Dystans385.77 km Czas17:55 Vśrednia21.53 km/h VMAX51.33 km/h Podjazdy2487 m
Sandomierz
Kategoria >300 km

Na początku sierpnia, wzorem lipca, panowała męcząca i frustrująca tzw. dynamiczna pogoda. Co chwile pojawiały się burze, upały i huragany. Nie były to warunki zachęcające do wielodniowego wyjazdu. Nie zachęcały też do dalszego wypadu bez bagażu. Sytuacja zmieniła się dopiero w pierwszy pełny weekend sierpnia. Dalsze prognozy pokazywały (błędnie), że to chwilowe uspokojenie pogody, ruszyłem więc na lekko w kierunku Sandomierza. Na wschodzie warunki miały być najlepsze, od zachodu przyjść miało kolejne załamanie pogody. Te prognozy mi pasowały, bo od dawna wybierałem się na Sandomierz. Dawno tam nie byłem. Rajdy w Świętokrzyskie zazwyczaj miło wspominam, dlatego decyzję podjąłem błyskawicznie. 

Nad ranem na niebie straszyły jeszcze niedobitki chmur opadowych. Bałem się mgieł pod Błędowem, pojechałem więc szybszą trasą przez Sikorkę i Łazy. Z każdą godziną jednak chmury zanikały i w południe cieszyłem się już czystym niebem, które zresztą upstrzyło się po południu licznymi obłoczkami. Niebo ponownie wygładziło się dopiero pod wieczór, dzięki czemu mogłem podziwiać Sandomierz w pełnej okazałości złotej godziny. Wyruszyłem jednak w sobotę i w wielu świętokrzyskich kościołach trwały intensywne porządki. Udało mi się dzięki nim dostać po latach do pięknego wczesnogotyckiego prezbiterium kościoła w Mieronicach. Nic się tu nie zmieniło - na szczęście. Pamiętam jak przy pierwszej wizycie rozmawiałem z kościelnym, który żalił się że parafianie chcieliby zamalować bezcenne polichromie z XIII wieku, bo "są wyblakłe". Zaimponował mi wtedy ten człowiek, przerastający wyraźnie świadomością średnią w swojej parafii. 

Wcześniej we znaki dała mi się dynamiczna pogoda poprzednich tygodni. Pod Żarnowcem ukazały mi się rozległe jeziora. Jeżdżę tu dość często, ale takiego widoku jeszcze nie zaznałem. Pola i łąki wyglądały jak rozlewiska Biebrzy. Na rozległych taflach wody tworzyły się fale. Napotykałem także sporo zabitych jaskółek, które zapewne postanowiły skorzystać z obfitości opadów, przyciągniętych nowymi bajorami. Na drodze trafiłem też kilka zabitych lisów. Za Wodzisławiem eksplorowałem - po raz pierwszy - park dworski w Laskowej, dotarłem przed front dworu, ale zarośnięte jest tam wszystko straszliwie, może kiedyś wrócę wiosną, bo w sierpniu dżungla była nie do sforsowania. Za Nawarzycami zaskoczył mnie stopień zniszczenia lasu przez wichurę. Wiatrowały i wiatrołomy wśród sosen były znaczące, droga wojewódzka biegła w wąwozie poobcinanych poległych pni. Ten las nigdy już nie będzie taki sam, było mi żal, bo często przez niego jeżdżę i ciężko będzie się przyzwyczaić do tych obrazów po katastrofie. 

