Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 1996
Dystans całkowity: | 90.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 30.00 km |
Więcej statystyk |
Dystans39.00 km
SprzętOlpran Spirit
Dystans34.00 km
SprzętOlpran Spirit
Kamionka
Chyba pierwszy klasyczny cyklotrek w życiu
Chyba pierwszy klasyczny cyklotrek w życiu
Dystans17.00 km
SprzętWigry 3
Kameduły
To był ten pierwszy raz. Pierwszy samodzielny, głęboko konspiracyjny, pionierski wypad w całkowicie nieznane mi, dziewicze rejony Ponidzia. W roku 1996 prawie miesiąc spędziłem na Ponidziu. Był to rok, gdy pierwszy raz w życiu doczekałem się porządnego roweru (Olpran Spirit), który nie ważył 22 kg, nie był za mały lub za duży... Zakupiłem go tuż przed wyjazdem na wieś, na początku czerwca.
Efektem była eksplozja pasji rowerowej. Na wsi dalej miałem do dyspozycji jedynie Wigry, ale pod koniec pobytu zacząłem wypuszczać się na nim na samodzielne wycieczki. Impulsem był wyjazd mamy, tata znacznie mniej rygorystycznie interesował się moimi włóczęgami, nabrałem więc większej "brawury". Drugim - równie istotnym powodem - było zakończenie sezonu lęgowego większości ptaków wróblowych. Nie miałem już powodów, by szwędać się po chaszczach. Zacząłem więc wyjeżdzać na pierwsze samodzielnie wypady rowerowe po Ponidziu. Początkowo nad Nidę, do Kowali i do Zakamienia; w miejsca znane z wycieczek rowerowych w towarzystwie rodziców. Na sam koniec pobytu odważyłem się jednak zaryzykować, zaszaleć i odkryć coś nowego. Nie posiadałem jeszcze żadnych map Ponidzia, a przewodnik Leszka Cmocha "Ponidzie" dopiero wchodził do druku...
W sensie poznawczym była to więc prawdziwa wyprawa w nieznane. Z rodzicami dochodziliśmy wtedy lub dojeżdżali jedynie do początku Grochowisk (głazu pamiątkowego), w porywach do mogiły powstańczej z krzyżem.
W Chorzowie miałem lepszy sprzęt (nowiutki rower z przerzutkami) i porządne mapy i plany konurbacji katowickiej. Na Ponidziu nie miałem nic, poza chęcią i ciekawością. Dlatego ten właśnie wypadzik, zwieńczony odkryciem wsi Kameduły, uznaję za początek pasji rowerowej.
To był ten pierwszy raz. Pierwszy samodzielny, głęboko konspiracyjny, pionierski wypad w całkowicie nieznane mi, dziewicze rejony Ponidzia. W roku 1996 prawie miesiąc spędziłem na Ponidziu. Był to rok, gdy pierwszy raz w życiu doczekałem się porządnego roweru (Olpran Spirit), który nie ważył 22 kg, nie był za mały lub za duży... Zakupiłem go tuż przed wyjazdem na wieś, na początku czerwca.
Efektem była eksplozja pasji rowerowej. Na wsi dalej miałem do dyspozycji jedynie Wigry, ale pod koniec pobytu zacząłem wypuszczać się na nim na samodzielne wycieczki. Impulsem był wyjazd mamy, tata znacznie mniej rygorystycznie interesował się moimi włóczęgami, nabrałem więc większej "brawury". Drugim - równie istotnym powodem - było zakończenie sezonu lęgowego większości ptaków wróblowych. Nie miałem już powodów, by szwędać się po chaszczach. Zacząłem więc wyjeżdzać na pierwsze samodzielnie wypady rowerowe po Ponidziu. Początkowo nad Nidę, do Kowali i do Zakamienia; w miejsca znane z wycieczek rowerowych w towarzystwie rodziców. Na sam koniec pobytu odważyłem się jednak zaryzykować, zaszaleć i odkryć coś nowego. Nie posiadałem jeszcze żadnych map Ponidzia, a przewodnik Leszka Cmocha "Ponidzie" dopiero wchodził do druku...
W sensie poznawczym była to więc prawdziwa wyprawa w nieznane. Z rodzicami dochodziliśmy wtedy lub dojeżdżali jedynie do początku Grochowisk (głazu pamiątkowego), w porywach do mogiły powstańczej z krzyżem.
W Chorzowie miałem lepszy sprzęt (nowiutki rower z przerzutkami) i porządne mapy i plany konurbacji katowickiej. Na Ponidziu nie miałem nic, poza chęcią i ciekawością. Dlatego ten właśnie wypadzik, zwieńczony odkryciem wsi Kameduły, uznaję za początek pasji rowerowej.