a zazwyczaj w plecy. To naprawdę pomaga, nawet z sakwami...Teraz morale mi siadło tak bardzo (miałem 1 dętkę na zmianę), że zacząłem się zastanawiać czy dotrę do Tomaszowa (celem było minięcie N.M. nad Pilicą).
W Sulejowie nie trafiłem porządnego sklepu a rozgrzane powietrze zaczęło mi się dawać we znaki. Ruszyłem więc na ten Tomaszów, niby wciąż z korzystnym wiatrem, ale już bez tej iskry nadziei, że osiągnę resultado historico. Historyczne to były jedynie okoliczności mojej trzeciej wizyty w Niebieskich Źródłach, na 100-lecie Ruchu. Po przerwie aprowizacyjnej w Tomaszowie ruszyłem na Spałę i Rzeczycę. Przed wsią Glina na drzewie, jakiś zakochaniec płci nieznanej wywiesił na drzewie duże serce z papieru, z napisem „miłego dnia Lisku”. Wcześniej, w Smardzowicach przed Tomaszowem, mijałem romantyczną scenę: jeden kundel posuwał na środku drogi kundlicę a pozostałe (3-4) przyglądały się i poszczekiwały smutno… Jeśli to był gangbang, to jakiś taki melancholijny…
Pierwotnie miałem jechać aż za NMnP, ale 1,5 h w plecy sprawiło, że już w Rzeczycy zaczęło zmierzchać. Niewiele myśląc, zamiast walczyć z wiatrakami, rozbiłem namiot na polu które stało się miejscem sukcesji roślinnej, czyli nieużytkiem. Komary cięły niemiłosiernie.
Na polu pod Rzeczycą zakończył się więc mój rajd w dół rzeki. Przejechałem 6 miast, przekroczyłem Pilicę 14 razy i dotarłem do Niebieskich Źródeł (co za symbolika) a na nocleg rozłożyłem się 3 km od rzeki, nieopodal wsi Łęg. Pokonałem 270 km z bagażem (od świtu do zmierzchu), z czego 200 km wzdłuż biegu rzeki. 10-krotnie pokonałem granice województw, choć moja trasa przebiegała tylko przez 3 z nich.
Na trasie pomagał mi silny, korzystny wiatr. Przeszkadzały: upał, burze i awaria.
Pilica pod Sulejowem. Na murze po lewej - jubilat. Taki był cel: dotrzeć wzdłuż Pilicy do Niebieskich Źródeł i 14 razy przekroczyć rzekę :)
Początki były chmurne i niepewne
Samica zięby zasłużyła na lepszą śmierć niż rozprasowanie na drodze
Pierwszy most na Pilicy, poniżej Wilczych Dołów, w granicach miasta Pilica
Mała, brunatna, w tle Żarnowiec, wkoło zieleń
Za Koniecpolem, pod Radoszewnicą, czyli Pilica w najlepszym, klasycznym wydaniu
Ekipa na moście w Krzętowie
Pilica w Przedborzu
Trzy Morgi na początku wakacji
Fatalny błąd, czyli lewobrzeżna droga na Sulejów
Opustoszały Sulejów
W 100. rocznicę powstania KS Ruch, tuż przed 12-tym przekroczeniem Pilicy
Pilica przekroczona 14 raz na rowerze w ciągu jednego dnia. Spała
Rzeczyca tuż przed zmierzchem
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/33219615
Dystans86.31 km Czas03:47 Vśrednia22.81 km/h VMAX55.38 km/h Podjazdy736 m
SprzętFocus Arriba 4.0
GSD (11/2020) + Płaskowyż Twardowicki (9/2020)
Bardzo sucho na Równej Górze. Już rano ciepło i przyjemnie. Nieco chmurnie, ale ciepło i kwieciście. Typowa trasa treningowa z elementami napawania się czerwcowymi zapachami.
Czerwcowe cuda nad Brynicą
Równa Góra po wizycie rodaków
Dziewicza Góra
Trasa:
Chorzów - Kato - Przełajka - GSD - Wojkowice - Równa Góra - Toporowice - Zendek - Ożarowice - Sączów - Dziewicza G. - Góra Siewierska - Rogoźnik - Kato
Bardzo sucho na Równej Górze. Już rano ciepło i przyjemnie. Nieco chmurnie, ale ciepło i kwieciście. Typowa trasa treningowa z elementami napawania się czerwcowymi zapachami.
