Dystans153.15 km Czas09:11 Vśrednia16.68 km/h Podjazdy882 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rumunia 2024, dzień 4: Zderzenie z krajem kontrastów
Zaczynam aktywną część dnia od podziwiania ładnego kalwińskiego kościoła w Csenger i od razu próbuję przekroczyć granicę Schengen wałami z trasą rowerową. Uprzedza mnie jednak patrol węgierskiej straży granicznej, który gnał co sił na spotkanie ze mną. Cóż, muszę jednak jechać na przejście w Satu Mare. Tamże jest to dla obywateli szengeńskiej UE i tak formalność, więc robienie schodów na istniejącej już rumuńsko-węgierskiej trasie rowerowej wydaje się mocno komiczne. Dzięki nawiedzeniu oficjalnego przejścia mogłem z bliska obserwować wymianę tablic rejestracyjnych w samochodach sprowadzanych przez Mołdawian z UE...
W Rumunii wita mnie znakomity asfalt, o niebo lepszy od tych którymi podróżowałem przez całe Węgry. Na przedmieściach Satu Mare podziwiam ładne domy. Mają ceramiczne dachówki i białe rolety na oknach. Jest trochę hiszpańsko. Gdy zbliżam się bardziej do centrum miasta, czar pryska. Panuje tu prawdziwie małopolski nieład przestrzenny.
Wrażenia z Satu Mare są tylko wstępem do tego co czeka mnie dalej. Od kontrastów można dostać bólu głowy. Wybieram boczną drogę w kierunku Baia Mare. To w zasadzie pełen fałdowań asfaltu baaardzo długi pas startowy dla tutejszych bolidów młodych wieśniaków. Drzewa zostały wycięte z chirurgiczną precyzją, tak by nic nie przysłaniało słoneczka w ten uroczy dzień z wymarzoną temperaturą 33 stopni w cieniu. Cienia niestety nie ma. Gdy po minięciu wielu wsi trafiam w końcu - jakimś cudem - na ławeczkę w cieniu, jest ona zasypana małpkami. To w sumie za dużo powiedziane. Specyfiki nazywają się Mona (70%) i na etykiecie mają na wpół roznegliżowaną seksowną pielęgniarkę... Zaczynam czuć się lekko nieswojo.
Na drodze poza upałem i tempem jazdy kierowców męczy też natężenie ruchu, a to jest ta spokojniejsza droga... Przy drodze co jakiś czas mijam poletka śmieci. Pojawiają się wędrujące środkiem drogi gangi romskich podrostków, matki z dziećmi gromadzą się w osobnych stadkach. W okolicach Baia Mare zobaczę po raz pierwszy rozwieszone na płotach dywany z logo BMW i Mercedesa. Gdzieniegdzie rozbrzmiewa romski lub rumuński folk. Ta cała egzotyka jest całkowicie autentyczna, od dywanu do dywanu. Żeby się dalej nie znęcać, napomknę, że cieszył widok dorodnych kiści winogron w ogródkach i licznych bocianów. Jest też tzw. polska przedsiębiorczość, czyli każda wioska ma swojego żabkoida, trzeba też przyznać że ceny są w tych przybytkach wyraźnie niższe niż w Polsce. Na półkach cieszą też liczne tymbarki i hortexy.
Jestem przytłoczony tym wszystkim, w szczególności upałem i kompletnym brakiem cienia. Jadę cały czas w 40 stopniach, bo tyle jest w słońcu. Decyduje się więc ominąć rozgrzane Baia Mare i tym sposobem trafiam do najładniejszych rumuńskich wsi na tym etapie. Od Finteusu Mic aż po Sindresti jadę przez schludne, pełne zieleni wioski. Wszystko jest tu wypolerowane, asfalty doskonałe, czuję się jakbym wjechał do Szwajcarii. Jednego dnia przejechałem jakieś tajemnicze antypody mentalne, bo nawet kierowcy w tych wioskach są jacyś normalni, europejscy. Rozumiem, że mieszka w tych podmiejskich, schludnych wsiach, rumuńska klasa średnia, ale różnica z wioskami ludowymi przypomina bardziej przepaść niż wyszukiwanie niuansów.
