Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2019
Dystans całkowity: | 2336.82 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 109:15 |
Średnia prędkość: | 21.39 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.05 km/h |
Suma podjazdów: | 19193 m |
Liczba aktywności: | 31 |
Średnio na aktywność: | 75.38 km i 3h 31m |
Więcej statystyk |
Dystans346.05 km Czas15:48 Vśrednia21.90 km/h VMAX57.49 km/h Podjazdy2296 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rajd świętokrzyski
Gdybym miał możliwość jazdy z bagażem wyruszyłbym już w piątek, ale nie miałem. Prognozy były zaś jednoznaczne: czym dalej na wschód, tym dłużej bez deszczu. Wybrałem więc za cel Świety Krzyż. Do Błędowa gdzieniegdzie jazdę utrudniały mgły, potem aura była już znakomita, przed Działoszycami zrobiło się niemal upalnie (w słońcu 25). Do Daleszyc miałem bardzo dobry czas, wyruszyłem o 4:54 a na rynku w D. meldowałem się o 15:53, czyli 200 km w 11 h brutto (a było w tym sporo przymusowych przerw na przebieranki, zdjęcia i śniadanie). Dużo czasu zmarnowałem na rynku próbując reanimować internet w smartfonie (bez rezultatu).
Na Świętym Krzyżu gadatliwy kolarz zaczepiał wszystkich. Była sobota, ale tłumów nie było. Gdy sprawdziłem w końcu nowe prognozy i nie zostawiły złudzeń - padać miało w rejonie Katowic już o 22 - zyskałem sporo czasu, bo okazało się, że pojadę na Mielec i Rzeszów. Zmierzch złapał mnie za Rakowem, po przeszło 250 km. Północ wybiła w Czerminie, na 302 km. Na ostatnich kilometrach odezwało się wstawanie dzień wcześniej przed godz. 3. O godz. 3:07 zajechałem na peron w Lubzinie, rozsiadłem się pod wiatą przystankową i obudził mnie dopiero budzik nastawiony na 4:30. Był już dzień, dzień powrotu do deszczowych Katowic. Czas brutto: 22 h 13'.
Wrażenia na "-":
- potężny ruch w centrum Miechowa (jakiś targ?)
- gotowa obwodnica Miechowa (nie korzystałem)
- zjazd z Sypowa na Kozubów to już miejscami bardzo słaba nawierzchnia, choć zjazd wspaniały (typ: jurajska dolinka)
- zeszpecone figury w Młodzawach (przez drucianą siatkę, co za degenerat wydał na to zgodę?)
- znowu atak mgieł w Błędowie...
- miejskość Pierzchnicy
- otwarty monopolowy na rynku w Staszowie i zamknięte wszystkie inne przybytki
- problemy z ominięciem zakazu na moście połanieckim (a byłem tu już trzy razy...)
Wrażenia na "+":
- majowe pejzaże Wyżyny Miechowskiej
- pogoda
- ptasie trele (szczególnie skowronki i jaskółki)
- zjazd z Woli Łagowskiej na Raków
- otwarty kościół Jana Ewangelisty w Pińczowie
- spokój na drodze Pińczów-Chmielnik
- odnowienie rynku w Łagowie
- dobre nawierzchnie (dobry dobór dróg)
- wygodne fotele w powrotnym pociągu
Galeria:
Mokry asfalt w Łagiszy
Poranne mgły nad Czwórką
I w drodze na Błędów; w samym Błędowie znacznie gorzej...
Od Chechła, gdzie zjadłem śniadanie, znacznie lepiej :)
Wierzchowisko, idylla Wyżyny Miechowskiej
Umajony rynek w Miechowie, był tu spory ruch
Kalina Wielka
Działoszyce - po raz pierwszy dotarłem tu niemal równo 20 lat temu...
Okolice Jakubowic, w drodze na Dzierążnię
Byczowska Góra przed Młodzawami
Pińczów i kruchta kościoła św. Jana Ewangelisty z najstarszym napisem w języku polskim (jaki został wykuty na tym pięknym renesansowym epitafium)
Włochy - jeden z moich ulubionych monumentów Ponidzia, zabytek polszczyzny
Chmielnik - zabudowa sztetlu
Nowe miasto Pierzchnica
"Dziadek" w Daleszycach spogląda na wschód...