Na pińczowskim rynku zrobiłem sobie dłuższą przerwę. Towarzyszyły mi pasące się kawki i błogi cień, bo rynek w Pińczowie zawsze był oazą zieleni i zapewniał intymność. Władze miasta nigdy na szczęście na wpadły by go "zrewitalizować", czyli przemienić w betonową pustynię. Dalsza jazda wciąż była bardzo przyjemna, znam tu każdy dom, ale trasa na Chmielnik zawsze sprawia mi przyjemność. Panuje tu bezruch, jest sporo lasów i dobra nawierzchnia. Za Chmielnikiem pejzaż zrobił się wyraźnie falisty, jako że droga dalej była lokalna i pusta, jechało się cudownie. Musze kiedyś zrobić mapę moich ulubionych dróg, będzie na niej zaznaczony cały odcinek od Żarnowca do Chmielnika! Dalsza droga dalej była przyjemna, pleban w Potoku zapraszał mnie nawet do środka kościoła i chciał mi otworzyć kraty. Znów mogłem zachwycać się kapliczką w Drugni. Niestety skrót na Raków ze wsi Potok okazał sie nieprzejezdny, musiałem się wycofać. Dynamiczna pogoda zrobiła w ostatnich dniach swoje i kałuże na leśnym dukcie wymagały posiadania tratwy... 

Byłem zły na konieczność robienia "kółka", ale odbiłem to sobie na rynku w Rakowie. Jego rewitalizacja nie wybiła na szczęście wszystkich drzew i było gdzie usiąść w cieniu. Czekał mnie kolejny przyjemny, cienisty, spokojny i dobrze znany odcinek, czyli trasa Raków - Arkuszów - Bogoria. W Bogorii postanowiłem przetestować tutejszy kebab. Dopiero tu zaczął mi dokuczać upał. Odcinek do Klimontowa był chyba najcięższy, bo bez cienia i z kebabem we wnętrznościach. Siadło mi tempo, a w samym Klimontowie rynek pozbawiony był cienia, podobnie jak dalsza trasa, aż do Sandomierza. Rejon Chrobrzan był jednak bardzo atrakcyjny pejzażowo. Lessowe skarpy i garby porośnięte sadami brzoskiwni, moreli i jabłoni. Tu i ówdzie traktory z przyczepkami wyładowanymi jabłkami. Dużo ptaków, jak to zwykle przy sadach. W tym idyllicznym pejzażu zostałem opryskany przez rolnika. Wiatr zniósł w moja stronę całą chmurę nawozu, tak że poczułem go w ustach. Nie było to przyjemne uczucie. Okolica była jednak wspaniała, taka jaką lubię: gładkie, jasne, wąskie asfalty, pozbawione ruchu kołowego. Wszędzie lessowe skarpy, sady i namuliska po niedawnych, gwałtownych opadach, których ślady mogłem wielokrotnie obserwować na moim rajdzie. Wygładziło się też na powrót niebo, rozeszły chmury. Zbliżała się złota godzina. Ostatki tej idylli towarzyszyły mi jeszcze pod zamkiem w Sandomierzu. potem ugrzęzłem w tłumie turystów i koncentrowałem się na dotarciu do sandomierskiej Biedronki, nieco oddalonej od centrum. 

