Dystans411.14 km Czas19:44 Vśrednia20.83 km/h
SprzętKross Raven Meadow
Na wschód (do Kozłówki i Nałęczowa)
Chorzów Batory - Myszków PKP - Przedbórz - Końskie - Przysucha - Wyśmierzyce - Białobrzegi - Kozienice - Dęblin - Michów - Kozłówka - Nałęczów - Nałęczów PKP
Środa, 29.05.2013 - wyjazd pociągiem o 4:26 do Myszkowa. Z Myszkowa (29.05, godz. 5:40) aż do Końskich jedynym problemem był silny wiatr w twarz. Odcinek Ruda Maleniecka-Końskie bardzo niesympatyczny: duże natężenie ruchu.
W Końskich olbrzymie problemy z trafieniem na drogę do m. Przysucha - złe oznaczenia kosztowały mnie kilka bezsensownych rund i stratę czasu, którą odpokutowałem w Białobrzegach.
Na odcinku Skrzyńsko - Potworów wszystko rozkopane, jazda po szutrze nie sprzyja utrzymaniu tempa.
Celem były Wyśmierzyce:
Białobrzeska ulewa spowodowała stratę rzędu 3 godzin, co czyniło pierwotny cel rajdu (Chełm) nieosiągalnym ze względu na poważne zagrożenie burzowe w okolicach przewidywanej godziny dotarcia do celu.
Niemiłe dotknięcie burzy w Białobrzegach skłoniło mnie na wycofanie się z trasy w Kozłówce i zakończenie rajdu w Nałęczowie.
OPIS Z BLOGA "PATRIOTA PEJZAŻU":
Prognoza pogody matką wynalazków
Trasa miała być do Warszawy, ale remont odcinka drogi w w Ważnych Młynach utrudnił mi to zadanie. Najbliższa w miarę sympatyczna droga dojazdu do stolicy jaka wykrystalizowała mi się po długich godzinach nad mapą i na geoportalu wiodła bardziej na wschód. Chciałem już w zeszłym roku wybrać się do Warszawy na Euro - na przeszkodzie stanęła praca. Wcześniej - jeszcze w minionym wieku - snułem niebotyczne (jak na moje ówczesne możliwości i doświadczenie) plany rowerowego podboju Wyśmierzyc - najmniejszego miasta w Polsce.
Okruchy z tych dwóch planów udało mi się zebrać "ziarnko do ziarnka" i przesiać plewy przez sito. Zdecydowałem się jechać wyczynowo do Chełma - bo powrót łatwy (kolej) i o tani nocleg też łatwo. Najważniejszym czynnikiem były jednak prognozy pogody - szanse na większe okno bez opadów były w dłuuugi weekend tylko na przełomie dni 29.05/30.05 i to wyłącznie na wschodzie Polski. Nie była to pomyślna prognoza - istniało poważne ryzyko, że zbłąkana burza się zapląta. Najważniejszy był niepokojący dodatkowy warunek - do czwartkowego południa 30 maja musiałem naleźć się w Chełmie... W przeciwnym wypadku czekał mnie armagedon pogodowy.
Głód roweru silniejszy niż rozsądek
Dwa tygodnie bez "wyrypy" na rowerze powodują u mnie w maju nieznośną ciężkość sumienia i wilczy apetyt na kilometry. Ledwo cyklon "Dominik" zaczął odpuszczać ja już pakowałem sakwy. Dominik zdaje się złośliwy był z natury bo jeden lokalny wirek zakręcić się miał jeszcze o 3-4 nad ranem 29 maja w okolicach Częstochowa-Myszków i tym samym pokrzyżował moje plany wyruszenia pociągiem nocą i startu w okolicach północy (28.05/29.05). Zaczęło się więc tradycyjnie, na właściwą trasę ruszałem dopiero o 5:40 z Myszkowa. To skandalicznie późna godzina, ale na pogodę nie ma mocnych.