Czerwcowe cuda nad Brynicą
Równa Góra po wizycie rodaków
Dziewicza Góra
Trasa:
Chorzów - Kato - Przełajka - GSD - Wojkowice - Równa Góra - Toporowice - Zendek - Ożarowice - Sączów - Dziewicza G. - Góra Siewierska - Rogoźnik - Kato
Dystans191.80 km Czas07:57 Vśrednia24.13 km/h VMAX52.27 km/h Podjazdy867 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Szlak żelazny, czyli Dolina Górnej Liswarty
Gdy startowałem na pociąg do Kalet, przy progu zwalniającym, tuż obok domu - "podziwiałem" dwa zmasakrowane jeżyki. W Lisowie z kolei szalały jerzyki, bo pod dachami tutejszych bloczków (niskich i zadbanych) rozwieszono budki lęgowe. Ten dualizm towarzyszył mi przez całą trasę. Pierwszy odcinek miał charakter turystyczny - od Lisowa do Krzepic jechałem wciąż wzdłuż Liswarty. Rzeka była przez stulecia granicą Górnego Śląska. Na śląskim brzegu cieszą ucho nazwy typu: Chwostek, Braszczok, Dryndowe, Kucoby. Na małopolskim brzegu wybrzmiewają miękko Łebki, Tanina, Ługi-Radły, Podłęże Szlacheckie...
Dualizm brzegów rzeki potrafił mieć też wymiar komiczny, wręcz komediowy. W chwili osiągnięcia Bodzanowic ukazały mi się budynki osady Granicznik. Znalazłem się wtedy po śląskiej stronie rzeki, ale znaki radośnie informowały mnie, że "Województwo śląskie żegna"... Było to o tyle zabawne, że od Lisowa jechałem cały czas małopolskim brzegiem rzeki i dokładnie w chwili gdy wkroczyłem na historyczny Śląsk, właśnie wtedy, dowiedziałem się że "Śląskie żegna"...
Jeszcze wcześniej, w Łebkach, mijała mnie co chwilę cysterna na mleko SM Włoszczowa. Zaprawdę powiadam wam, kupujcie produkty z tej spółdzielni mleczarskiej! Łąki nad Liswartą soczyste, lasy przestronne, wszędzie cicho, czysto i pasące się gdzieniegdzie krówki. Idylla!
Gdy przebiłem się przez nadliswarckie piachy do wsi Kamińsko zobaczyłem pierwszy raz w życiu plakat wyborczy Trzaskowskiego... Po małopolskiej stronie rzeki! Część rekreacyjno-krajoznawcza zakończyła się w Krzepicach, konkretnie na malowniczo i ustronnie położonym kirkucie. Roiło się tu od żeliwnych macew, bo i okolice Liswarty (w tym Krzepice) słynęły przez stulecia z kuźnic i wydobycia rud darniowych. Macewy wyrastały pod okapami sosen i dębów.
Po chwili refleksji nad zmiennością świata i przemijaniem materii , ruszyłem dalej. Dualizm trasy zobowiązywał. Chwyciłem mocniej lejce i pocwałowałem sportowym tempem do Chorzowa. Pomogły mi zbierające się chmury i lekka mżawka. Ryzyko zmoczenia zawsze mnie świetnie motywuje... Przystanąłem tylko 2 razy i musiałem odganiać chmary motyli i bzygów, gotowych mnie zapylać. Zbyt żółta koszulka to jednak utrapienie i ciągłe molestowanie ze strony pyłkofilów. Poza tym powrót odbywał się bez przeszkód: deszczem tylko postraszyło, sprawnie omijałem trupy podlotków wróbli, szpaków i drozdów ścielące się po asfalcie oraz bombardujące szyszkami sosny (przed Blachownią, gdy wiatr się wzmógł i zanosiło się na mały Armageddon).
Krzepice - żeliwne macewy
Koszęcin w porannym słońcu
Cisy w Łebkach
Liswarta
Po małopolskiej stronie Liswarty
Przystajń - sukiennice
Dawna granica Prus i Rosji/ Śląska i Małopolski
Kirkut w Krzepicach
Pod Truskolasami
Cisie
Dobieszowice
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34402120
Gdy startowałem na pociąg do Kalet, przy progu zwalniającym, tuż obok domu - "podziwiałem" dwa zmasakrowane jeżyki. W Lisowie z kolei szalały jerzyki, bo pod dachami tutejszych bloczków (niskich i zadbanych) rozwieszono budki lęgowe. Ten dualizm towarzyszył mi przez całą trasę. Pierwszy odcinek miał charakter turystyczny - od Lisowa do Krzepic jechałem wciąż wzdłuż Liswarty. Rzeka była przez stulecia granicą Górnego Śląska. Na śląskim brzegu cieszą ucho nazwy typu: Chwostek, Braszczok, Dryndowe, Kucoby. Na małopolskim brzegu wybrzmiewają miękko Łebki, Tanina, Ługi-Radły, Podłęże Szlacheckie...