Łysogóry tuż, tuż
Święty Krzyż zdobyty po 7 latach przerwy
Łagów
Kramnice w Staszowie
Elektrownia w Połańcu (z ręki, ISO 6400)
Rynek w Przecławiu
Lubzina - początki halucynacji po nocnej jeździe wskazywały, że czas odpuścić!Trasa:
Gdybym miał możliwość jazdy z bagażem wyruszyłbym już w piątek, ale nie miałem. Prognozy były zaś jednoznaczne: czym dalej na wschód, tym dłużej bez deszczu. Wybrałem więc za cel Świety Krzyż. Do Błędowa gdzieniegdzie jazdę utrudniały mgły, potem aura była już znakomita, przed Działoszycami zrobiło się niemal upalnie (w słońcu 25). Do Daleszyc miałem bardzo dobry czas, wyruszyłem o 4:54 a na rynku w D. meldowałem się o 15:53, czyli 200 km w 11 h brutto (a było w tym sporo przymusowych przerw na przebieranki, zdjęcia i śniadanie). Dużo czasu zmarnowałem na rynku próbując reanimować internet w smartfonie (bez rezultatu).
Na Świętym Krzyżu gadatliwy kolarz zaczepiał wszystkich. Była sobota, ale tłumów nie było. Gdy sprawdziłem w końcu nowe prognozy i nie zostawiły złudzeń - padać miało w rejonie Katowic już o 22 - zyskałem sporo czasu, bo okazało się, że pojadę na Mielec i Rzeszów. Zmierzch złapał mnie za Rakowem, po przeszło 250 km. Północ wybiła w Czerminie, na 302 km. Na ostatnich kilometrach odezwało się wstawanie dzień wcześniej przed godz. 3. O godz. 3:07 zajechałem na peron w Lubzinie, rozsiadłem się pod wiatą przystankową i obudził mnie dopiero budzik nastawiony na 4:30. Był już dzień, dzień powrotu do deszczowych Katowic. Czas brutto: 22 h 13'.
Wrażenia na "-":
- potężny ruch w centrum Miechowa (jakiś targ?)
- gotowa obwodnica Miechowa (nie korzystałem)
- zjazd z Sypowa na Kozubów to już miejscami bardzo słaba nawierzchnia, choć zjazd wspaniały (typ: jurajska dolinka)
- zeszpecone figury w Młodzawach (przez drucianą siatkę, co za degenerat wydał na to zgodę?)
- znowu atak mgieł w Błędowie...
- miejskość Pierzchnicy
- otwarty monopolowy na rynku w Staszowie i zamknięte wszystkie inne przybytki
- problemy z ominięciem zakazu na moście połanieckim (a byłem tu już trzy razy...)
Wrażenia na "+":
- majowe pejzaże Wyżyny Miechowskiej
- pogoda
- ptasie trele (szczególnie skowronki i jaskółki)
- zjazd z Woli Łagowskiej na Raków
- otwarty kościół Jana Ewangelisty w Pińczowie
- spokój na drodze Pińczów-Chmielnik
- odnowienie rynku w Łagowie
- dobre nawierzchnie (dobry dobór dróg)
- wygodne fotele w powrotnym pociągu
Galeria:
Mokry asfalt w Łagiszy
Poranne mgły nad Czwórką
I w drodze na Błędów; w samym Błędowie znacznie gorzej...
Od Chechła, gdzie zjadłem śniadanie, znacznie lepiej :)
Wierzchowisko, idylla Wyżyny Miechowskiej
Umajony rynek w Miechowie, był tu spory ruch
Kalina Wielka
Działoszyce - po raz pierwszy dotarłem tu niemal równo 20 lat temu...
Okolice Jakubowic, w drodze na Dzierążnię
Byczowska Góra przed Młodzawami
Pińczów i kruchta kościoła św. Jana Ewangelisty z najstarszym napisem w języku polskim (jaki został wykuty na tym pięknym renesansowym epitafium)
Włochy - jeden z moich ulubionych monumentów Ponidzia, zabytek polszczyzny
Chmielnik - zabudowa sztetlu
Nowe miasto Pierzchnica
"Dziadek" w Daleszycach spogląda na wschód...
