Dystans130.07 km Czas08:09 Vśrednia15.96 km/h Podjazdy1702 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rumunia 2024, dzień 5: Maramuresz, gdzieś na krańcu Europy
Zrujnowane, rdzewiejące przystanki, obrosłe kurzem i pajęczynami, z dziurawymi daszkami. Piękne górskie potoki pełne śmieci, totalny brak przydrożnych drzew i wszechobecni miłośnicy zapierdalania na drodze. Brak części wspólnych we wsiach, brak skwerków, placów zabaw, ławek, czegokolwiek świadczącego o tym że są to lokalne społeczności. Niszczenie pejzażu dziwnymi instalacjami i jaskrawymi kolorami fasad. Straszny widok zabiedzonych, bezpańskich psów, kopanych nieraz dla rozrywki (to w końcu kraj z największą liczbą miłośników psów w Europie, dlatego nie dziwi mnie też skala krzywdy psów). No i stała obecność psich zabójców - wielkich psisk pasterskich gotowych, by w każdej chwili odgryźć nogę rowerzyście lub rozszarpać go na kawałki. Męczący styl jazdy kierowców polegający na ciągłym wciskaniu gazu na dobrej nawierzchni. Mijałem zresztą samochód zaparkowany po prostu na serpentynie drogi, na linii ciągłej.
Rumuni mają już zabawki - dobrej jakości ważniejsze drogi i dobre samochody - wciąż jednak nie potrafią z nich korzystać. Nie rozumieją w ogóle pojęcia i wartości codziennej aktywności fizycznej. Śmieszni są też obcokrajowcy jadący przez Rumunię z wielkimi pakami na dachach i napisami typu "Balkan Expedition". Przyjechali na safari. Czują się chyba pierwszymi odkrywcami, ktoś im powiedział że muszą wieźć z domu własne suchary i wodę do picia. Niczym Tony Halik będą robić pranie w misce, korzystając z wstrząsów na rumuńskich bezdrożach, ale póki co jadą po gładkich asfaltach i nie zbaczają z utartych szlaków. Nie wiem jak im pomóc. Co ciekawe bardzo licznie reprezentowani są w tej grupie... Czesi.
Generalnie motywem przewodnim dnia są piękne tutejsze drewniane kościoły. Oczywiście w ich otoczeniu zazwyczaj brakuje drzew. Wymyślam więc relaks nad rzeką i pluskanie stópek. Chwila relaksu nad Izą jest jedną z bardziej traumatycznych. Nie wspomnę nawet o tym, że każdy skrawek zarośli był wysypiskiem śmieci. Bardziej szokujące było to, że na tym skrawku plaży, trzykrotnie próbowano mnie rozjechać terenówką!. Bo prawdziwy Rumun nie dojdzie do wody pieszo, to by go obrażało. On musi wjechać wprost do wody...
W tym całym anturażu mentalnej patologii było też mnóstwo piękna, autentycznej kultury ludowej. Gdy się zachmurzyło i zbierało na burze, zjeżdżały z łąk koniki ciągnąc wozy obładowane sianem. Na łąkach dumnie stały stogi siana. Po wsiach nieraz wyplatane płoty i rzeźbione drewniane bramy. Wielu starszych ludzi w ludowych strojach, szczególnie kobiet, w tych czarnych, niedostosowanych do upału spódnicach. W dolinie Izy popularne były też stoiska z warzywami, prosto od rolnika. Nieraz imponowały tutejsze arbuzy, pomidory, papryki czy ogórki. Trafiają się piękne ujęcia wody. Motywy są albo ludowe albo prawosławno-świątkowe. W sumie na jedno wychodzi.
Na koniec dnia mocno się zachmurza. Masyw Pietrosula znika w chmurach. Boję się, że lunie. Jak na złość Borsza ciągnie się w nieskończoność. Za hotelem Victoria odbijam więc w stromy łącznik, który doprowadza mnie do opuszczonego gospodarstwa. Nie ma tu żadnych psich niespodzianek, jest tylko kot dobrodziej. Znów mi się udało, przeżyłem kolejny dzień w Rumunii bez ran szarpanych.