Dualizm brzegów rzeki potrafił mieć też wymiar komiczny, wręcz komediowy. W chwili osiągnięcia Bodzanowic ukazały mi się budynki osady Granicznik. Znalazłem się wtedy po śląskiej stronie rzeki, ale znaki radośnie informowały mnie, że "Województwo śląskie żegna"... Było to o tyle zabawne, że od Lisowa jechałem cały czas małopolskim brzegiem rzeki i dokładnie w chwili gdy wkroczyłem na historyczny Śląsk, właśnie wtedy, dowiedziałem się że "Śląskie żegna"...
Jeszcze wcześniej, w Łebkach, mijała mnie co chwilę cysterna na mleko SM Włoszczowa. Zaprawdę powiadam wam, kupujcie produkty z tej spółdzielni mleczarskiej! Łąki nad Liswartą soczyste, lasy przestronne, wszędzie cicho, czysto i pasące się gdzieniegdzie krówki. Idylla!
Gdy przebiłem się przez nadliswarckie piachy do wsi Kamińsko zobaczyłem pierwszy raz w życiu plakat wyborczy Trzaskowskiego... Po małopolskiej stronie rzeki! Część rekreacyjno-krajoznawcza zakończyła się w Krzepicach, konkretnie na malowniczo i ustronnie położonym kirkucie. Roiło się tu od żeliwnych macew, bo i okolice Liswarty (w tym Krzepice) słynęły przez stulecia z kuźnic i wydobycia rud darniowych. Macewy wyrastały pod okapami sosen i dębów.
Po chwili refleksji nad zmiennością świata i przemijaniem materii , ruszyłem dalej. Dualizm trasy zobowiązywał. Chwyciłem mocniej lejce i pocwałowałem sportowym tempem do Chorzowa. Pomogły mi zbierające się chmury i lekka mżawka. Ryzyko zmoczenia zawsze mnie świetnie motywuje... Przystanąłem tylko 2 razy i musiałem odganiać chmary motyli i bzygów, gotowych mnie zapylać. Zbyt żółta koszulka to jednak utrapienie i ciągłe molestowanie ze strony pyłkofilów. Poza tym powrót odbywał się bez przeszkód: deszczem tylko postraszyło, sprawnie omijałem trupy podlotków wróbli, szpaków i drozdów ścielące się po asfalcie oraz bombardujące szyszkami sosny (przed Blachownią, gdy wiatr się wzmógł i zanosiło się na mały Armageddon).
Krzepice - żeliwne macewy
Koszęcin w porannym słońcu
Cisy w Łebkach
Liswarta
Po małopolskiej stronie Liswarty
Przystajń - sukiennice
Dawna granica Prus i Rosji/ Śląska i Małopolski
Kirkut w Krzepicach
Pod Truskolasami
Cisie
Dobieszowice
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/34402120
Dystans14.93 km Czas00:45 Vśrednia19.91 km/h Podjazdy118 m
SprzętMerida Drakar
Praca
Ciężkie, sztormowe warunki. W pierwszą stronę potop, w drugą także padało, ale już "normalnie". Przemoczyło mi spodnie (w drugą jechałem bez stroju płetwonurka), więc przy okazji, jak wyładowałem w domu teczki i formularze ruszyłem na rajd po sklepach.
Ciężkie, sztormowe warunki. W pierwszą stronę potop, w drugą także padało, ale już "normalnie". Przemoczyło mi spodnie (w drugą jechałem bez stroju płetwonurka), więc przy okazji, jak wyładowałem w domu teczki i formularze ruszyłem na rajd po sklepach.
Dystans15.85 km Czas00:44 Vśrednia21.61 km/h Podjazdy120 m
SprzętMerida Drakar
Praca
Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zdążyłem przed pogodowym armagedonem...
Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zdążyłem przed pogodowym armagedonem...
Dystans18.71 km Czas00:53 Vśrednia21.18 km/h Podjazdy146 m
SprzętMerida Drakar
Praca
Znowu całkiem zdewastowane przejście podziemne po AKS, trzeba było wnosić rower na plecach. Wracałem przez WPKiW, Redena i rynek...
Znowu całkiem zdewastowane przejście podziemne po AKS, trzeba było wnosić rower na plecach. Wracałem przez WPKiW, Redena i rynek...