Łysogóry tuż, tuż
Święty Krzyż zdobyty po 7 latach przerwy
Łagów
Kramnice w Staszowie
Elektrownia w Połańcu (z ręki, ISO 6400)
Rynek w Przecławiu
Lubzina - początki halucynacji po nocnej jeździe wskazywały, że czas odpuścić!
Dystans135.84 km Czas06:15 Vśrednia21.73 km/h VMAX44.39 km/h Podjazdy905 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Na Próg Woźnicki i z powrotem
Wstałem o 2:46 i nie potrafiłem zasnąć powtórnie. Tymczasem prognozy zapowiadały ładne przedpołudnie i sztormowe popołudnie. Kierując się tym przesłaniem o 4:49 wyruszałem więc na przejażdżkę. Zakończyłem ją rekordowo szybko, bo o 12:19... Wtedy dopadły mnie pierwsze krople. Zza okna obserwowałem już prawdziwy potop...
Rano mgły były potężne a asfalty i trawy mokruteńkie. Mgły odpuściły dopiero za Siewierzem, temperatura skoczyła wtedy gwałtownie i było bardzo przyjemnie. W miłej scenerii zajechałem zatem do Woźnik i ponownie zrobiło się mniej fajnie: od południa sunęły deszczowe chmury. Ledwo zdążyłem, w Parku Redena było już mokro, ale przemknąłem się między falami uderzeniowymi.
Wypad miał charakter majówkowego pleneru w dość dobrym, trekingowym tempie, wymuszonym przez okoliczności (czas brutto: 7,5 h). Długi postój miałem w Kozich, ale to wynikało z nieudanej próby zalogowania do darmowego Wi-Fi na rynku, by sprawdzić co z prognozami pogody... (razem 47 minut!)
Cisza i spokój na będzińskiej "Nerce"
Bażant na Mariankach nie zamierzał zejść mi z drogi, nie dziwię mu się: dookoła rozlewiska a trawy ociekające wodą
Zamek siewierski i podnoszące się mgły
Sensacja: czyli nowy asfalt na drodze Nowa Wioska - Pińczyce.
Rynek w Koziegłowach
Wiosna w Woźnikach
Umajony las około Strąkowa
Postępy drogowe przy lotnisku Pyrzowice (Ożarowice). Wygląd chmur nakazywał odwrót...
Trasa:
Wstałem o 2:46 i nie potrafiłem zasnąć powtórnie. Tymczasem prognozy zapowiadały ładne przedpołudnie i sztormowe popołudnie. Kierując się tym przesłaniem o 4:49 wyruszałem więc na przejażdżkę. Zakończyłem ją rekordowo szybko, bo o 12:19... Wtedy dopadły mnie pierwsze krople. Zza okna obserwowałem już prawdziwy potop...
Rano mgły były potężne a asfalty i trawy mokruteńkie. Mgły odpuściły dopiero za Siewierzem, temperatura skoczyła wtedy gwałtownie i było bardzo przyjemnie. W miłej scenerii zajechałem zatem do Woźnik i ponownie zrobiło się mniej fajnie: od południa sunęły deszczowe chmury. Ledwo zdążyłem, w Parku Redena było już mokro, ale przemknąłem się między falami uderzeniowymi.
Wypad miał charakter majówkowego pleneru w dość dobrym, trekingowym tempie, wymuszonym przez okoliczności (czas brutto: 7,5 h). Długi postój miałem w Kozich, ale to wynikało z nieudanej próby zalogowania do darmowego Wi-Fi na rynku, by sprawdzić co z prognozami pogody... (razem 47 minut!)
Cisza i spokój na będzińskiej "Nerce"
Bażant na Mariankach nie zamierzał zejść mi z drogi, nie dziwię mu się: dookoła rozlewiska a trawy ociekające wodą
Zamek siewierski i podnoszące się mgły
Sensacja: czyli nowy asfalt na drodze Nowa Wioska - Pińczyce.