Końcówka dnia to powrót do niepowodzeń. Nie znajduję kościoła drewnianego w Danesti, no i mam problem ze znalezieniem miejscówki nadającej się na biwak. Zanim w końcu znajdę skrawek mniej pionowej ziemi, zostanę - po raz pierwszy - zaatakowany brutalnie przez wałęsające się po drodze wielkie psiska. Jest bardzo niebezpiecznie, nie używam gazu tylko dlatego, że nie miałem go od razu pod ręką. To ledwie jeden dzień w Rumunii, a wrażeń wystarczyłoby na tydzień jazdy po Hesji. I nie jest to wcale krytyka Hesji ;)

Satu Mare - akurat tutaj zrobiłem fotkę telefonem by pokazać rumuński ład urbanistyczny. No i ta jedna fotka mi została z całego dnia na pamiątkę.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49262930
Zaczynam aktywną część dnia od podziwiania ładnego kalwińskiego kościoła w Csenger i od razu próbuję przekroczyć granicę Schengen wałami z trasą rowerową. Uprzedza mnie jednak patrol węgierskiej straży granicznej, który gnał co sił na spotkanie ze mną. Cóż, muszę jednak jechać na przejście w Satu Mare. Tamże jest to dla obywateli szengeńskiej UE i tak formalność, więc robienie schodów na istniejącej już rumuńsko-węgierskiej trasie rowerowej wydaje się mocno komiczne. Dzięki nawiedzeniu oficjalnego przejścia mogłem z bliska obserwować wymianę tablic rejestracyjnych w samochodach sprowadzanych przez Mołdawian z UE...
W Rumunii wita mnie znakomity asfalt, o niebo lepszy od tych którymi podróżowałem przez całe Węgry. Na przedmieściach Satu Mare podziwiam ładne domy. Mają ceramiczne dachówki i białe rolety na oknach. Jest trochę hiszpańsko. Gdy zbliżam się bardziej do centrum miasta, czar pryska. Panuje tu prawdziwie małopolski nieład przestrzenny.
Wrażenia z Satu Mare są tylko wstępem do tego co czeka mnie dalej. Od kontrastów można dostać bólu głowy. Wybieram boczną drogę w kierunku Baia Mare. To w zasadzie pełen fałdowań asfaltu baaardzo długi pas startowy dla tutejszych bolidów młodych wieśniaków. Drzewa zostały wycięte z chirurgiczną precyzją, tak by nic nie przysłaniało słoneczka w ten uroczy dzień z wymarzoną temperaturą 33 stopni w cieniu. Cienia niestety nie ma. Gdy po minięciu wielu wsi trafiam w końcu - jakimś cudem - na ławeczkę w cieniu, jest ona zasypana małpkami. To w sumie za dużo powiedziane. Specyfiki nazywają się Mona (70%) i na etykiecie mają na wpół roznegliżowaną seksowną pielęgniarkę... Zaczynam czuć się lekko nieswojo.
Na drodze poza upałem i tempem jazdy kierowców męczy też natężenie ruchu, a to jest ta spokojniejsza droga... Przy drodze co jakiś czas mijam poletka śmieci. Pojawiają się wędrujące środkiem drogi gangi romskich podrostków, matki z dziećmi gromadzą się w osobnych stadkach. W okolicach Baia Mare zobaczę po raz pierwszy rozwieszone na płotach dywany z logo BMW i Mercedesa. Gdzieniegdzie rozbrzmiewa romski lub rumuński folk. Ta cała egzotyka jest całkowicie autentyczna, od dywanu do dywanu. Żeby się dalej nie znęcać, napomknę, że cieszył widok dorodnych kiści winogron w ogródkach i licznych bocianów. Jest też tzw. polska przedsiębiorczość, czyli każda wioska ma swojego żabkoida, trzeba też przyznać że ceny są w tych przybytkach wyraźnie niższe niż w Polsce. Na półkach cieszą też liczne tymbarki i hortexy.
Jestem przytłoczony tym wszystkim, w szczególności upałem i kompletnym brakiem cienia. Jadę cały czas w 40 stopniach, bo tyle jest w słońcu. Decyduje się więc ominąć rozgrzane Baia Mare i tym sposobem trafiam do najładniejszych rumuńskich wsi na tym etapie. Od Finteusu Mic aż po Sindresti jadę przez schludne, pełne zieleni wioski. Wszystko jest tu wypolerowane, asfalty doskonałe, czuję się jakbym wjechał do Szwajcarii. Jednego dnia przejechałem jakieś tajemnicze antypody mentalne, bo nawet kierowcy w tych wioskach są jacyś normalni, europejscy. Rozumiem, że mieszka w tych podmiejskich, schludnych wsiach, rumuńska klasa średnia, ale różnica z wioskami ludowymi przypomina bardziej przepaść niż wyszukiwanie niuansów.
Końcówka dnia to powrót do niepowodzeń. Nie znajduję kościoła drewnianego w Danesti, no i mam problem ze znalezieniem miejscówki nadającej się na biwak. Zanim w końcu znajdę skrawek mniej pionowej ziemi, zostanę - po raz pierwszy - zaatakowany brutalnie przez wałęsające się po drodze wielkie psiska. Jest bardzo niebezpiecznie, nie używam gazu tylko dlatego, że nie miałem go od razu pod ręką. To ledwie jeden dzień w Rumunii, a wrażeń wystarczyłoby na tydzień jazdy po Hesji. I nie jest to wcale krytyka Hesji ;)

Satu Mare - akurat tutaj zrobiłem fotkę telefonem by pokazać rumuński ład urbanistyczny. No i ta jedna fotka mi została z całego dnia na pamiątkę.
Trasa:
https://ridewithgps.com/routes/49262930
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.