Dystans331.34 km Czas15:33 Vśrednia21.31 km/h VMAX45.13 km/h Podjazdy1025 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dookoła Kalisza, czyli brakujące ogniwa
Kolejna z tras zastępczych czy tam kolejny magellańskich rajdów kowidowych. Musiałem trochę na bieżąco modyfikować trasę, bo ścigały mnie chmury burzowe. Utworzył się prawdziwy burzowy pas opadowy od Krotoszyna po Złoczew. Ruszałem spod Bąkowa i musiałem na dzień dobry użerać się z płytami i kiepskimi nawierzchniami aż do Byczyny.Szczególnie nieprzyjemny był jednak przejazd przez Wieruszów, wybitnie antyrowerowy i ogólnie nieciekawy.
Dopiero za Wieruszowem poczułem wiosnę: rozjechany ptaszęta i wiewiórki (!), zapach jaśminu oraz świeżo pogłębione rowy melioracyjne o głębokości rowów przeciwczołgowych a wszystko zapewne w ramach walki z suszą. Zachwycały od Bukownicy ceglane domy w tej popruskiej Wielkopolsce, bo Wieruszów ma przecież pochodzenie z zaboru rosyjskiego i to widać w zabudowie. W Ołoboku odbiłem na zachód, na Rososzycę i Biskupice Ołoboczne. W tej pierwszej zobaczyłem głównie zaniedbany pałac i lokalną patolę, w tych drugich ładny drewniany kościół sporych rozmiarów. Potem - przez Gałązki Wielkie - jechałem sobie do Kościelnej Wsi, bo nigdy nie byłem przy tutejszym cennym kościele. Pogoda się ustabilizowała i przestała zagrażać mi nagła kąpiel. Piękne chwile przeżywałem więc w Gołuchowie i Pleszewie, gdzie zachwycałem się oryginalną zabudową.
Z dwurynkowego Pleszewa skierowałem się po raz pierwszy na wschód i wylądowałem na dwóch rynkach Chocza. Zanim dojechałem do Złotników Wielkich dopadł mnie zmierzch. Jeszcze wcześniej, w Piątku Wielkim, spotkałem Jaśnie Buraka, pana dworu w tejże wsi. Jaśnie Burak miał mi za złe, że stanąłem na chodniku, przy bramie do jego posiadłości. Pyrus z centusiowym nalotem. Następne emocje czekały mnie dopiero za Błaszkami, gdzie od Jasionny po Złoczew na drodze nie minął mnie ani jeden samochód i nie widziałem ani jednego światła. Za Złoczewem zaczęły się natomiast pojawiać tiry na drodze nr 45. Dotychczas kojarzyła mi się z pełną pustką i dobrym asfaltem, czyli idealnym zestawem na noc. Bardzo się jednak zdziwiłem. Tak bardzo, że we wsi Wydrzyn musiałem zrobić przerwę na przystanku, bo zwyczajnie bałem się o życie i chciałem trochę odsapnąć dla poprawienia koncentracji u progu przedświtu. Gdy rundkowałem po opustoszałym Wieluniu rozwidniło się całkiem, ale miałem jeszcze sporo czasu do pierwszego pociągu o 4. Postanowiłem złapać więc pierwsze promienie słońca w Rudzie i zakończyć rajd na przystanku kolejowym w Dzietrznikach.
W samym pociągu dowiedziałem się o nowej funkcjonalności, tj. możliwości płacenia kartą w pociągach Regio.
https://ridewithgps.com/routes/33033794
Kolejna z tras zastępczych czy tam kolejny magellańskich rajdów kowidowych. Musiałem trochę na bieżąco modyfikować trasę, bo ścigały mnie chmury burzowe. Utworzył się prawdziwy burzowy pas opadowy od Krotoszyna po Złoczew. Ruszałem spod Bąkowa i musiałem na dzień dobry użerać się z płytami i kiepskimi nawierzchniami aż do Byczyny.Szczególnie nieprzyjemny był jednak przejazd przez Wieruszów, wybitnie antyrowerowy i ogólnie nieciekawy.
Dopiero za Wieruszowem poczułem wiosnę: rozjechany ptaszęta i wiewiórki (!), zapach jaśminu oraz świeżo pogłębione rowy melioracyjne o głębokości rowów przeciwczołgowych a wszystko zapewne w ramach walki z suszą. Zachwycały od Bukownicy ceglane domy w tej popruskiej Wielkopolsce, bo Wieruszów ma przecież pochodzenie z zaboru rosyjskiego i to widać w zabudowie. W Ołoboku odbiłem na zachód, na Rososzycę i Biskupice Ołoboczne. W tej pierwszej zobaczyłem głównie zaniedbany pałac i lokalną patolę, w tych drugich ładny drewniany kościół sporych rozmiarów. Potem - przez Gałązki Wielkie - jechałem sobie do Kościelnej Wsi, bo nigdy nie byłem przy tutejszym cennym kościele. Pogoda się ustabilizowała i przestała zagrażać mi nagła kąpiel. Piękne chwile przeżywałem więc w Gołuchowie i Pleszewie, gdzie zachwycałem się oryginalną zabudową.