Rynek w Koziegłowach
Wiosna w Woźnikach
Umajony las około Strąkowa
Postępy drogowe przy lotnisku Pyrzowice (Ożarowice). Wygląd chmur nakazywał odwrót...
Trasa:
Dystans12.11 km Czas00:36 Vśrednia20.18 km/h Podjazdy 90 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans133.16 km Czas05:59 Vśrednia22.26 km/h VMAX56.58 km/h Podjazdy1024 m
SprzętFocus Arriba 4.0
GSD, Płaskowyż Twardowicki i dookoła tegoż peregrynacje (9)
Tym razem wreszcie wyrwałem się z pracy przed 17, ba, nawet przed 13. To oznaczało katowanie płaskowyżu i okolic. Po raz 10. w tym roku wjechałem na Górę św. Doroty - idę na rekord! Trasa była treningowa, ale miejscami wiosna prowokowała do chwili foto-refleksji. Pod koniec trasy ścigałem kolarzy i średnia znacznie wzrosła a jeden kolarz nawet haniebnie przegrał z trekingiem...
Typowy płaskowyż, czyli między Siemonią a Twardowicami
Na Dorotce - kwitnące suchodrzewy zwyczajne, bo nie tylko kasztanowce wyznaczają matury!
No i łany czosnku niedźwiedziego w Parku Zielona, wiadomo.
Do Siewierza było chmurnie i zimnawo, dopiero na pętli zendkowskiej chmury zaczęły ustępować
Zendek - jeszcze kwitnęły jabłonie
Cyklotrek na Korzystnej Górze i oryginalny widok na Sączów
Trasa:
Tym razem wreszcie wyrwałem się z pracy przed 17, ba, nawet przed 13. To oznaczało katowanie płaskowyżu i okolic. Po raz 10. w tym roku wjechałem na Górę św. Doroty - idę na rekord! Trasa była treningowa, ale miejscami wiosna prowokowała do chwili foto-refleksji. Pod koniec trasy ścigałem kolarzy i średnia znacznie wzrosła a jeden kolarz nawet haniebnie przegrał z trekingiem...
Typowy płaskowyż, czyli między Siemonią a Twardowicami
Na Dorotce - kwitnące suchodrzewy zwyczajne, bo nie tylko kasztanowce wyznaczają matury!
No i łany czosnku niedźwiedziego w Parku Zielona, wiadomo.
Do Siewierza było chmurnie i zimnawo, dopiero na pętli zendkowskiej chmury zaczęły ustępować
Zendek - jeszcze kwitnęły jabłonie
Cyklotrek na Korzystnej Górze i oryginalny widok na Sączów
Trasa:
Dystans18.91 km Czas00:58 Vśrednia19.56 km/h Podjazdy138 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Praca + Park Śląski
Podlotek kwiczoła wpadł mi w ręce. Taaki wypasiony, a dopiero 7 maja? Co to się dzieje...
Podlotek kwiczoła wpadł mi w ręce. Taaki wypasiony, a dopiero 7 maja? Co to się dzieje...
Dystans14.25 km Czas00:44 Vśrednia19.43 km/h Podjazdy100 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans25.07 km Czas01:08 Vśrednia22.12 km/h Podjazdy160 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Dystans102.98 km Czas04:49 Vśrednia21.38 km/h Podjazdy1074 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Płaskowyż Twardowicki (8)
Na starych smieciach było w majówkę o niebo lepiej (pogodowo) niż w górach. Pomimo powrotu o północy, zmobilizowałem się więc do wstania na budzik i przed 8 byłem już w trasie. Udało się zrobić tysiączek przewyższeń na trasie opartej wyłącznie po płaskowyżu! Śpiewały gdzieniegdzie wilgi, było nad Przeczycami dużo jaskółek. Uszkodzona obręcz dawała radę, ale na lekko to każdy potrafi :)
Udało mi się tak manewrować, by omijać najgorsze nawierzchniowo odcinki.