Zatem po kolei: do Przedborza i dalej na Końskie. Niebo błękitne, gdzieniegdzie nikłe białe obłoczki i całkiem ciepło. Gdyby tylko nie ten silny wiatr prosto w twarz... Nie można mieć wszystkiego - byłem i tak zadowolony. Uwierzyłem w pełny sukces i koło południa miałem już dogadany nocleg w Chełmie na... dzień następny. No cóż, czekało mnie łącznie ponad 450 km nieustannej jazdy, a każda przyjemność w nadmiarze szkodzi :)
Weryfikacja zamierzeń
Schody zaczęły się na koneckich rozjazdach w centrum miasta. Totalny odlot z drogowskazami, które powodowały, że trzy razy zrobiłem koło. W końcu wyjąłem mapę (planu nie miałem, bo nie drukuję planów tak małych miast) i na tej podstawie udało mi się trafić na drogę nr 729 do Przysuchy. Ledwo Przysuchę minąłem i historycznie zacne Skrzyńsko a już czekała mnie zerwana nawierzchnia na odcinku 10 km; potworna niespodzianka notabene tuż przed Potworowem
Pomyślałem, że starczy tych niemiłych pstryczków w nos - niesłusznie! - w Białobrzegach dopadła mnie więc megaulewa. Miałem tu coś zjeść, ale zanim znalazłem pizzerię utknąłem na równe 3 godziny na przystanku (18-21)! Poznałem kilku miejscowych, ostatecznie i tak się cieszyłem - rozległością wiaty, bo lało straszliwie. Gdybym nie skusił się na rozległy sektor usług białobrzeskich (to miasto mi zaimponowało rozmachem inwestycyjnym jego mieszkańców - wszędzie jakieś biznesy, sklepy, warsztaty, punkty: sanktuarium kapitalizmu) nawałnica dopadłaby mnie na środku nigdzie, nawet przystanków z wiatami nie było przez kilkanaście kilometrów (piszę o drodze nr 48).
Zanim jednak dotarłem do niefortunnych Białobrzegów zrobiłem kilka rundek po najmniejszym mieście w Polsce - nareszcie mi się to udało!
Droga numer 48 - bello di notte
Po tej ulewie nic już nie było takie jak przedtem. Spędziłem w Białobrzegach prawie 4 godziny, w tym przeszło 3 godziny na przystanku. Zapadała noc a ja wyruszałem w dalszą drogę. Do Kozienic i Dęblina. Na początku ciężko jechało się jeziorem zwanym drogą. Z czasem woda spłynęła, rozśpiewały się słowiki a wiatr zelżał. Droga była puściutka, jechałem środkiem jezdni, tam gdzie asfalt był nienaganny. To paradoks, że delektować jazdą mogłem się dopiero nocą. W miejscowości Brzóza zrobiłem sobie dłuższą przerwę na weryfikację planów - to był pierwszy przystanek z wygodnymi siedzeniami i solidną wiatą. Jeszcze nocą dotarłem do Sieciechowa i mogłem korzystając z mini-statywu uwiecznić tamtejszy zespół klasztorny - czas naświetlania rzędu 50 sekund pozwolił rozświetlić mroki nocy... Jasne na pierwszym planie to światło z czołówki.
Za Dęblinem zjechałem z powrotem na drogi lokalne, po nieprzespanej nocy zacząłem nieco przysypiać i kilka razy budziłem się na środku jezdni. Szczęśliwie były to okolice godziny 4. nad ranem a na 22-kilometrowym odcinku Wilczanka-Michów nie minął mnie żaden samochód (chyba, że akurat spałem i przegapiłem). Sączyłem sobie napój energetyzujący reklamowany przez Tysona, ale za późno się za niego zabrałem - powera poczułem dopiero kilka godzin później. Wiem z doświadczenia, że właściwie użyty jest bardzo skuteczny :)
Garść wrażeń końcowych
Przed godziną 8 rano byłem w Kozłówce i zastałem zamkniętą bramę - było Boże Ciało - nie wiem czemu mnie to zaskoczyło. Po kilkunastu minutach, gdy kończyłem przepakowanie i posiłek zjawił się ochroniarz i z grubsza rzecz biorąc otworzył mi bramę, i zaprosił do środka. Dokończyłem więc wafelki na wygodnej ławce przed pałacem. Było słonecznie, ale miałem "poulewowe" opóźnienie, które uniemożliwiało mi dotarcie na godzinę 13 do "miasta białego niedźwiedzia" i ducha Bielucha. Zdecydowałem się zatem na realizację "planu z Brzózy" by jak najszybciej znaleźć się w pobliżu życiodajnej linii kolejowej i stacji Nałęczów. Z 3-godzinym zapasem mogłem sobie pozwolić na spacerowanie z rowerem po parku zdrojowym, na obiadek, na kilka rundek po mieście. Dojechałbym spokojnie do samego Lublina, ale wspomnienia lubelskie mam niemiłe i wolałem napawać się tłumami turystów, "turystów" i kuracjuszy w Nałęczowie.
