Dystans148.28 km Czas08:28 Vśrednia17.51 km/h VMAX38.99 km/h Podjazdy623 m
SprzętFocus Arriba 4.0
Rajd Hanzeatycki, dzień 6: Trauma magdeburska
Był sobie Magdeburg. Sławne miasto, siedziba cesarzy Świętego Cesarstwa i arcybiskupów, pierwsze na mojej trasie miasto hanzeatyckie. Magdeburga już jednak nie ma. Została nazwa. Przekonałem się o tym naocznie. Nalot dywanowy był bardzo skrupulatny. Zanim jednak w oszołomieniu szukałem jakichkolwiek śladów po starówce, musiałem ponownie zmierzyć się z żywiołem. Bo jakżeby inaczej, dalej dął huragan z północnego zachodu, czyli z kierunku w jakim zdążałem. Kolejny dzień walki z wiatrem był frustrujący. Moim atutem był przyjemny nocleg na przedpolu Wittenbergi i wyjątkowo długa regeneracja (nawałnica wpędziła mnie do namiotu przed 19). Od miasta Coswig - wliczając do trudności czekającą mnie walkę z wiatrem - jechałem wzdłuż Elberadweg, mijając północne opłotki Dessau i przeprawiając na prawy brzeg Łaby pod Aken. Odtąd aż do Barby czekał mnie najciekawszy odcinek trasy. Atrakcją było same poprowadzenie trasy rowerowej. Biegła ona po traktorówkach wyłożonych płytami betonowymi. Brzmi dość makabrycznie, ale było fantastycznie.
Nigdy w życiu nie widziałem tak idealnie równo położonych płyt betonowych. Były tak gładkie, że jechało się po nich lepiej niż po najlepszym asfalcie. W dodatku znakomicie wpisywały się w pejzaż Środkowej Łaby (Mittlere Elbe), wzdłuż której jechałem już od Miśni. Na trasie było pustawo, zapomniałem już o tłumach rowerzystów na wysokości Drezna. Trafiłem nawet na ogródek rowerzystów z wiatą i kranem z wodą pitną. Były też foldery turystyczne w skrzynce. Po raz pierwszy na terenie byłej NRD poczułem się prawdziwie na zachodzie. Ten spokojny etap wieńczył przejazd przez nieczynny most kolejowy w rejonie Barby. Niestety powrót na lewy brzeg rzeki oznaczał jazdę po odsłoniętym terenie, nieraz po wałach rzecznych, co było równoznaczne z walką o przetrwanie. Wiatr jest potężniejszym przeciwnikiem niż największe przewyższenie, bo po podjeździe następuje zjazd. Gdy cały dzień jedziesz pod wiatr, nie masz chwili wytchnienia, nie ma nagrody za wysiłek. Nawet przebieranie się było męczarnią, wiatr był tak potężny, że porywał bidony i ubrania, ba, nawet reklamówki z jedzeniem! Wiał ze średnią siłą 13 m/s co jest wartością szokującą. Porywy rzędu 25 m/s zatrzymywały mnie po prostu w miejscu. Jechanie cały dzień pod taki wiatr to odpowiednik walenia głową w mur. Odechciewa się wszystkiego.
Po drodze do Magdeburga towarzyszyły mi brzydkie, różnokolorowe domy o tandetnych, bezstylowych oknach. Brak dbałości o architekturę i ponura pruskość krajobrazu mocno mnie przygnębiały. Humoru nie poprawiały szpecące okolice plakaty wyborcze. Wybory miały być za półtora miesiąca (26.09), ale plakaty AfD i SPD były wszędzie. Przez cały dzień towarzyszyli mi Knut Abraham (SPD) i Andreas Mrosek (AfD). Nie mogli pochwalić się pragermańskimi nazwiskami. Tak jak poniszczone przez wichury lasy. Lokalne drogi były jednak bardzo dobrej jakości. W zasadzie czym dalej od koryta Łaby, tym było estetyczniej i zamożniej. Najgorzej jest na radwegach: umlautungi, bruki, większa ekspozycja na wiatr.