Odwrót zaczynałem już o zmierzchu i w Koprzywnicy zastała mnie ciemność. Czekał mnie niesamowity odcinek do Sulisławic. Nieprzenikniona ciemność i żywego ducha na drodze. Podobnie bezludnie było dalej, aż po Wiśniową. Zrobił się "klimacik". Generalnie na tej trasie bardzo rzadko mijały mnie samochody. Z wyjątkiem okolic Ogrodzieńca, Pilicy i centrum Pińczowa jechałem cały czas po pustych drogach. Właśnie dlatego uwielbiam wypady w Świętokrzyskie. Dopiero przed Staszowem zaistniał jakikolwiek ruch na drodze. Potem prawie do samego Grzybowa jechałem dobrą, ale nieoświetloną drogą rowerową wzdłuż trasy nr 757. Z Grzybowa do Kargowa znów towarzyszyła mi ciemność i kompletna pustka i cisza na drogach. Wjechałem na Ponidzie, znałem tu każdy dom, poznawałem wiele przystanków i grup drzew, ale i tak ta bezludność wpędzała mnie w niepokój. Bywały wsie całkiem bez oświetlenia. Za Bosowicami wjechałem w zastoisko chłodu i przejazd przy stawach w Budach odbywałem w sportowym tempie. Dalej jednak usypiała mnie ta ciągła ciemność i całkowity brak ruchu. Gdy dotarłem pod ładnie oświetlony kościół w Szańcu zapragnąłem pokontemplować sobie na ławeczce. Byłem tu dziesiątki razy, z pewnością bliżej 100 niż 50 pobytów i czułem się jak w domu. Jakbym już dojechał. Czułem, że za chwilę weźmie mnie senność a aż do Bogucic dalej poruszać się będę w całkowitej samotności. Tak oczywiście było i przeskok w Bogucicach był mocno wybudzający z letargu. Droga Busko-Pińczów jest ruchliwa nawet wcześnie rano w niedzielę. Jest to pewien ewenement, wszystkie drogi na Ponidziu zioną pustką z wyjątkiem tej szatańskiej arterii. Szczególnie nieprzyjemnie było w Bogucicach i Pasturce, potem zjechałem na tę upstrzoną krawężnikami drogę rowerową. Ponownie wjechałem do Pińczowa. Tym razem miasto było senne, w Skowronnie wrócił bezruch na drogach i gdy tylko rozłożyłem sobie legowisko w Sobowicach zaczęło kropić. To był fatalny koniec. Znalazłem taką cudną murawę w sosnowym zagajniku i musiałem się pakować by uciec pod dach. Przystanek w centrum Sobowic mnie nie przekonał, lekko naruszony przez deszcz dopadłem więc pierwszy przystanek w Bełku. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była impulsywna krowa na pobliskiej łące. Potem zapadłem w drzemkę, deszcz kropił o aluminiowy daszek a ja przekimałem prawie 1,5 h. Do Szańca utrzymywałem dobre tempo, zniechęciło mnie pogorszenie pogody i jeszcze gorsze prognozy. Próba generalna przez wyjazdem wielodniowym wypadła pozytywnie. Nie odczuwałem już skutków naciągnięcia ścięgien, którego doznałem 16 czerwca ruszając spod pracy do domu... Byłem gotowy by uratować resztę lata. Byłem gotowy na poważniejszy wyjazd, czyli wielodniowy. Bo prawdziwą radość daje tylko świt oglądany z namiotu. Wszystkie trasy bez noclegów to tylko namiastki prawdziwej przygody. Nawet jeśli przebiegają przez Świętokrzyskie!

Gdy się zbudziłem właściciel krów zmieniał im "kotwice". Przy okazji zapytałem go czemu jedna z jego krów jest tak nadpobudliwa (obudziła mnie porykiwaniem). Stwierdził, że jest jej zimno a jest bardziej asertywna od koleżanki. Był zdziwiony, nie tylko tym, że znam jego wieś, ale też proboszcza w pobliskim Mierzwinie... :) Mnie też zrobiło się zimno, tak jak asertywnej krówce. Wszystko przez wiatr - dął silny, zimny i rzecz jasna przeciwny wiatr. Dorwało mnie pogorszenie pogody...


Poranek w Ogrodzieńcu

Kocikowa

Zalane pola i łąki pod Żarnowcem

Mstyczów

Mieronice - prezbiterium z polichromiami

Pałac Lanckorońskich w Laskowej

Pińczów

Chmielnik

Drugnia. XIX-wieczny kościół z fragmentami starszego, gotyckiego. Nad łukiem tęczowym gotycki krucyfiks pamietający pierwotny kościół. 

Potok

Nieudany skrót na Raków - efekt dynamicznej pogody w poprzednich dniach

Raków, kościół św. Trójcy

Raków, rynek

W drodze na Bogorię

Bogoria, rynek

Klimontów

Nad Gorzyczanką

Między Chrobrzanami a Gorzyczanami

Wyżyna Sandomierska

Siedliska, dwór

Zamek w Sandomierzu

Rynek w Sandomierzu

Tłum wakacyjnego weekendu

Sulisławice - sprawdzanie niepokojących prognoz

Grzybów

Szaniec

Kościół w Szańcu nocą

Pińczów o poranku

Skowronno - dwie wioski dalej urwał mi się film ;)


Trasa:

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa osobo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]