Pociąg RegioExpress Lublin-Wrocław mimo adnotacji przewóz rowerów nie posiadał nawet śladu pomieszczenia na bagaż, wszystkie wagony z przedziałami a w ostatnim wagonie upchnięte dwa górale chłopców z Radomia. Dałem radę na trzeciego, ale 3 rowery to był maksymalny przewóz rowerów jaki oferował pociąg.
W Radomiu zmiana i trafiłem na małżeństwo rowerzystów z Warszawy zmierzających do Kielc (i dalej do Krakowa). Było kilka wspólnych tematów - i dobrze. 9 km przed Kielcami lokomotywa wyzionęła ducha po - zdaje się - spotkaniu z piorunem. Burza z potężną ulewą znowu więc mnie dopadły - dwie i pół godziny opóźnienia, irytacja pasażerów, bezradność dowodzących koleją politruków (żadna nowość). 9 km w dwie i pół godziny: żenujący wynik nawet dla piechura z dużym bagażem. W końcu dokonała się zmiana składu i po wielu perypetiach w domu byłem o godz. 22 miast 19.
Mogło być lepiej, pogoda nie pozwoliła na więcej, Chełm pozostał niezdobyty. Z drugiej strony aura była rzez cały długi weekend fatalna, więc mogło być gorzej.
TRASA: Chorzów Centrum - Chorzów Batory - Myszków - Św. Anna - Przedbórz - Końskie - Przysucha - Wyśmierzyce - Białobrzegi - Kozienice - Dęblin - Kozłówka - Nałęczów - Katowice - Chorzów
Na siodełku: 19 godz. 59 min 35 sekund (w trasie z rowerem 29 godzin i 3 minuty - w tym 3 godziny na przystanku w Białobrzegach z powodu ulewy).
Dystans na rowerze: 411.14 km
...
Środa, 29.05.2013 - wyjazd pociągiem o 4:26 do Myszkowa. Z Myszkowa (29.05, godz. 5:40) aż do Końskich jedynym problemem był silny wiatr w twarz. Odcinek Ruda Maleniecka-Końskie bardzo niesympatyczny: duże natężenie ruchu.
W Końskich olbrzymie problemy z trafieniem na drogę do m. Przysucha - złe oznaczenia kosztowały mnie kilka bezsensownych rund i stratę czasu, którą odpokutowałem w Białobrzegach.
Na odcinku Skrzyńsko - Potworów wszystko rozkopane, jazda po szutrze nie sprzyja utrzymaniu tempa.
Celem były Wyśmierzyce:
Białobrzeska ulewa spowodowała stratę rzędu 3 godzin, co czyniło pierwotny cel rajdu (Chełm) nieosiągalnym ze względu na poważne zagrożenie burzowe w okolicach przewidywanej godziny dotarcia do celu.
Niemiłe dotknięcie burzy w Białobrzegach skłoniło mnie na wycofanie się z trasy w Kozłówce i zakończenie rajdu w Nałęczowie.
OPIS Z BLOGA "PATRIOTA PEJZAŻU":
Prognoza pogody matką wynalazków
Trasa miała być do Warszawy, ale remont odcinka drogi w w Ważnych Młynach utrudnił mi to zadanie. Najbliższa w miarę sympatyczna droga dojazdu do stolicy jaka wykrystalizowała mi się po długich godzinach nad mapą i na geoportalu wiodła bardziej na wschód. Chciałem już w zeszłym roku wybrać się do Warszawy na Euro - na przeszkodzie stanęła praca. Wcześniej - jeszcze w minionym wieku - snułem niebotyczne (jak na moje ówczesne możliwości i doświadczenie) plany rowerowego podboju Wyśmierzyc - najmniejszego miasta w Polsce.