Zaczynam jednak lubić śp. NRD. Jest tu gdzie biwakować na dziko, przestrzenie są spore, kierowcy cywilizowani, oznaczenia radwegów dobre (choć nawierzchnie już nie), ceny w sklepach zadziwiająco niskie (Netto z czerwonym napisem, bo te "nasze" czyli żółto-czarne są z kolei najdroższe i mają najmniejszy wybór). No i te kapitalne wynalazki w postaci gładkich jak pupa niemowlaka płyt na traktorówkach i rowkowane deski na drewnianych mostach, które niesamowicie zwiększały przyczepność. Jest tu jednocześnie egzotycznie i nieco bałtycko (taki mariaż Łotwy z Estonią) oraz jednocześnie nieco polsko (koszmarne domki). Nie widać bogactwa, jest skromnie, ale niezwykle czysto. Domy mogą być pstrokate i brzydkie, ale nigdy nie są brudne. Drogi są zaś znakomite, ale o tym już pisałem. Panuje też na nich niewielki ruch. Jeździ się po nich z przyjemnością.
Na koniec kilka słów o traumie magdeburskiej. Magdeburg to konstrukt kulturowy. Takiego miasta już nie ma. Centrum jest nowoczesne i pedantycznie czyste. Katedra jest dostępna za darmo, ale bombowce wytłukły ją niemal do przyziemia. Spoczywa tu cesarz Otton I - twórca potęgi państwa niemieckiego i założyciel Rzeszy. Przygnębiające wrażenie robią rekonstrukcje gotyckich i romańskich kościołów usadowione wśród postmodernizmu. Podobała mi się natomiast kontrowersyjna Zielona Cytadela. Nie rozumiem tylko dlaczego jest... różowa. Miasto powinno się nazywać Nowy Magdeburg, bo z tym starym Magdeburgiem, który zachwycał starówką i atmosferą łączy je tylko miejsce na mapie. Tutaj był kiedyś Magdeburg, ale już go nie ma - takie tablice powinny witać z wszystkich stron wjeżdżających do miasta.
Magdeburg nie zaskoczył mnie swoim współczesnym obliczem, wiedziałem czego się spodziewać. Prawdziwym zaskoczeniem był natomiast Kanalbrücke Magdeburg. Most kanałowy czy raczej estakada przeprowadzająca kanał Łaba - Hawela ponad samą Łabą. Kapitalne rozwiązanie i niezwykłe uczucie, że te masy wody w żeglownym kanale wiszą nad ziemią. Dla rowerzysty był to jednak najtrudniejszy kilometr trasy, bo jechałem centralnie pod wiatr, na nieosłoniętym wiadukcie, wystawionym dodatkowo na pełną siłę żywiołu. 10 km/h było zachwycającą średnią, pokazującą że przewyższenie nie jest najważniejsze, że liczby i wszelkie statystki są ślepe i niewiele mówią o prawdziwej trudności trasy. Gdy tylko zjechałem z wiaduktu zaczęło padać i musiałem chronić się po przystankach. Straciłem więc cały zapas czasowy, który chciałem spożytkować na znalezienie wygodnego miejsca na dziki biwak. Na szczęście przed zmierzchem przestało padać, a byłem nad Mittelelbe w Mitteleurope. Nie zniechęcał mnie fakt przebywania na terenie Biosphärenreservat Mittelelbe, oznaczanego zresztą uroczymi tabliczkami z sowami. Za Dzbankiem Piasku (Sandkrug) wkopałem się więc w piasek między sosnami i zaliczyłem kolejny idylliczny dziki nocleg. Rozkładając się byłem pewien, że "ich liebe DDR!".
Płytówka-traktorówka w Rezerwacie Biosfery Środkowej Łaby. Idealna dla limuzyn, rowerów i toczenia jajek. Cudo techniki. Przejechanie tu traktorem to barbarzyństwo.
Tak prezentują się nadłabskie wioski
Nawet na przedmieściach zostało niewiele z prawdziwego Magdeburga
Katedra Rzeszy w Magdeburgu
Prawdziwy współczesny Magdeburg
Efcyj z Magdeburga był sławiony regularnie 30 km przed i za miastem. To klub - symbol NRD.