Sączów od strony podjazdu ul. Cmentarną
Znowu na Dziewiczej Górze, czyli Saczów z drugiej strony
Przeczyce od Boguchwałowic
Wiosna w Rogoźniku
Trasa:
Na starych smieciach było w majówkę o niebo lepiej (pogodowo) niż w górach. Pomimo powrotu o północy, zmobilizowałem się więc do wstania na budzik i przed 8 byłem już w trasie. Udało się zrobić tysiączek przewyższeń na trasie opartej wyłącznie po płaskowyżu! Śpiewały gdzieniegdzie wilgi, było nad Przeczycami dużo jaskółek. Uszkodzona obręcz dawała radę, ale na lekko to każdy potrafi :)
Udało mi się tak manewrować, by omijać najgorsze nawierzchniowo odcinki.
Sączów od strony podjazdu ul. Cmentarną
Znowu na Dziewiczej Górze, czyli Saczów z drugiej strony
Przeczyce od Boguchwałowic
Wiosna w Rogoźniku
Trasa:
Dystans156.91 km Czas07:41 Vśrednia20.42 km/h VMAX59.97 km/h Podjazdy1138 m
SprzętFocus Arriba 4.0
W strugach deszczu na Pogórze Strzyżowskie
Nocleg u podnóża masywu Hłoczy był o niebo przyjemniejszy niż ten na stokach Turkowej. Zawdzęczałem to wyraźnej inwersji (na szczyciku 17 stopni, w Kamiannej 8...). Spałem przy prześwicie, wśród buków. Nie lubię buczyny (noclegowo, bo poza tym uwielbiam), ale było znakomicie. Oczywiście pierwszym celem dnia było zdobycie Hłoczy. Kulminacja jest banalna orientacyjnie, choć kopuła usiana jest poległymi jodłami. Las tu dość ciekawy (jodłowo-bukowy!), ale widoków nie ma wcale.
Stokówka jest świetnie utrzymana, ale niestety ma bardzo głębokie rynienki. Śniadanie jadłem dopiero w Wilczynach (za Grybowem). Atrakcje były tu typowo majowe: w postgierkowskim, zamkniętym gmaszku dworca szalały mazurki. Pisklaki były już dawno wyklute i bardzo głośne. Mazurki uznały, że wnętrze zamknętego, przeszkolnego dworca to kapitalne miejsce na lokum i fruwały sobie w środku, niczym w wielkim terrarium...
Gdy uzyskałem najnowsze prognozy pogody mój optymizm znacznie przygasł. Rzeczywistość okazała się zaś gorsza od tych prognoz. Od 11 do 15:30 lało bez przerwy. Ja przerwę zrobiłem dopiero w Brzostku i odkryłem wówczas wyrwy w obręczy, przy oczkach, w 4 miejscach! Odkryłem też stratę dwóch szprych w przednim kole, to ich odgłosy skłoniły mnie zresztą do obdukcji roweru. Przy okazji rozerwałem spodnie przeciwdeszczowe. Działo się to wszystko gdy - pomimo warunków - zdecydowałem się na dłuższy wariant ropczycki zamiast dębickiego.
W Ropczycach zawitałem do tego samego baru co rok temu, ale został w międzyczasie Kebabem... O tempora, o mores!
Gdy dotarłem na peron w Witkowicach, znowu zaczęło padać - tak więc bez żalu salwowałem się ucieczką.
Na samiuśkim szczycie Hłoczy
Stokówka hłoczańska dobiła mi tylną obręcz, ale jeszcze nie byłem tego świadomy...
Grybów, rynek
Skamieniałe Miasto
Niezły podjazd na Przeczycę
Deszczowy pejzaż Pogórza Strzyżowskiego
Wielopole Skrzyńskie - ostatni raz rowerowałem tu w 2012 roku...
Ropczyce święciły 3 maja
A na peron w Witkowicach można wjechać bezpośrednio rowerem i to jest jego przewaga nad dworcem Ropczyce City! To już trzeci raz na tym peronie, ale człowiek doświadczony...