Z dwurynkowego Pleszewa skierowałem się po raz pierwszy na wschód i wylądowałem na dwóch rynkach Chocza. Zanim dojechałem do Złotników Wielkich dopadł mnie zmierzch. Jeszcze wcześniej, w Piątku Wielkim, spotkałem Jaśnie Buraka, pana dworu w tejże wsi. Jaśnie Burak miał mi za złe, że stanąłem na chodniku, przy bramie do jego posiadłości. Pyrus z centusiowym nalotem. Następne emocje czekały mnie dopiero za Błaszkami, gdzie od Jasionny po Złoczew na drodze nie minął mnie ani jeden samochód i nie widziałem ani jednego światła. Za Złoczewem zaczęły się natomiast pojawiać tiry na drodze nr 45. Dotychczas kojarzyła mi się z pełną pustką i dobrym asfaltem, czyli idealnym zestawem na noc. Bardzo się jednak zdziwiłem. Tak bardzo, że we wsi Wydrzyn musiałem zrobić przerwę na przystanku, bo zwyczajnie bałem się o życie i chciałem trochę odsapnąć dla poprawienia koncentracji u progu przedświtu. Gdy rundkowałem po opustoszałym Wieluniu rozwidniło się całkiem, ale miałem jeszcze sporo czasu do pierwszego pociągu o 4. Postanowiłem złapać więc pierwsze promienie słońca w Rudzie i zakończyć rajd na przystanku kolejowym w Dzietrznikach.
W samym pociągu dowiedziałem się o nowej funkcjonalności, tj. możliwości płacenia kartą w pociągach Regio.
https://ridewithgps.com/routes/33033794
Dystans61.37 km Czas02:32 Vśrednia24.23 km/h VMAX47.88 km/h Podjazdy357 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Jaworzno - Chorzów
Jakże inaczej jechało się niż dzień wcześniej. Chłodnawo, pochmurno, bez śladów zaduchu. Lekka mżawka złapała mnie przed Gołonogiem. Pozwoliłem sobie na pętelkę dookoła Trójki i przejazd śluzą na Czwórkę. Potem już było bez szaleństw, czyli przez Grodziec do domu. W Maciejkowicach tuż obok mnie blachosmród zmasakrował gołębia. Fanem gołąbków raczej nie jestem, ale ten charakterystyczny chrzęst łamanych kości słyszałem ostatnio dekadę temu, w Sandomierzu. Gołąbek odchodził z godnością, rozpostarł skrzydła jak orzeł i czekał na rozwalcowanie przez kolejne pojazdy, a jechał ich cały sznurek. Odwróciłem głowę i pojechałem dalej.
Trójka dzień później. Nie do uwierzenia... Dzień wcześniej tratowali się tu ludzie, teraz byli tu tylko nieliczni desperaci
Przełajka - bzowa granica Śląska na Brynicy. Nie przypadkiem bzy czarne rosną w tak dużym zwarciu już po śląskiej stronie - to święte germańskie krzewy :P
Trasa: Jaworzno - Pogoria III i IV - Grodziec - Chorzów
Jakże inaczej jechało się niż dzień wcześniej. Chłodnawo, pochmurno, bez śladów zaduchu. Lekka mżawka złapała mnie przed Gołonogiem. Pozwoliłem sobie na pętelkę dookoła Trójki i przejazd śluzą na Czwórkę. Potem już było bez szaleństw, czyli przez Grodziec do domu. W Maciejkowicach tuż obok mnie blachosmród zmasakrował gołębia. Fanem gołąbków raczej nie jestem, ale ten charakterystyczny chrzęst łamanych kości słyszałem ostatnio dekadę temu, w Sandomierzu. Gołąbek odchodził z godnością, rozpostarł skrzydła jak orzeł i czekał na rozwalcowanie przez kolejne pojazdy, a jechał ich cały sznurek. Odwróciłem głowę i pojechałem dalej.
Trójka dzień później. Nie do uwierzenia... Dzień wcześniej tratowali się tu ludzie, teraz byli tu tylko nieliczni desperaci
Przełajka - bzowa granica Śląska na Brynicy. Nie przypadkiem bzy czarne rosną w tak dużym zwarciu już po śląskiej stronie - to święte germańskie krzewy :P
Trasa: Jaworzno - Pogoria III i IV - Grodziec - Chorzów