Okruchy z tych dwóch planów udało mi się zebrać "ziarnko do ziarnka" i przesiać plewy przez sito. Zdecydowałem się jechać wyczynowo do Chełma - bo powrót łatwy (kolej) i o tani nocleg też łatwo. Najważniejszym czynnikiem były jednak prognozy pogody - szanse na większe okno bez opadów były w dłuuugi weekend tylko na przełomie dni 29.05/30.05 i to wyłącznie na wschodzie Polski. Nie była to pomyślna prognoza - istniało poważne ryzyko, że zbłąkana burza się zapląta. Najważniejszy był niepokojący dodatkowy warunek - do czwartkowego południa 30 maja musiałem naleźć się w Chełmie... W przeciwnym wypadku czekał mnie armagedon pogodowy.
Głód roweru silniejszy niż rozsądek
Dwa tygodnie bez "wyrypy" na rowerze powodują u mnie w maju nieznośną ciężkość sumienia i wilczy apetyt na kilometry. Ledwo cyklon "Dominik" zaczął odpuszczać ja już pakowałem sakwy. Dominik zdaje się złośliwy był z natury bo jeden lokalny wirek zakręcić się miał jeszcze o 3-4 nad ranem 29 maja w okolicach Częstochowa-Myszków i tym samym pokrzyżował moje plany wyruszenia pociągiem nocą i startu w okolicach północy (28.05/29.05). Zaczęło się więc tradycyjnie, na właściwą trasę ruszałem dopiero o 5:40 z Myszkowa. To skandalicznie późna godzina, ale na pogodę nie ma mocnych.
Zatem po kolei: do Przedborza i dalej na Końskie. Niebo błękitne, gdzieniegdzie nikłe białe obłoczki i całkiem ciepło. Gdyby tylko nie ten silny wiatr prosto w twarz... Nie można mieć wszystkiego - byłem i tak zadowolony. Uwierzyłem w pełny sukces i koło południa miałem już dogadany nocleg w Chełmie na... dzień następny. No cóż, czekało mnie łącznie ponad 450 km nieustannej jazdy, a każda przyjemność w nadmiarze szkodzi :)
Weryfikacja zamierzeń
Schody zaczęły się na koneckich rozjazdach w centrum miasta. Totalny odlot z drogowskazami, które powodowały, że trzy razy zrobiłem koło. W końcu wyjąłem mapę (planu nie miałem, bo nie drukuję planów tak małych miast) i na tej podstawie udało mi się trafić na drogę nr 729 do Przysuchy. Ledwo Przysuchę minąłem i historycznie zacne Skrzyńsko a już czekała mnie zerwana nawierzchnia na odcinku 10 km; potworna niespodzianka notabene tuż przed Potworowem
Pomyślałem, że starczy tych niemiłych pstryczków w nos - niesłusznie! - w Białobrzegach dopadła mnie więc megaulewa. Miałem tu coś zjeść, ale zanim znalazłem pizzerię utknąłem na równe 3 godziny na przystanku (18-21)! Poznałem kilku miejscowych, ostatecznie i tak się cieszyłem - rozległością wiaty, bo lało straszliwie. Gdybym nie skusił się na rozległy sektor usług białobrzeskich (to miasto mi zaimponowało rozmachem inwestycyjnym jego mieszkańców - wszędzie jakieś biznesy, sklepy, warsztaty, punkty: sanktuarium kapitalizmu) nawałnica dopadłaby mnie na środku nigdzie, nawet przystanków z wiatami nie było przez kilkanaście kilometrów (piszę o drodze nr 48).
Zanim jednak dotarłem do niefortunnych Białobrzegów zrobiłem kilka rundek po najmniejszym mieście w Polsce - nareszcie mi się to udało!