Trasa:
Nocleg u podnóża masywu Hłoczy był o niebo przyjemniejszy niż ten na stokach Turkowej. Zawdzęczałem to wyraźnej inwersji (na szczyciku 17 stopni, w Kamiannej 8...). Spałem przy prześwicie, wśród buków. Nie lubię buczyny (noclegowo, bo poza tym uwielbiam), ale było znakomicie. Oczywiście pierwszym celem dnia było zdobycie Hłoczy. Kulminacja jest banalna orientacyjnie, choć kopuła usiana jest poległymi jodłami. Las tu dość ciekawy (jodłowo-bukowy!), ale widoków nie ma wcale.
Stokówka jest świetnie utrzymana, ale niestety ma bardzo głębokie rynienki. Śniadanie jadłem dopiero w Wilczynach (za Grybowem). Atrakcje były tu typowo majowe: w postgierkowskim, zamkniętym gmaszku dworca szalały mazurki. Pisklaki były już dawno wyklute i bardzo głośne. Mazurki uznały, że wnętrze zamknętego, przeszkolnego dworca to kapitalne miejsce na lokum i fruwały sobie w środku, niczym w wielkim terrarium...
Gdy uzyskałem najnowsze prognozy pogody mój optymizm znacznie przygasł. Rzeczywistość okazała się zaś gorsza od tych prognoz. Od 11 do 15:30 lało bez przerwy. Ja przerwę zrobiłem dopiero w Brzostku i odkryłem wówczas wyrwy w obręczy, przy oczkach, w 4 miejscach! Odkryłem też stratę dwóch szprych w przednim kole, to ich odgłosy skłoniły mnie zresztą do obdukcji roweru. Przy okazji rozerwałem spodnie przeciwdeszczowe. Działo się to wszystko gdy - pomimo warunków - zdecydowałem się na dłuższy wariant ropczycki zamiast dębickiego.
W Ropczycach zawitałem do tego samego baru co rok temu, ale został w międzyczasie Kebabem... O tempora, o mores!
Gdy dotarłem na peron w Witkowicach, znowu zaczęło padać - tak więc bez żalu salwowałem się ucieczką.
Na samiuśkim szczycie Hłoczy
Stokówka hłoczańska dobiła mi tylną obręcz, ale jeszcze nie byłem tego świadomy...
Grybów, rynek
Skamieniałe Miasto
Niezły podjazd na Przeczycę
Deszczowy pejzaż Pogórza Strzyżowskiego
Wielopole Skrzyńskie - ostatni raz rowerowałem tu w 2012 roku...
Ropczyce święciły 3 maja
A na peron w Witkowicach można wjechać bezpośrednio rowerem i to jest jego przewaga nad dworcem Ropczyce City! To już trzeci raz na tym peronie, ale człowiek doświadczony...
Trasa:
Dystans169.80 km Czas08:03 Vśrednia21.09 km/h VMAX64.05 km/h Podjazdy1582 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Z Liptowa na Łemkowynę
W nocy zmarzłem niemiłosiernie. Letni śpiwór o komforcie 13 stopni oraz alumata przy temperaturze od 8 do 4 stopni w nocy to jest znakomity pomysł na survival, ale na nic więcej :( Liczyłem na inwersję, ale się przeliczyłem. Nocleg na tej wysokości (970) okazał się poważnym błędem, tym bardziej że było to dopiero pierwsze namiotowanie w tym roku... Miejsce było położone uroczo, w dodatku bardzo wygodne i pomimo widokowości osłonięte. Trudno - c'est la vie...