Budesti. Piękny kościół z listy UNESCO. Zdjęcie kradzione z powodu utraty własnych.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49292715
Zrujnowane, rdzewiejące przystanki, obrosłe kurzem i pajęczynami, z dziurawymi daszkami. Piękne górskie potoki pełne śmieci, totalny brak przydrożnych drzew i wszechobecni miłośnicy zapierdalania na drodze. Brak części wspólnych we wsiach, brak skwerków, placów zabaw, ławek, czegokolwiek świadczącego o tym że są to lokalne społeczności. Niszczenie pejzażu dziwnymi instalacjami i jaskrawymi kolorami fasad. Straszny widok zabiedzonych, bezpańskich psów, kopanych nieraz dla rozrywki (to w końcu kraj z największą liczbą miłośników psów w Europie, dlatego nie dziwi mnie też skala krzywdy psów). No i stała obecność psich zabójców - wielkich psisk pasterskich gotowych, by w każdej chwili odgryźć nogę rowerzyście lub rozszarpać go na kawałki. Męczący styl jazdy kierowców polegający na ciągłym wciskaniu gazu na dobrej nawierzchni. Mijałem zresztą samochód zaparkowany po prostu na serpentynie drogi, na linii ciągłej.
Rumuni mają już zabawki - dobrej jakości ważniejsze drogi i dobre samochody - wciąż jednak nie potrafią z nich korzystać. Nie rozumieją w ogóle pojęcia i wartości codziennej aktywności fizycznej. Śmieszni są też obcokrajowcy jadący przez Rumunię z wielkimi pakami na dachach i napisami typu "Balkan Expedition". Przyjechali na safari. Czują się chyba pierwszymi odkrywcami, ktoś im powiedział że muszą wieźć z domu własne suchary i wodę do picia. Niczym Tony Halik będą robić pranie w misce, korzystając z wstrząsów na rumuńskich bezdrożach, ale póki co jadą po gładkich asfaltach i nie zbaczają z utartych szlaków. Nie wiem jak im pomóc. Co ciekawe bardzo licznie reprezentowani są w tej grupie... Czesi.
Generalnie motywem przewodnim dnia są piękne tutejsze drewniane kościoły. Oczywiście w ich otoczeniu zazwyczaj brakuje drzew. Wymyślam więc relaks nad rzeką i pluskanie stópek. Chwila relaksu nad Izą jest jedną z bardziej traumatycznych. Nie wspomnę nawet o tym, że każdy skrawek zarośli był wysypiskiem śmieci. Bardziej szokujące było to, że na tym skrawku plaży, trzykrotnie próbowano mnie rozjechać terenówką!. Bo prawdziwy Rumun nie dojdzie do wody pieszo, to by go obrażało. On musi wjechać wprost do wody...
W tym całym anturażu mentalnej patologii było też mnóstwo piękna, autentycznej kultury ludowej. Gdy się zachmurzyło i zbierało na burze, zjeżdżały z łąk koniki ciągnąc wozy obładowane sianem. Na łąkach dumnie stały stogi siana. Po wsiach nieraz wyplatane płoty i rzeźbione drewniane bramy. Wielu starszych ludzi w ludowych strojach, szczególnie kobiet, w tych czarnych, niedostosowanych do upału spódnicach. W dolinie Izy popularne były też stoiska z warzywami, prosto od rolnika. Nieraz imponowały tutejsze arbuzy, pomidory, papryki czy ogórki. Trafiają się piękne ujęcia wody. Motywy są albo ludowe albo prawosławno-świątkowe. W sumie na jedno wychodzi.
Na koniec dnia mocno się zachmurza. Masyw Pietrosula znika w chmurach. Boję się, że lunie. Jak na złość Borsza ciągnie się w nieskończoność. Za hotelem Victoria odbijam więc w stromy łącznik, który doprowadza mnie do opuszczonego gospodarstwa. Nie ma tu żadnych psich niespodzianek, jest tylko kot dobrodziej. Znów mi się udało, przeżyłem kolejny dzień w Rumunii bez ran szarpanych.

Budesti. Piękny kościół z listy UNESCO. Zdjęcie kradzione z powodu utraty własnych.

Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49292715
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.