Droga numer 48 - bello di notte
Po tej ulewie nic już nie było takie jak przedtem. Spędziłem w Białobrzegach prawie 4 godziny, w tym przeszło 3 godziny na przystanku. Zapadała noc a ja wyruszałem w dalszą drogę. Do Kozienic i Dęblina. Na początku ciężko jechało się jeziorem zwanym drogą. Z czasem woda spłynęła, rozśpiewały się słowiki a wiatr zelżał. Droga była puściutka, jechałem środkiem jezdni, tam gdzie asfalt był nienaganny. To paradoks, że delektować jazdą mogłem się dopiero nocą. W miejscowości Brzóza zrobiłem sobie dłuższą przerwę na weryfikację planów - to był pierwszy przystanek z wygodnymi siedzeniami i solidną wiatą. Jeszcze nocą dotarłem do Sieciechowa i mogłem korzystając z mini-statywu uwiecznić tamtejszy zespół klasztorny - czas naświetlania rzędu 50 sekund pozwolił rozświetlić mroki nocy... Jasne na pierwszym planie to światło z czołówki.
Za Dęblinem zjechałem z powrotem na drogi lokalne, po nieprzespanej nocy zacząłem nieco przysypiać i kilka razy budziłem się na środku jezdni. Szczęśliwie były to okolice godziny 4. nad ranem a na 22-kilometrowym odcinku Wilczanka-Michów nie minął mnie żaden samochód (chyba, że akurat spałem i przegapiłem). Sączyłem sobie napój energetyzujący reklamowany przez Tysona, ale za późno się za niego zabrałem - powera poczułem dopiero kilka godzin później. Wiem z doświadczenia, że właściwie użyty jest bardzo skuteczny :)
Garść wrażeń końcowych
Przed godziną 8 rano byłem w Kozłówce i zastałem zamkniętą bramę - było Boże Ciało - nie wiem czemu mnie to zaskoczyło. Po kilkunastu minutach, gdy kończyłem przepakowanie i posiłek zjawił się ochroniarz i z grubsza rzecz biorąc otworzył mi bramę, i zaprosił do środka. Dokończyłem więc wafelki na wygodnej ławce przed pałacem. Było słonecznie, ale miałem "poulewowe" opóźnienie, które uniemożliwiało mi dotarcie na godzinę 13 do "miasta białego niedźwiedzia" i ducha Bielucha. Zdecydowałem się zatem na realizację "planu z Brzózy" by jak najszybciej znaleźć się w pobliżu życiodajnej linii kolejowej i stacji Nałęczów. Z 3-godzinym zapasem mogłem sobie pozwolić na spacerowanie z rowerem po parku zdrojowym, na obiadek, na kilka rundek po mieście. Dojechałbym spokojnie do samego Lublina, ale wspomnienia lubelskie mam niemiłe i wolałem napawać się tłumami turystów, "turystów" i kuracjuszy w Nałęczowie.
Pociąg RegioExpress Lublin-Wrocław mimo adnotacji przewóz rowerów nie posiadał nawet śladu pomieszczenia na bagaż, wszystkie wagony z przedziałami a w ostatnim wagonie upchnięte dwa górale chłopców z Radomia. Dałem radę na trzeciego, ale 3 rowery to był maksymalny przewóz rowerów jaki oferował pociąg.
W Radomiu zmiana i trafiłem na małżeństwo rowerzystów z Warszawy zmierzających do Kielc (i dalej do Krakowa). Było kilka wspólnych tematów - i dobrze. 9 km przed Kielcami lokomotywa wyzionęła ducha po - zdaje się - spotkaniu z piorunem. Burza z potężną ulewą znowu więc mnie dopadły - dwie i pół godziny opóźnienia, irytacja pasażerów, bezradność dowodzących koleją politruków (żadna nowość). 9 km w dwie i pół godziny: żenujący wynik nawet dla piechura z dużym bagażem. W końcu dokonała się zmiana składu i po wielu perypetiach w domu byłem o godz. 22 miast 19.
Mogło być lepiej, pogoda nie pozwoliła na więcej, Chełm pozostał niezdobyty. Z drugiej strony aura była rzez cały długi weekend fatalna, więc mogło być gorzej.
TRASA: Chorzów Centrum - Chorzów Batory - Myszków - Św. Anna - Przedbórz - Końskie - Przysucha - Wyśmierzyce - Białobrzegi - Kozienice - Dęblin - Kozłówka - Nałęczów - Katowice - Chorzów
Na siodełku: 19 godz. 59 min 35 sekund (w trasie z rowerem 29 godzin i 3 minuty - w tym 3 godziny na przystanku w Białobrzegach z powodu ulewy).
Dystans na rowerze: 411.14 km
...
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.