Trasa:
Był sobie Magdeburg. Sławne miasto, siedziba cesarzy Świętego Cesarstwa i arcybiskupów, pierwsze na mojej trasie miasto hanzeatyckie. Magdeburga już jednak nie ma. Została nazwa. Przekonałem się o tym naocznie. Nalot dywanowy był bardzo skrupulatny. Zanim jednak w oszołomieniu szukałem jakichkolwiek śladów po starówce, musiałem ponownie zmierzyć się z żywiołem. Bo jakżeby inaczej, dalej dął huragan z północnego zachodu, czyli z kierunku w jakim zdążałem. Kolejny dzień walki z wiatrem był frustrujący. Moim atutem był przyjemny nocleg na przedpolu Wittenbergi i wyjątkowo długa regeneracja (nawałnica wpędziła mnie do namiotu przed 19). Od miasta Coswig - wliczając do trudności czekającą mnie walkę z wiatrem - jechałem wzdłuż Elberadweg, mijając północne opłotki Dessau i przeprawiając na prawy brzeg Łaby pod Aken. Odtąd aż do Barby czekał mnie najciekawszy odcinek trasy. Atrakcją było same poprowadzenie trasy rowerowej. Biegła ona po traktorówkach wyłożonych płytami betonowymi. Brzmi dość makabrycznie, ale było fantastycznie.
Nigdy w życiu nie widziałem tak idealnie równo położonych płyt betonowych. Były tak gładkie, że jechało się po nich lepiej niż po najlepszym asfalcie. W dodatku znakomicie wpisywały się w pejzaż Środkowej Łaby (Mittlere Elbe), wzdłuż której jechałem już od Miśni. Na trasie było pustawo, zapomniałem już o tłumach rowerzystów na wysokości Drezna. Trafiłem nawet na ogródek rowerzystów z wiatą i kranem z wodą pitną. Były też foldery turystyczne w skrzynce. Po raz pierwszy na terenie byłej NRD poczułem się prawdziwie na zachodzie. Ten spokojny etap wieńczył przejazd przez nieczynny most kolejowy w rejonie Barby. Niestety powrót na lewy brzeg rzeki oznaczał jazdę po odsłoniętym terenie, nieraz po wałach rzecznych, co było równoznaczne z walką o przetrwanie. Wiatr jest potężniejszym przeciwnikiem niż największe przewyższenie, bo po podjeździe następuje zjazd. Gdy cały dzień jedziesz pod wiatr, nie masz chwili wytchnienia, nie ma nagrody za wysiłek. Nawet przebieranie się było męczarnią, wiatr był tak potężny, że porywał bidony i ubrania, ba, nawet reklamówki z jedzeniem! Wiał ze średnią siłą 13 m/s co jest wartością szokującą. Porywy rzędu 25 m/s zatrzymywały mnie po prostu w miejscu. Jechanie cały dzień pod taki wiatr to odpowiednik walenia głową w mur. Odechciewa się wszystkiego.
Po drodze do Magdeburga towarzyszyły mi brzydkie, różnokolorowe domy o tandetnych, bezstylowych oknach. Brak dbałości o architekturę i ponura pruskość krajobrazu mocno mnie przygnębiały. Humoru nie poprawiały szpecące okolice plakaty wyborcze. Wybory miały być za półtora miesiąca (26.09), ale plakaty AfD i SPD były wszędzie. Przez cały dzień towarzyszyli mi Knut Abraham (SPD) i Andreas Mrosek (AfD). Nie mogli pochwalić się pragermańskimi nazwiskami. Tak jak poniszczone przez wichury lasy. Lokalne drogi były jednak bardzo dobrej jakości. W zasadzie czym dalej od koryta Łaby, tym było estetyczniej i zamożniej. Najgorzej jest na radwegach: umlautungi, bruki, większa ekspozycja na wiatr.
Zaczynam jednak lubić śp. NRD. Jest tu gdzie biwakować na dziko, przestrzenie są spore, kierowcy cywilizowani, oznaczenia radwegów dobre (choć nawierzchnie już nie), ceny w sklepach zadziwiająco niskie (Netto z czerwonym napisem, bo te "nasze" czyli żółto-czarne są z kolei najdroższe i mają najmniejszy wybór). No i te kapitalne wynalazki w postaci gładkich jak pupa niemowlaka płyt na traktorówkach i rowkowane deski na drewnianych mostach, które niesamowicie zwiększały przyczepność. Jest tu jednocześnie egzotycznie i nieco bałtycko (taki mariaż Łotwy z Estonią) oraz jednocześnie nieco polsko (koszmarne domki). Nie widać bogactwa, jest skromnie, ale niezwykle czysto. Domy mogą być pstrokate i brzydkie, ale nigdy nie są brudne. Drogi są zaś znakomite, ale o tym już pisałem. Panuje też na nich niewielki ruch. Jeździ się po nich z przyjemnością.
Na koniec kilka słów o traumie magdeburskiej. Magdeburg to konstrukt kulturowy. Takiego miasta już nie ma. Centrum jest nowoczesne i pedantycznie czyste. Katedra jest dostępna za darmo, ale bombowce wytłukły ją niemal do przyziemia. Spoczywa tu cesarz Otton I - twórca potęgi państwa niemieckiego i założyciel Rzeszy. Przygnębiające wrażenie robią rekonstrukcje gotyckich i romańskich kościołów usadowione wśród postmodernizmu. Podobała mi się natomiast kontrowersyjna Zielona Cytadela. Nie rozumiem tylko dlaczego jest... różowa. Miasto powinno się nazywać Nowy Magdeburg, bo z tym starym Magdeburgiem, który zachwycał starówką i atmosferą łączy je tylko miejsce na mapie. Tutaj był kiedyś Magdeburg, ale już go nie ma - takie tablice powinny witać z wszystkich stron wjeżdżających do miasta.
Magdeburg nie zaskoczył mnie swoim współczesnym obliczem, wiedziałem czego się spodziewać. Prawdziwym zaskoczeniem był natomiast Kanalbrücke Magdeburg. Most kanałowy czy raczej estakada przeprowadzająca kanał Łaba - Hawela ponad samą Łabą. Kapitalne rozwiązanie i niezwykłe uczucie, że te masy wody w żeglownym kanale wiszą nad ziemią. Dla rowerzysty był to jednak najtrudniejszy kilometr trasy, bo jechałem centralnie pod wiatr, na nieosłoniętym wiadukcie, wystawionym dodatkowo na pełną siłę żywiołu. 10 km/h było zachwycającą średnią, pokazującą że przewyższenie nie jest najważniejsze, że liczby i wszelkie statystki są ślepe i niewiele mówią o prawdziwej trudności trasy. Gdy tylko zjechałem z wiaduktu zaczęło padać i musiałem chronić się po przystankach. Straciłem więc cały zapas czasowy, który chciałem spożytkować na znalezienie wygodnego miejsca na dziki biwak. Na szczęście przed zmierzchem przestało padać, a byłem nad Mittelelbe w Mitteleurope. Nie zniechęcał mnie fakt przebywania na terenie Biosphärenreservat Mittelelbe, oznaczanego zresztą uroczymi tabliczkami z sowami. Za Dzbankiem Piasku (Sandkrug) wkopałem się więc w piasek między sosnami i zaliczyłem kolejny idylliczny dziki nocleg. Rozkładając się byłem pewien, że "ich liebe DDR!".
Płytówka-traktorówka w Rezerwacie Biosfery Środkowej Łaby. Idealna dla limuzyn, rowerów i toczenia jajek. Cudo techniki. Przejechanie tu traktorem to barbarzyństwo.
Tak prezentują się nadłabskie wioski
Nawet na przedmieściach zostało niewiele z prawdziwego Magdeburga
Katedra Rzeszy w Magdeburgu
Prawdziwy współczesny Magdeburg
Efcyj z Magdeburga był sławiony regularnie 30 km przed i za miastem. To klub - symbol NRD.
Trasa:
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.