Dalsza trasa wzdłuż Czarnego Wagu była cudowna. Wiele lat temu zaplanowałem, że tu pojadę (kusiła dzikość tych gór), ale ostatnie dwa lata skupiałem się na statystykach - a tym sprzyjają niziny... W dolinie dominuje cisza, przerywają ją jedynie ciężarówki z drewnem (Lesy Slovenskej Republiky, czy jakoś tak) kursujące wprost z parku narodowego (słowackie poczucie humoru). Dalsza trasa wiedzie krawędzią przepaści, nad stromymi miejscami brzegami Wagu. Do miasta Svit mknąłem już drogą nr 18. Po wizycie w Lidlu (urzekło mnie granatove jablko) postanowiłem wykorzystać porywisty wiatr na wschód (śr. 7 m/s), przerywając jazdę wyłącznie dla zdjęć i jednego popasu (za Podolińcem, gdzie szwędały się tłumy Romów). Kolejny popas miałem na wygodnym materacu, już po polskiej stronie: między Leluchowem a Muszyną. Brzmi dziwnie, ale tak było: w zaroślach leżał nowy, wygodny materac. Było cudownie sobie na nim poleżeć :)
W Krynicy, pomny super cen i jeszcze lepszego smaku, próbowałem stołować się w Barze za Rogiem - niestety, tłumy były niemożebne. Nawet deszczowa majówka nie uwalnia Krynicy od stonki... Siłą rozpędu dotarłem do Kamiennej, na bezczela mijając nawet leśniczego, w którego leśnictwie zamierzałem nielegalnie biwakować :)
Zamiar ten o mało się nie powiódł z powodu utopienia: las był wielkim bagniskiem (i świadectwem co tu się działo).
Mogło być epicko, nie było...
Dolny zbiornik "Czarny Wag", po lewej Turkowa i jej 450-metrowy, prądotwórczy stok
Spiska Sobota na tle prześwitujących Tatr
Kieżmark
Zamek w Lubowli - siedziba polskich starostów Spisza
W nocy zmarzłem niemiłosiernie. Letni śpiwór o komforcie 13 stopni oraz alumata przy temperaturze od 8 do 4 stopni w nocy to jest znakomity pomysł na survival, ale na nic więcej :( Liczyłem na inwersję, ale się przeliczyłem. Nocleg na tej wysokości (970) okazał się poważnym błędem, tym bardziej że było to dopiero pierwsze namiotowanie w tym roku... Miejsce było położone uroczo, w dodatku bardzo wygodne i pomimo widokowości osłonięte. Trudno - c'est la vie...
Dalsza trasa wzdłuż Czarnego Wagu była cudowna. Wiele lat temu zaplanowałem, że tu pojadę (kusiła dzikość tych gór), ale ostatnie dwa lata skupiałem się na statystykach - a tym sprzyjają niziny... W dolinie dominuje cisza, przerywają ją jedynie ciężarówki z drewnem (Lesy Slovenskej Republiky, czy jakoś tak) kursujące wprost z parku narodowego (słowackie poczucie humoru). Dalsza trasa wiedzie krawędzią przepaści, nad stromymi miejscami brzegami Wagu. Do miasta Svit mknąłem już drogą nr 18. Po wizycie w Lidlu (urzekło mnie granatove jablko) postanowiłem wykorzystać porywisty wiatr na wschód (śr. 7 m/s), przerywając jazdę wyłącznie dla zdjęć i jednego popasu (za Podolińcem, gdzie szwędały się tłumy Romów). Kolejny popas miałem na wygodnym materacu, już po polskiej stronie: między Leluchowem a Muszyną. Brzmi dziwnie, ale tak było: w zaroślach leżał nowy, wygodny materac. Było cudownie sobie na nim poleżeć :)
W Krynicy, pomny super cen i jeszcze lepszego smaku, próbowałem stołować się w Barze za Rogiem - niestety, tłumy były niemożebne. Nawet deszczowa majówka nie uwalnia Krynicy od stonki... Siłą rozpędu dotarłem do Kamiennej, na bezczela mijając nawet leśniczego, w którego leśnictwie zamierzałem nielegalnie biwakować :)
Zamiar ten o mało się nie powiódł z powodu utopienia: las był wielkim bagniskiem (i świadectwem co tu się działo).
Mogło być epicko, nie było...
Dolny zbiornik "Czarny Wag", po lewej Turkowa i jej 450-metrowy, prądotwórczy stok
Spiska Sobota na tle prześwitujących Tatr
Kieżmark
Miejsce popasu za Podolińcem a przed Lubowlą
Zamek w Lubowli - siedziba polskich starostów Spisza
Pławiec - ruiny zamku, ongiś była to własność niesfornego i wojowniczego biskupa Jana Muskaty
Muszyna - widok na zamek i zakola Popradu. Wspomnienia z pierwszych kolonii
Krynica - powrót po 3 miesiącach
Berest
Kapitalny leśny parking w Kamiannej
Trasa: