Dystans118.42 km Czas06:35 Vśrednia17.99 km/h VMAX38.03 km/h Podjazdy341 m
Rajd Hanzeatycki, dzień 5: Spotkanie z Lutrem

Obudziłem się zachwycony wyborem tej trasy. Żyłem jeszcze wczoraj, a dzisiaj zaczynało straszyć powiewami wiatru. Widząc co się święci i znając niepokojące prognozy postanowiłem na czczo ruszyć na spotkanie z aliantami. Zanim dotarłem do Torgau wiatr był już groteskowo silny. Ciężko było oddychać, nie mówiąc o jeździe. Pięknie jednak łopotały flagi "przyjaciół". Prawdziwa była tylko jankeska, zamiast prawilnej flagi III Rzeszy wisiała ta belgiopodobna, zamiast radzieckiej uproszczona flaga Słowacji. Ktoś bardzo wstydził się prawdy, że nie spotkała się tu Rosja z RFN-em i nie było żadnej przyjaźni. Polityki historycznej nie należy mylić z historią. W Torgau zrobiłem ekumeniczne zakupy i z bólem ruszyłem dalej. To było moje pierwsze zderzenie z niemieckim sklepem na trasie: wszyscy mieli maseczki. Na twarzach, nie brodach. Wiatr postanowił wskazać mi miejsce w szeregu i dął z całą siłą na wschód, gdy miałem jechać wprost na zachód. 

By zrobić psikusa prześladowcy postanowiłem porzucić moją rzekę-przewodniczkę i odbić na północ, do miasta Jessen nad Czarną Elsterą. Jechało się znacznie lepiej, wiatr wiał nieco z boku, dało się jechać. Bo ostatnie kilometry przed Torgau były rozpaczliwą walką z żywiołem, znaczone średnią 12 km/h. Niestety od Jessen, gdzie nic nie było poza ulgą z wykiwania wiatru, musiałem już jechać centralnie na zachód. Niebo coraz bardziej zakrywało się chmurami a wiatr był już nie do wytrzymania. Jechałem po idealnie płaskim terenie 10 km/h i musiałem ciężko pracować oraz pochylać się jak na biciu rekordu zjazdu... Czytałem przed wyjazdem czy jazda wzdłuż Łaby, w dół rzeki, jest trudniejsza, bo zazwyczaj pod wiatr. Prychnąłem wtedy pogardliwie: "cóż z tego, jest płasko, trochę trudności się przyda a wiaterek dotleni przynajmniej". Tylko że to był tajfun. W Wittenberdze skorzystałem z darmowego internetu na rynku i odkryłem, że mój "wiaterek" wieje z siłą średnią 11 m/s a w porywach 25 m/s. W dodatku za godzinę miał mnie pochłonąć potężny front deszczowy. No i cóż. Nie zdążyłem jeszcze wyjechać z Lutherstadt, a wiatr zaczął wyginać drzewa a deszcz boleśnie siec w twarz. Pomyślałem, że to koniec. Właśnie wtedy po mojej lewej stronie ukazał się dziurawy i w wielu miejscach zdezelowany płot a za nim teren poprzemysłowy porośnięty brzeziną i sośniną. W mgnieniu oka byłem w tym eldorado. Namiot próbował mi kilka razy odlecieć na wschód i wrócić do ojczyzny, ale zdołałem utrzymać go w rękach. O dziwo Armageddon poczekał aż go nie rozbiłem i dopiero kilka chwil po zaszyciu się pod tropikiem usłyszałem miarowe dudnienie. Tego się nie spodziewałem, ale o 18 byłem już w namiocie, gotowy do spoczynku a wszystko działo się w granicach administracyjnych Wittenbergi. Sen z Lutrem okazał się proroczy, choć jabłek nigdzie nie widziałem, nie wspominając nawet o habitach. 


Flagi łomotały w porywach huraganu

Łaba w starym stylu

Łaba zaczęła bawić się w starorzecza, nabrała naturalnego oblicza

Wittenberga była chmurną wersją Pirny z lekką nutką surowości, nacjonalizmu i protestantyzmu. 

Było tu bardzo germańsko, nawet globus krwawił lądami. 

Trasa:


Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa iajaj
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]